Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Z mgły zrodzony. Wydanie jubileuszowe - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
25 maja 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
53,00

Z mgły zrodzony. Wydanie jubileuszowe - ebook

Wydanie jubileuszowe ze zmienionym tekstem i dodatkowymi materiałami. Przez tysiąc lat popiół zasypywał kraj, nie kwitły kwiaty. Przez tysiąc lat skaa wiedli niewolnicze życie w nędzy i strachu. Przez tysiąc lat Ostatni Imperator, "Skrawek Nieskończoności”, posiadając władzę absolutną, rządził i stosował terror, niezwyciężony jak bóg. A kiedy nadzieja została porzucona już tak dawno, że nie pozostały z niej nawet wspomnienia, pokryty bliznami pół-skaa ze złamanym sercem odkrywa ją na nowo w piekielnym więzieniu Ostatniego Imperatora. Tam poznaje moce Zrodzonego z Mgły. Znakomity złodziejaszek i urodzony przywódca, wykorzystuje swoje talenty w intrydze, która ma pozbawić tronu i władzy samego Ostatniego Imperatora.

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67023-10-8
Rozmiar pliku: 5,9 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PODZIĘ­KO­WA­NIA

PODZIĘ­KO­WA­NIA

Po raz kolejny muszę podzię­ko­wać mojemu cudow­nemu agen­towi, Joshui Bil­me­sowi, i rów­nie nie­sa­mo­wi­temu redak­to­rowi Moshe Fede­rowi. Obaj wyko­nali wspa­niałą pracę przy tej książce i jestem dumny, że mia­łem oka­zję z nimi współ­pra­co­wać.

Jak zawsze moje nie­zmor­do­wane grupy czy­tel­ni­ków zapew­niały mi komen­ta­rze i wspar­cie: Alan Lay­ton, Janette Lay­ton, Kay­lynn ZoBell, Nate Hat­field, Bryce Cun­dick, Kim­ball Lar­sen i Emily Sco­rup. Wśród czy­tel­ni­ków alfa, któ­rzy widzieli tę książkę w o wiele bar­dziej suro­wej wer­sji i pomo­gli mi nadać jej kształt, który widzi­cie obec­nie, znaj­do­wali się: Kri­sta Olsen, Ben­ja­min R. Olsen, Micah Demoux, Eric Ehlers, Izzy Whi­ting, Stacy Whit­man, Kri­stina Kugler, Megan Kauf­f­man, Sarah Bylund, C. Lee Player, Ethan Skar­stedt, Jil­lena O’Brien, Ryan Jurado i nie­oce­niony Peter Ahl­strom.

Chciał­bym szcze­gól­nie podzię­ko­wać kilku oso­bom. Isaac Ste­wart, który nary­so­wał mapy do tej książki, był nie­ce­nio­nym źró­dłem, zarówno w kwe­stii pomy­słów, jak i wska­zó­wek wizu­al­nych. Heather Kirby udzie­liła mi dosko­na­łych suge­stii, by pomóc mi zro­zu­mieć tajem­nice dzia­ła­nia umy­słu mło­dej kobiety. Bar­dzo doce­niam Cher­sti Sta­pely i Kaly­eenę Richins za korektę.

Na koniec, jak zawsze, dzię­kuję rodzi­nie za nie­usta­jące wspar­cie, lojal­ność i entu­zjazm – szcze­gól­nie mojemu bratu Jor­da­nowi.PRZED­MOWA

PRZED­MOWA

„Bądź silny, synu”.

Gdzieś w oko­li­cach roku 2001 napi­sa­łem te słowa – pierw­sze słowa opo­wie­ści, któ­rej mia­łem w końcu nadać tytuł _Z Mgły Zro­dzony_. Książka wyglą­dała wtedy zupeł­nie ina­czej i opi­sy­wała grupę Allo­man­tów, któ­rzy zamie­rzali doko­nać zama­chu i zostać nowymi wład­cami swo­jego kró­le­stwa. Głów­nym boha­te­rem był młody chło­pak, któ­rego rodzina została wymor­do­wana na jego oczach, a który został póź­niej wycho­wany przez ich wroga jako syn i uczeń.

W końcu wyrzu­ci­łem książkę na śmieci, ale poko­cha­łem magię i wiele aspek­tów świata. Kiedy w roku 2003 w końcu sprze­da­łem powieść (_Elan­tris_), byłem gotów znów spró­bo­wać się zmie­rzyć z tą opo­wie­ścią – i zapre­zen­to­wa­łem zna­jomą histo­rię mojemu redak­to­rowi. Ekipa zło­dziei, nie­śmier­telny cesarz i tajem­nice się­ga­jące tysięcy lat.

Choć _Elan­tris_ było moją wizy­tówką w spo­łecz­no­ści fanów fan­tasy, to dzięki _Z Mgły Zro­dzo­nemu_ zdo­by­łem repu­ta­cję jako pisarz. Aż do teraz jego moder­ni­styczne podej­ście do moty­wów fan­tasy, połą­czone z „twardą magią”, która zaczęła defi­nio­wać moją epokę epic­kiej fan­tasy, są zna­kami mojej kariery.

Kiedy pisa­łem to wpro­wa­dze­nie, mój redak­tor spy­tał mnie, czy wiem, dla­czego _Z Mgły Zro­dzony_ tak się dobrze trzyma. Oczy­wi­ście, nie ma jed­nego czyn­nika, który wpływa na jego dłu­go­wiecz­ność. W rze­czy samej, nawet próba pod­ję­cia takiej dys­ku­sji grozi kle­pa­niem samego sie­bie po ple­cach. Jestem dosko­nale świa­domy, że duża część suk­cesu lub porażki pisa­rza zależy od czyn­ni­ków, nad któ­rymi w naj­mniej­szym stop­niu nie panuje. Reklama szep­tana, for­tunne umiej­sco­wie­nie na pół­kach księ­garni, tra­fie­nie we wła­ści­wej chwili w coś, co roz­brzmiewa we wła­ściwy spo­sób. Lep­sze książki od moich nie tra­fiły do czy­tel­ni­ków, i nie była to wina spo­sobu, w jaki je napi­sano. Pierw­szą odpo­wie­dzią na to pyta­nie jest więc naj­pew­niej „łut szczę­ścia”.

Muszę jed­nak przy­znać, że mam duszę uczo­nego i nie mogę nie zabrać się za ana­lizę tego, co spra­wia, że _Z Mgły Zro­dzony_ działa, jeśli mogę tak powie­dzieć. Roz­wa­ży­łem kilka kwe­stii.

Pierw­szą jest kom­bi­na­cja, o któ­rej wspo­mnia­łem wcze­śniej. Poszlaki (głów­nie moje zda­nie oraz opi­nie moich przy­ja­ciół i ludzi, z któ­rymi w tam­tym okre­sie roz­ma­wia­łem na kon­wen­tach) wska­zują, że pod koniec lat dzie­więć­dzie­sią­tych i na początku dwu­ty­sięcz­nych poja­wiło się pewne zmę­cze­nie epicką fan­tasy.

Temu tłu­mowi (i sto­jąc na ramio­nach olbrzy­mów) mogłem dostar­czyć fan­tasy, która bawiła się z wcze­śniej­szymi ocze­ki­wa­niami w tym gatunku i nagra­dzała je. Prze­po­wie­dziany boha­ter. Mroczny władca. Natura magii i boha­terstwa. _Z Mgły Zro­dzony_ ma w sobie nieco z nastroju kla­sycz­nej fan­tasy, ale nagra­dza wie­lo­let­nich czy­tel­ni­ków gatunku moty­wami wywró­co­nymi na nice.

Był jed­nak rów­nież bar­dzo popu­larny wśród czy­tel­ni­ków, któ­rzy znali gatu­nek dopiero od nie­dawna. Dla nich wciąż pozo­staje nowa­tor­ska magia i kla­syczna opo­wieść o dora­sta­niu w postaci nauki Vin. To połą­cze­nie – cynizm Kel­siera wobec świata i nawet (zawo­alo­wany) wobec gatunku, połą­czony z zadzi­wie­niem Vin nowym świa­tem, który odna­la­zła – może być naj­waż­niej­szym klu­czem do suk­cesu książki.

Czuję rów­nież, że opu­bli­ko­wa­nie kom­plet­nej histo­rii w jed­nym tomie było miłą odmianą dla tych z nas, któ­rzy (mimo miło­ści do dłu­gich cykli) czuli się nieco prze­cią­żeni wszyst­kimi sza­cow­nymi, publi­ko­wa­nymi przez wiele lat potęż­nymi seriami fan­tasy, które domi­no­wały na rynku. Jedną z naj­częst­szych uwag, jakie sły­szę, jest to, że _Z Mgły Zro­dzony_ bar­dzo dobrze spraw­dza się jako poje­dyn­cza książka i że try­lo­gia ze swej strony jest kom­pletna, spójna i potężna. Ukoń­czone dzieło sztuki ma coś w sobie.

W końcu, przy­czyną dłu­go­wiecz­no­ści _Z Mgły Zro­dzo­nego_ są… cóż, czy­tel­nicy. Pod­chwy­cili ten cykl i naprawdę prze­jęli ini­cja­tywę. Wciąż pamię­tam, kiedy po raz pierw­szy zoba­czy­łem stwo­rzony przez fana mgielny płaszcz na pod­pi­sy­wa­niu. Wszy­scy ucze­pi­li­ście się tej książki z entu­zja­zmem, który aż do dziś mnie zaska­kuje i zmu­sza do pokory.

Dzię­kuję za dzie­sięć lat pasji. Dzie­sięć lat Odpy­cha­nia, Przy­cią­ga­nia i tajem­nic. Dzie­sięć lat _Z Mgły Zro­dzo­nego_.

Z mgły zro­dzony

_Cza­sem mar­twię się, że nie jestem tym boha­te­rem, za któ­rego wszy­scy mnie mają._

_Filo­zo­fo­wie zapew­niają mnie, że to wła­ściwy czas, że poja­wiły się wszyst­kie znaki._

_Wciąż jed­nak zasta­na­wiam się, czy nie mylą się co do czło­wieka. Tylu ludzi jest ode mnie zależ­nych. Powia­dają, że trzy­mam na ramio­nach los całego świata._

_Co by powie­dzieli, gdyby się dowie­dzieli, że ich obrońca – Boha­ter Wie­ków, ich zbawca – wątpi sam w sie­bie? Może nie byliby wcale zasko­czeni. Wła­ści­wie to mnie mar­twi naj­bar­dziej. Może w głębi serca zasta­na­wiają się – tak samo jak ja._

_Czy kiedy na mnie spoj­rzą, zoba­czą kłamcę?_PRO­LOG

PRO­LOG

Z nieba sypał się popiół.

Lord Tre­sting zmarsz­czył brwi, pod­no­sząc wzrok na ciemne, połu­dniowe niebo, pod­czas gdy jego słu­żący pośpie­szyli z para­so­lem, by osło­nić nim lorda i jego dostoj­nego gościa. Popiół lecący z nieba nie był aż tak nie­zwy­kłym zja­wi­skiem w Ostat­nim Impe­rium, ale Tre­sting miał nadzieję, że unik­nie czar­nych plam sadzy na swej nowej kami­zelce i czer­wo­nej kurtce, które wła­śnie przy­były barką aż z Lutha­delu. Na szczę­ście, nie było wia­tru – para­sol powi­nien wystar­czyć.

Tre­sting i jego gość stali na patio, znaj­du­ją­cym się na nie­wiel­kim wzgórku ponad polami. W opa­da­ją­cym popiele pra­co­wały setki ludzi, odzia­nych w bru­natne kaftany, usi­łu­jąc ochro­nić zbiory. Ich ruchy były leniwe i powolne, ale oczy­wi­ście to nor­malne u skaa. Chłopi byli nie­ru­chawą, nie­pro­duk­tywną bandą. Ni­gdy się nie skar­żyli, wie­dzieli, że im się to nie opłaca. Po pro­stu pra­co­wali, zgar­bieni, krzą­ta­jąc się cicho i apa­tycz­nie. Świsz­czący obok pejcz eko­noma na chwilę budził ich do żyw­szych dzia­łań, ale skoro tylko nad­zorca prze­szedł, wra­cali do poprzed­niego leni­wego tempa.

– Ktoś mógłby pomy­śleć, że tysiąc lat pracy w polu wystar­czy, by nabrali choć tro­chę wprawy – powie­dział Tre­sting do męż­czy­zny, sto­ją­cego obok niego.

Obli­ga­tor spoj­rzał na niego i uniósł brew. Ten gry­mas pod­kre­ślił jego naj­bar­dziej wyra­zi­sty rys twa­rzy – skom­pli­ko­wane tatu­aże, które drobną koronką oka­lały oczy. Tatu­aże były roz­le­głe, roz­cho­dziły się od czoła i obej­mo­wały oba policzki. Był peł­nym pre­la­nem – naprawdę waż­nym obli­ga­to­rem. Tre­sting miał w posia­dło­ści wła­snych, oso­bi­stych obli­ga­to­rów, ale byli to jedy­nie pośledni funk­cjo­na­riu­sze, z małą liczbą zna­ków wokół oczu. Ten czło­wiek przy­pły­nął z Lutha­del na tej samej barce, którą przy­był nowy strój Tre­stinga.

– Powi­nie­neś widzieć skaa z mia­sta, Tre­sting – odparł obli­ga­tor, spo­glą­da­jąc znowu na robot­ni­ków skaa. – Ci są cał­kiem pilni, w porów­na­niu z ich braćmi z Lutha­delu. Masz nad nimi bar­dziej… bez­po­śred­nią kon­trolę. Jak oce­niasz, ilu tra­cisz mie­sięcz­nie?

– Och, pół tuzina, albo tro­chę wię­cej – odparł Tre­sting. – Część umiera po chło­ście, część z wyczer­pa­nia.

– Ucieczki?

– Ni­gdy! – odparł Tre­sting. – Kiedy odzie­dzi­czy­łem zie­mię po ojcu, mia­łem kilka ucie­czek, ale zli­kwi­do­wa­łem rodziny ucie­ki­nie­rów. Pozo­sta­łym szybko prze­szła ochota. Ni­gdy nie rozumia­łem ludzi, któ­rzy mieli pro­blemy ze swo­imi skaa… uwa­żam, że te istoty łatwo kon­tro­lo­wać, jeśli okaże się odpo­wied­nią sta­now­czość.

Obli­ga­tor ski­nął głową i stał w mil­cze­niu, spo­wity szarą szatą. Wyda­wał się zado­wo­lony – bar­dzo dobrze. Skaa nie byli tak naprawdę wła­sno­ścią Tre­stinga. Podob­nie jak wszy­scy inni skaa, nale­żeli do Ostat­niego Impe­ra­tora. Tre­sting jedy­nie wypo­ży­czał pra­cow­ni­ków od swego Boga, tak samo, jak pła­cił za usługi swych obli­ga­to­rów.

Obli­ga­tor zer­k­nął w dół, spraw­dza­jąc czas na kie­szon­ko­wym zegarku, po czym spoj­rzał na słońce. Pomimo desz­czu popiołu słońce jasno świe­ciło na nie­bie, wyzie­ra­jąc jaskra­wo­czer­woną tar­czą zza dym­nej ciem­no­ści nieba. Tre­sting wyjął chu­s­teczkę i otarł czoło, wdzięczny za cień para­sola, osła­nia­jący go przed połu­dnio­wym upa­łem.

– Dosko­nale, Tre­sting – rzekł obli­ga­tor. – Prze­każę twoją pro­po­zy­cję lor­dowi Ven­ture, tak jak sobie tego życzysz. Dosta­nie ode mnie przy­chylne spra­woz­da­nie z two­ich dzia­łań.

Tre­sting poha­mo­wał wes­tchnie­nie ulgi. Obli­ga­tor był obo­wiąz­ko­wym świad­kiem w każ­dej trans­ak­cji i przy zawie­ra­niu umów przez szlachtę. Oczy­wi­ście, świad­kami mogli być pośled­niejsi obli­ga­to­rzy, tacy, jakich zatrud­niał Tre­sting, ale wywar­cie wra­że­nia na oso­bi­stym obli­ga­to­rze Straffa Ven­ture zna­czyło o wiele wię­cej.

Obli­ga­tor spoj­rzał na niego.

– Dziś po połu­dniu wra­cam kana­łem.

– Tak szybko? – zapy­tał Tre­sting. – Nie zosta­niesz na kola­cji?

– Nie – odrzekł obli­ga­tor. – Choć jest jesz­cze jedna sprawa, którą chciał­bym z tobą prze­dys­ku­to­wać. Nie przy­by­łem tylko na żąda­nie lorda Ven­ture, lecz rów­nież, aby… przyj­rzeć się pew­nym kwe­stiom z ramie­nia Kan­tonu Inkwi­zy­cji. Krążą plotki, że lubisz zaba­wiać się z kobie­tami skaa.

Tre­stin­gowi prze­szły po ple­cach ciarki.

Obli­ga­tor uśmiech­nął się; pró­bo­wał być roz­bra­ja­jący, ale robił raczej upiorne wra­że­nie.

– Nie wpa­daj w prze­ra­że­nie, Tre­sting – odrzekł. – Gdyby twoje zacho­wa­nie rze­czy­wi­ście dawało powody do nie­po­koju, zamiast mnie byłby tu teraz Sta­lowy Inkwi­zy­tor.

Tre­sting powoli ski­nął głową. Inkwi­zy­tor. Ni­gdy do tej pory nie widział tych nie­ludz­kich istot, ale sły­szał… opo­wie­ści.

– Zosta­łem usa­tys­fak­cjo­no­wany w kwe­stii two­ich rela­cji z kobie­tami skaa – rzekł obli­ga­tor, spo­glą­da­jąc znów na pola. – Z tego, co widzia­łem i sły­sza­łem, zawsze po sobie sprzą­tasz. Taki czło­wiek, jak ty – sprawny, pro­duk­tywny – mógłby w Lutha­del zajść daleko. Jesz­cze kilka lat pracy, parę dobrych inte­re­sów i kto wie?

Obli­ga­tor odwró­cił się, a Tre­sting poczuł, że się uśmie­cha. Nie była to obiet­nica, nawet wyraz apro­baty – obli­ga­to­rzy w więk­szo­ści byli bar­dziej biu­ro­kra­tami i świad­kami niż duchow­nymi – ale usły­szeć taką pochwałę z ust jed­nego z oso­bi­stych sług Ostat­niego Impe­ra­tora… Tre­sting wie­dział, że część szlachty uwa­żała obli­ga­to­rów za nie­po­ko­jące istoty – nie­któ­rzy wręcz czuli w ich obec­no­ści zakło­po­ta­nie – ale w tym momen­cie Tre­sting mógłby nawet uca­ło­wać dostoj­nego gościa.

Odwró­cił się w stronę skaa, któ­rzy spo­koj­nie pra­co­wali pod krwa­wym bla­skiem słońca i leni­wie opa­da­ją­cymi płat­kami popiołu. Tre­sting zawsze był szlach­ci­cem zaścian­ko­wym, żyją­cym spo­koj­nie na plan­ta­cji, cza­sem marzą­cym o prze­pro­wadzce do Lutha­delu. Sły­szał o balach i rau­tach, o prze­py­chu i intry­gach, i nie­zmier­nie go to eks­cy­to­wało.

Muszę to dzi­siaj uczcić, pomy­ślał. W czter­na­stych czwo­ra­kach była dziew­czyna, którą miał na oku już od kilku dni…

Uśmiech­nął się znowu. Jesz­cze kilka lat pracy, tak powie­dział obli­ga­tor. Ale może Tre­sting zdoła to przy­śpie­szyć, jeśli będzie pra­co­wać choć tro­chę pil­niej? Popu­la­cja jego skaa roz­ro­sła się ostat­nio. Może gdyby ich nieco moc­niej przy­ci­snął, zdo­łałby tego lata mieć więk­sze zbiory i z nawiązką wypeł­nić umowę, jaką zawarł z lor­dem Ven­ture.

Ski­nął głową i objął wzro­kiem tłum leni­wych skaa. Nie­któ­rzy pra­co­wali moty­kami, inni na czwo­ra­kach, wyłu­sku­jąc deli­katne kiełki spod war­stwy popiołu. Nie skar­żyli się. Nie mieli nadziei. Zale­d­wie ośmie­lali się myśleć. Tak wła­śnie być powinno, byli bowiem skaa. Byli…

Zamarł, gdyż jeden ze skaa nagle uniósł głowę. Męż­czy­zna spoj­rzał wprost w oczy Tre­stinga, z iskrą – nie, pło­mie­niem buty – na twa­rzy. Tre­sting ni­gdy nie widział podob­nego wyrazu, przy­naj­mniej nie na obli­czu skaa. Cof­nął się odru­chowo, prze­szedł go dreszcz, bo ten dziwny skaa o pro­stym grzbie­cie na­dal wpa­try­wał się w jego oczy.

I uśmie­chał się.

Tre­sting odwró­cił wzrok.

– Kur­don! – wark­nął.

Potężny, krępy eko­nom pod­biegł do niego po zbo­czu.

– Tak, panie?

Tre­sting obró­cił się, wska­zu­jąc na…

Zmarsz­czył brwi. Gdzież stał ten skaa? Byli tacy podobni do sie­bie, z pochy­lo­nymi gło­wami, cia­łami pokry­tymi sadzą i popio­łem. Tre­sting zawa­hał się, szu­ka­jąc wzro­kiem. Wyda­wało mu się, że poznał to miej­sce… puste miej­sce, gdzie teraz nie było nikogo. Ale nie. To nie­moż­liwe. Ten czło­wiek nie mógł tak szybko ulot­nić się ze środka grupy. Dokąd mógł pójść? Prze­cież musi gdzieś tutaj być i pra­co­wać ze schy­loną głową, jak należy. Ale i tak ten moment pozor­nej buty był nie­wy­ba­czalny.

– Panie? – raz jesz­cze zagad­nął Kur­don.

Obli­ga­tor stał z boku, obser­wu­jąc ich z zain­te­re­so­wa­niem. Nie byłoby dobrze, gdyby ten czło­wiek się dowie­dział, że jeden ze skaa zacho­wał się tak bez­czel­nie.

– Przy­ci­śnij tro­chę moc­niej skaa na połu­dnio­wym odcinku – roz­ka­zał Tre­sting, poka­zu­jąc pal­cem. – Są śla­ma­zarni, nawet jak na skaa. Spuść któ­re­muś lanie.

Kur­don wzru­szył ramio­nami, ale ski­nął głową. Wła­ści­wie nie było powodu do chło­sty… ale kto potrze­buje powodu, żeby przy­łoić robot­ni­kom?

W końcu to tylko skaa.

***

Kel­sier sły­szał różne opo­wie­ści.

Sły­szał szepty o cza­sach, kiedy – dawno, dawno temu – słońce nie było czer­wone. Niebo nie było wtedy prze­sło­nięte popio­łem i dymem, rośliny nie musiały wal­czyć o życie, a skaa nie byli nie­wol­ni­kami. W cza­sach przed Ostat­nim Impe­ra­to­rem. Jed­nak te czasy wła­ści­wie ule­gły już zapo­mnie­niu. Nawet legendy prze­stały być wia­ry­godne.

Kel­sier obser­wo­wał słońce, wodząc wzro­kiem za gigan­tyczną czer­woną tar­czą, która peł­zła powoli w stronę zachod­niego hory­zontu. Przez chwilę stał w mil­cze­niu, sam na pustym polu. Dzień pracy dobiegł końca. Skaa zostali zapę­dzeni z powro­tem do bara­ków. Wkrótce nad­cią­gną mgły.

Wresz­cie Kel­sier wes­tchnął, po czym odwró­cił się, by wąskimi mie­dzami i ścież­kami prze­ci­snąć się pomię­dzy ogrom­nymi hał­dami popiołu. Sta­rał się nie roz­dep­ty­wać roślin, choć nawet nie wie­dział dla­czego. Zasiew był nie­wart uwagi. Wątłe kiełki o zwięd­nię­tych liściach wyda­wały się rów­nie przy­gnę­bione jak ludzie, któ­rzy je pie­lę­gno­wali.

Chaty skaa wzno­siły się ciem­nymi pla­mami w gasną­cym świe­tle. Kel­sier widział już pierw­sze two­rzące się smugi mgły, wiszące w powie­trzu i nada­jące bry­ło­wa­tym budyn­kom odre­al­niony, nie­ma­te­rialny wygląd. Chat nie strze­żono – nie było takiej potrzeby, gdyż żaden skaa nie odwa­żyłby się wychy­nąć na zewnątrz po nadej­ściu zmroku. Zbyt­nio oba­wiali się mgieł.

Kie­dyś będę musiał ich z tego wyle­czyć, pomy­ślał Kel­sier, zbli­ża­jąc się do jed­nego z więk­szych budyn­ków. Ale wszystko w swoim cza­sie.

Pchnął drzwi i wśli­znął się do środka.

Roz­mowy urwały się natych­miast. Kel­sier zamknął drzwi, po czym odwró­cił się z uśmie­chem. W sali znaj­do­wało się około trzy­dzie­stu skaa. W pale­ni­sku pośrodku pomiesz­cze­nia pło­nął mizerny ogień, a sto­jący obok kocioł był wypeł­niony wodą z pły­wa­jącą w niej gar­ścią warzyw – zalą­żek wie­czor­nego posiłku. Zupa natu­ral­nie będzie jałowa, ale pach­niała kusząco.

– Dobry wie­czór wszyst­kim – rzekł Kel­sier z uśmie­chem, sta­wia­jąc swoje brze­mię przy nodze i opie­ra­jąc się o drzwi. – Jak minął dzień?

Jego słowa prze­rwały mil­cze­nie, a kobiety wró­ciły do przy­go­to­wy­wa­nia kola­cji. Grupa męż­czyzn, sie­dząca wokół pry­mi­tyw­nie skle­co­nego stołu, przy­glą­dała mu się jed­nak z nie­za­do­wo­lo­nym wyra­zem twa­rzy.

– Nasz dzień był wypeł­niony pracą, wędrow­cze – rzekł Tep­per, jeden ze star­szych skaa. – Tobie udało się tego unik­nąć.

– Praca w polu ni­gdy mnie nie pasjo­no­wała – odparł Kel­sier. – Jest zbyt ciężka dla mojej deli­kat­nej skóry.

Uśmiech­nął się, wycią­ga­jąc przed sie­bie ręce pokryte war­stwami wąskich blizn. Pokry­wały one całą skórę, bie­gnąc wzdłuż, jakby jakaś bestia darła ją szpo­nami w górę i w dół.

Tep­per prych­nął. Był młody jak na członka star­szy­zny, zale­d­wie dobie­gał czter­dziestki – mógł być naj­wy­żej pięć lat star­szy od Kel­siera. Jed­nak ten obdarty czło­wiek wyglą­dał na kogoś, kto lubi mieć ostat­nie słowo.

– Nie czas na żarty – odparł z powagą Tep­per. – Kiedy przyj­mu­jemy wędrowca, ocze­ku­jemy, że będzie się god­nie zacho­wy­wał i nie ścią­gnie na nas podej­rzeń. Dzi­siaj rano ucie­kłeś z pola, a to mogło skoń­czyć się chło­stą dla pra­cu­ją­cych wokół cie­bie ludzi.

– To prawda – rzekł Kel­sier. – Ale mogli obe­rwać batem także i za to, że sta­nęli w nie­wła­ści­wym miej­scu, że zbyt długo się ocią­gali, czy też za zaka­sła­nie, kiedy eko­nom prze­cho­dził obok. Kie­dyś widzia­łem, jak czło­wiek został wychło­stany, ponie­waż jego pan utrzy­my­wał, że „nie­wła­ści­wie mru­gnął”.

Tep­per usiadł, mru­żąc oczy, sztywno jak drąg i z nie­ustę­pli­wym wyra­zem twa­rzy oparł przed­ra­miona na stole.

Kel­sier wes­tchnął i wywró­cił oczyma.

– Dobrze, jeśli chce­cie, to sobie pójdę. Już mnie nie ma.

Zarzu­cił worek na ramię i non­sza­lancko otwo­rzył drzwi.

Przez szcze­linę natych­miast zaczęła wsą­czać się mgła, uno­sząc się leni­wie wokół Kel­siera, zbie­ra­jąc się na pod­ło­dze i peł­znąc przez kurz jak nie­śmiałe zwie­rzę. Kilka osób krzyk­nęło ze stra­chu, choć więk­szość była zbyt oszo­ło­miona, by wydać z sie­bie głos. Kel­sier stał przez chwilę nie­ru­chomo, spo­glą­da­jąc na mroczne smugi mgły, wijące się powoli wokół pale­ni­ska.

– Zamknij drzwi. – Słowa Tep­pera brzmiały jak bła­ga­nie, a nie jak roz­kaz.

Kel­sier speł­nił żąda­nie, pchnął drzwi i odciął stru­mień bia­łej mgły.

– Mgła nie jest tym, co sądzisz. Za bar­dzo się jej boicie.

– Ludzie, któ­rzy pogrą­żają się we mgle, tracą dusze – szep­nęła kobieta.

Jej słowa obu­dziły wąt­pli­wość. Czy Kel­sier wędro­wał we mgle? A jeśli tak, to co się stało z jego duszą?

Gdy­byś tylko wie­działa, pomy­ślał Kel­sier.

– Cóż, jeśli dobrze rozu­miem, zostaję. – Ski­nął ręką na chło­paka, żeby przy­niósł mu sto­łek. – I bar­dzo dobrze… szkoda by było, żebym poszedł, nie dzie­ląc się z wami tym, co wiem.

Nie­je­den z obec­nych oży­wił się na te słowa. Była to praw­dziwa przy­czyna, dla któ­rej jesz­cze go tole­ro­wali – przy­czyna, dla któ­rej nawet zahu­kani wie­śniacy przy­gar­nęli takiego czło­wieka jak Kel­sier. Był skaa, który igrał z wolą Ostat­niego Impe­ra­tora, podró­żu­jąc od plan­ta­cji do plan­ta­cji. Może i był rene­ga­tem, zagro­że­niem dla całej spo­łecz­no­ści, ale przy­wo­ził wie­ści ze świata.

– Przy­by­wam z pół­nocy – oznaj­mił Kel­sier. – Z ziem, gdzie dotyk Ostat­niego Impe­ra­tora jest mniej zauwa­żalny.

Mówił czy­stym, wyraź­nym gło­sem, a ludzie, nie prze­ry­wa­jąc zajęć, pod­świa­do­mie pochy­lali się ku niemu. Naza­jutrz plotki przy­nie­sione przez Kel­siera zostaną prze­ka­zane kil­ku­set oso­bom miesz­ka­ją­cym w innych bara­kach. Skaa byli poni­żani i pokorni, ale plot­ko­wali bez opa­mię­ta­nia.

– Na zacho­dzie panują lokalni lor­do­wie – mówił Kel­sier – i żyją z dala od żela­znej pię­ści Ostat­niego Impe­ra­tora i jego obli­ga­to­rów. Nie­któ­rzy z tych dale­kich szlach­ci­ców stwier­dzili, że szczę­śliwi skaa pra­cują lepiej niż źle trak­to­wani. Jeden z nich, lord Renoux, zażą­dał nawet, by jego eko­no­mo­wie zaprze­stali chłost bez zezwo­le­nia. Cho­dzą słu­chy, że roz­waża wypła­ca­nie wyna­gro­dze­nia swoim skaa z plan­ta­cji, i to takiego, jakie mie­wają rze­mieśl­nicy z mia­sta.

– Non­sens – mruk­nął Tep­per.

– Prze­pra­szam – odparł Kel­sier. – Nie wpadł­bym na to, że kum Tep­per ostat­nio był w posia­dło­ści lorda Renoux. Kiedy jadłeś z nim kola­cję, czy powie­dział ci o czymś, o czym nie powie­dział mnie?

Tep­per oblał się rumień­cem. Skaa nie podró­żo­wali, a już z całą pew­no­ścią nie jadali przy jed­nym stole z lor­dami.

– Uwa­żasz mnie za głupca, wędrow­cze – rzekł Tep­per. – Ale ja wiem, co robisz. Jesteś tym, któ­rego nazy­wają Oca­la­łym, zdra­dzają cię bli­zny na ramio­nach. Jesteś też mąci­wodą. Wędru­jesz od plan­ta­cji do plan­ta­cji, wznie­casz nie­za­do­wo­le­nie. Zja­dasz naszą żyw­ność, opo­wia­dasz wiel­kie histo­rie i kłam­stwa, potem zni­kasz i zosta­wiasz takich ludzi jak ja, by radzili sobie z fał­szy­wymi nadzie­jami, jakie wzbu­dzi­łeś w naszych dzie­ciach.

Kel­sier uniósł brew.

– Spo­koj­nie, kumie Tep­per – rzekł. – Twoje obawy są cał­ko­wi­cie bez­pod­stawne. Nie mam naj­mniej­szego zamiaru zja­dać waszej żyw­no­ści, przy­nio­słem wła­sną.

Z tymi słowy Kel­sier się­gnął i rzu­cił worek na zie­mię przed sto­łem Tep­pera. Luźno zawią­zana torba prze­chy­liła się. Wysy­pała się z niej żyw­ność. Chleb, owoce, nawet kilka gru­bych wędzo­nych kieł­bas.

Nek­ta­ryna poto­czyła się po twar­dym kle­pi­sku i odbiła lekko od stopy Tep­pera. Nie­młody już skaa spoj­rzał na owoc ze zdu­mie­niem.

– To jedze­nie szlachty!

Kel­sier prych­nął.

– Jak na czło­wieka o takim pre­stiżu i geście, wasz lord Tre­sting ma zasta­na­wia­jąco kiep­ski gust. Jego spi­żar­nia to kom­pro­mi­ta­cja dla tak wspa­nia­łej pose­sji.

Tep­per pobladł.

– To tam się wybra­łeś dzi­siaj – szep­nął. – Posze­dłeś do zamku… Okra­dłeś pana!

– Istot­nie – zgo­dził się Kel­sier. – Mogę jesz­cze dodać, że o ile gusta kuli­narne waszego pana są żało­sne, jego talent w dobo­rze żoł­nie­rzy robi znacz­nie więk­sze wra­że­nie. Wśliź­nię­cie się do jego domu w biały dzień było nie lada wyzwa­niem.

Tep­per wciąż gapił się na worek z żyw­no­ścią.

– Jeśli eko­nom to tutaj znaj­dzie…

– Więc zrób­cie coś, żeby nie zna­lazł – odparł Kel­sier. – Jestem prze­ko­nany, że to sma­kuje o wiele lepiej niż roz­wod­niona jarzy­nówka.

Dwa tuziny par wygłod­nia­łych oczu poże­rały wzro­kiem żyw­ność. Jeśli nawet Tep­per szy­ko­wał kolejne argu­menty, nie uczy­nił tego dość szybko, bo chwila mil­cze­nia została natych­miast uznana za przy­zwo­le­nie. W ciągu kilku minut spraw­dzono i podzie­lono zawar­tość worka, a gar­nek zupy bul­go­tał w zapo­mnie­niu, pod­czas, kiedy skaa spo­ży­wali znacz­nie bar­dziej egzo­tyczny posi­łek.

Kel­sier roz­siadł się wygod­nie, opie­ra­jąc się o drew­nianą ścianę chaty i obser­wu­jąc, jak ludzie rzu­cają się na jedze­nie. Mówił szcze­rze – to, co zna­lazł w spi­żarni, było żało­śnie przy­ziemne. Ci ludzie jed­nak od naj­młod­szych lat żywili się tylko zupą i kaszą. Dla nich chleb i owoce były rzad­kimi przy­sma­kami – zwy­kle kosz­to­wali ich jedy­nie w postaci nie­świe­żych resz­tek, przy­no­szo­nych przez służbę domową.

– Nie pozwo­lono ci dokoń­czyć opo­wie­ści, młody czło­wieku – zauwa­żył nie­młody już skaa i przy­kuś­ty­kał do Kel­siera, by zająć miej­sce na stołku obok.

– Och, podej­rze­wam, że póź­niej będzie jesz­cze na to czas – odrzekł Kel­sier . – Kiedy już wszyst­kie dowody mojej kra­dzieży zostaną doszczęt­nie spo­żyte. Nie chcesz skosz­to­wać?

– Nie potrze­buję – odparł sta­rzec. – Kiedy ostat­nio pró­bo­wa­łem pań­skiego jedze­nia, żołą­dek bolał mnie przez trzy dni. Nowe smaki są jak nowe idee, mło­dzień­cze – im jesteś star­szy, tym trud­niej je stra­wić.

Kel­sier się zawa­hał. Sta­ru­szek nie wyda­wał się silny. Jego pomarsz­czona twarz i łysa czaszka spra­wiały, że wyglą­dał raczej na sła­be­usza, niż na mędrca. A jed­nak musiał być sil­niej­szy, niż wska­zy­wały na to pozory; mała część skaa z plan­ta­cji doży­wała tego wieku. Wielu panów nie pozwa­lało star­com pozo­sta­wać w domu w ciągu dnia pracy, a czę­ste chło­sty zbie­rały wśród wie­ko­wych skaa ponure żniwo.

– Jak się nazy­wasz? – zapy­tał Kel­sier.

– Men­nis.

Kel­sier znów spoj­rzał na Tep­pera.

– A więc, kumie Men­nis, powiedz mi, dla­czego pozwa­lasz, by to on był przy­wódcą?

Men­nis wzru­szył ramio­nami.

– Kiedy doży­wasz moich lat, sta­jesz się bar­dzo ostrożny z mar­no­tra­wie­niem ener­gii. Nie­które bitwy nie są po pro­stu warte tego, by w nich wal­czyć. – Men­nis spoj­rzał zna­cząco. Mówił o spra­wach waż­niej­szych niż jego zma­ga­nia z Tep­pe­rem.

– Więc to cię zado­wala? – zapy­tał Kel­sier, wska­zu­jąc ruchem głowy chatę i jej prze­pra­co­wa­nych, wygło­dzo­nych miesz­kań­ców. – Jesteś zado­wo­lony z życia peł­nego chło­sty i nie­koń­czą­cej się harówki?

– Przy­naj­mniej jakoś żyję – odparł Men­nis. – Wiem, jakie szanse dają nie­za­do­wo­le­nie i bunt. Oko Ostat­niego Impe­ra­tora i gniew Sta­lo­wego Zakonu mogą oka­zać się strasz­niej­sze niż kilka chłost. Ludzie tacy jak ty mówią o zmia­nach, ale ja się zasta­na­wiam. Czy to jest bitwa, do któ­rej rze­czy­wi­ście możemy sta­nąć?

– Już wal­czy­cie, kumie Men­nis. Tyle tylko, że na razie pono­si­cie sro­motną klę­skę. – Kel­sier wzru­szył ramio­nami. – Zresztą, co ja wiem? Jestem tylko wędrow­nym mąci­cie­lem, zja­dam wasze jedze­nie i mie­szam w gło­wach mło­dzieży.

Men­nis pokrę­cił głową.

– Żar­tu­jesz sobie, ale Tep­per może mieć rację. Oba­wiam się, że twoja wizyta spro­wa­dzi na nas nie­szczę­ście.

Kel­sier się uśmiech­nął.

– Dla­tego nie zaprze­czy­łem. Przy­naj­mniej w kwe­stii mąci­wody. – Urwał, po czym uśmiech­nął się sze­rzej. – Wła­ści­wie to były jedyne praw­dziwe słowa, jakie Tep­per wypo­wie­dział od chwili, kiedy tu wsze­dłem.

– Jak ty to robisz? – zapy­tał Men­nis, marsz­cząc brwi.

– Co?

– Cią­gle się uśmie­chasz.

– Och, jestem szczę­śli­wym czło­wie­kiem.

Men­nis spoj­rzał na dło­nie Kel­siera.

– Wiesz, takie bli­zny widzia­łem tylko u jed­nej osoby – i ta osoba nie żyła. Ciało zwró­cono lor­dowi Tre­stin­gowi jako dowód, że kara została wyko­nana. – Men­nis spoj­rzał na Kel­siera. – Ten ktoś został przy­ła­pany na pod­że­ga­niu do rebe­lii. Tre­sting wysłał go do Cze­lu­ści Hath­sin, gdzie pra­co­wał do śmierci. Chło­pak nie wytrzy­mał nawet mie­siąca.

Kel­sier spoj­rzał na swoje dło­nie i przed­ra­miona. Wciąż jesz­cze cza­sem go paliły, choć był pewien, że ten ból ist­niał tylko w jego umy­śle. Pod­niósł wzrok na Men­nisa i znów się uśmiech­nął.

– Zapy­tasz zaraz, czemu się uśmie­cham, kumie Men­nis? Cóż, Ostatni Impe­ra­tor myśli, że zagar­nął na wła­sność całą radość i śmiech. Nie mam ochoty mu na to pozwa­lać. To jedyna bitwa, któ­rej sto­cze­nie nie wymaga wiel­kiego wysiłku.

Men­nis wytrzesz­czył oczy na Kel­siera i ten przez chwilę spo­dzie­wał się, że sta­rzec odpo­wie uśmie­chem. W końcu jed­nak Men­nis pokrę­cił głową.

– Nie wiem, po pro­stu nie…

Prze­rwał mu krzyk. Docho­dził z zewnątrz, może z pół­nocy, choć mgły znie­kształ­cały dźwięki. Ludzie w cha­cie zamil­kli, wsłu­chu­jąc się w odle­głe, piskliwe krzyki. Pomimo odle­gło­ści i mgły Kel­sier wyczu­wał zawarte w nich cier­pie­nie.

Kel­sier spa­lił cynę.

Teraz, po latach ćwi­czeń, było to pro­ste. Cyna spo­czy­wała w jego żołądku, połknięta wcze­śniej, wraz z innymi allo­man­tycz­nymi meta­lami, cze­ka­ją­cymi, by zaczerp­nął z nich siłę. Się­gnął umy­słem do wnę­trza i dotknął cyny, czer­piąc moc, któ­rej do końca nie poj­mo­wał. Cyna ożyła z bły­skiem, paląc go w żołądku jak gorący, zbyt szybko połknięty napój.

Allo­man­tyczne moce wez­brały w jego ciele, wyostrza­jąc zmy­sły. Ota­cza­jące go pomiesz­cze­nie nabrało wyra­zi­sto­ści, blade pale­ni­sko zabły­sło ośle­pia­jąco jasno. Wyczu­wał słoje drewna stołka, na któ­rym sie­dział. Wciąż czuł w ustach smak bochenka chleba, zje­dzo­nego wiele godzin temu. A co naj­waż­niej­sze, jego nad­na­tu­ralny słuch wychwy­ty­wał krzyki. Krzy­czały dwie osoby. Jedna była star­szą kobietą, druga młodą dziew­czyną, pra­wie dziec­kiem. Młod­szy głos odda­lał się z każdą chwilą.

– Biedna Jess – ode­zwała się jedna z kobiet w izbie, a jej słowa zagrzmiały w wyczu­lo­nych uszach Kel­siera jak grom. – To jej dziecko było prze­kleń­stwem. Kobiety skaa nie powinny mieć ład­nych dzieci.

Tep­per ski­nął głową.

– Lord Tre­sting posłałby po nią wcze­śniej czy póź­niej. Wszy­scy o tym wie­dzie­li­śmy. Jess też.

– Ale to i tak wstyd – rzekł inny męż­czy­zna.

Krzyki roz­brzmie­wały dalej. Paląc cynę, Kel­sier był w sta­nie dokład­nie okre­ślić odle­głość. Głos odda­lał się w kie­runku posia­dło­ści lorda. Odgłos coś w nim prze­ła­mał, poczuł, że jego twarz zalewa pło­mień gniewu.

Obej­rzał się.

– Czy lord Tre­sting kie­dy­kol­wiek uwal­nia dziew­częta, kiedy już się nimi nasyci?

Stary Men­nis pokrę­cił głową.

– Lord Tre­sting prze­strzega prawa, zabija dziew­częta po kilku tygo­dniach. Nie chce ścią­gnąć na sie­bie uwagi Inkwi­zy­to­rów.

Taki był roz­kaz Ostat­niego Impe­ra­tora. Nie mógł sobie pozwo­lić na hasa­jące swo­bod­nie bękarty – bękarty, które mogłyby posia­dać umie­jęt­no­ści, o jakich zwy­kły skaa nie miał nawet prawa wie­dzieć…

Krzyki uci­chły w oddali, ale gniew Kel­siera nara­stał. Przy­po­mniały mu się inne krzyki. Głosy kobiety z prze­szło­ści. Wstał gwał­tow­nie, prze­wra­ca­jąc sto­łek.

– Ostroż­nie, chłop­cze – powie­dział Men­nis. – Pamię­taj o tym, co ci mówi­łem na temat mar­no­wa­nia ener­gii. Nie wznie­cisz rebe­lii, jeśli dasz się dzi­siaj zabić.

Kel­sier spoj­rzał na starca, a potem zmu­sił się do uśmie­chu, igno­ru­jąc krzyki i ból.

– Nie jestem tutaj po to, by popro­wa­dzić waszą rebe­lię, kumie Men­nis. Chcę tylko tro­chę pomą­cić wodę.

– A co to da?

Kel­sier uśmiech­nął się sze­rzej.

– Nad­cho­dzą nowe dni. Pożyj jesz­cze tro­chę, a może zoba­czysz wiel­kie wyda­rze­nia, jakie nastą­pią w Ostat­nim Impe­rium. Wszyst­kim skła­dam wiel­kie dzięki za gościn­ność.

Pchnął drzwi i wyszedł w mgłę.

***

Men­nis leżał bez snu aż do wcze­snych godzin ran­nych. Wyda­wało mu się, że im jest star­szy, tym gorzej zasy­pia. Działo się to szcze­gól­nie wtedy, kiedy coś go gnę­biło, tak jak to, że wędro­wiec nie wró­cił do chaty.

Men­nis miał nadzieję, że Kel­sier odzy­skał rozum i poszedł dalej, ale po chwili uznał, że to nie­zbyt praw­do­po­dobne. Widział ogień w jego oczach. Co za szkoda, że czło­wiek, który wyszedł żywy z Cze­lu­ści, zna­lazł śmierć wła­śnie tutaj, na przy­pad­ko­wej plan­ta­cji, usi­łu­jąc bro­nić dziew­czyny, którą wszy­scy uznali już za stra­coną.

Jak zare­aguje lord Tre­sting? Powia­dali, że wobec śmiał­ków, któ­rzy odwa­żyli się zakłó­cić jego nocne zabawy, oka­zy­wał szcze­gólną bru­tal­ność. Jeśli Kel­sier zdo­łał mu prze­szko­dzić w zaży­wa­niu roz­ko­szy, Tre­sting mógł rów­nie dobrze uka­rać całą resztę skaa za współ­udział.

Wresz­cie pozo­stali skaa rów­nież zaczęli się budzić. Men­nis leżał na twar­dym kle­pi­sku – bolały go kości, pro­te­sto­wał krę­go­słup, mię­śnie zesztyw­niały – i zasta­na­wiał się, czy warto wsta­wać. Codzien­nie był bli­ski kapi­tu­la­cji. Codzienne wsta­wa­nie wyda­wało się odro­binę trud­niej­sze. Aż przyj­dzie taki dzień, że po pro­stu zosta­nie w cha­cie, cze­ka­jąc, kiedy eko­no­mo­wie przyjdą dobić tych wszyst­kich, któ­rzy byli zbyt cho­rzy lub zbyt sta­rzy, żeby pra­co­wać.

Ale nie dzi­siaj. Widział w oczach skaa zbyt wiele stra­chu – wie­dzieli, że nocne eska­pady Kel­siera napy­tają im biedy. Potrze­bo­wali Men­nisa, liczyli na niego. Musi wstać.

I wstał. Kiedy zro­bił kilka pierw­szych kro­ków, star­cze bóle powoli zaczęły ustę­po­wać. Powoli wyszedł z chaty i wsparty na ramie­niu młod­szego męż­czy­zny ruszył ku polom. Nagle poczuł dziwny zapach.

– Co to jest? – zapy­tał. – Czy też czu­je­cie dym?

Shum – chło­pak, na któ­rego ramie­niu wspie­rał się Men­nis – wcią­gnął powie­trze. Ostat­nie pasma noc­nej mgły wypa­ro­wały i za zwy­kłą zasłoną chmur poja­wiła się czer­wona tar­cza słońca.

– Ostat­nio zawsze czuję dym – rzekł. – Popielne Góry są w tym roku bar­dzo gwał­towne.

– Nie. – Men­nis pokrę­cił głową, czu­jąc coraz więk­szy nie­po­kój. – To coś innego.

Zwró­cił się na pół­noc, w stronę, gdzie wła­śnie zbie­rała się grupka skaa. Puścił ramię Shuma i podrep­tał ku gru­pie, powłó­cząc nogami i wznie­ca­jąc chmury pyłu i popiołu.

Pośrodku grupy ujrzał Jess. Jej córka, ta sama, którą miał porwać lord Tre­sting, stała obok niej. Oczy dziew­czyny były zaczer­wie­nione z braku snu, ale wyglą­dało na to, że nic jej nie jest.

– Wró­ciła wkrótce potem, jak ją zabrali – wyja­śniała kobieta. – Przy­bie­gła i zaczęła z krzy­kiem tłuc w drzwi. Flen był pewien, że to mgielny upiór, ale ja musia­łam ją wpu­ścić! Nie obcho­dzi mnie, co on wyga­duje. Wypro­wa­dzi­łam ją na słońce i nie znik­nęła. To dowód, że nie jest mgiel­nym upio­rem.

Men­nis odda­lił się od grupy. Czy nikt tego nie zauwa­żył? Żaden eko­nom nie przy­szedł, by roz­pę­dzić zgro­ma­dze­nie. Nie poja­wili się żoł­nie­rze, by prze­pro­wa­dzić poranne zli­cza­nie skaa. Coś było bar­dzo nie w porządku. Men­nis ruszył na pół­noc, despe­racko brnąc ku dwo­rowi.

Zanim tam dotarł, inni już spo­strze­gli wijącą się, led­wie widoczną w poran­nym słońcu smugę dymu. Men­nis nie dotarł jako pierw­szy do kra­wę­dzi nie­wiel­kiego pła­sko­wyżu, ale kiedy się zja­wił, pozo­stali się roz­stą­pili.

Dworu nie było. Została jedy­nie poczer­niała, dymiąca jama.

– Na Ostat­niego Impe­ra­tora! – wyszep­tał Men­nis. – A tutaj co się stało?

– Zabił ich wszyst­kich.

Men­nis się obej­rzał. Głos nale­żał do córki Jess. Stała obok, spo­glą­da­jąc z satys­fak­cją na twa­rzy na zbu­rzony dom.

– Kiedy mnie wypro­wa­dził, już nie żyli – powie­działa. – Wszy­scy. Eko­no­mo­wie, żoł­nie­rze, lor­do­wie… wszy­scy byli mar­twi. Nawet lord Tre­sting i jego obli­ga­to­rzy. Pan zosta­wił mnie, żeby się dowie­dzieć, co się dzieje, kiedy zaczęły się hałasy. Wycho­dząc, widzia­łam go w kałuży krwi, z ranami od noża na piersi. Czło­wiek, który mnie ura­to­wał, wycho­dząc, wrzu­cił pochod­nię do budynku.

– Ten czło­wiek – zagad­nął Men­nis – czy on miał bli­zny na dło­niach i ramio­nach, się­ga­jące aż poza łok­cie?

Dziew­czyna ski­nęła głową.

– Cóż to za demon? – wymam­ro­tał jeden ze skaa.

– Mgielny upiór – szep­nął drugi, widocz­nie nie pamię­ta­jąc, że Kel­sier poja­wiał się rów­nież w dzień.

Ale wyszedł z mgły, pomy­ślał Men­nis. I jak mógł tego doko­nać…? Lord Tre­sting miał dwa tuziny żoł­nie­rzy! Czy i Kel­sier miał ukrytą bandę bun­tow­ni­ków?

W gło­wie roz­brzmiały mu słowa Kel­siera z poprzed­niego wie­czoru: „Nad­cho­dzą nowe dni…”.

– Ale co z nami? – zapy­tał z prze­ra­że­niem Tep­per. – Co się sta­nie, kiedy Ostatni Impe­ra­tor się o tym dowie? Pomy­śli, że to my! Wyśle nas do Cze­lu­ści, a może nawet po pro­stu roz­każe swoim kolos­som, żeby nas poza­bi­jały! Po co ten mąci­woda zro­bił coś takiego? Czy nie rozu­mie, jakich szkód naro­bił?

– Rozu­mie – odparł Men­nis. – Ostrzegł nas, Tep­per. Przy­był tu, by namą­cić.

– Ale po co?

– Bo wie­dział, że sami się ni­gdy nie zbun­tu­jemy. Zatem nie dał nam wyboru.

Tep­per pobladł.

Ostatni Impe­ra­to­rze, pomy­ślał Men­nis. Nie mogę tego zro­bić. Zale­d­wie dźwi­gam się ran­kami na nogi. Nie ocalę tych ludzi.

Ale czy miał wybór?

Odwró­cił się.

– Tep­per, zbierz wszyst­kich. Musimy uciec, zanim wie­ści o tej kata­stro­fie dotrą do Ostat­niego Impe­ra­tora.

– Dokąd pój­dziemy?

– Jaski­nie na wscho­dzie – odparł Men­nis. – Wędrowcy mówią, że tam wła­śnie ukry­wają się zbun­to­wani skaa. Może nas przyjmą.

Tep­per pobladł jesz­cze bar­dziej.

– Ale… będziemy musieli wędro­wać przez wiele dni. Spę­dzać noce we mgle!

– Mamy wybór – odparł Men­nis. – Rów­nie dobrze możemy zostać tutaj i umrzeć.

Tep­per przez chwilę stał osłu­piały i Men­nis zaczął się oba­wiać, że mógł nie wytrzy­mać wstrząsu, jaki wywo­łała ta sytu­acja. Po chwili jed­nak młod­szy męż­czy­zna pobiegł pozbie­rać pozo­sta­łych ludzi.

Men­nis wes­tchnął, spo­glą­da­jąc znów na snu­jący się dym i prze­kli­na­jąc w duchu tego sza­leńca Kel­siera.

Rze­czy­wi­ście, nowe dni._Przy­by­li­śmy do Ter­ris na początku tego tygo­dnia i muszę powie­dzieć, że oko­lica bar­dzo mi się spodo­bała. Ogromne góry na pół­nocy – z nagimi lodow­cami na szczy­tach, okryte płasz­czem lasu – stoją niczym czujni bogo­wie, strze­gący zie­lo­nej, żyznej ziemi. Moje wła­sne zie­mie na połu­dniu są rów­ni­nami, myślę, że wyglą­da­łyby mniej posęp­nie, gdyby dorzu­cić im parę gór._

_Tutejsi ludzie to przede wszyst­kim paste­rze – choć zda­rzają się drwale i rol­nicy. Ta zie­mia to głów­nie pastwi­ska, i dziwne, jak miej­sce tak skromne i rol­ni­cze mogło stać się źró­dłem pro­roctw i teo­lo­gii, na któ­rych dzi­siaj opiera się cały świat._4

4

– Sły­sza­łeś, co powie­dział! Pla­nuje robotę. – Oczy Ulefa zalśniły z pod­nie­ce­nia. – Cie­kawe, w który z Wiel­kich Domów ude­rzy.

– Z pew­no­ścią w jeden z naj­po­tęż­niej­szych – odparł Disten, jeden z głów­nych szpie­gów Camona. Nie miał ręki, lecz jego słuch i wzrok były naj­do­sko­nal­sze w dru­ży­nie. – Kel­sier ni­gdy nie zawraca sobie głowy dro­bia­zgami.

Vin sie­działa cicho, kufel piwa – ten sam, który podał jej Kel­sier – stał przed nią na stole, wciąż pra­wie pełny. Wokół stołu tło­czyli się ludzie – Kel­sier pozwo­lił zło­dzie­jom wró­cić do domu na chwilę, zanim sam roz­pocz­nie spo­tka­nie. Vin wola­łaby jed­nak posie­dzieć samot­nie. Życie z Reenem przy­zwy­cza­iło ją do samot­no­ści – jeśli dopu­ścisz kogoś zbyt bli­sko, dasz mu wię­cej moż­li­wo­ści do zdrady.

Nawet po znik­nię­ciu Reena Vin sta­rała się pozo­stać samo­dzielna. Nie chciała odcho­dzić, ale nie czuła rów­nież, że powinna spo­ufa­lić się z pozo­sta­łymi człon­kami szajki. Oni z kolei nie mieli abso­lut­nie nic prze­ciwko temu, by zosta­wić ją w spo­koju. Pozy­cja Vin była nie­pewna, wszel­kie spo­ufa­la­nie się z nią mogło ozna­czać kom­pro­mi­ta­cję przez współ­udział. Jedy­nie Ulef sta­rał się pozo­stać jej przy­ja­cie­lem.

„Jeśli dopu­ścisz kogoś do sie­bie, zdrada będzie cię bolała jesz­cze bar­dziej”, szep­tał Reen w jej gło­wie.

Czy Ulef naprawdę był jej przy­ja­cie­lem? Z pew­no­ścią sprze­dałby ją bar­dzo szybko. Wszy­scy człon­ko­wie bandy spo­koj­nie przy­jęli naj­pierw chło­stę, a potem nagłe oca­le­nie Vin, nie wspo­mi­na­jąc nawet o wła­snej zdra­dzie czy odmo­wie pomocy. Zro­bili tylko to, czego się po nich spo­dzie­wała.

– Oca­lały dość dawno nie zawra­cał sobie głowy robotą – rzekł Har­mon, pod­sta­rzały wła­my­wacz o skoł­tu­nio­nej bro­dzie. – Rzadko widy­wano go w Lutha­delu, tylko kilka razy w ciągu ostat­nich paru lat. Wła­ści­wie chyba nie robił nic od…

– To pierw­sza robota?! – zawo­łał Ulef. – Pierw­sza, odkąd uciekł z Cze­lu­ści? Więc to będzie coś spek­ta­ku­lar­nego!

– Mówił ci coś na ten temat, Vin? – zapy­tał Disten. – Vin?

Zama­chał kiku­tem ramie­nia, usi­łu­jąc ścią­gnąć na sie­bie jej uwagę.

– Co? – zapy­tała, pod­no­sząc wzrok. Tro­chę się ogar­nęła po laniu, jakie dostała od Camona, i wresz­cie przy­jęła chu­s­teczkę od Dock­sona, żeby otrzeć krew z twa­rzy. Z siń­cami nie­wiele mogła zro­bić. Cią­gle pul­so­wały bólem. Miała nadzieję, że nie ma niczego zła­ma­nego.

– Kel­sier – powtó­rzył Disten. – Czy powie­dział coś o robo­cie, którą szy­kuje?

Vin pokrę­ciła głową. Spoj­rzała na zakrwa­wioną chu­s­teczkę. Kel­sier i Dock­son ode­szli cał­kiem nie­dawno, obie­cu­jąc, że wrócą, kiedy sobie prze­my­śli to wszystko, co jej powie­dzieli. W ich sło­wach było coś wię­cej – zapro­sze­nie. Cokol­wiek pla­no­wali, zapro­sili ją do udziału.

– Dla­czego wła­śnie cie­bie wybrał na swo­jego twi­xta, Vin? – zapy­tał Ulef. – Czy mówił coś na ten temat?

Wła­śnie tak sądzili – że Kel­sier wybrał ją, by była jego osobą do kon­tak­tów z dru­żyną Camona… Mileva…

Pod­zie­mie Lutha­delu miało dwa obli­cza. Były tam regu­larne ekipy, takie jak dru­żyna Camona. I były grupy… spe­cjalne. Skła­da­jące się z wyjąt­kowo zręcz­nych, wyjąt­kowo zdol­nych lub wyjąt­kowo uta­len­to­wa­nych. Allo­man­tów.

Te dwie strony pół­światka nie mie­szały się ze sobą i zwy­czajni zło­dzieje zosta­wiali w spo­koju tych lep­szych od sie­bie. Cza­sem jed­nak któ­ryś z tych zespo­łów Mgli­stych wynaj­mo­wał zwy­kłych ban­dy­tów, aby odro­bili za nich przy­ziemne zada­nia, i wtedy wybie­rali sobie twi­xta – coś w rodzaju posłańca – który pra­co­wał z obu gru­pami. Stąd przy­pusz­cze­nie Ulefa.

Ludzie z grupy Mileva zauwa­żyli jej nie­chęć i zmie­nili temat na Mgli­stych. Mówili o Allo­man­cji przy­ci­szo­nymi gło­sami, a ona słu­chała z coraz więk­szą nie­pew­no­ścią. Jak mogła być powią­zana z czymś, co wszy­scy ota­czali tak naboż­nym lękiem? Jej Szczę­ście… jej Allo­man­cja… było czymś nie­wiel­kim, czymś, co wyko­rzy­sty­wała, by prze­trwać, ale wła­ści­wie cał­kiem nie­waż­nym.

Jed­nak taka moc… – pomy­ślała, spo­glą­da­jąc na jej rezerwy Szczę­ścia.

– Cie­kawe, co Kel­sier robił przez kilka ostat­nich lat? – zapy­tał Ulef.

Na początku roz­mowy wyda­wał się w jej obec­no­ści nieco skrę­po­wany, ale szybko mu prze­szło. Zdra­dziłby ją, taki jed­nak był ten świa­tek. Żad­nych przy­ja­ciół.

Kel­sier i Dock­son wyda­wali się inni. Zda­wało się, że sobie ufają. Uda­wali? A może byli jedną z tych rzad­kich ekip, które naprawdę nie oba­wiały się zdrady?

Naj­bar­dziej nie­po­ko­jąca w ich zacho­wa­niu była otwar­tość wobec Vin. Wyglą­dało na to, że jej ufali, a nawet akcep­to­wali ją po sto­sun­kowo krót­kim cza­sie. To nie mogło być szczere – nikt nie mógłby prze­żyć w pod­zie­miu, wyko­rzy­stu­jąc taką tak­tykę. Ich przy­ja­zne zacho­wa­nie zbi­jało z tropu.

– Dwa lata – mruk­nął Hrud, zabi­jaka o pła­skiej twa­rzy. – Musiał chyba cały ten czas spę­dzić na pla­no­wa­niu roboty.

– To coś naprawdę wiel­kiego… – wymam­ro­tał Ulef.

– Opo­wiedz mi o nim – szep­nęła Vin.

– O Kel­sie­rze? – zapy­tał Disten.

Ski­nęła głową.

– Na połu­dniu nie mówili o Kel­sie­rze?

Vin zaprze­czyła.

– Był naj­lep­szym przy­wódcą w Lutha­delu – wyja­śnił Ulef. – Legenda, nawet wśród Mgli­stych. Obra­bo­wał kilka naj­bo­gat­szych Wiel­kich Domów w mie­ście.

– I? – zapy­tała Vin.

– Ktoś go zdra­dził – odparł cicho Har­mon.

Oczy­wi­ście, pomy­ślała.

– Kel­siera schwy­tał sam Ostatni Impe­ra­tor – rzekł Ulef. – Wysłał go razem z żoną do Cze­lu­ści Hath­sinu. Ale on uciekł. Uciekł z Cze­lu­ści, Vin! Jedyny, któ­remu się to kie­dy­kol­wiek udało.

– A żona? – zapy­tała Vin.

Ulef spoj­rzał na Har­mona, który pokrę­cił głową.

– Jej się nie udało.

Więc i on kogoś stra­cił. Jak wobec tego może się tak gło­śno śmiać? Tak szcze­rze?

– Wtedy wła­śnie doro­bił się tych blizn – dodał Disten. – Tych na ramio­nach. Doro­bił się ich w Cze­lu­ściach, kiedy wspi­nał się po ścia­nie naje­żo­nej ostrymi skal­nymi wypu­kło­ściami.

Har­mon prych­nął.

– Nie tak. Zabił Inkwi­zy­tora pod­czas ucieczki, stąd ma bli­zny.

– Sły­sza­łem, że wal­czył z jed­nym z potwo­rów, które strzegą Cze­lu­ści – wtrą­cił Ulef. – Wsa­dził mu łapę w pysk i udu­sił od środka. A zęby podra­pały mu ręce.

Disten zmarsz­czył brwi.

– Jak można kogoś udu­sić od środka?

Ulef wzru­szył ramio­nami.

– Tak sły­sza­łem.

– Ten czło­wiek nie jest zwy­czajny – mruk­nął Hrud. – Coś się z nim stało w Cze­lu­ściach, coś złego. Przed­tem nie był Allo­mantą, wie­cie? Wszedł do Cze­lu­ści jako zwy­kły skaa, a teraz… Nie, na pewno jest Mgli­stym, ale nie wiem, czy jesz­cze istotą ludzką. Za dużo łaził we mgle. Nie­któ­rzy powia­dają, że praw­dziwy Kel­sier nie żyje, a to, co ma jego twarz, to… coś innego.

Har­mon znów pokrę­cił głową.

– A to już tylko głu­poty opo­wia­dane przez skaa z plan­ta­cji. Wszy­scy wycho­dzi­li­śmy w cza­sie mgieł.

– Nie w mgły poza mia­stem – upie­rał się Hrud. – Tam są mgielne upiory. Chwy­tają czło­wieka i zabie­rają mu twarz, to pewne jak Ostatni Impe­ra­tor.

Har­mon wywró­cił oczyma.

– Hrud ma rację z jed­nym – rzekł Disten. – To nie jest czło­wiek. Może nie jest też mgiel­nym upio­rem, ale na pewno nie skaa. Sły­sza­łem, że robił różne rze­czy, takie, które tylko „oni” potra­fią. Ci, któ­rzy wycho­dzą nocą. Widzia­łeś, co zro­bił z Camo­nem.

– Zro­dzony z Mgły – wymam­ro­tał Har­mon.

Zro­dzony z Mgły. Vin oczy­wi­ście sły­szała to okre­śle­nie, zanim Kel­sier je przy niej wymó­wił. Któż nie sły­szał? Jed­nak plotki na temat Zro­dzonych z Mgły spra­wiały, że i histo­rie opo­wia­dane o Inkwi­zy­to­rach i Mgli­stych wyda­wały się bar­dziej praw­do­po­dobne. Powia­dano, że Zro­dzeni z Mgły sami byli zwia­stu­nami mgieł, a Ostatni Impe­ra­tor obda­rzył ich wiel­kimi mocami. Jedy­nie naj­wyż­sza szlachta mogła być Zro­dzona z Mgły; powia­dano, że była to tajna sekta mor­der­ców, która mu słu­żyła, wycho­dząca jedy­nie nocami. Reen zawsze jej tłu­ma­czył, że to mit, a Vin uwa­żała, że ma rację.

A Kel­sier mówi, że ja – tak samo jak on – jestem jedną z nich.

Jak mogła być kimś takim? Ona – dziecko pro­sty­tutki? Była nikim. Niczym.

„Ni­gdy nie ufaj czło­wie­kowi, który przy­nosi dobre nowiny”, pouczał ją Reen. „To naj­star­szy, ale i naj­ła­twiej­szy spo­sób, żeby kogoś oszu­kać”.

Ale ona miała swoje Szczę­ście. Swoją Allo­man­cję. Wciąż czuła zasoby, które dała jej fiolka Kel­siera, i pró­bo­wała swo­ich moż­li­wo­ści na człon­kach grupy. Nie ogra­ni­cza­jąc się już do odro­biny Szczę­ścia na dzień, czuła, że może wywo­ły­wać znacz­nie bar­dziej efek­towne skutki.

Docho­dziła do wnio­sku, że jej poprzedni cel życiowy – nie dać się zabić – był mało inspi­ru­jący. Mogła tak wiele zdzia­łać. Była nie­wol­nicą Reena, potem nie­wol­nicą Camona. Zosta­nie także nie­wol­nicą Kel­siera, jeśli to dopro­wa­dzi ją do wol­no­ści.

Milev spoj­rzał na kie­szon­kowy zega­rek i wstał.

– W porządku, wycho­dzimy.

Pomiesz­cze­nie zaczęło pusto­szeć w ocze­ki­wa­niu na spo­tka­nie z Kel­sie­rem. Vin pozo­stała tam, gdzie była; Kel­sier wyraź­nie dał wszyst­kim do zro­zu­mie­nia, że jest zapro­szona. Przez chwilę sie­działa w mil­cze­niu, czu­jąc się znacz­nie lepiej teraz w pustym pomiesz­cze­niu. Wkrótce zaczęli przy­by­wać pierwsi towa­rzy­sze Kel­siera.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: