- W empik go
Za późno, żeby zasnąć - ebook
Za późno, żeby zasnąć - ebook
Autorka niniejszej książki stara się odszukać odpowiedzi na pytania, które zadajemy sobie w momentach refleksji i zadumy. Wiersze zawarte w tym tomiku nie zawsze są proste w odbiorze; bardzo często cechuje je obrazoburczość i bunt wobec chaosu, nienawiści i nieporządku, które tak często kierują światem w tych czasach. Autorka stara się, aby choć na chwilę zaspokoić wątpliwości, często spędzające sen z powiek.
Kategoria: | Poezja |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8273-763-9 |
Rozmiar pliku: | 2,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
chciałabym nauczyć się
mówić tak żebyś nie żałował słów
niezbędnej litości
pragnę pokazać tę stronę nieba
o jakiej wiesz tylko z bajek
w zbyt cienkich żyłach
tłoczy się krew tych którzy nie zasłużyli
na samotność
noc brutalnie odebrana gwiazdom
rozebrana do naga
ze świateł ulicznych latarni
może dać nam tylko niewinność
świt sprzedany
po okazyjnej cenie
zanim doczekamy się nieskończoności
zanim pęknie gładka skóra serca
podaruj mi kilka spojrzeń
symptomów człowieczeństwa
zbliża się godzina
kiedy miłość przebierze się za błazna
za obłąkanego by rozpoznał
drugą stronę piekłaodświętny paradoks
twój język znów zadaje celny cios
prosto w sen
wybrałam się na pielgrzymkę
po ścianach nieba
na przechadzkę poza granicami światła
zrodził się we mnie
odświętny paradoks
przecisnę się przez dziurkę od klucza
poznam obcość Boga
poczuję nieuzasadniony pocałunek
na lądzie szerzy się pustynia
dlaczego niebo wciąż wyrzeka się
snu dlaczego na horyzoncie szerzy
las będący schronieniem
dla nieśmiertelnych?
pozwól mi otworzyć okno
ktoś pieczołowicie zamknął za sobą drzwi
płonie w nas cień życia
jątrzy się nadzieja że ktoś zostawi
choć szklankę mleka
kilka wynaturzonych intencji
nie nalegaj że świat należy do ciebie
jesteś tylko wspomnieniem
śmiertelnie chorym czasemna nowo kochać
zalęgła się we mnie wiosna
mieści się
w pudełku od zapałek
chciałabym obłaskawić zimę
słowami ze świeżego wciąż ciepłego nieba
ale ta odeszła
paląc za sobą mosty
ukryłam w czeluściach komody
garść śniegu tak w ramach pamiątki
po pokucie
po zasłużonych wyrzutach
gaśnie cień
słońce uczy się na nowo kochać
samotności nieładnie ci
w moim uśmiechu
dusza wciąż niedopasowana
do ciała do zmysłów
które niezmiennie okłamują rzeczywistość
wyprowadziły w pole
bezpański świat
chciałabym zaczerpnąć odrobinę
płynnych słów z tutejszego wysypiska
ale w mojej duszy spadł
pierwszy letni śniegostatnie chwile dzieciństwa
ktoś wykradł z poddasza noc
przeszłość postanowiła zakwitnąć
jeszcze raz
moim słowom brakuje myśli
by udźwignęły ciężar
samolubnego nieba
umilkły ostatnie chwile dzieciństwa
za chwilę rozpęta się dorosłość
nie zasłużyłam
w zmartwychwstałej epoce
doszukuję się łez które przypominałoby
o rachunku sumienia
o zbyt prędko wyłudzonych
koszmarach
chciałabym abyś podarował mi
wiosnę co rozkwitnie
na kamieniu serca
wyda owoce gdzie od dawna
nie rosną wspomnieniaprzyznajmy się do modlitwy
ugrzęzła we mnie miłość
samotność jak zwykle przeludniona
nie martwi się o jutro
chciałabym aby z twoich słów
płynęła tylko cisza
ofiarowujesz bezdźwięczne słowa
które uwieczniają to
co wciąż nienazwane
dziś wolność smakuje jak niebo
które ktoś ograbił z gwiazd
z rumianych obłoków tak podobnych
do waty cukrowej
symbolu przekwitających wieczorów
dzieciństwa
wczoraj w środku nocy
obudziło się światło
jasność przynosząca kolejne imiona
jeszcze więcej serc wydartych
z piersi miłości
zanim z horyzontu spadnie
ostatni anioł a krzyż okaże się
zbyt ciężki
klęknijmy obok Bożej kołyski
i przyznajmy się do modlitwy
która niebawem przejdzie
do historiipubliczne piekło
zanim otworzysz usta
światło zalęgnie się
w twojej źrenicy
cień przykryje sumienie
biała jest krew
która płynie pod prąd
w żyłach
cieszysz się na powrót
spokojnej nocy
ale wiesz że gwiazdy nie zastąpią ci
latarni morskiej nieprzejednanych słów
o miłości
szczęście buzuje w sercu
dusza wciąż szuka drogi
do publicznego piekła
naucz mnie oddychać powolutku
bez skargi że ktoś wykradnie
ci ciało pozbawi kłamstwa
które nie rozumie przelanych łez
szeptu nienarodzonychżyć wedle tabliczki mnożenia
pora zacząć żyć
wedle tabliczki mnożenia
najwyższy czas odpisać Bogu
na list pożegnalny
wieczność znów wytrąciła mi pióro
pozbawiła kartki
czy to co bezpowrotnie utracone
stanie się kiedyś wspomnieniem?
czy w sercu Lucyfera
zagaśnie ostatni podryg światła?
po twoim życiu pozostała
tylko burza
z czarno-białą tęczą u czoła
jaką zapomniałeś pokolorować
pośród łez znalazłam tę
której mogę powierzyć
wszystkie kłamstwa
noc co osierociła pierworodną gwiazdę
stała się pożywką
dla zawiści
dla życia które spóźniło się
na własne narodzinywedług przykazania
noc łamie wszelkie zakazy
owoc wytrącony
z twojej dłoni
wciąż jest zielony i kwaśny
rdzewieje we mnie łza
którą przez przypadek
upuścił winowajca
Bóg znów umywa ręce
świat powraca do pierwszego dnia
do chwili narodzin
moje wyrzuty znów udały się
na wycieczkę w bezsensowną podróż
do zakamarków ciał
porzuconych przez dusze
na rozdrożach
zanim życie stanie się opowieścią
zmarłego póki gwiazda grzeje
swe stopy w naszym śnie
nie opuścimy tego świata
nie zostawimy siebie
na pożarcie mentalnych ludożerców
a kiedy nastanie świt
porzucimy dziecięce sny
i nauczymy się życia
według przykazaniazanim powróci światło
mojemu szczęściu ubywa
coraz więcej sekund
godzin wykradzionych z zegara Boga
słońce chowa się
za margines gdzie może pielęgnować
strach dbać o ból które zawdzięczają
ciszy i poległym słowom
zanim powróci światło
oddajmy pokłon prorokom
cudotwórcom i ich testamentom
nie ma takich myśli co kwitłyby
na kamieniach na pustkowiach
gdzie co roku powraca nadzieja
i właściwy paragraf
nie chcę objadać się obłokami
nie chcę myśleć
wbrew pokucieczy to ty ojcze
w głowie rozpętała się wiosna
wszyscy stają w dwuszeregu
i ściągają czapki
wszystko doczeka się zakończenia
mniej lub bardziej prawdziwego
lecz bez chwili wytchnienia
bez złamanych stalówek
bez kartek
pośród znajomych twarzy widzę tę
która tutaj nie pasuje
czy to ty ojcze
wróciłeś do nas z raju
czy tęsknota wywiodła cię z piekła
do uchylonych drzwi zapukała nadzieja
chciała tylko przypomnieć
o swojej obecności
prostolinijność urojeń wpędza cię
w kłamstwo w szaleństwo
bez bocznego wejściatutejszy klimat
ciężkie są te twoje łzy
wiem że zbierałeś je
przez cały dzień
z nieba sypie się czas kolejne słowa
przypominają o dzieciństwie
z którego wciąż nie mogę
się obudzić
znów piszę list pożegnalny
tym razem zdążę wrzucić go do skrzynki
nie ma takich myśli
które nie pasowałyby do układanki
sądziłam że doczekam się
tej uroczystej chwili
kiedy serce wyprowadzi się na dobre
na zawsze opuści tutejszy klimat
ja chciałabym tylko
aby świat zamyślił się
kiedy zgasną moje ślady
na drodze do czyśćcana wstępie
na wstępie mojego listu
chciałabym się z tobą pożegnać
u progu nieba
czekają na mnie archanioły
z przetrąconymi skrzydłami
Bóg spóźnił się do pracy
jest za stary aby dodatkowo
zajmować się wszechświatem
twoje życie spisuje
moją dłonią swój testament
list otwarty do Kaina
skoro nawet cierpienie
z czasem staje się błahostką
a ból może dawać radość
pochylmy się nad niebem
sprzedajmy ciało po okazyjnej cenie
z okazji pierwszego dnia wiosny
podarowałeś mi skrawek słońca
by strzegł wiary w to
co wciąż obce i nienazwaneżyciodajna krew
krew zamiast dawać życie
szuka cienia
na dnie wzroku
sumienie ocieka krzykiem tych
którzy szepczą najciszej
czy miłość jest substytutem
na który każdy zasłużył
wierzę w Boga lecz Bóg prawdopodobnie
nie wierzy w człowieka
twoje myśli w mojej głowie
umierają na kolanach
nucą preludium do apokalipsy
stopy podróżnika
zostawiają jeszcze ciepłe ślady
na promenadzie wolności
na poboczu wiodącym bez drogowskazów
do piekła
samotność wciąż zerka
przez dziurkę od klucza
chce oszukać miłość
co grzeje sumienie
pozwól zrozumieć skąd w człowieku
tyle zamiłowania do nienawiściostatni wieszcz
zamieniłabym sen
na rozsądniejszą przyszłość
zrezygnowałabym z życia
abyś mógł ugasić pragnienie
zamiast marzeń pozostały mi
wspomnienia które nie pozwalają
oddychać czy biec
nie zgadzają się na epilog
schowałam pod powieką łzę
tak na wszelki wypadek
gdyby powróciła burza
powróciły proroctwa
ostatni wieszcz spętany życiem
błąka się po niebie
włóczy po sumieniach wydartych
ludzkiej nowomowie
błyskawicom walczącym o prawo
do tęczy
w twoim sercu mieści się raj
niebo wydziedziczone
przez własnego ojcawszystko co ludzkie
marzy mi się taki czas kiedy wszystko
co ludzkie będzie skończone
wierzę w taką przyszłość
która wyda sny bez skojarzeń
szukam pośród urojeń takiego
co da świt zamiast klatki
w jakiej dryfuje mój umysł
znów sponiewierasz swoje grzechy
przewinienia w które nie wierzysz
o świcie
gdy umierały twoje sny
napotkałeś księdza
schizofrenika który wrócił ze spotkania
z Bogiem
zaniemówiłam gdy przyznałeś się
do moich pragnień
do milczenia głośniejszego od bicia serc
uniewinnionychmodlitwa do manekinów
podarowuję myśli
komuś kto zbyt późno zasłużył
wręczam milczenie nawoływaniom tych
co pragnęli za mało
pamiętam
miłość wtargnęła do raju
wszyscy bali się oddychać
łzy zamarzają na policzku brata
śmiech stanie się modlitwą
do manekinów
rozrasta się we mnie krew
nie zasłużyłeś abym robiła ci wyrzuty
sumienia
spotkana przypadkiem gwiazda
nie świeci już dla pokornych
nie udaje smutku
aby chętniej w nią wierzyć
moje życie kończy się tam
gdzie zaczyna się twoja pogarda
dla tego co wciąż ludzkiedla grzecznych dzieci
nie ma w tej galaktyce
takich słów by mogły nawrócić
wciąż wierzących w przypadek
za kontuarem czeka ten sam Bóg
Tata który weźmie cię
na kolana i opowie bajkę
dla grzecznych dzieci
wciąż spodziewam się uśmiechu
rzeźbionego w cierpieniu
w słowach o niepewnym przeznaczeniu
pośród ciał znalazłam pasujące
do mojego życiorysu
pióro wzdęte od atramentu
poroniło kolejny wiersz
nie ma sensu wzywać tych
którzy zapatrzyli się w gwiazdy
konstelacje skradzione
ze stołu Panadojrzały owoc
pozostała fotografia
wspomnienia rozebrane do naga
mam tylko źle skrojoną ciszę
ból jest zbyt święty
abym mogła zapomnieć bez szwanku
w słowach leje się krew
miłość bawi
w rachunek sumienia
kiedy Pan Bóg zgasi nocną lampkę
pobudźmy milczenie do krzyku
tak uroczystego że obrazi codzienność
oczyści z rdzy
zanim wybije ta godzina
kiedy zmysły ukryją się
w samotni
wyczerpią pokłady człowieczeństwa
nauczmy się błagać życie o czas
co wymknął się oczekiwaniom
uwolnił od pamięci proszącej
o dojrzały zakazany owochierarchia snów
zaczęło się od samotności
skończyło o tej samej porze roku
ktoś ukrył życie
tak dokładnie że zapomniał
skąd się bierze czas
nie wyobrażaj sobie dzieciństwa
to zagadka z której się nie obudzisz
znów włamałeś się
do mojego pragnienia
znów przyznałeś do dorosłości
fantazje nie pozwalają oddychać
wciąż widzisz niebo na ścianie
którą wzniosłeś na skale dumy
na głazie zawiści
odkąd przyznałeś się do łez brata
do jego krwi
moje ciało nie znosi ciepła
nie rozumie
tutejszej hierarchii snówo garść światła
umilkły uliczne latarnie
noc rozebrała się
z gwiazd
księżyc pielęgnuje rany
zanim wybuchnie świt
czy podarujesz mi
choć jedno serce
choć jedną schowaną w sobie ciszę
na skórze czystej kartki
dziergasz list otwarty
do Boga
który jak zawsze zapomnisz wysłać
odkąd stałeś się antidotum
na łzy
odkąd strach wyprosił cię z klasy
zgasła morska latarnia
fala porwała zwichnięte serce
w sercu zalęgła się ufność
że lęk dotyczy najsilniejszych
którzy zwyciężyli w walce
o garść światła
przyśnił mi się ból
był pocieszeniemkamień powszedni
życie zaczyna się
od nienawiści
lęgnie się w nas taka cisza
co daje martwe owoce
chciałabym odszukać w prawdzie
odrobinę kłamstwa
ale róża ust
ponownie rozkwita
u zniechęconych stóp podróżnika
czai się pokora
o jaką cię nie posądzałam
do której się nie przyznaję
dogasa ósmy cud
obumiera sprawiedliwość
mogąca przynieść wolność
podarować obojętność
w zakamarkach umysłu jątrzy się
rana po dzieciństwie
pamiętam te czasy
ludzie dzielili się owocami
z raju na przedmieściach
kiedy chleb nie był
kamieniem powszednimuchylone drzwi
realne życie zapukało
do uchylonych drzwi
wiara stała się przyjemnością
w której nie sposób się zatracić
uwierzyć na słowo
dusza przecieka przez palce Boga
szczęście staje się bajką
opowiedzianą dawno dawno temu
pęka we mnie iskra
zdobiąca oko dająca tchnienie
aby wciąż nie umierać
jak oddalić te momenty
kiedy uśmiech zdobił wargi
utkane z kamienia
jak pozbyć się ufności w to
co nie zna drogi pogrąża się
we własnej apokalipsie
nazywam światło twoim imieniem
przydaję myślom słowa
będą sprawdzianem
wolnej woliwysypisko
zanim w słowach
ocknie się krew
zanim świt stanie się przezwiskiem
nauczmy się znosić pogardę
mieszać łzy z uśmiechem
pozostało parę modlitw
które pozostaną bez adresata
staną się tabliczką mnożenia
kwieci się we mnie lęk
życiodajny strach który zamiast burzy
niesie bezpieczną przystań
drogowskaz na leśnej ścieżce
do piekła
a kiedy życie namaluje na płótnie czasu
najwierniejszy obraz
kiedy miłość odmieni się
przez przypadki
obudzę się we śnie w milczeniu
które powróci z wiosennym słońcem
ze szczęściem znalezionym
na wysypiskuzimowy sen
chciałabym obudzić się
pośród cytrynowych chmur
wśród modlitw
które straciły sens
wypożyczyłam ci uśmiech
zapomniałeś zwrócić do nadawcy
nasiąknięta zmierzchem
odnaleziona pośród spojrzeń
wymierzonych niby półsłowa
wiecznie zabiegany czas
gaśniesz a wraz z tobą
umiera muzyka bolesna ballada
wskrzeszona z pogardy
z zimowego snu
pleni się we mnie chwast nostalgii
marna podróbka
potrzebuję rozmowy
z serdecznym wrogiem
może odzyskam krzyż
stojący od tysiąclecia
na uboczumiłość na półce
życie wątpiące
w zbieżność nazwisk
pozostanie lękiem na który nie ma
odpowiedzi
jest we mnie noc jaką pielęgnuję
martwię się niby matka
o zimne serce dziecka
cóż że opanowałam
tabliczkę mnożenia i dziesięć przykazań
skoro nie wiem jak rozmawiać
z Bogiem
czy przechadzka w nieznane
nie skończy się kolejnym snem
dziś nienawiść jest w cenie
miłość odłożono na półkę gdzie
nie sięga Bóg
litość staje się złudzeniem co uniknie
zbawienia ominie ciało
z uchylonymi drzwiamiprzez szparę w czasie
kontakt z samotnością zabroniony
grozi śmiercią bądź
co gorsza kalectwem
powierzyłam światło tym
którzy się go spodziewali
wierzyli w bliskość życia
powróciła śmierć teraz już wiem
gdzie szukać wiary
skąd wziąć w sobie podsumowanie
tej modlitwy
kiedy do nieba powrócą
ostatnie ptaki
kiedy ból przeminie bez łaski
obudź w sobie zmierzch
przykryj całunem gwiazdy
które wymsknęły się nocy
dopóki żyje w nas cień
dający posłuszeństwo zamiast snu
zamiast wzruszeń
wiekopomne wspomnienia przedostaną się
do serca przez szparę w czasie