- promocja
- W empik go
Za sterami życia - ebook
Za sterami życia - ebook
Sielskie krajobrazy, cisza i bliskość natury. Czy potrzeba czegoś więcej, aby rozpocząć nowy etap w życiu?
Wyprowadzka z miasta miała być najlepszą decyzją w życiu Aliny i Tomka, ale nie wszystko poszło zgodnie z planem. Chociaż są szczęśliwi, remontując dom, nawiązywanie znajomości z nowymi sąsiadami nie jest łatwe. Na szczęście Alina spotyka bibliotekarkę Marię, z którą mogłaby rozmawiać godzinami. Maria poznaje ją z pewną kobietą i jej synkiem. Ich dramatyczna historia porusza Alinę, która postanawia pomóc samotnej matce.
Związek Gabi przechodzi kryzys, dlatego decyduje się ona na odpoczynek od miejskiego zgiełku. Przyjaciółki wspierają Gabi, jednak kobieta wie, że sama musi wziąć życie w swoje ręce i podjąć najtrudniejsze decyzje. Czy znajdzie w sobie odwagę, aby stawić czoła nadchodzącym zmianom? Jak znajomość Aliny z Marią zmieni dotychczasowe życie obu kobiet i ich rodzin?
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66570-07-8 |
Rozmiar pliku: | 991 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Dom to trzask drewna palonego w kominku, zapach bigosu, śpiew dziecka, akordy pianina, radość, smutek, śmiech. Gdzie teraz jest? Co oznacza? Nie wiem, pogubiłam się. Nie wiem, czy mieszkam tu, czy tam, nad Jeziorakiem, czy w Powężu. Już nic nie wiem. Alina westchnęła głęboko i zamyśliła się. Wpatrywała się przez chwilę w niebieskie litery zapisane na białej kartce, a potem odłożyła dziennik na stolik i otuliła się szczelniej wielkim kraciastym kocem. Teraz pisanie stało się dla niej odskocznią od trudów codzienności, z którymi się zmagała. W zeszłym roku podjęli decyzję o zmianie miejsca zamieszkania, ale to nie było takie proste, jak jej się wtedy wydawało. Nie wystarczyło powiedzieć: „Tak, przenosimy się na wieś, wszystkie troski idą precz i będziemy teraz żyć długo i szczęśliwie”. Wróciła myślami do tego dnia, gdy podjęła decyzję o przeprowadzce. To był impuls, ale też podszept intuicji. Najpierw wyprawa na Jeziorak. Potem spotkanie z panią Łucją. W końcu ten wielki kaflowy piec w kolorze plastra miodu i powiedzenie życiu: „Tak”.
Później wszystko nabrało rozpędu. Zamieścili ogłoszenie w „Głosie Powęża” i znalazła się rodzina chętna, by kupić ich dom, ba, nawet wstrzymać się z przeprowadzką do końca roku szkolnego, aż uporządkują wszystkie sprawy. Pani Łucja, właścicielka domu nad Jeziorakiem, też zgodziła się poczekać na wpłatę kolejnej transzy. Wtedy Alinie wydawało się, że mają przed sobą szmat czasu, że ze wszystkim zdążą. Teraz, siedząc i marznąc w ich nowej chałupce, myślała inaczej.
Panowie jeszcze smacznie spali. Słyszała ich miarowe oddechy. Nie przeszkadzał im chłód. Miała czas na rozmyślania. Siedziała w fotelu w pokoju, który jako jedyny nadawał się teraz do zamieszkania. W narożniku stał kaflowy piec podobny do tego w kuchni. Alina nawet go nie dostrzegła, gdy po raz pierwszy oglądała dom. Zauroczył ją ten w kuchni i to w nim zakochała się od pierwszego wejrzenia. Ten w pokoju teraz ratował im życie. Gdyby nie on, zamarzliby chyba na śmierć. Oczywiście mieli szczęście, że nie było dwudziestostopniowych mrozów. Zawsze trzeba patrzeć na życie w ten właśnie sposób – pomyślała, być wdzięcznym za to, co się ma, a nie marzyć o tym, co nieosiągalne.
Przyjechali, aby spędzić ferie zimowe nad Jeziorakiem, pracując jednocześnie przy remoncie domu. Było zdecydowanie inaczej niż podczas ferii w Austrii czy w Czechach. Musieli zapomnieć o luksusach i obijaniu się. Trzeba było walczyć o przetrwanie.
Usłyszała nagle, że Tomek przeciąga się leniwie, a potem szuka jej po omacku w łóżku.
– Kochanie, już nie śpisz? – zapytał, unosząc się na posłaniu.
– Nie, nie śpię. Niestety temperatura i nasza sytuacja mi na to nie pozwalają, więc medytuję – odpowiedziała cierpko.
– Lepiej wizualizuj, jak tu będzie pięknie, kiedy już wszystko uda nam się doprowadzić do porządku – stwierdził niezrażony.
– Kiedy to będzie…
– Co to znaczy wizualizować? – zapytał nagle Krzyś, unosząc głowę znad kołdry.
– To znaczy wyobrażać sobie, jak będzie pięknie – wyjaśnił Tomek.
– Aha.
– Swoją drogą, dlaczego nikt nie wizualizuje złych rzeczy? – zastanawiała się głośno Alina.
– To się inaczej nazywa, to jest czarnowidztwo – stwierdził rzeczowo Tomek. – Wstajemy, brachu? – zwrócił się do Krzysia pełen entuzjazmu.
Wyjście z łóżka to czysty heroizm – pomyślała Alina. Pod kołdrą jest pewnie trzydzieści stopni. W pokoju w porywach dziesięć.
– Tak! – wykrzyknął chłopiec i poderwał się z tapczanu.
Tomek też wyskoczył z łóżka i od razu zaczęli ćwiczyć. Najpierw były pajacyki, potem pompki, na końcu przysiady.
– Ciepło? – zapytał Tomek po kilku minutach.
– Ciepło! – wykrzyknął Krzyś.
– Kochanie, to my idziemy porąbać drewno, żebyś nam nie zmarzła pod tym kocem.
– Dobrze – wyszeptała Alina. – Tylko się ciepło ubierzcie.
Włożyli na siebie kolejne warstwy spodni dresowych, czapki, kurtki i wybiegli na dwór. Po chwili usłyszała odgłos rąbanego drewna.
Skąd u niego tyle energii i optymizmu? – zastanawiała się w myślach. Sama tęskniła za cieplutkim domem w Powężu, przytulną kuchnią, dużą sypialnią, zmywarką i pralką. Na co dzień nie zdawała sobie sprawy, jak ważne są te wszystkie urządzenia.
Powoli podniosła się z fotela i odrzuciła koc. Włożyła na siebie grubą, szarą bluzę oraz jeszcze jedne ciepłe spodnie i poszła do kuchni. W kącie stała kuchenka z fajerkami, niemal taka sama, jaką miała w domu jej prababcia. Aby coś ugotować, trzeba było w nim napalić. Nie żadne tam pstryk i prąd płynie, potrzeba wysiłku, aby coś upichcić. Tomek co prawda zabrał też kuchenkę gazową, tę którą używali na campingu, ale nie spakował do niej naboi. Zostali zatem zmuszeni do powrotu do czasów z początku wieku. Otworzyła drzwiczki pieca. Wrzuciła do środka papiery oraz drewno i podpaliła. Potem wzięła wielki metalowy czajnik i postawiła go na kuchni. Jak dobrze pójdzie, to za pół godziny herbata będzie gotowa. Po chwili w drzwiach pojawili się panowie z naręczem drewna. Mieli zaczerwienione twarze i zgrabiałe ręce, ale buzie im się śmiały.
– Mamo, mamo! – krzyczał Krzyś. – Przyszedł do nas Merdek.
– Jaki Merdek? – zapytała zaskoczona Alina.
– Ten pies w biało-czarne łaty, który tak macha ogonem. Wiesz, on chyba nie ma domu – wyjaśnił Krzyś ze smutkiem.
O nie, jeszcze tego by brakowało – pomyślała Alina, wyczuwając intencje syna.
– Myślę, że ma, tylko tutaj nikt się tak czule psami nie zajmuje – skwitowała.
– Ale może go przygarniemy?
– Niestety na razie nie mamy na to warunków. Jesteśmy w trakcie przeprowadzki.
– A potem?
Alina westchnęła głęboko i wygłosiła nieśmiertelną wymówkę:
– Zobaczymy potem. A tata nie potrzebuje przypadkiem twojej pomocy? – zmieniła temat.
Tomek poszedł już do pokoju i męczył się przy piecu, próbując go rozpalić.
Krzysiu ruszył mu z odsieczą. Wkrótce zrobiło się nieco cieplej.
Po pół godzinie w czajniku zagotowała się woda. Alina zaparzyła herbatę. Przygotowała też kanapki. Usiedli w kuchni przy prostokątnym stole znajdującym się przy oknie. Za nim rozpościerał się widok na Jeziorak.
– Spójrz, jak tu pięknie – zachwycał się Tomek.
Alina wyjrzała przez okno. Zobaczyła zamglone, melancholijne jezioro i nie mogła nie przyznać mu racji. Gdyby jednak miała czarodziejską różdżkę i mogła przy jej pomocy zmienić ten dom w wygodne, lśniące czystością miejsce, byłoby cudownie. Niestety jak wszystko, co ważne w życiu, ta zmiana też wymagała ciężkiej pracy i cierpliwości.
– Jakie plany na dziś? – zapytała, choć wiedziała, że za chwilę znowu rzucą się w wir porządkowania.
– No cóż, dzisiaj chciałbym uprzątnąć z Krzysiem piętro domu, a potem spróbujemy jazdy na łyżwach. Wieczorem scrabble lub jakaś inna gra – wyjaśniał Tomek.
– A może darcie pierza? – W pytaniu słychać było ironię.
– Ty to powiedziałaś. – Spojrzał na nią wymownie.
– Poszukam koła gospodyń wiejskich, choć tutaj pewnie nie ma nawet takiej organizacji – odgryzła się.
– Kochanie, czy mogłabyś w końcu przestać zrzędzić? – poprosił mąż i przytulił ją mocno. – Wiem, że jesteś bardzo dzielna, ale proszę cię, wytrzymaj jeszcze troszkę.
– Spróbuję. – Wzruszyła ramionami i zacisnęła zęby.
Panowie poszli się przebrać w stroje robocze, a Alina posprzątała po śniadaniu. Umyła naczynia w zimnej wodzie i usłyszała, że Tomek podłączył radio. Popłynęła muzyka zespołu Queen, w rytm której chłopcy zaczęli porządkować pokój Krzysia. Postanowiła im nie przeszkadzać i wyjść na spacer. Może dzięki temu uda mi się nie zwariować w tej dziczy – pomyślała. Umyła się w prowizorycznej łazience, założyła gruby sweter oraz kurtkę i wyszła na zewnątrz. Drewniany płot, który okalał podwórko, też wymagał remontu. Dosłownie każda rzecz była do naprawy. Dobrze, że Jeziorak pozostawał jeszcze w dość dobrym stanie. Obeszła każdy kąt gospodarstwa. Wielka stodoła stała sobie w narożniku i czekała na lepsze czasy. Na podwórku rosła wielka lipa, która teraz była naga i wystraszona. Za nią rozciągał się ogród z jabłoniami i wiśniami. Wyszła na drogę i zobaczyła, że przy furtce rzeczywiście stoi jakiś psiak. Był niewielki, biało-czarny i miał długi ogon, który nieustannie się poruszał. A więc to jest Merdek – pomyślała. Podeszła bliżej i pogłaskała psinę, a potem rozejrzała się wokół. Wszystko wyglądało inaczej niż latem. Gołe drzewa targał wiatr. Na wodzie lód i ani jednego żagla. Stanęła na rozstaju dróg. Cywilizacja czy spacer po wsi? Wybrała to pierwsze. Ciągnie wilka do lasu – uśmiechnęła się w duchu. Cywilizacja to też zbyt duże słowo, bo tutaj oznaczała po prostu sklep i dojście do drogi, która prowadziła do Jerzwałdu lub Zalewa. Tak, a może by tak pójść aż do Zalewa albo nawet do Olsztyna? – pomyślała z rozmarzeniem. Wrócę dopiero jutro, jak zaliczę wizytę w teatrze i kinie. Nie, to nie byłoby fair wobec mężczyzn, którzy harują przy remoncie. Ruszyła drogą w stronę miasta. Pies podążył za nią. Nie odstępował jej na krok. Mijała domy sąsiadów. Co jakiś czas ktoś pojawiał się na podwórku, ale na jej uprzejme „dzień dobry” mało kto odpowiadał. Co jest? – zastanawiała się. Czy przeprowadzka w dzicz ma też oznaczać jakiś dziwny ostracyzm? Czuła się jak na zsyłce, a możliwość poznania kogokolwiek w tej dziwnej krainie coraz bardziej się oddalała. W końcu wyszła na główną asfaltową drogę i skierowała się do Zalewa. Co jakiś czas mijały ją samochody, a żaden z nich nie jechał z przepisową prędkością. Droga prowadziła wśród lasów i łąk. Po pół godzinie znalazła się w Dobrzykach. Po lewej stronie zobaczyła wieże czerwonego kościoła. Po prawej na zakręcie dostrzegła zabudowania szkoły. Budynek był koloru kremowego. Czy mój syn tutaj trafi? – pomyślała z przestrachem. Miałby blisko. No ale… Postanowiła wejść do środka. Otworzyła ciężkie drzwi i znalazła się na korytarzu. Zauważyła ją woźna, która zamiatała korytarz, i ruszyła w jej kierunku. Kobieta była niewysoka, a jej obcisły fartuch uwydatniał zbyt obfite kształty. Miała na oko pięćdziesiąt lat i piegowatą twarz.
– Dzień dobry – przywitała się Alina.
– W czym mogę pomóc? – zapytała od razu kobieta.
– Chciałabym się tylko rozejrzeć. Zamierzam się przeprowadzić w te okolice i szukam szkoły dla syna.
Kobieta posłała jej badawcze spojrzenie. Tak jakby zobaczyła przed sobą kosmitkę.
– Ale tu jedna szkoła jest – powiedziała zaskoczona.
Alina szybko się zreflektowała, że powiedziała trochę za dużo. Przecież nie będzie tej obcej kobiecie opisywać swojej sytuacji rodzinnej i dylematów, jakie nią targają.
– Mogę wejść do środka? – zapytała, zmieniając temat.
– Tak, proszę. Teraz są lekcje.
No tak, przecież to województwo warmińsko-mazurskie. Ferie mają w innym terminie – pomyślała Alina.
Przeszła przez wąski korytarz, który – jak jej się zdawało – ciągnął się w nieskończoność. Na końcu zobaczyła napis na drzwiach: „Biblioteka”. Tego nie mogła sobie odmówić. Zapukała i weszła do środka. Zobaczyła półki wypełnione książkami i poczuła się jak u siebie. Za biurkiem siedziała korpulentna kobieta w okularach
– Dzień dobry – przywitała się Alina.
– Dzień dobry – odpowiedziała bibliotekarka zaskoczona.
– Przyjechałam na ferie do Gardna, potem zamierzamy się tutaj przeprowadzić, a w zasadzie już się przeprowadzamy… – zaczęła się plątać – i chciałam zapytać o możliwość wypożyczenia książek.
– No wie pani… Zgodnie z przepisami… – zawahała się tamta. – Ale co tam przepisy! – Machnęła ręką. – Dzieciaki i tak nic nie wypożyczają, bo bardziej interesują się telefonami i PlayStation. Jeżeli chce pani coś wypożyczyć, to wymyślimy sposób. Ale o książki dla dorosłych to raczej trudno – zastrzegła, poprawiając okulary na nosie.
– Mój syn Krzyś ma dziesięć lat – wyjaśniła Alina.
– To już łatwiej. – Kobieta posłała jej przyjazny uśmiech. – Wypożyczę pani książki na słowo honoru. Dobrze pani z oczu patrzy…
– To fantastycznie! – Alina aż podskoczyła z radości.
Rzuciła okiem na stolik z książkami i zauważyła nową część serii o Tsatsikim, której Krzysiu jeszcze nie czytał.
– A tę można pożyczyć? – zapytała nieśmiało.
– Oczywiście. Proszę usiąść przy stoliku. Ma pani ochotę na kawkę lub herbatę? – zaproponowała kobieta.
Tak. I na rozmowę – pomyślała Alina.
– Nie chcę pani przeszkadzać, ale chętnie napiłabym się herbaty – odpowiedziała, gdy wyrwała się z zamyślenia.
– Lekcja właśnie się rozpoczęła. Mamy całe czterdzieści minut – powiedziała kobieta, wskazując na zegar.
Od razu pobiegła na zaplecze i po chwili wróciła z dwoma filiżankami parującego napoju.
– Proszę – powiedziała, stawiając jedną z nich przed swoim gościem.
Widać było zadowolenie na jej twarzy wynikające z faktu, że może choć chwilę z kimś porozmawiać.
– Bardzo dziękuję. Mam zamiar przeprowadzić się tutaj w czerwcu i rozglądam się za jakąś szkołą dla mojego syna – wyznała Alina.
Kobieta zamyśliła się i westchnęła głęboko.
– Ta szkoła nie jest zła, ale dzieci nie mają zbyt wielkich ambicji i to może być problem. Ja mieszkam już tutaj od dość dawna, ale też jestem osobą napływową. Przeniosłam się tu dziesięć lat temu i nie żałuję, chociaż o tej porze roku nie jest łatwo.
Alina pokiwała głową ze zrozumieniem.
– My dotychczas bywaliśmy tutaj tylko latem, bo mój mąż uwielbia żeglarstwo – wyjaśniła. – Ale w zeszłym roku zdecydowaliśmy się na kupno domu i przeprowadzkę z miasta na wieś.
Maria podniosła palec do góry, jakby jej się coś nagle przypomniało.
– A tak, obiło mi się o uszy, że pani Łucja sprzedała komuś dom.
– Tak, właśnie. I oto jestem. – Alina rozłożyła szeroko ręce i się roześmiała.
Szybko nawiązały kontakt, bo okazało się, że lubią tych samych autorów. Bibliotekarka też uwielbiała Dostojewskiego, ceniła Colma Tóibína i kochała francuskie komedie. Obie kilka razy oglądały Amelię i Nietykalnych, a nieśmiertelne filmy Barei wciąż je bawiły. To było niesamowite. Jakby nadawały na tych samych falach. W końcu Alina odważyła się przełamać lody.
– Czy możemy mówić sobie po imieniu? – zapytała nieśmiało.
– Jasne, oczywiście. Mam na imię Maria. – Bibliotekarka wyciągnęła rękę.
– Alina. – Gość odpowiedział tym samym gestem.
Nagle zadzwonił dzwonek i czar jakby prysł. Alina zaczęła się pospiesznie pakować. Przestraszyła się, że za chwilę przyjdą tłumy dzieci i będą wypożyczać książki.
– Ja już się będę zbierać. Tak jak wspomniałam, chciałabym pożyczyć tę nową książkę o Tsatsikim. Oddam za tydzień – obiecała.
– No jasne.
Marysia wypisała jakąś kartkę. Alina podziękowała i zaczęła zbierać się do wyjścia.
– Za tydzień przyjdę z książką – powtórzyła.
– Dobrze, a jak będziesz się nudzić, to zapraszam wcześniej na kawkę. – Maria się uśmiechnęła.
– Dziękuję – wyszeptała Alina i wybiegła na korytarz.
Była oszołomiona. Poznała sympatyczną osobę, ale stało się to tak nagle i niespodziewanie, że trudno jej było wszystko ogarnąć myślami i „wchłonąć”. Od razu zaczęła snuć plany na przyszłość. Może się spotkamy towarzysko? Może ma męża i dzieci? Może się zaprzyjaźnimy i nie będę się już tutaj czuła jak na pustyni? Szła zamyślona przez korytarz pełen dzieci. Wszyscy przyglądali jej się z zaciekawieniem. Z daleka było widać, że nietutejsza. Pasowała tutaj jak square peg in a round hole. Kiedyś usłyszała to angielskie powiedzenie i bardzo jej się spodobało. W Powężu każdy rzucał się w oczy, ale tutaj można być pewnym, że nikt nie zginie w tłumie. Zresztą skąd wziąć tłumy? Uciekła przed hałasem panującym na korytarzu i po chwili znalazła się znowu na drodze. Spojrzała na kościół z czerwonej cegły. Chętnie weszłaby do środka, ale na pewno zamknięty. Może w niedzielę się wybiorą? Ruszyła w kierunku Zalewa. Natknęła się na sklep. Weszła do środka. Kupiła chleb, kiełbasę i ser, a potem zawróciła i ruszyła w stronę Gardna. Kiedy dotarła do domu, powoli zbliżała się pora obiadu. Chłopcy zrobili sobie przerwę. Byli brudni i zakurzeni.
– I jak tam okolica? – zagadnął Tomek z nadzieją w głosie.
Alina wyciągnęła z torby książkę dla Krzysia i wzruszyła ramionami.
– Okolica jak okolica, ale zobaczcie, co upolowałam. – Pokazała dumnie to, co udało jej się zdobyć.
Krzysiu pożerał książkę łakomym wzrokiem.
– Najpierw się umyj i przebierz – zarządziła.
– Czyżbyś dotarła do księgarni? – zapytał Tomek z zainteresowaniem.
– No niezupełnie. Byłam w szkolnej bibliotece i poznałam przemiłą osobę. Mój świat się troszkę dzięki niej zaróżowił.
– No to się cieszę. Ty też się zaróżowiłaś, kochanie – dodał z radością.
Podszedł i pocałował ją w usta. Alina westchnęła głęboko. Już trochę zapomniała, że ma się dąsać, że jest zła na swojego mężczyznę za tak „umeblowane” życie. Krzysiu przerwał czułości, gdy wpadł i niemal wyrwał z ręki Aliny książkę o Tsatsikim. Pobiegł z nią do pokoju sypialnego.
– Głodny? – zapytała Alina.
– No jasne.
– To tak na szybko możemy usmażyć kiełbasę, którą kupiłam – zaproponowała.
– No, nie będę wybrzydzał. Tutaj to tylko chłopskie jadło zdaje egzamin – stwierdził Tomek.
Poszedł się przebrać i dołożył drewna do pieca, a Alina napaliła pod kuchnią i po chwili w całym pomieszczeniu zaczął rozchodzić się smakowity zapach smażonej kiełbasy i ziemniaków. Pokroiła też ogórki i tak powstał obiad z niczego.
– Słuchajcie, zanim zrobi się ciemno, musimy się przewietrzyć. Zbierajcie się. Bierzemy łyżwy i ruszamy do Jerzwałdu – zarządził Tomek, gdy zjedli.
Alina posłała mu spojrzenie bazyliszka.
– Możemy się poślizgać przy brzegu, a i to nie wiem, czy bezpieczne, przecież to ogromne jezioro.
– Dobrze, dobrze. Nie martw się, kochanie. Damy radę.
Krzysiu aż podskakiwał z radości. Pobiegł szybko po łyżwy. Włożyli kombinezony narciarskie i wybiegli przed chatkę. Przed płotem czekał na nich Merdek.
– To znowu ty? – zdziwiła się Alina.
Pies jeszcze mocniej pomachał ogonem, jakby zrozumiał, co się do niego mówi.
– Mamo, mamo, widzisz? On naprawdę nie ma domu. Możemy mu dać jeść? – zapytał Krzyś i spojrzał na nią błagalnym wzrokiem.
Alina zerknęła na Tomka. Ten tylko wzruszył ramionami.
– Jeżeli po łyżwach jeszcze tu będzie, weźmiemy go do siebie, a jutro rozwiesimy ogłoszenia, że znaleźliśmy psa – zaproponował.
Alina nie była pewna, czy to dobry pomysł, ale przynajmniej na razie problem został odsunięty w czasie. Wyszli na wąską asfaltową drogę i podeszli do małej plaży. Jezioro faktycznie było zamarznięte. Tomek wszedł na lód i zbadał jego grubość.
– Mróz trzyma już od trzech tygodni. Poza tym będziemy jeździć tylko przy brzegu, więc będzie dobrze – zapewnił.
Alina wzruszyła ramionami. Nie była przekonana.
W końcu wyjęli łyżwy, włożyli je, a buty zapakowali do plecaków, po czym weszli na lód. Alina była bardzo ostrożna i trzymała się tylko małej zatoczki. Tomek z Krzysiem kręcili się wokół niej.
– Pojedźmy na spacer wzdłuż brzegu – zaproponował w końcu Tomek. – Nie bój się, tutaj kiedyś rozgrywane były zawody bobslejowe i nic się nigdy nikomu nie stało – dodał, widząc minę żony.
– Ale to było chyba jeszcze w poprzednim wieku.
– Ale Jeziorak jest ten sam!
– Czy ty nie możesz usiedzieć w jednym miejscu? Nie wystarczy ci ta zatoczka? – denerwowała się na męża.
– Mamo, please. – Krzysiu zrobił wielkie oczy.
– No dobrze, ale tylko do końca wsi.
– No jasne – zgodził się Tomek, bo wiedział, że wieś jest bardzo długa.
Ruszyli powoli wzdłuż brzegu. Minęli małą marinę, do której latem zdarzało im się zawijać. Teraz wszystko było senne i przymarznięte. Jachty, przykryte plastikowymi pokrowcami, czekały na lepsze czasy. Wkrótce znaleźli się przy pomostach, przy których latem nie wolno było im cumować, bo właściciele domków odgrodzili kawałek linii brzegowej, ustawili tam pomieszczenie dla ochrony i teren stał się niedostępny dla zwykłych śmiertelników. Zobaczyli czerwony domek na wzgórzu.
– Widzisz ten domek? – spytał Tomek.
– Tak.
– Chyba jeszcze ci nie mówiłem, ale niedawno dowiedziałem się od sąsiada, że właściciel zginął niedawno w wypadku samochodowym – mówił zdyszany Tomek.
– Ojej, to tragedia. – Alina się zasmuciła.
– No tak.
Kobieta popatrzyła na śliczny domek, który stał na wielkiej pustej połaci. Bez swojego właściciela wyglądał na bardzo samotny. Poruszali się żwawo na łyżwach i wkrótce Alina poczuła zmęczenie. Byli już na skraju wsi.
– Kochani, wracajmy. Czuję się tak, jakbym spędziła dzień na nartach.
Krzysiu był nieco zawiedziony, ale zrobił w tył zwrot i ruszyli w drogę powrotną. Naprzeciwko nich zimne brzegi jeziora wciąż wydawały się przyjazne i gościnne. Alina modliła się w duchu, aby jej mąż nie wymyślił wyprawy na drugą stronę jeziora, ale na szczęście nie przyszło mu to do głowy. Przypomniało jej się, jak opowiadał, że kiedyś przeprawiano się w ten sposób na drugą stronę Wisły, gdy były tęgie mrozy.
Kiedy dotarli do zatoczki, z której wyruszyli, już szarzało. Zdjęli plecaki, wyjęli buty i się przebrali. O dziwo przy brzegu czekał na nich Merdek. Alina westchnęła głęboko. Powiedziała „a”, to teraz trzeba powiedzieć „b”. Krzysiu uśmiechnął się szeroko, podbiegł do psa i przytulił go mocno.
– Wiedziałem, wiedziałem, że będziesz na mnie czekał – wyszeptał z wdzięcznością.
Pies zaczął go lizać po twarzy.
– Ostrożnie, może mieć pchły! – Alina starała się powściągnąć jego zapędy.
– Zaraz to sprawdzimy – uspokoił ją Tomek.
Weszli do chałupki. Tomek z Krzysiem dorzucili do pieca, a potem zajęli się Merdkiem. O dziwo pies był czysty i w miarę zadbany.
– Na pewno ma właściciela. Zgubił się i nie może trafić do domu – stwierdziła Alina.
Krzysiu się zasmucił.
– Ale jutro wszystko się wyjaśni – dodała na pocieszenie.
Pies był spragniony głasków i uwagi. Krzysiu podał mu wodę, a potem ugotowali mu kaszę okraszoną skwarkami. Merdek był w siódmym niebie. Siedział przy nogach Krzysia, gdy grali w scrabble, a potem chłopiec umościł mu posłanie w kuchni i położyli się spać. Alina długo nie mogła zasnąć. W nocy męczyły ją koszmary. Obudziła się spocona ze strachu. Kiedy leżała w ciemnościach, odniosła wrażenie, że ktoś chodzi po strychu. Nie była się w stanie poruszyć. Bała się też powiedzieć o tym Tomkowi. Leżała jak sparaliżowana. Hałas w końcu ustał, a ona zasnęła.
Kiedy obudziła się rano, nikogo już nie było w pokoju. Poderwała się i wyskoczyła jak poparzona z łóżka, ale natychmiast poczuła chłód, który zmusił ją do założenia kolejnej warstwy ubrań. Wpadła do kuchni i okazało się, że tam też nikogo nie ma. Wyjrzała przez okno i zobaczyła, że jej syn radośnie hasa z psem na podwórku, a jej mężczyzna rąbie drewno.
– Dzień dobry, ranne ptaszki – powitała ich Alina, kiedy weszli do kuchni i przynieśli ze sobą zapach świeżego, mroźnego powietrza.
– Dzień dobry, śpiąca królewno.
– A jakoś słabo dziś spałam, bo… – urwała. Nie chciała wyznać powodu w obecności Krzysia.
Wzięła się do przygotowania śniadania, żeby odgonić niepokojące myśli, które znowu pojawiły się w jej głowie.
– Zanim zaczniecie po raz kolejny sprzątać, trzeba rozwiesić ogłoszenia, że znaleźliśmy psa – przypomniała, gdy zbierała naczynia po posiłku.
Krzysiu nie był zachwycony, ale przygotował razem z Aliną cztery ogłoszenia i wyszli, aby je porozwieszać. Wybrali się najpierw do sklepu i przyczepili ogłoszenie na drzwiach. Potem szli wzdłuż drogi i szukali kolejnych miejsc, gdzie mogliby zawiesić informacje o znalezionym zwierzaku.
– Myślisz, że znajdzie się właściciel? – zapytał ze smutkiem Krzysiu.
– Nie wiem, kochanie, ale pomyśl, gdyby tobie zginął pies, jak bardzo byś się martwił?
– Bardzo, ale…
– No właśnie – ucięła.
Merdek maszerował z nimi i nieustannie machał ogonem. Kiedy zawiesili ostatnie ogłoszenie, zobaczyli, że drogą w kierunku lasu idzie starszy mężczyzna. Alina powiedziała mu „dzień dobry”, odpowiedział jej i zatrzymał się przy ich ogłoszeniu.
– To wasze? – zapytał po chwili, wskazując na kartkę.
– Tak – odpowiedziała Alina.
– On już się nie znajdzie, bo nie żyje.
– Kto nie żyje? – wystraszyła się Alina
– No stary Władek – wyjaśnił mężczyzna.
– Jaki stary Władek?
– No tyn, co miał tego psa. Umarł na jesieni. Nie miał nikogo, to pies został sam i ludzie go dokarmiają, ale nikt nie chce go zabrać, bo po co na wsi taki pies? – zadał retoryczne pytanie.
Alina spojrzała na niego zaskoczona.
– Nie macie co szukać, chyba że w piekle, bo Władek to do nieba raczej nie poszedł – dodał.
– A to dlaczego? – zainteresowała się Alina.
– Bo za dużo pił.
Kobieta stwierdziła, że czas kończyć rozmowę. Podziękowała mężczyźnie i ruszyli w stronę domu.
– I co teraz? – zapytał Krzyś.
– Krzysiu, nie wiem, daj mi chwilę pomyśleć – odpowiedziała poirytowana, bo miała mętlik w głowie.
Sprawa psa spadła na nią jak grom z jasnego nieba. Jakby nie mieli wystarczająco dużo problemów z przeprowadzką, zmianami, całym tym życiem na walizkach. Wiedziała też, że jeżeli go przygarną, opieka nad zwierzakiem w końcu spadnie na nią. Nie była to łatwa decyzja. Z drugiej strony miała tuż obok siebie porzucone zwierzę, które na pewno tęskni za swoim panem. Serce pęka, gdy się o tym myśli. Kiedy weszli do domu, Tomek już na nich czekał w stroju roboczym. Zdziwił się bardzo, gdy zobaczył rozradowaną minę Krzysia.
– Co się stało? – zapytał.
– Nie uwierzysz – zaczęła Alina, kręcąc głową. – Okazuje się, że Merdek nie ma właściciela, bo on zmarł, i pies teraz błąka się taki bezpański.
– W takim razie musimy go przygarnąć. Nie ma innego wyjścia – zadecydował mężczyzna.
– Mam inny pomysł. Weźmiemy go na próbę, jak nie będziemy dawali rady, poszukamy dla niego innego domu. Co wy na to? – zaproponowała Alina.
– Tak! – uradował się Krzyś i podskoczył z radości. – Damy radę.
– Ale pamiętaj, wyprowadzanie psa na spacery, karmienie, opieka, to wszystko należy do ciebie.
– Tak, tak! – wykrzyknął Krzyś.
– Czeka nas jeszcze wizyta u weterynarza, szczepienie, odrobaczenie…
Krzysiu już nie słuchał. Wziął Merdka na ręce i okręcił się z nim w tańcu radości.
– Wyprowadź go teraz na spacer, żeby poznał wszystkie kąty na podwórku.
Chłopcu nie trzeba było dwa razy powtarzać.
– Kochana, damy radę, nie martw się. To powiesz mi w końcu, dlaczego w nocy nie spałaś?
Alinie przypomniały się nocne przygody.
– Zdawało mi się, że po strychu ktoś chodzi.
Tomek uniósł brwi.
– Pewnie coś ci się śniło.
– Nie. Obudziłam się.
– W takim razie z Merdkiem jesteś bezpieczna, a gdyby się to powtórzyło, to mnie obudź.
Alina westchnęła głęboko. Nie dosyć, że zimno, surowe warunki, pies, to jeszcze atrakcje w nocy.
Od tej pory co noc nasłuchiwali, ale hałas już się nie powtórzył. Siedzieli nad Jeziorakiem do końca ferii. W tym czasie panom udało się uporządkować piętro domu. W marcu mieli się pojawić się hydraulicy, aby wymienić rury w kuchni i łazience, potem specjaliści od przyłącza gazowego, po nich glazurnicy, aby położyć płytki w kuchni i łazience oraz zainstalować armaturę i zlewy. Na końcu miał się pojawić dekarz z ekipą, aby wyremontować dach.
Alina poszła jeszcze do szkoły, aby oddać do biblioteki książkę o Tsatsikim. Maria była zajęta, bo akurat przygotowywali w bibliotece przedstawienie. Wyszła tylko na chwilę na korytarz. Alina oddała jej książkę i umówiły się na spotkanie, kiedy ta ostatnia znowu przyjedzie do Gardna.
Gdy skończyła się przerwa zimowa, spakowali się i ruszyli wraz z nowym członkiem rodziny do Powęża.