- W empik go
Za rok o tej porze - ebook
Za rok o tej porze - ebook
W świetle noworocznych fajerwerków, przy blasku walentynkowych świec, w słońcu i w deszczu, pod rozgwieżdżonym niebem i wśród choinkowych lampek. Czasami miłość pojawia się w najmniej odpowiednim momencie... Jola, która nigdy nie zaznała rodzinnego ciepła, w związku z Marcinem, policjantem z łódzkiej komendy, odnalazła stabilizację i bezpieczeństwo. Zrezygnowała z własnych pragnień, aby podporządkować się wymagającemu partnerowi. Nie marzyła o miłości, będąc pewną, że to, co otrzymała od losu, wystarczy jej do szczęścia. Marcin stał się dla niej centrum wszechświata i tak miało być już zawsze. Przypadkowe spotkanie na balu sylwestrowym, krótki taniec i skradziony pocałunek o północy odmieniają życie Joli. Od tej pory nie może przestać myśleć o przystojnym, tajemniczym Andrzeju, który pojawił się tak nagle i sprawił, że jej serce zaczęło szybciej bić. Kim jest Andrzej? Po co przyjechał do Polski? Dlaczego tak bardzo zależało mu na przenosinach ze stołecznej komendy do Łodzi? Czy miłość do kobiety stanie mu na drodze do realizacji celu? Kobieta uwikłana w związek z dwoma mężczyznami. Poczucie obowiązku walczące z uczuciem. Zdrada, namiętność, zemsta, a wszystko to wplecione w gangsterskie porachunki i rozgrywające się w łódzkich plenerach.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7835-915-9 |
Rozmiar pliku: | 769 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Samochód znanej korporacji taksówkarskiej zatrzymał się na chodniku przed hotelem Borowiecki. Siedząca na tylnym fotelu jasnowłosa drobna dziewczyna, otulona wełnianym płaszczem, ciekawie zerknęła przez szybę auta na zdobiony świąteczną iluminacją gmach. Wsłuchała się w rytmy muzyki dobiegającej ze środka.
– Czterdzieści siedem złotych – rzucił taksówkarz, odwracając się do pasażerów. – Widzę, że szykuje się niezła zabawa.
– Sylwester jest raz w roku – odpowiedział siedzący koło dziewczyny przystojny brunet o kwadratowej szczęce i wypielęgnowanym krótkim zaroście. Sięgnął do kieszeni płaszcza i wyjął z niego portfel. Podał taksówkarzowi banknot pięćdziesięciozłotowy. – Reszty nie trzeba – zaznaczył.
Pierwszy wysiadł z samochodu, nie zwracając uwagi na swoją towarzyszkę. Dziewczyna położyła dłoń na klamce, ale zanim otworzyła drzwi, uśmiechnęła się do taksówkarza.
– Życzę spokojnej nocy. No i przede wszystkim wiele szczęścia w nowym roku.
– Wzajemnie – odpowiedział, siląc się na uprzejmość.
Nie był zachwycony faktem, że inni będą się bawić, a on tę wyjątkową noc spędzi w pracy. Cóż jednak miał zrobić, kiedy miał na utrzymaniu cały dom i od liczby odbytych kursów zależało jego wynagrodzenie. Święta i sylwester to najlepszy czas na zarobek.
– Ile tam będziesz jeszcze siedzieć, Jolka? – zezłościł się stojący na chodniku mężczyzna. – Zimno jak diabli!
Dla podkreślenia, jak bardzo jest zimno, mocno zatupał nogami.
– Już idę. – Jolka wysiadła z taksówki i podeszła do swojego partnera. – Przepraszam, Marcinku.
– Jak ty wyglądasz? – Obrzucił ją nieprzyjemnym, taksującym spojrzeniem. – Do cholery, zrób coś z tymi włosami – polecił tonem nieznoszącym sprzeciwu. – Mówiłem ci, abyś je upięła, ale ty, oczywiście, musiałaś postawić na swoim i zostawiłaś rozpuszczone. Wiesz, jak mnie to wkurza!
– Sukienka ma duży dekolt z tyłu – szepnęła niepewnie, nerwowo nawijając na palec pukiel jasnych włosów uroczo wijący się wokół jej twarzy. – Nie chciałam, aby było mi zimno.
– Słuchaj, Jolka, to bardzo ważny wieczór. Zobaczą cię moi wszyscy kumple i przełożeni. – Ujął jej podbródek dwoma palcami i zmusił, by spojrzała mu prosto w oczy. – Zależy mi na tym, abyś wywarła jak najlepsze wrażenie. Twój wizerunek rzutuje i na mnie.
– Wiem, Marcinku…
– A jednak mnie nie posłuchałaś.
– Przepraszam.
– Myślisz, że twoje przeprosiny coś załatwią? – Pokręcił głową. – Nie lubię, gdy mi się sprzeciwiasz. No trudno, postawiłaś na swoim, ale chociaż staraj się odpowiednio zachowywać. Uśmiechaj się, bądź miła, przytakuj. Rozumiesz?
– Tak.
– No to w porządku. Chodźmy. – Nadstawił ramię, a ona pospiesznie wsunęła pod nie dłoń.
***
– Nadal uważam, że to nie jest dobry pomysł. – Łysiejący, korpulentny mężczyzna siedzący za kierownicą czarnego mercedesa spojrzał z ukosa na swojego towarzysza, zajmującego miejsce obok niego. – Powinieneś odpuścić, tym bardziej że nie ma już ojca, który by się za tobą wstawił. Cokolwiek zrobisz, będziesz z tym zupełnie sam. Wiele się zmieniło podczas twojej nieobecności.
– Wiem, wujku Stefanie, już mi to wielokrotnie mówiłeś. Zresztą nie tylko ty. Aleksander podczas naszego spotkania dał mi wyraźnie do zrozumienia, że nastała epoka nowego króla i nie zamierza dzielić się władzą.
– Zaakceptuj ten fakt, dobrze ci radzę. – Mężczyzna potarł dłonią zroszone potem czoło. Mimo iż było zimno, emocje powodowały, że pocił się niesamowicie. – Pomagam ci, bo jesteś moim jedynym siostrzeńcem, ale nie chcę narażać się Aleksowi.
– Władza ma to do siebie, że nie jest wieczna. – Wzruszył ramionami.
– Za to ty jesteś zbyt pewny siebie. Pamiętaj, kto chce bawić się ogniem, musi mieć świadomość, że może wywołać pożar, w którym sam spłonie.
– Słuchaj, Stefan… – Zirytował się. – Dobre rady zostaw dla swoich synów, a mnie pozwól działać po swojemu.
– Twój ojciec nie żyje i to Aleksander przejął władzę. Ciebie nie ma. Nie istniejesz.
– Jeśli nie istnieję, to w czym widzisz problem?
– W twoim uporze.
– Co złego jest w tym, że chcę zostać w Polsce?
– Nagle wzięło cię na sentymenty? – Stefan z niedowierzaniem pokręcił głową.
– W końcu to mój ojczysty kraj.
– Taaa… No dobrze, jeśli faktycznie już tak bardzo nie chcesz wracać do Stanów, to zostań sobie w tej Polsce i żyj swoim życiem, ale nie wchodź na teren Aleksandra. Załapałeś się w Warszawie? Robisz tam karierę? No to super. Trzymaj się tego. Po co ci Łódź?
– Czego tak naprawdę się boisz? – zapytał poważnym tonem.
– Tego, że popełnisz straszne głupstwo.
– Nie mam takiego zamiaru – zapewnił.
– Nic dobrego z tego nie wyniknie – westchnął Stefan. – Ba, wręcz jestem pewny, że wpakujesz się w kłopoty.
– A ja uważam wręcz odwrotnie. Czasy kłopotów mam już za sobą. Nie potrzebuję też niańki.
Chwycił za klamkę, jednak w tej samej chwili Stefan położył mu dłoń na ramieniu.
– Co znowu? – Obejrzał się na niego zaskoczony.
– Krzysiu, może jest inne rozwiązanie. Może ty i Aleksander jakoś byście się dogadali?
– Przecież doskonale zdajesz sobie sprawę, że nie ma takiej opcji. – Zepchnął jego dłoń z ramienia. – Już zdecydowałem.
– A jeśli ktoś się zorientuje? Jeśli cię rozpozna? To szaleństwo, zastanów się jeszcze.
– Niby jak mieliby mnie rozpoznać? – Prychnął pogardliwie. – Nikt nie kojarzy mojej twarzy. Ojciec zadbał, abym wychowywał się z daleka od tego miejsca i nie ściągał na siebie spojrzeń innych. Krzysztof umarł dawno temu. Zresztą sam dobrze wiesz, dlaczego ojciec tak postanowił – dodał z wyrzutem.
– Eugeniusza już nie ma. Wiele się zmieniło – powtórzył z uporem Stefan.
– Ja się nie zmieniłem. Wiem, co zamierzał ojciec i chcę postąpić wedle jego woli. Aleks jest tylko marnym uzurpatorem. Zabrał coś, co do niego nie należy.
– Ta wieczna rywalizacja między wami… – westchnął Stefan. – Myślałem, że przez tyle lat, gdy się nie widzieliście, wreszcie wam to przeszło.
– Przejdzie, gdy sprawiedliwości stanie się zadość – oświadczył Krzysztof i nie czekając, co wujek jeszcze powie, wysiadł z samochodu, mocno zatrzaskując za sobą drzwiczki.
Spojrzał na oświetlony fronton hotelu Borowiecki. Na przystojnej twarzy Krzysztofa pojawił się ironiczny uśmiech. Wiedział, że nie ma innego wyjścia, jak tylko stanąć do starcia z Aleksandrem, lecz nie zamierzał posuwać się do metod swojego brata. Droga, którą obrał, była zupełnie inna.
– Wóz albo przewóz – wyszeptał sam do siebie, po czym ruszył w kierunku wejścia.
***
– No, wreszcie jesteście! – W holu recepcji na Jolę i Marcina czekał dobrze zbudowany blondyn, któremu towarzyszyła niewysoka brunetka ubrana w dopasowaną srebrzystą sukienkę na ramiączkach.
Czarnowłosa dziewczyna pełnym serdeczności gestem objęła Jolkę na powitanie. Zbliżyła twarz do jej policzka i nie dotykając wargami skóry, w powietrzu przesłała pocałunek.
– Ślicznie wyglądasz – orzekła, przyglądając się kobiecie, która odpowiedziała jej uśmiechem.
– Aleście się spóźnili – ciągnął tymczasem blondyn. – Już myślałem, że coś wam wypadło.
– Wypadło! – Marcin parsknął śmiechem. – Grzesiek, szkoda, że nie widziałeś, jak się Jolka stroiła. Stała przy szafie godzinę i zastanawiała się, co założyć, choć już dawno miała gotową kreację.
– To samo Renata – westchnął Grzegorz, wskazując ruchem głowy na swoją partnerkę. – Baby już tak mają.
– Słyszałam! – Renata oparła dłonie na biodrach, przyjmując bojową postawę. Wrogim spojrzeniem obrzuciła swojego partnera. K-o-b-i-e-t-y – przeliterowała. – Zapamiętaj to sobie, Grzesiu.
– Dobra, dobra, kobiety – zgodził się szybko, zerkając ukradkiem na dwóch mężczyzn stojących przy skórzanych kanapach znajdujących się w pobliżu recepcji, jakby bojąc się, iż mimo dobiegających z sali dźwięków muzyki i tak usłyszą ich rozmowę.
– Starszy aspirant, postrach bezlitosnych przestępców, a słucha się baby – zadrwił Marcin, zdejmując płaszcz i podając go kobiecie obsługującej szatnię urządzoną na recepcji.
– Ty też? – Renata zwróciła się ku niemu. – Czy to w policji jakaś norma?
– Przestań marudzić – poradził jej Marcin, obdarzając dość sarkastycznym uśmiechem. – Bierz przykład z Joli. Ona w przeciwieństwie do ciebie potrafi się zachować w towarzystwie. Prawda, maleńka? – Położył dłoń na ramieniu swojej dziewczyny, która uśmiechnęła się tak, jak jej wcześniej polecił. Twierdząco skinęła.
Renata z niedowierzaniem pokręciła głową, jednak umilkła, gdyż do kontuaru recepcji podeszli kolejni spóźnieni goście. Chociaż nie podobało się jej zachowanie Grześka, nie zamierzała robić mu scen. Wiedziała, że bardzo zależy mu na dobrym wizerunku wśród przełożonych. On i Marcin pracowali razem w wydziale do spraw przestępczości zorganizowanej i w związku z prowadzoną od dłuższego czasu sprawą oraz odejściem ich dowódcy na emeryturę liczyli na rychły awans. Zwłaszcza Marcin, który już widział się kierownikiem grupy. Jakiekolwiek skandale nie byłyby wskazane.
Marcin pomógł Joli zdjąć płaszcz i przekazał go szatniarce. Objął swoją dziewczynę, kładąc dłoń na jej odkrytych plecach w geście podkreślającym, że jest jego własnością. Czuł niebywałą satysfakcję, że oto wreszcie może pochwalić się partnerką, której będą mu zazdrościć wszyscy. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jak Jolka oddziałuje na mężczyzn. Nie żeby ich kokietowała. Wystarczyło, że po prostu szła i całkiem nieświadomie roztaczała dookoła siebie urok. W spojrzeniu dziewczyny i w jej ruchach było coś takiego, co powodowało, że faceci mimowolnie ulegali czarowi.
Sam Marcin, chociaż nigdy nie brał pod uwagę faktu, że mógłby się zakochać, również zainteresował się skromną, cichą pracownicą szwalni, w której przyszło mu przeprowadzać obławę na szajkę zajmującą się wymuszaniem haraczy. Początkowo zamierzał tylko wykorzystać sytuację i spędzić kilka miłych, namiętnych chwil w towarzystwie nowo poznanej zielonookiej dziewczyny, jednak z czasem zrozumiał, że takiego trofeum nie warto wypuszczać z rąk. Dlaczego niby miałby rezygnować z czegoś, co budziło powszechny podziw?
W trzydziestotrzyletnim życiu Marcina było wiele kobiet, żadna jednak nie miała w sobie takiego uroku osobistego jak Jolka. Chociaż niebywale piękna, nie chełpiła się swoją urodą i nie przywiązywała do niej wagi. Unikała robienia makijażu, stawiając na naturalność, co odróżniało ją od rówieśniczek. W jej kosmetyczce można było znaleźć jedynie krem do twarzy oraz błyszczyk do ust. Nie używała nawet tuszu do rzęs, jednak w tym przypadku nie był on absolutnie konieczny, gdyż natura obdarzyła ją rzęsami gęstymi i długimi, które niczym firanki ocieniały zielone oczy. Te oczy były zresztą najbardziej niezwykłe. Duże, wyraziste, rozświetlone jakimś dziwnym blaskiem. Można było odnieść wrażenie, że spojrzenie Joli ma moc magiczną. Każdy mężczyzna, który choćby przypadkowo spojrzał w jej tęczówki, czuł mrowienie, coś jakby lekki impuls prądu, burzący spokój i niepozwalający zebrać myśli. Każdy, oprócz Marcina, gdyż on potrafił zachować jasność umysłu bez względu na sytuację.
Jola niezbyt komfortowo czuła się w tłumie. Wychowywana na wsi, uwielbiała ciszę i spokój. Zamiast zabaw wolała spędzać czas na czytaniu książek lub szyciu. Projektowanie strojów było jej hobby, odkąd tylko sięgała pamięcią. Już jako mała dziewczynka sama szyła ubranka dla lalek, odnajdując w tym wiele przyjemności. Gdy jej rówieśniczki umawiały się z chłopakami, Jola wertowała pożyczone magazyny mody w poszukiwaniu ciekawych inspiracji i przygotowywała kreacje dla swoich koleżanek. Jako najstarsza z pięciorga rodzeństwa zawsze innych stawiała na pierwszym miejscu, przywykłszy do tego, że wszyscy oczekują od niej pomocy. Ledwie odrosła od ziemi, musiała zastępować rodzeństwu zarówno matkę, jak i ojca. Sama będąc jeszcze dzieckiem, bo przecież skończyła wtedy zaledwie siedem lat, niańczyła młodszą siostrę, a później kolejnych braci, którzy rodzili się rok po roku. Nigdy jednak nie skarżyła się na swój los. Owszem, czasem zazdrościła koleżankom mającym pełne, szczęśliwe rodziny. Przyglądając się im, zastanawiała się, jak wyglądałoby jej życie, gdyby miała więcej szczęścia i nie urodziła się jako córka „Chętnej Franki”, jak mówili o jej matce we wsi.
Nie liczyła na cud i właściwie pogodziła się z myślą, że nic dobrego jej w życiu nie czeka. Opieka nad rodzeństwem stała się dla niej priorytetem. Chciała, by chociaż maluchy zaznały trochę rodzinnego ciepła. I pewnie tak by było dalej, gdyby któregoś dnia matka nie wpadła na pomysł, że życie na wsi ją ogranicza. Wraz ze swoim ówczesnym partnerem spakowała walizki i wyjechała w nieznane. Dopiero wtedy opieka społeczna zainteresowała się pozostawionymi samymi sobie dziećmi. Ponieważ nikt z rodziny nie kwapił się zająć pięciorgiem rodzeństwa, z których najstarsza Jola miała dopiero czternaście lat, umieszczono je w placówce opiekuńczej.
Po jakimś czasie ponoć matka się odnalazła i dobrowolnie zrzekła praw rodzicielskich, dlatego młodsi chłopcy dość szybko znaleźli dla siebie nowy dom. Całą trójkę adoptowało małżeństwo Polaków z Holandii. Siedmioletnia Marysia trafiła do rodziny zastępczej i tylko dorastająca Jola musiała pozostać w bidulu. Dzięki pomocy wspaniałej pani dyrektor ośrodka udało się jej nadrobić szkolne zaległości i skończyć gimnazjum, a później szkołę odzieżową. Również dzięki tej cudownej osobie, która jawiła się jej niczym anioł dobroci, dostała się na praktyki w zakładzie szwalniczym, gdzie później znalazła stałe zatrudnienie. W dodatku szefowa szwalni, wiedząc o trudnej sytuacji nowej pracownicy, pozwoliła jej zamieszkać w małym pokoju mieszczącym się nad zakładem.
Z początku Jola była tylko dziewczyną na posyłki, ale szybko zauważono, że ma prawdziwy talent do szycia i zaczęto jej dawać pierwsze zlecenia. Wkrótce zasiadła za maszyną, ciesząc się, że została doceniona. I tak pewnie wiodłaby dalej to swoje ciche życie, gdyby nie dość nieoczekiwane spotkanie z przystojnym policjantem…
Jola czasami zastanawiała się, dlaczego Marcin zwrócił na nią uwagę. Ba, dlaczego wybrał ją spośród tylu kobiet. Była przecież nikim. Nie bywała nigdzie, z nikim się nie spotykała i nawet nie szukała miłości. Gdyby nie bandyci nachodzący regularnie szefową pracowni krawieckiej i wymuszający na niej haracze, nigdy by się nie poznali. Szefowa, która do tej pory regularnie płaciła tym zbirom, aby móc spokojnie prowadzić działalność, wreszcie uznała, że ma dość ciągłego opłacania ludzi, którzy żyją z wyzysku innych, i zgłosiła to na policję.
Marcin został przydzielony do tej sprawy i pod przykrywką pracownika szwalni czekał na kolejną wizytę bandytów. Mimo że był tu w pracy, od razu zainteresował się cichą dziewczyną, która swoim spojrzeniem rozjaśniała ponure pomieszczenie. Złapanie członków gangu wymuszającego haracze nie zakończyło znajomości Marcina z Jolą. Pierwsze spotkania, rozmowy, poznawanie się nawzajem. Wkrótce stali się parą i ani się obejrzeli, jak minęły dwa wspólnie spędzone lata. Jola przestała pracować w szwalni, poświęcając się prowadzeniu domu Marcina. Przerwała również naukę w wieczorowym liceum, gdyż Marcin niechętnie patrzył na to, że spędza tyle czasu w szkole zamiast z nim.
– Nie musisz się uczyć – przekonywał ją. – I tak do niczego ci się to nie przyda. Jesteś moją kobietą, moją ozdobą, to wystarczy. O resztę ja się zatroszczę, nie zaprzątaj tym sobie swojej ślicznej główki.
Przystała na to, nie potrafiąc mu odmówić i niejako czując się zobowiązaną, aby go posłuchać. Kompleksy wyniesione z dzieciństwa okazały się silniejsze niż pragnienie zrealizowania marzeń. A może po prostu marzenia się zmieniły? Naukę w szkole i projektowanie strojów zastąpił wysoki, przystojny policjant, który jako pierwszy troszczył się o Jolę. Ona kochała go całym sercem i w swej naiwności wierzyła, że z wzajemnością. Nie pojmowała, że ludzie podejmują decyzję o wspólnym życiu z różnych powodów…
Jola nigdy nie myślała, że spotka na swojej drodze mężczyznę tak przystojnego, wykształconego i na stanowisku. Co więcej, nie śmiała nawet śnić, że ktoś taki się z nią zwiąże. Dlatego na każdym kroku chciała mu okazywać wdzięczność za to, że wybrał ją i pokochał. Podporządkowała mu całe swoje życie, rezygnując z własnych pragnień. Od tej pory liczył się tylko Marcin i to, czego chciał.
Sprytny policjant błyskawicznie zorientował się, że w osobie Jolki trafiła mu się towarzyszka wierna, zapatrzona w niego jak w obrazek. Ponieważ był z natury dość zarozumiały i obdarzony sporą dawką egoizmu, bez żadnych skrupułów wykorzystał naiwność dziewczyny, całkowicie uzależniając ją od siebie. Jola była dla niego jak eksponat, który nie ma własnych pragnień i marzeń, a służy zaspokajaniu ego swojego właściciela. To on dyktował jej, co ma lubić, jak się ubierać, co czytać i oglądać.
Na dzisiejszy bal to Marcin wybrał Joli sukienkę. Sama nigdy nie zdecydowałaby się na coś tak wyzywającego, wręcz nieprzyzwoitego. Czerwona kreacja na grubych ramiączkach była skromna z przodu, ze stójką, jednak z tyłu duży dekolt odsłaniał całe plecy, kończąc się prawie na linii pośladków. Lejący się materiał dodatkowo podkreślał figurę, a długi rozporek z boku sięgał do połowy uda. Jola czuła się prawie naga, co powodowało u niej frustrację. Pierwszy raz znalazła się wśród tylu ludzi, w dodatku tak ważnych dla Marcina. Nie chciała wypaść niestosownie.
W pierwszej chwili, gdy Marcin powiedział jej, że zabiera ją na sylwestra, ucieszyła się, wyobrażając sobie jakąś kameralną imprezę. Kiedy jednak dowiedziała się, iż będzie to bal dla pracowników policji, jej entuzjazm ostygł. Bała się, że przyniesie wstyd swojemu chłopakowi. W końcu on i jego znajomi byli tacy światowi, nawykli do obracania się w towarzystwie, a ona, dorastająca w małej podłódzkiej wsi, bez wykształcenia, wyraźnie od nich odstawała. Nawet Renata, która niby się z nią kolegowała, bo o przyjaźni trudno tu mówić, patrzyła na nią, jak się jej zdawało, z wyższością.
Przerażona perspektywą udziału w balu, zaproponowała ukochanemu, by na imprezę poszedł sam.
– Chyba żartujesz? – Parsknął śmiechem. – Po co cię mam? Chcę, aby cię zobaczyli i mi zazdrościli.
– Ale ja będę się czuła dość niezręcznie… – Próbowała go przekonać, chociaż zdawała sobie sprawę, że gdy Marcin coś postanowi, to musi tak być.
– Kochanie… – Przyciągnął ją do siebie. – Wystarczy, że będziesz się uśmiechać i spoglądać na innych tym swoim spojrzeniem…
– Ale…
– Nie ma żadnego ale. To już postanowione.
Dłuższa dyskusja była bezcelowa i dlatego teraz ze skromnie opuszczoną głową kroczyła u boku Marcina w stronę sali bankietowej. Marcin za to z wyrazem triumfu na twarzy dumnie patrzył na swoich współpracowników, prezentując trofeum, które przypadło mu w udziale.
Nagły podmuch wiatru od otwartych właśnie drzwi wejściowych sprawił, że Jola wzdrygnęła się z zimna i mimowolnie zwróciła twarz w stronę wejścia. Próg lokalu przekraczał właśnie wysoki ciemnowłosy mężczyzna w długim czarnym płaszczu. Przez ułamek sekundy ich spojrzenia się napotkały, a Jolę oblała fala nieokreślonych emocji. Potknęła się i gdyby Marcin w porę jej nie przytrzymał, upadłaby jak długa.
– Uważaj – syknął cicho, maskując złość udawanym uśmiechem. – Impreza nawet się nie zaczęła, a ty już się zataczasz? Chcesz mnie skompromitować? Jeszcze sobie pomyślą, że moja dziewczyna jest alkoholiczką.
– Nie, nie… – zaprzeczyła szybko i umknęła spojrzeniem w bok, aby nie patrzeć więcej na mężczyznę, który właśnie zatrzymał się przy ochroniarzu sprawdzającym zaproszenia. – Przepraszam.
***
Krzysztof, ledwie przekroczył próg hotelu, od razu zauważył tę niezwykłą jasnowłosą dziewczynę. Drobna, niewysoka, obdarzona burzą długich, lekko falowanych włosów, wydała się mu małą boginką, która chyba przez przypadek zjawiła się wśród śmiertelników. Na pewno nie była policjantką. Jakoś trudno byłoby mu wyobrazić ją sobie w mundurze, z pistoletem w dłoni. Może pracowała w administracji? Albo była żoną lub dziewczyną któregoś z funkcjonariuszy? Ta ostatnia myśl nie przypadła mu do gustu, więc się skrzywił.
– Pańskie zaproszenie? – Męski głos przedarł się do świadomości Krzysztofa i odgonił dziwne myśli, które pojawiły się w momencie, gdy ujrzał jasnowłosą piękność.
Otrząsnął się i spojrzał na stojącego przy wejściu mężczyznę, którego zadaniem było pilnowanie, aby na imprezę dostali się tylko zaproszeni goście.
– Moment. – Odruchowo sięgnął do lewej kieszeni płaszcza, lecz nie znalazł w niej zaproszenia. Sprawdził więc w prawej, ale i tam nie natrafił na to, czego szukał.
Ochroniarz popatrzył na niego już mniej uprzejmym wzrokiem.
– Gdzieś je tu… – Krzysztof odsunął poły płaszcza, z wewnętrznej kieszeni marynarki wydobył złożony na pół kredowy arkusik papieru i podsunął mężczyźnie. – Proszę, oto i zaproszenie.
– Andrzej Gawroński?
– Tak, to właśnie ja – potwierdził. Pod tą tożsamością żył przez ostatnie dwadzieścia lat.
Ochroniarz odszukał na liście zaproszonych gości imię i nazwisko przybyłego.
– Wszystko w porządku – orzekł. – Proszę wejść. – Odsunął się, robiąc przejście. – Życzę miłej zabawy.
– Na pewno taka będzie – przyznał z uśmiechem.