Z miłości. Motywy zbrodni - ebook
Kiedy odwiedzisz to miasteczko, nie ufaj nikomu! Pokochasz tę książkę od pierwszej strony – tylko uważaj, bo z miłości można popełnić również zbrodnię… Polecam!
Katarzyna Puzyńska
Nowa twarz polskiego kryminału.
Historia, która chwyta za gardło i nie puszcza do ostatniej strony.
Nie mogę stracić tego, kogo najbardziej kocham. Czy wybaczysz mi zbrodnię popełnioną z miłości?
Lata dziewięćdziesiąte. W spokojnym miasteczku dochodzi do serii brutalnych morderstw. Ginie młoda nauczycielka, później dziewczyna z zamożnej rodziny, a w końcu przypadkowa turystka. Strach paraliżuje mieszkańców, policja jest bezsilna, a morderca znika bez śladu.
Dwadzieścia lat później znana podcasterka, Anka Kaczmarek, przyjeżdża na miejsce, by nagrać odcinek o dawnych zbrodniach. Przypadek? A może los popycha ją w stronę prawdy, która nigdy nie miała ujrzeć światła dziennego?
Zło nie znika. Czasem tylko usuwa się w cień.
Z miłości to pełna napięcia opowieść o obsesji, winie i tajemnicach, które zbyt długo pozostawały w ukryciu.
Pierwsza część serii „Motywy zbrodni” – kryminał osadzony wśród surowych, majestatycznych skał Jury Krakowsko-Częstochowskiej.
Potrójna zbrodnia sprzed lat, małe miasteczko i wielka tajemnica. Taką przynętę łyknąłby każdy autor podcastu kryminalnego. Tylko... kto czeka na drugim końcu tej wędki? Gorąco polecam!
Makabrycja ‒ storytellerka i autorka mikropodcastu na TikToku
| Kategoria: | Kryminał |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-277-4414-2 |
| Rozmiar pliku: | 1,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W ciemnej kawalerce panowała cisza, ale w głowie Anki nieprzerwanie jazgotały chaotyczne myśli. Nikt nie zasnąłby w takim hałasie. Odrzuciła kokon kołdry i wyjęła spod poduszki smartfon. Musiała sprawdzić, jak rośnie liczba wyświetleń najnowszego filmu. To już naprawdę ostatni raz. Tylko zerknie, a potem się uspokoi i wreszcie pójdzie spać, naprawdę.
Publikowała materiały na wszystkich popularnych platformach, jednak największy ruch nadal miała na YouTubie, gdzie ponad pięć lat temu wrzuciła swój pierwszy podcast. Początkowo nowe filmy zbierały po kilkadziesiąt, potem kilkaset odsłon, a kanał rósł i rósł jak magiczna fasola z bajki o Jasiu i olbrzymie. A teraz…
Wstrzymała oddech. Jasne światło bijące od niewielkiego ekranu padało na jej twarz.
Dziewięćdziesiąt siedem tysięcy. A od publikacji podcastu minęły dopiero dwie doby, z czego przez pierwsze dwanaście godzin nagranie było widoczne tylko dla patronów.
Powoli wypuściła powietrze. Położyła rękę ze smartfonem na piersi, na mocno bijącym sercu. Jeszcze przez chwilę widziała w ciemności zarys jasnego prostokąta. Wiedziała już, że idzie na rekord.
W ostatnim czasie kanały true crime pojawiały się jak grzyby po deszczu, ale w dwa tysiące osiemnastym, kiedy zaczynała, nie było ich jeszcze dużo. Miała szczęście. Jako pierwsza omówiła sprawę zabójstwa Izaury Chmielewskiej, dzięki czemu od razu zyskała pewien rozgłos, a potem wybiła się na fali rosnącego zainteresowania tematem prawdziwych zbrodni. Początkowo wszystko robiła sama, z czasem zatrudniła montażystę. W ciągu kolejnych lat opublikowała mnóstwo treści i opowiedziała dziesiątki historii, ale nie przypominała sobie, kiedy ostatnim razem zaangażowała się w jakąś sprawę tak bardzo jak w tę.
Ponownie zbliżyła telefon do twarzy. Włączyła nagranie i wybrała losowo miejsce gdzieś w środku. Ona i pani Teresa Zając siedziały naprzeciw siebie na fotelach. Pomiędzy nimi stała niewielka ława, na ławie szklanka wody i pudełko chusteczek. Sześćdziesięcioletnia Teresa splatała dłonie jak do modlitwy i zaciskała je kurczowo. Sprawiała wrażenie ściśniętej wewnątrz, jakby musiała mocno trzymać każdy kawałek siebie w obawie, że inaczej się rozsypie.
Mówiła o swojej ostatniej rozmowie z córką.
– Jak Justynka zadzwoniła, kupowałam akurat kwiaty na groby. Od razu zauważyłam, że jest roztrzęsiona. W kwiaciarni był ruch przed świętami, więc wyszłam na ulicę, ale tam znowu jeździły samochody i ciężko było cokolwiek usłyszeć. Obiecałam, że oddzwonię z domu. Powiedziała, że nie, bo Jacek zaraz wróci, a nie może przy nim rozmawiać. Bała się. Zapytałam, czy znowu się pokłócili. Nie chciała powiedzieć. Umówiłyśmy się, że zadzwoni następnego dnia rano, ale tego nie zrobiła. – Oczy starszej pani zaszły łzami, Anka podała jej chusteczkę.
Przygotowanie tego wywiadu było dla niej ważnym przeżyciem. Zdawała sobie sprawę, że dotyka delikatnego i poważnego tematu. Wiedziała, że efekty jej pracy dotrą do dziesiątek tysięcy ludzi i wpłyną na ich podejście do toczącego się procesu Jacka K. Chciała przeprowadzić wszystko perfekcyjnie, od początku do końca, tak by nikomu nie zrobić krzywdy i niczego nie żałować.
Kliknęła w innym miejscu filmu. Tym razem pani Teresa opowiadała drżącym głosem, jak następnego dnia, zaniepokojona milczeniem córki, pojechała do jej domu. Drzwi otworzył skacowany zięć w klapkach ubrudzonych czerwoną substancją podobną do krwi.
Na tym etapie Anka znała na pamięć każde słowo, które padło na nagraniu. Przed opublikowaniem rozmowy przesłuchała ją kilkanaście razy, a po opublikowaniu drugie tyle. Musiała mieć pewność, że materiał wywiera odpowiednie wrażenie. Mimo upływu lat ciała Justyny Kwiatkowskiej nie odnaleziono. Po poszlakowym procesie sąd pierwszej instancji uznał jej męża, Jacka, za winnego zabójstwa żony, ale oskarżony odwołał się od wyroku.
Anka wyłączyła film i położyła dłoń ze smartfonem na kołdrze. Kiedy przypominała sobie, że prawomocny werdykt zapadnie w tej sprawie już za dwa tygodnie, jej serce przyspieszało. Zamknęła oczy i natychmiast zobaczyła panią Teresę, zrozpaczoną matkę, która nie mogła nawet pochować własnej córki. Anka obiecała jej, że zrobi wszystko, żeby nagłośnić sprawę, ale czy to wystarczy? Temida ma przecież opaskę na oczach, nie zobaczy ani lajków, ani komentarzy pod wywiadem z mamą Justyny.
Anka poczuła nagłą pokusę, żeby się napić. Kilka kieliszków wina skutecznie wypłukałoby obraz Teresy spod jej powiek. Była trzeźwa już od roku, a jednak te myśli nadal przychodziły i miała wątpliwości, czy kiedykolwiek się od nich uwolni.
Zamierzała naciągnąć kołdrę na głowę, kiedy telefon w jej dłoni rozdzwonił się piosenką _Never Ending Song_ Conana Greya. Zdziwiona spojrzała na wyświetlacz. Nie, nie pomyliła godziny, było grubo po dwudziestej trzeciej. Dzwonił Radek Grabowski, zapisany w jej telefonie jako „Dupek z Tindera”.
Odrzuciła połączenie.
Przeważnie utrzymywała dobre stosunki nawet z byłymi partnerami, ale emocje po rozstaniu z poznanym przez aplikację randkową Radkiem nie zdążyły jeszcze opaść. Poza tym jej eks w pełni zasłużył na miano dupka. Zmarnowała kilka miesięcy, zanim odkryła, że wcale nie jest tym fajnym facetem, na jakiego pozował.
Zastanowiło ją, czemu Radek dzwonił o tak późnej porze. Nie był typem mężczyzny, który się upija i w emocjach telefonuje do byłych. Skoro wybrał jej numer, pewnie miał konkretny powód.
Po mniej niż dwóch minutach zadzwonił znowu.
Duma kazała jej nie odbierać, ale wygrało zaciekawienie. Anka przewróciła się na bok, przeciągnęła palcem zieloną słuchawkę i położyła telefon na uchu.
– Ania? Jesteś tam? – Radek wydawał się zdyszany, słychać też było dziwny pogłos. Anka pomyślała, że może był na klatce schodowej. W apartamentowcu, w którym mieszkał, ostatnio psuła się winda.
– Yhm – mruknęła, dając znać, że słucha.
– Widziałem twój wywiad z Teresą Zając. – Pogłos zniknął, w tle zawarczał silnik samochodu. Radek musiał wyjść na zewnątrz. – Jak mogłaś wrzucić coś takiego do internetu? – Zrobił przerwę, jakby oczekiwał odpowiedzi, ale Anka nie zamierzała się tłumaczyć. – Przecież wiesz, że moja kancelaria broni Kwiatkowskiego.
– Wiem. I co z tego?
– Robisz to specjalnie, żeby mi dopiec? Nawet bez twojego filmu media rozkręciły wokół tej sprawy wystarczająco dużo szumu.
– Co jest złego w moim filmie? – Przewróciła się na plecy i wbiła wzrok w ciemność wiszącą nad łóżkiem. – Pani Teresa ma prawo mówić głośno, co działo się przed zaginięciem jej córki i po nim.
– W ten sposób tylko dokładasz się do medialnej nagonki.
– Mówię o faktach.
– Żerujesz na faktach. Poważnie, Aniu, powinnaś usunąć to nagranie.
– Bo waszemu klientowi jest nie na rękę?
– A jeśli Kwiatkowski jest niewinny? W ogóle nie pomyślałaś, że robisz jego rodzinie straszną krzywdę?
– Krzywdę? Facet w dniu zaginięcia żony był pijany, a następnego ranka miał krew na butach. Widziałam esemesy, w których groził Justynie śmiercią.
– Od ferowania wyroków jest sąd, a nie internauci.
– Ciekawe, czy wydzwaniasz do każdego dziennikarza, który powie coś złego o waszym kliencie?
W telefonie zapadła cisza. Anka miała wrażenie, że Radek, który dokądś szedł, nagle się zatrzymał. Słyszała wyraźnie jego oddech.
Oczywiście wiedziała, że nie dzwonił do wszystkich, którzy mówili o tej sprawie, ale była ciekawa, jak się wytłumaczy z tego, że ją potraktował wyjątkowo. Czy przyzna głośno, że dzwonił, bo coś ich jednak łączyło i poczuł się zdradzony tym filmem?
Przygryzła koniuszek kciuka, niecierpliwie czekając na odpowiedź.
– Ty nie jesteś dziennikarką – powiedział głos w telefonie.
Głośno zassała powietrze i od razu przeklęła się w duchu, bo Radek na pewno to usłyszał. Powinna lepiej nad sobą panować.
– Nie usunę wywiadu – oznajmiła najspokojniej, jak umiała. – Nie licz na to i nie dzwoń do mnie więcej.
Rozłączyła się i wyłączyła komórkę. Wbiła wzrok w czerń, która napierała na nią z każdej strony. Kiedy zabrakło jasności ekranu, mrok wydawał się głębszy.
Anka przypomniała sobie wszystkie rozmowy z ciocią Gabrysią przebiegające według utartego schematu:
– Youtuber to nie jest prawdziwa praca.
– Przecież zarabiam. Jestem w tym dobra.
– Ale to nie jest prawdziwa praca.
– Dlaczego nie?
– Nie możesz tego robić przez całe życie, pomyśl o emeryturze. Masz już prawie trzydziestkę. Powinnaś znaleźć prawdziwą, dorosłą pracę. Martwię się o ciebie.
Anka nie lubiła, gdy ludzie się o nią martwili. Nie rozumiała też, dlaczego niektórzy uważają internet za plac zabaw dla dzieci. W czym niby była gorsza od pracownika radia albo telewizji? Robiła coś, co kochała, i potrafiła się z tego utrzymać. Nikt nie miał prawa patrzeć na nią z góry.
O ile jeszcze umiała zrozumieć obawy ciotki, która należała do starszego pokolenia, to podejście Radka czasami nie mieściło jej się w głowie. Dziewięćdziesiąt procent ich kłótni dotyczyło kanału Anki. Czasem miała wrażenie, że po prostu kręcą się w kółko, aż pewnego dnia zrozumiała, że nigdzie razem nie dojdą. Nie mogła być z człowiekiem nieszanującym pracy, w którą wkładała tyle serca.
– Dupek – powiedziała cicho.
Tym razem po zamknięciu oczu nie zobaczyła Teresy Zając, ale Radka. Jego wargi były trochę krzywe, odrobinę pełniejsze z jednej strony i węższe z drugiej, przez co miało się wrażenie, że cały czas unosił lewy kącik ust i uśmiechał się kpiąco. Anka pamiętała, jak podczas pocałunku wsuwała palce między jego gęste, ciemne włosy.
Boże, jak bardzo go w tej chwili nie cierpiała.
Wcześniej zaśnięcie wydawało się trudne, teraz – prawie niemożliwe. Jeszcze przez pewien czas miotała się po łóżku, aż dała za wygraną, zapaliła lampkę i znowu podniosła telefon.
Tym razem skupiła uwagę na sekcji komentarzy pod wywiadem. Większość internautów wyrażała wsparcie dla Teresy. Niektórzy domagali się sprawiedliwego wyroku, pomstowali na państwo z kartonu albo wzywali do samosądu, inni gratulowali Ance, że odważyła się poruszyć trudny i głośny temat. Wyłapała pojedynczy nieprzychylny wpis. „Zaszczuliście niewinnego”.
Wśród komentujących zauważała nazwiska lub pseudonimy wiernych fanów oraz patronów. Jednym z najbardziej aktywnych był Mikash – jak zwykle odpisywał innym użytkownikom i wdawał się z nimi w dyskusje. Śledził kanał _Interrogacja_ już od dawna i udzielał się na fanpage’u, ale Anka zwróciła na niego szczególną uwagę dopiero dwa miesiące temu, po tym jak na końcu jednego z komentarzy dodał dopisek „Pozdrowienia z Wielżca”.
Wielżec był wioską w Jurze Krakowsko-Częstochowskiej, malowniczą, lecz tak niewielką, że mało kto o niej słyszał. Radek, zapalony wspinacz, wiele razy wspominał Ance, że latem powinni się tam wybrać na wapienne skałki. Odpisała więc Mikashowi, że może niedługo odwiedzi jego okolice, i od tamtej pory zaczęli ze sobą rozmawiać, regularnie wymieniając wiadomości. Ostatecznie do wyjazdu do Wielżca nigdy nie doszło, ale przynajmniej zyskała nowego znajomego.
Myśląc o Mikashu, przypomniała sobie, że wczoraj dostała od niego maila. Zaabsorbowana sprawą Kwiatkowskich, nawet go nie otworzyła, kojarzyła tylko, że w tytule było coś o Wielżcu i morderstwach czy zbrodniach. Pewnie Mikash podsuwał jej pomysł na kolejny podcast.
Zawahała się. Mogłaby teraz wejść na pocztę, ale jeśli zacznie zagłębiać się w nową sprawę, skończy, zarywając noc. Miała już chyba dość emocji na dziś. Zamiast pracować, powinna się wyciszyć i uspokoić myśli.
Skoro alkohol nie wchodził w grę, potrzebowała papierosa.
Paczka, którą podniosła z szafki przy łóżku, od razu wydała jej się przygnębiająco lekka. Zajrzała – oczywiście pusto.
Sprawdziła godzinę. Zbliżała się północ, do zamknięcia nocnego został kwadrans.
No dobrze – westchnęła w myślach. – Noc jest ciepła. Przejdę się, przewietrzę głowę. Może łatwiej zasnę.
Włożyła skarpetki, trampki i niebieski kardigan w białe puchate chmury. Kraciaste spodnie od piżamy nie wyglądały bardzo źle, nie zamierzała też fatygować się wkładaniem stanika.
Wychodząc z mieszkania, automatycznie włączyła aktywowaną ruchem lampę. Korytarz zalało białe, niezbyt przyjemne światło. Musiała zmrużyć oczy.
Obróciła się do drzwi. W ręku miała klucz, na breloczku dyndał uśmiechnięty pokemon.
Nagle poczuła charakterystyczny zapach. Był ledwo uchwytny i inna osoba mogłaby go przeoczyć, jednak Anka zbyt dobrze znała tę woń: w pustym korytarzu pachniało wódką albo podobnym wysokoprocentowym alkoholem.
Rozejrzała się szybko. Zza załomu muru dobiegł szmer, a po nim jakiś odgłos, jakby ciężki oddech. Ktoś był chyba przy wejściu do wind.
Może sąsiad wyszedł z psem.
Albo jakiś bezdomny próbował tu przenocować. Drzwi do klatki od dawna się nie domykały.
Anka zamierzała włożyć klucz do zamka, kiedy zza rogu wyłonił się mężczyzna. Na oko koło sześćdziesiątki, czarna kurtka, pobrużdżona twarz. Nie kojarzyła go z widzenia, więc raczej tu nie mieszkał.
– To ty. – Podszedł dwa kroki bliżej i utkwił wzrok w Ance.
Po alkoholowym zapachu i przekrwionych oczach poznała, że był pod wpływem, ale mówił wyraźnie i nie bełkotał. Nie chciała ulegać panice. Może facetowi coś się pomyliło.
– Nie znam pana. – Najchętniej szybko by odeszła, lecz jak na złość nie mogła trafić kluczem do dziurki.
– Ty trzymasz z Zającową – powiedział mężczyzna, rozwiewając nadzieje Anki, że znalazł się tu przypadkiem. – Razem gadacie te bzdury o Jacku.
– Kim pan jest? – Dała sobie spokój z kluczem i oparła dłoń na klamce, gotowa wskoczyć z powrotem do mieszkania.
– Wiedziałem, że dobrze trafiłem. Widziałem cię w internecie. – Mężczyzna zatrzymał się metr od niej i oparł ręką o ścianę. Mówiąc, pochylał się do przodu i zionął ciepłym alkoholowym oddechem. Grube powieki opadały ciężko na przekrwione oczy. – Rafał Kwiatkowski. Jestem ojcem Jacka.
– I czego pan tu szuka? – zapytała hardo, robiąc dobrą minę do złej gry.
– Ty się mnie pytasz, czego szukam? Czego szukam?
– No czego pan chce? – Wyprostowała się i uniosła głowę z udawaną odwagą, chociaż serce waliło jej jak młotem. – Jest pan pijany. Proszę wracać do domu, zanim zawiadomię policję. Na pewno nie chce pan mieć kłopotów.
Nacisnęła klamkę. Zamierzała przeskoczyć próg, schronić się w mieszkaniu i jak najszybciej zatrzasnąć drzwi, ale Kwiatkowski doskoczył i chwycił ją za kark. Pisnęła przyciśnięta do ściany.
– Kłopoty? Grozisz mi, gówniaro?
– Pomocy! Ratunku! Pomocy! – zawołała, tłukąc pięścią o ścianę, żeby narobić jak najwięcej hałasu.
– Mojemu synowi nikt nie pomógł! Nikt mu nie pomógł, słyszysz?! Kurwy takie jak ty są bezkarne, a niewinni ludzie idą siedzieć!
– Ratunku!
– Cicho! – syknął, rozglądając się. – Zamknijże się!
– To niech mnie pan puści!
Rzeczywiście poluźnił uścisk.
Natychmiast odskoczyła i spróbowała uciec do mieszkania, ale złapał ją za ramię.
– Słuchaj, paniusiu…
– Puszczaj! – Szarpnęła się.
– Słuchaj mnie! – wrzasnął, ściskając jej rękę. – Robicie ludziom wodę z mózgu!
– Niech pan puszcza! Sąsiedzi wezwą policję!
Kwiatkowski rozejrzał się spłoszony, jakby oczekiwał, że jakiś mundurowy stoi za jego plecami.
– Chodź! – Pociągnął Ankę za rękę.
– Nigdzie nie idę! – Zaparła się nogami, ale przemógł jej opór zdecydowanym szarpnięciem. Krzyczała, wzywając pomocy, kiedy siłą ciągnął ją korytarzem.
Zatrzymali się dopiero przy windach. Kwiatkowski nacisnął przycisk, ale dźwig był na innym piętrze. Anka wykorzystała moment, rzuciła się do najbliższych drzwi i uderzyła w nie kilka razy pięścią.
– Otwórzcie! Pomocy! – W desperacji nacisnęła na klamkę, ale było zamknięte. Mieszkańcy musieli słyszeć szamotaninę, lecz bali się otworzyć. Mogła się modlić, aby chociaż zadzwonili na numer alarmowy.
Kwiatkowski chwycił ją za rękę i nie czekając na windę, pociągnął do schodów. Chciał zasłonić jej usta. Kręciła głową, uciekając przed jego wielką dłonią, i krzyczała jeszcze głośniej, do zdarcia gardła.
– No idź! – Złapał ją za ramiona i usiłował wepchnąć na pierwszy stopień.
W desperackiej szarpaninie uderzyła potylicą o ścianę. Ból jak błyskawica przebiegł przez czaszkę. Wrzasnęła przejmująco, a wtedy Kwiatkowski, jakby przestraszony, odepchnął ją od siebie.
Świat zawirował.
Spadanie, ciemność – tyle zapamiętała.