Z opium i jadu - ebook
„Nie byłem bohaterem, ani potworem. Byłem tylko dzieckiem…”
Pokerzysta
Cienie z przeszłości zawsze pozostawały dla niego udręką. Nigdy nie wierzył w przypadki i teraz też nie zamierzał.
Duch
Pragnął jedynie cofnąć czas i zacząć od nowa. Wiedział, że przestał być łowcą. Po raz pierwszy w życiu pomyślał, że jest tchórzem.
Ella
Nie mogła nikogo wydać – wiedziała, że złamałaby w ten sposób coś trwalszego niż prawo. Czuła się bezbronna, osaczona, a jednak musiała wierzyć, że dzięki słuchaniu własnego serca, znajdzie drogę do wolności i szczęścia.
Może od zawsze była przeklęta?
Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia.
Opis pochodzi od Wydawcy.
Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.
| Kategoria: | Romans |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-8418-482-0 |
| Rozmiar pliku: | 5,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Chciałabym odpowiedzialnie podzielić się z Wami treścią Z opium i jadu, dlatego ostrzegam, że w książce występują narkotyki, alkohol, przemoc fizyczna i psychiczna, brutalne morderstwa, handel żywym towarem, problemy z agresją, myśli autodestrukcyjne, toksyczne wzorce związków, a także poważne naruszenia prawa oraz zasad moralnych.
Narracja może sugerować romantyczny charakter zachowań przemocowych, wynikających z nierównych szans w relacji ze względu na różnicę wieku bohaterów, ich pozycję życiową, a także wystąpienie syndromu sztokholmskiego.
W książce pojawiają się nawiązania do religii i wiary, które mogą zostać uznane za obraźliwe.
Narracja pierwszoosobowa pozwoliła mi na opowiedzenie tej historii ustami bohaterów, którzy postępują irracjonalnie oraz nieodpowiednio, ponieważ posiadają określony zestaw cech i doświadczeń. Nie pochwalam ani nie gloryfikuję ich przemyśleń i zachowań. Opisywane w książce związki nie są zdrowe i opierają się przede wszystkim na desperackich próbach przetrwania oraz zapewnienia sobie choćby chwilowego poczucia bezpieczeństwa.
Proszę, pamiętajcie, że jedną z najistotniejszych cech książki stanowi to, iż często wpuszcza nas do głowy bohatera. W ten sposób o wiele łatwiej mu zaufać. Umysły niektórych ludzi są jednak mrocznymi i trudno dostępnymi miejscami, dlatego do każdego zdania, które znajduje się w Z opium i jadu, podejdźcie z tą koncepcją:
Zawsze myślcie za siebie.
Książka została napisana w celach rozrywkowych, nie edukacyjnych. Sposób funkcjonowania poszczególnych instytucji może różnić się od tego, jak działają one w rzeczywistości. Powieść oparto na podstawowym researchu. Decydując się na przeczytanie jej, akceptujesz świat przedstawiony dzieła w taki sposób, w jaki został opisany.
W treści mogą znajdować się spoilery do trylogii „Tak powstają złoczyńcy”.
Ostrzeżenie nie jest zachętą do sięgnięcia po książkę przez osoby niepełnoletnie lub wrażliwe na wyżej wymienione kwestie.PLAYLISTA
Euphoria, Bolshiee – Be a Hero
SHAUN, Jeff Satur – Steal the Show
NOTHING MORE – Go to War
The Relentless – Me Against the Devil
NOTHING MORE – Let’em Burn
My Darkest Days – Sick and Twisted Affair
Michael Clifford feat. Waterparks – give me a break!
Lana Del Rey – God Knows I Tried
Five Finger Death Punch – Wrong Side of Heaven
Taylor Swift – Miss Americana & The Heartbreak Prince
5 Seconds of Summer – English Love Affair
Self Deception – Smoke You Out
Red Hot Chili Peppers – Dani California
Taylor Swift – The Prophecy
Beast in Black – Ghost in the Rain
Halsey – Lilith
Dope – My Funeral
Halflives – Villain
Lana Del Rey – Dark Paradise
Line So Thin – Done with Everything
Asking Alexandria – Alone in a Room
Taylor Swift – How Did It End?
YUNGBLUD – The freak show
Charli xcx feat. Lorde – Girl, so confusing
Damiano David – Zombie Lady
Melanie Martinez – The Principal
Conan Gray – Winner
Luke Hemmings – Repeat
Chappell Roan – The Subway
Volbeat – Still Counting
Halsey – People Disappear Here
Taylor Swift – Don’t Blame Me
ZAYN feat. Sia – Dusk Till Dawn
Hurts – The Rope
All the Rest – Kitchen Floor
Tate McRae – you broke me first
Taylor Swift – So Long, London
Ethel Cain – Sun Bleached Flies
Troye Sivan – Strawberries & Cigarettes
Paramore – All I Wanted
Taylor Swift – loml
Stray Kids feat. Bang Chan, Hyunjin – Red Lights
Black Stone Cherry – Me and Mary Jane
Taylor Swift – Who’s Afraid of Little Old Me?
Winona Oak – Break My Broken Heart
5 Seconds of Summer – No Shame
Bleeding Verse – If You Loved Me Then
MARINA – Hermit the Frog
Gracie Abrams – I Told You Things
Røry – ANTI-REPRESSANT
Three Days Grace – I am the Weapon
Taylor Swift, Ed Sheeran, Future – End Game
The Score – In My Bones
Sabrina Carpenter – Paris
Confetti – Ghost
Ari Abdul – Worship
Nothing But Thieves – Phobia
Hurts – Magnificent
MARINA – Highly Emotional People
Billy Joel – Vienna
Hurts – Help
Lana Del Rey – Cruel World
Taylor Swift – Wonderland
girl in red – Rue
ORKID – Hands
Royal & The Serpent – Wasteland (from the series Arcane League of Legends)
AURORA, Pomme – Everything Matters
PROLOG
BOHATEROWIE UMIERAJĄ W SAMOTNOŚCI
Nowy Jork, 2010
DZIECIAK Z BRONKSU
W korytarzu cuchnęło wilgocią oraz czymś gorzkim, jakby przypalonym tłuszczem. Światło jarzeniówek brzęczało, migając od czasu do czasu.
Wcisnąłem głowę w ramiona i przyspieszyłem kroku. Każdy szmer – skrzypnięcie parkietu, skrobnięcie czegoś pod drzwiami – sprawiał, że barki napinały mi się jak postronki. Chciałem już tylko dotrzeć do pokoju i zniknąć pod kocem. Chociaż tam także rzadko bywało spokojnie.
Dom dziecka przypominał stary, zmęczony organizm. Ściany były obdrapane, a w powietrzu zawsze coś wisiało: napięcie, zapach potu, kurz, niewypowiedziane słowa… Sufity były niskie, a farba łuszczyła się z nich jak wysuszona skóra. Czasem czułem, jakby każdy przedmiot w tym miejscu miał oczy. Wszystko patrzyło… I wszystko wiedziało.
Zrzuciłem plecak na krzesło, po czym ciężko opadłem na łóżko. Od zmęczenia, hałasu i nadmiaru myśli kręciło mi się w głowie. Tego dnia napisałem dwie klasówki z matmy (swoją i Luca). Obie zdałem na sto procent, przez co nauczycielka zorientowała się, że Moreau ściągał. Wylądowaliśmy w kozie. Matematyczka powtarzała, że jestem zdolny, ale nieuczciwy i powinienem skupić się na nauce, a nie bujać w obłokach. Nie to robiłem, gdy odpływałem w swoje myśli. Po prostu co chwilę lądowałem w innym miejscu: raz w równaniach, potem w starych dokumentach, a później w twarzy matki, którą znałem jedynie z niewyraźnego wspomnienia.
Zamknąłem oczy. Policzyłem do siedmiu, dwunastu, dwudziestu dziewięciu… Czasem to pomagało. Częściej nie.
Z letargu wyrwało mnie pukanie do drzwi. Było krótkie i niepewne, zatem spodziewałem się, że zastanę w drzwiach dziewięcioletnią Doris. Miała wiecznie podrapane kolana i zbyt czujny wzrok jak na kogoś w jej wieku. Dziewczynka stanęła w progu. Wydała mi się bledsza niż zawsze.
– Marcus… – Jej głos podejrzanie zadrżał. – On był w łazience dla dziewczyn. – Gdy usłyszałem te słowa, krew odpłynęła mi z twarzy. – Patrzył na nas. Na mnie i Annie…
Wyczerpanie ustąpiło palącej złości. Uniosłem dłoń, lecz nie wiedziałem, czy mogę ją objąć. Dziewczynka odebrała mój gest jak zaproszenie, tak że wpadła w moje ramiona.
– Chciał mnie dorwać, na szczęście uciekłam i nic mi nie zrobił, ale Annie płakała – szepnęła.
Cisza po tych słowach była cięższa niż wszystko, co dźwigałem tego dnia na plecach.
Znałem to spojrzenie Doris. Wiedziałem też, że chodziło jej o Justina Freemana.
Justin zbudował sobie królestwo, albo raczej mafię, na tym zgniłym, przebrzydłym pobojowisku, gdzie trafili ci, których nikt nie chciał. Miał mięśnie, których nie bał się użyć, i wzrok, który wbijał się w człowieka niczym szkło. Unikałem tego kretyna bardziej niż zajęć dodatkowych z angielskiego. Chłopak był ode mnie starszy, większy oraz znacznie straszniejszy. Wiedziałem, że jeżeli zrobię jeden niepożądany ruch, Freeman znajdzie sposób, żeby mnie dopaść. Ale teraz przegiął. Chodziło o coś więcej niż ukradziony lunch albo bójka na boisku.
– Zamknijcie się z Annie w pokoju – poleciłem. – Nie otwierajcie nikomu. Zaraz przyjdę.
Dziewczynka skinęła głową i zniknęła w ciemnym korytarzu.
Zostałem sam z mocno bijącym sercem. Moje nogi były jak z waty. Wiedziałem, że powinienem iść do wychowawcy, zgłosić to i zająć się sobą. Ale miałem również pojęcie, jak wyglądała tu „interwencja”. Kilka ostrych słów, przeniesienie Justina do innego pokoju lub wsadzenie go na zmywak, nie rozwiązałyby problemu. A potem… potem ten fiut by się zemścił. Cicho. Nieuchwytnie. Ale boleśnie. Zawsze.
Nie mogłem usiedzieć w miejscu. Złość paliła moje żyły do tego stopnia, że miałem ochotę dosłownie rozerwać chłopaka na części pierwsze.
Wstałem. Wsunąłem buty. W powietrzu coś się zmieniło, jakby dom wstrzymał oddech.
Może czekał, co zrobię? A może to nie był dom, tylko sam przestałem oddychać?
Nie potrafiłem założyć, jak to się skończy, aczkolwiek wiedziałem jedno: jeśli teraz nie zrobię nic i zostawię dziewczyny same z tym problemem, nigdy sobie nie wybaczę.
Przemknąłem wzrokiem po biurku. Moją uwagę przykuły cyrkiel oraz maseczka chirurgiczna, którą musiałem nosić w zeszłym tygodniu, bo okazało się, że nie byłem zaszczepiony i przyczepiło się do mnie jakieś grypopodobne cholerstwo. Nie dbając o fakt, że już wyzdrowiałem, włożyłem okrycie na usta oraz nos. Złapałem ostry przybór matematyczny, po czym wyszedłem z pokoju.
Drzwi zamknęły się za mną bezgłośnie, a w tej ciszy coś we mnie dojrzało.
W łazience na piętrze panowały ciemność i chłód. Rury piszczały gdzieś w ścianach. Kran na umywalce kapał raz po raz, jak gdyby odliczał sekundy. Siedziałem skulony na desce klozetowej w kabinie. Przysunąłem nogi do brody, a zimny, ostry cyrkiel wbiłem między palce. Kabina okazała się ciasna, cuchnęło w niej chlorem i starą pleśnią, niemniej jednak to było jedyne miejsce, gdzie mogłem się schować.
Mój osobisty punkt obserwacyjny…
Czekałem. Serce tłukło mi się jak ptak w klatce. Miałem w głowie tylko jeden obraz: bladą twarz Doris i jej trzęsące się ręce.
Kiedy usłyszałem kroki, poczułem, jak moje ciało się napina. Justin wszedł do łazienki pewnym, ciężkim, zamaszystym krokiem. Zapewne przejrzał się w lustrze, splunął do umywalki, upewnił się, że nikt go nie śledził, a następnie wyciągnął papierosy z kieszeni. Przychodził tu zawsze o tej samej porze. Nakryłem go kiedyś, gdy nie mogłem spać i wymknąłem się na spacer, a potem, około trzeciej, chciałem wziąć prysznic.
Nie ma odwrotu…
Wyskoczyłem z kabiny, zanim zdążyłem się rozmyślić. Cyrkiel przeciął powietrze jak sztylet. Ostrze wbiło się tuż pod obojczykiem Justina – nie głęboko, lecz dość, by tamten zawył z bólu i się cofnął.
– Co do chuja?! – ryknął, chwytając się za ramię. – Breland?!
Nic nie odpowiedziałem. Zobaczyłem swoje odbicie w lustrze. Miałem zamaskowaną połowę twarzy, a w moich oczach odbijała się czysta wściekłość. Nie było miejsca na zbędne tłumaczenia. Freeman rzucił się na mnie z furią i siłą, jaką mógł mieć jedynie ktoś, kto przez lata tłumił przemoc w zaciśniętych pięściach. Uderzył mnie w brzuch, a następnie rzucił mną o ścianę. Łazienka zadrżała od naszej szarpaniny.
Byłem mniejszy, słabszy, lecz wewnątrz mnie coś pękło. Jakby wszystkie razy, kiedy milczałem, dusiłem się ze strachu i wstydu, teraz przenikały moją skórę. Zacząłem bić chłopaka na oślep: łokciem, głową; gryźć i drapać. Nie myślałem. Instynkt przejął nade mną kontrolę.
Justin złapał mnie za bluzę i próbował rzucić na kafelki, ale w ostatniej chwili się obróciłem. Wykorzystałem rozpęd i siłę starszego dzieciaka, oparłem nogę o ścianę, po czym naparłem na niego ciałem. Pchnąłem Justina z całych sił, aż uderzył plecami o szybę.
– Nie powinieneś był… – wycedziłem przez zaciśnięte zęby – …jej dotykać!
Szarpnąłem go i z furią, o którą nie podejrzewałbym samego siebie, popchnąłem starszego przeciwnika jeszcze raz, aż szyba zaczęła pękać.
Zatrzymałem się na sekundę. Odzyskałem świadomość na tyle, by wiedzieć, że to, co zrobię za chwilę, przekroczy granicę i zmieni mnie nie do poznania. A później zignorowałem wszelkie ostrzeżenia, jakie podsyłało mi sumienie. Popchnąłem Freemana po raz trzeci.
Celowo.
Mocno.
Szyba roztrzaskała się jak lód.
Justin wypadł przez okno.
Dźwięk jego ciała uderzającego o beton był krótki, głuchy i ostateczny. Szkło rozdarło mi ramię oraz skórę na klatce piersiowej. Czułem, że spływa po mnie krew. Okazała się ciepła i lepka, ale jeszcze nie odczuwałem bólu. Patrzyłem przez roztrzaskaną ramę. Justin leżał na dole w nienaturalnej pozycji, z ręką wygiętą pod dziwnym kątem oraz głową odwróconą w bok. Nie ruszał się.
Krótka cisza po tym wszystkim była jak pustka w środku głowy. Z oddali podniósł się wrzask. Ktoś krzyknął. Ktoś inny zaczął biec po schodach. Usłyszałem dźwięk otwieranych drzwi, bełkot wychowawczyni…
Złapałem za kaptur bluzy, naciągnąłem go na czoło i z trudem przeszedłem przez ramę. Ramię bolało mnie teraz tak, że aż kręciło mi się w głowie. Stanąłem na wąskim parapecie. Ponownie spojrzałem w dół. Na zwłoki…
Zeskoczyłem na daszek przy pralni. Później zsunąłem się niżej, na ziemię, przeskoczyłem przez niski mur i wbiegłem w cień. Za sobą zostawiłem światło, krzyki oraz odgłos syreny w oddali.
Ktoś zawiadomił policję.
Deszcz padał pod kątem, jakby wiatr podzielał moją wściekłość. Szedłem chodnikiem z opuszczoną głową i ramieniem przyciśniętym do ciała. Krew przesiąkła przez materiał bluzy, tworząc ciemną plamę, która z każdą minutą stawała się coraz większa i cięższa. Ból pulsował mi w boku, ale nie zwracałem na to uwagi. Musiałem pozostać w ruchu.
Nowy Jork nocą wyglądał inaczej niż w telewizji. Nie błyszczał, nie tętnił życiem. Wydawał się brudny, obojętny oraz zimny. Pół miasta spało, drugie pół włóczyło się w mroku, przemykając pod ścianami. Nikt nie pytał o krew ani czemu jestem sam o tej porze. A jednak czułem, jakby każde spojrzenie paliło moją skórę.
Zszedłem do metra przy sto dwudziestej piątej ulicy. Schody cuchnęły moczem i wódką. Ktoś krzyczał coś niezrozumiałego po drugiej stronie peronu.
Wcisnąłem się w kąt przy automacie biletowym i zsunąłem na ziemię. Oddychałem płytko, żeby nie drażnić rany. Na palcach miałem jeszcze ciepłą krew.
Z tunelu dobiegł ryk nadjeżdżającego pociągu. Podniosłem się z bólem i wtoczyłem do wagonu. Usiadłem w kącie, jak najdalej od ludzi. Przedział okazał się prawie pusty. Jedynie jakiś staruszek drzemał pod płaszczem i dwójka nastolatków słuchała muzyki bez słuchawek, udając, że inni ludzie nie istnieją.
Koła zgrzytnęły o szyny, gdy metro ruszyło. Ten dźwięk był dla mnie zarówno kojący, jak i przerażający. Każda nowa stacja wbijała mi szpilki w serce. Spoglądałem przez ramię, by kontrolować sytuację. Nie miałem pojęcia, jak szybko policja zacznie mnie szukać, ale nie zdziwiłbym się, gdybym już był ścigany.
Oczami wyobraźni odtwarzałem moment, w którym Justin wypadał z okna. Nie, on nie wypadł. Ja go wypchnąłem. To przeze mnie jego czaszka się roztrzaskała, a ciało wygięło w nienaturalnej pozycji.
Otarłem twarz rękawem, ale on też był mokry od krwi i deszczu.
Na pięćdziesiątej dziewiątej ulicy wsiadło dwóch bezdomnych. Jeden widocznie wyczuł krew albo moją słabość. Zaczął się zbliżać. Cofnąłbym się, lecz nie bardzo miałem jak. Uderzyła mnie fala smrodu: pot, mocz, stare wino…
– Ej, gówniarzu – warknął mężczyzna. – Jesteś ranny? Potrzebujesz pomocy?
Nie czekałem. Zerwałem się na nogi, zignorowałem ból i przeskoczyłem między wagonami. Drzwi zatrzasnęły się za mną z trzaskiem. Tętno waliło mi w skroniach. Drugi wagon pozostawał pusty.
Wreszcie…
Osunąłem się na siedzenie i zacisnąłem powieki. Zacząłem szeptem liczyć pierwiastki. To jedna z tych rzeczy, które mi pomagały, kiedy musiałem się skupić: √4, √9, √16, √25…
Teraz matma mnie nie ocaliła. Podświadomie, gdy próbowałem zasnąć, mnożyłem połamane kości w ciele Freemana. Litry straconej krwi. Wiosny, które mu odebrałem…
Wysiadłem na Times Square, bo miałem wrażenie, że nie wytrzymam dłużej w samotności. Wbiłem się w tłum, który nawet nocą nie całkiem zamierał. Przez moment, w światłach i hałasie, znowu byłem nikim. Jednym z wielu. Jednym z tych, którzy nie śpią, bo nie mają gdzie.
Podszedłem do automatu z napojami, ale nie miałem drobnych. Oparłem się o ścianę i zsunąłem na chodnik. Nie płakałem, ale drżałem z bólu, strachu i niemocy.
– Przestań… – syknąłem sam do siebie i pociągnąłem za włosy. – Uspokój się… – Zacisnąłem powieki, a następnie bezmyślnie zacząłem uderzać się pięścią w głowę. – Jesteś, kurwa, niezniszczalny, więc się tak zachowuj…
Nieustannie miałem przed oczami trupa, rozbite okno i dom, który nigdy nie był mój. Musiałem zniknąć i dobrze się ukryć. Poszedłbym do Luca, gdyby nie fakt, że nie chciałem go w to mieszać. Jeśli wiedziałby, co zrobiłem, spróbowałby mi pomóc, a przez to w końcu poniósłby konsekwencje moich wyborów. Nie mogłem do tego dopuścić.
Skroń rozbolała mnie od rytmicznych uderzeń. Przestałem się bić i zsunąłem kaptur niżej na oczy.
Podniosłem się na chwiejne nogi. Przeszedłem na drugą stronę ulicy, w kierunku kolejnej stacji metra. Uznałem, że będę jeździł po mieście, aż wreszcie się wykrwawię i umrę.
Midwood spało. Noc była cicha, ale metro, które wyrzuciło mnie na powierzchnię, ciągle brzęczało w uszach. Chwiejnym krokiem przeszedłem przez opustoszały peron, a potem podziemny korytarz. Wyszedłem na zewnątrz, prosto w parne powietrze Brooklynu.
Ulica pozostawała ciemna, sklepy zamknięte, podczas gdy światła gasły jedno po drugim. I wtedy, z drugiej strony ulicy, pojawił się kolejny pijany bezdomny. Gadał coś pod nosem z plastikową torbą w ręce i wzrokiem wbitym we mnie.
– Ej! – krzyknął. – Stój!
Przyspieszyłem kroku. Biegłbym, gdybym nie stracił tak dużo krwi. Moje ramię płonęło bólem, posoka na ciele i ubraniu zmieniała się w lepką skorupę, ale strach okazał się silniejszy. Złapałem się płotu z drutu przy jakimś zapomnianym zaułku. Zawisłem nogami na ogrodzeniu tylko na chwilę, zanim resztką sił się przetoczyłem i spadłem na twardy beton po drugiej stronie.
Bezdomny dobiegł do ogrodzenia i chwycił siatkę brudnymi palcami.
– Wracaj tu, szczurze! – wrzasnął.
Sięgnąłem po mokry, ciężki kamień i rzuciłem nim w faceta. O dziwo trafiłem. Bełkot ucichł. Mężczyzna cofnął się z okrzykiem, a później, przeklinając, zniknął w ciemności.
Osunąłem się na ziemię z ciężkim oddechem. Serce waliło mi tak mocno, że czułem to w skroniach, a moje nogi przeraźliwie drżały.
Rozejrzałem się dookoła.
Znajdowałem się pomiędzy dwoma ceglastymi budynkami, pełnymi rur, kabli i wilgotnych zapachów. Ściany zdawały się mnie przygniatać. W kącie sterczały kontenery na śmieci, z których sączył się odór rozkładu i piwa. To musiało być śmietnisko jakiegoś obskurnego baru.
Podszedłem do kontenerów, oparłem się o jeden z nich, po czym… zwymiotowałem żółcią i krwią. Świat zawirował. Gdy próbowałem się odsunąć, moje nogi się ugięły. Upadłem na beton między śmietnikami. Ramię pulsowało, w kącikach ust miałem resztki krwi, a wzrok się rozmył.
To koniec…
Zamknąłem oczy. Niestety nie odpłynąłem od razu. Usłyszałem bowiem szum. Ciężkie, metalowe drzwi otworzyły się z hukiem. Uniosłem tylko jedną powiekę.
Światło chłodni przecięło ciemność. Ze środka najpierw wyszła kobieta. Miała ciemne, eleganckie ubranie, kontrastujące z cuchnącym otoczeniem.
Czarne spodnie, biała koszula, złoty zegarek na nadgarstku… Jakaś nadziana pizda, która albo się zgubiła, albo nielegalnie wzbogaciła…
Szła pewnie, paląc papierosa, jak ktoś, kto nad wszystkim panuje. Za nią pojawił się mężczyzna. Jego kark był szeroki jak lodówka, a srebrna klamra pistoletu błyszczała pod rozpiętą kurtką. Para rozmawiała półgłosem, lecz nie do końca wyłapałem o czym. Dźwięki zlewały się w jeden, podobnie jak woda w rurach.
I wtedy bogaczka przystanęła. Chyba mnie zobaczyła, ale nie miałem siły się ratować.
– Cholera, Carleen, słuchaj, kiedy do ciebie mówię! – zagrzmiał facet.
– Zamknij się, Keith – uciszyła go. – Co to jest?
Wzrok uzbrojonego kolesia wylądował na mnie.
– Jakaś przybłęda – mruknął, sięgając po broń. – Pewnie ćpun… Wróć do środka, załatwię temat, i tak jutro wywożą śmieci…
Błagam, zastrzel mnie!
– Nie. – Głos Carleen był zimny i twardy. – To dziecko… On krwawi.
– Tym lepiej, szybciej padnie.
No właśnie, dawaj, Keith, pociągnij za spust…!
– Schowaj gnata i wyhoduj sumienie – upierała się kobieta. – Zawołaj Francescę, temu chłopcu trzeba pomóc.
– A co potem? Adoptujesz go? – fukał dalej bandzior. – Masz za miękkie serce do tej roboty, wiesz?
– Nie chcesz testować mojej cierpliwości – zapewniła. – Fran go poskłada, a później podrzuci do Central Parku, na izbę przyjęć albo… z powrotem tutaj.
– Nie pod mój bar! – oburzył się Keith. – Jeśli to rzeczywiście jakiś uzależnieniec, lepiej, żeby nie zwęszył naszego towaru.
Zamilkli. Próbowałem coś powiedzieć, ale miałem język jak z waty. Obraz jeszcze bardziej rozmył się przed moimi oczami. Jedyne, co widziałem wyraźnie, to jej dostojną, ostrą sylwetkę na tle otwartych drzwi chłodni.
I wtedy odpłynąłem. Cicho, bez walki. Jakbym wreszcie mógł przestać uciekać, choć wiedziałem, że to dopiero początek.
Nie byłem bohaterem ani potworem. Byłem tylko dzieckiem, które potrzebowało ratunku.Rozdział Drugi
jesteś kłamstwem, którym sam się karmisz
Nowy Jork, obecnie
DUCH
Mięśnie miałem napięte od długiego bezruchu. Pot kapał mi z czoła, powoli płynął wzdłuż policzka, ale się nie ruszałem, ponieważ każdy szelest mógł zdradzić moją obecność. Czułem ciężkie i lepkie jak ołów zmęczenie, lecz nie mogłem odejść. Nie, dopóki Ella wciąż znajdowała się w areszcie.
Ostrożnie przesunąłem się wzdłuż metalowej krawędzi szybu, aż dotarłem do kratki wentylacyjnej prowadzącej do biura kapitana. Wymagało to siły i precyzji, której zaczynało mi brakować, jednak na szczęście się udało. Wślizgnąłem się do wnętrza pustej przestrzeni nad sufitem i przez wąski otwór obserwowałem wydarzenia z gabinetu.
Wint siedział przy biurku. W dłoni trzymał telefon, a drugą ręką powoli, mechanicznie kreślił coś po kartce. Musiał najeść się strachu. Głos miał niski, zmęczony, niemniej poważny. Nie słyszałem całej rozmowy, wyłącznie urywane strzępy zdań, jakby specjalnie wypowiadane półszeptem.
– Nie, jeszcze nie… Mają coś, ale nie wiedzą, co z tym zrobić… Jeśli będą grzebać dalej, to się wszyscy, kurwa, utopimy. Wrzucili Beatrice i van der Bilta na ten sam statek z Siwym i Amblerem… lepiej, żeby to wyglądało wiarygodnie, bo Davis będzie musiał podpisać nakaz przeszukania domu Elli.
Zamrugałem, próbując przegonić zawroty głowy. Zmęczenie uderzało falami, ale umysł pozostawał czujny.
Na zewnątrz zapadał wieczór. Wąski pas pomarańczowego światła przecinał pokój, wpadając przez żaluzje. Biuro wyglądało spokojnie, niemal bezpiecznie. Schowałem się głębiej w ciemność.
Jeszcze chwilę. Jeszcze trochę. Potem przyjdzie moment, by działać…
– I gdzie, do cholery, podział się Duch? – Te słowa wypowiedziane przez Cartera usłyszałem bardzo wyraźnie.
Komisariat pogrążył się w półmroku. Tylko zimne, fluorescencyjne światło nad celą Elli migotało niestabilnie, jakby i ono miało już dość.
Dick i agentka Stone wzięli nadgodziny, by wypełnić raporty. I tak nie widziałem ich komputerów, zatem dałem spokój. Tak samo odpuściłem Wintowi, który od momentu aresztowania nie wyszedł z pracy. Obecnie parzył sobie chyba siódmą kawę, jak gdyby miał wyczytać rozwiązanie z fusów.
Położyłem się nieruchomo nad kratką, przez którą widziałem Ellę. Moje ramiona zesztywniały, kark palił od napięcia, ale nie ruszałem się ani o milimetr.
Poniżej siedziała ona: skulona, z kolanami podciągniętymi pod brodę, oparta plecami o zapewne zimną ścianę. Jej dłonie drżały. Wpatrywała się w przestrzeń, ale wydawać by się mogło, że nie widziała zupełnie nic.
Wyglądała inaczej niż wówczas, gdy rozmawialiśmy w ogrodzie albo kłóciliśmy się w salonie Brelanda. Wtedy miała jeszcze w oczach ogień, który zawsze mnie rozbrajał, choć udawałem, że jestem na niego odporny. Teraz nie dostrzegałem w Elli nawet iskierki tego zapału. Jakby przemieniła się w wiązkę strachu, milczenia i bezradności.
Zacisnąłem zęby. Czułem, jak coś ściska mi żołądek.
To moja wina.
Nie powinienem był lecieć do Miami. Wiedziałem, że dziewczyna jest zagrożona. Miałem świadomość, że Czesi mogą po nią w każdym momencie przyjść. I co więcej – mogłem się domyślić, że Breland zabierze ją na akcję wykańczania pani Beatrice!
Zagotowało się we mnie. Sądziłem, że Marcus pozwolił Elli skonfrontować się z opiekunką, ponieważ próbował udowodnić, że się od siebie różnimy. Albo się na mnie mścił… Lub zwyczajnie kłamał, gdy tak zażarcie powtarzał, że nie pozwoli jej skrzywdzić.
To ja obiecywałem, że będę chronił Ellę. Nawet jeśli moje słowa wydawały się puste, poprzysiągłem to sobie. A później zostawiłem ją samą. Wyszedłem w złości, myśląc, że kiedy oboje ochłoniemy, wszechświat wróci do normy.
Nie wrócił.
Zacisnąłem dłoń na krawędzi szybu, aż metal cicho zaskrzypiał. Patrzenie na nią, taką drobną, wyczerpaną, uwięzioną, zdecydowanie bolało. Mógłbym wyłamać właz, a potem wyciągnąć stąd Ellę. Problem w tym, że tym samym uczyniłbym ją zbiegiem, a tego chciałem uniknąć. Miała większe szanse wywinąć się policji niż Marcus. Zwłaszcza że rano Lochlan powinien dostarczyć na posterunek wyniki toksykologii.
W głowie wciąż słyszałem echo ostatniej konwersacji z dziewczyną… Gdybym tylko mógł cofnąć czas.
Chciałem krzyknąć, że tu jestem i nie ma się czego bać, ale nie miałem prawa tego zrobić ani zejść na dół. Nie, jeśli miałem naprawdę jej pomóc. Pocieszał mnie fakt, że czas na przesłuchania minie, a po nim Ella swobodnie wyjdzie na wolność. Wiedza ta jednak nie tłumiła palących wyrzutów sumienia rozrywających moją pierś.
Noc trwała. Nastolatka w celi w końcu zwinęła się na ławce jak dziecko, a ja leżałem nad nią, niczym stróż widmo, którym przez lata dla niej byłem.
Po raz pierwszy od dawna nie czułem się jak łowca. Czułem się jak tchórz.
Przesunąłem się dalej w wentylacji, ciało bolało mnie jeszcze bardziej niż wcześniej, ale w myślach rozrysowywałem każdy ruch jak na mapie. Znałem ten budynek, wszystkie zakręty oraz skróty, bo prawie zamordowałem Dani Carlton, by znalazła mi plany komendy. Teraz byłem nad drugą celą – tą, w której przetrzymywali Marcusa.
Zajrzałem przez wąską kratkę.
Breland siedział na pryczy z łokciami opartymi o kolana. Wyglądał na zmęczonego, aczkolwiek nie złamanego. W oczach miał ten sam spokojny upór, który zawsze odróżniał go od przeciętnych pożeraczy chleba. Nie był tu pierwszy raz i zapewne nie ostatni, ale obecnie sprawa wydawała się poważniejsza.
Drzwi cicho skrzypnęły. Zmarszczyłem brwi, lecz odetchnąłem z ulgą, gdy rozpoznałem sylwetkę Winta.
Marc od razu się napiął. Dopiero gdy zobaczył, kto przyszedł, rozluźnił mięśnie i posłał Carterowi szeroki uśmiech. Wyczerpanie zniknęło z jego twarzy, pozostała na niej wyłącznie pewność siebie.
Spodziewałem się tego. Karciarz i kapitan znali się od lat. To byłoby dziwne, gdyby Wint go nie odwiedził. Funkcjonariusz bez słowa oparł się o ścianę przy kratach, za którymi znajdował się Breland. Milczał, bo chyba po prostu przyszedł z nim posiedzieć.
– I co? – zapytał kpiąco Marcus. – Chcesz mnie przesłuchać, zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie czy…?
– Chcę się upewnić, że wszystko w porządku – odparł cicho policjant.
– Nigdy nie było lepiej – sarknął hazardzista, jednocześnie wstając z pryczy.
Podszedł do krat, po czym usiadł przy nich. Carter rozejrzał się, jakby chciał sprawdzić, czy nikt go nie śledził, i także zajął miejsce na podłodze.
– Wszyscy pracujemy nad rozwiązaniami – zapewnił Wint. – Dobrze wam idzie, macie spójną wersję zdarzeń. Jak Dick i Angelika wyjdą z posterunku, będę mógł sprawdzić, co nabazgrali w raporcie wstępnym z dzisiaj.
– Mhm. – Marc kiwnął głową.
Zapadła cisza. Wsłuchiwałem się w nią i odczuwałem niepokój, choć wiedziałem, że nie muszę się martwić o lojalność Cartera. Relacja jego i Brelanda była pojebana, ale potrafiłem ją zrozumieć. Ja też nie zawsze uwielbiałem Marcusa. Częściej chciałem mu przywalić, lecz prawda wyglądała tak, że gdybym musiał, oddałbym za niego życie.
– Zadbajcie o to, żeby van der Bilt… – zaczął karciarz.
– Zająłem się tym – uciął policjant, a później znowu paranoicznie się rozejrzał. – Nie mogę siedzieć z tobą zbyt długo, a już tym bardziej nie powinniśmy teraz gadać, jednak… W jakimś sensie jest mi ciebie zwyczajnie żal.
Marc zaśmiał się cicho, odchylił głowę i uderzył potylicą o ścianę.
– Dobra, dobra… Serio walnijmy sobie selfie z dedykacją dla Astley.
Wint przewrócił oczami, ale spełnił prośbę przyjaciela. Zirytowałem się. Obaj zrobili znak pokoju palcami oraz dzióbki.
Pewnie, mózgozjeby, stwórzcie więcej dowodów…
– Luc wie? – zapytał Marcus, gdy spoważnieli.
– Ta, Brooke próbuje powstrzymać go przed pokonaniem oceanu wpław…
– Kurwa, powiedz mu, że tam żyją rekiny – mruknął karciarz.
Po kolejnej salwie milczenia podejrzany spojrzał kapitanowi prosto w oczy. Oczekiwał od niego pełnego skupienia, co sprawiło, że moje zmysły również się wyostrzyły.
– Jeśli coś pójdzie nie tak, a oni postawią mi jakieś zarzuty, niech Astley posadzi na moim stołku Xandera.
Zmarszczyłem brwi. Carter aż przestał oddychać.
– Nie będziesz siedział, opanuj się. Poza tym, sorry, ale wymówię posłuszeństwo, jeżeli moim nowym szefem zostanie tykająca bomba z maczetą w tyłku – syknął.
Obraziłbym się, gdyby Wint nie miał co do mnie racji. Tym właśnie byłem. Tykającą bombą z maczetą w tyłku.
– Carter, skup się – poprosił Breland. – Alex nie jest głupi. Poradzi sobie, Martina mu pomoże – zapewnił. – Skoro Duch wyszkolił Luca, jak przetrwać, niech teraz Moreau nauczy go kontrolować emocje.
– Nie ma opcji – ostawał przy swoim policjant. – Bee też na to nie pójdzie.
– Będzie musiała.
Po chwili namysłu karciarz dodał:
– Za kilkanaście godzin wypuszczą Ellę. Nie podaję tego w wątpliwość. Jeżeli zaczną łapać się brzytwy, żeby mnie tu zatrzymać, i zagrożą, że posądzą ją o współudział, wezmę wszystko na siebie i oczyszczę ją z zarzutów.
– Przyznasz się? – Carter uniósł brew. – Poczekaj… do czego?
– Do ruchania starej Dicka… – sarknął. – Nie wiem, Wint, do tego, co wyda się wiarygodne. Zrobimy ten sam cyrk, co z Brooke i jej syndromem sztokholmskim. Musimy ustalić hasło…
– Jesteś niepoważny – stwierdził Carter. – Nie.
– Tak. – Marcus się nie ugiął. – Jeżeli w trakcie przesłuchania będę cytował… Sam nie wiem, kurwa… Lanę Del Rey, bądź pewny, że to czas, aby przenieść oryginały dzieł sztuki, które nam zostały, do Williamsbridge.
Zamarłem. Carter tak samo.
– Będę stopniowo karmił ich ego i sprawiał, że nawet Lexy nie oczyści mnie z zarzutu zabójstwa na pani Beatrice. Później wypłynie fałszerka. Mogę nawet skłamać, że burdel Starlite’a i Amblera był moim projektem. Niech wsadzą mi jebane dożywocie.
– A potem co? Uciekniesz?
– Nie, w końcu się, kurwa, wyśpię. – Marcus przetarł twarz dłońmi. – Jak to mówi klasyk, wiek to tylko liczba, a więzienie to tylko budynek – zażartował.
– Ty naprawdę jesteś kretynem…
– Nie, jestem realistą. Skoro ruszyliśmy van der Bilta, FBI na pewno zechce przesłuchać Siwego, aby potwierdzić teorię moją i Elli o współudziale jej ojca w sprawach tego zjeba… – Marc przygryzł wargę. – On z chęcią mnie wsypie.
– No tak, bo kapusie mają w pierdlu takie proste życie – rzucił sarkastycznie Wint. – Nie zgadzam się na to.
– Carter, jeżeli sprawimy, że tamta sprawa zostanie na nowo otwarta, wszyscy polecimy, a Ella razem z nami. Nie mogę pozwolić na to, żeby jeden głupi błąd zrujnował całe jej życie.
Wint nie wyglądał na przekonanego. Marcus posłał mu pokrzepiający uśmiech.
– To plan awaryjny, w razie gdyby wszystko się zesrało. Obecnie jesteśmy na dobrej drodze, żeby umówić się na chlanie w Midwood pojutrze. Dick nic nie ma. Locke potwierdzi zawał opiekunki, co pozwoli ci nacisnąć na biuro, by zechcieli zamknąć sprawę. Młoda nie ma żadnego związku z Lukiem. Jej ojciec i pani Beatrice nie żyją. Millerowie oficjalnie siedzą w Tajlandii… Musimy tylko przeżyć najbliższe godziny. Ale w razie „w” musisz wiedzieć, że będę chronił Ellę za wszelką cenę.
– Dlaczego? – burknął policjant. – Bo nie obroniłeś Luca i Ciary?
Marcus uśmiechnął się bez cienia radości, a mnie zrobiło się niedobrze.
– Bo chcę, żeby chociaż jedno z nas stąd wyszło – odrzekł spokojnie Breland. – Jesteśmy partnerami w zbrodni. Ja i ona.
– Twoja „partnerka w zbrodni” nie opuści budynku bez ciebie. Jesteś tego świadomy? Będzie się darła, ryczała, rzucała, aż wreszcie chwyci za pistolet, zabije kogoś i dostaniecie sąsiednie cele, bo więzienia dla kobiet są przepełnione.
Mięśnie twarzy Marcusa się spięły. Znowu uderzył głową w ścianę, a następnie przetarł zmęczone oczy. On też nie spał od momentu aresztowania.
– Podasz jej środki uspokajające w herbacie albo powiesz, że zabierają mnie jedynie na przesłuchanie. Kiedy się dowie, będzie już poza posterunkiem.
– Marc…
– Nie pozwolę, żeby stała się jej krzywda – upierał się przy swoim. – Pewnie się boi i żałuje wszystkiego, co zrobiła w życiu.
Zacisnął mocno powieki, a gdy otworzył oczy, zapytał:
– Wyświadczysz mi przysługę?
– Zależy jaką – mruknął niepewnie Carter.
– Powiedz, że moja cela ma uszkodzony zamek i każ przenieść mnie do tej, która sąsiaduje z celą Elli. Zrób to nieumyślnie, jakbyś nie wiedział, kto gdzie siedzi. Nie powinna być teraz sama.
– To będzie ultrapodejrzane – stwierdził Wint, lecz zamiast oznajmić, że nie spełni prośby przyjaciela, podniósł się do pionu. – Ale wypiłem hektolitry kawy i mój chłopak mnie zajebie, jeśli nie wrócę do domu na noc, więc mam ważniejsze sprawy na głowie niż logistyka aresztu… – Wymusił uśmiech. – Zaraz ktoś tu przyjdzie. Udawaj, że nie rozmawialiśmy. Dani wrzuciła fałszywy obraz na kamery.
Odsunąłem się lekko w cień, zostawiając im przestrzeń, ale nadal pozostawałem czujny. Nie podobał mi się pomysł Marcusa, ale nie miałem do niego pretensji. Ani o to, że chciał teraz znaleźć się bliżej niej, ani o to, że był gotowy stracić siebie, by chronić Ellę i… nas wszystkich.
Metalowa kratka nad windami okazała się jedną z najlepszych miejscówek w budynku. Najmniej tam śmierdziało. Poza tym dźwięki z holu odbijały się od ścian, a ludzie mówili tu głośniej, gdyż sądzili, że są sami. Przeszedłem powoli przez kanał i zająłem pozycję. Wstrzymałem oddech, gdy usłyszałem znajomy stuk obcasów i szelest długiego płaszcza.
– Spóźniłeś się – rzuciła chłodno Angelika. Jej głos był napięty, ale opanowany.
– Mam większe palce, wolniej piszę na komputerze – burknął Dick, po czym teatralnie ziewnął. – Poza tym i tak nie odkryliśmy niczego nowego… Oficerowie przekazali, że nie znaleźli w domu dziewczyny żadnych dokumentów van der Bilta. Sejf okazał się pusty.
– Hmmm… – Zamyśliła się Stone.
– Jeżeli naprawdę był zamieszany w te przekręty, albo wszystko sprzątnął, albo zrobiła to za niego opiekunka… Mówiłem ci przecież, że po masakrze na Manhattanie prześwietliliśmy całą rodzinę van der Biltów. Solène była francuską modelką, a stary zwykłym księgowym. Rzeczywiście pracował dla Keitha Starlite’a, lecz w jego plikach nie znajdowało się nic podejrzanego.
Wstrzymałem oddech.
– Musimy więc złożyć wizytę Siwemu w więzieniu – stwierdziła Angelika. – Może potwierdzić, że to wszystko nie było przypadkiem, i rzucić nowe światło na zabójstwo rodziców tej gówniary.
– Kurwa, nienawidzę odkopywania spraw sprzed lat. – Detektyw Brown się zirytował.
Nadal czekali na windę. Jako że nocna zmiana zaczęła się schodzić, a policjanci po nadgodzinach wyszli tłumnie chwilę przed nimi, czas im się dłużył.
– Ja też, jednak dziesięć lat temu Starlite był w naszych oczach zwykłym krętaczem unikającym podatków, a nie pierdoloną głową mafii – burknęła kobieta. – Kto zajmował się sprawą masakry na Manhattanie?
– Koleś, który oczywiście nie żyje i miał za dużo wspólnego z Timem Astleyem. – Funkcjonariusz nadal wyglądał, jakby zjadł zatwardzenie albo wypił sraczkę. – Tym samym, który zupełnym przypadkiem okazuje się ojcem Brooke Astley.
– Wow, im głębiej w tym grzebię, tym bardziej mam ochotę wskrzesić twoją eks, żeby ją zamordować. – Ton Angeliki był nieadekwatnie melodyjny do wypowiadanych przez nią słów.
– A może to tylko zasłona dymna? – Dick zniżył głos. – Brooke była jebnięta, ale spotykałem się z nią dokładnie wtedy, gdy zaczęła wpadać w sidła fałszerza. Jeśli wierzyć teorii, że Breland ma po prostu szczęście i dobrze zaciera ślady, ale tak naprawdę od początku współpracował z Lukiem Moreau… możliwe, że Ella van der Bilt cierpi na syndrom sztokholmski. Tak samo jak Brooke.
Federalna spojrzała na niego z ukosa.
– Może nawet nie wie, że pomaga przestępcom? Albo mi jej żal, bo przypomina moją nastoletnią siostrę i właśnie szukam usprawiedliwienia dla licealnej „Ally Capone”.
Kobieta uśmiechnęła się pod nosem. Żart Dicka ją rozbawił.
– Myślisz, że Marcus ją zmanipulował?
Tak.
– Nie wiem – odparł Richard z powątpiewaniem. – Ale jedno jest pewne: to nie jest żadna wielka romantyczna historia. Ich „miłość” wygląda jak dobrze wyreżyserowana scena.
Angelika przytaknęła. Przez chwilę milczeli, a potem jej głos stał się bardziej napięty:
– A co z fałszerzem?
– Nie umarł…! Tego jestem pewny. Tak samo jak Astley. – Facet mówił teraz twardo. – To wszystko ściema. Zbyt wygodne „ciała”, szybki raport… Błagam cię, Luc i Brooke współpracują i ruchają się na jakichś Malediwach.
W Tunezji.
W wentylacji zapanowała cisza. Informacje zaczynały się zazębiać.
– Hm… No dobra, co chcesz zrobić z Brelandem? – zapytała agentka.
Byłem przekonany, że Richard już nigdy nie przestanie się głupio szczerzyć. Usłyszałem nutę pewności w jego głupim głosie, gdy powiedział:
– Mam pomysł, dzięki któremu zostanie z nami na trochę dłużej…
Winda zabrzęczała. Drzwi się otworzyły. Oboje weszli do środka, a echo ich rozmowy zgasło razem z zatrzaskującym się dźwigiem.
Zostałem sam w ciemności, podczas gdy słowa detektywa Browna krążyły mi w głowie jak mieszanka opioidowa.Rozdział Trzeci
zapamiętaj wszystko, za co byśmy umarli
Nowy Jork, parę tygodni przed tragedią
VEDOVA NERA
Zeszłam po wąskich schodach, które wydawały się nie mieć końca. Beton był wilgotny, a światło przyćmione. Dookoła pachniało kurzem, starym dymem i czymś metalicznym. Stawiałam kroki ostrożnie, nie ze strachu, lecz z wyczucia. Szpilki na cienkim obcasie nie były stworzone do takich miejsc, tak samo jak ja nie byłam stworzona do uciekania, a jednak robiłam to, odkąd pamiętałam.
Ochroniarz przy drzwiach nie zadawał pytań. Zmierzył mnie tylko raz, od stóp do głów, i się odsunął.
Zwracałam na siebie uwagę przez jedwabną, dopasowaną sukienkę, która poruszała się miękko na moich biodrach, gdy weszłam do baru. Nie nosiłam kaptura ani czapki, a jednak chowałam nos za czarną maseczką, która nie do końca pozwalała mi się wtopić w tło. W Midwood tylko jedna osoba regularnie zakładała taką maskę. Ktoś, kogo zapragnęłam… upolować.
Mimo półmroku panującego w barze poczułam na sobie nachalne spojrzenia. Przeszłam obok stołów do pokera, poruszając się w rytmie starej, rockowej muzyki sączącej się z głośników. Zapach alkoholu mieszał się z tytoniem i drewnem. Ktoś zaśmiał się cicho przy ścianie z tarczą do rzutek, aczkolwiek postanowiłam to zignorować. Znałam śmiechy wszystkich ludzi, którzy mieli znaczenie. Ten rechot nie należał do nikogo, kim musiałabym się przejmować.
Usiadłam przy barze, nie odwracając głowy. W lustrze za półką z alkoholami widziałam wejście. Zsunęłam z nosa maseczkę.
– Martini bianco – zamówiłam, zanim barmanka zdążyła zapytać.
Podniosła wzrok. Jej dłonie zadrżały, gdy zorientowała się, kim jestem, ale zamiast cokolwiek odpowiedzieć, kiwnęła głową.
Oparłam łokieć o blat i się wyprostowałam. Nie patrzyłam za siebie. Jeśli ktoś mnie śledził, musiał teraz zgadywać: czy kobieta, która siedzi tak spokojnie, rzeczywiście się czegoś boi?
Dotknęłam palcami krawędzi szkła, kiedy dziewczyna z imieniem „Doris” na plakietce postawiła je przede mną. Jasny trunek błyszczał w przyciemnionym świetle. Drink był chłodny, słodki, znajomy.
Barmanka zaczęła ścierać blat tuż przy mnie. Przygryzłam wargę, przekrzywiłam głowę, a potem nieznacznie musnęłam opuszkami jej nadgarstek. Cofnęła się, tak że chwyciłam ją za rękę. Doris otworzyła szeroko oczy, a jej puls przyspieszył. To wywołało uśmiech politowania na moich ustach.
– Chciałabym zagrać w pokera z Marcusem Brelandem – oznajmiłam cierpko. – Gdzie go znajdę?
Dziewczyna zadrżała, dlatego zabrałam rękę i podparłam na niej podbródek. Znowu napiłam się koktajlu, wodząc wzrokiem za Doris.
– W Europie – bąknęła.
Powstrzymałam prychnięcie. Nie wrócił? Ostatnimi czasy widywałam jedynie Ducha, który snuł się żałośnie po ulicach Pragi, jakby oczekiwał zbawienia. Myślałam, że się rozdzielili.
– W takim razie pragnę kupić Gwiaździstą noc Van Gogha, skontaktuj mnie z fałszerzem.
Doris pokręciła głową. Zmrużyłam powieki. Czyli to prawda… Luc siedział w więzieniu albo umarł, lub – co gorsza – rzucił fałszerkę, żeby uganiać się za tą swoją zapchloną detektyw. Gdybym mogła urwać Brooke Astley głowę, zrobiłabym to bez wahania. Zaczynała mnie powoli drażnić, jak insekt, którego nie da się wyplenić.
– Który zakład karny? – zapytałam z nadzieją, że Doris będzie wiedziała.
Kelnerki miały nie tylko długie jęzory, ale przede wszystkim gumowe uszy.
– Jest pani w tyle, pani Franchetti… – mruknęła. – Luc dostał zwolnienie warunkowe, a za parę tygodni najpewniej słuch po nim zaginie.
Zacisnęłam szczęki.
– Chcę się z nim spotkać. – Przybrałam ton nieznoszący sprzeciwu.
– Obawiam się, że będzie musiała się pani ustawić w kolejce. – Dziewczyna wzruszyła ramionami.
Dopiłam drinka i energicznie odstawiłam szkło na blat. Widocznie musiałam na własną rękę sprawdzić, co się działo w Nowym Jorku.
Siedziałam w wypożyczonym aucie z już dawno zgaszonym silnikiem. Ogrzewanie nie działało, para pokrywała przednią szybę, ale miałam uchylone okno. To wystarczyło, by słyszeć odgłosy nocy. Neue Galerie pozostawało jedynie fragmentarycznie oświetlone przez uliczne latarnie. Policja otoczyła budynek – radiowozy, mundury, żółte taśmy i krótka, stanowcza wymiana słów przez radiostacje. Gdyby nie gliny, nie miałabym pojęcia, gdzie szukać fałszerza.
Chociaż raz funkcjonariusze prawa się na coś przydali.
Zegarek na moim nadgarstku tykał zbyt głośno. Miałam zmarznięte palce, a i tak nie przestawałam bębnić nimi o kierownicę.
Po godzinach nudy wreszcie wydarzyło się coś niespodziewanego.
Z wnętrza galerii dobiegł najpierw huk, jakby spadło coś ciężkiego, a później trzask tłuczonego szkła. Usłyszałam wrzaski. Krzyk kobiety, męski głos przerywany lamentem, znowu krzyk… Tym razem głośniejszy.
Policjanci patrolujący obiekt ruszyli do środka, niektórzy odbezpieczyli broń. Przetarłam przednią szybę rękawem. Widziałam, jak w ciemności migały światła wozów prewencyjnych.
– Co tu się, do cholery, dzieje? – zapytałam szeptem samą siebie.
Zanim zdążyłam zrozumieć sytuację, zauważyłam, że ktoś wyłonił się spod głównych drzwi.
– Luc… – mruknęłam.
Fałszerz nie biegł, raczej szedł szybkim, zdecydowanym krokiem. Jego ruchy były precyzyjne, ponieważ znał każdy zakręt tej drogi. Rozpoznałam chłopaka po jasnych lokach oraz zniszczonych conversach, lecz nawet gdyby się przefarbował i zmienił buty, to i tak sposób, w jaki się poruszał, zdradzał go od razu. On nawet chodził seksownie…
Moreau podbiegł do budynku sąsiadującego z Neue Galerie. Bez zawahania wspiął się po rynnie. Lada moment zniknął za kominem.
Zmarszczyłam brwi.
– Co robisz, caro? – Przygryzłam wargę, próbując zrozumieć.
Wpatrywałam się w ciemność z nadzieją, że coś lub ktoś zaraz ją rozjaśni. Przez kilka sekund panowała cisza. Walczyłam sama ze sobą, a potem znów dostrzegłam sylwetkę Luca, który przemknął do krawędzi dachu. Zmrużyłam powieki.
– Pieprzyć to – stwierdziłam i nabuzowana adrenaliną wysiadłam z samochodu.
Wrzuciłam szpilki na siedzenie pasażera, zerwałam dół sukienki, włożyłam czarną maseczkę i boso podbiegłam do rynny, aby tak samo jak fałszerz wspiąć się po niej na dach.
Musiałam przyznać Brelandowi, że dał mi niezły wycisk w Pradze, lecz teraz wykorzystałam to, aby z większą łatwością wdrapać się na szczyt budynku. Pokonałam Marcusa tylko dlatego, że był pijany albo rzeczywiście nie chciał mnie skrzywdzić, a Duch towarzyszył mu po to, aby zachować pozory przed moim mężem. Potrzebowałam jedynie potwierdzenia od Luca. Nie potrafiłam uwierzyć karciarzowi na słowo. Nie, kiedy w grę wchodziła moja własna głowa.
Niestety fałszerza nie było już na dachu. Zaklęłam w myślach. Ukryłam się za kominem i zachowawczo zakradłam do krawędzi, chcąc sprawdzić, czy Moreau czai się na dole. To właśnie robił, aczkolwiek nie stał sam. Rozpoznałam dziewczynę, która z nim rozmawiała – Diana Faye. Współpracowała z Sage, zatem jeśli Luc nadal miał coś wspólnego z panią Harrington, a ona z Rafaelem, moje szanse na przetrwanie poszły się pieprzyć.
Miałam też plan B, niezawierający pomocy od Luca ani Marcusa, ale nie bardzo chciałam go realizować. Wiązał się z przelaniem takiej ilości krwi oraz pieniędzy, że na samą myśl przechodził dreszcz.
Przygryzłam policzek od wewnątrz. Wiele bym dała, by usłyszeć konwersację Diany i Luca. Zwłaszcza gdy oboje spojrzeli w kierunku Neue Galerie. Stamtąd właśnie dobiegły kolejne strzały. Po okolicy rozbrzmiał dźwięk piosenki Cindi Lauper Girls Just Want to Have Fun.
Luc spojrzał na Dianę. Chyba coś mówił…
– Kurwa, oni ją zastrzelą! – wrzasnął tak głośno, że nawet ja usłyszałam te słowa.
Chłopak zebrał się do biegu, a później nastał totalny chaos. Wróciłam do kryjówki za kominem, bo stamtąd lepiej widziałam sąsiedni dach.
Musiałam dobrze ocenić sytuację, której kompletnie nie rozumiałam. Moreau zaczął walczyć z oficerami. Widocznie wypadki działy się poza jego kontrolą.
Skoro fałszerz był na warunku, zakładałam, że po bójce z funkcjonariuszami znowu zwiną go do więzienia albo chociaż zamkną w areszcie na czterdzieści osiem godzin żmudnych przesłuchań. Nie miałam tyle czasu…
Chciałam porozmawiać z Lukiem, a nie wyciągać go z więzienia. Przyglądając się temu, jak Moreau wchodzi na dach Neue Galerie, nie po raz pierwszy, i zapewne też nie ostatni, pomyślałam, że najwyżej zaczekam i będę go śledziła, aż zostanie sam.
To niestety okazało się niemożliwe, gdyż polała się krew, ktoś stracił głowę, a NYPD i FBI znów przyskrzyniło fałszerza.
Dopiero następnego wieczoru, gdy wróciłam do baru w Midwood, by jeszcze raz się upewnić, że Doris nie kłamała, a Breland nadal przebywa w Europie, uzyskałam informacje, które nadały sensu mojej wycieczce do Nowego Jorku.
To nie ludzie fałszerza doprowadzili do chaosu w galerii, ale Rafael. Mój wściekły, zazdrosny mąż jakimś cudem dowiedział się, że wylądowałam prywatnym samolotem w Allentown. Prewencyjnie kazał podpalić posiadłość, którą Siwy wykorzystywał do składowania broni, jakby sądził, że tam nocowałam. Albo wypiął się nie tylko na Luca, lecz także na Sage.
Może Breland chociaż raz nie kłamał? Może… Naprawdę szykowała się wojna, którą mogłabym wygrać, mając asa w rękawie? Potrzebowałam sprzymierzeńca. Najlepiej takiego, który wiedział, jak rozdawać karty.