- W empik go
Za plecami anioła - ebook
Za plecami anioła - ebook
Na prawdziwe szczęście trzeba sobie zapracować. Ale kiedy przychodzi, nic już nie jest takie jak kiedyś.
Wraz z pracą Marta traci wszystko, co trzymało ją w Polsce. W spontanicznym odruchu wsiada w autobus i ląduje w Tauburgu. To jedna z tych małych miejscowości, gdzie wszyscy się znają, mają swoje sekrety i są nieufni wobec nowych przybyszów. Na szczęście Marta dostaje pracę jako opiekunka schorowanej miejscowej arystokratki. Przeprowadza się do górującego nad miastem zamku i poznaje interesujących synów staruszki. Niebawem będzie jej dane uczestniczyć w wydarzeniach, o których nawet nie śniła!
Krzepiąca opowieść o nowych szansach, w duchu książek Katarzyny Grocholi.
Renata L. Górska - autorka powieści obyczajowych, wśród których najbardziej znane to: "Za plecami anioła", "Przyciąganie niebieskie" czy "Błędne siostry". Z wykształcenia ekonomistka, ale swoje życie zawodowe związała raczej ze słowami niż liczbami - pisze felietony i opowiadania, przez wiele lat współpracowała z dwutygodnikiem polonijnym "Samo życie". Urodzona na Śląsku. Lubi dzieci i koty.
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-271-6587-5 |
Rozmiar pliku: | 966 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Był to bowiem jeden z tych rzadkich dni, w których przeczucie ma moc pokonania rozwagi.
„Wsiąść do pociągu byle jakiego...”. Dawno niesłyszany refren popularnej piosenki, będący dla wielu cichym życzeniem, nieoczekiwanie stał się jej osobistym remedium. Jakimś cudem wywołany z pamięci i bezwiednie nucony, był jak mantra kojąca jej ducha. Przy tym Marcie wcale nie marzył się nowy początek. Zadecydowano o tym za nią.
Początkowo nie czuła nic. Przyjęła wiadomość, jakby dotyczyła kogoś innego. Oddzielona ścianą obojętności, nie musiała nawet zachowywać pozorów. Rutyna pracy w butiku i zgranie z Johanną sprawiały, że wszystko było jak zawsze. Uśmiechała się do klientek, nie tracąc cierpliwości przy tych niezdecydowanych bądź nazbyt wybrednych. Pomagała dobierać ubrania w taki sposób, by pogodzić modę z ograniczeniami figury. Uprzejmość Marty była udawana, a w jej wzroku nie można by dostrzec oznak smutku. W chwilach, kiedy w sklepie nie było ruchu, piła kawę, bez lęku, że zbytnio przyspieszy jej puls, brak apetytu również jej nie dotyczył.
Jadła właśnie chińszczyznę z restauracji na piętrze ich pasażu, gdy niemal od niechcenia wyznała:
– Dirk mnie zostawił.
Spokojnie przytoczyła jego słowa. Siedząca naprzeciw kobieta zamarła, by niebawem zasypać Martę pytaniami. Po wysłuchaniu skąpo podanych faktów przynajmniej Johanna zareagowała, jak trzeba, dając upust emocjom:
– Bydlak i tchórz! Nie miał nawet odwagi, żeby powiedzieć ci to prosto w oczy?! Nie mieści mi się to w głowie! Po trzech latach bycia ze sobą zasłania się telefonem?! No nie, normalnie nie wierzę! Mam nadzieję, że chociaż nieźle go ochrzaniłaś!
– Nie.
– Jak to: nie...? – Z jej twarzy biło szczere zdumienie. – Rzuciłaś słuchawką?
– Powiedziałam „dobrze” i on się rozłączył.
– Dobrze?! Marta... co z tobą? Dobrze?!
Poza wzruszeniem ramion Johanna nie doczekała się innej odpowiedzi.
– W takim razie to musiał być szok! – orzekła. – A sądząc po twoim spokoju, chyba nadal w nim jesteś. Prędzej czy później dotrze do ciebie, co ten łajdak ci zrobił, i się rozkleisz! Wiesz, co? Idź już do domu, dam tu sobie radę!
Troska koleżanki wydała się Marcie przesadna, więc zapewniła ją, że nie ma powodu do obaw. Johanna jednak zbyt dobrze znała życie, by dać temu wiarę. Przez resztę dnia obserwowała swoją polską współpracownicę, a zarazem przyjaciółkę, czy nie nastąpi u niej załamanie nastroju. Niepotrzebnie. Marta trwała w kokonie odrętwienia, przez który nie miało szans przebić się żadne uczucie. Telefon Dirka kompletnie je zamroził i nic z tego, co się działo, nie dotykało jej – nie mogło. Ściana miała się dobrze. Po zamknięciu sklepu Johanna zaproponowała, aby wstąpić gdzieś na drinka, lecz Marta nie zareagowała. Pożegnały się więc i każda udała się w swoją stronę.
„Patrzeć, jak wszystko zostaje w tyle...”. W rytmicznie wstrząsanym tramwaju Marta znów zanuciła piosenkę i po raz pierwszy przyszła jej na myśl ucieczka. Na razie nie miała na to sił. Tymczasem musiała wrócić do miejsca, które w jednej chwili przestało być jej domem.
Ból nadszedł wieczorem. Nie wywołała go samotność; z reguły znosiła ją nieźle, acz niekoniecznie z własnego wyboru. Ostatnio kojarzyła się jej z kłamstwami Dirka. Dzisiaj wyłożył karty na stół: miał inną kobietę. Marta coś przeczuwała, lecz chyba nie chciała dowiedzieć się prawdy. Trudno było jej przyznać się przed sobą do kolejnej życiowej pomyłki. Lata z Dirkiem okazały się zmarnowane, co uświadomił jej, informując o swojej decyzji. Zrywał z nią, oznajmił jej to tonem, którego dotąd u niego nie znała. Czy w ogóle cokolwiek wiedziała o człowieku, z którym się związała, nawet jeśli tylko nieformalnie? Nie winiła siebie za łatwowierność. Owszem, przyzwyczajenie zrobiło swoje i jej czujność zmalała, lecz nie to było jej grzechem głównym. Marta po raz pierwszy w życiu zdecydowała się być z kimś, kierując się wyłącznie rozsądkiem. Została ukarana za to, że uczyniła to z rozmysłem, dla własnej wygody i z braku wiary w miłość. Teraz czuła się zdradzona nie tylko przez Dirka, ale i przez samą siebie. Bolało podwójnie.
Miała za sobą nieudane małżeństwo, po którym na długo zapomniała o mężczyznach. Później tak się ułożyło, że wyjechała do Niemiec, znalazła tu pracę, nowych znajomych. Poznawszy Dirka, nie od razu mu zaufała. Obserwowała go, a nawet prowokowała, starając się sprawdzić, czy nie ujawni cech, które kiedyś lekkomyślnie przeoczyła u męża. Dirk znosił to dzielnie, nie zrażał się łatwo, więc ostatecznie zdał jej egzamin. Teraz pojęła, że testy okazały się zawodne, bowiem zabrakło w nich zadań na wierność. Martę dotknął nie tyle jego romans, co sposób, w jaki jej go wyjawił, absolutnie nie licząc się z jej uczuciami. Moment później stwierdziła, że zasłużyła sobie i na to. Z braku prawdziwej miłości ugodzona została jej własna. Nie kochała Dirka, nie tak, jak powinno się kochać mężczyznę swojego życia. Coś o tym wiedziała, ponieważ w swoim byłym mężu zakochała się do szaleństwa, pomimo licznych ostrzeżeń osób postronnych. Ich proroctwa sprawdziły się szybko: Marta przegrała z mężowską słabością do hazardu i alkoholu. Tym razem fundamentem związku miała być rozwaga. Marta pragnęła stabilności i partnera, który nie rzuca słów na wiatr, z którym można zaplanować przyszłość. Dirk swoje oczekiwania wyraził klarownie, słowo „miłość” w nich nie padło; nie był to szczyt romantyzmu, lecz Marcie to odpowiadało. Dałaby głowę, że jemu również, nigdy przecież nie narzekał. Świadomość porażki uzmysłowiła kobiecie, iż nie można bezkarnie manipulować drugim człowiekiem.
Nie pokochała Dirka, lecz przywiązanie zrobiło swoje. W następnych dniach na przemian płakała i trzeźwo analizowała przeszłość, wysnuwając spóźnione, nieprzydatne już wnioski. Dirk nie odbierał jej telefonów i nie odpisywał na SMS-y, co podwajało jej bezsilność. Wściekłość na niego mieszała się z łzami – wynikiem użalania się nad sobą. Przestała chodzić do pracy; Johanna kryła jej nieobecność przed szefem, mającym na szczęście więcej sklepów. Kiedy jednak przyjaciółka wyłączyła komórkę, zaniepokoiła się już poważnie i nie zwlekając, pojawiła się u niej. Zaciemnione i wychłodzone mieszkanie przypominało grobowiec, zaś Marta wyglądała jak zombie.
– Dziewczyno, co ty wyprawiasz?! – Johanna z miejsca zaczęła ją besztać. – Żaden facet nie jest wart, by doprowadzić się do tego stanu!
– Daj mi spokój. Nie chce mi się żyć...
– Czy ty w ogóle coś dzisiaj jadłaś? – ani myślała rezygnować przyjaciółka. – I czemu nie włączyłaś ogrzewania? Nic zresztą nie mów, siadaj, zajmę się tobą! Najwyższa pora...
Nie bacząc na słabe protesty Marty, zmusiła ją do zrelaksowania się w wannie. Sama w tym czasie nieco uporządkowała mieszkanie i przyrządziła ciepłą kolację. Martę rozczuliła troska przyjaciółki, lecz nie umiała wyrazić wdzięczności słowami. Niezrażona jej apatią Johanna przekonała swoją podopieczną do jedzenia, po czym stawiając na stole butelkę wina, oświadczyła bez nuty żalu:
– Przechodziłam przez to kilka razy i wiem najlepiej, co pomaga. Nie zostawimy na tym nikczemniku suchej nitki...
Nie myliła się. Następnego dnia Marta obudziła się z bólem głowy, lecz nie czuła już ucisku w piersiach, który kradł jej oddech i wiarę w siebie. Była na powrót sobą, a przyszłość nie zdawała się już beznadziejna. Marta przyrzekła sobie, że na zawsze zapamięta to doświadczenie i nie zwiąże się z człowiekiem, którego nie pokocha. Nabrała zresztą przeświadczenia, że była jej pisana samotność. I wcale jej to nie przerażało.
_____________
Mechanicznie wrzucała resztę drobiazgów do torby, ignorując uwagi Dirka. Na jego pytania rzucała krótkie „tak” lub „nie”, jedynie z rzadka dodając coś więcej. Nie, nie zabierze wspólnie zakupionych sprzętów. Tak, rekompensata w podanej przez niego kwocie wystarczy. Nie, nie pracuje już w butiku. Tak, poradzi sobie. Nie, nie jest na niego wściekła. Niemo zaś dopowiadała: „zamknij się wreszcie!”.
Chciała jak najprędzej mieć to wszystko za sobą. Zdaniem Johanny powinna mu uświadomić, jakim jest skończonym dupkiem oraz ile stracił, zrywając z kimś takim jak ona. Uznała to za niezły pomysł, lecz stanąwszy oko w oko z Dirkiem, pojęła, iż tego nie zrobi. Nie było takiej potrzeby. Dwa miesiące rozłąki sprawiły, że spojrzała na niego w nowy sposób, a to, co zobaczyła, wygasiło jej wcześniejsze emocje. Ten mężczyzna nie był ich wart. Dowodziły tego również jego cyniczne przytyki i chciwość. Marta poczuła nawet coś w rodzaju wdzięczności, gdyż oto wyzwolił ją od złudnych wyobrażeń. Zgodziła się na jego propozycje, nie spierając się o niekorzystne dla niej szczegóły. Zanim się pożegnali, podsunął jej do podpisu umowę, w której rezygnowała z roszczeń do wspólnie wynajmowanego mieszkania. Od razu poprosił także o zwrot kompletu kluczy.
– Spodziewałem się scen... – podziękował jej i dorzucił: – Wszystkiego dobrego!
Marta opuściła dom z niewspółmierną do zajścia lekkością ducha. Już nie żałowała straconych lat, mogła się tylko cieszyć, że nie było ich więcej. Po raz pierwszy od tygodni zachłysnęła się wiosennym powietrzem i własną wolnością. To nic, że znalazła się znów w punkcie wyjścia. Da sobie radę.
W zaparkowanym pod domem aucie czekała na nią Johanna. Zezłościła się, usłyszawszy o ustępstwach przyjaciółki. Wbrew swoim feministycznym zapatrywaniom twierdziła, że nawet w prymitywnych plemionach istnieje zwyczaj wynagradzania oddalonej kobiety. Marta miała dostać jedynie częściowy zwrot za sprzęty, które wniosła lub kupiła do tego mieszkania. Zabrała z niego tylko rzeczy osobiste.
Przeprowadziła się do Johanny tuż po tym, jak Dirk wreszcie się zameldował. Opalony i nadrabiający miną pojawił się w sklepie, sprytnie asekurując się przed awanturą. Zwięźle wyjaśnił Marcie, że był nieosiągalny, ponieważ przebywał na urlopie; domyśliła się, w czyim towarzystwie go spędził. Nie pytała o nic, obawiając się, że jeśli zacznie to robić, nie zapanuje nad sobą. Natomiast Dirk kuł żelazo, póki gorące, i poprosił, by opuściła ich wspólne mieszkanie. Nie zaprotestowała. Zraziła się do lokum, z którym wiązało się tak wiele wspomnień. Nie wszystkie były przecież złe.
Każdego poranka Marta przeglądała oferty lokali do wynajęcia, lecz kawalerki w ostatnim czasie były rarytasem, zaś większego mieszkania nie chciała. Jakby tego było mało, włoski właściciel butiku, w którym pracowały z Johanną, oznajmił im, że jedną z nich musi zwolnić. Przyrzekł posadę młodej siostrzenicy – więzy krwi zobowiązywały go mocniej niż lojalność wobec personelu. W przeciwieństwie do owej Włoszki oraz Marty, Johanna była Niemką i chyba to przeważyło na tym, że ostatecznie to ją zatrzymał w sklepie. Chociaż żadna z przyjaciółek nie miała wpływu na jego decyzję, w ich wzajemne stosunki wkradło się napięcie. Niepracująca Marta z przewrażliwieniem odbierała wszystkie oznaki stresu u Johanny i winiła za to swoją obecność w jej domu. Na dodatek przyjaciółka poznała kogoś i stały gość w domu mógł przeszkadzać zakochanym. Niestety, Marta nie umiała znaleźć ani nowej posady, ani mieszkania. Coraz częściej myślała o tym, aby wyjechać.
Nic właściwie nie wiązało jej z tym miastem. Osiedliła się w nim za namową Dirka, wcześniej mieszkała gdzie indziej. Wszyscy tutejsi znajomi, pomijając Johannę, należeli do jego grona i kontakt z nimi się zerwał. Do tego, po tygodniach bezskutecznych poszukiwań pracy, Marta zaczęła wątpić w siebie. Nie po raz pierwszy straciła pracę, wcześniej jednak stosunkowo szybko stawała na nogi. Tym razem było inaczej.
– A może by tak wrócić do Polski? – spytała kiedyś na głos.
– Czemu nie? – podchwyciła Johanna. – Twoja ojczyzna się rozwija, zresztą, możesz tam i możesz gdzie indziej. Europa powoli przypomina Stany. Tam ludzie przeprowadzają się po kilka razy w życiu. Liczy się to, gdzie akurat jest praca, a nie sentymenty.
– Inny kraj raczej nie wchodzi w rachubę, z języków obcych dobrze znam tylko niemiecki – zauważyła Marta.
– To może jednak Polska...? Masz tam gdzie się zatrzymać?
– Na początek u ojca... Jest sam.
– No to jedź! A jakby ci nie wyszło, wrócisz. Moje drzwi zawsze będą dla ciebie otwarte! – zaręczała Johanna.
Raz zasiana w głowie idea, nie chciała opuścić Marty. Rozważała wszystkie za i przeciw, a chociaż przeważały minusy, powrót do ojczyzny nadal ją kusił. Miała trochę oszczędności, więc nie byłaby zależna od ojca, a z czasem znalazłaby pracę i coś by wynajęła. Gdyby tylko nie mieszkał tam jej były... Kto jak kto, ale on potrafił być bardzo natrętny. Wspomnienie o nim zmniejszało optymizm Marty, wywoływała go zresztą trochę na siłę. W końcu jednak skontaktowała się z ojcem. Jej pomysł nie wywołał u niego radości, a wręcz go skonsternował. Dopiero teraz wyjawił, że spotyka się z jakąś kobietą, która czasowo nawet pomieszkuje u niego. Marta nie wiedziała o jej istnieniu, więc w pierwszej chwili i ona doznała szoku. Zaraz jednak uprzytomniła sobie, że od śmierci mamy minęło już kilka lat. Zapewniła ojca, że na pewno nie będą sobie wchodzić w drogę.
Do Polski miała wrócić pociągiem. Data jej wyjazdu zbiegła się z wylotem Johanny na urlop, więc pożegnanie przyjaciółek było dość chaotyczne. Marta zostawiła u niej część swoich rzeczy do późniejszego odbioru. Resztę spakowała w jedną dużą torbę, do drugiej ręki wzięła mniejszą, z laptopem, a przez ramię przewiesiła torebkę. Kiedy podjechały autem Johanny pod dworzec, do Marty dotarło, że nie udaje się w zwyczajną podróż. Na wahania było za późno, ponadto musiała się śpieszyć, aby zdążyć kupić bilet przed odjazdem pociągu. Pomimo komplikacji ostatnich tygodni, kobiety rozstały się ze łzami w oczach; ich przyjaźń sprawdziła się w niejednym kryzysie.
Kierując się ku budynkowi dworca, Marta dostrzegła stojący przed nim autokar. Szczerze mówiąc, nie umiałaby powiedzieć, dlaczego zwróciła na niego uwagę. Wprawdzie różnił się kolorem od miejskich, lecz ten detal chyba nawet jej umknął. Kiedy podeszła bliżej, kierowca włączył silnik, a nad przednią szybą autobusu pojawiła się nazwa miejscowości docelowej. Marta przystanęła i jak zahipnotyzowana zaczęła wpatrywać się w napis. Później wielokrotnie wracała myślą do tego momentu, lecz nie udało jej się dociec, co tak naprawdę wtedy się stało. Po prostu spontanicznie kupiła bilet i zajęła miejsce w autobusie. Nie stłumiła w sobie impulsu i dopiero gdy pojazd ruszył, zrozumiała, że w głębi siebie nie chciała wracać do Polski. Jeszcze nie teraz, a już na pewno nie z poczuciem porażki. Opuszczała miasto lekko niepewna, co czeka na nią za kolejnym życiowym zakrętem.