Za cztery dni w Paryżu... - ebook
Za cztery dni w Paryżu... - ebook
Gdy Sullivan Darcy dotarł do obozowiska misji medycznej w dżungli, pierwszą osobą, którą ujrzał, była doktor Gabrielle Cartier. Zaintrygowany wykorzystuje każdą okazję, by poznać ją bliżej. Spędzają razem dużo czasu, wzajemna fascynacja rośnie. Wkrótce czeka ich podróż do Paryża, po której wiele sobie obiecują. W Paryżu jednak Gabrielle zostaje nagle wezwana do powrotu do kraju. Sullivan rusza za nią...
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-4251-6 |
Rozmiar pliku: | 897 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Sullivan, to bardzo pilne, przysięgam.
Sullivan przegarnął palcami zlepione potem włosy.
– Gibbs, zawsze mówisz, że sytuacja jest wyjątkowo poważna – mruknął, zaglądając do wojskowego namiotu.
Kolega się roześmiał.
– Tym razem jest wręcz kryzysowa. Asfar Modarres zasłabł. Jakiś problem z jelitami. Szczęście, że w porę udało się go ewakuować.
– Co z nim? – zaniepokoił się Sullivan.
Zdążył polubić Irańczyka, który dołączył do Lekarzy bez Granic mniej więcej w tym samym czasie co on. Nie mieli okazji pracować razem, ale słyszał o jego poświęceniu i kwalifikacjach.
– Wyjdzie z tego. Kilka godzin temu był operowany. – Gibbs odetchnął głęboko.
Nieźle, pomyślał Sullivan.
– Chodzi o to, że misja w Namburze kończy się za dwa tygodnie, a na miejscu został jeden lekarz. To decydujący etap, zwłaszcza że wielolekooporna gruźlica w Namburze szaleje. Potrzebujemy jeszcze jednej pary rąk.
– Gibbs, jestem chirurgiem. – Sullivan potrząsnął głową. – Ostatni raz miałem do czynienia z gruźlicą na studiach. Tym bardziej nie mam pojęcia o szczepach wielolekoopornych.
Nie żartował. Lancet chirurgiczny nie miał dla niego tajemnic. Szczycił się tym, że jako chirurg wojskowy operował w najbardziej dramatycznych sytuacjach. Miałby znaleźć się w sytuacji, w jakiej nie czułby się ekspertem?
– Sullivan, jesteś lekarzem, a ja potrzebuję lekarza. Poza tym nie mam nikogo innego. Jest jeszcze jedna sprawa.
– Słucham.
– W Namburze mogą być… problemy.
– Wal.
– Lekarzem jest tam Gabrielle Cartier. Są jeszcze dwie pielęgniarki, Lucy i Estelle, oraz farmaceutka Gretchen.
Sullivan jęknął. Cztery baby. Plemiona zamieszkujące okręg Nambury kurczowo trzymały się tradycji, więc należało liczyć się z tym, że ich wodzowie nie zechcą nawet rozmawiać z kobietami z Zachodu.
Kilka miesięcy wcześniej usłyszał o tym od koleżanki lekarki, więc tym bardziej nie mógł na to narazić tej czwórki. Jego ojcu na myśl by nie przyszło narazić kolegów na ryzyko i te zasady wpajał mu od dziecka.
– Okej. Na kiedy załatwisz transport?
– Przygotuję dla ciebie najnowsze informacje oraz procedury dotyczące gruźlicy wielolekoopornej. Zapoznasz się z nimi podczas lotu, a śmigłowiec przyleci po ciebie za pięćdziesiąt minut. – Gibbs się rozłączył.
Pięćdziesiąt minut, czyli Gibbs wysłał śmigłowiec, jeszcze zanim do niego zadzwonił. Jakby wiedział, że Sullivan nie ma do czego wracać.
Ojciec zmarł, gdy służył w Afganistanie, więc Sullivan przyleciał do Stanów, uczestniczył w pogrzebie, gdy ojca chowano ze wszystkimi honorami, a po zakończeniu zmiany w prowincji Helmand odszedł z armii i zgłosił się do Lekarzy bez Granic.
Przez minione trzy lata był w domu przez dziewiętnaście dni z przerwami. Nawet nie przejrzał rzeczy ojca.
Rzuciwszy telefon na pryczę, sięgnął po torbę.
Szedł przez dżunglę jedyną ścieżką z lądowiska, nasłuchując głośnej muzyki. Próbował się zorientować, z którego kierunku dolatuje, aż w końcu wyszedł na rozległą polanę upstrzoną takimi samymi namiotami jak te, które zostawił za sobą kilkaset kilometrów i trzy godziny temu.
Rozejrzał się. Układ niezmienny na całym świecie. Mesa, toalety, prysznice, centrum operacyjne oraz namioty personelu.
Z jednego z nich dobiegała głośna muzyka. Intrygujące.
Stała tyłem do niego. Bardzo dobrze, bo mógł podziwiać jej opalone nogi. Różowy T-shirt zawiązany na węzeł w talii podkreślał jej kształty. Ciemne włosy uczesane w koński ogon podskakiwały przy każdym ruchu. Do tego wystrzępione szorty. To chyba obcięte spodnie. Miał ochotę uścisnąć dłoń osobie, która to zrobiła.
Na nogach, które poruszały się rytmicznie, wojskowe buty i zrolowane skarpety. Tańczyła w rytm piosenki Justina Timberlake’a, ale nie tylko podskakiwała. Śpiewała na cały głos.
Rozbawiony, z założonymi rękami obserwował jej ruchy niczym oglądany setki razy wideoklip. Miała świetne poczucie rytmu.
Nie mógł oderwać od niej wzroku.
Czuł, że krew w żyłach mu przyspieszyła, co dawno mu się nie przytrafiło.
Ta nieplanowana misja zapowiada się interesująco.
Kto to jest? Ta Gabrielle, o której wspomniał Gibbs? Chociaż od trzech lat pracował dla Lekarzy bez Granic, nie mógł znać wszystkich. To trzydzieści tysięcy ludzi rozlokowanych w siedemdziesięciu krajach. Ratowali życie, świadcząc usługi medyczne tam, gdzie było to najbardziej potrzebne. Każdy dzień był inny. On sam spędził trzy miesiące na oddziale oparzeń. Był też na Haiti, a wcześniej w Syrii, gdzie zajmował się głównie dziećmi.
Przyglądał się jej z szerokim uśmiechem. Umie dziewczyna tańczyć.
Gdyby zobaczył ją w klubie… Ale to nie klub. To samo serce dżungli.
Skrzyżowała wojskowe buciory, najwyraźniej żeby zrobić pełny obrót, ale na widok obcego zachwiała się.
Chwycił ją za ramię, żeby nie upadła, przyciągając do siebie. Na moment świat się zatrzymał. Ponad ich głowami muzyka dudniła, tropikalny upał przybierał na sile, mrok nocy spowijał wszystko.
Jeszcze nigdy nie widział tak ciemnych oczu. Trwało to może sekundę, nim się od siebie odsunęli.
– Gabrielle?
Zadrżała, podnosząc dłoń do serca. Z trudem chwytała oddech. Trwało to na pewno dłużej niż sekundę.
Kurczę, uśmiecha się do niej. Uśmiech jak z Hollywood.
Ma krótko ostrzyżone włosy. Jak żołnierz. Zdecydowanie żołnierz. Bije od niego pewność siebie.
Wyciągnął do niej rękę.
– Zatańczymy? – zażartował.
Odwróciła się gwałtownie, by wyłączyć głośniki. Jak ona wygląda?!
Tutaj przez dwanaście godzin na dobę była zapięta pod samą szyję, nawet kostki musiała mieć zasłonięte. Po powrocie do obozu od razu brała prysznic, jadła coś i dopiero wtedy przebierała się w rzeczy, w których mogła czuć się swobodnie.
Żeby ochłonąć, głęboko odetchnęła.
– Tak, to ja. Ale my chyba się nie znamy.
Sullivan ściągnął brwi.
– Jak to? Gibbs cię nie zawiadomił?
– Aha… Powiedział coś, że my dziewczyny nie możemy tu być same i że kogoś podeśle. – Przechyliła głowę. – Domyślam się, że jesteś tym kimś.
– Na to wygląda. Sullivan Darcy – przedstawił się.
Uśmiechnęła się.
– Gibbs przysłał mi doktora Darcy’ego? – Uniósł brwi, a ona mówiła dalej, zauważywszy jego specyficzny akcent. – Armia amerykańska?
– Tak, wcześniej, ale teraz Lekarze bez Granic.
Podeszła do stołu.
– Specjalizacja? – zapytała. – Choroby zakaźne?
Skrzywił się.
– Nie będziesz zadowolona.
Poczuła ucisk w dołku.
– Dlaczego?
– Jestem chirurgiem.
– Aha. – W innych okolicznościach byłoby to mile widziane, ale w tej sytuacji nie było po jej myśli.
Przygryzła wargę, szukając stosownych słów.
– Na pocieszenie powiem, że w trakcie lotu uzupełniłem swoją wiedzę. Wystarczy, że zapoznasz mnie z procedurami i będę do twojej dyspozycji.
Rozłożył ramiona w zapraszającym geście. Przyłapała się, że po raz pierwszy od bardzo dawna tak zinterpretowała ten gest.
Przerwy między misjami należały do bardzo krótkich i szalonych. Dawno nie czuła się tak podekscytowana. Nareszcie nadarza się szansa pożartować.
Doktor Darcy spada jej z nieba.
Miała szczęście, że nie dosięgnęła jej taka presja jak brata. Nie musiała szukać odpowiedniego partnera, ustabilizować się, wyjść za mąż oraz przygotować się do kierowania krajem.
Wystarczy szesnaście lat w roli doskonałej księżniczki Mirinez. Gdy pozwolono jej studiować medycynę w Cambridge University, odetchnęła z ulgą. Do Mirinez wpadała tylko na śluby, pogrzeby oraz wyjątkowej wagi uroczystości państwowe. Mirinez przestało się nią interesować. Podobnie miejscowa prasa.
Oby tak było jak najdłużej.
– Francuski akcent? – Wbił w nią spojrzenie.
– Mniej więcej. – Wzruszyła ramionami, wskazując mu krzesło. – Skupmy się na tym, co jest do zrobienia przez najbliższe dwa tygodnie.
– Jasne. Mów, czego ci trzeba, a będę do twojej dyspozycji.
Odsunęła od siebie niestosowne myśli, po czym sięgnęła po mapę. Zatoczyła palcem kilka kręgów.
– To, to i to mamy już pod kontrolą. Przez najbliższe dwa tygodnie musimy zapanować nad sytuacją tutaj oraz na północ od rzeki. Zamierzamy przebadać około siedmiuset osób dziennie.
– Jak rozkładacie pracę? – Na szczęście nawet nie mrugnął okiem na wzmiankę o liczbie pacjentów.
– Dzielimy się nią. Mamy dwie pielęgniarki oraz kilkoro wolontariuszy… – Ściągnęła brwi. – I jednego tłumacza.
Machnął ręką.
– O to się nie martw. Całkiem biegle władam perskim. Dialekt może się różnić od tego, co znam, ale jakoś przebrnę przez te różnice.
– Łatwo uczysz się języków obcych?
– Dziwi cię to? – zapytał lekko rozbawiony, a ją zatkało. – Znam dziesięć języków.
Zamrugała.
– Dziesięć?!
– Od dziecka wędrowałem z wojskiem. Musiałem szybko uczyć się lokalnych języków. To był jedyny sposób na przetrwanie.
Interesujące.
Przeszła do rzeczy.
– Lucy i Estelle zajmują się chorującymi na gruźlicę, Gretchen wydaje leki, a ochotnicy podają je chorym i odczytują wyniki badań. – Gdy uniósł brwi, pospieszyła z wyjaśnieniem. – Są przeszkoleni. – Otworzyła laptop. – Szacujemy, że sześćdziesiąt procent populacji choruje na tę lub inną postać gruźlicy. – Westchnęła. – Zdarzają się też przypadki wielolekoopornej.
– Ile?
– Około dwunastu procent.
– Aż tyle? – Nie krył zdziwienia.
Owszem, lekooporność wzrasta na całym świecie, ale nie spodziewał się aż tak wysokiego odsetka.
– Powiedz, co mam robić. – Nie tracił zimnej krwi. Sullivan Darcy zawsze zna się na wszystkim, zawsze panuje nad sytuacją.
Przytaknąwszy, Gabrielle oblizała wargi, po czym sięgnęła do szuflady, skąd wyjęła termoizolowane pudełko, a z niego największą tabliczkę czekolady, jaką widział w życiu.
– Nie lubię rozmazanej czekolady – wyjaśniła z chytrym uśmiechem.
Podała mu kawałek.
– Nie wyglądasz na uzależnioną od czekolady – zauważył.
Wzruszyła ramionami.
– Mam mnóstwo tajemnic. Z czasem dostaniesz szansę je poznać.
Niewiele brakowało, a by się zakrztusił, bo zabrzmiało to jak zachęta. Wyciągnął rękę, by włączyć odtwarzacz.
– Wygląda na to, że ja i Justin zostaniemy przyjaciółmi – stwierdził z szerokim uśmiechem.