Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

Za późno na niedokończone historie. Tom 2 - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
1 maja 2025
20,19
2019 pkt
punktów Virtualo

Za późno na niedokończone historie. Tom 2 - ebook

Świat ogarnęła długa i wyniszczająca wojna. Walczące frakcje wyrywają sobie każdy kilometr ziemi. Tam, gdzie nie jest w stanie wygrać żadna ze stron pozostaje Próżnia. Przynajmniej tak nazywają to miejsce doświadczeni operatorzy, którzy przerzucają tam sprzęt, ludzi i informacje. Jeden z najlepszych operatorów, Casen Webster, staje w obliczu wydarzeń, które podważają jego dotychczasowe życie. Książka przeznaczona dla osób pełnoletnich.

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8384-854-9
Rozmiar pliku: 2,7 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział 0

Zwykłe odwiedziny nigdy nie przynosiły tak ogromnej ulgi, jak wyczekiwane powroty. Wizytowanie było proste. Miało swój wyćwiczony i monotonny tryb. Można było wtedy uścisnąć tylko te dłonie, które się chciało. Przelotne spotkania przypominały nawlekanie kolejnych osób na nić rozciągniętą nad kurzem codzienności. Emocje i bliskość ustępowały wystarczającej powierzchowności. Właśnie tak funkcjonowała baza wojskowa. Była tandemem budynków i ludzi pracujących w niemożliwym do zatrzymania obiegu dokumentów, rozkazów, obliczeń, przeglądów, instrukcji i wszystkiego, co można było zapisać w jakiejś procedurze. Magazyn dla setek ton blachy wygiętej w kształt pojazdów i labirynt korytarzy dla tupiących oficerskich butów.

Inaczej było w przypadku powrotów. Wtedy urzędnicza fasada opadała. Przez chwilę baza przeistaczała się w dom, miejsce wypełnione twarzami, które z ulgą i wzruszeniem witały załogi po zakończonej misji. Personel stawał się rodziną, a dach hangaru — kawałkiem własnego nieba. Wytrwałość życia świętowała w każdym korytarzu, ukrywając się przed deszczem ulotności. Różnica dzieląca wizyty i powroty była najbardziej widoczna w skupionych spojrzeniach żołnierzy.

Dla Casena Webstera dzisiaj to miejsce było bliżej niekreślonym przystankiem na długiej drodze kariery przebiegającej przez środek wojny pomiędzy AEI i UFP. Niczym zaprogramowany automat próbował myśleć o swojej wizycie wyłącznie jak o administracyjnym obowiązku. Ale nie do końca mu się to udawało. Znane mu wcześniej dźwięki, twarze, a nawet zapach korytarzy teraz wydawały się trochę obce. Czuł się tak, jakby wizytował codzienne miejsce pracy po raz pierwszy. Albo był duchem, którego nieszczęście polega na tym, że jednocześnie jest i go nie ma. Gdyby tylko przyłożył rękę do którejkolwiek ze ścian, to pewnie mógłby przeniknąć do pomieszczenia obok.

Spróbował jeszcze raz uporządkować myśli. W końcu najbardziej liczyło się to, że ciągle miał przed sobą kolejny dzień do przeżycia. Nawet jeśli ostatnia misja zakończyła się porażką, to UFP nie zapominało jeszcze jego nazwiska. Łaskawy los zawsze przemawiał mu do ucha w niezrozumiałym języku.

Casen wyćwiczonym krokiem, godnym jego statusu, kierował się do sali sądowej w zachodnim skrzydle bazy. Spojrzał na zegarek schowany pod szerokim mankietem munduru. Nie musiał się spieszyć. Miał trochę czasu. Postanowił po drodze zajrzeć do głównego hangaru. Wiedział, jak dotrzeć tam na skróty, mimo to wybrał trasę prowadzącą przez wszystkie reprezentacyjne korytarze.

Pomiędzy drzwiami, za którymi czekały małe oficerskie pokoje, wisiały fotografie poległych żołnierzy. Niestety nie wszystkich. Na rytuał pamięci mogli liczyć jedynie ci, do których UFP chciało się oficjalnie przyznać. Casen znał osobiście dziesiątki twarzy, które nigdy się tutaj nie pojawiły. Byli to zarówno jego przyjaciele, jak i po prostu koledzy idący kiedyś tą samą drogą. Domyślał się, że gdyby on pewnego dnia nie wrócił, to jego zdjęcie by się tutaj nie znalazło.

Nie zatrzymywał się, szedł dalej. Wypastowane buty wystukiwały żołnierski rytm. Główny hangar otwierał się tuż przed nim.

Oparł się o kwadratową barierkę na balkonie i uważnie obserwował mrówczą pracę mechaników. Z góry najlepiej było widać ogrom tego pomieszczenia. Jego ściany ciągnęły się tak daleko, że dla oka przeciwległy koniec hangaru wyglądał, jakby został nienaturalnie pomniejszony. W dole serwisowanych było kilkadziesiąt maszyn, przy udziale ich pilotów i członków załogi, którzy nadzorowali remonty i modyfikacje. Każdemu, kto miał jakieś narzędzie w ręce, zależało na tym, aby jak najszybciej oddać sprawny sprzęt na kolejną misję. W poświęceniu, z jakim UFP angażowało się w najmniejsze zadanie, uobecniał się cały ciężar pożądanego zwycięstwa. Nawet jeśli zapłata była wysoka, to na końcu nic nie znaczyła w obliczu osiągniętego celu. To było poświęcenie zbudowane na sile każdego obywatela z osobna, wyrażającej się spełnianiem swojego obowiązku wbrew poczuciu beznadziei. Tego szczególnie obawiało się AEI. Nie z powodu niespodziewanych zwycięstw, jakie dawało całkowite poświęcenie, ale dlatego, że było to trudne do uchwycenia w ich pragmatycznym i predyktywnym sposobie analizowania.

Hałas pracujących narzędzi, huk upadających części maszyn i wzajemne przekrzykiwanie się personelu sprawiały wrażenie chaotycznie dyrygowanej orkiestry. Ale sprawne oko Casena szybko orientowało się, w jaki sposób i nad czym konkretnie pracowały poszczególne grupy. Błyskawiczna i wnikliwa obserwacja była najważniejszą umiejętnością w jego profesji. Do tego sam wiele razy bywał na dole z Baltiką. Ramię w ramię z najlepszymi mechanikami UFP rozkładał statek na drobne elementy, planował niezbędne przeróbki, a czasem dokonywał własnych usprawnień. Przed każdą misją wypowiadał to samo zdanie: „Przypływ zabierze nas tam, dokąd chcemy”. Wierzył w to, że milcząca skorupa pojazdu zgadzała się z nim i jeszcze raz przyzwalała jemu oraz całej załodze wrócić do domu.

Przebywanie w ulubionym miejscu w bazie przywołało uporczywą myśl. Echo w jego głowie powtarzało, że będzie tęsknił za Baltiką.

Północna ćwiartka ogromnego hangaru była oddzielona od reszty pomieszczenia. Wysoka modułowa ścianka, rozciągnięta jak harmonijka, zasłaniała regularnym pracownikom i żołnierzom to, co działo się tuż za nią. Casen przeszedł balkonem na sąsiednie skrzydło hangaru, aby zajrzeć na drugą stronę. Zobaczył tam kilkadziesiąt osób, które w doskonałej koordynacji składały nową maszynę. Większość personelu miała na sobie uniformy korporacji TEG — prywatnego kontraktora uważanego za jednego z najlepszych w przemyśle obronności. TEG szczycił się tym, że zatrudniał najbystrzejsze umysły. Dzięki nim z łatwością dopisywał kolejne zera do wojskowych kontraktów. Każda innowacja dawała jakąś przewagę na polu bitwy. A kiedy nowe rozwiązania faktycznie przekładały się na efektowne wyniki, jedyny problem z pieniędzmi polegał tylko na ich liczeniu. W czasie wojny to korporacje były prawdziwymi i jedynymi zwycięzcami.

Tam, za kurtyną, inżynierowie w biegu wspinali się po czarno-żółtych stelażach, precyzyjnie obsługiwali małe kołowe dźwigi, jednocześnie wspomagając się chmurą niewielkich dronów podających im narzędzia i podtrzymujących części pojazdu. Proces budowy oglądało się z takim samym zaangażowaniem jak przewracające się kostki domina. Największe wrażenie robiła jednak montowana maszyna. Długa prostokątna konstrukcja rysowała swoje wymodelowane brzegi w rozwartych krawędziach układających się w tak wiele załamań i przetłoczeń, że wprawiały oko w zakłopotanie. Pojazd przypominał optyczną iluzję. Casen nie widział wcześniej niczego podobnego. Boki głównej bryły uzbrojone były w zaczepy. Obok leżały wymienne elementy, które można było do nich dopiąć. Były tam różnego rodzaju koła z wysokim bieżnikiem, coś, co przypominało skrzydła, oraz układy gąsienicowe. Pod spodem zainstalowano dwie prowadnice do podczepiania dodatkowego sprzętu. Casen wywnioskował, że pojazd mógł zabrać kilkuosobową załogę, trochę ładunku albo grupę pasażerów. Nie wyglądał jak coś, co było stworzone do ataku.

Największe wrażenie robił jednak materiał, jakim pokryto maszynę. Matowa, metaliczna powierzchnia przepuszczała kolor i światło tak, że pojazd niemal całkowicie zlewał się z otoczeniem. Kiedy jeden z inżynierów przykładał do niego aparat do diagnostyki, pewne części panelu momentami stawały się niemal przezroczyste. Iluzję odrobinę psuły przysunięte blisko stelaże i pracujący na nich personel.

Materiał zdawał się płynnie reagować na sposób, w jaki padało na niego światło. Jakby specjalnie dla każdej wpatrzonej w niego pary oczu powstawał inny maskujący obraz. Dla kogoś, kto stałby kilkaset metrów dalej, ta optyczna sztuczka zamaskowałaby pojazd idealnie, jak gdyby został wymazany z pejzażu.

Była to więc maszyna specjalnego przeznaczenia. Trudna do zaobserwowania i z pewnością ciężka do wykrycia.

— Jeśli to cudeńko faktycznie potrafi to, co na papierze napisali o nim jajogłowi, to mamy godnego następcę Baltiki — zabrzmiał niski głos za plecami Casena.

Webster odwrócił się i zasalutował, tak jak dawno temu robili to żołnierze UFP — przeciągając lewym kciukiem zaciśniętej pięści w dół po lewej skroni.

Niski głos należał do Teda Ripleya, dowódcy Casena, który teraz patrzył na niego podkrążonymi oczami i z niepewnym uśmiechem. Na jego zadartym małym nosie ledwo trzymały się grube, zsunięte nisko oprawki okularów. Ted był przełożonym, który najlepiej radził sobie z dowodzeniem zza biurka. Dokładnie studiował raporty, rozliczał cele, układał plany, sprawnie syntezował informacje od podwładnych i potrafił je sprzedać wyżej. Ted i Webster byli równolatkami. Mieli po czterdzieści pięć lat. Ripley był o głowę wyższy, co sprawiało, że przerzucanie papierów było dla niego lepszym zajęciem niż pilotowanie ciasnych maszyn. Obaj lubili ze sobą pracować. Ted nie zadawał zbyt wielu pytań, a Casen mógł liczyć na wsparcie, kiedy dochodziło do różnicy zdań z wyższym dowództwem. Ripley miał na sobie codzienne militarne ubranie: spodnie z szerokimi kieszeniami i zielony sweter. Jedynym elementem, który wskazywał jego rangę, była przyczepiona do lewej piersi skromna metalowa belka z nazwiskiem i stopniem w hierarchii UFP.

— Myślałem, że dzisiaj sobie darujesz. Kto oprócz ciebie bawi się jeszcze w ten teatr z machaniem rękami i przebierankami? Tylko na rozprawie do nikogo nie salutuj, bo to będzie źle wyglądało.

Webster przyjacielskim spojrzeniem przyjął uwagi do swoich formalnych przyzwyczajeń. Nie był w nastroju, żeby odpowiedzieć inaczej. Był ubrany w reprezentacyjny mundur. Pod brązowostalowym napierśnikiem i naramiennikami leżał wyprasowany ciemnozielony materiał. Taki sam jak spodnie, z tą różnicą, że wzdłuż nogawek biegły czerwone pasy na przeszyciach. Głowa chowała się w sztywnym kołnierzu nachodzącym na uszy. Zgodnie z tradycją najbardziej oficjalną częścią munduru był przyczepiony do lewego ramienia lekki płaszcz. To znak, że żołnierz stawiał się na spotkanie z aparatem administracyjnym. Dzisiaj wśród wojsk UFP prawie nikt nie zakładał tradycyjnego umundurowania. Hołdowanie insygniom, regulaminowym strojom czy gestom było znakiem przeszłości i raczej niewłaściwą metodą podążania za nowoczesnym UFP. Motywacja, dyscyplina żołnierzy, a co najważniejsze — ich poświęcenie, powinny mieć źródło w nich, a nie w symbolice. To myślenie brało swój początek z nowej ideologii UFP. Z niej wyłaniał się obraz człowieka będącego światem. Wszystko, co oficjalne, było kiedyś traktowane jako drogowskaz do celu. Dzisiaj prawdziwy obywatel UFP nie potrzebuje już wskazówek. W końcu świadomie oraz całym sobą tworzy i poznaje świat. Zawsze wie, jaki jest jego cel. Przez działanie innych buduje wartość swojego życia i przejmuje sprawczość nad własnym losem. Jeśli rzeczywiście w coś się wierzy, nie wypada dodawać do tego nimbu mistycyzmu ani insygniów. Przynajmniej tak głosił uproszczony formalizm UFP. Myślenie to przyświecało armii, politykom i codzienności wszystkich obywateli.

Casen należał do tej wąskiej grupy osób, które poparcie ideologii lubiły łączyć z manifestowaniem tradycyjnych wzorców. Całym sobą wierzył w UFP i chciał to pokazywać. Nie dla innych, ale dla siebie. Wszystko, co demonstrował, pozłacał słońcem własnej dumy. Takich staromodnych wywrotowców jak on była garstka, więc nikt nie traktował ich poważnie.

— Założę się, że z takiej odległości nie będzie go słychać. — Ripley wskazał palcem na pojazd w dole. — Kto wie, może to będzie początek nowej doktryny przerzutów?

— Może. Baltiki jednak nie da się zastąpić. Ona pozwala nam na wszystko. — Casen nie szukał okazji do dłuższej dyskusji.

Ripley zamyślił się, a wzrok zawiesił daleko przed sobą.

— Pewnie masz rację — zgodził się po chwili. — To, co na papierze, to jedno, a każda, nawet najlepsza maszyna potrzebuje operatora, który wie, co robić. — Westchnął, po czym zmienił temat: — Jak się czujesz i jak znosisz tę całą sytuację? — w jego głosie pobrzmiewało szczere zmartwienie.

— Dziękuję za troskę. Chyba zdążyłem to przetrawić — rzekł Casen.

— Dobrze. To dobrze. Znam cię na tyle, że nie spodziewałem się innej odpowiedzi. Albo dałeś mi taką, jaką chciałem usłyszeć. Tak czy inaczej… — Ripley uważnie przyglądał się Casenowi.

— Zależy mi na wyjaśnieniu tej sprawy i powrocie do przerzutów. Dzisiejsze spotkanie jest nieporozumieniem. Powiedz mi, ile protokołów muszą napisać, żeby dać mi spokój? — Szorstka szczerość ścisnęła usta Casena w grymasie zniesmaczenia.

— Takie rozprawy powinny się odbyć. Odpowiedziałeś na nasze pytania. Odpowiedziałeś na pytania śledczych. Przez kolejne biurka przeszły różne interpretacje. Rozprawa będzie dotyczyła już tylko tego, co zostało na końcu. I twojego powrotu. — Ted przerwał na chwilę, dając sobie moment, aż opuści go dreszcz dziwnego przeczucia, a następnie dodał: — Zginęli dobrzy ludzie. Najlepsi obywatele UFP. To ich poświęcenie dla świata. Dla człowieka. Na pewno strata Baltiki nie jest w tym wszystkim istotna.

Zapadło ciężkie milczenie. Obaj mężczyźni zastanawiali się, co powiedzieć dalej. Obawiali się, że jedno niewłaściwe słowo będzie jak rozgrzebywanie jeszcze gojącej się rany.

— Wierzę w ciebie, Webster. Wiem, że jesteś niewinny, i będę cię bronić do samego końca. Jesteś i będziesz najlepszym cholernym specjalistą, jakiego znam. Nieważne, w jakie gówno cię pakowałem, zawsze kończyłeś misję z sukcesem. Nawet to, co było ostatnio… w końcu żyjesz. To jest najważniejsze. Ten proces to tylko kolejny wysoki schodek, na który trzeba się wspiąć.

— Dziękuję. To wiele dla mnie znaczy. — Casen najpierw poczuł, jak jego napięte do tej pory ciało rozluźnia się, a potem znalazł w sobie niekontrolowaną skruchę. Słowa Ripleya trafiły w dobry punkt.

— Chcę coś jeszcze powiedzieć, ale mówię to hipotetycznie. Nawet gdybyś to zrobił, to wiem, że miałeś swój powód, i pewnie postąpiłbym tak samo na twoim miejscu — niepewnie ciągnął Ripley, jakby słowa były dla niego ciężarem.

Ostatnie zdanie wzbudziło w Casenie czujność i ponowne napięcie. Ted był bardzo dobrym rozmówcą, ale nie potrafił udawać. Odsłonił swoje karty, a Webster poczuł blef.

— Hipotetycznie nie ma potrzeby sprawdzać moich intencji. — Casen nerwowo poprawił nienaganny mundur.

— Pewnie masz rację. Przepraszam za to. Jeśli udało ci się do tej pory przejść przez wojnę bez blizn, to pewnie uda ci się teraz. — Ripley próbował wybrnąć z sytuacji. — A co z Laną? Wie o twoich… naszych problemach?

— Wie o moim procesie. Znosi to po swojemu. Jeszcze dajemy radę. Dzisiaj wzięła wolne. Zasugerowali jej to współpracownicy. Podobno nawet osoby, które znały ją słabo, od razu widziały, że potrzebuje odpocząć.

— Mam nadzieję, że to nie potrwa długo. Przykro mi słyszeć, że nie wszędzie przechodzi to bez echa. Chyba najlepiej mają ci, którzy potrafią każdy niepokój w głowie zagłuszyć pracą. — Ripley starał się uspokoić przyjaciela, ale przez nieudany blef stracił pewność siebie.

Casen, widząc nieporadność Teda, postanowił odejść od tematu procesu. Skinieniem głowy wskazał w stronę montowanej maszyny.

— Nie byłoby tych problemów, gdyby pojazdy same przerzucały się na drugą stronę — zasugerował.

— Myślisz, że kiedyś zastąpią nas na tyle inteligentniejsze maszyny? — zapytał Ripley, jednocześnie sam zastanawiając się nad odpowiedzią.

— Nie wiem. Może? Było chyba parę prób, ale jak widać, ciągle tutaj jesteśmy. Spotkałem kilka takich naszych wynalazków. Doskonałych stalowych żołnierzy i pojazdów. Na pierwszy rzut oka fantastyczne maszyny, ale ciągle nie nadążają za naszym światem. Szybko łamią sobie kręgosłupy i algorytmy.

Z punktu widzenia przemysłu zbrojeniowego oraz korporacji konstruowanie maszyn z zaprogramowaną listą zadań było osiągalnym celem. Wyzwaniem pozostawało napisanie programu, który pozwalałby automatom na całkowitą swobodę w realizowaniu tych zadań. Do tego potrzebny był kod umożliwiający interpretowanie świata na równi z człowiekiem lub lepiej. Zarówno dla inżynierów AEI, jak i UFP ta droga była jak dotąd niemożliwa.

— Na razie nadają się jedynie do podawania narzędzi. Może to i dobrze. — Ripley obserwował niebieskie kołyszące się w powietrzu drony pomagające przy konstruowaniu specjalnego statku.

— Jeśli kiedykolwiek okażą się przydatne, to dzięki szybkości swojej pracy. No i są tańsze niż ludzie. Ale to my będziemy wskazywać cele — wyliczał Casen.

— A przy podejmowaniu najważniejszych decyzji?

— Co ma pan na myśli? — Casen obrócił się w stronę Teda.

— Czy jednak kiedyś inteligentna maszyna przejmie całe dowództwo? Zastąpi takich oficerów jak my?

Usta Casena nieśmiało drgnęły, jakby chciał się uśmiechnąć.

— To możliwe, ale bardzo mało prawdopodobne. Dowodzenie to nie równanie. Niedopatrzenia i nieprzewidywalność człowieka są zbyt ważnym elementem w tym procesie. Człowiek jest światem wraz ze swoimi wadami. Tak więc niedoskonałość musi być, by istniał świat. Człowiek rodzi się z niedoskonałości. Maszyny rodzą się z logiki. Mogę oddać życie za misję i swój statek. Każda maszyna będzie to potrafiła odnotować, ale żadna nie pojmie tego, tak jak rozumie to człowiek, czyli przez swój wewnętrzny system wad. Nasze wady są niezbędne.

Ripley przeciągnął dłonią po brodzie. Odpowiedź Casena bardzo go zainteresowała. Przytaknął, a następnie spojrzał na zegarek.

— Czas na nas.

***

Maszerując w milczeniu, przeszli labiryntem korytarzy do zachodniego skrzydła. W sektorze sądowym przywitał ich półokrągły, wysoki blat recepcji. Za nim siedział wyprostowany urzędnik prowadzący rozmowę przez swój neurowear. Ripley i Webster czekali, aż skończy.

Z tego miejsca w bazie połączenia na odległość mogły być prowadzone tylko przy pomocy neurowearu. Decydowały o tym względy bezpieczeństwa. Złamanie zabezpieczeń zakodowanych przy użyciu osobistych danych biometrycznych, dotyczących budowy mózgu i tożsamości, było praktycznie niemożliwe. Taką rozmowę mógł teoretycznie rozszyfrować jedynie ktoś z tym samym obywatelstwem i bliską biometrią, ale i to wymagałoby ogromnej ilości mocy obliczeniowej.

Technologia neurokryptologii wyniosła do ścisłego grona światowych celebrytów skandalistę i naukowca Teodora Becka. Plotki, o których słyszał Casen, mówiły o tym, że Teodor był zaangażowany w duży projekt udoskonalenia sztucznej inteligencji. Podobno starał się o własną bazę do jego realizacji, ale były z tym jakieś problemy.

Mężczyźni czekali w napięciu, wpatrując się w lśniący blat recepcji. Rozmowa urzędnika trwała w ich ocenie za długo. Jego donośny głos zdradzał, że nie było to nic związanego ze służbowymi obowiązkami, a raczej prywatna, mało znacząca dysputa.

Poirytowany sytuacją Casen odebrał to jako brak szacunku dla wyższych stopniem osób, a przede wszystkim miejsca. Pofatygował się za blat. Podszedł do pogrążonego w rozmowie, najwyraźniej niezorientowanego w sytuacji urzędnika i mocno zacisnął dłoń na jego karku. Dla kogoś zanurzonego w neuropołączeniu chwyt w tym miejscu był jak niechciane zanurzenie w lodowatej wodzie. Wystraszony urzędnik podskoczył na krześle.

— Ted Ripley i Casen Webster. Czekamy na rozprawę — wyjaśnił Casen wyjątkowo spokojnie, przechodząc na drugą stronę blatu.

— Tak jest! Rozprawa zaraz się zacznie. Drzwi numer czterdzieści dwa. — Mężczyzna wstał, ukłonił się z wyrazem przeprosin na twarzy i wyciągnął dłoń we właściwym kierunku.

Ted i Casen przeszli pod wskazany numer.

— Nie strasz ludzi. Wystarczyło coś powiedzieć. — Ripley przypatrywał się Casenowi z dystansem. Domyślał się, że musiał to być nerwowy wybuch spowodowany zbliżającą się rozprawą. — To nie była postawa do zaakceptowania. — Jego głos zabrzmiał, jakby udzielał mu surowej dyspozycji. Ted obawiał się, że zachowanie przy recepcji może być początkiem czegoś znacznie poważniejszego.

Na ekranie informacyjnym przed drzwiami z numerem czterdzieści dwa wyświetlał się duży biały napis na zielonym tle: „SALA OTWARTA”.Rozdział 1

Sala, w której miała toczyć się rozprawa Casena Webstera, mogła pomieścić nawet do stu osób. Na ścianie po lewej stronie od wejścia rozciągała się wysoka matowogranatowa kotara z herbem UFP. Pod nią stały dwie ławy ustawione do siebie w kształt litery „L”. Krótsza była opatrzona plakietką z nazwiskiem Casena. Przy drugiej siedziały trzy osoby, a jedno miejsce było wolne. Casen rozpoznał dwie twarze. Pierwsza należała do Uwe Folla, szefa kontrwywiadu UFP, którym tak samo gardzili jego podwładni, jak i równi mu stopniem dowódcy. Casen nie był wyjątkiem w tym względzie. Uwe utrzymywał się na swojej posadzie wyłącznie dzięki osiąganym wynikom. Bez nich był jedynie śliskim i bezwzględnym urzędnikiem, wyobcowanym ze swojego środowiska.

Obok niego siedział Caleb Doos — dowódca bazy, w której stacjonował Casen. Sześćdziesięcioletni doświadczony wojskowy, zawsze uśmiechnięty i bardzo wyrozumiały dla swoich ludzi. Jego długie białe włosy, farbowana na niebiesko broda i żółte okulary wyglądały na pierwszy rzut oka dość ekscentrycznie, ale był to celowy zabieg. W blisko czterdziestoletniej karierze wojskowej stracił wszystkie kończyny. Nie ukrywał robotycznych protez, a na sztuczną skórę nie było go stać. Zdawał sobie sprawę z niecodzienności swojego wyglądu. Przy nim fantazyjne dodatki nie były czymś dziwnym, czasami odciągały wzrok osób nieprzyzwyczajonych do tylu okaleczeń.

Zgodnie z protokołem i procedurami trzecim uczestnikiem rozprawy była osoba niezależna. Ktoś z dala od sprawy i przestrzeni zawodowej oskarżonego. Anonimowy urzędnik, którego interes nie krzyżuje się w żadnym miejscu z uczestnikami procesu. W tym przypadku była to trzydziestokilkuletnia kobieta z bardzo pewnym siebie spojrzeniem. W ocenie Casena jej postawa była udawana. Zdradzały ją zbyt ciasno i zbyt dokładnie upięte włosy. W stresie nie czuła, kiedy skóra jej twarzy naciągała się mocno za misternie uczesaną fryzurą. Nie przeszkadzała jej również krzywo ułożona apaszka. Po prostu nie zwracała na nią uwagi. Za bardzo starała się wypaść wzorowo.

Casena zastanawiało czwarte, początkowo puste miejsce. Zajął je Ripley. Tego Casen się nie spodziewał. Myślał, że Ted tylko odprowadzi go do sali rozpraw, siądzie na widowni i będzie obserwował przesłuchanie. Tymczasem stanął po drugiej stronie.

Webster wyprostował się sztywno, zaskoczony. Z niemym pytaniem wypisanym na twarzy przypatrywał się bezpośredniemu dowódcy. Zastanawiał się, czy to dobry, czy zły znak. Może skrytość Ripleya była celowa. Nie chciał zamartwiać przyjaciela albo nie chciał za dużo obiecywać. Niezależnie od przyczyny Casen założył, że zachowanie Teda, jak każdy niespodziewany zwrot w tej sprawie, wymaga wzmożonej czujności.

Webster czuł na sobie przenikliwy wzrok czterech obecnie najważniejszych w jego życiu osób — szereg urzędników, ludzki porządek i jednocześnie ostrze sprawiedliwości. Werdykt musiał zapaść zgodnie z zasadami sądów wojennych UFP. Każdy z członków składu sędziowskiego odpowiadał za inną część dochodzenia: podejrzanego, zajście, dowody, wyrok. I każdy po przesłuchaniu i wysłuchaniu oskarżonego opowiadał się za jego winą lub niewinnością. Równy podział głosów oznaczał, że potrzebne będzie kolejne przesłuchanie.

— Wszystkie nagrania neurokryptologiczne zgromadzonych tu osób zostają zablokowane. Poza moim. Będzie ono niezbędne do udokumentowania prawidłowego przebiegu przesłuchania — oficjalnie obwieścił Uwe. — Proszę, zaczynamy od omówienia profilu podejrzanego Casena Webstera.

Głos zabrał ekscentryczny dowódca bazy.

— Casen Webster urodził się po stronie UFP. Jego służba trwa dwadzieścia pięć lat. Zaczynał jako inżynier. Stacjonował w trzech jednostkach. O tym za chwilę. Do mojej bazy trafił cztery lata temu. Jego działalność operacyjna dotyczy wyłącznie przerzutów. Od maja tego roku…

— Czy może pan powiedzieć, czym właściwie są przerzuty? — wtrąciła się niezależna uczestniczka obrad. Wydawało jej się, że przerywając i zadając dodatkowe pytania, zapunktuje profesjonalizmem i zaangażowaniem, szczególnie w oczach Uwe.

— To zależy od uprawień, jakie zostały udzielone obecnym tutaj — wyjaśnił dowódca bazy, porozumiewawczo uśmiechając się do autorki pytania, a następie spoglądając poważnym wzrokiem na Uwe.

— Kontynuować. Wszyscy są zweryfikowani przeze mnie osobiście. — Uwe uderzył władczo w formalny ton.

— W takim razie przerzuty to nasz sposób na lepsze rozpoznanie wroga i prowadzenie działań na jego zapleczu. Operacyjnie to głównie sabotaż i rozpoznanie. Casen, wraz z garstką wyszkolonych do tego osób, posiada wiedzę, umiejętności i sprzęt potrzebny do przerzucenia naszych ludzi i informacji z jednej strony na drugą. Przekraczanie niezauważonym nawet stukilometrowej linii frontu to najtrudniejsze zadanie, przed jakim możemy postawić żołnierza. Wymaga nieustannego…

— Tyle wystarczy. Przejdźmy do zajścia. — Uwe wyraźnie się niecierpliwił.

Casen zaklął w myślach. Oto przed nim jakaś przypadkowa kobieta bardzo siliła się na to, żeby wypaść profesjonalnie. Gołym okiem widać było, że nigdy nie uczestniczyła w podobnym procesie. Miała decydować o jego losie, a nawet nie wiedziała, czym zajmował się dla UFP. W tym musiał maczać palce znienawidzony przez wszystkich szef kontrwywiadu.

Uwe nerwowo kręcił się w fotelu. Czekał, aż w końcu rozprawa przejdzie do etapu, kiedy on będzie mógł przedstawić podejrzenia ciążące na Casenie.

— W takim razie kolej na mnie — głos Teda delikatnie się załamał. Po wielu latach znajomości Casen potrafił zauważyć takie detale u swojego przyjaciela. Jako jedyny Ripley przemawiał na stojąco. — Casen Webster otrzymał zadanie przerzucenia dwóch agentów mających rozpoznać wrażliwą infrastrukturę AEI. Detale, ze względu na misję, pominiemy. Odbył łącznie siedem pełnych przerzutów w ramach zadania. Nasi agenci byli już dobrze ustawieni po stronie wroga. Działali pod nową tożsamością i regularnie dostarczali cenne informacje… — relacjonując fakty, Ripley nie patrzył na przyjaciela. W przeciwieństwie do Uwe, który wbił w Casena zaczepny wzrok, zaciskając coraz silniej oparte o blat pięści. Ripley kontynuował: — Casen wracał z ósmego przerzutu. Po zakończonej misji sprowadzał do domu naszych długo ulokowanych agentów. Pojazd, którym dowodził, czyli Baltikę, zaparkował w naszej bazie. Casen opuścił go bezpiecznie. Z jego rozkazu agenci zostali na pokładzie. Autopilot został zaprogramowany tak, aby odstawić ich do własnej bazy. Nie dolecieli na miejsce. Niedługo po starcie maszyna eksplodowała, zabijając obu agentów. Do dzisiaj nie wiemy, jak ładunek został podłożony ani dlaczego nie wykryły go nasze systemy monitorowania. Nie wiemy też, jak został zdetonowany. — Ripley usiadł, drżącą ręką podsuwając sobie krzesło.

Webster poczuł się, jakby wpadał w próżnię.

— Jestem tutaj, aby doprowadzić ten proces do najwłaściwszego końca — zaczął Uwe. — Na oskarżonym ciążą zarzuty sabotażu, spiskowania przeciwko UFP, zabójstwa, narażenia zdrowia i życia personelu tej bazy. Proces jest tajny, a teraz ja zadbam o to, aby był szybki. — Wyprostował się, jakby chciał podkreślić swoją pewność siebie, i od razu dodał: — Uzyskane ze statku dane wskazują, że podczas ostatniego lotu nikt, oprócz oskarżonego i nieżyjących agentów, nie miał do niego dostępu. To jest do stwierdzenia z absolutnie stuprocentową pewnością. Eksplozja nastąpiła po tym, jak JEDNA osoba opuściła statek. Pojazd eksplodował w niebezpiecznej odległości od bazy. Na szczęście nie spowodował żadnych dodatkowych strat. To wszystko nie wygląda na zbieg okoliczności. Co grozi podejrzanemu? — Wzrok Uwe powędrował w stronę jedynej kobiety uczestniczącej w procesie.

Ta odczytała swoją kwestię z tabletu:

— „Za udowodnienie sabotażu, śmierć. Za udowodnienie udziału w spisku, śmierć. Za zabójstwo personelu wojskowego, śmierć. Za…”

— Dziękuję, wystarczy — przerwał jej Uwe. — Zanim wydamy wyrok, chciałbym wiedzieć, dlaczego to zrobiłeś — zwrócił się do oskarżonego.

Casen obserwował nieruchome twarze przy sąsiednim stole. Ripley ani kobieta nie patrzyli w jego stronę. Bali się albo wstydzili. Tylko dowódca bazy i Uwe mieli wystarczająco odwagi, by spojrzeć mu w oczy. Casen zastanawiał się, czy unikanie wzroku mogło oznaczać, że wynik procesu był z góry ustawiony. Uwe w końcu był do tego zdolny.

Dlaczego Ted jeszcze kilka minut przed wejściem na salę zachowywał się jak przyjaciel i ofiarował swoje wsparcie? Jeśli wiedział, że siądzie naprzeciwko, to czemu rozmawiał z podejrzanym? To, zdaniem Casena, nie trzymało się kupy. W całej karierze nie spotkał się z takim podejściem do procesu jakiegokolwiek żołnierza.

Wykonując swoje zadania, za każdym razem ryzykował życie. Nie bał się śmierci. Nie bał się przeciwnika. Potrafił strzec powierzonych mu tajemnic. Nauczył się działać nawet w całkowicie beznadziejnych sytuacjach. Teraz nie było inaczej.

Webster wstał, wyciągnął mankiety i poprawił przyczepiony do ramienia płaszcz.

— Jak wspomniał mój przedmówca, służę dla UFP dwadzieścia pięć lat, z czego od czterech tworzę i udoskonalam metody przerzutów. Nie da się tego nauczyć w symulatorze, więc codziennie narażam swoje życie, trenując w trudnych warunkach i szukając nowych tras. Jestem pierwszą osobą w naszej armii, która podjęła się tego zadania. Każdy kolejny specjalista w tej dziedzinie został przeze mnie przeszkolony. W czasie całej służby otrzymałem odznaczenia za ukończenie trudnych misji oraz ratowanie towarzyszy. Nigdy nie zawiodłem. Nigdy nie zdradziłem. Ale gdybym chciał zadać cios UFP, zrobiłbym to właśnie w ten sposób: zrzucając podejrzenia na kogoś, kto stworzył tę nową metodę walki. Do dzisiaj AEI nie jest w stanie doścignąć nas w skuteczności przerzutów. Ich statki wpadają częściej niż nasze. Jeśli wróg nie może być skuteczny, to przynajmniej sprowadzi nas do swojego poziomu. I właśnie z tego powodu stoję tu dzisiaj przed wami.

— Może masz rację, ale pominąłeś bardzo istotny fakt. Otóż aby zaatakować swoich, potrzebny jest motyw, a ty, zdaje się, takowy posiadasz. Cztery lata temu w nalocie na szpital zginęli nasi obywatele. W tym twoja córka — mówił Uwe, unosząc kącik ust, jakby chciał sprowokować Webstera.

— Tak, w bombardowaniu zginęła moja córka — sucho przyznał mu rację Casen.

— Od tego czasu zacząłeś zajmować się przerzutami. Nie chciałeś brać udziału w regularnych działaniach na linii frontu.

— Tak.

— Podczas ostatnich lotów dowiedziałeś się, jaki cel operacyjny został przydzielony naszym agentom. Przedstaw go — rozkazał Uwe.

— Agenci mieli uzyskać informacje na temat cywilnych obiektów wykorzystywanych jako schrony, aby w przypadku rozszerzania ofensywy atakować również te cele.

— I dlaczego mielibyśmy atakować te cele? — dopytywał Uwe.

— Aby zmniejszać populację do liczby, która jest w stanie utrzymać się na Ziemi — odpowiedział Webster, trzymając emocje na wodzy.

Kobieta siedząca obok Uwe zareagowała zaniepokojona.

— Naszym celem ma być wojsko, urzędnicy, strategiczny personel. Ale dlaczego ukrywający się cywile? Przecież oni mają podlegać przymusowej kastracji — skierowała wątpliwości w stronę Uwe.

— Bo to nie jest wojna. A my nie walczymy o granice ani o pieniądze. To ostatnia szansa na ratunek człowieka. No chyba że pani woli wysłać siebie w puszce, chuj wie gdzie w kosmos, i zdechnąć po drodze. Nie my jesteśmy szaleńcami. Ratujemy to, co ludzkie, przed ryzykowną zabawą AEI. Jeśli chce pani wnieść coś do tej sprawy, to sugeruję zadawać przemyślane pytania. — Zirytowany Uwe w nerwowym tiku złamał ołówek, którym zakreślał coś w notatkach, a potem kontynuował: — Śmierć bliskiej osoby i zadania naszych agentów obudziły w podejrzanym złudne wątpliwości natury moralnej. To wystarczający motyw do zabicia naszych agentów… zmarnowania czasu, jaki poświęcili na zbudowanie swojej wiarygodności i kontaktów po stronie wroga… czy w ogólnym rozrachunku osłabienia naszej misji. Ty za to odpowiadasz. — Ostatnie zdanie wbiło się w Casena jak ostrze.

— Nigdy nie kwestionowałem rozkazu, jaki otrzymałem. Nawet kiedy poznałem cel misji, wykonywałem ją dalej. Podczas przedostatniego lotu ryzykowałem życie swoje oraz załogi, aby poczekać na spóźniających się agentów w punkcie zbiórki. Czy tak postąpiłby zdrajca?

— Wszystko jest grą, a ty jesteś sprawnym graczem. Kolejnym bardzo wygodnym dla ciebie zbiegiem okoliczności okazuje się odłącznie twojej pamięci od przebiegu ostatniej misji. Dokumentacja potwierdza, że sam wydałeś taki rozkaz.

— Taką możliwość dało nam dowództwo. Wszystkie załogi obsługujące misje o najwyższym priorytecie mogą z niej skorzystać. Ta misja wymagała, aby nasza pamięć nie dała się przepisać na kasetkę. Gdybyśmy na końcu wpadli, cała wiedza mogłaby przejść w ręce wroga. Odłączenie pamięci dotyczyło mnie i przerzucanych agentów.

— Okoliczności dziwnie ci sprzyjają. Żadna rejestracja do neurokasetki nie odtworzy twoich prawdziwych intencji. Twoje słowo przeciwko naszemu — lekceważąco punktował Uwe.

Webster zauważył, że teraz szef kontrwywiadu ustawia grę tylko między nimi dwoma. Opuścił wzrok i instynktownie postawił krok do tyłu. A potem dodał spokojnie:

— Nie obchodzi mnie, jaki będzie wynik tego procesu. Jeśli będzie on najsurowszy, to chcę umierać z otwartymi oczami, będąc pewny swojej niewinności. Dla was i tak nic to nie zmieni. Do tej bazy, a może do innego wrażliwego punktu UFP, za jakiś czas wróci problem w postaci kolejnego zamachu. Jedyna różnica będzie taka, że mnie już nie będzie. — Casen kierował swoje słowa do trzech pozostałych orzekających. Zdawał sobie sprawę, że Uwe nie przystanie na taką argumentację. Dla niego trzymał w zanadrzu inny fakt, który ten przeoczył. — Każdy dowód oskarżający mnie o ten zamach został tutaj określony jako „zbieg okoliczności”. Jestem przekonany, że podpierając się wyłącznie takimi domysłami, a nie rzeczywistymi dowodami, również mogę powiedzieć, że agenci, których przewoziłem, dzielili się ze mną swoimi wątpliwościami dotyczącymi etycznej strony tego rozkazu. Może więc postanowili skorzystać z łaski poświęcenia siebie światu, ratując tym samym od niesprawiedliwej śmierci tysiące innych…

— Moje dowody opierają się znacznie bardziej na rzeczywistości niż twoje ckliwe bajeczki! — przerwał mu Uwe.

— Agenci byli wyjątkowo wylewni — ciągnął niewzruszony tym wybuchem Casen. — Powiedzieli o jeszcze jednej rzeczy. Niektóre z rozkazów, jakie wtedy otrzymali, pochodziły od ciebie. Czy w takim razie nie ty powinieneś siedzieć po tej stronie ławy? Oskarżając pierwszą pasującą ci osobę i zatajając swój związek ze sprawą…

— To nie jest zabronione… — ripostował Uwe.

— Ale nie jest słuszne! — podniesiony głos Webstera uciszył szefa kontrwywiadu.

Ostatnia wymiana zdań zburzyła resztki spokoju w sali. Pozostali członkowie ławy sędziowskiej milczeli skryci za murem własnej bezradności.

— Jest coś jeszcze, czego twoje dochodzenie nie wykazało — kontynuował Casen. — Po wylądowaniu w bazie statek przebywał tutaj przez dwadzieścia minut. W tym czasie nie dostał dodatkowej osłony kontrwywiadowczej. A skoro misja faktycznie miała taką ogromną wartość, to czemu cały pobyt w bazie miał zaledwie standardowe wsparcie? Jeśli po naszej stronie działa wroga nam siła, to równie dobrze może wymazywać swoją obecność, podkładać materiały wybuchowe albo wpływać na dowódców. Na razie nie złapałeś nikogo, tylko szukasz głowy do ścięcia za słabe zabezpieczenie kontrwywiadowcze misji, w którą sam się angażowałeś i której porażkę teraz osądzasz. Niezależnie od tego, jak bardzo bym gardził całym tym procesem, zostawiam tutaj z wami wszystkimi jakąś część mojej osoby. A to, że jej nie odzyskam, jest dla mnie jak śmierć.

Uwe zacisnął pięści. Plan przeprowadzenia szybkiego procesu legł w gruzach. Ostatnie zdanie trafiło w najczulsze punkty wszystkich na sali. Uwe liczył na to, że ktoś inny się odezwie, bo na razie gotująca się w nim krew wystarczyłaby jedynie na szybki skok do gardła Webstera.

— Poprosimy o przerwę. Proszę, zaczekaj na zewnątrz. — Kobieta zwróciła się do Casena.

***

Casen czekał na korytarzu. Jedynym jego zajęciem było obserwowanie z daleka nerwowo wyprostowanego pracownika recepcji, który co jakiś czas, kątem oka, oceniał, czy jego prześladowca już zniknął za drzwiami sali rozpraw. Tak mijała trzecia godzina.

W końcu mały ekran nad wejściem rozjaśniał zielonym kolorem. Wyświetlony komunikat wzywał do środka. Webster ostatni raz spojrzał w stronę recepcji i wszedł.

Trzej członkowie komisji siedzieli. Kobieta stała i odprowadzała Casena wzrokiem na jego miejsce. Kiedy usiadł, zaczęła mówić:

— W przypadku wszystkich postawionych oskarżeń, to jest: sabotażu, morderstwa, spiskowania i narażania życia personelu bazy, wystąpiła równowaga głosów. Tym samym, działając w świetle celów i słuszności UFP, ogłaszamy twoją PRZYPISANĄ niewinność. Taka sama liczba głosów oznacza, że dochodzenie nie jest zakończone i mocodawcy UFP będą do niego wracać. Nastąpi to w przypadku pojawienia się znaczącego dowodu, świadka lub konieczności zadania nowych pytań. Szczegółowe uzasadnienie naszej decyzji zostanie przedstawione w utajnionym dokumencie.

Casen poczuł ulgę, ale nie było tego po nim widać. Trzymał zwycięstwo w sobie. Pochylony nad ławą, miał nadzieję, że prawda go już nie opuści. Popatrzył na Teda, szukając w jego oczach jakiegokolwiek dodatkowego wytłumaczenia. Nie widział nic poza słabo skrywanym zmęczeniem. Domyślał się, że jego przyjaciel nie wyjdzie stąd z podniesioną głową.

Kobieta kontynuowała:

— Za tymczasową niewinnością przemawia brak dowodów jednoznacznie wykazujących winę. Mimo domniemanej niewinności oskarżony pozostaje w obszarze drugostopniowego podejrzenia. Zostaną więc podjęte środki przeciwdziałania…

— Twoja obrona nie ma znaczenia. — Uwe wciął się jej w środek zdania, nie odpuszczając Casenowi. — Monitoring ponad wszelką wątpliwość wskazuje, że nikt nie miał styczności ze statkiem oprócz ciebie i nieżyjących agentów. Według mniej doświadczonych członków tej komisji oznacza to, że musimy teraz wykluczyć samobójstwo któregoś z agentów, co w mojej ocenie jest bezbrzeżnie idiotyczne! — pluł z wściekłości słowami, piorunując wszystkich obecnych wzrokiem. — Na szczęście mogę podjąć parę dobrych decyzji samodzielnie. Po pierwsze, natychmiastowo odsuwam cię od służby. Po drugie, pozbawiam wszystkich przywilejów przypisanych do twojego stanowiska oraz wynikających z twoich zasług. Od teraz jesteś nikim. A jeśli nasze śledztwo potwierdzi twój udział w katastrofie Baltiki, czekać cię…

W całkowitym zaskoczeniu jedna chwila rozciągnęła się dla Casena w kierunku chłodnej wieczności. Czuł, jak ulatuje z niego powietrze. Przestał rejestrować kolejne wypowiadane przez Uwe słowa. Na szczęście potrafił jeszcze kontrolować stres. Wszystko, co działo się wokół niego, zamieniło się w szum. Grubą granicę, za którą czekała niewygodna rzeczywistość. Szum był prosty i momentalnie ginęło w nim wszystko, co trudne. Po chwili otrząsnął się z odrętwienia i wrócił do rzeczywistości.

— …i tak moim ostatnim rozkazem domagam się natychmiastowego pozbawienia cię wszystkich oficjalnych części twojego munduru. Nie chcę, żeby ktoś poza tymi drzwiami zobaczył cię w odznaczeniach, które zhańbiłeś.

Nikt z komisji nie reagował na słowa Uwe. Bali się dyskusji wyglądającej jak otwarta rana.

Stres znowu wbijał się pod skronie Casena uciskającymi falami. Tym razem całe jego ciało robiło się hiperczułe i gotowe do ataku. Mimo to zmuszał je do wykonywania powściągliwych poleceń. Mrowiącymi dłońmi odłożył na stół belkę z odznaczeniami. Zaraz za nią płaszcz. Na końcu łzawo wznoszonym toastem odpowiedział:

— Stać mnie na pospolite przebywanie tu, obok tego człowieka, w tak oczywistej identyczności z nim i niekończącej się pogardzie dla każdej oznaki jego bycia. — Nie odrywał wzroku od Uwe. Potem opuścił salę.

Ktoś z komisji jeszcze chciał coś dodać, przywołując Casena z powrotem, ale on nie słuchał.

W momencie wyjścia z sali procesowej jego rola i poświęcenie dla UFP dobiegły końca. Czuł się zdradzony. Wymazany z historii, którą pisał dla czegoś większego niż własne życie. Oddanie, które pielęgnował przez tyle lat, uciekło za nieznany horyzont. Żałował, że UFP nie jest w stanie chronić ludzi takich jak on. Czuł, że nikt nie wysłuchał go wystarczająco. Nawet sposób, w jaki werdykt został przekazany, był bliższy skarceniu psa. Potrzebowali jego ofiary, więc ją sobie wzięli.

Bał się jedynie tego, że zostało mu bezczynne siedzenie na tyłku i czekanie, aż ktoś podpisze się pod jego wyrokiem. Bycie zwykłym obywatelem UFP w jego oczach równało się katastrofie. Owoce prostego życia wydawały mu się bez smaku.

Stawiając ostatnie kroki w bazie, chciał się z nią jakoś pożegnać. Ale coś jeszcze nie do końca uświadomionego odradzało mu to. W jego głowie dopiero zaczynało się otwierać coś nowego.

***

Komisja nadal siedziała przy stole i zamykała procesowe formalności.

— Uzgodniliśmy, że na czas dochodzenia chcemy tymczasowo zawiesić go w służbie. Dlaczego wyrzuciłeś go na stałe? — zaatakował z pretensją w głosie Caleb Doos.

— Na twoim miejscu zważałbym na ton. I nie muszę ci się tłumaczyć. Powoływać i odwoływać oficerów mam prawo wedle własnej oceny. — Uwe przywołał do porządku dowódcę bazy. — Wiem, że on stoi za zamachem. Nie mogę tego jeszcze udowodnić, ale wiem, że to on. Wiem też, że tacy tradycyjni formaliści zawsze pękają. Za dużo wolnego czasu poza murami nie będzie na jego korzyść. Najpierw utrudnię mu znalezienie pracy, potem wpadnie w jakąś dziurę i finalnie albo zacznie gadać, albo jego mocodawcy z AEI zdecydują się go pozbyć. Tak czy inaczej, nie zrobi nic bez naszej wiedzy.

Twarze członków komisji spokorniały. Nawet jeśli nie zgadzali się z osądem i metodami Uwe, to wiedzieli, że głos sprzeciwu był równoznaczny z oddaniem swojego losu w jego ręce. Tylko Doos pozostawał niewzruszony.Rozdział 8

Paląca zorza świtu wschodziła nad usługową częścią miasta. Casen zajadał syntetyczny makaron w dusznej od zapachów ulicznej budce z jedzeniem. W całym UFP niemal całkowicie ograniczono uprawy rolne i hodowle. To był mały krok w stronę powolnego odratowania umierającej planety. Nieautentyczny smak syntżarcia nie przeszkadzał Casenowi. Wprost przeciwnie, on je nawet lubił. Pasowało mu to, że zawsze wiedział, czego mają się spodziewać jego język i żołądek. Mógłby przysiąc, że w każdej misce splątane nitki makaronu wyglądały identycznie. O tym, jak smakowały, decydował dopiero widelec, który dostosowywał się do tego, co lubi trzymająca go osoba. W ten sposób każdy mógł liczyć na to, że zaspokoi swój kaprys i apetyt. Webster, jeśli chodzi o jedzenie, nie zmieniał przyzwyczajeń od lat. Zapomniał, z czego się składał jego ulubiony smak, ale neurowear to wiedział i przekazywał tę informację do elektronicznych sztućców. To było to, do czego lubił wracać codziennie.

Obrócił się na wysokim krześle. Przyglądał się rozpędzonej codzienności, która długimi falami przepływała przez każdy zaułek miasta. Po drugiej stronie ulicy otwierał się bazar, a dokładniej kilka bud, które konkurowały ze sobą za pomocą wrzeszczących sprzedawców. Targowiska były stałym elementem każdego miasta UFP. Handlarze wykładali towary na przenośnych, lekkich stołach.

Część placu zajmowały ustawione szeregowo spore namioty przypominające małe niebieskie kontenery. To do nich przerzucano ludność UFP z utraconych terenów. Tak działo się w tej chwili. Przed targowiskiem zatrzymał się autobus, z którego wysiadali przesiedleńcy z niedawno podbitego miasta. W bazarowym obozowisku spędzali przeważnie kilka tygodni. Potem trafiali do świeżo wybudowanych osiedli albo przypadkowi obywatele UFP zabierali ich do siebie. Patrzenie na niedolę rodzin wyrzuconych z własnych domów było niełatwym doświadczeniem. To w chwilach takich jak te samoorganizacja UFP pokazywała ogromną moc. Nikt z przesiedlonych nie lamentował. Największym wyrazem rozpaczy był opuszczony wzrok i rodziny mocno ściskające się za ręce. Dla obywateli UFP było to poświęcenie, na które się zgadzali. Tak byli wychowani. Tak okazywali swoją wiarę w siłę, jaką dysponuje człowiek. Jakby na jej skinienie świat mógł podzielić się na części i złożyć na nowo. Nawet tortura losu była dla nich ludzką koniecznością.

Kilka bloków dalej zaczynał się inny świat, niepasujący do poprzednich obrazków. W linii symetrycznie dopasowanych budynków wystawał ten jeden, jak krzywy złoty ząb. Lśnił zdobieniami i żywymi kolorami świateł. Był to najbardziej prestiżowy ze wszystkich sennych klubów w całym UFP. Dziesiątki kabin do odczytów wypełnionych po sufit neurokasetkami, które mogły spełnić oczekiwania najbardziej wymagających klientów. Do tego sala do tańczenia i kilka barów. To tylko oficjalna strona tego przybytku. Każdy wiedział, że można tam było nagrać i obejrzeć najbardziej perwersyjne, intymne i tajne neurokasetki. To miejsce przyciągało wszystkich tych, którzy chcieli doświadczyć nieobliczalności przerobionych neurodekoderów. Liczyło się jedynie tak silne doświadczenie, że ciężkie przypadki obcoafektywności pojawiały się już po pierwszym odczycie. „Na początku uciekasz przed światem, a następnie przed sobą” — taki napis widniał nad wejściem do sennego klubu.

Wszelkie modyfikacje neurowearu, które oferował ten przybytek, były nielegalne. Prawodawstwo UFP upatrywało w tym niebezpieczeństwa głębokiej zmiany w wewnętrznym porządku człowieka, co było ingerencją nie do zaakceptowania. Nie przeszkadzało to w tym, aby przed klubem ciągnął się sznur najdroższych aeroaut. Potwierdzało jedynie, jak dochodowe były rzeczy niedostępne.

Niespodziewanie spomiędzy tłumu przesiedleńców wyłoniły się trzy znajome sylwetki. Rex, Triss i małomówny szli w kierunku Casena. Webster zdążył jeszcze dopić syntetyczny napój witaminowy.

— Tylko nie za dużo, bo nie będziemy się zatrzymywać na szczanie. — Triss ze swoim humorem jak zwykle bezbłędnie trafiał w cierpkie zażenowanie.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij