Za kratą - ebook
Reportaż opisujący życie warszawskich więźniarek. Wnikliwe studium losów osadzonych kobiet, ich historii, towarzyszących im pragnień czy emocji. Egzystencja więzienna, choć tak różna od życia ludzi wolnych, pozwala na nawiązywanie relacji, zwierzenia, czasem także próby odnalezienia miłości. Najbardziej przejmujące okazuje się jednak cierpienie, nierozerwalnie wplecione w losy więźniarek.
| Kategoria: | Literatura faktu |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-87-280-5588-5 |
| Rozmiar pliku: | 167 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Kiedym przed piętnastu laty zwiedzała warszawskie więzienia, gmach przy ulicy Złotej nie był jeszcze wykończony, a oddział karny dla kobiet, mieścił się razem z takimże męzkim oddziałem w tak zwanym „Pawiaku,“ który wszakże aresztanci i aresztantki, z nieznanego mi powodu powszechnie nazywali „Serbią.“ Pawiak, vel Serbia, jest to posępny żółty dom, z wieloma należącemi do niego budynkami opasany murem; front jego wychodzi na ulicę Dzielną, tyły zaś na ulicę Pawią, od której i owa ogólniejsza nazwa jest wziętą. U furty tego gmachu stanęłam poraz pierwszy w dzień jesienny, dżdżysty, w towarzystwie jednej z moich znajomych, która, uzyskawszy odpowiednie pozwolenie władzy, dawniej już zaczęła odwiedzać więźniów, i cieszyła się nieograniczonem ich zaufaniem.
Trzy czy cztery schodki do furty wiodące, zaledwie pomieścić mogły kobiety, które się na nich cisnęły z węzełkami, tobołkami, garnuszkami, czekając na tak zwane „widzenie.“ Kumoszki z miasta, łatwiej zaznamiające się z sobą, prowadziły nader ożywiona gawędkę, przerywaną głośnemi wyrzekaniami; baby ze wsi przybyłe, odziane w chustki lub fartuchy na głowę, dumały podparłszy brodę na rękach, wzdychające, zawstydzone jakby...
Widzenie udziela się urzędów nie raz tylko na tydzień, w niedzielę; wszakże stan zdrowia uwięzionych, lub odległość zamieszkania przybywającej w innym dniu rodziny więźnia, uwzględnia się dość szeroko, i dlatego też niema dnia, żeby schodki owe przez baby obłężonemi nie były.
Poza furtą niewielka sień, także najczęściej interesantów czekających pełna; tu w bocznej ścianie znajduje się okienko komunikujące z kancelaryą p. inspektora, i ułatwiające kontrolę przybyłych. Z sieni tej parę stopni prowadzi na długi korytarz, z którego szereg drzwi wiedzie do kancelaryi, do sali widzeń, do niektórych warsztatów, wreszcie do mieszkania inspektora. Wprost wejścia prawie, schody na piętra, z których pierwsze obejmowało podówczas oddział kobiecy. W oddziale było przeszło sto kobiet, mieszczących się w dziewięciu czy dziesięciu tak zwanych „kamerach,“ z których każda ma oddzielne wejście z obiegającego piętro kurytarza. Klucz zgrzytnął kilka razy, dozorca otworzył drzwi wszystkie, a kamery ukazały mi jednostajne swoje wnętrza.
Pierwsze wrażenie jest dość niespodziane. Więzienia przywykliśmy uważać jako coś bardzo ponurego i ciemnego; nie zdziwiłabym się też wcale, gdyby ściany były odrapane i brudne, okienka małe i niedające światła, a barłóg ze słomy i dzban wody, dopełniał togo urządzenia. Jasność więc kamer, ich czystość, ich obszar, uderza czemś nieoczekiwanem. Są to w istocie dość duże, prostokątne izby z czysto wybielonemi ścianami i równie czysto utrzymaną podłogą. Dwa zwyczajnej wielkości, dość rzadko zakratowane okna, wychodzą na podwórko więzienne i dają światło bardzo dostateczne; w jednym kącie piec kaflowy, w drugim poskładane jeden na drugim i pokryte siwemi derami sienniki, dokoła ścian ławy, w pośrodku rodzaj warsztatu do wyplatania krzeseł służącego — oto wszystko. Pomimo wszakże tego schludnego pozoru, a nawet otwieranego ukradkiem lufcika, powietrze jest tak tu, jak i na korytarzach specyalnie, że tak powiem więzienne, ciężkie, duszne, jakby przesiąkło zastarzałemi miazmatami, tak, że się trzeba uczyć niem oddychać, i dopiero z czasem nawyknąć do niego można. Pod ścianami na ławach, przy warsztacie, kilkanaście starszych i młodszych kobiet; dwie czy trzy karmią żółte jak wosk, i obrzmiałe na twarzyczkach dzieci. Siwa gruba spódnica więzienna i takiż kaftan — na kilku uwięzionych tylko. Reszta odziana w suknie własne, których utrzymanie w całości, lub zastąpienie nowemi, jest, jak się przekonałam z czasem, przedmiotem największych wysiłków aresztantek. Widziałam takie, które miesiącami całemi nie dojadały, odkładając grosze za chleb na jakąś chustkę lub kaftan; widziałam fartuchy wycerowane jak siatka pajęcza, widziałam spódnice, które ujęte igłą w jednem miejscu, rozłaziły się w drugiem, a przecież milsza były właścicielkom swoim od więziennej odzieży, w której grubym wojłoku robactwo zagnieżdża się z niesłychaną łatwością i jest prawie nie do wytępienia.
To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.
W empik go