Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Za głosem serca - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
21 marca 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
10,99

Za głosem serca - ebook

Alejandro Salazar podejmuje wyzwanie przetrwania dwóch tygodni bez pieniędzy. Podejmuje pracę stajennego w stadninie koni u rodziny Hargrove, największych rywali jego rodziny. Alejandro zdobywa dowody na nieuczciwość, jakiej przed laty dopuścili się Hargrove’owie. Gdy ma to ogłosić publicznie i zniszczyć ich dobre imię, piękna i niczego nieświadoma Cecily Hargrove, z którą zaprzyjaźnił się przez te dwa tygodnie, mówi mu, że spodziewa się jego dziecka…

Ostatnia część miniserii.

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-276-4264-6
Rozmiar pliku: 1,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

St. Moritz luty 2017

Alejandro i trójka jego przyjaciół popijająca siedemdziesięcioletnie whisky przy partii pokera o niedorzecznie wielkie sumy – nie było lepszego sposobu na zakończenie dnia wypełnionego zjazdami na nartach z paralotnią, ze szczytów Alp Szwajcarskich. Zjeżdżał wprost z klifu z nadzieją, że paralotnia zabierze go w miejsce z wystarczającą ilością śniegu, musiał więc teraz wrócić na ziemię, a tylko ten męski rytuał mógł to zapewnić.

Chyba tylko ta czwórka miała tyle gotówki, żeby móc podbijać stawkę tak wysoko. Sebastien Atkinson był dobrym przyjacielem i mentorem Alejandra, założycielem klubu sportów ekstremalnych, do którego wszyscy się zapisali w college’u. Antonio di Marcello był gigantem na światowym rynku budowlanym, a Stavros Xenakis wkrótce miał objąć fotel dyrektora generalnego Dynami Pharmaceutical.

Nawet trójka apetycznych Skandynawek siedząca przy barze nie była w stanie odwrócić uwagi młodych mężczyzn od tej wciągającej partii. Ich przyjaźń była na dobre i na złe.

Rok temu zdążyli sprowadzić Sebastiena ze stoku w Himalajach, zanim zeszła lawina, prawie wszystkich zabijając. Dzisiejszy dzień wydawał się przy tym zupełnie spokojny.

Alejandro odchylił się na krześle z poczuciem zadowolenia, postawił szklankę na udzie i wpadł w zadumę. Dziś było jakoś inaczej – było to niemal nieuchwytne, a jednak wyraźne.

Może wydarzenia z zeszłego roku wciąż są żywe w ich pamięci? Może przypomniały im, że motto ich klubu, „życie jest krótkie”, było prawdziwsze niż kiedykolwiek? A może to dlatego, że Sebastien sprzeniewierzył się małżeństwu?

Stavros, uznając, że to dobre pole do żartów, obrzucił przyjaciela wzrokiem.

– Jak tam żonka? – zapytał, krzywiąc wargi.

– Jest lepszym kompanem niż ty. Czemu jesteś dziś taki wredny?

– Jeszcze nic nie wygrałem – skrzywił się Stavros. Uniósł ramię. – A dziadek grozi mi wydziedziczeniem, jeśli się wkrótce nie ożenię. Powiedziałbym mu, żeby szedł w diabły, ale…

– Twoja matka – dopowiedział Alejandro.

– Dokładnie.

Grecki miliarder był między młotem a kowadłem. Jeśli nie będzie grał według reguł i nie doczeka się dziedzica rodowego majątku, jego dziadek zrealizuje swoją groźbę i wydziedziczy Stavrosa, zanim ten przejmie kontrolę nad ich farmaceutycznym imperium. Stavros najchętniej odszedłby z zadowoleniem, gdyby nie jego matka i siostry, które straciłyby wszystko, gdyby tak się stało. Do tego nie mógł dopuścić.

Sebastien popchnął stos żetonów na środek stołu.

– Czy nie sądzicie, że spędzamy zbyt wiele czasu na liczeniu pieniędzy i gonieniu za pustymi przyjemnościami, a nie zauważamy tego, co ma prawdziwą wartość?

Antonio rzucił kilka żetonów do Alejandra.

– Wygrałeś – mruknął. – Cztery drinki i już filozofuje.

Sebastien spojrzał kwaśno na Stavrosa, który również oddał żetony Alejandrowi.

– Ja obstawiałem trzy – wzruszył ramionami grecki miliarder. – Moja zła passa trwa.

– Mówię poważnie. – Sebastien spojrzał na towarzyszy. – Na naszym poziomie to tylko liczby na papierze. Punkty na wykresie. Co to wnosi do naszego życia? Pieniądze szczęścia nie dają.

– Ale pozwalają nabyć jego miłe substytuty – wtrącił Antonio.

– Jak twoje wozy? – skrzywił się Sebastien. Przez chwilę milczał i odwrócił wzrok na Alejandra. – Twoja prywatna wyspa? Nawet nie używasz tego jachtu, z którego jesteś taki dumny – skwitował, zwracając się do Stavrosa. – Kupujemy drogie zabawki i wybieramy niebezpieczne zabawy, ale czy to wzbogaca nasze życie? Daje pokarm duszy?

– Co właściwie sugerujesz? – spytał Alejandro, przesuwając stosik żetonów do puli na środku stołu. – Może mamy pojechać do Indii i zamieszkać z mnichami? Poznać sens życia? Wyrzec się dóbr doczesnych i znaleźć wewnętrzny spokój?

Sebastien jęknął.

– Wy trzej nie przetrwalibyście dłużej niż dwa tygodnie bez waszego bogactwa i nazwisk, które was wspierają. Wasze pozłacane życie czyni was ślepymi na rzeczywistość.

Alejandro zesztywniał. Poczuł się urażony. Może i Sebastien jest jedynym spośród nich, który doszedł do wszystkiego sam, ale wszyscy odnieśli jakiś osobisty sukces. Może i Alejandro odziedziczył stanowisko w rodzinnej firmie, ale to dzięki niemu Salazar Coffee Company stało się światowym gigantem. Wywiązał się ze swoich obowiązków bardziej niż wystarczająco.

Stavros odrzucił trzy karty.

– Może powiesz, że wróciłbyś do tamtego momentu, kiedy byłeś spłukany, zanim dorobiłeś się majątku. Człowiek nie jest szczęśliwy, kiedy jest głodny. To dlatego jesteś teraz obrzydliwie bogaty.

– Tak się składa – Sebastien ciągnął, wzruszając ramionami – że myślę o przekazaniu połowy majątku na cele charytatywne, żeby stworzyć międzynarodową fundację, która prowadziłaby akcje poszukiwawcze i ratunkowe. Nie każdy ma przyjaciół, którzy wykopią go własnymi rękami spod lawiny.

Alejandro niemal zakrztusił się whisky.

– Mówisz poważnie? Ile to będzie? Pięć miliardów?

– Do grobu ich przecież nie wezmę. Wiecie co? – Sebastien zamilkł, przesuwając wzrokiem po każdym z przyjaciół. – Jeśli każdy z was przetrwa dwa tygodnie bez kart kredytowych i nazwiska, zrobię to.

Nad stołem zapadła cisza.

– I kiedy mielibyśmy zacząć? – zapytał Alejandro. – Wszyscy mamy jakieś obowiązki.

– Niech będzie – zgodził się Sebastien. – Uporządkujcie sprawy. Ale bądźcie przygotowani na sygnał ode mnie. I na dwa tygodnie w prawdziwym świecie.

– Naprawdę chcesz postawić połowę swojego majątku na takie łatwe zadanie? – Alejandro nie mógł uwierzyć.

– Jeśli wyrzekniesz się swojej wyspy… swoich ulubionych zabawek? Tak. Ale to ja powiem kiedy i gdzie.

– Łatwizna – stwierdził Stavros. – Wchodzę w to.

Stuknęli się szklankami. Alejandro uznał, że to wyzwanie jest tylko jedną z filozoficznych, wspomaganych whisky dysput Sebastiena.

Dopóki nie skończył incognito jako stajenny w słynnych stajniach Hargrove’ów w Kentucky pięć miesięcy później.ROZDZIAŁ PIERWSZY

Pięć miesięcy później – Esmeralda

Posiadłość Hargrove’ów, Kentucky

Pierwszy dzień wyzwania Alejandra

Cecily Hargrove zrobiła nawrót do ostatniej linii przeszkód pod bardzo ostrym kątem, tak że zad Bachusa aż wyrzuciło na bok, zanim koń z powrotem złapał równowagę i wyrównał tempo, zbliżając się do pierwszego oksera.

Zbyt wolno. Zdecydowanie za wolno. Cholera, co się z nim dzieje?

Wbiła pięty w boki konia, popędzając go naprzód, by nabrać tempa odpowiedniego do wykonania skoku. Wahanie Bachusa jednak ich spowolniło i koń tylko dzięki swojej sile mógł pokonać przeszkodę.

Z zaciśniętą szczęką, sfrustrowana, dokończyła bieg i wprowadziła Bachusa w taneczny kłus, a potem stęp, zatrzymując się przed trenerką.

Dale popatrzyła na nią ponuro. Cecily poczuła ucisk w żołądku.

– Nie chcę wiedzieć.

– Sześćdziesiąt siedem sekund. Musisz ustalić, co dolega temu koniowi, Cecily.

Niech powie coś, czego ona nie wie. Jej drugiemu wierzchowcowi, Derringerowi, wyraźnie brakowało doświadczenia w konkursach, więc Bachus był jej jedyną szansą na dostanie się do drużyny na mistrzostwa świata. Po zeszłorocznej kontuzji koń był już fizycznie zdrowy, jednak martwiła się stanem jego psychiki.

Gdyby go nie poderwała, to przy jego wahaniu przed skokiem mogłaby już pogrzebać swoje marzenia, zanim jeszcze zaczęła je realizować.

Jedyna rzecz na świecie, która cokolwiek dla niej znaczy.

– Zrób to jeszcze raz.

Pokręciła głową, czując wzbierający gniew i napływające do oczy łzy.

– Ja już skończyłam.

– Cec…

Ruszyła galopem w kierunku stajni, próbując powstrzymać łzy. Poradziła sobie z wszystkimi przeciwnościami, jakie dostała od losu, ale tego nie mogła zawalić. Nie po tym, ile czasu spędziła na treningach, odkąd skończyła pięć lat.

Zatrzymując Bachusa przed stajennym, który stał, opierając się o drzwi stajni, zeskoczyła z siodła i rzuciła do niego wodze mocniej, niż zamierzała. Złapał je szybkim ruchem, odpychając się od drzwi. Odwróciła się na pięcie i ruszyła z powrotem.

– Nie daje mu pani ostygnąć?

Ten niski głos z nieznajomym akcentem przykuł jej uwagę. Obróciła się i spojrzała na mówcę. Ten stajenny, którego wcześniej widziała z Cliffem. Była tak zajęta, że nie zwróciła na niego uwagi. Teraz zastanawiała się, jak to możliwe.

Miał ponad metr osiemdziesiąt wzrostu i był dobrze zbudowany. Prześlizgnęła się wzrokiem po jego muskularnym ciele, stwierdzając, że reszta też jest powalająca. Czarne włosy ułożone lekko zawadiacko, trzydniowy zarost podkreślający kwadratową szczękę, ciemne, niemal grzeszne oczy.

Poczuła przypływ pożądania. Chemia między nimi była niezaprzeczalna. Pozwoliła sobie rozkoszować się tą chwilą, bo nie czuła czegoś takiego od dawna, jeśli w ogóle.

Nie odwrócił zuchwałego spojrzenia. Cecily, niewzruszona tym, co nawiązało się między nimi, przerwała ten moment.

– Jesteś nowy – powiedziała chłodno, unosząc brodę. – Jak się nazywasz?

– Colt Banyon, psze pani. Do usług. – Pochylił głowę.

– Jestem pewna, Colt, że Cliff wytłumaczył ci najważniejsze rzeczy dotyczące twojej pracy.

– Zgadza się.

– Więc dlaczego wydaje ci się, że możesz podawać w wątpliwość to, jak postępuję z moim koniem?

– Wydaje mi się, że miała pani dziś jakieś problemy na treningu. Z mojego doświadczenia wynika, że kiedy spędzimy z koniem trochę czasu poza treningiem, może to pomóc w kwestii zaufania.

Poczuła, że zaraz wybuchnie. Nikt nie ośmielił się nigdy mówić do niej w ten sposób. Nie mogła uwierzyć w jego zuchwałość.

Zbliżyła się tak, że musiała unieść głowę, by spojrzeć w jego zabójczo piękne oczy.

– A z jakiego nurtu psychobzdur wynika to stwierdzenie?

– Od mojej babci. Jest zaklinaczką koni. – Uśmiechnął się do niej.

Była zbyt wściekła, żeby ten uśmiech zrobił na niej wrażenie.

– Co ty na to, Colt, żeby kiedy ty albo twoja babcia dostaniecie się do pierwszej setki w pucharze świata, będziesz mi mógł sugerować, jak postępować z moim koniem? A do tego czasu będziesz trzymał gębę na kłódkę i wykonywał swoje obowiązki?

Sama zdziwiona tą utratą panowania nad sobą, ścisnęła mocniej toczek.

– Dochodzi do siebie po zerwaniu więzadła w tylnej nodze. – Wskazała na Bachusa. – Obserwuj go.

Alejandro patrzył za odchodzącą Cecily, przekonany, że to właśnie ona wystawi go na próbę w czasie wyzwania Sebastiena.

Rozstawiała po kątach wszystkich pracowników stajni już od rana, a on po prostu był jej ostatnią ofiarą.

Czyszczenie boksów i dbanie o trzydzieści koni przez dwanaście godzin dziennie będzie dziecięcą zabawą przy stawianiu jej czoła. Miała niewyparzoną gębę i butną postawę.

Niestety, stwierdził, patrząc na jej zgrabną pupę opiętą bryczesami, była też niezwykle piękna. Musiałby być chyba ślepy, by nie doceniać jej twarzy o delikatnych rysach, niebieskich oczu i miodowych włosów nadających jej anielski wygląd.

Wypuszczając powietrze z płuc, chwycił za wodze Bachusa, prowadząc tego pięknego wałacha po brukowanym podjeździe, żeby ostygł. Żeby on sam ostygł.

Ledwie powtrzymał ripostę, którą chciał rzucić na słowa Cecily o rankingu w pucharze świata. Jego babcia była w pierwszej trójce. W swoich najlepszych czasach mogłaby wyprzedzić Wielką Panią Hargrove bez wysiłku. Gdyby jednak ujawnił się jako Salazar, przegrałby wyzwanie. Nie po tym, jak Antonio i Stavros ukończyli swoje z sukcesem.

Nie kiedy jego prywatna wyspa była do wzięcia, mimo że to jedno z niewielu miejsc, gdzie czuł się spokojny.

Poprowadził Bachusa do stajni i wytarł go ręcznikiem. Ta czynność działała na niego uspokajająco po ostatnich szalonych dwudziestu czterech godzinach.

Nie był zaskoczony, kiedy wysiadł z prywatnego odrzutowca Sebastiena na lotnisku w Louisville zeszłego wieczoru i dostał polecenie, żeby się zgłosić do sławnego rancza Hargrove’ów pod miastem. Nie zdziwił się nawet, kiedy znalazł w rustykalnej chacie, gdzie został umieszczony, tylko kilka par dżinsów, podkoszulków i parę butów, a do tego niewielką sumę pieniędzy i stary telefon komórkowy. Dokładnie to samo czekało na Antonia i Stavrosa na początku ich wyzwania.

Zaszyfrowana wiadomość pozostawiona na stosie ubrań też była podobna.

„Przez kolejne dwa tygodnie Alejandro Salazar nie istnieje. Jesteś teraz Coltem Banyonem, utalentowanym stajennym – wolnym strzelcem. Zgłosisz się jutro o szóstej rano do Cliffa Taylora w stajniach, gdzie będziesz pracował przez nadchodzące dwa tygodnie. Nie ujawnisz się pod żadnym pozorem. Możesz się kontaktować tylko z pozostałymi wyzwanymi przez otrzymany telefon.

Dlaczego dostałeś właśnie takie zadanie? Wiem, że nie mogłeś znaleźć czasu, żeby dać swojej babci dowód, którego szukała, i naprawić coś, co dawno temu legło w gruzach. Żeby odzyskać honor rodu Salazarów. Ten czas, jaki spędzisz w stajni, da ci środki i możliwości, żeby to zrobić. Mam nadzieję, że doprowadzi cię do tego, czego pragniesz.

Życzę ci szczęścia. Nie spieprz tego, Alejandro. Włożyłem sporo wysiłku, żeby zapewnić ci wiarygodną tożsamość. Jeśli ty, Antonio i Stavros przejdziecie swoje wyzwania z sukcesem, oddam połowę majątku, tak jak mówiłem, zakładając fundację poszukiwawczo-ratowniczą. Ocali jeszcze wiele żyć. Sebastien”.

Alejandro skrzywił się, wycierając drugi bok wałacha. Bez wątpienia sprzątanie końskich kup pod nazwiskiem żywcem wziętym z hollywoodzkiego scenariusza śmieszyło jego mentora. Ale gdyby tu był, Alejandro powiedziałby, że szukał właśnie takiej szansy, aby dać swojej babci to, czego od tak dawna pragnęła.

Spór między Salazarami i Hargove’ami trwał już od dekad, odkąd Quinton Hargrove rozmnożył swoją klacz, Demeter, z utytułowanym ogierem jego babci, Adriany Salazar, o imieniu Diablo, kiedy oba konie były wypożyczone do stadniny amerykańskiego hodowcy.

Hargrove’owie zbudowali całą legendę wokół linii krwi Diablo, której nawet Adriana nie potrafiła przebić. Załamana, nie była w stanie udowodnić, jak Hargrove’owie do tego doszli. Jej dobra passa mijała, a oni zyskiwali sławę. Alejandro, pod przygotowaną przez Sebastiena przykrywką, mógł zdobyć dowód. Miał umiejętności, które zdobył podczas licznych wakacji, które spędzał na belgijskim ranczu swojej babci, ale miał też po niej rękę do koni.

Wydawało mu się, że jego zadanie jest proste w porównaniu do wyzwań, jakie dostali Antonio i Stavros.

Ten pierwszy został mechanikiem w mediolańskim warsztacie samochodowym. Narzędziami potrafił się bez problemu posługiwać, jednak najbardziej zszokowało go odkrycie nieślubnego dziecka, owocu dawnego romansu. Wciąż borykał się z tą kwestią.

Stavros był następny. Został wysłany do Grecji, do pracy jako basenowy w starej posiadłości jego rodziny, którą przejął nowy właściciel. Willa wciąż przypominała Stavrosowi o dzieciństwie, a także o wypadku na morzu, w którym zginął jego ojciec.

Alejandrowi wydawało się zatem, że wygrał los na loterii. Mógł pobrać próbkę DNA od Bachusa, żeby zdobyć dowód na to, co zrobili Hargrove’owie, i wysłać ją do nowoczesnego laboratorium w koncernie Stavrosa.

Jedynym problemem było to, jak wytrzymać przy ciętym języku i perfekcyjnych pośladkach Cecily Hargrove przez kolejne dwa tygodnie.

Cecily nie dawało spokoju jej niegrzeczne zachowanie przez całe popołudnie, jak również podczas kolacji z ojcem i jego żoną w eleganckiej jadalni na trzydzieści osób, którą urządziła jej macocha. Przez cały posiłek Cecily wyglądała ponuro przez okno. Jej matka, Zara, od dziecka wpajała jej dobre maniery. Nigdy nie była nieuprzejma. Ale Colt Branyon wyprowadził ją z równowagi i może dlatego miała teraz wyrzuty sumienia. W jakimś stopniu wiedziała, że źródłem problemów z Bachusem nie jest wyłącznie on sam. Że tamten wypadek w Londynie prześladował ich oboje.

Wreszcie podano deser. Jej macocha, Kay, znana też jako Zła Czarownica z Południa, machnęła na nią ręką.

– Co założysz na przyjęcie w przyszłym tygodniu?

– Jeszcze nie wiem – zbyła ją Cecily. – Coś znajdę.

– Wiesz, że Knox Henderson przyjdzie tylko po to, żeby cię adorować? Jest na czterdziestym drugim miejscu listy najbogatszych ludzi, Cecily. Niezła partia. – Kay spojrzała na nią wymownie.

– Nikt nie używa już słowa „adorować”. I tak jak mówiłam ci już tysiące razy, Knox mnie nie interesuje.

– Czemu nie?

Bo Henderson był aroganckim dupkiem, do którego należała połowa Teksasu, łącznie z ogromnymi hodowlami bydła i złożami ropy. Szukał żony, która mogła stanowić dekorację jego salonu na rozkładówkach kolorowych magazynów. Bo za bardzo przypominał jej byłego, Davisa – kolejnego samca, który za bardzo doceniał przedstawicielki płci przeciwnej, wszystkie w tym samym czasie.

– Nie zamierzam za niego wychodzić. – Uniosła brodę. – Koniec kropka. Przestań mnie swatać. To tylko będzie niezręczne dla nas obojga.

– Może Cecily ma rację – wtrącił się jej ojciec. – Może lepiej, żeby skupiła się na jednym. Cale mówiła, że twoje czasy są wciąż niewystarczające. Czy mam kupić kolejnego konia, żeby ci się wreszcie udało?

Poczuła ucisk w żołądku. Żadnych słów pocieszenia ani otuchy. Ojciec nigdy nie powiedział jej nic takiego. Potrafił tylko okazać rozczarowanie. Przy nim czuła się malutka. Opuściła powieki.

– Nie miałabym czasu, żeby przyuczyć nowego konia, tatusiu. Poza tym komitet oczekuje, że będę startować na Bachusie.

– Więc co powinniśmy zrobić?

– Wymyślę coś.

Myśl o wizycie Knoxa oraz presji, jaka na niej ciąży, odjęła jej całą ochotę na deser. Odłożyła łyżkę ze stuknięciem.

– Przepraszam, strasznie boli mnie głowa. Chyba się położę.

– Cecily.

Macocha położyła rękę na ramieniu ojca.

– Daj jej spokój. Wiesz, jaka jest, kiedy ma wahania nastroju.

Cecily zignorowała ją, odsuwając krzesło i ruszając do sypialni ze stukiem obcasów. Zmieniła jednak zdanie i skierowała się do kuchni po ulubione płatki Bachusa, a potem poszła do stajni.

Stwierdziła, że jest winna przeprosiny zarówno wałachowi, jak i Coltowi. Tylko to mogło usprawiedliwić jej wyjście w momencie, kiedy czekały na nią formularze startowe do wypełnienia. To wcale nie z powodu tych grzesznych, ciemnych oczu nowego stajennego, których nie mogła zapomnieć.

Stajennych już nie było, kiedy weszła do budynku, skierowała się więc do boksu Bachusa. Stanęła jak wryta, widząc, jak jej wałach, wybredny, jeśli chodzi o stajennych, mruży oczy masowany przez Colta. Nie widziała go w takim stanie od czasu wypadku.

Jej uwagę przykuł teraz mężczyzna w ciasnych dżinsach i koszulce, spod których widać było ruch mięśni wartych podziwiania.

Był prawdziwym mężczyzną, w przeciwieństwie do Knoxa Hendersona, który lubił się stroić w piórka jak paw. Colt przesunął teraz ręce z głowy konia na jego szyję, ugniatając jego mięśnie i wprawiając go w drżenie. Ciarki przeszły jej po skórze.

Czy kobietę traktowałby z równie zmysłową delikatnością? Jakie to byłoby uczucie? Czy byłby stanowczy i pełen pożądania? A może powolny i uwodzicielski? Wszystko jednocześnie?

Bachus podniósł łeb, a Colt się odwrócił. Starała się zachować kamienną twarz, ale nie do końca jej się to udało.

– Dlaczego nie jesz razem z innymi? – wyrzuciła z siebie.

– Nie byłem głodny – odparł chłodno.

Wsadziła dłonie do kieszeni i wypuściła powietrze.

– Jestem ci winna przeprosiny za moje wcześniejsze zachowanie. Byłam sfrustrowana i wyżyłam się na tobie. Przepraszam.

– Przeprosiny przyjęte.

Odwrócił się od niej i wrócił do pracy. Poczuła gorąco. Najwyraźniej wyrobił już sobie o niej zdanie i nie zamierzał go zmienić. W zasadzie nie powinna się tym przejmować, bo ludzie cały czas to robili. Czasem nawet ich do tego zachęcała, bo było to łatwiejsze niż utrzymywanie relacji, co kompletnie jej nie wychodziło. Jednak z jakiegoś powodu zależało jej, żeby Colt Banyon miał o niej dobre zdanie. Może dlatego, że jej koń już go zaakceptował, a on nigdy się nie mylił. Obwąchał kieszeń w jej sukience, skuszony zapachem płatków, którymi teraz go nakarmiła.

Colt spojrzał na jej dłoń.

– Co to jest?

– Śniadanie mistrzów. Zrobi dla niego wszystko.

– Poza skakaniem na torze tak jak tego chcesz.

– Czy ty zawsze jesteś taki…

– Bezczelny?

– Ja tego nie powiedziałam.

– Ale pani pomyślała.

– Myślę – poprawiła go – że jesteś bezpośredni. I że nie pałasz do mnie zbytnią sympatią.

– Nie ma znaczenia, co czuję. Płacą mi za wykonywanie poleceń, tak jak już pani mówiła.

– Nie to miałam na myśli – przygryzła wargę.

– Z pewnością pani miała.

Nie będzie z nim łatwo. Patrzyła, jak przenosi dłonie na mięśnie, które były odpowiedzialne za równowagę.

– Co ty robisz?

– Kiedy pani na nim jechała, wydawał się sztywny. Pomyślałem, że może masaż go rozluźni.

– Tego też nauczyła cię babcia?

– Tak. Jeśli jest spięty, nie może się odpowiednio rozciągnąć w skoku.

Oczywiście wiedziała o tym. W skokach najważniejsza była forma. Ale tylko słyszała, że eksperci od koni robią takie masaże.

– Czy twoja babcia jest weterynarzem?

– Tylko miłośniczką koni z dobrą ręką.

– Mieszka w Nowym Meksyku?

Spojrzał na nią przeciągle.

– Sprawdzała pani mój życiorys?

Jej policzki się zaróżowiły.

– Lubię wiedzieć, kto pracuje w moich stajniach.

– I wie pani, jaki nurt psychobzdur uznajemy?

– Colt…

Zaczął masować grzbiet wałacha. Skrzyżowała ręce na piersi i oparła się o boks.

– Mieliśmy wypadek. W zeszłym roku w Londynie. Coś wystraszyło Bachusa, kiedy zbliżaliśmy się do kombinacji przeszkód. Zupełnie źle się odbił i skoczył prosto w płotek.

Zamknęła oczy, słysząc w uszach ten okropny hałas, tak jakby przeżywała to raz jeszcze.

– Miałam szczęście, że nie skręciłam karku. Złamałam za to obojczyk i rękę. Bachus rozerwał sobie ścięgna, dosyć poważnie. Fizycznie już doszedł do siebie, ale psychicznie nie jest z nim dobrze od tamtego wypadku. Dlatego byłam dziś taka sfrustrowana.

Odwrócił się i oparł o ścianę, zakładając umięśnione ręce na piersi i spoglądając na nią zagadkowo.

– To musiało zostawić też jakiś ślad w pani psychice.

– Myślałam, że się z tym uporałam. Ale może jednak nie.

Alejandro wiedział, że powinien być oschły wobec Cecily, dopóki nie wyjdzie ona ze stajni. A jednak wydawała się krucha, a w jej oczach widać było emocje, których nie mógł zignorować. Może to wynik wypadku. Ale może mają źródło gdzieś znacznie wcześniej?

Chwyciło go to za serce. Twarz bez makijażu i dziewczęca sukienka koloru jej oczu, to wszystko sprawiało, że wyglądała młodo i bezbronnie. Babcia zawsze mu mówiła, że skoki to kwestia psychiki. Jeśli coś było nie w porządku, to wszystko się sypało. Najwyraźniej tak było w przypadku Cecily.

– Może powinna pani zrobić krok w tył – zasugerował. – Dać czas jemu i sobie na dojście do siebie, zarówno psychicznie, jak i fizycznie. Na odkrycie, czego brakuje w tej układance.

– Ja nie mam czasu. Mam wielką imprezę za miesiąc. Jeśli nie znajdę się w najlepszej trójce, nie dostanę się do drużyny na mistrzostwa. Bachus to jedyny mój koń na tym poziomie.

– Więc uda się za rok.

– To nie wchodzi w grę.

– Dlaczego? – Zmarszczył brwi. – Ile ma pani lat? Trochę ponad dwadzieścia? Ma pani mnóstwo czasu, żeby się dostać do drużyny.

Skrzywiła się.

– Nie, jeśli jest się z rodziny Hargrove. Moja babka i matka były w drużynie. Oczekuje się, że ja też będę. Jeśli mi się nie uda, będę rozczarowaniem.

– Dla kogo?

– Dla mojego ojca. Trenerki. Zespołu. Dla wszystkich, którzy mnie wspierali. Poświęcili dla mnie czas i pieniądze, żeby mi się udało.

Rozumiał to. Sam całe życie starał się sprostać własnemu dziedzictwu. Przeznaczeniu, które czekało na niego, odkąd nauczył się chodzić. Został wysłany do elitarnej szkoły w Ameryce z rodzimej Brazylii, kiedy miał sześć lat, a potem udał się na Harvard, wciąż odczuwając presję.

Kiedy zamieszkał w Nowym Jorku, żeby objąć zarządzanie międzynarodowymi transakcjami w Salazar Coffee Comany, presja zwiększyła się jeszcze bardziej, bo konkurencja na światowym rynku była nadzwyczaj silna, a ojciec zawsze wymagał od synów stu procent normy i jeszcze trochę.

Alejandro wiedział, jak presja może rządzić ludzkim życiem i jak potrafi zabić w tobie duszę, jeśli na to pozwolisz.

– Pani wie lepiej niż ktokolwiek inny, że to, co pani robi, to w równym stopniu kwestia psychologii i sportowego przygotowania. Jeśli ogarnie pani ten tor w swojej głowie, będzie pani już w połowie drogi do sukcesu. A jeśli pani tego nie zrobi, to może się to skończyć źle. – Pokręcił głową. – Jeśli będzie pani naciskać Bachusa, zanim oboje będziecie na to gotowi, całkiem możliwe, że kolejny wypadek na torze będzie jeszcze gorszy niż poprzedni.

Przymknęła powieki i przygryzła wargę.

– Czy twoja babcia skakała przez przeszkody?

Skarcił się w myślach za zdradzenie zbyt wielu informacji. Wydawało się, że to tylko niewinne napomknięcie, jednak głupio, że o tym powiedział. Najwyraźniej lubił żyć na krawędzi.

– Brała udział w lokalnych zawodach. Nic na pani poziomie. Zrezygnowała z tego, zakładając rodzinę. Ale miała do koni rękę, jak nikt inny.

– Moja mama taka była. Konie po prostu same do niej ciągnęły, jakby mówiła w ich języku. Na hipodromie zrobiłyby dla niej wszystko.

Zara Hargrove. Alejandro wiedział od swojej babci, że zmarła w wypadku jeździeckim u szczytu kariery. Co by znaczyło, że Cecily była wtedy nastolatką… To musiało być dla niej trudne. Potarł się po brodzie, starając się uodpornić na jej smutne spojrzenie.

– Zobaczy pani, Bachus z tego wyjdzie.

– Mam nadzieję.

Nakarmiła Bachusa kolejną porcją płatków. Alejandro oderwał od niej wzrok. Przecież ona jest wrogiem. Może tylko przez pokrewieństwo, ale jednak jest z Hargrove’ów. Chyba oszalał, skoro próbował jej pomóc.

Uklęknął obok tylnej nogi wałacha.

– Niech pani pokaże, gdzie zerwał ścięgna.

Kucnęła obok niego i przejechała ręką po końskiej nodze.

– Tutaj.

– Trudne miejsce. – Objął je palcami i bardzo delikatnie zaczął ugniatać mięśnie, aż rozluźniły się pod naciskiem.

– Mogę spróbować? – zapytała. Kiwnął głową i odsunął rękę. Ona objęła nogę w ten sam sposób, ale jej dotyk był zbyt delikatny i niepewny.

– O tak. – Zacisnął palce na jej dłoni, zwiększając nacisk. Czuł jej ciepło i jakby iskrę między nimi. Jej oddech przyspieszył. Wciągnął do płuc jej delikatny, uwodzicielski zapach, który zdominował jego zmysły. Może i początek mieli wyboisty, może i jest jego wrogiem, ale jego ciało zupełnie nie brało tego pod uwagę.

Odwróciła się do niego.

– Nie myślałeś nigdy, żeby z tego żyć? Byłbyś w tym całkiem dobry.

– Myślałem – odpowiedział jako Colt Banyon, włóczęga do wynajęcia. – Ale za bardzo lubię podróże. Może kiedyś. Zapuszczę gdzieś korzenie i pomyślę o czymś swoim.

Nie śmiała się z tego, że prawdopodobnie nie miał szans na posiadanie miejsca takiego jak to. Nie wiedziała, że mógłby je kupić i sprzedać dziesięć razy. Powiedziała tylko:

– Mam nadzieję, że ci się uda. Byłbyś w tym świetny.

Pomyślał, że może pierwsze wrażenie o Cecily Hargrove było mylące. Że gdyby przyciągnął ją teraz do pocałunku, posmakował jej ust, nie opierałaby się. I być może udałoby mu się odegnać choć trochę jej smutku.

Dlaczego ta myśl akurat teraz nie dawała mu spokoju, skoro była to ostatnia rzecz pod słońcem, którą powinien zrobić?

Wstał, zanim ogarnęło go szaleństwo.

– Kilka minut dziennie takiego masażu pomoże mu się rozluźnić, uwierzyć w swoje możliwości.

Wyprostowała się obok niego, maskując rozczarowanie.

– Dziękuję, Colt – powiedziała cicho, ocierając ręce o sukienkę. – Jest w świetnych rękach. Życzę udanej nocy.

Cecily wyszła ze stajni na miękkich nogach i z urywanym oddechem. Co się właśnie stało? Chyba nie zaprosiła całkiem obcego człowieka do pocałunku, skoro on ledwie tolerował jej obecność. A jednak wydawało się, że i on chciał ją pocałować, zanim nie odbudował swojego muru i pokazał, gdzie jest jej miejsce, tak jak ona zrobiła to wcześniej wobec niego.

Czy tylko to sobie wyobraziła?

Dotknęła dłońmi rozgrzanych policzków. Nie powinna się teraz interesować takimi rzeczami. To ostatnia rzecz, jaką robi ktoś, kogo kariera wisi na włosku.

Ominęła grotę z wodospadem, na którą jej ojciec wydał miliony, by uszczęśliwić matkę, i skierowała się do domu. Może powinna była wejść do groty, żeby trochę oprzytomnieć.

Czy jej katastrofalne zaręczyny z Davisem nic jej nie nauczyły? Przystojni faceci oznaczali kłopoty. Kolejna katastrofa stała w progu. Lepiej dla niej, żeby się trzymała czworonożnych samców. Ci nigdy nie złamali jej serca.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: