- nowość
- W empik go
Z Życia Międzygwiezdnego Logistyka - ebook
Z Życia Międzygwiezdnego Logistyka - ebook
Ted Szafrański zajmuje się przewozem danych pomiędzy koloniami Amerykańskiej Przestrzeni Kosmicznej. Nie jest to praca o której marzył, ani praca z której może być dumny. Jest samotna i wycieńczająca, ale to jedyna jego perspektywa na przyszłość. W roku 2074 jest gorzej niż było, gdy pracodawcy dokładają obowiązków a społeczne niepokoje wzrastają. Ted boi się wyrwać z tego błędnego koła, ale jeśli tego nie zrobi, pozostanie jego więźniem na zawsze.
Kategoria: | Science Fiction |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
Rozmiar pliku: | 548 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI

- To czym się zajmujesz? - Słodki głos zapytał go w pędzie rozmowy. Tempo bałamutnych wymian zwolniło. Ted spojrzał na zewnątrz, przez kilka warstw grubego szkła, myśląc że gdzieś tam znajdzie inspirację na sprytną odpowiedź. Powinien był raczej spojrzeć wgłąb własnej głowy, bo nie odnalazł nic poza tymi samymi, starymi mgławicami.
- Jestem kurierem danych. - Stwierdził bez entuzjazmu, kiedy jego wewnętrzny zegar zaczął tykać coraz bliżej niewygodnej ciszy. Jej zegar musiał też zadziałać, bo gdy atmosfera zaczęła zamierać, ona rozbiła ciszę:
- Ooo… Fajna sprawa. - Ten ton był subtelną prośbą o rozwinięcie myśli. Oczywiście że nie rozumiała kim jest kurier danych. Ta niewiedza nie była oznaką głupoty, Ted dobrze o tym wiedział. Przeciętny człowiek po prostu nie przejmował się najbardziej podstawową logistyką międzygwiezdnej kolonizacji, tak samo jak Ted nie miałby pojęcia o kulisach powstania jego ulubionych seriali filmowych. W prawdzie tak długo jak przeciętny człowiek o nim nie musiał o nim wiedzieć, oznaczało to że wykonywał swoją pracę dobrze.
- Nie masz pojęcia o czym mówię… - Pytanie-stwierdzenie. Zaryzykował, aż udało się rozbić tę niewygodną ciszę. Najpierw ona, potem on zaśmiali się pod nosem pijackim chichotem. „Bądź sobą” w jego głowie echem rozbijała się mantra.
- No… Proszę oświeć mnie. - Młoda dziewczyna powiedziała i wzięła głęboki łyk piwa, nadając ruch jej sprężystym kręconym włosom.
I wtedy raz jeszcze zegar zaczął odliczać, gdy Ted próbował ubrać w ekscytujące słowa, mierną rzeczywistość. - No wiesz… Napęd Alcubierrego zagina przestrzeń tak by żaglowiec przestrzenny mógł podróżować szybciej niż światło i wszystko spoko… Ale gdybyśmy mieli pomiędzy koloniami używać takiego przesyłu danych jak wszędzie indziej, radiowego na przykład, to ten nadal jest ograniczony przez prędkość światła. Dosłać dane stąd do Ziemii zajęłoby kilkaset lat.
- Yhy… - Kręconowłosa mrukła, wypuszczając delikatnego beka.
- No to my zajmujemy się przewozem danych przez Amerykańską Przestrzeń Kosmiczną. Mamy na statku wielkie dyski i na nich od chuja informacji, aktualizacje internetu, socjali, mediów korespondencji i takich tam. - Ted opowiadał aż gardło mu nie zaschło. Zalał je siorbem ginu z średniej półki, na tyle wysokiej na ile mógł sobie pozwolić.
- Ooo… - Jej oczy się zaświeciły. - Czyli jesteś kapitanem.
- No, pilotem raczej. - Ted już poczuł że dziewczyna z którą flirtował polegała bardziej na wyobrażeniach wokół podróży międzygwiezdnej, niż rzeczywistej wiedzy na ten temat.
- A tam pilot kapitan… To na pewno musi być zajebiście ekscytujące żeby tak cały czas latać po kosmosie. Walczyłeś kiedyś z piratami? Albo z dezerterami NASA? - Dziewczyna próbowała wykrzesać z Teda coś czego tam nie było.
W jego głowie nadal odzywała się ta sama mantra, miał nadzieję że ugruntowanym podejściem będzie w stanie zaimponować. - Żaglowce przestrzenne lecą zamknięte w bąblu Alcubierrego całymi tygodniami, więc w sumie nic nie spotykamy. Piratów żadnych nie ma, a dezerterzy z NASA to jest legenda dla znudzonych logistyków. Ciężko jest mi uwierzyć że grupa podrzędnych techników byłaby w stanie ukraść prototypowe żaglowce, i to jeszcze pięćdziesiąt lat temu kiedy ta technologia była znacznie bardziej pilnie strzeżona.
- Aha… Czyli nie można się dobrze bawić.
Ted poczuł jakby amor chybił i zamiast trafić w serce i trafił w tyłek który zaczął mu drętwieć od niewygodnego stołka, ten wżynał mu się przez źle dostosowany obrót stacji. Słaba tolerancja wraz z ukończeniem trzeciego drinka sprawiły że nie zależało mu już na słowach które wylewały się z jego ust. - Wiesz co, ja tu nie jestem po to żebyś się dobrze bawiła tylko żebyś mogła zobaczyć kolejny odcinek „Pań Nowej Florydy”.
- Czyli żebym się dobrze bawiła? - Dziewczyna odbiła piłeczkę, dość sprawnie na dodatek.
- No nie o to mi chodziło… - Ted mruknął odruchowo biorąc łyka, z pustej już szklanki.
- Ja widzę że tobie już tu troszkę ciężko… Pozwól że pójdę se dalej i poszukam jakiegoś przemytnika. - Ta powiedziała i zgodnie z jej słowami, wstała i odeszła od baru ze swoim piwem.
- Nie ma tu potrzeby na przemytników, bo Międzygwiezdna Logistyka U.S. Space Force działa bardzo skutecznie. - Ted skłamał pijanym głosem by wyjść z tej sytuacji z honorem, mimo to że gdzieś na tej stacji na pewno kręcił się szmugler rosyjskich papierosów. Ale ona go już nie słuchała, a zamiast jej rozśmieszony barman hotelowego baru nadstawiał ucha. - Daj mi już spokój i nalej Renegata.
- Dlaczego każdy kurier danych tyle tu chleje? - Kolega za blatem zapytał, sięgając na półkę po butelkę „bimbru premium” który zbudował swoją markę na tej znienawidzonej przez Teda legendzie.
- To nie wiesz? My podczas kursów mamy absolutny zakaz spożywania alkoholu. Większość czasu nic się nie dzieje, ale korki jebną to musisz być zwarty i gotowy dwadzieścia cztery siedem. A że na pokładzie spędzamy całe tygodnie, to tylko w takie dni jak ten mogę się po ludzku spić.
- No to… Za takie dni. - Barman podał Tedowi szklankę Renegata na lodzie, tak jak lubił, typowo po nieudanych podrywach. Ekstrakt z wanilii przykrywał elegancką warstwą wszystko co dawało znać o alkoholu. Ten masowo produkowany „bimber” był w nadmiar łagodniejszy niż cokolwiek co wytworzyłby jego ojciec, a jednak mimo to Ted zatęsknił za tamtym surowym smakiem.
Do lokalu wskoczyła charakterystyczna osobowość… Brązowa czupryna krótkich kręconych włosów, korekcyjne awiatorki nad piegowatym nosem i brudny bezrękawnik. - Co… Już Renegat? - Zawołała Rosemary, współpracowniczka Teda.
- Z początku szło dobrze, ale dziewczyna myślała że spotkała Kapitana Bongo. - Kurier się zaśmiał zbijając łapy z przyjaciółką.
- Czyli co, chciałeś ją zagadać na „kosmicznego tirowca”? - Rosemary siadła na miejscu poprzedniej kręconowłosej i kątem oka złapała barmana. - Ben, rzuć mi mojito proszę.
- Już leci. - Ten odpowiedział i ruszył do pracy nad shakerem.
- Sama byś spróbowała grać Kapitana Bongo, to nie takie proste. - Ted się żartobliwie skłócał.
- Eee… - Machnęła ręką. - Ja to już zaakceptowałam że międzygwiezdni logistycy są troszkę autystyczni. Jedyni ludzie z jakimi potrafimy gadać to inni pracownicy albo barmani. - Rosemary stwierdziła. Ted nie zgadzał się z tą hiperbolą… Nie chciał się z nią zgadzać. Kiedy za młodu tworzył wizję swojej przyszłości, życie outsidera nie było jej częścią. Nadal się jej trzymał, ale miesiące spędzone na tych monotonnych, samotnych kursach wcale nie pomagały umiejętnościom społecznym. Taka to była praca.
Wysoka szklanka mojito wylądowała na blacie. - Dostawa. - Ben zza baru potwierdził swój wkład z logistykę.
- Wszystko się zgrało? - Ted zbił na ten nudniejszy temat, z nawyku.
- Ta, ale następnym razem jak będziemy pingować Coriolis Zeta to ty idziesz rozmawiać z menedżerem komunikacji. Czy ty masz pojęcie ile ten typ potrafi gadać? Robi większy zrzut informacji niż my, a ja tydzień nie rozmawiałam z innym człowiekiem. - Rosemary się rozkręciła, po czym zalała gardło orzeźwiającym drinkiem.
- Zero przestrzeni w kosmosie. - Ted mruknął skrzywiając podbródek od alkoholu.
- Jakie macie teraz kursy? - Zapytał Ben.
- Jurysdykcja Khalos, kopalnie Jamesona i jeszcze Alfa Centauri po drodze na Ziemię. Cały miesiąc… - Ted zamilkł gdy pomyślał o tym ile czasu zajmie im powrót.
- No to trochę pozwiedzacie przynajmniej.
- A weź… - Rosemary wtrąciła. - Nie ma na to czasu. Kary za opóźnienia odliczają nam od wypłat. W niektórych systemach nawet nie lądujemy tylko nam każą przeprowadzać transmisję z orbity.