Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Z obcego Parnasu. Antologia - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2020
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Z obcego Parnasu. Antologia - ebook

Wybór poezji wybitnych twórców: Schillera, Göthego, Heinego, Puszkina, Pötöfiego, Schultsa, Berangera, Ulanda, M. Moorea, Jana Müllera, Jana Rebaula, Tegnera, Żukowskiego, Andersena, Felicyi Hemans, Egona Eberta, Oelenschlegera, Tomasza Padury.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7950-956-0
Rozmiar pliku: 436 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

z Schiller’a.

IDEAŁY.

Więc mię opuścić już chcesz, wiarołomny,

I urojenia słodkie wydrzéć twe,

Twe smutki, radość, i na nic niepomny

Nieubłaganie chcesz opuścić mnie?

Mojego życia błogi czasie złoty,

Nic cię w odlocie tym nie powstrzyma już?

Napróżno! płyną fali twojéj sploty

Niepowstrzymanie do wieczności mórz!

Wesołe słońca mrokiem się odziały,

Z których na młodość moją blask się lał,

I już rozprysły się te ideały,

Któremi pjany młodzieńczy duch wrzał,

I to wierzenie słodkie się rozwiało

W istoty, które stworzyły me sny;

Rzeczywistości łupem już się stało,

Co się tak piękném, boskiém zdało mi.

Jak na namiętne prośby Pigmaliona,

Gdy drżącą dłonią objął zimny głaz,

Z marmurowego ogień trysnął łona,

I na policzku martwym płomień brzasł;

Tak jam naturę w objęcia me chwytał,

Pótym nie przestał u stóp jéj się wić,

Póki w niéj odbłysk żądz mych nie zawitał,

Na piersi wieszcza, aż poczęła żyć.

I podzielając mych uczuć płomienie,

Niema natura odnalazła głos,

Pojęła duszy mojéj uniesienie;

Jam w jeden uścisk miłosny z nią zrósł,

I wtedy dla mnie żyły drzewa, róże;

Srebrzysty strumyk pieśnią dla mnie grał;

I wszystko martwe ożyło w naturze,

Mojego życia oddźwięk wszędzie brzmiał.

Potężniejące sił moich rozwicie

Rwało się z piersi we wszechświata krąg,

By wszystko objąć i wcielać się w życie,

I w czyn, i w słowo, w kształtów, dźwięków ciąg.

Jakże mi świat ten zdawał się wspaniały,

Póki w zawiązku osłony się krył!

A jakże potem był drobny, mały!

Gdy się rozwinął, jakże nędznym był!

Śmiało odwagi rozszerzywszy skrzydła,

W uroczych marzeń zatopiony szał,

I żadnéj troski nie znając wędzidła.

Po drodze życia śmiało młodzian gnał.

I aż na gwiazdy eteru najbledsze

Zuchwałych planów porywał go lot;

Na niedościgłą wyż płynął w powietrze,

W dal niezmierzoną pędził jako grot.

Jak lekkiém było dlań to wędrowanie,

I wszelkich przeszkód on zdawał się pan;

Przy tryumfalnym żywota rydwanie

Powietrzny orszak wiódł wesoły tan:

Miłość, nadzieją słodką wznosząc łono;

Szczęście w złocistym wieńcu, pełne łask;

Sława ze srebrną, gwieździstą koroną,

I prawda, w słońca przyodziana blask.

Lecz już niestety orszak towarzyszy

W połowie drogi znacznie mniejszy był;

I wiarołomnych gwar coraz się ciszy,

Z kolei jeden za drugim się skrył.

I szczęście lekką stopą precz podąża,

Umysł napróżno żądzą wiedzy drży,

Słoneczna postać prawdy się pogrąża

W ponure zwątpienia mgły.

Jam zbeszczeszczony ujrzał wieniec chwały,

Gdy się ozdobą czół poziomych stał.

Piękne miłości chwile krótko trwały,

Czas wiosny uczuć mgnieniem mi się zdał.

Coraz samotniéj, aż ból serce ściska,

Po dzikiéj ścieżce błędny wiodę krok;

Czasem nadziei wątły promyk błyska,

Ponuréj drogi rozdziérając mrok.

A z towarzyszy wesołéj gawiedzi

Co mi zawodu zostawiła srom,

Kto został wiernym, każdy krok mój śledzi,

I pójdzie za mną, gdzie ponury dom?

Ach ty przyjaźni! co wsze leczysz rany;

Miłą mi twoja podporą jest dłoń,

Podzielasz troski méj duszy znękanéj,

Krzepisz odwagą omdlałą mą skroń.

I ty z przyjaźnią, co się łączysz chętna,

By zakląć burzę, troskę spędzić z lic,

Niezmordowana praco, a ponętną,

Co zwolna tworzysz, a nie niszczysz nic,

Co dla wzniesienia budowy wieczności

Po ziarnku piasku sypiesz z dłoni twéj;

A jednak z wieków wielkiéj należności

Zmazujesz lata, minuty i dni.

PIERŚCIEŃ POLIKRATESA.

Na krużganku stał wysokiem

I wesołém patrzał okiem

Na zdobyty Samos gród;

„W okół ziemia mi poddana,” —

Do Egiptu rzecze pana —

„Któż szczęśliwsze życie wiódł?”

„— Ty doznałeś łaski bogów;

Tobie równych dotąd wrogów

Berłem schylasz do twych nóg.

Jeden jeszcze budzi trwogę;

Więc cię szczęsnym zwać nie mogę,

Póki groźny czuwa wróg.” —

Gdy król prawi temi słowy,

Wszedł posłaniec miletowy,

Do tyrana rzecze w głos:

„Każ ofiary palić wonne

I w gałązki, z lauru szczknione,

Panie, uwieńcz boski włos!

Wróg raniony poległ wczora,

Od wiernego Polidora,

Wodza, dar ten niosę ci.”

Czarną skrzynię w tém otworzy:

Król i tyran się zatrwoży.

Głowę wroga widząc w krwi.

Król się wzdryga, cofa z dreszczem.

— „Nieraz szczęście jest złowieszczém;

A choć zawsześ wroga zgniótł,

Pomnij, chytra jest fal łaska:

Może burza w krótce strzaska

Wątłe szczęście twoich flot.” —

Zanim król te skończył słowa,

Mowę radość przerwie nowa,

Co śród portu brzmi raz wraz:

Z skarby, z łupy bogatemi

Do ojczystéj wraca ziemi

Okrętowych masztów las.

A król rzecze znów w podziwie:

— „Choć los sprzyja ci szczęśliwie,

Śród pogody strzeż się burz;

Lud kreteński, męztwem swojém

Sławny, krwawym grozi bojem,

A twych brzegów blizki już.” —

Zanim skończył nagle zoczy

Tłum, z okrętów co się tłoczy,

I tysiączny słyszy krzyk:

„Nie doznamy wojen klęski,

Śród fal zginął lud kreteński;

Bój skończony, strach już znikł!”

Gdy to słyszy gość trwożliwy,

Rzecze: — „Iście tyś szczęśliwy,

Jednak drżę o przyszłość twą,

Bo się zemsty boję boskiéj;

Chwile błogie, a bez troski,

Czyż udziałem ziemian są?” —

— „I mnie wszystko szło po myśli:

W czyn wcielałem co nakreśli,

W rządach łaskaw był mi Bóg;

A w tém zmarł mi dziedzic drogi,

Bo zabrały syna bogi,

Zapłaciłem szczęściu dług.” —

— „Więc proś nieba, niech dozwoli

W szczęściu doznać i niedoli,

Gdy uniknąć pragniesz mąk:

Bowiem smutny koniec człeka,

Gdy mu zawsze bóstw opieka

Sypie dary z pełnych rąk.” —

— „Więc gdy grożą ci zagładą,

To za bratnią idź-że radą,

I nieszczęście sam zwij już:

Co śród skarbów twych tysięcy

Ceni serce twe najwięcéj,

To rzuć w ciemną otchłań mórz.” —

Tyran na to z przerażeniem:

„Patrzaj, oto z tym pierścieniem

Rozstać się największy żal;

W cześć Erynnom dam skarb cały,

By mi szczęście zachowały

Rzekł i rzucił w odmęt fal.

Ledwie świt się dostrzedz daje,

Wnet wesoły rybak staje

Przed tyranem panem swym:

„Ot tę rybę pierwszą, Panie,

Dziś schwytałem; na co stanie,

To odemnie w darze przyjm.”

Niosą rybę do kucharza;

Kraje, cudo go przeraża,

Pędzi zdziwion ledwie tchnie.

„Patrz o władco! w wnętrzu ryby

Był ten pierścień; bez ochyby

Jest bez granic szczęście twe”.

Lecz gość na to się oburzy;

— „Już nie mogę tu być dłużéj,

Odtąd mnieś ni druh ni brat;

Twojéj zguby snadź chcą bogi,

Nie chcę dzielić śmierci srogiéj.” —

I odpłynął szybko w świat.

TĘSKNOTA.

Gdybym z pośród téj doliny;

Którą gnębi mgła i chłód,

Mógł do innéj wyjść krainy,

Tobym błogie życie wiódł.

Wiecznie młody i zielony

Pięknych wzgórz tam widzę rząd;

Gdyby skrzydła, to w te strony

Ptakiembym uleciał ztąd.

Harmonijne słyszę brzmienie,

Ciszy niebios słodki ton,

A wietrzyków lekkie wienie

Wonność niesie z tamtych stron;

Tam się złoty owoc świéci

Drżący w ciemnym liściu swym,

A kwiat, który tam się kwieci,

Łupem się nie staje zim.

W wiecznéj słońca téj dziedzinie

Jak szczęśliwie można żyć!

A powietrze w téj wyżynie

Jak ożywczém musi być!

Ale strumień rozhukany,

Grzmiąc, zagradza drogę mi:

Groźne wznoszą się bałwany

Aż ze strachu dusza drży!

Widzę łódkę, tam się słania,

Lecz sternika niéma w niéj.

Śmiało na nią bez wahania!

Wietrze w żagle teraz dmij!

Bądź odważny, pełen wiary,

Bo rękojmi nie da Bóg;

A uniosą tylko czary

Na czarownych krain próg.

PIELGRZYM.

Jeszcze w życia mego wiośnie

Jam rodzinny rzucił próg,

I zabawy, co radośnie

Snuły się śród życia dróg.

Me dziedzictwo, mienie moje,

Lekkomyślnie rzucam tam;

W kij pielgrzymi dłoń mą zbroję,

I swobodnie biegnę sam.

O! bo mię nadzieja błoga

I głos jakiś tajny wiódł:

„Idź, otwartą ci jest droga

Coraz daléj dąż na wschód.

Dojdziesz aż do bram złocistych,

Wtedy śmiało przez nie wnidź;

Ziemskość w szatach tam przeczystych

Nieśmiertelnie będzie żyć.”

Czy wieczorem, czy to świtem,

Jam spoczynku ani znał;

Jednak zawsze było skrytem,

Czegom pragnął, czegom chciał.

Tu na drodze góra stanie,

Tam mi strumień wstrzyma bieg;

Kładkę rzucam przez otchłanie,

Most na grzbiet wzburzonych rzek.

I doszedłem do nieznanéj

Rzeki, która gna na wschód.

I z ufnością w jéj bałwany

Wnet się rzucam w głąb jéj wód.

I ot aż na wielkie morze

Niesie mię gra jego fal:

Puste morza widzę łoże

Niedościgłą celu dal!

Ach tam kładki daremnemi!

Niebo, którém pragnę żyć,

Nigdy nie chce dotknąć ziemi;

O niém tylko można śnić!

TEKLA NAD GROBEM PICCOLOMINI’EGO.

I dla mnie zwity ten wieniec laurowy,

Co przyozdabia twój spokój grobowy.

Czém-że jest życie bez miłości blasku?

Ja je odrzucam, gdy rdzeń jego zginął.

Tak! gdyś mię wzrokiem miłości owinął,

Wtedym ja żyła! Przedemną w rozbrzasku

Droga złotego dnia tam się ciągnęła:

Jam w śnie dwie godzin niebiańskich objęła.

Ty u wrót stałeś, gdzie w świat wiedzie droga;

W chodzę, klasztorna owłada mnie trwoga;

Tam słońc tysiąca świetny blask migota!

Ty mi się zdałeś aniołem na straży,

By z dnia dziecięctwa, co w uśpieniu marzy,

Szybko mię unieść aż na szczyt żywota.

I szczęście niebios — pierwsze me wrażenie,

W serce twe padło pierwsze me spojrzenie.

Przyszedł los zimny i uścisk lodowy

Owładł wdzięcznemi kształtami twojemi,

Pod swych rumaków rzucił je podkowy.

Taki jest udział piękności na ziemi!

PODZIAŁ ZIEMI.

Weźcie świat sobie, rzekł z niebios wyżyny

Jowisz do ludzi, weźcie ziemię całą;

Podzielcie wszystko na wieczne dziedziny,

Byle w braterskiéj zgodzie się to stało.

Więc daléj! rusza się wszystko co żywe,

Śpieszy się każdy i młody i stary:

Rolnik zagarnia urodzajną niwę;

Strzelec — gęstwiny i zarosłe jary.

Kupiec zapełnia olbrzymie spichlerze;

Opat wziął wzgórzy najpiękniejsze wina;

Król wszystkie drogi w opiekę swą bierze,

Mówiąc podróżnym: moją dziesięcina.

Już po podziale przybył wieszcz z daleka,

Szuka dlań cząstki myśl jego znękana;

Lecz próżno w okół wieszcz wzrokiem powleka:

Wszystko oddawna miało swego pana.

„Więc mnie jednego twa łaska ominie,

Cóżem zawinił, o biada, mi biada!

O najwierniejszym zapomniałeś synie!”

Tak szerząc skargi, przed tron bożka pada.

— „Jeśliś się bawił w marzenia krainie,

Odpowie Jowisz, to sam winuj siebie;

Gdzieżeś przebywał w podziału godzinie?” —

Poeta odrzekł: „ja byłem u ciebie;

Uchem wsłuchałem się w twe boskie tony,

Okiem blask twego oblicza owładał;

Przebacz duchowi, że światłem olśniony

Zapomniał ziemi i ziemskość postradał,”

A Jowisz na to: — „Cóż robić? daremno!

Świat już rozdany: pod żadnym pozorem

Do mnie nie wróci. Chcesz, żyj w niebie zemną,

Bo ono zawsze dla ciebie otworem.” —

DZIEWCZĘ Z OBCZYZNY.

W dolinie biédnych pasterzy

Co rok się zjawia: w ten czas,

Gdy skowronek pieśń swą szerzy,

Cudne dziewczę, pełne kras.

Nie rodziła się w dolinie;

Nikt nie wié, zkąd przyszła, jak.

Gdy pożegna, ślad jéj ginie,

Odlata szybko jak ptak.

Przyniosła kwiaty, owoce,

Dojrzałe śród obcych łąk,

Gdzie inne słońce migoce,

Gdzie wspanialszy nieba krąg.

Między wszystkich dzieli dary,

Temu owoc, temu kwiat;

Młodzian i o kiju stary

Wraca od niéj z darów rad.

Gdy tak każdym radość włada,

Kochankowie spieszą doń;

Ona im w podarku wkłada

Najpiękniejszy kwiat na skroń.

WALKA ZE SMOKIEM.

I.

Co się tak tłoczy i spiesznie bieży

Śród długich ulic z hałasem lud?

Czy straszny pożar w Rodos się szerzy?

Oto już cały skupił się gród!

A nad tym tłumem ludu burzliwym

Wznosi się rycerz na koniu siwym.

Za nim, o dziwy! łudziż mnie wzrok?

Potworę jakąś wloką po ziemi,

Z paszczą i zęby krokodylemi,

A z kształtu zda się jakoby smok.

A lud zdziwiony wzrok swój wymierza,

To na potwora, to na rycerza.

II.

Zewsząd wołają głosów tysiące:

„Oto skrzydlaty smok, który wciąż

„Pożerał trzody, ludzi na łące;

„Jego pogromcą ten oto mąż!

„Toć przecie przed nim mężów niemało

„Ten bój olbrzymi wziąć przed się śmiało;

„Lecz któryż wrócił lub smoka zmógł?

„A więc składajmy cześć rycerzowi!”

I ciągnął orszak ku kościołowi,

Gdzie już krzyżowców, Chrystusa sług,

Braci szpitalnych świętego Jana,

Poważna rada nagle zebrana.

III.

I przed najwyższym swoim zwierzchnikiem

Skromny młodzieniec staje; a lud

Za nim się ciśnie z dzikim okrzykiem,

Zalega stopnie, przysionki, wchód.

Młodzian w te słowa do mistrza rzecze:

„Jam o rycerskiéj wierze miał pieczę:

Ot leży z moich poległy rąk

Niszczyciel kraju, potwora sroga!

Wędrowcom teraz otwarta droga,

Bezpiecznym pasterz z trzodą wśród łąk;

Cudowny obraz na dzikiéj skale

Pątnik już zwiedza bezpiecznie wcale.”

IV.

Lecz mistrz, zwróciwszy nań wzrok surowy,

Rzecze: „Rycerskim iście czyn twój,

Bo męstwem zdobi się mąż krzyżowy,

A męstwa dowiódł w tobie ten bój.

Lecz mów, co pierwsze stanowi prawo

Tym, co za Pana walczących sprawą

Ozdabia krzyża świętego znak?”

Młodzian, rumieniąc się, schyla czoło,

Z zacną postawą odpowié tak:

„To posłuszeństwo; kto niém przejęty,

Ten tylko może nosić znak święty!”

V.

„A tyś to święte, mój synu, prawo”

Rzekł mistrz „zuchwale zniweczyć śmiał,

„I zabronioną walkę ustawą

Stoczyć występny owładł cię szał.”

— „Sądź, Panie, lecz wiedz wszystko;” — mistrzowi

Rycerz poważnie znowu odpowié —

Jam tuszył sobie, żem oddał cześć

Należną prawom, spełnił ich wolę:

Nie nierozważniem wyciągnął w pole,

Ażeby walkę z potworem wieść;

Podstęp, przezorność raczéj niż męztwo

Mnie dopomogły odnieść zwycięstwo.“

VI.

„Kiedy już pięciu szpitalnych braci,

Ozdoby wiary, zakonu cześć,

Ofiarą męstwa życie swe traci,

Ty zakazałeś ten bój nam wieść;

Jednak chęć walki i niepokoje

Bez przerwy serce nękały moje,

A i w śnie nocy spokojnych wszak

Jam się w téj walce widział zdyszany.

A kiedy znowu mnie świt poranny

Z powodu nowych zasmucał plag,

To wtedy ciężkim smutkiem przejęty

Jam stoczyć pragnął ten bój zawzięty.“

VII.

„I mnie naonczas głos jakiś powie:

Czém zdobny młodzian, uzacnion mąż?

Co dokonali bohaterowie,

O których sławie pieśni brzmią wciąż,

A których ciemne pogaństwo chciało

Porównać z bogów blaskiem i chwałą?

Toć od potworów czyścili świat

Przechodząc śmiało różne przygody,

Z Minotaurami idąc w zawody,

W przeciągu świetnych żywota lat;

Biednym ofiarom chcąc wolność wrócić,

Krew przelać, życie gotowi rzucić.“

VIII.

„Godzienże tylko saracen zawdy.

By go wojował chrześciański miecz?

Zwalczaż on samych bogów nieprawdy?

Toć w świat on zbawcą posłan; więc przecz

Niema w niedoli każdéj, w frasunku,

Dłoń jego silna przynieść ratunku?

Lecz mądrość męstwa wodzem ma być;

Przezorność z siłą winna iść w parze.

Takem pomyślał. Raz się odważę

Dośledzić, gdzie się potwór zwykł kryć,

Coś we mnie tchnęło, tam gdzie smok gości:

„Jam znalazł” krzykłem pełen radości.“

IX.

„I z temi słowy przed tobą staję,

Że do ojczyzny tęskno mi już;

Gwoli méj prośbie łaski doznaję,

Szczęśliwiem przebył przestrzenie mórz.

Ledwiem wszedł na brzeg rodzinnéj ziemi,

Mistrzowim kazał, żeby biegłemi

Rękoma smoka potwora wzniósł.

I oto, z moim opisem wiernie,

Na krótkich nogach długi niezmiernie

Cielska ogromny wnet ciężar wzrósł;

Pancerz łuszczaty jego grzbiet zbroi,

Co wszelkim ciosom groźnie dostoi.

X.

I długą szyję wyciąga z ciała;

Jak wrota piekieł, straszna jak grób,

Paszcza olbrzymia rozwarta cała,

Zda się, że chciwie już chwyta łup;

A w niéj z czarnego głębi gardziela

Szereg kończatych zębów wystrzela;

Język śpiczasty, ostry jak miecz;

Oczy błyskają na wszystkie strony;

A daléj w węża już zakończony

Grzbiet się olbrzymi przedłuża precz;

Strasznie się kręci, w pierścieniach ginie,

Zda się, wnet jeźdźca z koniem owinie.“

XI.

„Gdy już skończoną była robota,

Na wszystkom barwę szkaradną kładł.

Jak śród zgniłego zrodzony błota

Zdał się ten potwór — pół smok, pół gad.

Spełnieniem dzieła uradowany

Wnet dwa wybrałem sobie brytany,

Silne, a lotne jak wiatru wiew,

Nawykłe walczyć z dzikiem zuchwałem.

Ich to na smoka ja podszczuwałem,

Pragnąc w nich wściekły obudzić gniew,

By go śmiertelnym raziły ciosem.

One posłuszne szły za mym głosem,“

XII.

„A gdzie jest runo kałdona białe,

Gdzie smok bezbronnym zdawał się być,

Tam podszczuwając brytany śmiałe,

Ostre im zęby kazałem wpić.

Sam biorę kopię i zbroję wkładam,

Na arabskiego rumaka siadam,

Co z sławnéj rasy zrodzony był.

Gdym go rozzłościł, widząc że pora,

Gwałtownie pędzę nim na potwora,

Dając ostrogę ze wszystkich sił;

Mierzę i silnie rzucam kopiję:

Zda się na wylot smoka przebiję.“

XIII.

„Chociaż koń zgrzyta, najeża grzywę,

I pianę toczy, i dęba dał;

Chociaż brytany wyją lękliwe,

Jam przyzwyczaić je gwałtem chciał.

I te ćwiczenia bez przerwy trwały,

Aż trzeci miesiąc upłynął cały.

Wtedym na okręt je z sobą wiódł,

Bo wszystko znały już należycie.

Dzisiaj dzień trzeci, jakem o świcie

Skończył wędrówkę wśród morskich wód;

I do spoczynku chęć mnie nie zdjęła,

Pókim wielkiego nie spełnił dzieła.“

XIV.

„A gdy się nowy żal w kraju szerzy,

Ciężki mi serce ogarnął ból,

Bo znaleziono szczątki pasterzy,

Co się zbłąkali śród błot i pól;

Więc wziąłem przed się dzieło zagłady,

Od serca tylko żądając rady.

Wnet rozkaz dałem do wiernych sług;

A kiedy koń był już osiodłany,

Wziąłem dwa dzielne moje brytany,

I śród tajemnych, nieznanych dróg,

Gdzie może ludzka nie weszła noga,

Bez świadków śmiało idę na wroga.“

XV.

„Wszakże znasz panie, ową kaplicę,

Którą na szczycie najwyższych skał,

Zkąd całą widać już okolicę,

Jakiś mistrz sławny zbudować miał.

Zdaje się nędzną, ubogą, małą,

Lecz sławna cudem i Bożą chwałą.

Tu Matka Boża i Chrystus téż,

A przy nich królów trzech tam się mieści.

Wchodzi przez stopni trzykroć trzydzieści,

Pobożny pątnik na stromą wyż;

A gdy w zawrocie stanie na szczycie,

Bliską ojczyznę ujrzy w zachwycie.“

XVI.

„W skale, co dźwiga ową świątynię,

Wykuta grota natury grą;

Promień nie wpadnie w ciemną jaskinię,

Okrytą bagien sąsiednich mgłą.

Tu gniazdo smoka! u wejścia leży

Czekając nocą i dniem grabieży;

I jakby u wrót piekielnych smok

U stóp świątyni stoi na straży.

A gdy się biedny pątnik odważy

Zwrócić w tę stronę pobożny krok,

To wróg z zasadzki wnet się nań rzuci,

Schwyci i zaraz na żer obróci.“

XVII.

„Oto na skałę wstępuję ninie,

Zanim on ciężki rozpocznę bój

I tu się Boskiéj modlę dziecinie,

Skruchą z win, żywot oczyszczam mój,

I przypasuję w świątyni Pańskiéj

Do boku lśniący miecz damaskański;

A potem kopią uzbrajam dłoń,

I już do walki zstępuję z góry;

Zdaleka moje zostawiam ciury;

Nareszcie żwawo siadam na koń.

Dawszy rozkazy, z kopyta ruszę,

Bogu w opiekę oddając duszę.

XVIII.

„Schodzę; tu grota, daléj równina.

Wtém już psy wycia rozległy swe,

I koń trwożliwie dyszéć poczyna,

I dęba daje, iść ani chce;

Bo oto blisko w kłęby zwinięty

Na słońcu grzeje się wróg zawzięty,

Leżąc na ziemi, co spieką wre.

Para brytanów doń pędzi śmiała;

Lecz nagle zwraca się jako strzała,

Kiedy oddechem trującym tchnie

Z rozwartéj paszczy straszydło owe,

Wydawszy wycie swe szakalowe.

XIX.

„Wkrótce je krzepię, odwagę niecę:

Psy rozjuszone już biegną doń,

Ta sam na koniu na smoka lecę:

Już w lędźwie dzidę pcha dzielna dłoń

Ale jak trzcina, łatwo się gnąca,

O pancerz z łusek wnet się odtrąca.

Zanim zdołałem ponowić raz,

Koń dęba daje, daléj ni kroku;

Bazyliszego uląkł się wzroku

I jadu, jakim smok zionął w nas,

I odskakuje w tył nieprzytomnie.

Wtedym pomyślał, że już jest po mnie.“

XX.

„Skoczyłem z konia; nie tracąc chwili,

Dobywam z pochwy ostry mój miecz;

Próżno dłoń pancerz przebić się sili,

Choć dla zamachu cofam się wstecz;

A wtém, z wściekłością, ogona siłą

Na ziemię zwierze mnie powaliło,

A roztworzywszy paszczękę swą,

Już na mnie groźnie zęby wyszczerzy;

Wtém rozjuszonych psów para bieży,

Wpijają zęby w kałdon i rwą,

Aż potwór pośród bólów i męki

Wydał okropne wycia i jęki.“

XXI.

„Kiedy się zwierzę z psami szarpało,

Ja z ziemi wstaję, dobywam sił,

Szukam, gdzie nagie u wroga ciało;

Spostrzegłszy, zaraz tamem miecz wbił,

Nurzając ostrze do rękojeści!

Krwi czarnéj strumień z rany szeleści,

I zaraz potwór na ziemię padł

I swém olbrzymiém przygniótł mię ciałem;

Wtedy to zmysły już postradałem.

Gdym się obudził i ujrzał świat,

To naprzód ciurów dostrzegły oczy,

A potém smoka, co we krwi broczy.”

XXII.

Zaledwie rycerz skończył swą powieść,

Dotąd tłumione oklaski grzmią:

Bo tém słuchacze pragną mu dowieść

Swe uwielbienie i wdzięczność swą,

Dźwięk pomieszanych głosów tysiąca,

O strop odbity, brzmi już bez końca.

Bracia zakonni, chcąc mu dać cześć,

Żądają wieńca gwieździe rycerzy,

A tłum z radością ku niemu bieży,

Chcąc go w tryumfie po mieście wieść.

W tém mistrz, surowo zmarszczywszy czoło,

Znakiem nakaże milczenie w koło.

XXIII.

I rzecze: „Wprawdzie groźnego wroga

Téj ziemi dzielnąś prawicą zmógł:

Ale lud w tobie dziś widzi Boga,

A dla zakonu tyś odtąd wróg.

Stokroć gorszegoś stworzył potwora

Niż ten, którego zabiłeś wczora.

Smokiem, co w serca swój leje jad,

Sieje niezgodę zawsze przebiegły,

Jest on duch krnąbrny i nieuległy,

Przeciw karności burzyć się rad.

On święty węzeł, co nas jednoczy,

Zrywa i świata spokojność toczy.”

XXIV.

„Wszak męstwo mają Mamelukowie;

Z pokory ma być chrześcianin znan.

To téż gdzie, żyjąc jak prostaczkowie,

Z tronu wszechmocy zstąpił nasz Pan,

Pośród téj świętéj wybranéj strony

Przez ojców zakon ten założony,

By w uległości, pokorze żyć,

Chuci hamować; inaczéj biada!

A gdy cię próżna sława owłada,

To z moich oczu precz sobie idź!

Kto się pod jarzmo Pana nie zniża,

Niegodzien dźwigać świętego krzyża.”

XXV.

Wtedy się groźne okrzyki wznoszą,

Hałas i wrzawa, nieład co krok;

Bracia pokornie o łaskę proszą,

A młodzian spuścił w milczeniu wzrok:

I już posłusznie suknię zdejmuje,

Surową rękę mistrza całuje;

Idzie. Mistrz za nim wzrok zwraca swój

I głosem, miłym nad wsze pojęcie,

Rzecze: „Pójdź, synu, w moje objęcie!

Bo ty najcięższy przetrwałeś bój.

Weź krzyż, pokory będzie ozdobą,

Co górę wzięła nad samym sobą.”

GODNOŚĆ KOBIET.

Czcijcie kobiety; one w ziemskie życie

Wplatają róże niebiańskie w rozkwicie

Wieńcem miłości, co rostacza woń,

I ogień uczuć czystych wiecznie płonie,

Bo one w skromnéj i wdzięcznéj osłonie

Trzymają przy nim świętą swoją dłoń.

Wiecznie za prawdy obszary

Prze męża prąd dzikich burz,

I pędzą go zmienne mary

Pośród namiętności mórz.

W coraz inną chciwie stronę

W niepokoju spieszy znów;

Po za gwiazdy nieścignione

Gna go obraz jego snów.

Ale kobiety zbiega pośród lotu

Uroczym wzrokiem wabią do powrotu

W świat rzeczywisty z téj dziedziny chmur.

Pośród ustronia zagrody ojczystéj

Pozostał wierny jéj, wstydliwy, czysty,

Zbożnéj natury luby zastęp cór.

Niszcząc, w okół sieje trwogę

Myśli wrażéj pełen mąż,

I dziko przez życia drogę

Bez spoczynku dąży wciąż.

Burzy dziś, co stworzył wczora,

W ciągłéj wcale żądz chce być,

Co, nakształt hydry potwora,

Umiera, by znowu żyć.

Lecz takiéj sławy rozgłośnéj nie chciwa

Kobieta kwiecie obecności zrywa,

I je otacza pieszczotą swych rąk;

I swobodniejsza w zamkniętym zakresie

Niż on, gdy zapał wieczny jego niesie,

Pragnienie wiedzy, w niezmierzony krąg.

Mąż surowy w swojéj dumie

Sam sobie wystarczyć chce;

On miłości nierozumie,

Jaką łono bosko tchnie;

I on nie zna dusz wymiany,

Co rozpływa się we łzy,

Coraz bardziéj hartowany

Pośród dzikiéj życia gry.

Ale jak z lekko zefirem trąconéj

Eolskiéj arfy drżące płyną tony,

Tak i niewiasty serce umie czuć;

Tkliwe obrazem cierpień zakłócenie

Kochającego łona zdradza drżenie,

Perła co w oku poczyna się snuć.

Kiedy mąż za oręż chwyta,

Prawo siły tylko zna;

Mieczem przekonywa Scyta

I Persa w niewolę gna.

Pośród walki żądz straszliwéj

Lub gdy roskazuje miecz,

Grzmi Erisy głos chrapliwy,

Charis wtedy bieży precz.

Ale ze słodką wymowy pogodą

Kobiety berło obyczajów wiodą

I tłumią rozstrój, co śród walki władł;

I w chwili spojrzeń nienawistnych błysku

Uczą walczących łączyć się w uścisku,

W wieczną niezgodę wprowadzając ład.

POTĘGA PIEŚNI.

Piorunem strumień rozszalały

Przez dzikich skał pędzi zrąb;

Gór szczątki niosą jego wały,

I chyli się przed nim dąb.

Roskoszny strach wędrowcem włada;

On ucho natęża swe,

I słyszy jak z gór fala spada;

Lecz nie wie, niezgadnie, gdzie.

Tak płyną fale wieszczych pieśni

Ze źródeł niezbadanych cieśni.

Z tajnemi zbratan wieszcz istoty,

Co przędą żywota nić.

Kto czarów pieśni starga sploty,

By martwym na dźwięk jéj być?

Uroczą różczką nieb posłańca

On panem wzruszonych łon;

To je do piekieł strąca krańca,

To do niebios znosi on.

Na uczuć nici je kołysze

Z wesołych chwil w powagi ciszę.

Jak gdy radości się oddajem,

Wtem straszny przynosząc cios,

Tajemnym duchów obyczajem

Olbrzymim wszedł krokiem los;

Przed gościem tym z innego świata

Gnie ziemska wielkość swój kark;

I maski spadną, i nie wzlata

Radości krzyk z niemych warg,

A tam, gdzie górę prawda wzięła,

Padają wsze obłudy dzieła.

Tak człowiek więzy rwie próżności,

Kiedy pieśni okrzyk grzmi,

Do ducha wznosi się godności;

Świętą mocą wtedy drży.

Wielkości bogów on dosięga,

Niezbliży ziemskość się doń,

Umilka wszelka już potęga;

On nad pociski wzniosł skroń;

I ciężkiéj troski zmarszczka ginie,

Dopóki pieśni czar nie minie.

A jak po długim rozłączeniu,

Z tęsknoty gdy serce mrze,

Na łono matki w uniesieniu

Dziecię szczęścia leje łzę;

Tak do niewinnych chwil, do kraju,

Otrząsając wspomnień pleśń.

Z dalekiéj strony i zwyczaju

Tułacza przenosi pieśń,

By dusza wpół zlodowaciała

W natury łonie się ogrzała.z Göthe’go

ŻALE PASTERZA.

Tam na górach z tej strony

Jam nie jedną godzinę,

Na mym kiju schylony,

Spędził, patrząc w dolinę.

Potem idę za trzodą,

Którą wierny pies strzeże.

Jam już w dole nad wodą,

A sam niewiem gdzie bieżę.

Piękne kwiatki nad drogą

I na łączki obszarze;

Rwę, lecz niewiem sam, kogo

Wiankiem kwiatków obdarzę.

Gdy wiatr, burza, się srożą,

To pod drzewem się chronię,

Może chatkę otworzą;

O! ja tylko sny gonię.

Próżno szukam oczyma!

Tęcza chatkę okala;

Już jej dawno tam niéma,

Precz odemnie jest zdala.

W świat, przez drogi, manowce,

Może daléj gdzieś zmierza.

Idźcie, idźcie me owce,

Oj los biedny pasterza!

KRÓL OLCH.

(ballada).

Kogo tam w nocy unosi koń?

Ojca, na pierś mu syn schyla skroń.

Trwożnego chłopca trzyma przy łonie,

Tuli do piersi, objąwszy w dłonie.

„O! nie tak trwożnie do mnie się tul”

— „Ach patrzaj ojcze to jest olch król,

— „W płaszczu z purpury w złotej koronie.”

„To tylko chmurka co wietrzyk zwionie.”

„ „Kochane dziecię pójdź zemną, pójdź,

„ „Cudnie pobawię, lecz ojca rzuć;

„ „Mam ja nad wodą przecudne kwiaty

„ „A moja matka ma złote szaty.” ”

— „Ojcze! nie słyszysz tych króla słów?

— „Co obiecuje po cichu znów” —

„O! bądź spokojne kochane dziecię,

„To tylko suchym liściem wiatr miecie.”

„ „Czy piękne dziecię iść zemną chcesz?

„ „Moje cię córki popieszczą też.

„ „One i w nocnéj tan wiodą dobie,

„ „Kołysać będą i śpiewać tobie.” ”

— „Ojcze! czy widzisz śród ciemnych chmur

— „Groźne postacie olch króla cór?” —

„Widzę mój synu, to wierzby stare

„Tak dziwne kształty przybrały szare”.

„ „O kocham piękne oblicze twe!

„ „Jeśli nie pójdziesz, to porwę cię” ”

— „Ojcze! ot chwyta mnie w swe ramiona,

— „Bólem przejmuje do głębi łona.”

Ojciec zlękniony czemprędzéj gna,

Łkające dziecię w objęciach ma.

A gdy do domu dopadł trwożliwy,

W jego objęciach był syn — nieżywy.

POLNA RÓŻYCZKA.

Ujrzał chłopiec krzak czerwony

Różyczki na łące.

Piękny, jako maj zielony,

Pobiegł, patrzał ucieszony

W kwiatki woniejące.

Oj różyczko, oj czerwona

Różyczko na łące!

„Urwę, rzecze doń pacholę,

Różyczko na łące.”

Róża na to: „ja ukolę

Byś mnie pomnił; precz! swawole,

Na co bóle wrzące?”

Oj różyczko, oj czerwona

Różyczko na łące!

Lecz już dzikie rwie pacholę

Różyczkę na łące.

Róża broni się i kole,

Lecz napróżno, i niedole

Musi znieść gnębiące.

Oj różyczko, oj czerwona

Różyczko na łące!

WĘDRÓWKA ZIEMSKA I APOTEOZA ARTYSTY.

I.

Wędrówka ziemska artysty.

Dramat w dwóch aktach.

Akt I.

(Przed wschodem słońca.)

Artysta (ustawia na stalugach portret otyłéj, szkaradnéj, pełnéj pretensyi kobiety; lecz za pierwszem pociągnięciem pędzla zdejmuje go).

Ta twarz szkaradna pędzel mi wytrąca.

(stawia obraz na boku).

Mamże porzucić ten poranek boski,

Gdy spoczywają przedmioty méj troski,

Me drogie dzieci, żona kochająca.

(zbliża się do okna)

Jutrznio! twym blaskiem ziemia się ożywia,

Serce młodzieńczém czuciem się roztkliwia,

I łzą cię błogą wita oko moje.

(stawia na stalugach obraz Venus Uranii naturalnéj wielkości).

Bogini moja! Gdy przed tobą stoję,

Pierwsza młodości radość mnie przenika.

Twój kształt niebiański tulę na me łono

Siłą uczucia, jakby narzeczoną.

Tyś moją wszędzie, gdzie pędzel cię tyka;

Nie! jam jest twoim, bo ja żyję tobą,

Piękność piękności, ty świata królowo!

I za monetę oddać cię zdawkową!

W mieszkaniu głupca będziesz ścian ozdobą,

Któremu nie żal dać lichą zapłatę,

Byle przed okiem mieć cacka pstrokate.

(spoglądając na sąsiedni pokój).

O! będzież dziatwa ma uradowana,

Gdy się odemnie przeniesiesz w dom pana,

Za opłaceniem do mych rąk daniny:

Dostaną chleba zgłodniałe dzieciny!

Ty mię opuścisz! Nie! on cię mieć będzie;

Lecz, zdroju życia! on cię nie posiędzie!

Pociecho moja! kiedy w tobie tonę,

Lubą rozkoszą zmysły upojone!

(słychać krzyk dziecka)

Aj! aj!

Artysta

Mój Boże!

Żona artysty (obudziwszy się).

To już i dzień biały!

Nie spisz?... Mój mężu rozpal ze dwie szczapki,

I przystaw wodę w ten garnuszek mały,

Bo muszę dziecku przygotować papki.

Artysta (zatrzymując się na chwilę przed obrazem).

Moja bogini!

Starszy syn artysty (wyskakuje z łóżka i przybiega boso).

Może pomódz tacie?

Artysta

To przynieś drzewa lub wiórków, co macie.

PL Z obcego Parnasu (antologia) page0028.jpg

Akt II.

Artysta

Ktoś do drzwi stuka, zobaczno tam Franio!

Syn (odchodzi i wkrótce wraca).

To ten pan, ojcze, z tą otyłą panią!

Artysta (stawiając ów ohydny portret na stalugach).

Udam, że niby robię to ladaco.

Żona

Skończno go tylko, to dobrze zapłacą.

Artysta

A przecież robię!

(wchodzi pan z żoną)

Pan

To nam się udało!

Pani

Dzisiaj mi jakoś niedobrze się spało.

Żona malarza

Pani tak zawsze prześlicznie wygląda.

Pan

Ten obrazek w kąciku widziéć mi się żąda.

Artysta

Pan się zakurzy.

(do pani)

Niechaj pani siada!

Pan

Lecz naprzód dobrze ją pojąć wypada:

Bo choć to nieźle, ale niech pan wierzy,

Że podobieństwem w oczy nie uderzy.

Artysta (do siebie)

Właśnie téż na to już się dawno silę,

Pan (biorąc w rękę jakiś obraz w kącie stojący).

To pański portret jeśli się nie mylę?

Artysta

Lat temu dziesięć! byłem wtedy młody!

Pan

Dosyć podobny.

Pani (rzuciwszy okiem na obraz).

Jak dwie krople wody!

Pan

Tak!... dziś ma zmarszczki, twarz więcej zarasta.

Żona artysty (z koszykiem w ręku, do artysty po cichu).

Daj mi pieniędzy, muszę iść do miasta.

Artysta

Niéma!

Żona

To dziatwa z głodu poumiera!

Artysta

Ha!

Pan (zbliżając się do stalug)

Teraz to lepsza jest pańska maniera.

Artysta

Tak, naturalnie, bo coś znaczy wprawa.

Pan

Brawo! to trafił te na nosku garby!

Trza tylko oczom dodać żywszéj farwy

Artysta (do siebie)

Ten człek nieznośny żółcią mię napawa!

Muza (niewidzialna dla innych zbliża się do artysty).

Cóżto? już wątpić zaczynasz me dziecię?

Każdy ma jarzmo, dzwigać je nie snadno!

Kiedy ci płaci, mniejsza że — szkaradną!

Niech sobie stary trzy po trzy ci plecie!

Będziesz się cieszyć w wytchnienia godzinie

Dziełem, co z pędzla twojego wypłynie.

Kiedy się człowiek ciężkim trudem zmęczy,

Tém się mu miléj spoczynek uwdzięczy.

Niebo szlachetnie używać nie broni,

Gdy kto za życia uciechami goni;

Lecz czyż to szczęście twéj duszy potrzebą?

Nie! tyś ukochał świat sztuki i niebo!

II.

Apoteoza artysty.

Dramat w jednym akcie.

(Wspaniała galerya; obrazy wszystkich szkół wiszą w szerokich złotych ramach. Mnóstwo osób chodzi po sali i przygląda się obrazom. Z jednéj strony siedzi uczeń, zajęty kopiowaniem).

Uczeń (wstaje, kładzie pędzel i paletę, i staje za krzesłem).

Już tyle czasu po dniach całych siedzę!

A tak mi tęskno!... Choć ciągle się biedzę,

Jednakże rady nie mogę dać sobie,

I wiem zaledwie czego chcę, co robię!

Kontur w kwadratach... Spełniam mistrza radę,

W sposób wskazany wszędzie barwy kładę,

I wszystko robię jak na pierwowzorze;

A gdy dłoń daléj pracować nie może,

Wstaję i błędném patrzę na wzór okiem,

Jak gdyby można coś wykonać wzrokiem!

Jakbym był w więzach, bez ruchu tak stoję,

Głowa ma płonie, żar tli ciało moje!...

Mimo to wszystko, któż ból mój wypowié?

Nie mogę zrównać oryginałowi:

Co tam swobodą i życiem oddycha,

U mnie tak zimne, martwe i bezwładne;

Co tam czaruje wdzięcznie się uśmiecha,

U mnie jest takie śmieszne i szkaradne;

Co tam przejrzyste i jasnością błyska,

Tu do starego podobne garnczyska!...

Brak mi wszystkiego, oprócz dobréj woli.

A jeszcze bardziéj, srożéj mnie to boli,

Że, co mi braknie, to sam wiem dokładnie.

Mistrz (zbliżając się, ku uczniowi).

Twoja robota wygląda dość ładnie,

A jaka wierna! snadź pracujesz pilnie.

Widzisz, com mówił, tom rzekł nieomylnie:

„Im więcéj mistrz się do pracy pobudza,

A sztukę kocha, czasu nie mitręży,

Tém większe zawsze przeszkody zwycięży.”

Niech nic zapału twego nie ostudza,

A o czém wątpisz, z czasem ci się uda;

I wszelka trudność zostanie zwalczona,

Każdego celu wtedy się dokona,

Bo wszak żelazna wola tworzy cuda!

Tak pracuj! pracuj! to ma szczera rada,

Z czasem swobodnie dłoń pędzlem zawłada.

Uczeń

Dzięki ci, mistrzu, za dobroć i względy;

Lecz teraz wskaż mi, jakiem zrobił błędy.

Mistrz

Ja widzę tylko, żeś wykonał dzieło.

Które mię szczerą radością przejęło,

Że się do sztuki zabierasz pochopnie,

Coraz na wyższe pragnąc się wznieść stopnie.

I to i owo wprawdzie jest ułomne;

Lecz inną razą o błędach ci wspomnę.

(oddala się)

Uczeń (wpatrując się w obraz).

Chwili nie spocznę, a pracować będę,

Póki tajemnic sztuki nie zdobędę!

Miłośnik sztuki (zbliżając się do ucznia)

Dziwna, dla czego pan próżno czas traci?

Niechaj pan błędną tę drogę porzuci,

I ku naturze tylko się obróci:

Z niéj jednéj czerpać można najbogaciéj,

Ona najwyższym mistrzem nad mistrzami,

W niéj trzeba szukać wszech tajemnic kluczy,

Ducha i prawdy ona nie omami.

Tak! ona jedna czegoś cię nauczy.

Słuchaj méj rady, bo ci szczerze życzę,

Naśladownictwo porzuć niewolnicze:

Nic na téj drodze i gieniusz nie wskóra,

Natura! panie, natura! natura!

Uczeń

Jużem się o tém nasłuchał nie mało.

Kiedym się na tę drogę rzucał śmiało,

To mojéj duszy było coraz błożéj,

Czasem się nawet udało niezgorzéj;

Lecz ileż razym trudził się daremnie,

A wtedy boleść, rozpacz, wrzały we mnie!

Więc już się na to więcéj nie ośmielę,

Bo tylko czasu zmarnowałbym wiele.

W księdze natury karty zbyt olbrzymie,

Słowa — zagadką; w nich myśl boża drzémie.

Miłośnik (odwracając się).

Nie ma talentu! widzę jak na dłoni!

Więc próżno radzę, tylko czas się trwoni.

Uczeń (siada).

Nic nie znać pracy, a robiłem tyle!

Ha! trudna rada, więc zacznę na nowo.

(Nadchodzi drugi mistrz, ogląda jego pracę i odwraca się, nic nie powiedziawszy).

Proszę cię mistrzu, pozostań na chwilę,

Przynajmniéj jedno racz wymówić słowo;

Ono mnie zawsze raduje, zachwyca,

I żądzę wiedzy tak błogo nasyca!

Możem dla wątłych sił tego nie godzien,

Lecz mam chęć szczerą i naukim głodzien.

Mistrz

Jam podziwieniem, lecz i żalem zdjęty:

Tyś niekłamanym zapałem przejęty,

Tyś urodzony prawdziwy artysta,

Co z każdéj chwili rozumnie korzysta;

Każdą namiętność uczujesz głęboko,

Z radością chciwie chwyta twoje oko,

Wspaniałe kształty uroczego świata;

Wrodzoną siłą duch z sztuką się brata,

I ciągła wprawa biegłością dłoń krzepi.

Już idzie dobrze, może pójdzie lepiéj,

Lecz......

Uczeń

Mów otwarcie!

Mistrz

Kto oko, dłoń ćwiczy,

Niech i myśl kształci, ten dar niewidomy:

Sama natura i instynk zwodniczy

Nigdy nie wzniosą ducha nad poziomy.

Ledwie się czasem geniuszom udało,

Że z takiéj próby zdołali wyjść cało:

Bo sztuka — sztuką! a kto jéj nie zbada,

Ten nie artystą, ten w powszedniość wpada;

Nim dobre zdziałasz, pojąć je należy,

A zawsze zboczy, kto na oślep bieży.

Uczeń

Mistrz i natura kształcą wzrok i rękę;

Lecz rozum kształcić jedno tylko w stanie,

Z światłemi ludźmi ciągłe obcowanie.

Mistrzu! powszechną zyskałbyś podziękę,

Gdybyś się światu chciał czasem udzielać,

By mądrość twoją w łaknących jéj przelać,

Zamiast tak milczeć jako sfinx zaklęty.

Mistrz

Dzisiaj świat cały czem innem zajęty:

Lubi co łatwe, dogodne, a nowe;

Na co mu moje zasady surowe?

Gdybym więc moją chciał śpiewać piosenkę,

Toby nikomu nie było na rękę.

Uczeń

Lecz powiedz, mistrzu, czyli ja nie błądzę,

Że mię duch jego tak silnie owionął,

(wskazuje na obraz przez siebie kopiowany).

Iż jam mą myślą w nim całkiem utonął,

Że go nad innych mistrzów wyższym sądzę;

Gdy go kopiuję, czuję żem szczęśliwy,

A tak go kocham, jak gdyby był żywy.

Mistrz

Młodzian jest zawsze do uniesień gotów;

Więc za to wcaleś nie godzien nagany:

Wszak młodość musi probować podlotów,

I być namiętną w miłości, zawiści.

Ten mistrz przez ciebie szczęśliwie wybrany:

Ducha podniesie i smak twój oczyści.

Lecz w jedném błądzisz, jedno tobie braknie:

Ty zamiast sztuki ukochałeś wzory.

Uczeń

To téż choć zawszem studyować go skory,

Zawsze ma dusza czegoś więcéj łaknie.

Mistrz

Co mistrz dokonał trzeba pojąć pierwéj,

Potem co pragnął usilnie wybadać;

Wtedy nie będziesz w jednostronność wpadać,

Ani się mistrzem zajmować bez przerwy.

Czyż w jednym tylko człeku cnota mieszka?

Do sztuk świątyni jednaż tylko ścieżka?

Uczeń

Słucham cię mistrzu, o! mów jeszcze daléj!

Mistrz

Inną znów razą będziem rozmawiali.

Inspektor galeryi (przystępując do nich).

O dniu radosny, jakich w życiu mało!

Cóżto za szczęście nas dzisiaj spotkało!

Będziem mieć obraz cudny, istne czary,

A taki drogi, że niedacie wiary!

Mistrz

Czyjże to obraz?

Uczeń (wskazując na obraz, jaki kopiuje).

Czy tego, mój panie?

Tak chciałbym wiedzieć!

Inspektor

Tak jest, tego właśnie.

Uczeń

Więc me gorące spełnia się żądanie!

Teraz dopiero sława mu rozbrzaśnie!...

Gdzież jest ten obraz, gdzie go szukać mamy?

Inspektor

Zaraz przyniosą i ustawią w ramy.

Handlarz obrazów (występując z tłumu).

Teraz galerya niech się śmiało chwali,

Że w tym rodzaju ma obraz jedyny;

A świat niech wielbi wzniosłe księcia czyny,

Co sztukę kocha, wspiera najwspanialéj.

Zaraz przyniosą. Nic równego w świecie!

Ręczę, od niego ócz nie oderwiecie!

Co przez me ręce przeszło, któż to zliczy?

A przecież takiéj nie miałem zdobyczy!

Żal mi go oddać! A przyznam się szczerze,

I setnéj części człek za to nie bierze:

Bo téż ten obraz jest nieoceniony.

(przynoszą obraz Venus Uranii i ustawiają go na stalugach)

Tak go kupiłem od malarza żony:

Nieprzeciągnięty, bez najmniejszéj zmiany;

Tu się obejdzie całkiem bez fortelu;

Patrzcie, panowie, jak jest zachowany!

(wszyscy skupiają się przed obrazem).

Pierwszy mistrz

Co to za wprawa! Takich jest nie wielu!

Drugi mistrz

Cudna myśl, dłonią ziszczona natchnioną!

Uczeń

Nie mogę patrzeć, powieki me płoną!

Miłośnik

To boski obraz, raj myśli otwiera!

Handlarz

Bo téż to jego najlepsza maniera!

Inspektor

No, Bogu dzięki, już przynieśli ramy:

Daléjże chłopcy, zwijajcie się żwawo!

Teraz się właśnie księcia spodziewamy.

(wstawiają obraz w ramy, i znowu umieszczają go na stalugach).

Książe (wchodzi i przygląda się obrazowi).

Prześliczny obraz! wnet uczczą go sławą!

Kassyer (kładzie worek z cekinami na stół i wzdycha).

Handlarz (do kassyera).

Muszę zobaczyć czy to ważne złoto.

Kassyer (licząc pieniądze).

Upewniam pana!

(Handlarz czyni giest niedowierzania).

Kassyer

Zważmy, mniejsza o to!

(Książe stoi przed obrazem, inni w pewném od niego oddaleniu; wtém rozsłania się sklepienie, i ukazuje się Muza na obłoku, wiodąc za rękę artystę).

Artysta

Dokądże z tobą przyjaciółko bieżę?

Muza

Poznaj tam siebie, czy widzisz tam w dole

Twéj czci i sławy nieśmiertelnéj pole?

Artysta

Czuję się tylko w ziemskiéj atmosferze.

Muza

Tam twoje dzieło! spojrzyj tylko z góry!

Dzieło, co inne utwory przyćmiewa;

A rozjaśniając mrok życia ponury,

Jak gwiazda pierwszéj wielkości olśniewa,

Patrzaj, jak ono wszystkich widzów wzrusza:

Z wnętrza je swego wysnuła twa dusza

W najczystszéj życia i marzeń twych chwili;

A wykonałeś mądrze, pracowicie.

Nawet i mistrze nań patrzą w zachwycie,

Żeby od ciebie coś się nauczyli.

I mądry władca, pełen uniesienia,

Czuje, jak wielki teraz skarb posiada;

Stoi jak wryty, tak nim duch twój włada.

Lice młodziana radość rozpromienia;

Wzrok jego pała żądzą, by przewodnią

Duch twój mu świecił natchnienia pochodnią.

Tak myśl, co w duszy wielkiéj zajaśniała,

Przez wieków wieki na wszech bliźnich działa:

Bo, k’czemu zacna wola męża rwie się,

W ciasnym żywota nie spełnić zakresie.

Ale on żyje, działa i po zgonie:

Czyn, słowo piękne w nicości nie tonie.

Tak i ty będziesz istnieć nieskończenie;

Nieśmiertelności nasycaj pragnienie.

Artysta

Czuję, jak wiele bogowie mi dali

W wędrówce życia mego, choć tak krótkiéj,

I jaką przyszłość mi przygotowali;

Lecz mnie ten widok wskrzesza dawne smutki.

Czyż młodzian może składać bogom dzięki,

Gdy ukochana, wtrącona w ciemnicę,

Zdala łzy leje i rozwodzi jęki?

Któż wtedy jego potępi tęsknicę,

Kto go szczęśliwym nazwać się ośmieli?

I czyżto radość w jego duszy wznieci,

Że jedno słońce dla obojga świeci,

Gdy on z nią nawet boleści nie dzieli?

Łaknęła zawsze ma nędza żebracza,

Tego, co dzisiaj me dzieło otacza.

O przyjaciółko! na cóż mi się zdało,

Że dziś mię płacą, że dziś błyszczę chwałą?

Gdybym choć tyle mógł mieć złota wtedy,

Co ramy mego obrazu tak stroi,

Tobym nie doznał zawodów, ni biedy,

I żyłbym szczęśliw śród rodziny mojéj.

Jam tego nie znał, czém książę wspaniały,

— Przyjaciel, który naszą myśl zrozumie;

Nie! jam w zakącie przeżył żywot cały,

Męcząc się w pracy i w tęsknéj zadumie,

Bez znawców, uczniów, coby mię pojęli:

Jam w prostych mnichach znalazł wielbicieli.

(wskazując na ucznia)

Jeżeli tego pragniesz wznieść młodziana,

Spraw, by dlań bogi stały się łaskawsze:

Niech jutrznia szczęścia świeci mu różana,

Niechaj od nędzy będzie wolnym zawsze;

Chwila za chwilą niech mu płynie słodka,

Niechaj go żadna troska nie zasmuca;

A cześć, co ciszę mą w niebie zakłóca,

Niechaj go jeszcze w tém życiu napotka.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: