Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • Empik Go W empik go

Za cenę milczenia - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
16 stycznia 2025
36,99
3699 pkt
punktów Virtualo

Za cenę milczenia - ebook

Życie Vivian Sterling przypomina namalowany ciepłymi kolorami obrazek. Każdy kolejny dzień przynosi jej radość i poczucie spełnienia. Jest szczęśliwą mamą dwóch córek, Ruby i Molly, oraz żoną przedsiębiorczego męża, Simona. Dzieci są mądre i urocze, a kochający partner z przyjemnością angażuje się w sprawy rodziny. Sama Vivian chętnie pomaga potrzebującym, dla każdego znajduje dobre słowo. Cieszy się sympatią mieszkańców miasteczka. Wydaje się, że taka osoba jak ona nie może mieć wrogów. A jednak pewnego dnia przydarza jej się coś bardzo złego… Za cenę milczenia to emocjonująca opowieść o kobiecie, która musi się zmierzyć ze swoją traumą i odnaleźć prawdę w świecie pełnym pozorów i niedopowiedzeń. Czy Vivian zdoła odzyskać kontrolę nad życiem, które zostało naznaczone cierpieniem i strachem? Komu może zaufać? Przygotuj się na elektryzującą lekturę!

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 9788368343083
Rozmiar pliku: 1,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1

Vi­vian Ster­ling prze­cią­gnę­ła się z za­do­wo­le­niem. Przez za­sło­ny są­czy­ło się cie­płe świa­tło, pod pal­ca­mi czu­ła mięk­ką po­ściel. Jesz­cze za­nim otwo­rzy­ła oczy, wie­dzia­ła, że cze­ka ją ko­lej­ny ide­al­ny dzień w jej ma­łym świe­cie.

Już w je­dwab­nym szla­fro­ku sta­nę­ła na chwi­lę u szczy­tu scho­dów, by po­słu­chać przy­jem­nych dźwię­ków do­cho­dzą­cych z kuch­ni: po­brzę­ki­wa­nia na­czyń, pyr­ko­ta­nia eks­pre­su do kawy i szcze­bio­ta­nia Mol­ly, któ­ra mia­ła w zwy­cza­ju krę­cić się przy ojcu, gdy ten ro­bił śnia­da­nie. Czuj­ny pies szczek­nął ra­do­śnie na wi­dok swo­jej pani, gdy scho­dzi­ła na dół.

– Kawa go­to­wa! – rzu­cił Si­mon, spo­glą­da­jąc z uśmie­chem przez ra­mię.

– Ide­al­ny po­czą­tek piąt­ku – od­po­wie­dzia­ła Vi­vian, z roz­ko­szą za­cią­ga­jąc się za­pa­chem świe­żo upie­czo­nych cro­is­san­tów.

Mol­ly, za­wsze spra­gnio­na ma­mi­nej czu­ło­ści, rzu­ci­ła się w jej ra­mio­na, a Si­mon cmok­nął ją prze­lot­nie w po­li­czek. Tyl­ko Ruby, jak na na­sto­lat­kę przy­sta­ło, wciąż była wpa­trzo­na w ekran swo­je­go te­le­fo­nu. Ubra­na w szkol­ny mun­du­rek, sie­dzia­ła przy ku­chen­nym sto­le, ocze­ku­jąc na śnia­da­nie. Gdy Vi­vian, wciąż z Mol­ly w ra­mio­nach, na­chy­li­ła się nad star­szą cór­ką, by się z nią przy­wi­tać, Ruby uśmiech­nę­ła się lek­ko.

– Hej, mamo – rzu­ci­ła, nie od­ry­wa­jąc wzro­ku od ekra­nu, jed­nak w jej gło­sie za­brzmia­ła cie­pła nuta.

Vi­vian nie mo­gła po­wstrzy­mać uśmie­chu. Ich dom tęt­nił ży­ciem. Czuć było ro­dzin­ną mi­łość i ko­ją­ce cie­pło. I tak było każ­de­go dnia. Czę­sto ła­pa­ła się na my­śle­niu, że jej co­dzien­ność to nie­mal baj­ka. Mia­ła wszyst­ko: pięk­ny dom, ko­cha­ją­ce­go męża, dwie cu­dow­ne cór­ki – uro­czą przy­le­pę Mol­ly i za­dzior­ną, peł­ną uro­ku Ruby. Sie­lan­ko­we­go ob­ra­zu do­peł­niał bia­ły la­bra­dor o imie­niu Whi­te.

Śnia­da­nie w wy­ko­na­niu Si­mo­na było w ich domu ry­tu­ałem. Roz­mo­wy pły­nę­ły swo­bod­nie, tak jak mu­zy­ka w tle. Vi­vian czę­sto słu­cha­ła na­rze­ka­nia ko­le­ża­nek, któ­re za­rzu­ca­ły swo­im part­ne­rom, że nie in­te­re­su­ją się do­mem i dzieć­mi. Si­mon był inny. Za­wsze cie­ka­wi­ło go, co dzie­je się w ży­ciu ich có­rek. Mo­ty­wo­wał je, wspie­rał, a kie­dy było trze­ba – po­cie­szał. Zda­wa­ło się, że te wspól­ne po­ran­ki ła­do­wa­ły mu aku­mu­la­to­ry na cały dzień. Dziś zwra­cał szcze­gól­ną uwa­gę na Ruby, któ­ra tego dnia mia­ła pi­sać waż­ny spraw­dzian.

– Pa­mię­taj, uważ­nie czy­taj py­ta­nia i nie spiesz się z od­po­wie­dzia­mi – do­ra­dził, po­da­jąc jej świe­żo przy­rzą­dzo­ny tost z dże­mem.

Dziew­czy­na prze­wró­ci­ła ocza­mi, niby znie­cier­pli­wio­na, ale w głę­bi du­szy za­do­wo­lo­na z uwa­gi ojca. Rze­czy­wi­ście mia­ła z tym pro­blem na pi­sem­nych te­stach: nie do­czy­ty­wa­ła po­le­ce­nia do koń­ca, przez co od­po­wia­da­ła nie na te­mat i tra­ci­ła cen­ne punk­ty, choć za­zwy­czaj do­sko­na­le zna­ła pra­wi­dło­wą od­po­wiedź.

– Zo­bacz, tato! – za­wo­ła­ła Mol­ly, pró­bu­jąc prze­ła­mać mo­no­pol Ruby na oj­cow­ską uwa­gę. Za­ma­cha­ła sto­pą w po­wie­trzu. – Sama za­wią­za­łam sznu­rów­ki!

Si­mon po­chy­lił się, by oce­nić jej dzie­ło. Spraw­dził, czy pę­tel­ki nie są zwią­za­ne zbyt luź­no, i uniósł kciuk.

– Świet­na ro­bo­ta, ko­cha­nie – po­chwa­lił dziew­czyn­kę z uśmie­chem.

Za­zwy­czaj to on za­wo­ził cór­ki do szko­ły i przed­szko­la. Tak było i tym ra­zem. Uśmie­chał się, gdy dziew­czy­ny na chwil­kę od­wra­ca­ły się i ma­cha­ły mu na po­że­gna­nie. Do­pie­ro wte­dy od­jeż­dżał w kie­run­ku mo­der­ni­stycz­ne­go bu­dyn­ku ze sta­li i szkła, sie­dzi­by jego fir­my.

Si­mon kie­ro­wał pręż­nie roz­wi­ja­ją­cym się przed­się­bior­stwem in­for­ma­tycz­nym, co wy­ma­ga­ło od nie­go spo­re­go za­an­ga­żo­wa­nia. Dbał jed­nak, by sfe­ra za­wo­do­wa nie zdo­mi­no­wa­ła ży­cia ro­dzin­ne­go. Nie zmie­nia­ło to fak­tu, że kie­dy prze­kra­czał próg swo­je­go no­wo­cze­śnie urzą­dzo­ne­go biu­ra, prze­kształ­cał się w wy­so­kiej kla­sy pro­fe­sjo­na­li­stę.

Na ten po­ra­nek za­pla­no­wa­ne było ze­bra­nie za­rzą­du.

*

Vi­vian szyb­ko upo­ra­ła się z po­rząd­ka­mi i pra­so­wa­niem. Mu­sia­ła jesz­cze ode­brać pacz­kę, ale po­sta­no­wi­ła wstą­pić na pocz­tę do­pie­ro po lun­chu z Si­mo­nem.

Stwier­dzi­ła, że ma do­syć cza­su na to, by po­bie­gać. Prze­bra­ła się w swój ulu­bio­ny strój do jog­gin­gu, a po­tem chwy­ci­ła smycz Whi­te’a, by po­łą­czyć przy­jem­ne z po­ży­tecz­nym.

Za­wsze prze­mie­rza­ła tę samą tra­sę. Ich dom po­ło­żo­ny był mię­dzy par­kiem a roz­le­głym pa­stwi­skiem, gdzie ko­nie le­ni­wie sku­ba­ły tra­wę. Vi­vian bie­gła ścież­ką wzdłuż par­ku, po­ko­ny­wa­ła mo­stek, pod któ­rym ci­chut­ko szem­ra­ła lo­kal­na rzecz­ka, a na­stęp­nie prze­my­ka­ła pod wia­duk­tem, czę­sto sły­sząc nad gło­wą prze­jeż­dża­ją­cy po­ciąg.

Park był jed­nym z ulu­bio­nych miejsc spo­tkań miesz­kań­ców mia­stecz­ka. Lu­dzie spa­ce­ro­wa­li tu ze swo­imi psa­mi, le­że­li wprost na tra­wie z książ­ką lub lap­to­pem albo urzą­dza­li so­bie pik­nik, cie­sząc się bli­sko­ścią na­tu­ry.

Vi­vian czę­sto wy­mie­nia­ła uśmie­chy i po­zdro­wie­nia, a Whi­te en­tu­zja­stycz­nie ob­szcze­ki­wał no­wych i sta­rych zna­jo­mych.

– Cześć, Vi­vian! – za­wo­łał za nią Eddy, miej­sco­wy pi­ja­czek.

Sta­no­wił sta­ły ele­ment lo­kal­ne­go kra­jo­bra­zu, tak samo jak fon­tan­na czy van z lo­da­mi. Wy­glą­dał dość eks­cen­trycz­nie, śmier­dział al­ko­ho­lem i pa­pie­ro­sa­mi, któ­re sam skrę­cał, ale był nie­szko­dli­wy.

– Cześć, Eddy – od­po­wie­dzia­ła, zwal­nia­jąc lek­ko.

– Może zna­la­zła­byś parę fun­tów? – za­py­tał chry­pli­wie, a po­tem do­dał żar­tem: – Na kawę?

– Sor­ry, dziś nic nie mam przy so­bie. – Vi­vian roz­ło­ży­ła ręce. – Z wy­jąt­kiem psa! – za­śmia­ła się. – Ale za­py­taj mnie w po­nie­dzia­łek! Wte­dy na pew­no będę coś dla cie­bie mia­ła!

– Dzię­ki! Je­steś naj­lep­sza! – za­wo­łał za­do­wo­lo­ny, bo wie­dział, że za­wsze do­trzy­my­wa­ła sło­wa. – Uwa­żaj na sie­bie!

Wła­śnie dla­te­go Vi­vian lu­bi­ła to mia­stecz­ko. Zna­ła lu­dzi ze swo­je­go osie­dla, wie­le osób ko­ja­rzy­ła z wi­dze­nia, bo bra­ła udział w róż­nych ini­cja­ty­wach wspie­ra­ją­cych lo­kal­ne or­ga­ni­za­cje cha­ry­ta­tyw­ne. Cie­szy­ło ją, że może po­ma­gać, choć­by w ma­łym stop­niu. Czu­ła się czę­ścią tej spo­łecz­no­ści. Była prze­ko­na­na, że wła­śnie tu­taj jest jej miej­sce.

Po­ło­wę tra­sy wy­zna­czał punkt na skra­ju par­ku, przy któ­rym mie­ści­ły się lo­ka­le ga­stro­no­micz­ne, a wśród nich Star­bucks i McDo­nald.

Vi­vian z Whi­te’em za­to­czy­li pę­tlę i po­bie­gli w stro­nę domu.

*

Si­mon spraw­nie mo­de­ro­wał ży­wio­ło­we dys­ku­sje pod­czas ze­bra­nia za­rzą­du. Był za­do­wo­lo­ny z wy­ni­ków spo­tka­nia, więc tym chęt­niej wy­szedł na lunch.

Za­wsze uma­wia­li się z Vi­vian w ka­wiar­ni po­ło­żo­nej nie­da­le­ko bu­dyn­ku, w któ­rym mie­ści­ła się jego fir­ma.

Vi­vian tra­dy­cyj­nie prze­rzu­ci­ła wzro­kiem menu, ale wy­bra­ła to samo, co za­wsze: sa­łat­kę Ce­zar i zie­lo­ną her­ba­tę.

– Lu­bię te na­sze rand­ki w środ­ku dnia – po­wie­dział Si­mon, się­ga­jąc po jej dłoń.

– Małe uciecz­ki od co­dzien­no­ści. – Uśmiech­nę­ła się.

Przy je­dze­niu omó­wi­li szcze­gó­ły przy­ję­cia uro­dzi­no­we­go dla Mol­ly – mia­ło się od­być na­stęp­ne­go dnia. Ich mała có­recz­ka koń­czy­ła pięć lat. Po po­sił­ku i szyb­kiej ka­wie po­że­gna­li się czu­łym ca­łu­sem i ro­ze­szli do swo­ich za­jęć.

*

Mol­ly uwiel­bia­ła swo­je przed­szko­le. Wręcz nie mo­gła się do­cze­kać, by z sze­ro­kim uśmie­chem po­wi­tać swo­ją ulu­bio­ną wy­cho­waw­czy­nię, pan­nę El­lie. No­si­ła ona za­wsze ja­skra­we, ko­lo­ro­we su­kien­ki, tak do­brze kom­po­nu­ją­ce się z jej po­god­nym i ży­wio­ło­wym uspo­so­bie­niem.

– Ja­kie dzi­siaj mamy pla­ny, Mol­ly? – za­py­ta­ła pan­na El­lie w pro­gu.

– Chcę ma­lo­wać! I ba­wić się na pla­cu za­baw! – od­po­wie­dzia­ła dziew­czyn­ka bez wa­ha­nia, już prze­ży­wa­jąc w wy­ob­raź­ni nowe przy­go­dy.

Gdy dzie­ci ze­bra­ły się w ką­ci­ku ar­ty­stycz­nym, Mol­ly z za­pa­łem chwy­ci­ła za pędz­le i far­by. Two­rzy­ła ob­raz­ki, któ­re w jej oczach były praw­dzi­wy­mi dzie­ła­mi sztu­ki – peł­ny­mi ży­wych ko­lo­rów i fan­ta­stycz­nych kształ­tów. Po skoń­czo­nej pra­cy dum­nie za­pre­zen­to­wa­ła swo­je dzie­ło pan­nie El­lie, ocze­ku­jąc na­leż­nych słów za­chwy­tu i uzna­nia.

– Pięk­nie! Wspa­nia­le do­bra­łaś ko­lo­ry! – po­chwa­li­ła wy­cho­waw­czy­ni, co spra­wi­ło, że dziew­czyn­ka po­czu­ła się jak praw­dzi­wa ar­tyst­ka.

Kie­dy przy­szła pora na plac za­baw, Mol­ly od razu po­bie­gła na zjeż­dżal­nie. Ko­cha­ła też huś­taw­ki – lu­bi­ła, gdy wiatr roz­wie­wał jej wło­sy, a ona uno­si­ła się i opa­da­ła, jak­by po­tra­fi­ła la­tać.

Pod­czas obia­du usia­dła obok swo­je­go naj­lep­sze­go przy­ja­cie­la, Ja­mie­go, któ­ry za­wsze opo­wia­dał śmiesz­ne hi­sto­rie. Je­dze­nie, za­ba­wa i śmiech – to było to, co dziew­czyn­ka uwiel­bia­ła.

Po obie­dzie nad­szedł czas na re­laks i wy­ci­sze­nie. Mol­ly z uwa­gą słu­cha­ła pan­ny El­lie, któ­ra czy­ta­ła hi­sto­rie o da­le­kich kra­in­ach i ma­gicz­nych przy­go­dach. Ma­rzy­ła, że i ona pew­ne­go dnia bę­dzie mo­gła prze­żyć coś rów­nie eks­cy­tu­ją­ce­go.

*

Dzień na­sto­let­niej Ruby wy­glą­dał cał­kiem ina­czej. Za­czę­ło się od przed­eg­za­mi­na­cyj­ne­go stre­su, któ­ry za­le­gał w jej żo­łąd­ku ni­czym cięż­kie ka­mie­nie. Po­mi­mo in­ten­syw­nej na­uki wciąż czu­ła, że nie jest do­sta­tecz­nie przy­go­to­wa­na. Wspo­mnie­nie roz­mo­wy z ro­dzi­ca­mi, któ­rzy jesz­cze w domu sta­ra­li się do­dać jej otu­chy sło­wa­mi: „Dasz radę! Wie­rzy­my w cie­bie!”, po­wra­ca­ło ni­czym ko­ją­cy re­fren, ale nie roz­pra­sza­ło obaw.

W szko­le Ruby na­tknę­ła się na Oli­ve­ra, chło­pa­ka, któ­ry od dłuż­sze­go cza­su za­przą­tał jej my­śli. W jego obec­no­ści zwy­kle po­tra­fi­ła opa­no­wać emo­cje, na­wet od­zy­wa­ła się skład­nie, ale dziś, gdy za­py­tał, jak się czu­je przed spraw­dzia­nem, wy­buch­nę­ła nie­za­mie­rzo­nym śmie­chem. Za chwi­lę do­da­ła:

– Czu­ję się, jak­bym mia­ła sta­nąć przed smo­kiem bez żad­nej zbroi.

Oli­ver się za­śmiał, a w jego oczach po­ja­wi­ły się fi­glar­ne iskier­ki.

– Nie martw się. Wiem, że dasz radę. Je­steś jed­ną z naj­by­strzej­szych osób, ja­kie znam – po­wie­dział z uśmie­chem, któ­ry spra­wił, że ser­ce Ruby za­bi­ło szyb­ciej.

O dzi­wo, po­czu­ła się nie­co pew­niej. We­szła do sali lek­cyj­nej z pod­nie­sio­ną gło­wą. Może nie bę­dzie tak źle, po­my­śla­ła. Sko­ro na­wet Oli­ver w nią wie­rzył… Była go­to­wa sta­wić czo­ła wy­zwa­niu.

*

Gdy Mol­ly zo­ba­czy­ła Ruby w holu przed­szko­la, jej twarz roz­ja­śni­ła się sze­ro­kim uśmie­chem. Za­czę­ła opo­wia­dać star­szej sio­strze o wszyst­kich swo­ich ma­lar­skich do­ko­na­niach, a była przy tym tak ży­wio­ło­wa, że nie spo­sób było się nie za­ra­zić jej nie­kła­ma­nym en­tu­zja­zmem.

– Na­ma­lo­wa­łam dziś tę­czę! I sło­nia! – wy­krzy­ki­wa­ła, dum­nie ma­cha­jąc swo­imi ko­lo­ro­wy­mi pra­ca­mi.

– To brzmi nie­sa­mo­wi­cie! Chodź, usią­dzie­my na ław­ce i mi po­ka­żesz – za­chę­ca­ła Ruby, roz­glą­da­jąc się za sa­mo­cho­dem mamy.

Pew­nie utknę­ła w kor­ku. O tej po­rze wą­skie ulicz­ki ich mia­stecz­ka były za­tło­czo­ne do gra­nic moż­li­wo­ści. Star­sza cór­ka wie­dzia­ła, że mama mu­sia­ła za­ła­twić kil­ka spraw przed ju­trzej­szym przy­ję­ciem uro­dzi­no­wym.

Gdy po kil­ku­na­stu mi­nu­tach za­uwa­ży­ły zna­jo­me auto, Mol­ly pod­sko­czy­ła z ra­do­ści.

– Mama! – za­wo­ła­ła, ma­cha­jąc ręką.

– Jak się mają moje ko­cha­ne dziew­czy­ny? – za­py­ta­ła Vi­vian, opu­ściw­szy szy­bę. – Go­to­we na po­wrót do domu? W ta­kim ra­zie wska­kuj­cie!

Obie cór­ki wgra­mo­li­ły się na tyl­ne sie­dze­nie, opo­wia­da­jąc jed­na przez dru­gą, jak po­to­czył się ich dzień. Mol­ly już pla­no­wa­ła ko­lej­ne pro­jek­ty ma­lar­skie, a Ruby na­rze­ka­ła, że le­d­wo po­de­szła do jed­ne­go spraw­dzia­nu, a już musi się uczyć do te­stu z bio­lo­gii.

Mie­li w zwy­cza­ju sia­dać do ko­la­cji całą ro­dzi­ną. Vi­vian na ogół za­czy­na­ła go­to­wać sama, ale po po­wro­cie męża z pra­cy po­si­łek przy­go­to­wy­wa­li już ra­zem. Śmia­ła się, że Si­mon lubi mie­szać w garn­kach. Te­raz też stał przy ku­chen­ce, a Vi­vian kro­iła wa­rzy­wa na sa­łat­kę. Mol­ly i Ruby roz­kła­da­ły plan­szę do gry Mo­no­po­ly na sto­li­ku ka­wo­wym. Dro­gą gło­so­wa­nia wła­śnie tym mie­li się za­jąć po obie­dzie.

– Czy mogę być ban­kie­rem? – za­py­ta­ła Mol­ly, pa­trząc na star­szą sio­strę z na­dzie­ją w oczach.

– O ile nie bę­dziesz oszu­ki­wać! – od­po­wie­dzia­ła Ruby z fi­glar­nym uśmie­chem.

– Obie­cu­ję! – Dziew­czyn­ka ski­nę­ła gło­wą z po­wa­gą.

– Kto chce kur­cza­ka, a kto we­ge­ta­riań­skie? – za­wo­łał Si­mon z kuch­ni.

– Wege dla mnie! – od­po­wie­dzia­ła na­sto­lat­ka, sta­wia­jąc pion­ki na plan­szy.

– I dla mnie! – do­rzu­ci­ła Vi­vian.

– A dla mnie kurr­r­cza­ka! Dużo! – za­wo­ła­ła Mol­ly z za­pa­łem, czym roz­śmie­szy­ła wszyst­kich.

Ko­la­cję zje­dli w mi­łej at­mos­fe­rze. Si­mon wy­py­ty­wał o spraw­dzian Ruby, a ona od­po­wie­dzia­ła, że chy­ba po­szło jej cał­kiem nie­źle. Wciąż ro­bi­ło jej się cie­pło na du­szy, gdy wspo­mi­na­ła sło­wa Oli­ve­ra.

– A jak w na­szym par­ku? – Si­mon zwró­cił się do żony. – Coś no­we­go?

– A że­byś wie­dział! – za­śmia­ła się. – Eddy jak zwy­kle za­cze­pił mnie, bym dała mu ja­kieś pie­nią­dze, ale tym ra­zem chciał je po­noć prze­zna­czyć na kawę!

Si­mon po­krę­cił gło­wą z roz­ba­wie­niem.

– Eddy to jest gość. Bez nie­go nasz park nie był­by taki sam.

Po ko­la­cji za­sie­dli do gry. Lu­bi­li Mo­no­po­ly, choć czę­sto roz­gryw­ka wzbu­dza­ła spo­ro emo­cji. Szcze­gól­nie u Mol­ly, któ­ra iry­to­wa­ła się, gdy ko­muś szło le­piej od niej.

– Ruby, nie mo­żesz tak po pro­stu prze­jąć wszyst­kich sta­cji ko­le­jo­wych! – pro­te­sto­wa­ła, marsz­cząc brwi.

– Ależ mogę! I wła­śnie to ro­bię! – Na­sto­lat­ka wy­szcze­rzy­ła zęby w trium­fal­nym uśmie­chu.

– Spo­koj­nie, dziew­czy­ny – in­ter­we­nio­wał Si­mon, ła­go­dząc na­stro­je. – Pa­mię­taj­cie, że cho­dzi o do­brą za­ba­wę, nie tyl­ko o wy­gry­wa­nie.

Skoń­czy­li wie­czór na ka­na­pie, oglą­da­jąc fa­mi­lij­ny film. Każ­dy sie­dział na swo­im ulu­bio­nym miej­scu, a na ko­la­nach dziew­czy­nek spo­czy­wa­ły mi­secz­ki z prze­ką­ska­mi.

– Uwiel­biam na­sze wspól­ne wie­czo­ry – szep­nę­ła Vi­vian do męża. – To coś, o co za­wsze będę wal­czyć. I ni­g­dy nie od­pusz­czę.

Si­mon uniósł brwi i się uśmiech­nął. Od­gar­nął jej wło­sy i szep­nął wprost do ucha:

– Im­po­nu­je mi two­ja sta­now­czość, ko­cha­nie.

W jego gło­sie sły­chać było in­tym­ną nutę. Wy­glą­da­ło, jak­by nie mógł się do­cze­kać chwi­li, gdy dziew­czyn­ki pój­dą spać, a on bę­dzie mógł się za­jąć swo­ją pięk­ną żoną.

Nie­ste­ty, cór­ki prze­dłu­ża­ły wie­czor­ną to­a­le­tę.

– Dla­cze­go pa­sta Mol­ly jest ró­żo­wa? – za­py­ta­ła Ruby nie­wy­raź­nie, ze szczo­tecz­ką w ustach.

– Żeby za­chę­ca­ła małe dziew­czyn­ki do my­cia zę­bów – wy­ja­śni­ła Vi­vian.

– Sma­ku­je jak guma do żu­cia – po­wie­dzia­ła z za­do­wo­le­niem Mol­ly.

– To ja też chcę taką! – za­żą­da­ła na­sto­lat­ka.

– Kto szyb­ciej wy­szczot­ku­je zęby, ten wy­bie­ra baj­kę na do­bra­noc! – za­pro­po­no­wał chy­trze Si­mon, wie­dząc, że młod­sza cór­ka ni­ko­mu nie po­zwo­li się prze­go­nić.

– A kto umy­je zęby naj­do­kład­niej, bę­dzie mógł zde­cy­do­wać, co rano zje­my na śnia­da­nie – do­da­ła Vi­vian, włą­cza­jąc się do za­ba­wy.

Mol­ly za­zwy­czaj gło­so­wa­ła na na­le­śni­ki, a Ruby na omlet.

– Czy mogę spać dziś z mi­siem, któ­re­go do­sta­łam od cio­ci He­len? – za­py­ta­ła pię­cio­lat­ka już w łóż­ku, wska­zu­jąc pal­cem na pół­kę, na któ­rej sie­dział uko­cha­ny plu­szak, pre­zent od sio­stry Si­mo­na.

– Oczy­wi­ście, ko­cha­nie – od­po­wie­dzia­ła Vi­vian, po­da­jąc jej ma­skot­kę.

– On też bę­dzie ju­tro świę­to­wał – oznaj­mi­ła dziew­czyn­ka z po­wa­gą.

Do­brze wie­dzia­ła, że cio­cia ofia­ro­wa­ła jej mi­sia na pierw­sze uro­dzi­ny.

Vi­vian sta­ran­nie na­kry­ła có­recz­kę koł­drą, dba­jąc, by i miś­ko­wi było cie­pło. Po­tem we­szła jesz­cze do po­ko­ju Ruby, chcąc ży­czyć jej do­brej nocy. Na­sto­lat­ka za­mie­rza­ła spać z książ­ką od bio­lo­gii pod po­dusz­ką, żeby ma­gicz­nym spo­so­bem wie­dza prze­do­sta­ła się do jej gło­wy.

– My­ślę, że tra­dy­cyj­na me­to­da spraw­dzi­ła­by się le­piej – rze­kła jej mama ze śmie­chem – ale do­ce­niam kre­atyw­ność.

Vi­vian ze­szła na dół i do­łą­czy­ła do Si­mo­na, któ­ry zmy­wał na­czy­nia.

Sta­nę­ła za nim i przy­tu­li­ła się do jego ple­ców. Czu­ła cie­pło prze­ni­ka­ją­ce przez cien­ką tka­ni­nę ko­szu­li. Prze­su­nę­ła dłoń­mi po twar­dym brzu­chu, a po­tem su­ge­styw­nie zje­cha­ła w dół.

– Chy­ba skoń­czę ju­tro rano – wy­mru­czał, od­wra­ca­jąc się do niej.

De­li­kat­nie po­gła­dził jej po­li­czek, a po­tem po­ca­ło­wał ją na­mięt­nie. Vi­vian od­po­wie­dzia­ła z rów­ną in­ten­syw­no­ścią.

Już w sy­pial­ni, w bla­sku świec, któ­re Vi­vian za­pa­li­ła, za­nim ze­szła do kuch­ni, po­zwo­li­li so­bie na peł­ne od­da­nie i mał­żeń­ską in­tym­ność. To było ich sank­tu­arium, w któ­rym ce­le­bro­wa­li swo­ją mi­łość. Każ­dy czu­ły do­tyk, każ­dy przy­spie­szo­ny od­dech wią­zał ich ze sobą jesz­cze bar­dziej i przy­po­mi­nał, jak bar­dzo są so­bie po­trzeb­ni.2

Na­stęp­ne­go ran­ka Si­mon i Vi­vian wsta­li bar­dzo wcze­śnie. Obo­je byli peł­ni ener­gii i en­tu­zja­zmu po­mi­mo sza­leń­stwa po­przed­niej nocy i krót­kie­go snu. Ten dzień był wy­jąt­ko­wy – ich młod­sza cór­ka ob­cho­dzi­ła pią­te uro­dzi­ny.

Na pal­cach mi­nę­li po­ko­je dziew­cząt, a po­tem ze­szli po scho­dach na sam dół, do ga­ra­żu, gdzie trzy­ma­li uro­dzi­no­we de­ko­ra­cje, ukry­te za na­rzę­dzia­mi ogro­do­wy­mi. Były tam ko­lo­ro­we ba­lo­ny, gir­lan­dy, pa­pie­ro­we lam­pio­ny i duży, efek­tow­ny ba­ner z na­pi­sem „Wszyst­kie­go naj­lep­sze­go, Mol­ly!”. Z tru­dem ze­bra­li ca­łość i za­nie­śli do sa­lo­nu.

– My­ślisz, że jej się spodo­ba? – za­py­tał Si­mon, wy­cią­ga­jąc z pu­deł­ka ró­żo­we ba­lo­ny w kształ­cie serc.

– Oczy­wi­ście, że tak. Wiesz, jak na­sza cór­ka ko­cha ró­żo­wy – od­po­wie­dzia­ła Vi­vian z uśmie­chem, bio­rąc w ręce szpul­kę ze wstąż­ką, któ­rą za­mie­rza­ła zwią­zać ba­lo­ni­ki.

Pra­co­wa­li spraw­nie i ci­cho, za­mie­nia­jąc prze­strzen­ny sa­lon w ko­lo­ro­we uro­dzi­no­we kró­le­stwo. Wszyst­kie de­ko­ra­cje za­wie­ra­ły baj­ko­wy mo­tyw. Mol­ly uwiel­bia­ła księż­nicz­ki. Na ob­ru­sie, ku­becz­kach i ta­le­rzy­kach wid­nia­ły po­sta­cie z ulu­bio­ne­go fil­mu so­le­ni­zant­ki. Ro­dzi­ce za­wie­si­li gir­lan­dy i ba­ne­ry z cy­frą pięć. Kil­ka ko­lo­ro­wych ba­lo­ni­ków przy­stro­iło ga­nek.

Whi­te po­rwał ka­wa­łek wstąż­ki i ba­wił się nią w ogro­dzie.

– Jak są­dzisz, po­win­ni­śmy przy­go­to­wać ba­lo­ny z he­lem już te­raz czy do­pie­ro póź­niej, na po­po­łu­dnio­we przy­ję­cie? – za­py­tał Si­mon.

– Zrób­my to od razu – od­po­wie­dzia­ła Vi­vian, uśmie­cha­jąc się na myśl o cór­ce. – Mol­ly osza­le­je z za­chwy­tu!

Gdy ba­lo­ny uno­si­ły się już pod su­fi­tem, two­rząc ko­lo­ro­wy bal­da­chim, Si­mon i Vi­vian po­pa­trzy­li z za­do­wo­le­niem na swo­je dzie­ło. Sa­lon wy­glą­dał spek­ta­ku­lar­nie, a oni byli go­to­wi na ra­do­sne „wow!”.

Si­mon ob­jął Vi­vian, a ona opar­ła gło­wę na jego ra­mie­niu.

– Nie mogę się do­cze­kać, aby zo­ba­czyć jej re­ak­cję – po­wie­dział z sa­tys­fak­cją męż­czy­zna.

– Bę­dzie za­chwy­co­na.

Pili kawę, kie­dy usły­sze­li tu­pot na scho­dach. Mol­ly aż otwo­rzy­ła bu­zię na wi­dok wy­stro­jo­ne­go świą­tecz­nie sa­lo­nu.

– Wow! To wszyst­ko dla mnie?! – za­wo­ła­ła, pod­ska­ku­jąc z ra­do­ści.

– Oczy­wi­ście, skar­bie! – od­po­wie­dzia­ła Vi­vian i wy­cią­gnę­ła ręce w kie­run­ku swej pod­eks­cy­to­wa­nej cór­ki. – Wszyst­kie­go naj­lep­sze­go z oka­zji uro­dzin!

So­le­ni­zant­ka z ra­do­ścią dała się wy­ści­skać ma­mie, ta­cie i sio­strze.

– Mam dla cie­bie coś spe­cjal­ne­go – po­wie­dzia­ła ta­jem­ni­czo Ruby, wrę­cza­jąc dużą pacz­kę.

Mol­ly szyb­ko ro­ze­rwa­ła pa­pier, a jej twarz roz­ja­śni­ła się, gdy zo­ba­czy­ła ze­staw do ma­lo­wa­nia.

– Dzię­ku­ję, Ruby! – wy­krzyk­nę­ła. – Je­steś naj­lep­sza!

Dziew­czyn­ka naj­pierw przy­tu­li­ła do sie­bie pre­zent, a po­tem przy­lgnę­ła do sio­stry.

Si­mon i Vi­vian wy­mie­ni­li spoj­rze­nia peł­ne czu­ło­ści.

– My też coś dla cie­bie mamy – rzekł Si­mon, wska­zu­jąc na dwa pu­deł­ka, do­tąd ukry­te pod sto­łem.

Mol­ly z en­tu­zja­zmem otwo­rzy­ła pierw­sze z nich. Jej oczy się za­świe­ci­ły, gdy zo­ba­czy­ła strój księż­nicz­ki Elsy z fil­mu Kra­ina lodu.

– To moja ulu­bio­na księż­nicz­ka! – wy­krzyk­nę­ła.

Bez na­my­słu wło­ży­ła su­kien­kę wprost na pi­ża­mę i się­gnę­ła po dru­gi pa­ku­nek. W środ­ku zna­la­zła ze­staw do ro­bie­nia bi­żu­te­rii. Od daw­na ma­rzy­ła o two­rze­niu ko­lo­ro­wych bran­so­le­tek i na­szyj­ni­ków, więc jej za­chwy­tom nie było koń­ca.

– A to jesz­cze nie wszyst­ko, ko­cha­nie. Po po­łu­dniu urzą­dza­my przy­ję­cie dla na­szej księż­nicz­ki – rzekł Si­mon.

– Na­praw­dę? I przyj­dą go­ście? – Mol­ly nie kry­ła pod­eks­cy­to­wa­nia.

– Oczy­wi­ście! Wśród nich wszy­scy twoi przy­ja­cie­le – po­twier­dził tata. – Za­pla­no­wa­li­śmy tort, gry i dużo za­ba­wy.

– To będą naj­lep­sze uro­dzi­ny na świe­cie!
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij