- nowość
- promocja
Za nadobne - ebook
Za nadobne - ebook
Nikt nie jest bezkarny. Każdego kiedyś dopadnie sprawiedliwość.
Roman Andrysiak może wszystko. Pieniądze i znajomości utwierdzają go w poczuciu wyjątkowości i bezkarności. Wystarczy, że czegoś zechce, a w mig to dostanie, nawet jeśli jest to niezainteresowana nim kobieta. Pewnego dnia budzi się jednak skuty łańcuchami, a kolejne wydarzenia boleśnie uświadamiają mu, że nadszedł czas zemsty.
„Za nadobne” przekracza granice. Ludzie chroniący własne interesy potrafią być okrutni.
Ta bezkompromisowa historia boleśnie obnaża wady współczesnego świata. Zanurz się w nią na własne ryzyko, wejdź w umysł ludzi, którzy nie cofną się przed niczym, przestań wygodnie odwracać wzrok od problemów, które kiedyś mogą dotknąć również ciebie.
Piotr Borlik – inżynier, autor trzynastu powieści kryminalnych, mistrz Holandii i laureat trzeciego miejsca w otwartych mistrzostwach Czech w grach logicznych. Uhonorowany stypendium prezydenta Bydgoszczy dla osób zajmujących się twórczością artystyczną i upowszechnianiem kultury.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8391-559-3 |
Rozmiar pliku: | 743 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Zdyszany wybiegł na leśną drogę. Bał się dopuścić tę myśl do świadomości – chyba mu się udało. Uciekł, spierdolił z tego piekła. Bolała go kostka, ale to nic w porównaniu z tym, czego uniknął.
Wzdrygnął się na szelest dochodzący gdzieś z tyłu. Spanikowany przywarł do drzewa, jakby mógł się w ten sposób ukryć przed pościgiem. Musiał biec dalej, zapomnieć o bólu i zmęczeniu, przeć do przodu. Im dłużej pozostawał w bezruchu, tym bardziej malały szanse na ratunek. Ona gdzieś tu była. Ta nawiedzona kurwa nie spocznie, dopóki go nie znajdzie.
– Uspokój się – mruknął pod nosem. – Uciekłeś, jesteś bezpieczny. Tylko rusz dupsko i znajdź jakiś dom albo zatrzymaj jadący samochód.
Rozejrzał się, nie mogąc się zdecydować, w którą pójść stronę. Nie wiedział, gdzie się znajduje. Miał wrażenie, że całą wieczność przedzierał się przez las. W pewnym momencie stracił nadzieję, bał się, że zatoczył koło i wrócił do niej, ale na szczęście trafił na tę cholerną drogę.
Wciągnął głęboko powietrze nosem, po czym, kulejąc, ruszył w prawo. Bezpieczniej byłoby trzymać się z boku, nie miał już jednak siły lawirować między drzewami, pulsująca bólem kostka i tak wystarczająco go spowalniała. W sumie przydałby się jakiś kij, którym mógłby się podpierać.
Stanął i rozejrzał się za czymś odpowiednim. W ciemności trudno było cokolwiek dostrzec, kształty zlewały się w jedną masę. Nigdy nie lubił lasu, drażniły go owady, pajęczyny i wystające korzenie. W nocy wszystko stawało się jeszcze bardziej irytujące.
– Jebać to – westchnął. – Tyle przebiegłem, to dokuśtykam dalej.
Czuł, że gdyby musiał, dałby radę przyspieszyć. Nie chciał jednak forsować wycieńczonego organizmu, poza tym nie powinien dłużej uciekać. To nie w jego stylu, Roman Andrysiak nie jest tchórzem. Suka wzięła go z zaskoczenia. Gdy tylko się ogarnie, wróci tu i zrobi z nią porządek. Zdzira będzie błagała o litość, ta jednak nie nadejdzie, oj nie.
Uśmiechnął się na myśl, jakie atrakcje dla niej przygotuje. Puści wodze fantazji, nic go nie będzie ograniczało – ani czas, ani obawa przed nakryciem. Wystarczy, że dotrze do zabudowań, zajmie się nogą i odpowiednio się przygotuje. Ciekawe, czy szmata wtedy też będzie taka pewna siebie.
Kolejny szelest nie zrobił na nim wrażenia. Dla pewności obejrzał się przez ramię, ale szybko się zreflektował i ruszył dalej. Niemożliwe, by go odnalazła. Zbyt długo przedzierał się przez las. Musiałaby być cholernym predatorem z noktowizorem i czujnikami ciepła w oczach. Udawała twardą, być może nawet za taką się uważała, ale w rzeczywistości była tylko słabą kobietą. Do tego nie grzeszyła intelektem, skoro nie wykończyła go, kiedy miała okazję.
Szedł dalej, zastanawiając się, co powie napotkanym ludziom. Nie wyzna im przecież prawdy, nie powie, że nawiedzona baba zgarnęła go z ulicy i wywiozła do zapomnianej przez świat i ludzi chaty w środku lasu. Wezwaliby policję, a to z kilku powodów nie wchodziło w grę. Najprostszym rozwiązaniem wydawało się stare, dobre kłamstwo o utracie pamięci. Zmyśli coś o wypadku samochodowym, uderzeniu w głowę i chwilowym blackoucie. Ludzie są naiwni, uwierzą w każde kłamstwo, czasem wręcz chcą być okłamywani, by trwać w swoim wyobrażeniu o świecie.
Droga prowadziła pod górę. Romanowi wydawało się, że była teraz szersza i utwardzana, co dawało nadzieję, że zmierzał w stronę cywilizacji. Jeszcze chwila, odrobina wysiłku i znajdzie pierwsze zabudowania. Zabiłby za szklankę wody. Wcześniej nie zdawał sobie sprawy, jaki jest głodny i spragniony. Im bliżej był bezpiecznego miejsca, tym silniejsze sygnały wysyłało jego ciało. To jak z powrotem do domu, gdy wsiadając do windy, zaczyna się czuć parcie na pęcherz, jakby mózg zezwolił pozostałym organom na wywieranie presji. Noga bolała, płuca paliły ze zmęczenia, a serce łomotało w klatce piersiowej, jakby chciało wyłamać żebra i uciec jak najdalej.
Zignorował kolejny szelest. Tego tylko brakowało, by podskakiwał na każdy odgłos. Nie mógł pozwolić, by durna baba doprowadziła go do takiego stanu. To ona powinna się bać. Nie zna dnia ani godziny, gdy po nią wróci i odwdzięczy się za wszystko. Będzie głośno, będzie długo i będzie bardzo krwawo.
Tym razem usłyszał cichy trzask. Bardziej z ciekawości niż ze strachu obrócił się, by sprawdzić, co go wydało. Nie chciał tego przyznać, ale poczuł ulgę, nie dostrzegłszy za sobą sylwetki kobiety. I tak już gardził sobą, że dał się złapać, a później uciekał jak szczur. Mógł to lepiej rozegrać. Zamiast panikować i biec w las, powinien był się na nią zaczaić i zaatakować. Nie myślał racjonalnie, dał się ponieść emocjom.
Widok świateł w oddali odsunął wszelkie nieprzyjemne myśli na bok. To nie był czas na użalanie się czy wytykanie sobie błędów. Najważniejsze, że uciekł i był wolny. Pomimo skrajnego wycieńczenia przyspieszył kroku. Pozostało tyko zejść z niewielkiego wzniesienia i odbić z leśnej drogi w stronę niedużego domu, zapewne gospodarstwa.
– Udało się – jęknął. – Kurwa, udało się!
Miał ochotę roześmiać się na głos. Nie o to chodzi, że nie wierzył we własne możliwości, ale kilka godzin wcześniej zaliczył kryzys. W myślach zrobił nawet coś na kształt rachunku sumienia, co teraz wydawało się śmieszne. Nie chciał być jak ci wszyscy ozdrowieńcy, którzy poradzili sobie z nowotworem i nagle stali się pieprzonymi hipisami. Przy takich zmianach można wytrwać co najwyżej kilka miesięcy, po czym wszystko wraca do normy. Jak ktoś regularnie tłukł żonę, to prędzej czy później pieprznie babę w pysk, choćby dla zasady, żeby nie zapomniała, kto w domu nosi spodnie. Ludzie się nie zmieniają, choć niektóre środowiska usilnie próbują wmawiać społeczeństwu, że jest to możliwe.
Zignorował kolejny trzask. Widać las lubi wydawać różne dźwięki. Wszędzie coś trzeszczało, stukało, szeleściło. Brakowało tylko złowieszczego pohukiwania sowy siedzącej wysoko na gałęzi i obserwującej go oceniająco.
Zatrzymał się na chwilę i przymknął powieki. To był ostatni moment na ułożenie w głowie dobrej historii. Nie wiedział, gdzie jest, więc nie będzie wdawał się w szczegóły. Potrzebował tylko podwózki do miasta, z resztą sobie poradzi. Żadnej policji, żadnego pogotowia, tylko…
Wydobył z siebie zduszony jęk, bo coś owinęło mu się wokół szyi. Nie zdążył zareagować, gdy szorstka lina zacisnęła się i pociągnęła go do tyłu. Upadając, dostrzegł ciemny kształt. A jednak znalazła go. Przez cały czas miała go na oku i tylko czekała, by zaatakować. Wredna suka, mogła to zrobić setki razy, ale chciała, by uwierzył, że już po wszystkim. Bawiła się nim, dała mu nadzieję, a teraz brutalnie go z niej odarła.
– Niegrzeczny piesek – usłyszał jej głos. – Więcej razy nie zerwiesz mi się ze smyczy.Rozdział I
Rok wcześniej, czerwiec 2023
To nie był najlepszy dzień dla firmy, uznała Judyta Frontczak. Bogiem a prawdą, był beznadziejny, a kolejne wcale nie zapowiadały się lepiej. Romek twierdził, że dotknął ich przejściowy kryzys i zaraz odbiją się od dna, miała jednak wrażenie, że sam w to nie wierzy. Zresztą z Andrysiaka taki był specjalista jak z niej primabalerina. Gdyby nie jej pomysły, razem z bratem dalej zarządzałby nic nieznaczącą firemką zaopatrującą lokalnych klientów w wyroby metalowe. Brakowało im polotu i ambicji. Z czasem trochę się wyrobili, zwłaszcza Janek, ale młodszy Andrysiak mentalnie wciąż tkwił w starej blaszanej budzie, gdzie we dwóch rozkręcali biznes.
Pora poszukać kupca, uznała, wyłączając komputer. Trzeba było to zrobić pół roku temu, gdy dotarły do niej pierwsze sygnały z rynku. Zachowała się wówczas jak amatorka i zawierzyła intuicji, a ta podpowiadała, by dała firmie szansę, zamiast spojrzeć trzeźwo i oprzeć się na twardych danych. Czasu już nie cofnie, lepiej jednak spieniężyć udziały za połowę kwoty sprzed pół roku, niż pozostać na tonącym okręcie.
Zgasiła światło i wyszła z gabinetu. Zdążyła przywyknąć, że wychodzi z firmy jako ostatnia lub przedostatnia. O miano największego pracoholika walczyła z Romkiem, co było największą, jeśli nie jedyną, zaletą młodszego z Andrysiaków. Tym razem jednak w przeszklonym gabinecie mężczyzny nie świeciło się światło. Nic dziwnego, pomyślała. Dochodzi dwudziesta, normalni ludzie dawno już oglądają seriale.
Przejrzała się w szybie. Miała zmęczone, podkrążone oczy. Nie była zadowolona ze swojego wyglądu. Oklapnięte włosy i wymięta koszula sprawiały wrażenie, jakby zamiast cały dzień siedzieć przed komputerem, stoczyła z kimś walkę na ringu. Swoją drogą, chętnie zafundowałaby sobie trochę ruchu, by przewietrzyć głowę i przestać myśleć o kłopotach. Nie trawiła jednak siłowni i basenu, a ze sportów drużynowych najlepiej radziła sobie z grupowym zwalnianiem pracowników.
– Co ty, Judyta, zakochałaś się we własnym odbiciu? – usłyszała głos Andrysiaka.
Odruchowo cofnęła się o krok. Widok wyszczerzonego Romka ją zaskoczył.
– Lepsze to niż picie do lustra – odparła, nie dając po sobie poznać zakłopotania.
– Co prawda, to prawda. Miałem właśnie wracać do domu, ale mnie namówiłaś. Co powiesz na relaksującego drinka?
Judyta uśmiechnęła się kwaśno. Ostatnie, na co miała ochotę, to picie z Andrysiakiem. Nawet gdy był trzeźwy, z trudem znosiła jego prostackie żarty, a gdy sobie popił, wchodził na najwyższy poziom żenady. W jego stałym repertuarze były seksistowskie żarty, a wstawiony zaczynał składać kelnerkom dwuznaczne propozycje. Kiedyś nawet klepnął jedną w pośladek i nie poniósł żadnych konsekwencji.
To mogła być jednak okazja, by zaoferować mu kupno udziałów, pomyślała. Romek mentalnie pozostał w minionej epoce, co wiązało się między innymi z przekonaniem, że interesy lubią wódkę. Nie istniały dla niego pertraktacje bez mocnych alkoholi.
– Ale ty stawiasz – odparła po dłuższej chwili.
– Inna opcja nie wchodzi w grę. – Energicznie klasnął w dłonie. – To co, jedziemy gdzieś czy pijemy w lokalu obok? A może wpadniemy do mnie? Mam dobrze zaopatrzony barek.
– Twoja żona nie byłaby zadowolona. Jest późno, nie traćmy czasu na dojazdy.
– A tu cię zaskoczę, Judytko. Zośka z dzieciakami pojechała do matki. Chata wolna, zapraszam.
Zignorowała zaproszenie i skierowała się do windy. Wchodzenie w dyskusję z Romkiem mijało się z celem, zwykł wałkować każdy wątek, dopóki nie stanęło na jego. Jedyną skuteczną metodą była szybka zmiana tematu.
Budynek And-Metalu znajdował się na Trakcie Świętego Wojciecha, blisko granicy z Pruszczem Gdańskim. Lokalizacja miała swoje plusy, jak choćby sąsiedztwo wielu kontrahentów, ale próżno szukać w okolicy lokalu na wysokim poziomie. Strefa ekonomiczna, zajmowana głównie przez małe i średnie fabryki, nie potrzebowała eleganckich restauracji, wystarczyły bar mleczny, całkiem przyzwoita pizzeria i dwie sieciówki z fast foodem. Miejscowi po pracy lubili spotkać się „U Helenki”, gdzie właścicielka serwowała tanie piwo i wódkę, a ci bardziej wymagający przechodzili na drugą stronę ulicy, do niewielkiego drink-baru. Specjalnie dla młodszego z braci Andrysiaków właściciel zamawiał drogie whisky i wódki, bo Roman regularnie lubił się tam zresetować. Minusem tego układu było kilka niezręcznych incydentów, po których barmanka złożyła wymówienie, a jej miejsce zajął mężczyzna.
– No hej, Bartuś! – rzucił Romek od progu. – Zobacz, kogo prowadzę. Dawno niewidziana persona. Przygotuj no coś dobrego. Ale wiesz, coś ekstra, nie żadne tam sex on the beach, bo jeszcze nam się Judytka zawstydzi.
Frontczak zaczynała żałować swojej decyzji. Może i była w stanie wyciągnąć od wspólnika więcej niż od przypadkowego kupca, ale przynajmniej uniknęłaby takich żenujących sytuacji.
– Gin z tonikiem – odparła.
– Dla mnie wiesz co – powiedział Andrysiak, wyraźnie niezadowolony.
Oprócz nich w lokalu znajdowało się trzech mężczyzn w tanich garniturach, z kwadratowymi szklankami w rękach. Posłali Romkowi spojrzenia pełne podziwu. Widocznie zazdrościli mu zdobyczy. Widok fascynacji w ich oczach dobił Judytę. Chciała wierzyć, że przedpotopowe podejście do prowadzenia biznesu przeminie wraz z pokoleniem Andrysiaków. Młodzi wykształceni i pomysłowi ludzie powinni wznieść polski biznes na wyższy poziom, tymczasem wielu z nich oddałoby dyplomy, byle stać się kolejnym Romanem Andrysiakiem.
Wybrała stolik najbardziej oddalony od młodych wilków i usiadła do nich plecami. Po chwili zdała sobie sprawę, jak wielki popełniła błąd: trzeba było usiąść gdzieś, gdzie krzesła stały po przeciwnych stronach stołu, dzięki temu trzymałaby Romka na dystans, a tak z szerokim uśmiechem usiadł tuż obok.
– No co tam, Judytko? – zagaił. – Chyba pomału wychodzimy na prostą!
Frontczak odchyliła się na bok.
– Wskaźniki sugerują co innego.
– Oj tam, wskaźniki. Dla ciebie liczą się tylko tabelki w Excelu, a firma to coś znacznie więcej.
– Nie używam Excela, ale wiem, co masz na myśli. Poniekąd zazdroszczę ci romantycznego podejścia.
– Nie nazwałbym tego romantyzmem, tylko doświadczeniem i szóstym zmysłem. Zaufaj mi, zjadłem na tym zęby. Mam nagranych kilka kontraktów, które zapewnią nam spokój na wiele miesięcy.
Typowa bajera Romka, uznała, posyłając mu wymuszony uśmiech. Mogła zarzucić go toną danych, z którymi nie dałoby się polemizować, nie chciała jednak osłabiać swojej pozycji negocjacyjnej. Nikt o zdrowych zmysłach nie krytykuje wystawianego towaru, by obniżyć jego wartość. Skoro Andrysiak wierzył w nadchodzący sukces, to nie zamierzała wyprowadzać go z błędu.
– Opowiesz coś więcej? – zapytała.
Nie miała wątpliwości, że opowie. Romek uwielbiał chwalić się swoimi rzekomymi sukcesami i robić z siebie lokomotywę ciągnącą resztę. Jeśliby mu wierzyć, to już w wieku czternastu lat założył spółkę. Nie mając żadnego sprzętu, wszystko robił własnymi rękami, często kosztem szkoły i życia towarzyskiego. W tych opowieściach marginalizował brata i Judytę. Miała świadomość, że zwyczajnie nie rozumiał jej roli i nie dostrzegał przełożenia tego, czym się zajmowała, na ekspansję, jakiej dokonali, ale pomijanie Janka było celową niesprawiedliwością. To starszy z braci wziął na siebie kredyty i zainwestował w park maszynowy, to jego wiedza umożliwiła obsługę skomplikowanych urządzeń, to wreszcie on zdołał przekonać Judytę do wejścia do ich firmy, dzięki czemu przedsiębiorstwo przeskoczyło kilka poziomów rozwoju za jednym zamachem.
Jedyną prawdą w jego opowieściach było podejście do szkoły. Frontczak nie miała na to twardych dowodów, lecz w kuluarach mówiło się, że dyplom maturalny Romek kupił kilka lat po ukończeniu szkoły od urzędnika, z którym zresztą do dziś kręcił pomniejsze interesy.
– A, jest taki Niemiec w potrzebie – zaczął. – W sumie to trochę Polak, jego matka urodziła się w Chorzowie, ale w młodości wyemigrowała i poznała tam Hansa czy innego Rudolfa. Zresztą pies ich jebał, ważne, że mają kasę i chcą ją wydać.
Judyta z ulgą spojrzała na zmierzającego w ich stronę barmana. Zapowiadała się długa opowieść, pełna dygresji i ociekająca uprzedzeniami. Nie sposób słuchać tego na trzeźwo, ale musiała uważać, by nie przesadzić z alkoholem. Romek jak mało kto potrafił wywierać presję na kompanach od kieliszka i pilnować, by nikt się nie ociągał.
***
– I wtedy ja mu mówię: Hände, kurwa, hoch! – ryknął Romek na całą salę, kolejny raz skupiając na sobie uwagę wszystkich klientów.
Poziom żenady rósł wraz z kolejnymi opróżnianymi przez Andrysiaka szklankami. Judyta początkowo dotrzymywała mu tempa, niemniej po dwóch drinkach udała, że musi skorzystać z toalety, po czym zapłaciła barmanowi dwieście złotych, by do końca wieczoru przynosił jej bezalkoholowe drinki. Tylko w ten sposób mogła zachować pozory, w przeciwnym razie Romek nieustannie przerywałby i kazał jej szybciej opróżniać szklanki.
– Ciekawa jestem, jaką miał minę – odparła, maskując prawdziwe emocje.
– Jak każdy tępy szwab. Jebać ich wszystkich, mają brzydkie żony i brzydkie córki.
Judyta przymknęła na chwilę oczy. Dasz radę, upomniała się w myślach. Wytrzymałaś tyle, to wytrzymasz jeszcze trochę. Najgorsze już za tobą, teraz subtelnie przejdź do oferty.
– No tak – stwierdziła, bawiąc się słomką. – Czyli koniec końców mówimy o przyszłym roku, tak?
– Wiesz, on to by chciał na już, na teraz, ale wytłumaczyłem mu, że na już to mogę mu gołą dupę pokazać. Gość myśli, że jak ma kasę, to może wszystko.
– Ale poczeka?
– Jak kocha, to poczeka – zarechotał.
– A mamy odpowiedni sprzęt, żeby się tego podjąć?
Romek machnął ręką, jakby odganiał komara, po czym dopił drinka i zerknął w stronę barmana, dając znać, że pora na dolewkę.
– Gadasz jak Janek. On też kocha tabelki i wykresy. Tu trzeba działać, zapierdalać!
Czyli nie mamy odpowiednich maszyn, skonstatowała. To już jednak nie był jej problem. Niech braciszkowie się kłócą i taplają w swoim bagienku. Ona w tym czasie będzie skupiona na kolejnym, znacznie zdrowszym biznesie.
– À propos zapierdalania… – odpowiedziała. – Chyba potrzebuję przerwy.
Romek skrzywił się, jakby zjadł połówkę cytryny.
– Ale że co? – spytał jakże elokwentnie. – Najebałaś się?
– To też, ale mówię o firmie. Mam dość, Romek, nie wyrabiam na zakrętach.
– Czego nie wyrabiasz? Mów, kurwa, jaśniej, a nie rzucasz jakimiś szaradami!
Posłała barmanowi zakłopotany uśmiech, gdy podszedł do ich stolika z dwoma pełnymi szklankami. Mężczyzna sprawiał jednak wrażenie niewzruszonego, jakby niejednokrotnie widział już Andrysiaka w akcji.
– Niczego nie wyrabiam – odpowiedziała, gdy zostali sami z Romkiem. – To nie moja branża, nie mój świat. Masz rację, tu trzeba innego podejścia niż moje, a ja przecież się nie zmienię.
Patrzył na nią na wpół przytomnym wzrokiem. Widząc, do jakiego stanu się doprowadził, przeklęła w myślach. Powinna była wcześniej rozpocząć temat. Tymczasem Romek zaraz zaśnie przy stole i tyle będzie z ich pertraktacji.
– I co? – zapytał.
– Myślę, że to pora na sprzedaż moich udziałów. Nie chcę wprowadzać obcego kapitału, o to możesz być spokojny. Po prostu pomyślałam, że ty lub Janek będziecie chcieli zwiększyć swoją część. Nie wiem, jakie macie układy, ale to byłoby równoznaczne z przejęciem większości i pełną decyzyjnością.
W napięciu oczekiwała na reakcję Andrysiaka. Bała się, że nie zrozumiał co drugiego słowa i będą musieli powtórzyć rozmowę innym razem.
– Kurwa – skomentował.
Już miała zapytać, czy właśnie ją obraził, czy po prostu niezobowiązująco przeklął sobie pod nosem, gdy dodał:
– I po to było to całe zaproszenie? Chciałaś mnie najpierw urobić?
– Przypominam, że to ty wyszedłeś z inicjatywą wspólnego drinka. Jak chcesz, wrócimy do rozmowy innym razem.
– Jasne, jasne, do tego czasu spotkasz się z moim braciszkiem i będziesz sondować, kto da więcej. Ni chuja!
– Jeśli sądzisz, że po tylu latach współpracy posunęłabym się do tanich zagrywek, to chyba słabo mnie znasz.
Chwycił szklankę i opróżnił jej zawartość jednym haustem. Kilka kropel spłynęło mu po brodzie, ale zdawał się tego nie zauważać.
– Oj, już nie udawaj takiej cnotki. Słyszałem o tobie to i owo.
– O każdym z nas krążą niestworzone legendy. Gdybym im ufała, w życiu nie zdecydowałabym się na współpracę z wami.
– Ludzie zazdroszczą, to pierdolą głupoty. Znasz mnie, jestem honorowy, u mnie słowo ważniejsze od pieniędzy. Jak tak ci u nas źle, to proszę bardzo, odkupię od ciebie wszystkie udziały. Podaj tylko cenę.
Sięgnęła po serwetkę i napisała siedmiocyfrową kwotę. Znając charakter swego rozmówcy i jego zamiłowanie do negocjacji, celowo ją zawyżyła. Romek należał do przedsiębiorców starej daty, którzy targowali się dla zasady. Uparty jak osioł, nie domknie opłacalnej transakcji, dopóki nie poczuje, że coś ugrał.
– Kurwa – powtórzył. – To chyba jednak nie jesteśmy w czarnej dupie, skoro rzucasz takimi kwotami.
– Po tych kilku latach wciąż nie znam się na branży metalurgicznej, ale potrafię oszacować wartość firmy.
– A nie pomyliłaś się aby przypadkiem o jedno zero? – Puścił do niej oko.
– Nie spiesz się, to nie jest nic pilnego.
Andrysiak spojrzał na pustą szklankę, po czym przeniósł wzrok na Judytę. Lubieżny uśmiech na jego twarzy nie zwiastował nic dobrego.
– Wspominałem, że Zośka wzięła dziewczyny i pojechała do matki? – zaczął. – Trochę się poprztykaliśmy, chyba nawet nazwałem ją kurwą. – Zaśmiał się. – No, ale nie ma tego złego. Mam wolną chatę, możemy przenieść negocjacje do mnie.
Judyta odwzajemniła uśmiech, choć miała ochotę zwymiotować.
– Tu jest dobrze – stwierdziła. – Zresztą to zbyt poważna decyzja, żeby podejmować ją na gorąco. Przemyśl sprawę, skonsultuj się z doradcami, sprawdź swoją zdolność i wrócimy do rozmowy.
– Nie rozumiesz. Nie muszę się z nikim konsultować, zapłacę połowę tej kwoty od ręki, pod warunkiem że dorzucisz coś od siebie. Takie, wiesz, miłe pożegnanie...
Przechylił głowę i otaksował ją wzrokiem. Frontczak nie wiedziała, czy bardziej czuje obrzydzenie, czy rozbawienie niemoralną propozycją. Gardziła Andrysiakiem tak bardzo, jak tylko można kimś gardzić, z drugiej jednak strony śmieszyła ją jego pewność siebie, bo w obecnym stanie nie dałby rady nawet rozpiąć rozporka.
– Myślę, że na dzisiaj skończyliśmy – oświadczyła. – Zrobiło się późno, a jutro od rana mam masę spotkań.
– Tym bardziej zapraszam do siebie. Jest bliżej i przytulniej.
Poczuła jego dłoń na udzie. Spoconym łapskiem pogładził ją po nodze, mrucząc przy tym obleśnie. Jako cud potraktowała fakt, że go nie spoliczkowała. Zamiast tego odsunęła się i wstała od stołu.
– Jesteś pijany, więc uznam, że to się nie wydarzyło. Rozważ moją ofertę i daj znać, jak podejmiesz decyzję.
– Oj, patrzcie ją, jaka niedotykalska – zarechotał. – Myślisz, że nie wiem, co zrobiłaś mojemu bratu, żeby dopuścił cię do firmy? Było z połknięciem czy na twarz?
Nie dała się sprowokować. Nie potrafiłaby zliczyć, ile razy słyszała podobne teksty. Kiedyś może i bolały ją żarty o wchodzeniu pod biurko, ale dawno już zauważyła, że zwykle padają z ust sfrustrowanych dziadów. Dojrzewali w męskim środowisku, przez co nie pojmowali, że świat dawno się zmienił.
Pożegnała się z barmanem, współczując mu, że będzie musiał użerać się z Romkiem, po czym wyszła z lokalu i wyciągnęła telefon. Zazwyczaj wracała do domu własnym samochodem, ale tym razem zostawiła go pod budynkiem firmy.
– Szlag – westchnęła, czytając informację o odrzuceniu jej kursu przez taksówkarza. Na szczęście wgrane miała trzy aplikacje różnych firm, więc lada chwila ktoś powinien się skusić. Osiem minut – odczytała z ekranu. Oby ten cep do tego czasu siedział w środku.
Wciąż nie dowierzała, że naprawdę to zrobił. Co innego macać hostessy, a co innego wyskakiwać z łapami do wspólniczki. Jak teraz miała mu spojrzeć w oczy? Jak miała prowadzić negocjacje? Wątpiła, by drugi z braci zdecydował się na wykup. Janek, w przeciwieństwie do Romka, opanował arytmetykę. Jedynym argumentem, jaki mógłby go przekonać, było uwolnienie się od młodszego brata i jego idiotycznych pomysłów, ale wciąż wydawało się to mało realne.
A może lepiej po prostu sprzedać udziały komu innemu, pomyślała. Mniej zarobi, ale przynajmniej nie będzie musiała więcej oglądać tej zakazanej gęby. Kutas powinien się leczyć. Cholerny zboczeniec i degenerat. Miał pieniądze i czuł się praktycznie bezkarny.
– Tylko nie to – szepnęła do siebie, słysząc jego głos dobiegający od strony lokalu.
Pijany w sztok Romek wytoczył się na zewnątrz. Żałowała, że przed wejściem nie było schodów, z których koncertowo spierdoliłby się na obleśny ryj. I pomyśleć, że właśnie w takim stanie podpisywał ważne dla firmy kontrakty. Nic dziwnego, że znaleźli się tam, gdzie się znaleźli.
– Przepraszam, złoteńko – wymamrotał, ruszając chwiejnym krokiem.
– Daj spokój, Romek. Wezwij taksówkę i wracaj do domu.
– Nie dam spokoju. Zachowałem się jak zwykły cham.
– Nie wracajmy do tego.
Andrysiak czknął głośno. Zabrzmiało to tak, jakby zaraz miał zwymiotować, ale Judyta znała możliwości wspólnika. Wprawiony w boju, miał żołądek z żelaza. Rano obudzi się jak nowo narodzony.
– Nie, Judyta, musimy to sobie wyjaśnić. Znasz mnie, ja jestem człowiek honorowy!
– Tak, Romek, wiem.
– No, to o Janku to taki żart był. Wiesz, że ja lubię się pośmiać, a że mam niewyparzony język, to już nic na to nie poradzę. Po prostu wkurzony jestem na Zośkę. Truje mi ciągle, że rzadko bywam w domu i takie tam, a sama pojechała w pizdu. No i weź ją zrozum.
Judyta spojrzała na telefon. Pech chciał, że kierowca albo zrobił sobie postój na papierosa, albo nie potrafił obsługiwać nawigacji, przez co aplikacja wciąż pokazywała taki sam czas dojazdu.
– Nic nie powiesz? – zapytał Andrysiak. – Obraziłaś się?
– Jestem zmęczona, Romek. Chcę tylko wrócić do domu i pójść spać.
– Ale między nami sztama?
– Tak, Romek, sztama.
– I nie chcesz jechać ze mną? Tak tylko pytam, żeby nie było niedomówień.
Zignorowała pytanie i podeszła bliżej wejścia do baru. Po tym wszystkim dziwnie się czuła, stojąc po ciemku w towarzystwie pijanego Andrysiaka. Nie bała się go, wierzyła, że nawet w stanie wzburzenia nie zrobiłby jej krzywdy, ale wolała być w lepiej oświetlonym miejscu.
– No dobra, jak tam sobie chcesz – odparł mężczyzna. – Do jutra. Co złego, to nie ja.
Schował dłonie do kieszeni, po czym wyszedł na ulicę. Nawet nie rozejrzał się na boki, po prostu ruszył przed siebie, mamrocząc coś pod nosem. Judyta wstydziła się tej myśli, ale przez ułamek sekundy żałowała, że akurat nic nie jechało. Zasłużył sobie na karę. Może niekoniecznie od razu na śmierć, ale kilka złamań postawiłoby go do pionu.
Za tą myślą przyszła kolejna. Część świadomości, której wstydziła się jeszcze bardziej, podpowiadała, by nic nie robić. Zignorować wewnętrzny głos i zająć się swoimi sprawami. Niech Andrysiak robi sobie, co chce, i tak już dostatecznie napsuł jej krwi. Zamiast ingerować, powinna spokojnie poczekać na taksówkę i wrócić do domu...
– Romek! – zawołała, ruszając za mężczyzną.
Zatrzymał się w pół kroku i stanął na krawężniku. Niewiele brakowało, a ten manewr przypłaciłby upadkiem na jezdnię.
– Zmieniłaś zdanie? – zapytał z tym swoim charakterystycznym uśmieszkiem.
Podeszła do niego, chwyciła go pod łokieć i pociągnęła z powrotem w stronę baru.
– Szybki numerek na świeżym powietrzu? – zarechotał. – Nie znałem cię od tej strony.
– Zamknij się, bo zaraz zmienię zdanie – wysyczała.
Poprowadziła Andrysiaka na chodnik. Bardzo chciała się mylić i wyjść na wyciągającą pochopne wnioski panikarę, ale zbyt dobrze znała Andrysiaka, by posądzać go o racjonalne myślenie.
– Po coś przechodził na drugą stronę? – zapytała. – Mam nadzieję, że nie wpadło ci do głowy prowadzić samochód.
Skrzywił się, po czym wyrwał rękę z jej uścisku. Kołysząc się lekko, cofnął się kilka kroków i zatrzymał dopiero na ścianie.
– A co cię to? – wymamrotał.
– To mnie to, że nie pozwolę ci usiąść za kółkiem.
– Ty mi nie pozwolisz? – zarechotał.
– Mówię poważnie. Jesteś pijany.
– A chuj ci do tego! Nie będę jechał taksówką z jakimś brudasem z Ukrainy albo innym uchodźcą. Rozpanoszyło się to gówno po całym kraju…
Nie zastanawiając się ani przez chwilę, podeszła do niego i włożyła mu obie ręce do kieszeni spodni. Wiedziała, na jakie komentarze się naraża, ale musiała wyciągnąć kluczyki.
– I to mi się podoba – mruknął, a jego dłoń powędrowała na pośladek Judyty. – Jednak dobrze cię oceniłem.
Wymacała breloczek, wyciągnęła go i od razu schowała do kieszeni marynarki. Andrysiak był tak wstawiony i napalony, że nawet się nie zorientował. Wydawać by się mogło, że jego uścisk będzie słaby, tymczasem z zaskakującą łatwością objął Judytę obiema rękami, obrócił do ściany i przygwoździł swoim ciałem.
Czuła jego smród, duszącą mieszaninę potu i alkoholu. Dyszał ciężko, sapał tuż przy jej uchu. Jedną dłonią boleśnie ścisnął jej pierś, druga powędrowała na szyję.
– Puść! – jęknęła, próbując się wyswobodzić.
Nie wiedziała, czy to strach ją sparaliżował, czy Roman okazał się tak silny, ale nie była w stanie się wyrwać. Zdołała tylko zrzucić dłoń Andrysiaka ze swojej szyi, choć bliższe prawdy byłoby stwierdzenie, że wspólnik sam na to pozwolił.
– Pachniesz jak malinka – mruknął jej do ucha.
Poczuła jego ohydne, mokre od śliny usta na swojej szyi. Dłoń pijanego mężczyzny wciąż ściskała jej pierś, podczas gdy drugą zaczął gmerać w swoich spodniach.
– Nie! – krzyknęła. Chciała wezwać pomoc, ale zasłonił jej usta dłonią.
– Ćśśś – powiedział zdyszany. – Przecież wiem, że tego chciałaś.
Bezradnie spojrzała w stronę wejścia do baru. Była tak blisko, a jednocześnie tak daleko. Błagała w myślach, by ktoś wyszedł na zewnątrz i ich zobaczył. Rozpaczliwie wypatrywała jakiegokolwiek przechodnia lub przejeżdżającego samochodu.
– Zerżnę cię, malinko – usłyszała. – Chciałaś mnie wydymać, co? Jesteś zwykłą kurwą i dostaniesz to, na co zasłużyłaś.
Sięgnął do rozporka i zaczął się z nim siłować. Judyta poczuła, jak poluzował uścisk. To była jej szansa, jedyna okazja na wyswobodzenie. Andrysiak przewyższał ją masą i siłą, ale czuł się zbyt pewnie.
Instynktownie chwyciła go za dłoń i pociągnęła w dół. Czując większą swobodę, otworzyła usta i z całej siły zacisnęła zęby na jego palcach. Zawył z bólu, klnąc pod nosem. Korzystając z tego, że odsunął się o pół kroku, naparła na niego z całej siły, próbując pozbawić go równowagi.
– Ty kurwo! – krzyknął.
Stała jak zahipnotyzowana, gdy zamachnął się i uderzył ją otwartą dłonią w twarz. Cios nie był silny. Znacznie dotkliwiej odczuła skutek uderzenia tyłem głowy o ścianę, gdy odruchowo próbowała się wycofać.
– Pomocy! – wrzasnęła tak głośno, jak tylko potrafiła.
Choć nikt nie wybiegł z lokalu, osiągnęła to, co zamierzała. Andrysiak, dysząc z wściekłości, cofnął się o kilka kroków, po czym rozejrzał się wokół. Widać dotarło do jego zapijaczonego łba, że bezkarność ma swoje granice.
– To nie koniec – warknął, po czym splunął na chodnik. – Zajebię cię, słyszysz? Powiedz o tym komuś, a rozpierdolę ci łeb, rozumiesz?
Nie odpowiedziała. Zamiast tego dopadła drzwi baru i wbiegła do środka. Na widok wpatrzonego w nią barmana i mocno wstawionych mężczyzn, którzy nagle przerwali rozmowę, kompletnie się rozkleiła.
– Chciał mnie zgwałcić – wymamrotała, po czym zalała się łzami.
CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ WERSJI