- promocja
Z ukrycia - ebook
Z ukrycia - ebook
Trzy nastoletnie przyjaciółki Andie, Julie i Raven, wspólnie podglądają tajemniczą parę kochanków. Niewinna ciekawość dziewcząt przeradza się z czasem w mroczną obsesję. Fascynacja perwersyjną erotyczną grą popycha je do działań, na które nigdy wcześniej nie starczyłoby im odwagi. Pewnego dnia podglądana przez nie kobieta ginie okrutną śmiercią, a jej kochanek znika… Policji nie udaje się ustalić jego tożsamości, a śledztwo w sprawie morderstwa kończy się fiaskiem. Piętnaście lat później Andie, Julie i Raven otrzymują anonimowy list z pogróżkami. Od kogoś, kto doskonale wie, dlaczego tak bardzo chciałyby zapomnieć o przeszłości. Ich przyjaźń i wzajemne zaufanie zostaną wystawione na najcięższą próbę, a morderca uderzy jeszcze raz…
Kategoria: | Sensacja |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-238-9658-6 |
Rozmiar pliku: | 808 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Thistledown, Missouri
1998
Telefon zadzwonił minutę po trzeciej nad ranem. Rozmówca nie przedstawił się, poinformował tylko, że coś dziwnego dzieje się na parceli budowlanej Gatehouse. W jednym z domów zapalone były światła.
Niech będzie, że morderstwo to coś dziwnego.
Inspektor Nick Raphael wysiadł z jeepa cherokee, rozejrzał się wokół i dostrzegł auta koronera oraz swego partnera, Bobby’ego. Dzięki Bogu, ani śladu prasy. Drzwi domu ogrodzonego żółtą taśmą pilnował mundurowy policjant.
Nick dokładnie przyjrzał się frontowej ścianie i najbliższemu otoczeniu budynku. Nie zamierzał się spieszyć, nie chciał bowiem wyciągać pochopnych wniosków. Już dawno nauczył się, że w tej robocie trzeba mieć bystry umysł, precyzyjne oko i cierpliwość Hioba.
Potarł dłonią nieogoloną brodę. Wybór miejsca zbrodni wydał mu się zarówno osobliwy, jak i doskonały. Budowa ledwo co ruszyła, parcela znajdowała się na pustkowiu, o jakieś dwadzieścia minut na wschód od Thistledown. Osiedle niewątpliwie było przeznaczone dla ludzi zamożnych, na przykład członków zarządów dobrze prosperujących firm z St. Louis. Niewątpliwą zaletą było to, że w pobliżu znajdowało się Thistledown, cieszące się renomą miasta bezpiecznego.
Nick uśmiechnął się ponuro. W porządku. Drobne wydarzenie z tej nocy nie zepsuje przecież tej dobrej opinii.
Znów się rozejrzał. Stały tu na razie trzy domy, jeden gotowy do zamieszkania, dwa na ukończeniu. Basen i kort tenisowy były w trakcie budowy, resztę gruntu podzielono na działki. Wokół ani żywego ducha.
No, to nie do końca prawda, przynajmniej tej nocy. Świadczył o tym anonimowy telefon. No i zwłoki.
Nick ruszył do oświetlonych drzwi i przywitał się z bladym z wrażenia aspirantem.
– Davis, tak? – spytał.
Młodziak przytaknął.
– I co my tu mamy?
Davis odchrząknął, a jego twarz stała się ziemista.
– Kobieta, dwadzieścia osiem do trzydziestu dwóch lat. Bada ją teraz lekarz.
Nick ponownie zlustrował budynek. Ocenił go na pół miliona, a może nawet więcej. Pokiwał głową.
– Reszta jest w środku?
Młodziak powtórnie przytaknął.
– Prosto, potem na lewo. Wszyscy są w salonie.
Nick podziękował i wszedł do domu, dostrzegając tablicę rozdzielczą alarmu, wszystkie te gwizdki i dzwonki. System wprawdzie zamontowano, ale nie włączono.
Prowadziły go głosy, szedł za nimi, aż stanął jak wryty, kiedy ją zobaczył. Wisiała naga, z rękami związanymi czarnym jedwabnym szalikiem. Identycznym szalikiem przewiązano jej oczy. Pod jej zwisającymi stopami leżał przewrócony wysoki taboret, a obok stał podobny, tylko niższy.
– Cholera jasna! – mruknął Nick. Wróciła wstrząsająca przeszłość. – Niech to szlag!
– Raphael, dobrze, że jesteś.
Nick spojrzał na partnera.
– Nie mogłem wcześniej. Musiałem poczekać na opiekunkę Mary. – Spojrzał znów na ofiarę, przeżywając intensywny, dezorientujący powrót do ponurej przeszłości.
Skupienie się na tej zbrodni, tu i teraz, wymagało od niego wysiłku. Przymrużył oczy, sondował wzrokiem martwą kobietę. Była, to znaczy musiała być niezłą laską, pomyślał. Blondynka, dobrze zbudowana, jej piersi zachowały jeszcze jędrność. Szalik zasłaniał znaczną część twarzy, ale Nick dałby głowę, że była równie atrakcyjna, jak jej ciało.
Koroner, który stał na krześle i dokonywał oględzin, zwrócił się do Nicka:
– Cześć, detektywie.
– Cześć, doktorku.
Obaj tkwili wystarczająco długo w tym fachu, by wiele pamiętać.
– Powiedz coś – rzekł Nick.
– To nie samobójstwo – oświadczył cicho koroner. – Ani wypadek. Trudno powiesić się ze związanymi rękami. Ktoś jej w tym pomógł.
Nick zbliżył się.
– Poznajesz, czyja to robota?
– Może – odparł koroner, wracając do pracy. – A może tylko wierny naśladowca. Brak widocznych śladów walki. Czyli zabójstwo z całkowitym przyzwoleniem.
– Tak – wykrztusił Nick. – Do chwili, kiedy ten drań wykopał spod jej nóg stołek.
– Rany! – krzyknął jeden z mundurowych. – O czym wy mówicie? Widzieliście już coś podobnego?
– Mniej więcej. – Nick przysunął się do ciała. – Piętnaście lat temu, właśnie tu, w Thistledown. Umorzone z powodu braku sprawcy.
Mówiąc to, Nick pomyślał o Andie i jej przyjaciółkach, o ich związku z tamtą zbrodnią. Pamiętał je sprzed lat, młode, naiwne i przerażone. A przy tym tak pełne życia. On był wtedy taki sam.
Piętnaście lat mnóstwo zmieniło, w każdym razie on zmienił się nie do poznania.
– Możesz ją zidentyfikować, Nick?
Za pomocą pincety koroner zdjął jedwabną opaskę z głowy kobiety, wrzucił ją do torby z innymi dowodami i obrócił ciało, które zahuśtało się w stronę Nicka. Przeszłość spojrzała mu prosto w twarz, tym razem pozbawionymi życia błękitnymi oczami. Nick gwałtownie wciągnął powietrze.
Nie ona. Jezu drogi, tylko nie ona!
Ale to była ona.
Znowu pomyślał o Andie i zdarzeniach sprzed piętnastu lat. Dawno już nie czuł takiego tępego bólu w całym ciele.
Lęk. Śmierdzący i lodowaty jak śmierć.
Obok niego stało dwóch facetów, którzy czekali na jego odpowiedź. Z wielkim wysiłkiem wycedził:
– Taa. Znam ją.ROZDZIAŁ PIERWSZY
Thistledown, Missouri
1983
W samochodzie panował nieznośny upał. Szyby zaparowały od żaru pary nastolatków, która oddawała się pieszczotom na tylnym siedzeniu. Camaro kołysał się harmonijnie w takt entuzjastycznych miłosnych ruchów. Wnętrze wypełniały cmoknięcia, jęki, westchnienia i erotyczne murmurando, które, nie mieszcząc się pod dachem auta, przelewały się w czerwcową noc.
Julie Cooper była przekonana, że właśnie opuściła ziemię i trafiła prosto do nieba. Ryan Tolber, o rok starszy szkolny kolega, w którym podkochiwała się od dawna, pojawił się na jej drodze, kiedy szła do toalety w kręgielni. Nie potrafiła odmówić, gdy zaproponował, żeby wsiedli na chwilę do jego wozu.
Julie miała poważny problem z odmawianiem, tak przynajmniej sądziły jej przyjaciółki, Andie Bennett i Raven Johnson. Ona sama uważała, że krótkie „tak” pociąga za sobą o wiele przyjemniejsze konsekwencje niż kokieteryjne „być może” lub brutalne „nie”. No i w tym był cały kłopot.
– Dziecinko, pozwól mi, bo chyba umrę.
– Chciałabym, Ryan, ale...
Zamknął jej buzię żarliwym pocałunkiem, pieścił językiem, przyciskając ją mocniej do siedzenia. Przemknęło jej przez głowę, że Andie i Raven na pewno jej szukają. Andie się zamartwia, a Raven wścieka. Powinna była powiedzieć im, gdzie jest. Ale kiedy Ryan ujął w dłonie jej piersi i zaczął je gnieść i masować, przyjaciółki wyparowały z myśli Julie.
– Żadnych „ale”, dziecinko, za bardzo cię pragnę.
Od takich słów kręciło jej się w głowie, a ciało wygięło się do góry, uniesione emocjami.
– Ja też cię pragnę, Ryan.
Chłopak szybko wsunął dłonie pod jej bluzkę.
– Już rok temu mi się podobałaś, byłaś najlepszą laską wśród pierwszoroczniaków.
– Naprawdę? – Spojrzała w jego brązowe oczy, niemal wybuchając szczęściem. – Ty też mi się podobałeś. Czemu mnie wcześniej nie zaprosiłeś?
– Nie ruszam pierwszorocznych.
Schowała twarz w zagłębieniu jego szyi.
– Ale teraz jestem już na drugim.
– No właśnie. I jako starsza dziewczynka powinnaś wiedzieć, czego potrzebuje mężczyzna. – Ściągnął jej bluzkę przez głowę i rozpiął biustonosz, mrucząc pod nosem schrypniętym głosem: – Masz świetne cycki. Najlepsze. – Nie przestając dotykać jej piersi, wziął do ust jeden z sutków. – Powiedz „tak”, maleńka.
Głowa Julie opadła do tyłu. Tak bardzo tego pragnęła, to było lepsze niż... no, najlepsze ze wszystkiego. Poza tym postąpiłaby niesprawiedliwie, gdyby mu odmówiła, przecież udowodniono naukowo, że chłopcy bardziej od dziewcząt potrzebują seksu. A kiedy już zaczynają i nie pozwala im się skończyć, bardzo ich boli. Słyszała nawet, że jeżeli taka sytuacja się powtarza, męskość może zwiędnąć, a nawet odpaść. Za nic nie chciała być przyczyną takiej straty. Nie zniosłaby, gdyby zraniła Ryana czy jakiegokolwiek innego faceta.
– Jesteś taka śliczna, taka seksowna. Kocham cię, naprawdę.
Odsunęła się, żeby zerknąć mu w oczy.
– Tak? – szepnęła. – Kochasz mnie?
– No pewnie, bardzo, dlatego muszę cię dotykać. No, wpuść mnie, Julie. – Przesunął dłoń w dół, do jej szortów, rozpiął je i włożył rękę pod materiał. – Wpuść mnie, maleńka.
Zacisnęła palce na jego ramionach, z jej ust wydobył się przeciągły, niski jęk. Uniosła biodra, żeby mógł sięgnąć dalej, głębiej, choć jakaś jej część równocześnie się przed tym cofała.
„Jesteś diabłem wcielonym, Julie Cooper, Jezabel i grzesznicą”.
To był głos jej ojca, słowa, którymi rzucał w nią setki razy. Zadygotała z nagłego chłodu i zacisnęła powieki.
Ryan ją kocha i wszystko jest w porządku.
Zwarła ciaśniej uda w niewymownej rozkoszy. Przecież takie nieziemskie uczucie nie może być złe, niezależnie od tego, co twierdzi jej ojciec.
– Julie! – Czyjś głos wydzierał się za zamglonym oknem samochodu. – Jesteś tam?
– Zabieraj stamtąd swój tyłek – wołał drugi głos – bo jeśli się spóźnisz do domu...
– Ojciec cię zabije!
Julie natychmiast otworzyła oczy. Andie i Raven ją znalazły.
Dobry Boże... powinna być już w domu.
Próbowała się uwolnić, lecz Ryan trzymał ją mocno w pasie wolną ręką, a drugiej wciąż nie wyjmował spomiędzy jej nóg.
– Spływajcie! – krzyknął. – Jesteśmy zajęci.
– Julie! – Andie nie dawała za wygraną. – Odbiło ci? Chcesz mieć szlaban na całe lato?
Takie prawdopodobieństwo zmroziło Julie. Nawet minuta spóźnienia – a jej godziną zero była dziewiąta wieczorem – groziła srogą karą. Stanęły jej przed oczami wakacje bez przyjaciółek, bez kina, imprez i pływania. Godziny klęczenia nad Pismem Świętym i modlitwy o przebaczenie.
Jej ojciec wygłaszający kazanie do wiernych, wskazujący na nią palcem, wyławiający ją z tłumu i oskarżający.
Grzesznica.
Ogarnęło ją przerażenie. Ojciec był do tego zdolny, wiedziała, że się nie zawaha.
Gdyby wiedział, ku czemu ona teraz zmierza, zrobiłby coś jeszcze gorszego, czym zawsze jej groził. Wyrzuciłby ją z domu, wysłał daleko, rozłączył z przyjaciółkami. Posłałby ją tam, gdzie byłaby całkiem sama, a ona by tego nie zniosła po raz drugi, bo już to przeżyła, zanim zaprzyjaźniła się z Andie i Raven.
Wreszcie wykręciła się z objęć Ryana.
– Idę! – zawołała, poprawiając biustonosz i szorty.
Znalazła też opaskę i ściągnęła w koński ogon swoje długie, falujące, jasne włosy. Zanurzyła dłoń w kieszeni spodenek, wyławiając okulary w ciemnych oprawkach, których nienawidziła i unikała jak mogła. Błagała ojca o szkła kontaktowe. Odmówił, przypominając jej, że próżność jest dziełem szatana. Posunął się nawet do tego, że z domu znikły wszystkie lustra, prócz jednego w łazience, którą dzielił z jej matką, a która była zawsze zamknięta na klucz.
Trzymając kurczowo okulary, spojrzała skruszona na Ryana.
– Przepraszam cię. Było cudownie.
Ujął jej twarz w dłonie z błagalnym wyrazem.
– No to zostań. Zostań ze mną, dziecinko.
Jej serce o mało nie oszalało. Kocha ją. On naprawdę ją kocha. Jak mogłaby go opuścić w takiej chwili?
Drzwi otworzyły się szeroko, a światło z parkingu zalało wnętrze samochodu. Andie wsadziła do środka głowę.
– Julie, wyłaź! Jest za dwadzieścia dziewiąta!
– Za dwadzieścia dziewiąta – powtórzyła dziewczyna i ciarki przeszły jej po plecach.
Ryan złapał ją za rękę.
– Zostań ze mną. Pieprz swojego świętego staruszka, dziecinko.
Wtedy w drzwiach pojawiła się wściekła Raven i groźnie zawarczała:
– Chyba nie chcesz, żeby się z nim pieprzyła, co? Spadaj, ciulu!
Andie chwyciła Julie za jedną rękę, Raven za drugą i wyciągnęły ją z samochodu. Andie z furią zatrzasnęła drzwi i wspomagana przez Raven, zaczęła holować przyjaciółkę skrótem w stronę Happy Hollow, w której to dzielnicy wszystkie trzy mieszkały.
Kiedy tylko wystarczająco oddaliły się od parkingu, Julie włożyła na nos okulary i zakręciła się, żeby z wściekłością zaatakować Raven.
– Jak mogłaś tak się do niego odezwać? Nazwałaś go ciulem! I... użyłaś takiego słowa! Tego słowa na „p”. Już nigdy nie będzie chciał się ze mną spotkać.
– Proszę cię. – W tonie Raven słychać było drwinę. – On jest ciulem. A to słowo na „p” to tylko słowo. Pieprzyć, pieprzyć, pieprzyć, pieprzyć. Powiedziałam to cztery razy i jakoś nikomu nic się od tego nie stało.
– Musisz być zawsze taka opryskliwa? Niedobrze mi się robi.
– A ty musisz być zawsze taka łatwa? Wstyd mi za ciebie.
Julie odstąpiła o krok, jakby została spoliczkowana.
– Wielkie dzięki. Uważałam cię za swoją najlepszą przyjaciółkę.
– A ja...
Andie wkroczyła do akcji.
– Przestańcie! Jeżeli natychmiast stąd nie znikniemy, Julie będzie miała przechlapane. Co się z wami dzieje? Jesteśmy przyjaciółkami, czy nie?
– Nie pójdę z nią dalej. – Julie założyła ręce na piersi. – Chyba że mnie przeprosi.
– A niby za co? Powiedziałam prawdę.
– Jaką prawdę? Ryan mnie kocha, sam to powiedział.
Andie i Raven wymieniły spojrzenia.
– Co? – oburzyła się Julie. – Co się tak gapicie?
– Julie – odezwała się delikatnie Andie – przecież prawie go nie znasz.
– W miłości to nie ma znaczenia. – Przenosiła wzrok z jednej przyjaciółki na drugą, świadoma, że jej słowa brzmią beznadziejnie. Do oczu napłynęły jej łzy. – Tak mi powiedział i jestem pewna, że nie kłamał.
– Jesteś pewna? – melodyjnie zamruczała Raven. – Bo mu stwardniał?
Julie poczuła się urażona.
– Jakie z was przyjaciółki? Powinnyście mnie wspierać. Powinnyście mnie rozumieć.
– Jesteśmy twoimi przyjaciółkami. – Andie ścisnęła jej ramię. – I świetnie cię rozumiemy. Ale przyjaciele są też po to, żeby się wzajemnie chronić. Faceci są gotowi powiedzieć wszystko, bylebyś dała im to, czego chcą. Przecież wiesz.
– Ale Ryan...
– Julie – wtrąciła Raven tonem zniecierpliwionej matki. – Spójrz na to trzeźwo. Zderzyłaś się z nim w kręgielni. Nigdy wcześniej nie prosił cię o randkę.
– Powiedział, że od dawna mu się podobam, tylko nie zbliżał się do mnie, bo byłam za młoda i...
– I czas na powrót do rzeczywistości – ucięła Raven, przewracając oczami. – Chodzisz na jakieś specjalne zajęcia z głupoty?
– Bardzo jesteś miła. – Julie przycisnęła okulary wskazującym palcem. – Pewnie trudno wam uwierzyć, że taki przystojny chłopak... i taki nie byle kto, jak Ryan Tolber, może się we mnie zakochać, w takiej głupiutkiej Julie Cooper.
– Nie o to chodzi – rzuciła Andie, spoglądając na Raven. – Wiesz to doskonale. Jesteś super. Jesteś dla niego za dobra, prawda, Rave?
– O niebo za dobra – szybko odparła Raven. – On ci nawet do pięt nie dorasta.
– Naprawdę? – Julie zamrugała powiekami, powstrzymując łzy. – To czemu jesteś dla mnie zawsze taka przykra? Zachowujesz się, jakbyś uważała się za dużo mądrzejszą ode mnie. Jakbyś zjadła wszystkie rozumy. A ja tego nie znoszę.
– Wybacz, Julie, ale czasem zachowujesz się tak, jakby dla ciebie nie liczyło się nic prócz chłopaków. Skończy się na tym, że ludzie nazwą cię dziwką. Zresztą niektórzy już tak o tobie mówią, a ja się mogę tylko wściekać.
– Dziwka – wyszeptała Julie i ziemia zakołysała jej się pod nogami. – Ludzie są... nazywają mnie... – Podniosła pytający wzrok na Andie, ledwo widząc przez łzy. Andie nie skrzywdzi jej naumyślnie, ale też nie okłamie, bo ona zawsze mówi prawdę. – Czy ludzie naprawdę... tak mnie nazywają?
Andie zawahała się, potem otoczyła ją ramieniem.
– Próbujemy cię ochronić, Julie, bo cię kochamy.
– Niepotrzebnie to powiedziałam – włączyła się Raven. – Ale aż się we mnie gotuje, kiedy widzę, jak się dobrowolnie narażasz. Nie pozwól się tak krzywdzić. Ryan to podrywacz, jesteś za dobra dla takich facetów.
– Przepraszam – wyszeptała Julie, obejmując Raven. – Przecież wiem, że chcecie mi tylko pomóc. Ale mylicie się co do niego, zobaczycie.
– Obyś miała rację – stwierdziła Raven, oddając uścisk.
– Kochane – mruknęła Andie, patrząc na zegarek – dochodzi dziewiąta. Macie pomysł, jak dostarczyć Julie do domu na czas?
Julie spojrzała na przyjaciółki, uświadamiając sobie ciężar sytuacji.
– Ojciec mnie zabije – szepnęła. Uniosła dłoń do ust. – On mnie... on...
Puściła się biegiem. Przyjaciółki ruszyły za nią, ale nie zatrzymała się ani nie obejrzała, tylko przebierała jak najszybciej nogami. Widziała już w wyobraźni ojca, stojącego z zegarkiem w ręku w kuchennych drzwiach. Słyszała jego wykład, litanię oskarżeń i krytyki, wyrazy jego wielkiego rozczarowania. Zegar na rynku w Thistledown zaczął wybijać dziewiątą, godzinę klęski. Już się nie uda, za późno.
Julia przystanęła, dysząc i zalewając się łzami.
– I po co ja to robię? – Padła na ziemię, kompletnie załamana. – Znowu to samo. Znowu nawaliłam. Co się ze mną dzieje?
– Nic. – Andie siadła obok niej i poklepała ją po ramieniu. – No, staruszko, nie poddawaj się tak łatwo. Jeszcze mamy szansę.
– Nieprawda. Posłuchaj tylko. – Zegar właśnie wybił pełną godzinę, ostatnie, dziewiąte uderzenie wybrzmiewało przez chwilę, zanim rozpłynęło się w wieczornej ciszy. – Już nie żyję. – Ukryła twarz w dłoniach. – Ojciec ma rację, jestem nic niewarta. Głupia, pusta, bezmyślna, przynoszę tylko wstyd...
– Nie wolno ci tak mówić! – Raven krzyknęła i zaczęła biec. – On nie ma racji, ani trochę!
Zakłopotana Julie podniosła się.
– Rave, co ty... Nie uda się nam!
Andie też wstała. Wymieniły spojrzenia i puściły się biegiem.
– Rave! – wołały zgodnie. – Zaczekaj, my...
W tym samym momencie Raven upadła, lądując na kolanach i hamując rękami na żwirowym poboczu drogi.
Przyjaciółki podbiegły do niej, wykrzykując:
– Nic ci się nie stało?
– Krwawisz!
Raven nie zwracała na nie uwagi, spróbowała usiąść. Przyjrzała się kolanom i dłoniom, z których pozdzierała sobie skórę.
– Dość kiepsko – mruknęła, spojrzała na ziemię i wybrała kamień o ostrych brzegach.
Julie zdążyła tylko otworzyć usta. Raven z całej siły uderzyła się kamieniem w nogę. Tylko zacisnęła usta, gdy na jej łydce, od kolana w dół, pojawiła się krwawa linia.
– No – powiedziała Raven lekko drżącym głosem – tak będzie dobrze.
– O mój Boże! – Julie uniosła do ust drżącą rękę, wpatrzona w powiększającą się na ziemi kałużę krwi. – Rave, co... Dlaczego to zrobiłaś?
Dziewczyna podniosła wzrok.
– Nie mam zamiaru pozwolić twojemu staremu na kolejną awanturę. Oglądam to, odkąd skończyłam osiem lat, i mam już dosyć. Teraz nie będzie mógł ci nic zrobić. – Uśmiechnęła się, choć wargi jej drżały. – Ojciec nie może cię winić za mój wypadek, postąpiłaś przecież po chrześcijańsku, gdy zostałaś ze mną, żeby mnie ratować. Pomóż mi się podnieść.
Julie i Andie dźwignęły przyjaciółkę do góry.
– Rany, jak to boli – skrzywiła się Raven, opierając ciężar ciała na zranionej nodze.
– Chodźmy – rzekła Andie. – Trzeba przemyć ranę, wygląda na głęboką. – Pochyliła się, żeby się lepiej przyjrzeć, i zmarszczyła nos. – Obawiam się, że trzeba będzie szyć.
Szwy. Julie zakręciło się w głowie. Ona zrobiła to dla niej. Przyjaciółka...
– Tak myślisz? – Raven lekko się zachwiała, łapiąc Julie za rękę. – To teraz moja noga będzie przynajmniej pasowała do twarzy – mruknęła, nawiązując do długiej szramy, która biegła w poprzek jej prawego policzka, co było pamiątką po wypadku samochodowym. – Jak już ktoś rodzi się wariatem, to na zawsze.
– Nie jesteś żadną wariatką! – Julie zerknęła na Andie, a potem znów na Raven. – Masz włosy i oczy jak anioł, ty...
– I buźkę potwora – uśmiechnęła się smutno Raven. – Dobrze wiem, że chłopcy nazywają mnie narzeczoną Frankensteina.
– To smarkate głupki – szybko rzuciła Andie. – Nie zwracaj na nich uwagi.
– Nie masz pojęcia, o czym mówisz, na ciebie nikt się nie gapi. Nie wiesz, co to znaczy tak się wyróżniać.
– A co, chciałabyś być podobna do mnie? – spytała Andie, wyciągając ręce. – Spłowiała blondynka o brązowych oczach. Nic specjalnego. Nawet mi jeszcze piersi nie urosły, a mam już piętnaście lat.
– Julie za to wyrosły – rzekła Raven i zachichotała. – Jej niczego nie brakuje.
Julie zarumieniła się.
– Ty też masz piersi, obie macie, moje wcale nie są takie duże.
– W porównaniu z czym? Z melonami? – Uśmiech Raven zgasł. – Naprawdę nic nie rozumiecie? – Przesunęła się i syknęła z bólu. – Nieważne, co myślą inni. Nieważne, że cały pieprzony świat uważa mnie za wariatkę. Obchodzi mnie tylko nasza przyjaźń i nawet gdybym była najpiękniejsza na świecie, bez was nic nie miałoby sensu. Jesteście moją rodziną, a rodzina zawsze się wspiera. Zawsze.ROZDZIAŁ DRUGI
Godzinę później Andie stała przed frontowymi drzwiami swojego domu, oszołomiona wydarzeniami wieczoru. Wciąż miała przed oczami Raven katującą swoją nogę. Zrobiła to bez wahania, choć musiało ją nieźle boleć. Rana krwawiła tak mocno, że biały sportowy but zrobił się czerwony.
W każdym razie cel został osiągnięty. Wielebny Cooper zmierzył je groźnie wzrokiem i wypytał o okoliczności wypadku, usiłując złapać swoją córkę i jej przyjaciółki w pułapkę, która zmusiłaby je do wyznania jakiegoś śmiertelnego grzechu. W czasie tego śledztwa panienka Cooper miała skruszony wyraz twarzy, za to Raven wciąż nadawała, jak to dzielna Julie uparła się jej pomóc, choć błagała ją, by pędziła do domu.
Andie nie znała lepszej kłamczuchy od Raven. Ani lepszej przyjaciółki. Ona z pewnością nie odważyłaby się na coś podobnego, nawet w czyjejś obronie.
Wielebnemu pozostało jedynie przestrzec je i nakazać większą uwagę. Pani Cooper założyła Raven opatrunek, a potem odwiozła ją i Andie do domów.
Raven już taka jest, myślała Andie. Nie bacząc na konsekwencje, zawsze gotowa jest ponieść każde ryzyko, jeżeli może to w czymś pomóc jej albo Julie.
Przypomniała sobie ich pierwsze spotkanie. Tamtego lata, gdy Andie skończyła osiem lat, Raven wprowadziła się do sąsiedniego domu. Grupka chuliganów na rowerach otoczyła Andie, a Raven natychmiast wkroczyła do akcji. Wskoczyła pomiędzy nich niczym jakaś atletka, chociaż trzeba przyznać, że obie wtedy oberwały. Od tamtej pory stały się nierozłączne.
Andie poczuła głód i poszła do kuchni, skąd wzięła jabłko.
– Mamo? – zawołała zaskoczona ciszą panującą w domu. – Tato? Wróciłam!
– Tu jestem, żabko – odezwał się ojciec z gabinetu nieswoim, schrypniętym głosem. – Przyjdź do nas, dobrze?
– Jasne, tatku. – Ruszyła spokojnym krokiem, wycierając jabłko do połysku w rękaw bluzki.
Ugryzła spory kęs. Albo ojciec jest przeziębiony, pomyślała, albo zły, bo bliźniacy znów wywinęli jakiś numer. Andie miała młodszych od siebie o cztery lata braci, będących źródłem nieustających kłopotów.
Cała rodzinka była w gabinecie. Andie przystanęła w drzwiach, przenosząc spojrzenie z jednej twarzy na drugą. Mama była spuchnięta od płaczu, ojciec miał złowieszczo zaciśnięte usta, a bliźniacy, wbrew swoim obyczajom, siedzieli ze spuszczonymi głowami.
Niedobrze. Musiało się stać coś strasznego.
– Mamo? O co chodzi?
Cisza. Andie spojrzała na ojca.
– Tato? Co się stało? Czy to babcia? Czy...
Wtedy mama podniosła głowę, a Andie uderzyła dzika furia, która malowała się na jej twarzy. Nigdy jeszcze nie widziała u matki takiej miny. Mimowolnie się cofnęła.
– Mamo? Czy ja coś zrobiłam? Przepraszam, że się spóźniłam, ale Raven upadła i...
– Ojciec ma ci coś do powiedzenia.
Andie odwróciła się do niego.
– Tatusiu? – szepnęła, używając słowa, którym nie nazywała go od lat. – O co chodzi?
– Usiądź, żabko.
Nie. – Potrząsnęła głową. – Najpierw powiedz mi, że wszystko jest w porządku.
– No już, Dan – wtrąciła mama złamanym głosem. – Powiedz jej, jak to doszedłeś do wniosku, że już nas nie kochasz.
– Marge!
Głos matki urósł tymczasem do niepohamowanego, histerycznego wrzasku:
– Powiedz jej, że nas opuszczasz!
Andie niemo patrzyła na rodziców. To niemożliwe, to nie może się zdarzyć w jej szczęśliwej rodzinie.
– Nie – wykrztusiła przerażona. – To nieprawda.
– Kochanie... – Ojciec wstał i wyciągnął do niej rękę. – Takie rzeczy się zdarzają. Dorośli przestają się kochać, ale nie ma to nic wspólnego z tobą ani twoimi braćmi.
Słyszała jego słowa, ale tak, jakby wychodziły z głębokiej jaskini, z bardzo daleka. Odbijały się echem w głowie Andie, mieszając się z burzą, która zapanowała w jej sercu.
Przestają się kochać? Nic wspólnego z nią?
Opuszcza ich. Zostawia ją.
Jej oddech stał się krótki i płytki, rozbolał ją brzuch. Jak on mógł to powiedzieć? Ona umiera, a on twierdzi, że to nie ma z nią nic wspólnego?
– To nie ma nic wspólnego z wami, dzieciaki – ciągnął. – Kocham was tak samo, jak zawsze.
Andie zerknęła na braci. Siedzieli ciasno jeden przy drugim. Pete płakał cicho, Daniel patrzył na ojca wściekłym, kamiennym wzrokiem. Bracia jak zwykle podzielili się rolami. Różnili się od siebie jak dzień i noc. Pete był wrażliwym, radosnym i lubianym przez wszystkich ekstrawertykiem, natomiast Daniel, poważny i zamknięty w sobie, potrafił przez długie miesiące dusić w sobie złość i urazę. Było jasne, że w przeciwieńswie do Pete’a nie wybaczy łatwo ojcu.
A ona? Co ona zrobi?
– Nie wyprowadzam się daleko – mówił Dan. – Zostaję w Thistledown, będziemy stale się widywać. Rozmawiałem już na ten temat z moim prawni...
– Prawnikiem? – rzuciła zszokowana matka. – Zdążyłeś już rozmawiać z prawnikiem?
– Tak, Marge – odrzekł. – Już to zrobiłem.
Andie cofnęła się jeszcze o krok. Co się stało? – zastanawiała się. Jak on może patrzeć na matkę z takim chłodem? Przecież jeszcze rano razem się śmiali.
– Uważałem, że tak będzie najlepiej – kontynuował ojciec. – Chciałem przedyskutować swoje prawa, zanim...
– Najlepiej? Prawa? – Matka uniosła głos. – Masz na myśli swoje prawo do odwiedzania dzieci w weekendy i zabierania ich na połowę wakacji? To uważasz za najlepsze? Lepsze niż codzienne powroty do domu?
– Dosyć, Marge! To nie są rozmowy, które prowadzi się przy dzieciach.
– Nie będziesz mnie uczył, jak mam się zachowywać! Jak śmiesz? – Matka poderwała się na równe nogi. – Jesteśmy podobno rodziną.
– Tylko że dla mnie nasze małżeństwo się skończyło. – Był już zniecierpliwiony. – Nie jestem w nim szczęśliwy. Zresztą już od dawna, o czym na pewno wiesz.
Andie objęła się w pasie, zaciskając jabłko w dłoni. Nieszczęśliwy? Jej rodzice prawie wcale się nie kłócili, prawie we wszystkim się zgadzali. Jeszcze tego ranka ojciec, jak każdego dnia, pocałował mamę przed wyjściem do pracy, a matka, jak zawsze, zareagowała uśmiechem.
A teraz jest nieszczęśliwy? Teraz chce ich opuścić?
Dlaczego? Czy ona się do tego przyczyniła? A może jej bracia?
Dławiła się od łez. Nie chciała, żeby ojciec się wyprowadził. Kochała go ponad wszystko.
– Nie odchodź, tato – odezwała się błagalnym tonem. – Pozostańmy rodziną.
Ojciec spojrzał na nią, potem na chłopców.
– Będziemy rodziną, dzieciaki, zawsze będziemy, niezależnie od tego, gdzie będę mieszkać.
Nie, to wszystko zmieni.
– Obiecuję, że będę więcej pomagać w domu. – Andie desperacko szukała sposobu, żeby go zatrzymać. – Przestaniemy się kłócić z chłopcami. – Spojrzała na nich prosząco. – Prawda?
– Tak – odparli równocześnie, kiwając głowami. – Obiecujemy, że się poprawimy.
– Kochanie, to nie...
– I będę siedzieć w domu – mówiła dalej, by ojciec nie powiedział czegoś więcej. – A wy będziecie mogli częściej wychodzić. Nawet słówkiem się nie pożalę. Dajcie mi tylko szansę, a pokażę wam, że potrafię być dobra.
– Widzisz, Dan? – szepnęła matka, zatapiając się z powrotem w fotelu. Już nie była bojowo nastawiona. – Widzisz, co robisz naszym dzieciom?
Zignorował ją i zbliżył się do Andie.
– Och, żabko. – Objął ją i przytulił do piersi. – To nie twoja wina, ani chłopców. Jesteście wspaniali. – Odsunął się i spojrzał jej w oczy. – Tu chodzi tylko o mnie i mamę.
Andie walczyła ze łzami. Odwróciła głowę ku braciom, patrząc, jak się do siebie tulą. Zawsze tworzyli drużynę. Ona miała Raven i Julie.
Jak ojciec mógł zrobić coś takiego? Powinien ich kochać, choćby nie wiadomo co się działo.
Wyzwoliła się z ramion ojca i podeszła do matki, samotnej i zrozpaczonej. Uklękła obok krzesła i objęła ją, a Marge najpierw zesztywniała, a po chwili miękko osunęła się w ramiona córki, czepiając się jej kurczowo.
– Andie, kochanie – mówił spokojnie ojciec – wiem, że jesteś teraz zdenerwowana, ale po jakimś czasie zrozumiesz.
– Nie, nigdy. – Pokręciła głową, a z jej oczu popłynęły gęste łzy. – Mówiłeś, że rodzina jest najważniejsza. Kłamałeś.
– Nie kłamałem. Po prostu nie wiedziałem pewnych rzeczy. W życiu zdarza się... – Spojrzał na żonę. – Marge, pomóż mi.
– To twoja decyzja, Dan – powiedziała zimno. – Nie każ mi się z niej tłumaczyć.
– Dobra. – Patrzył na córkę i synów. – No więc tak to teraz będzie. Naprawdę mi przykro, dzieciaki, ale... Jak dorośniecie, to...
– Zrozumiemy? – Andie popatrzyła mu w oczy i potrząsnęła głową. – Na mnie nie licz. Nigdy ci tego nie wybaczę. Nigdy.
Przez dłuższą chwilę patrzył na nią, a potem bez słowa odwrócił się i wyszedł.ROZDZIAŁ CZWARTY
Kolejne dwa tygodnie upłynęły Andie w zmiennym nastroju. Ataki złości przeplatały się z czarną rozpaczą, paniką i poczuciem zdrady.
Ojciec wyniósł się na dobre. Jego ubrania, książki, kije do golfa i tenisowe rakiety, wszystko to bezpowrotnie znikło. Matka schowała rodzinne fotografie, na których się znajdował, i opróżniła spiżarnię oraz lodówkę z produktów, które tylko on jadał.
Po kilku dniach nie było w domu śladu po ojcu, jakby nigdy tu nie mieszkał.
Pozostał za to w pamięci i sercu Andie. Nie zdawała sobie dotąd sprawy z tego, jak bardzo odciska się obecność człowieka w jakimś miejscu. Bez ojca dom wydawał się zupełnie pusty, cichy i smutny. Zmienił się nawet zapach.
Ten dom przestał być domem.
Andie widywała się z ojcem w czasie weekendów, wiedziała, że zależy mu na dobrych kontaktach z nią i jej braćmi, mimo to nic nie było już takie samo. Tęskniła za nim, za jego bliskością, mimo że tak bardzo ją zranił i rozzłościł. Brakowało jego głosu, którym wieczorami ogłaszał wszem i wobec swój powrót z pracy, jego wybuchów śmiechu, gdy mocował się z bliźniakami, poczucia bezpieczeństwa, które zapewniała sama jego obecność. Dopóki był, nie miała pojęcia, że tyle jej dawał. Odejście ojca spowodowało ogromną wyrwę w jej życiu, pustkę tak bolesną, że chwilami nie pozwalała oddychać.
Danny i Pete czuli się podobnie. Stracili grunt pod nogami, nie byli już tacy jak dawniej. To ponad miarę rozrabiali i robili mnóstwo hałasu, to zachowywali się nienaturalnie cicho. Matkę ogarnęła głęboka apatia. Z rzadka wstawała z łóżka, przestała interesować się dziećmi, przyjaciółmi, jedzeniem, porzuciła wszystkie zajęcia, którym do niedawna oddawała się z taką energią. W ten sposób Andie straciła nie tylko ojca, ale i matkę.
Robiła wszystko, co w jej mocy, żeby pomóc Marge. Nie wspominała o ojcu, nie zdradzała się z własną rozpaczą i strachem. Sprzątała, pomagała w kuchni i zajmowała się braćmi.
Raven i Julie także zabrały się dziarsko do roboty. Piekły ciastka, słały łóżka i odkurzały w domu Andie, biegały do sklepu, kiedy tylko przyjaciółce zabrakło chleba, mleka czy masła orzechowego. Były jej podporą, czymś stałym i niezmiennym. W ich towarzystwie potrafiła się śmiać, mogła dzielić z nimi radości i smutki. Teraz dopiero Andie zrozumiała, jakie spustoszenie w duszy i życiu Raven spowodowało odejście jej matki, po raz pierwszy też naprawdę pojęła, skąd wzięła się jej zawzięta lojalność w przyjaźni.
Raven i Julie stały się teraz jej prawdziwą rodziną.
– Andie? Andie, w porządku?
Spojrzała najpierw na jedną, potem na drugą przyjaciółkę. Siedziały na łóżku Raven, słuchając muzyki i zajadając chipsy, i patrzyły na nią z troską. Andie odwróciła wzrok, żeby ukryć niespodziewane łzy, zdumiona, że dwa tygodnie po odejściu ojca ciągle za nim beczy. Po chwili dzielnie uniosła głowę.
– Mama i ja... Pojechałyśmy wczoraj z mamą do centrum kupić nową pościel. Nie chce spać... w starej.
– Rozumiem ją. – Julie zadygotała. – Też bym nie chciała, to zbyt ponure.
– Chodzi o to – ciągnęła Andie – że kiedy zatrzymałyśmy się na światłach koło McDonalda i ja... my... – Gardło na dobre jej się zacisnęło, musiała odczekać. Złożyła dłonie. – Zobaczyłyśmy go w samochodzie obok. Z nią.
Dziewczynki zapiszczały z niedowierzaniem.
– Coś ty?!
– Oni... ona... siedziała na nim. No wiecie, całowała go i... – Andie nie mogła wykrztusić nic więcej, tylko zakryła oczy dłońmi, żeby wymazać obraz ojca z Leezą. – Jak on może całować jakąś obcą kobietę? To nie w porządku.
– To obrzydliwe! – Julie usiadła oburzona. – Wciąż nie mieści mi się to w głowie.
– To nie jego wina – stwierdziła nagle Raven, mrużąc oczy. – To ta Barbie go wam ukradła.
– Nienawidzę jej – oznajmiła Andie. – Chciałabym, żeby umarła.
Raven popatrzyła na nie.
– To oszustka, złodziejska mała suka. Zasłużyła sobie na karę. Musimy wymyślić jakiś plan.
Julie wychyliła się.
– Ukarać ją? Ale jak?
Andie zdenerwowała się.
– Rave, gdzie ty żyjesz? Mogę sobie fantazjować, że smażę tę dziwkę na gorącym oleju, ale fakt pozostaje faktem. Ojciec zostawił mamę, zostawił mnie i moich braci. Bez jego zgody i udziału nic by się nie stało.
Raven nie mogła się z tym zgodzić.
– Ukradła go, Andie, to się nie dzieje tak sobie. Zaczaiła się na niego i... hyc!
Andie przypomniało się, jak nieraz wstępowała do biura ojca, sama, z mamą lub z braćmi. Leeza, która zawsze nosiła krótkie sukienki i obcisłe bluzki, nieustannie kręciła się wokół szefa, jakby chciała zasłonić go przed jego rodziną. Jakby to ona była żoną, a Marge jakimś natrętnym babsztylem. Andie czuła się dziwnie zażenowana, gdy Leeza patrzyła na ojca spod swoich ciemnych rzęs albo lekko i pieszczotliwie dotykała jego ręki.
W Andie aż się zagotowało. Raven ma rację, pomyślała, Leeza zaplanowała sobie tę kradzież.
– Jak się do niej dobierzemy?
– Możemy zaatakować jej dom – zaproponowała Julie, sięgając po garść chipsów do torebki, która leżała między nimi na łóżku. – Albo obrzucić go jajkami.
– To za mało – oznajmiła Raven.
– Masz lepszy pomysł?
Raven uśmiechnęła się chytrze.
– Możemy walnąć ją w głowę i pogrzebać.
Julie nieomal zadławiła się chipsem. Andie poklepała ją po plecach, wytrzeszczając równocześnie oczy na Raven.
– Bardzo śmieszne.
– Tak tylko sobie pomyślałam. – Raven oparła brodę na pięści. – Muszę się nad tym zastanowić.
– Czekajcie! – Julie wygarnęła kolejną garść chipsów. – Czy ona nie ma takiego małego sportowego wozu?
Kiedyś Andie podziwiała ten samochód i życzyła ojcu, żeby stać go było na taki sam. Teraz pewnie może sobie nim jeździć do woli. Nienawiść rozpalała jej serce.
– To czerwony fiat. Ta suka podnosi dach tylko wtedy, kiedy pada. Szpanuje na ostrą superlalunię.
– Wiesz, gdzie parkuje?
– Przy biurze ojca. Z tyłu, w cieniu pod drzewami.
Julie chichotała, zacierając ręce.
– Wypuśćmy jej powietrze z opon.
– Nie tak szybko – przystopowała ją Raven. – To ma naprawdę dać jej w kość, a co najmniej śmiertelnie ją przestraszyć. W końcu chyba na to zasłużyła, a jak jej zrobimy kichę, to zmieni koło, a jak porysujemy lakier, to sobie zaraz odmaluje.
– Zapomnijmy o tym – poprosiła Andie, bo żołądek rozbolał ją na dobre. – I tak nic nie zrobimy, a takie gadanie... – Nerwowo westchnęła. – Lepiej porozmawiajmy o czymś innym, dobra?
I tak też się stało. Dziewczęta zajęły się najbliższą imprezą, zastanawiały się, w co się ubiorą, pogadały o nowej płycie Michaela Jacksona, obsmarowały też różnych chłopaków, a zwłaszcza Ryana Tolbera. Przyjaciółki tłumaczyły Julie, dlaczego nie powinna do niego dzwonić.
Nagle Julie wyprostowała się.
– O mały włos zapomniałabym wam powiedzieć! Ta muzyka, no wiecie, znowu ją słyszałam.
– Jaka muzyka? – spytała Andie, przewracając się na bok, żeby sprawdzić godzinę na budziku.
– No ta, którą słyszałyśmy tamtej nocy.
Andie stwierdziła, że czas do domu, musiała bowiem sprawdzić, czy bliźniacy położyli się spać. Zaczęła się zbierać.
– Znów ją słyszałam – upierała się Julie. – Wczoraj, kiedy szłam do Toto. Nie sądzicie, że to dziwne?
– Ty sama jesteś dziwna – rzekła Raven, rzucając w nią poduszką. – Muzyka w pustym domu! Nie zdziwiłabym się, gdybyś powiedziała, że uprowadzili cię kosmici! I że świetnie całują.
– To prawda! – Śmiejąc się serdecznie, Julie odrzuciła poduszkę. – Świetnie całują!
W następnej chwili poduszka trafiła w twarz zdezorientowanej Andie, która aż zapiszczała i przysiadła, lecz szybko odzyskała równowagę.
Rozpoczęła się regularna bitwa. Dziewczyny ciskały poduszkami i śmiały się do rozpuku. Raven waliła bez uprzedzenia, a przy ostatnim rzucie jej poduszka rozdarła się i w górę poleciały pióra.
Pół godziny później, uśmiechając się pod nosem, Andie wędrowała do siebie przez podwórko Raven. Kiedy przekradała się przez kawałek wolnej przestrzeni pomiędzy oddzielającymi dwie posesje krzewami oleandrów, ulicą przejechał samochód, a przez jego otwarte okna płynęła muzyka. Andie przystanęła, wsłuchując się w gasnące szybko dźwięki. Pomyślała o Julie, która wspomniała o tajemniczej muzyce rozbrzmiewającej na jej cichej uliczce.
Sama nie wiedząc dlaczego, Andie przestraszyła się. Było w tym coś niedobrego, wręcz złowróżbnego. Poczuła dreszcze, ale zaraz skarciła się za głupotę i ruszyła dalej. Zachowuję się jak skończona idiotka, pomyślała. Ostatecznie cóż w tym dziwnego, że dwukrotnie zabrzmiała ta sama muzyka z niewiadomego źródła? To wcale nie jest niesamowite.
A jeśli jest? Znów poczuła dreszcz niepokoju. Może jednak nie były to zwidy czy też wybryki wyobraźni, tylko ktoś rzeczywiście przebywa w jednym z opuszczonych domów?ROZDZIAŁ ÓSMY
Raven siedziała w ciemnej kuchni, czekając na powrót ojca. Dochodziła pierwsza w nocy, a ona wciąż czuwała, ponieważ taka była jej powinność. Właśnie tego ojciec od niej oczekiwał, tego spodziewał się po swojej córce, którą spłodził i dla której był całym światem. Absolutna lojalność, bezapelacyjne oddanie. Tylko to się liczyło.
Nienawidziła go.
Dziewczyna podniosła dłoń do czoła i zaczęła je masować, by pozbyć się bólu. Często nękały ją migreny, czasami tak silne, że przestawała widzieć na oczy, ale jakoś zdołała się do nich przyzwyczaić. Stanowiły część jej życia, część jej samej, podobnie jak szrama na prawym policzku.
Zamknęła oczy i zaczęła głęboko oddychać, myśląc o wydarzeniach, których wraz z Julie i Andie była świadkiem. Nie potrafiła tego wytłumaczyć, ale czuła, że stało się coś niesłychanie ważnego.
Była ożywiona, ale nie miało to nic wspólnego z erotycznym pobudzeniem. Była jak zaczarowana, lecz nie przez ową kobietę, ale przez mężczyznę. Złożyła głowę na wysokim oparciu krzesła. Kim on jest? – dumała. Co dało mu taką władzę nad piękną nieznajomą? Dlaczego on był wszystkim, a ona nikim? Dlaczego ona była pozbawiona woli, gdy zaś on – samą wolą? Dlaczego w ich... związku liczyły się jedynie jego pragnienia, a ona mogła robić tylko jedno: zaspokajać je? Skąd brała się jego nadprzyrodzona wręcz potęga?
I dlaczego nie może przestać o nim myśleć?
Nie udawało jej się to od pierwszej nocy, kiedy znalazły się w trójkę w tamtym domu. Nie przyznała się Andie, że jednak zebrała wtedy siły, wychyliła się ze swojej kryjówki i zobaczyła jego twarz. Miał rysy jastrzębia, wyostrzone i wyraziste. Był starszy, może nie tak jak jej ojciec, ale na pewno starszy od chłopaków, których znała, musiał mieć dwadzieścia kilka lat.
Zmarszczyła brwi i pomasowała skroń. Dręczyło ją poczucie winy. Łgarstwo samo wypłynęło z jej ust. Nie miała zamiaru okłamywać przyjaciółek, nie wiedziała, czemu to zrobiła, nigdy zresztą niczego przed nimi nie ukrywała.
Aż do tej pory.
Powtarzała sobie, że to dla ich dobra, że pragnie je ochraniać, tak jak rodzice chronią swoje dzieci.
Ale przed czym niby je strzegła? – zastanowiła się. Przed kim?
Nieznajomy mężczyzna znów zawładnął jej myślami. Była pewna, że zna wiele sekretów, które dają mu władzę nad innymi ludźmi, nad życiem i śmiercią. Tego wieczoru przekonała się o tym.
Chciała poznać jego tajemnice.
Z zewnątrz dobiegł ją warkot silnika samochodu. Wrócił ojciec. Odwróciła się w stronę kuchennych drzwi i przyozdobiła twarz w pełen oczekiwania, powitalny uśmiech.
Drzwi otworzyły się, ojciec wszedł do środka.
– Cześć, tato. Jak udała się randka?
– Raven, kochanie! – Wprost promieniał. – Czekałaś na mnie tak długo.
– Oczywiście, tato. – Uśmiechnęła się i wstała. – Usiądź, przygotuję ci filiżankę herbatki na sen.
– Dziękuję, kochanie. Bardzo chętnie.
Zajął miejsce, a ona postawiła czajnik i wyciągnęła filiżanki.
– Jak było? – spytała, odwrócona do niego plecami. – Ona ci się podoba?
– Było miło, to sympatyczna kobieta. Polubiłaś ją?
Raven nie zmieniła pozycji, bała się, że ojciec wyczyta z jej oczu, o czym naprawdę myśli: że córka uważa go za sukinsyna i życzy mu śmierci.
– Tak, tato – odparła. – Rzeczywiście robi bardzo miłe wrażenie.
Ojciec nic nie odpowiedział. Czuła na sobie jego wzrok, taksujący każdy jej ruch, wiedziała, że analizuje każde jej słowo i wsłuchuje się w modulację głosu. Grali już tę tragifarsę tak długo, że stało się to ich drugą naturą, mimo to wciąż żyła w strachu, iż przyjdzie dzień, kiedy ojciec ją przejrzy. Wówczas mogłaby skończyć jak jej matka, próbując ucieczki w środku nocy.
Ojciec zakaszlał.
– Wiem, co myślisz, Raven – powiedział miękko. – Nie uda ci się ukryć przede mną swoich myśli.
Jej palce zastygły na torebkach z herbatą. Zmusiła się do krótkiego, nienaturalnego śmiechu.
– Nie wiem, o czym mówisz.
– Dobrze wiesz. Spójrz na mnie, proszę.
Przybierając możliwie najbardziej niewinną minę, spełniła jego prośbę, obracając ku niemu twarz.
– Wiem, co cię martwi – powiedział. – Martwisz się, że poważnie się zaangażuję i wszystko się zmieni.
– Nie. – Potrząsnęła głową. – Naprawdę nie, tato.
Ściągnął brwi.
– Wiesz, że lubię, kiedy mówisz do mnie: tatusiu.
– Przepraszam. – Złożyła przed sobą dłonie. – Dziękuję, że mi przypomniałeś.
Podniósł się i podszedł do niej. Chwycił jej dłonie, a ją przebiegły ciarki. Wiedziała, ile ryzykuje, bo gdyby odkrył jej nielojalność, gdyby tylko zaczął ją o to podejrzewać, wtedy by się nią zajął... już on by się nią zajął tak jak jej matką.
Ze strachu przełknęła głośno ślinę. Nie, to nigdy nie nastąpi, ona do tego nie dopuści. Przecież jest od niego sprytniejsza.
Ścisnął jej palce. Patrzył jej w oczy, żądając tego samego.
– Obawiasz się, że będzie tak jak z twoją matką? O to chodzi, prawda?
– Być może – skłamała. – Może trochę się tym martwię.
Obdarzył ją czułym uśmiechem, na co zrobiło jej się niedobrze.
– Możesz się tego nie lękać, kochanie, obiecuję ci. Marion w niczym nie przypomina twojej matki, jest lojalna i uczciwa. – Jego oczy wypełniły się łzami. – Kochałem twoją matkę najbardziej na świecie, Raven. Odchodząc, złamała mi serce. Zresztą sama o tym wiesz.
– Tak, tatusiu – wyszeptała. Wiedziała, jak bardzo kochał swoją żonę. Ale miłość, jak widać, przybiera rozmaite formy. – Wiem.
Ścisnął mocniej jej dłonie. Raven pragnęła wyrwać się z uścisku.
– Rodzina jest najważniejsza – rzekł gwałtownie. – Lojalność liczy się ponad wszystko. – Objął spojrzeniem jej twarz. – Nikt nas nie rozdzieli, nie pozwolę na to. Rozumiesz?
– Oczywiście. – Zmusiła się do pełnego adoracji uśmiechu. – Rodzina jest najważniejsza.
Uśmiechnął się i dotknął jej włosów zwisających swobodnie po obu stronach twarzy, po czym założył je za uszy.
– Czemu nosisz rozpuszczone włosy? Wiesz, że lubię, kiedy je związujesz.
– Przepraszam, tatusiu. Zapomniałam. Jutro wezmę te nowe spinki, które mi kupiłeś.
– To rozumiem. – Nachylił się i wycisnął na jej czole pocałunek. – A teraz biegnij do łóżka, jest późno.
W tym samym momencie zagwizdał czajnik. Raven skoczyła jak oparzona.
– Ja to zrobię – rzuciła. – Poczekaj...
Złapał ją za rękę.
– Jesteś dziś nerwowa jak kotka.
– Tylko zmęczona.
– Idź do łóżka, sam zrobię sobie herbatę. Zobaczymy się rano.
– Dobrze. – Wspięła się na palce i ucałowała go w policzek. – Dobranoc, tatusiu.
Odchodziła z niewidocznym dla ojca uśmiechem. Przyjdzie kiedyś taki poranek, kiedy się nie spotkają. Przyjdzie taki czas, kiedy już nie będzie mógł widywać jej co rano.