- W empik go
Za kulisami - ebook
Za kulisami - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 188 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Płyń! chyżo piękna wśród szmaragdów błoni
Starego grodu rozkoszna Bystrzyco!
Jak dobre dziecię z serca swego toni
Uśmiech dla ojca na rumiane lico
Wabi jak ptasze na słodką jagodę,
Tak i ty córko Lublina, wesoła
Do kolan bieżysz mu wierna z uśmiechem,
A falą pluskasz, gdy czas na cię woła
Szalonych wichrów piorunowem echem:
"Płyń dalej rzeko!" i pędzi twe fale
Jak stado srebrnych owiec między łany –
Gromami ciska w twe łono zuchwale,
Z którego zamiast zgonu, wdzięk wiośniany
Jednako świeci, serca świeże ima,
Choć biegniesz wieki na tych samych niwach.
O! gdyby jeszcze śmierć mocą olbrzyma
Dzierżyła dłoń swą na żywiołów grzywach,
Jużby-to pono z tych światów żywota
Zostało zgliszcze – tron z trupów, zniszczenia –
A ręka, co nić zrodzeń w koło mota,
I duchom białym chatkę często zmienia,
W nieogarnionych granicach wieczności
Kres-by znalazła wnet twórczej potęgi –
Lecz duch upadku kruszy ząb swej złości:
Że młode zawsze bieżą płanet kręgi.
I żywą wstęgą między ciche wioski
Toczysz falami, kręte srebrząc ślady
Pod dworów progi i kędy dom bożki,
W ogrodów cienie i w las brzezin blady.
A kiedy słońca twarz patrzy na ziemię,
U brzegów twoich białych wołów stada
Jakby girlandy leżą na – uboczy –
I rzecznych ptasząt swarliwa gromada
Niewieście sejmy zapalczywie toczy.
Tam rybak lichy wpatrzony w twe łono,
Jakby indyjski pokutnik bez ruchu,
Czycha na zdobycz twarzą zasępioną,
A nędzy żądła co go szarpią w duchu,
Bez jęku w piersi bolejącej Nawi –
I stawia posąg widzom lekkiej głowy,
Posąg spokoju – gdy jak sznur żórawi
Wybiegną z murów na łąk oddech zdrowy.
Ten łańcuch cicho stojących rybaków
Podrzeźnia smutnych wzdłuż bocianów stadko,
Gdy dziuby nurza w wodę na kształt haków,
U długich szyi przyczepionych gładko.
Dalej – dziewczęta w toń Bystrzycy białej
Rzucają wianki z uśmiechniętej ruty,
Bo własne dawno za całus oddały,
Za słodki wprawdzie, ale za zatruty
Ówdzie – wśród woni rozpierzchnionych kwieci,
Widzę rojami motyle i dzieci.
Tak słońce z wolna wchodzi w borów cienie,
A blady księżyc sieje w koło ciszę,
Wśród której liści tajemnego drżenie,
I bicie serca mego ledwie słyszę,
Natura wzrokiem cielesnym widziana
Śpi jak niemowlę pod gwiaździstym dachem,
Do snu skowronków pieśnią kołysana,
Zmrużyła oko przed ponocnym strachem
Biegnących duchów po czarnej przestrzeni,
Niepokalanych źrenicą człowieka,
Której moc słabą tylko smierć odmieni,
Gdy jej cielesna zapadnie powieka.
….., I wzejdzie jasno na tym świecie drugi.
Tysiącem czasów śniony niewyraźnie,
Śpiewany w lutniach przez niebiańskie sługi,
Ucałowany przez się wyobraźnie –
Mimo szyderstwa mędrków połowicznych,
Co przez złudzenia śmiesznie sądzą siatkę,
Nie wierząc w moc snów apokalistycznych,
Nie wierzą w źródło, we wszech-zrodzeń matkę.
Jednego boga pragną widzieć oni,
Który w nicości wszechbyty zaklina,
Od zasad, przyczyn jak od śmierci stroni –
A dziś go zowią imieniem Darwina.
…… Księżyc dobiega lazurowych szczytów,
Woniami kwiatów wzbity w mleczne szlaki,
A ziemia pełna migotnych błyskitów,
Świętojańskiemi zalśniła robaki.
Z dala, jak upiór po nad brzegiem wody,
Od strony blizkiej drożyny z kościoła
Porywczo stąpa mnich rumiany, młody,
Potem znużenia zroszony u czoła –
Pierś mu podnosi serce gorejące,
Jakby pragnęło wulkanicznych głosów,
A usta ścięte a źrenice skrzące,
I straszny nieład rozczochranych włosów
Świadczą o wielkiem męczennictwie ducha.
Tak biegnie szybko wlokąc wzrok po ziemi,
Czasami stawa – w koło patrzy, słucha –
I z śmiechem czarta wzdycha za świętemi.
Opodal z drugiej strony widać rzeki
Pełzającego skrycie wśród łoziny –
(Był to proboszcz, sąsiad niedaleki),
Który go w późne zwykł śledzić godziny;
Tajne powody lecz rzecz dużej wagi,
Bo pan Kazimierz człowiek pięknej głowy,
Zimny i ostry w sądach jak miecz nagi,
Uczuć głębokich, chociaż nie nerwowy….
Człowiek to młody, lecz dobitne ślady
Noga doświadczeń i wielkich prób życia-
Na dumnej przytem nieco twarzy bladej
Pozostawiła. Jak kwiat od rozwicia
Okaleczony, pięknie jednak rośnie,
I bliznę, z wdziękiem łączy cicho, bratnio,
Tak i to serce ranne w samej wiośnie,
Gorycz z słodyczą po chwilę ostatnią
Wiernie zachowa jak dwie siostry razem,
Co przeć odmienne a żyć muszą znośnie
Z niemej niezgody na licu wyrazem.
Mnich się zatrzymał i wzrok posłał dziki
Na osrebrzone księżycem kopuły,
W krąg których jak ćmy niezdarne puszczyki
Wylazłszy z kątów, gdy noc już poczuły
Leniwem skrzydłem promieniące blaski
Mąciły cicho – a tylko czasami
Było smętarne słychać ich tam wrzaski
Co zroszonemi śmiały się echami.
Tak zapatrzony chwilę nieruchomie
Dumał – aż wreszcie wyrzekł sani do siebie:
"O! jak piekielnie w piersiach moich płomię!
W jakich się żarach serce moje grzebie!
Im wyżej wzlecieć i pragnie znów ożyć
Z czarnej przeszłości. Ten dzień sądny, pomnę,
Kiedy mu chciałem drzwi niebios otworzyć,
Konającemu myśli nieprzytomne
Wstrząsnąć i wzbudzić, póki mi zda sprawy
Z żywota drogi – odepchnął mnie srogo!
W źrenicach gniew mu zapalił się krwawy,
I strasznej wzgardy podeptał mnie nogą
Rzekłszy: "szatanie! przypomnisz ty sobie
Zbrodnie spełnione, hańbę służby twojej:
Gdy Bóg ci każe położyć się w grobie!"
I skonał lekko – wszyscy wśród łez zdroi
Patrzyli na mnie – co pamiętam prawie
Jak w głaz zakuty bez ruchu i czucia
Stałem ztrwożony, a gdy bojaźń dławię
I pragnę życie zbawić od zatrucia,
Straszliwych następstw – w tem ujrzałem jasno
Widmo przedemną szepczące mi w ucho –
Że często młodzi, gdy zawczasu gasną
Zamiast do Boga udać się ze skruchą,
To w opętauiu i szaleństwie czarta
Na oślep lecą. To więc powtórzyłem –
A rada widzę, wiele była warta,
Bo sił nabrałem i wierzyli w gronie:
Że świętej prawdy głoszę wierne słowa,
Tylko się Julii, jego pięknej żonie,
Jęk wyrwał z piersi jak pieśń pogrzebowa,
A potem śmiechu, szalonego wrzaski
Zwiastowały nam, że ma pomięszanie –
I od tej chwili jakby z mojej łaski
W szpitalu mieszka. Ha! piekła otchłanie!
Wyście mi przyjść tam w tę straszną godzinę
Kazały czarne! czyż brakło przestrogi?
Jaką mi usta słowicze, jedyne
Wyrzekły Julii: "strzeżmy się mój drogi!
Mąż od dni kilku w ścisłej ma baczności
Twoją tu bytność – jakiś duch złowrogi
Coś mu tam szepcze – pragnie samotności,
Z mej ręki lekarstw nie chce przyjąć wcale,
Tylko swej matce wierzy i Beacie,
Które mnie śledzą od dawna wytrwale
Z przyczyn nieznanych. Ten proszek w herbacie
Jaki dawałeś by spał w nocy twardo,
Kiedyśmy schadzki mieli z sobą skryte,
Snać śmierć mu zbliża,… O! z jaką pogardą
Głos moich uczuć, żądło jadowite
Pierś mą przeszywa, jak mnie podłą woła,
I klątwą straszną ściga wszędy za mną!
Sen słodki spędza i w tarcz pluje czoła!"
Rzekła – a wtenczas to mi była kłamną,
Bo twarz jej piękna nagle drżąc zsiniała,
Ręką, dłoń moją ścisnęła tak trupio,
A w oczach trwoga i przyszłość jej cała
Tak były straszne – jak gdy się zesłupią
Ku czarnym chmurom sine dymu lawy
I jęk zgorzałych – jęk matek o dzieci,