Za światłami sceny - ebook
Wydawnictwo:
Tłumacz:
Seria:
Format:
EPUB
Data wydania:
27 maja 2025
Za światłami sceny - ebook
Studio nagraniowe Milesa odwiedza gwiazda bluesa Cambria Harding. Miles jest nią zafascynowany. Ta ekscentryczna kobieta burzy jego spokój i mówi wprost, że iskrzenie między nimi musi się skończyć w łóżku. Taki krótki romans, by przyjemnie spędzić czas. Ale temperatura ich krótkiego związku rośnie...
| Kategoria: | Romans |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-291-2002-9 |
| Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Kiedy jej czarny SUV jechał powoli Ralph McGill Boulevard Northeast, Cambria Harding patrzyła przez okno. Dzięki przyciemnionym szybom obserwowała znajome rejony, nie będąc widzianą przez wścibskich gapi. Gdy zaczęła jeździć z ochroniarzem, który był też jej szoferem, czuła się trochę dziwnie. Teraz po latach spędzonych w muzycznym biznesie wiedziała, że środki ostrożności są niezbędne, by przemieszczała się bezpiecznie.
Historyczna część Atlanty Old Fourth Ward zmieniła się od czasu, kiedy tu bywała. Jadąc zadrzewionymi ulicami i przebijając się przez korki, zauważyła nowe osiedla, których budynki górowały nad starszymi i skromniejszymi. Pojawiły się też nowe firmy, restauracje i sklepy. Chodnikami przemieszczali się piesi, jedni wyprowadzali psy na spacer, inni zmierzali ku nieznanym jej celom.
Westchnęła. Jak dobrze tu wrócić i nie pracować. W ciągu minionego roku trzy razy występowała w Atlancie i okolicy, lecz wówczas nie miała czasu się zrelaksować. Ostatnie siedem miesięcy były wypełnione pracą: wywiadami, nagraniami, sesjami zdjęciowymi i trasą przez cały kraj od Maine po Los Angeles. Była wyczerpana.
_Potrzebuję miesiąca regeneracji i czasu z ukochaną babką._
- Jesteśmy już blisko, Greg, prawda?
W okolicy wyrosło tyle nowych budynków, że nie potrafiła określić, jak daleko są od domu Pearl.
Jej ochroniarz się zaśmiał.
- Tak, ale wiesz, jaki tu jest ruch. – Gregory Alford, który pochodził z Raleigh w Karolinie Północnej, był wcześniej zawodowym zapaśnikiem o pseudonimie Kapitan Zgniatacz. Przed kilku laty zakończył karierę i wykorzystywał swoje umiejętności do tego, by trzymać zbyt rozgorączkowanych fanów z dala od Cambrii.
Kiedy zadzwonił jej telefon, wyjęła go z kieszeni spodni. Zerknęła na ekran i odebrała.
- Blaine Woodson. Nie słyszałam cię od wieków.
- Bo wiem, że wciąż jesteś zajęta. – Zaśmiał się.
- Prawdę mówiąc, jestem w Atlancie.
- Trafiłaś idealnie. Mój młodszy brat urządza imprezę charytatywną, chciałby cię zaprosić do współpracy.
- Okej, ale czemu sam nie zadzwoni?
- Nie zna cię tak dobrze jak ja. – Urwał na moment. – Posłuchaj, mój brat bywa… zasadniczy. Ale bardzo zależy mu na tym, żeby poprawić los ciemnoskórych obywateli naszego miasta, zwłaszcza dzieci.
Wzięła głęboki oddech, rozważając jego prośbę.
- Cóż, właściwie jestem na wakacjach, ale skoro to dla dzieciaków… Przekaż mu, żeby się ze mną skontaktował.
- Jasne, dzięki. Mam nadzieję, że się zobaczymy.
- Dla starego przyjaciela wszystko – zażartowała, podkreślając słowo „starego”.
- Zignoruję to, ponieważ robisz mi przysługę.
Parę chwil później zakończyli rozmowę.
Minęło jeszcze dwadzieścia minut, nim SUV zatrzymał się przed starym, ale dobrze utrzymanym domem. Kiedy Greg pomógł Cambrii wysiąść, włożyła ciemne okulary i weszła na szeroki drewniany ganek.
Zanim Greg zapukał, drzwi otworzyły się szeroko i za siatką na owady pokazała się uśmiechnięta twarz.
- No proszę, czy to nie moja ulubiona bratanica? – Lisa Harding, najmłodsza ciotka Cambrii, była od niej tylko pięć lat starsza. Miała na sobie czarne dresowe spodnie i biały T-shirt, a na głowie chustkę w biało-czarne wzory, spod której zwisały końcówki sięgających ramion włosów.
Gdy Lisa otworzyła drzwi, Greg delikatnie pchnął Cambrię do środka. Wciągnęła zapach eukaliptusa i zdjęła ciemne okulary.
- Włączyłaś dyfuzor?
- Jak robi się chłodniej, mama sobie tego życzy. To urządzenie pracuje od września do kwietnia. – Wyciągnęła rękę do Grega. – Zawsze miło cię widzieć. Dziękuję, że dbasz o bezpieczeństwo naszego Słoneczka.
Greg zasalutował tak jak wtedy, gdy jako Kapitan Zgniatacz wchodził na ring.
- To moja najlepsza szefowa, pani Liso.
Usiadł na podniszczonej beżowej kanapie w salonie, jak zawsze gdy przywoził tutaj Cambrię. Kobiety poszły do dawnej sypialni na tyłach domu, gdzie Lisa urządziła pokój telewizyjny i gdzie stała maszyna do szycia.
Pomieszczenie wypełniał terkot, który ustał, gdy Pearl Radford Harding spojrzała na gościa. Siedziała na starym krześle w stylu epoki królowej Anny, zszywając dwa elementy kołdry. Uniosła kąciki warg w uśmiechu.
- Słoneczko, więc znalazłaś czas.
Cambria podeszła do babki i otoczyła ją ramieniem.
- Witaj, babciu. Jak się czujesz?
- O wiele lepiej, kiedy moje maleństwo jest w domu. – Pearl ścisnęła wnuczkę w talii. – Jak podróż?
- Przyleciałam prywatnym samolotem, więc wszystko było świetnie, dopóki nie trafiliśmy na korki w Atlancie. To jedyna rzecz w tym mieście, za którą nie tęsknię.
Lisa, oparta o framugę drzwi, dodała:
- Ilekroć utknę na parkingu, który nazywamy międzystanową I-85, fantazjuję o wszystkich innych miejscach, gdzie mogłabym zamieszkać.
Cambria usiadła w fotelu, ciesząc się atmosferą domu. Kiedyś ten pokój należał do niej. Teraz miała trzy domy, w Atlancie, w Denver i na eleganckich przedmieściach Las Vegas, daleko od domu rodziców w Reno. Przelotne wspomnienie rodziców, nawiedzonych kaznodziejów, którzy krytykowali wszystkie jej decyzje, było gorzkie, więc natychmiast je od siebie odsunęła.
Maszyna zaczęła znów terkotać. Lisa wymknęła się bez słowa, zostawiając Cambrię z babką.
- Co się tu działo, babciu, odkąd wyjechałam na tournée?
Wciąż sprawnymi rękami, choć już nieco wolniej, babka przesuwała materiał, nie zdejmując z niego oczu.
- W zeszłym miesiącu Wielebny Yarborough przeszedł na emeryturę. Mamy nowego pastora, nazywa się Farmer. Miły młody człowiek, ma żonę i malutkie dziecko.
Cambria słuchała w skupieniu. Babka dzieliła się z nią plotkami z kościoła i klubu książki, a także nowinkami dotyczącymi jej dawnych kolegów. Kiedy wspomniała o Eden i Ainsley, z którymi w latach szkolnych Cambria tworzyła zespół, Cambria jej przerwała.
- Co się z nimi dzieje?
- Obie wżeniły się w rodzinę Woodsonów. Eden wyszła za producenta, z którym pracowałyście. Jak on się nazywa? Bart? Blake?
- Blaine – odparła Cambria ze śmiechem.
- Tak, właśnie. Ainsley poślubiła tego drugiego, co to zajmował się sprzętem.
- Gage. – Cambria pamiętała swoje kontakty z rodziną Woodsonów, choć minęło sporo czasu.
- Tak. Pod koniec roku organizują galę dla uczczenia trzydziestu pięciu lat istnienia firmy. A ten ostatni brat, no wiesz, najmłodszy, robi tu dużo dobrej roboty.
- Słyszałam. – Cambria kiwnęła głową, wracając myślą do rozmowy telefonicznej.
_Czym zajmuje się Miles? I jaka ma być moja rola?_
Miles Woodson pochylił się nad biurkiem. Siedział w gabinecie i sprawdzał raport finansowy, który otrzymał od księgowego. Drapiąc się po brodzie, po raz kolejny przeczytał rząd liczb. Niestety, wciąż tych samych.
Od sierpnia zyski zmniejszyły się o 4 procent. Wzdrygnął się na myśl o ostatnich wydatkach na nową cyfrową stację roboczą, która już działała w Studio One. Dźwiękoszczelna pianka do dwóch kabin nagraniowych też nie była tania. W C-Studio należałoby wymienić podłogę. Choć bardzo lubił beżowe kafle, które zastąpiły obskurną wykładzinę w jego gabinecie, wiedział, że jeśli zyski szybko nie wzrosną, czeka ich zaciskanie pasa.
Przez chwilę grzebał w szufladzie, aż znalazł raport finansowy z sześciu miesięcy, od stycznia do czerwca. Przestudiował go i odkrył obiecujący trend, który dał mu nadzieję na poprawę sytuacji.
Podpisał raport z sierpnia, odsunął papiery i wstał. W szafce znalazł teczkę fundacji 404 Cares Community, wrócił z nią do biurka i zaczął przeglądać. W ciągu ostatnich dwóch kwartałów spadek donacji wyniósł 22 procent. Miles zmarszczył czoło. Był dyrektorem finansowym należącego do rodziny studia nagrań, a także prezesem związanej z firmą fundacji charytatywnej 404 Cares.
Fundacja posiadała niewielki budynek dwie przecznice dalej, gdzie Miles i skromny personel złożony z wolontariuszy z firmy oraz studentów lokalnych uczelni oferowali rozrywkę i szansę na rozwój mieszkańcom okolicy. Program „Mediacje i samoobrona” uczył młodzież rozwiązywania konfliktów bez przemocy, a także tego, jak się bronić, gdy spotykamy się z przemocą.
Jeśli szybko nie zdobędzie pieniędzy, będzie zmuszony ciąć programy. Żeby tego uniknąć, sięgnąłby nawet do własnej kieszeni. Miał nadzieję, że konkurs młodych talentów okaże się sukcesem.
Zamknął teczkę i otworzył laptop, a potem przeglądarkę. Znalazł stronę lokalnej gazety, przejrzał prognozę pogody i główne artykuły. Jego wzrok przykuła historia na temat ubóstwa czarnoskórych mieszkańców Atlanty. Popijając koktajl proteinowy, czytał artykuł, przybity przedstawionymi w nim statystykami. Bezrobocie, zatrudnienie poniżej kwalifikacji i głód rozpanoszyły się w tych częściach miasta, które zamieszkiwali głównie ciemnoskórzy obywatele. Tak zwana rewaloryzacja zabudowy przyniosła niektórym ogromne profity, lecz wiele kolorowych społeczności pozostało zaniedbanych, w niektórych przypadkach zapomnianych przez tych, którzy tworzą prawo i mają reprezentować ich interesy.
Pokręcił głową. Właśnie dlatego robił to, co robił.
Przeszedł na stronę Sweet Peach Tea Report, jednego z najpopularniejszych blogów plotkarskich. Przejrzał go, modląc się w duchu, by nie było tam nic na temat jego rodziny czy firmy. Jego modlitwa nie została wysłuchana, znalazł artykuł zatytułowany „404 Sound: Wielki skandal”.
Przewracając oczami, otworzył go. Po przeczytaniu kilku pierwszych linijek zacisnął zęby. „404 Sound, legendarne studio nagraniowe w naszym mieście, którego właścicielem jest bogata rodzina Woodsonów, ostatnio miało sporo kłopotów. Pojawiły się plotki o nieślubnym dziecku patriarchy rodu. Tego lata w studiu nagraniowym wybuchła awantura między dwoma raperami z Nowego Jorku. Wydaje się też, że rodzinny biznes nie jest tak czysty jak łza, jak dotąd myśleliśmy”.
Miles jęknął i zamknął stronę. Po chwili trafił na pięć artykułów podobnej treści, z których jeden ukazał się w „New York Post”. Cóż, dość na dzisiaj internetu.
Zamknął laptop. Nie przypominał sobie, by 404 Sound wcześniej miało tyle negatywnych komentarzy. Nie mogło się to wydarzyć w gorszym momencie. Zdarzały im się błędy i potknięcia, jak choćby niedawne zagubienie sprzętu, co na szczęście nie trafiło do sieci… jeszcze. Trzeba by czegoś więcej niż ograniczenia strat, by odbudować reputację rodziny przed galą z okazji trzydziestopięciolecia. Martwił się, że nie ma dość hartu ducha, by to zrobić.
Gdy rozległo się pukanie, odwrócił się z krzesłem.
- Proszę – powiedział.
Drzwi otworzyły się i do środka wszedł Blaine.
- Witaj, braciszku.
- Cześć, Blaine. – Miles starał się ukryć zdenerwowanie. – Co słychać?
- To ja powinienem cię zapytać. Czemu masz taką minę, jakbyś ssał cytrynę.
Miles westchnął.
- Cały ranek przeglądałem raporty firmy i fundacji. Powiedzmy, że przede mną sporo pracy.
- Nie jesteś w tym sam, Miles. Rodzina ma się w to włączyć, chyba o tym zapominasz. – Blaine usiadł w czarnym skórzanym fotelu dla gości naprzeciwko biurka.
- Wiem. Ale to wygląda naprawdę ponuro. Malejące zyski, niskie donacje i plotki na nasz temat.
- Pewnie czytałeś artykuł w SPTR. – Blaine się zaśmiał.
- Zgadłeś.
Blaine machnął ręką lekceważąco.
- Nie przejmuj się nimi. O wszystkich tak piszą, to ich model biznesowy. A ja mam dobre wiadomości.
- Mów, bardzo na to czekam.
- Rozmawiałem dziś z Cambrią. Przyjechała na wakacje, zgodziła się z tobą jutro spotkać.
Po raz pierwszy tego dnia Miles odetchnął głębiej.
- Naprawdę? Tak po prostu?
Blaine wzruszył ramionami.
- Powiedziałem jej, że to dla dzieciaków.
- Świetnie. Kiedy chce się spotkać?
- Przysłała mi swój adres i godzinę. Prześlę ci. – Postukał w ekran telefonu.
- Jutro dziewiąta rano – rzekł Miles, zerkając na ekran.
- Zgadza się. Uprzedziła mnie, że jest z ochroniarzem, więc powinieneś się spodziewać, że cię sprawdzi.
- W końcu jest celebrytką. – Miles odłożył telefon i otworzył laptopa. – Dzięki, Blaine. Dzieciaki, które chodzą na samoobronę, głosowały za tym, żeby została jurorką w naszym konkursie. Będą zachwycone.
- Tak jak wszyscy mężczyźni i miłośnicy muzyki w Atlancie i okolicy, kiedy rozejdzie się wieść o Cambrii. – Blaine wstał. – Muszę wracać do pracy. Wychodzę dziś wcześniej, mam zawieźć Eden na badania prenatalne.
- Wciąż nie wyobrażam sobie ciebie jako ojca.
- Ja też, ale chyba powinienem się przyzwyczajać do tej myśli. – Blaine ruszył do drzwi. – Na razie, bracie.
- Na razie.
Miles odszukał informację dotyczącą konkursu młodych talentów, naniósł parę poprawek i wydrukował ją razem z materiałami na temat fundacji. Cambria zgodziła się z nim spotkać, więc powinien być przygotowany.
Konkurs i fundusze, jakie zdołają dzięki temu zdobyć, zapewnią ciepłe kurtki, jedzenie i prezenty świąteczne dla wielu rodzin. Choć on sam nie wybrałby Cambrii na jurorkę, cieszyła się tu wielką miłością, co pewnie przełoży się na sprzedaż biletów. Zrobiłby wszystko, by konkurs odniósł sukces. Miał tyle pięknych wspomnień związanych z Bożym Narodzeniem, wierzył, że wszystkie dzieci na to zasługują.ROZDZIAŁ DRUGI
Cambria mocniej zawiązała na szyi kolorową chustkę i trzymając babkę za rękę, weszła z nią do poczekalni Sanderson Rheumathology. Personel był uprzejmy, wpuszczono je tylnym wejściem, skąd przeszły do prywatnego gabinetu. Greg czekał w samochodzie za budynkiem, by po wizycie odwieźć je do domu.
- Dziękuję, że przywiozłaś mnie na wizytę, Słonko. – Pearl usiadła na krześle z bordową tapicerką.
Cambria usiadła obok i uśmiechnęła się.
- Nie ma za co, babciu. Dawno cię nie widziałam, chcę spędzić z tobą możliwie najwięcej czasu. – Chciała też dać chwilę oddechu Lisie, która sama opiekowała się babką, nikomu się na to nie skarżąc.
Uważnie przyglądała się babce. Wydawała się bardziej krucha i zmęczona niż poprzednio. To ją przygnębiło. Po chwili usłyszały dźwięk elektronicznego dozownika ze środkiem odkażającym i doktor Grace Sanderson weszła do gabinetu, pocierając dłonie. Jej zaczesane do tyłu rude włosy i zielone oczy kontrastowały z bielą fartucha i czarnymi spodniami. Z laptopem pod pachą usiadła na stołku i uśmiechnęła się przyjaźnie.
- Witam, pani Harding. Witaj, Cambrio. Dawno cię nie widziałam.
- Witam, doktor Sanderson. – Cambria się zaśmiała. – Co mogę powiedzieć? Życie w drodze zajmuje sporo czasu.
- Tak, dzień dobry, pani doktor – rzekła cicho Pearl. – Ma pani moje ostatnie wyniki?
- Tak, oczywiście. Obejrzałam pani usg, obawiam się, że artretyzm postępuje w obu rękach.
Cambria wzdrygnęła się. Babka bardzo lubiła szyć, a jeżeli kiedyś będzie zmuszona z tego zrezygnować, to bardzo pogorszy jakość jej życia.
- Bałam się, że pani tak powie. – Pearl ściągnęła brwi. – Robiłam ćwiczenia, które pani zaleciła. Większość czasu, kiedy nie szyję, noszę te usztywniacze nadgarstka.
- Większość czasu? – Doktor Sanderson uniosła brwi.
- Czasem zapominam. Przepraszam, pani doktor.
- Proszę nie przepraszać. Nikt nie jest doskonały. – Lekarka otworzyła laptop i odszukała zdjęcia. – Proszę, może pani to zobaczyć. – Wskazała palcem. – A jak dłonie?
- Sztywne i obolałe, zwłaszcza jak jest zimno.
Lekarka kiwnęła głową.
- Zmiany ciśnienia i temperatury mają wpływ na stawy, łatwiej zauważają to osoby, które już chorują. Mam dla pani lek, które powinien zmniejszyć uczucie sztywności.
Cambria spojrzała na babkę z oczekiwaniem.
- Nie lubię brać tabletek, póki daję bez nich radę. Za dużo skutków ubocznych, człowiek nie wie, co tam jest w środku.
- Rozumiem. Ale proszę spróbować. – Doktor Sanderson wzięła z biurka mały notes i coś w nim napisała. – Na razie zalecę pani naturalne suplementy: kurkumę, glukozaminę i siarczan chondroityny. Zobaczymy, jak będzie się pani czuła. Jeśli pomogą, nie będziemy uciekać się do leków. Zgoda? – Wyciągnęła karteczkę do pacjentki.
Pearl skinęła głową uspokojona.
- Tyle mogę zrobić. Ale niech pani lepiej da ten świstek mojej wnuczce. Zgubię go i zapomnę, co pani mówiła.
- Bardzo proszę. – Doktor Sanderson podała kartkę Cambrii, która schowała ją do kopertówki Hermesa.
Wkrótce potem siedziały znów w SUV-ie. Na moment zatrzymali się obok apteki, gdzie kupili suplementy dla Pearl, potem Greg zawiózł je do domu w Old Fourth Ward.
Stając na ganku, Cambria dała babce całusa.
- Mam teraz spotkanie, ale później wrócę, dobrze?
- Tak, do zobaczenia, Słoneczko.
Cambria odprowadziła babkę do drzwi, gdzie przekazała ją uśmiechniętej Lisie.
- Chodź, mamo, napijesz się herbaty.
Wróciwszy do samochodu Cambria zastanowiła się, czy ciotka ma czasem dość opieki nad matką. Zbliżała się do czterdziestki i o ile Cambria wiedziała, niezbyt udzielała się towarzysko. W zasadzie nie miała życia osobistego_._ Przed wyjazdem musi z nią o tym porozmawiać. Ma pieniądze i możliwości, by jej pomóc.
Jechała w milczeniu do swojego mieszkania na osiedlu The Glades. Jej apartament na ostatnim piętrze miał osobne wejście. Po krótkiej jeździe windą z podziemnego parkingu znalazła się przed swoimi drzwiami.
Gdy weszli do środka, zostawiła Grega przy małym biurku w salonie i ruszyła do sypialni, by się odświeżyć. Za godzinę spodziewała się Milesa Woodsona. Zdjęła ciemne okulary i położyła je na toaletce. Przeglądając się w lustrze, zdjęła z głowy chustkę i poprawiła sięgające brody kręcone włosy. Pojechała do babki w codziennym stroju i nie widziała potrzeby, żeby się przebierać.
Z filiżanką kawy w ręce usiadła na różowej sofie w salonie i wyjęła telefon. Zdała sobie sprawę, jak niewiele wie o swoim gościu, więc wpisała go w wyszukiwarce.
Po paru sekundach otrzymała dziesiątki odpowiedzi. Zatrzymała się przy zdjęciu. Bardzo przystojny… Jeśli na żywo wygląda równie dobrze, może mieć problem ze skupieniem się na jego słowach. Kręcąc głową, przeglądała dalej informacje na temat jego dobrych uczynków. Gdy zapukał do drzwi, była już pod wrażeniem jego pracy dla lokalnej społeczności. Dała znak Gregowi, by otworzył.
Miles miał na sobie świetnie skrojony granatowy garnitur i brązowe skórzane oxfordy. Jego skóra miała odcień średniego brązu. Porządnie ostrzyżone włosy i gładko ogolona twarz wskazywały na to, że sporo czasu spędził u barbera. To jednak oczy Milesa zwróciły jej uwagę. Jasnobrązowe, nieco piwne, z plamkami złota i szelmowskimi iskierkami. Intrygowały ją i hipnotyzowały jednocześnie. Podszedł do niej na tyle blisko, na ile pozwolił mu Greg, i uśmiechnął się.
- Dziękuję, że zgodziła się pani ze mną spotkać.
Zaskoczona oficjalnym tonem, odpowiedziała mu uśmiechem.
- Nie ma za co. Proszę mi mówić po imieniu.
- Skoro nalegasz, Cambrio. Możemy zacząć?
Zatrzymał się kilka stóp od Cambrii, omiatając ją spojrzeniem. Czarne obcisłe skórzane spodnie, jaskrawo czerwona bluzka z prześwitującymi rękawami, pod nimi mnóstwo tatuaży. Czarne motocyklowe buty. Jej twarz otaczały ciemne loki, fryzurę miała podobną do tej, jaką jej matka nosiła w latach siedemdziesiątych.
Kiedy się odezwała, jak zahipnotyzowany patrzył na jej wargi. Były lśniące i czereśniowe.
- Słyszałeś, co mówiłam, Miles?
- Przepraszam, możesz powtórzyć?
- Powiedziałam, że czytałam o twojej pracy i jestem pod wrażeniem tego, co zrobiłeś dla lokalnej społeczności.
- Wspaniale. – Klasnął w dłonie. – Czy możemy gdzieś przejść, żeby porozmawiać?
Wskazała mu puste miejsce obok siebie na kanapie.
- Proszę usiąść. Nie omawiamy kontraktu ani nic takiego. Nie masz nic przeciwko temu?
Miles wyjąkał:
- Nie chciałem, żeby wypadło niezręcznie…
Pokój wypełnił niski męski głos.
- Nie ma sprawy, ogierze. Ja się stąd nie ruszam.
Miles odwrócił głowę i spotkał się wzrokiem z potężnym brodatym mężczyzną, który wpuścił go do środka. To pewnie jej ochroniarz, ale czemu wydaje mu się znajomy? Nie chciał długo się na niego gapić, więc posłusznie usiadł na kanapie.
- Blaine mówił, że organizujesz wkrótce ważne wydarzenie i potrzebujesz mojej pomocy.
Miles starał się nie patrzeć na jej uda.
- Tak. Nie jestem pewien, czy wiesz, że moja rodzina stworzyła ośrodek kultury w Westhaven. Pracuję w 404, ale prowadzę też ten ośrodek, nadzoruję kilka programów.
Skinęła głową, mrużąc oczy z zainteresowaniem.
- To dobrze, że dzieci mają bezpieczne miejsce, gdzie mogą spędzać czas. Trzymają się z dala od kłopotów.
- O to właśnie chodzi. – Poprawił marynarkę, ciesząc się, że zapomniał o krawacie. Siedząc obok takiej kobiety jak Cambria mógłby się nieprzyzwoicie pocić. – Mój najpopularniejszy program dotyczy uważności i troski, rozwiązywania konfliktów i samoobrony.
Cambria oparła łokcie na kolanach, kładąc brodę na delikatnych dłoniach.
- Proszę mi powiedzieć coś więcej.
Miles wziął głęboki oddech, wciągając kwiatowy zapach jej drogich perfum.
- Moim głównym celem jest nauczenie dzieci uważności, skupienia się na chwili. Chodzi o to, żeby podejmowały rozsądne decyzje, nawet jeśli są sfrustrowane czy złe.
- To im się bardzo przyda.
- To prawda. – Zrobił pauzę. – Zbyt często zdarzają się bójki. Niektóre dzieci są dręczone, inne mają niestabilne życie rodzinne. Czasem konflikt eskaluje i ktoś kończy w szpitalu albo gorzej. – Pokręcił głową. – Chciałem coś z tym zrobić. Wszystkiego nie naprawię, ale to początek.
Skinęła głową z uśmiechem.
- Popieram te działania. Tylu ludzi dostrzega problem, ale nic nie robi poza narzekaniem, więc masz mój szacunek. Jak mogłabym pomóc?
- Urządzam konkurs młodych talentów, podczas którego będziemy zbierać fundusze na program świąteczny. Trzydzieści rodzin z Atlanty dostanie od nas jedzenie, ciepłe kurtki i prezenty świąteczne.
- Fantastyczne. Proszę mówić dalej.
- Poprosiłem dzieciaki z zajęć samoobrony, żeby zagłosowały, jakiego celebrytę chciałyby widzieć w roli jurora, i wygrałaś.
Uśmiechnęła się jeszcze szerzej.
- Jestem zaszczycona. Jaki jest średni wiek dzieci na tych zajęciach?
- Głównie gimnazjum i liceum. Nie wiem, czy to twój target, przynajmniej jeśli chodzi o niektóre pikantne teksty, ale oni bardzo lubią twoją muzykę.
Na moment zmarszczyła czoło.
- Mam wrażenie, że wyrażasz opinię, o którą nie prosiłam.
- Przepraszam, nie chciałem…
- Obrazić mnie? – Prychnęła. – Żebym poczuła się urażona, musiałabym się przejmować tym, co mówisz. – Na jej twarz wrócił uśmiech. – W każdym razie doceniam twój entuzjazm. Kocham moich fanów, niezależnie od ich wieku czy pochodzenia.
Miles poczuł napięcie w plecach. Jeśli mają współpracować, musi uważać na słowa.
- Kiedy ich poznam? – Cambria usiadła prosto.
- Cóż, konkurs odbędzie się za parę tygodni. Jest kilka spraw organizacyjnych do ogarnięcia, trzeba wydrukować bilety…
- Pytam, kiedy mogę przyjść do ośrodka, żeby z nimi pobyć? To chyba fajne dzieciaki. W każdym razie mają dobry gust muzyczny. – Puściła do niego oko.
Zwalczył chęć przewrócenia oczami. Muzyka Cambrii była niezwykle zmysłowa, pełna wulgaryzmów i tematów, o których dzieci nie powinny myśleć.
- Może na najbliższe zajęcia, jeśli jesteś wolna. Dzieciaki na pewno będą podekscytowane.
- Kiedy są te zajęcia?
- W każdy poniedziałek od szóstej trzydzieści do ósmej wieczorem. Znajdziesz chwilę?
- Jestem na wakacjach, więc sama zarządzam czasem.
Myśląc, że trochę poprawi atmosferę, Miles spytał:
- Czy mam coś przygotować na tę wizytę?
- Nie trzeba. Tylko proszę nie mówić, że przyjdę. Chcę im zrobić niespodziankę.
Skinął głową, myśląc, jak przekaże młodzieży, że mają się spodziewać gościa, nie zdradzając jego tożsamości.
- Postaram się.
Kiedy jej czarny SUV jechał powoli Ralph McGill Boulevard Northeast, Cambria Harding patrzyła przez okno. Dzięki przyciemnionym szybom obserwowała znajome rejony, nie będąc widzianą przez wścibskich gapi. Gdy zaczęła jeździć z ochroniarzem, który był też jej szoferem, czuła się trochę dziwnie. Teraz po latach spędzonych w muzycznym biznesie wiedziała, że środki ostrożności są niezbędne, by przemieszczała się bezpiecznie.
Historyczna część Atlanty Old Fourth Ward zmieniła się od czasu, kiedy tu bywała. Jadąc zadrzewionymi ulicami i przebijając się przez korki, zauważyła nowe osiedla, których budynki górowały nad starszymi i skromniejszymi. Pojawiły się też nowe firmy, restauracje i sklepy. Chodnikami przemieszczali się piesi, jedni wyprowadzali psy na spacer, inni zmierzali ku nieznanym jej celom.
Westchnęła. Jak dobrze tu wrócić i nie pracować. W ciągu minionego roku trzy razy występowała w Atlancie i okolicy, lecz wówczas nie miała czasu się zrelaksować. Ostatnie siedem miesięcy były wypełnione pracą: wywiadami, nagraniami, sesjami zdjęciowymi i trasą przez cały kraj od Maine po Los Angeles. Była wyczerpana.
_Potrzebuję miesiąca regeneracji i czasu z ukochaną babką._
- Jesteśmy już blisko, Greg, prawda?
W okolicy wyrosło tyle nowych budynków, że nie potrafiła określić, jak daleko są od domu Pearl.
Jej ochroniarz się zaśmiał.
- Tak, ale wiesz, jaki tu jest ruch. – Gregory Alford, który pochodził z Raleigh w Karolinie Północnej, był wcześniej zawodowym zapaśnikiem o pseudonimie Kapitan Zgniatacz. Przed kilku laty zakończył karierę i wykorzystywał swoje umiejętności do tego, by trzymać zbyt rozgorączkowanych fanów z dala od Cambrii.
Kiedy zadzwonił jej telefon, wyjęła go z kieszeni spodni. Zerknęła na ekran i odebrała.
- Blaine Woodson. Nie słyszałam cię od wieków.
- Bo wiem, że wciąż jesteś zajęta. – Zaśmiał się.
- Prawdę mówiąc, jestem w Atlancie.
- Trafiłaś idealnie. Mój młodszy brat urządza imprezę charytatywną, chciałby cię zaprosić do współpracy.
- Okej, ale czemu sam nie zadzwoni?
- Nie zna cię tak dobrze jak ja. – Urwał na moment. – Posłuchaj, mój brat bywa… zasadniczy. Ale bardzo zależy mu na tym, żeby poprawić los ciemnoskórych obywateli naszego miasta, zwłaszcza dzieci.
Wzięła głęboki oddech, rozważając jego prośbę.
- Cóż, właściwie jestem na wakacjach, ale skoro to dla dzieciaków… Przekaż mu, żeby się ze mną skontaktował.
- Jasne, dzięki. Mam nadzieję, że się zobaczymy.
- Dla starego przyjaciela wszystko – zażartowała, podkreślając słowo „starego”.
- Zignoruję to, ponieważ robisz mi przysługę.
Parę chwil później zakończyli rozmowę.
Minęło jeszcze dwadzieścia minut, nim SUV zatrzymał się przed starym, ale dobrze utrzymanym domem. Kiedy Greg pomógł Cambrii wysiąść, włożyła ciemne okulary i weszła na szeroki drewniany ganek.
Zanim Greg zapukał, drzwi otworzyły się szeroko i za siatką na owady pokazała się uśmiechnięta twarz.
- No proszę, czy to nie moja ulubiona bratanica? – Lisa Harding, najmłodsza ciotka Cambrii, była od niej tylko pięć lat starsza. Miała na sobie czarne dresowe spodnie i biały T-shirt, a na głowie chustkę w biało-czarne wzory, spod której zwisały końcówki sięgających ramion włosów.
Gdy Lisa otworzyła drzwi, Greg delikatnie pchnął Cambrię do środka. Wciągnęła zapach eukaliptusa i zdjęła ciemne okulary.
- Włączyłaś dyfuzor?
- Jak robi się chłodniej, mama sobie tego życzy. To urządzenie pracuje od września do kwietnia. – Wyciągnęła rękę do Grega. – Zawsze miło cię widzieć. Dziękuję, że dbasz o bezpieczeństwo naszego Słoneczka.
Greg zasalutował tak jak wtedy, gdy jako Kapitan Zgniatacz wchodził na ring.
- To moja najlepsza szefowa, pani Liso.
Usiadł na podniszczonej beżowej kanapie w salonie, jak zawsze gdy przywoził tutaj Cambrię. Kobiety poszły do dawnej sypialni na tyłach domu, gdzie Lisa urządziła pokój telewizyjny i gdzie stała maszyna do szycia.
Pomieszczenie wypełniał terkot, który ustał, gdy Pearl Radford Harding spojrzała na gościa. Siedziała na starym krześle w stylu epoki królowej Anny, zszywając dwa elementy kołdry. Uniosła kąciki warg w uśmiechu.
- Słoneczko, więc znalazłaś czas.
Cambria podeszła do babki i otoczyła ją ramieniem.
- Witaj, babciu. Jak się czujesz?
- O wiele lepiej, kiedy moje maleństwo jest w domu. – Pearl ścisnęła wnuczkę w talii. – Jak podróż?
- Przyleciałam prywatnym samolotem, więc wszystko było świetnie, dopóki nie trafiliśmy na korki w Atlancie. To jedyna rzecz w tym mieście, za którą nie tęsknię.
Lisa, oparta o framugę drzwi, dodała:
- Ilekroć utknę na parkingu, który nazywamy międzystanową I-85, fantazjuję o wszystkich innych miejscach, gdzie mogłabym zamieszkać.
Cambria usiadła w fotelu, ciesząc się atmosferą domu. Kiedyś ten pokój należał do niej. Teraz miała trzy domy, w Atlancie, w Denver i na eleganckich przedmieściach Las Vegas, daleko od domu rodziców w Reno. Przelotne wspomnienie rodziców, nawiedzonych kaznodziejów, którzy krytykowali wszystkie jej decyzje, było gorzkie, więc natychmiast je od siebie odsunęła.
Maszyna zaczęła znów terkotać. Lisa wymknęła się bez słowa, zostawiając Cambrię z babką.
- Co się tu działo, babciu, odkąd wyjechałam na tournée?
Wciąż sprawnymi rękami, choć już nieco wolniej, babka przesuwała materiał, nie zdejmując z niego oczu.
- W zeszłym miesiącu Wielebny Yarborough przeszedł na emeryturę. Mamy nowego pastora, nazywa się Farmer. Miły młody człowiek, ma żonę i malutkie dziecko.
Cambria słuchała w skupieniu. Babka dzieliła się z nią plotkami z kościoła i klubu książki, a także nowinkami dotyczącymi jej dawnych kolegów. Kiedy wspomniała o Eden i Ainsley, z którymi w latach szkolnych Cambria tworzyła zespół, Cambria jej przerwała.
- Co się z nimi dzieje?
- Obie wżeniły się w rodzinę Woodsonów. Eden wyszła za producenta, z którym pracowałyście. Jak on się nazywa? Bart? Blake?
- Blaine – odparła Cambria ze śmiechem.
- Tak, właśnie. Ainsley poślubiła tego drugiego, co to zajmował się sprzętem.
- Gage. – Cambria pamiętała swoje kontakty z rodziną Woodsonów, choć minęło sporo czasu.
- Tak. Pod koniec roku organizują galę dla uczczenia trzydziestu pięciu lat istnienia firmy. A ten ostatni brat, no wiesz, najmłodszy, robi tu dużo dobrej roboty.
- Słyszałam. – Cambria kiwnęła głową, wracając myślą do rozmowy telefonicznej.
_Czym zajmuje się Miles? I jaka ma być moja rola?_
Miles Woodson pochylił się nad biurkiem. Siedział w gabinecie i sprawdzał raport finansowy, który otrzymał od księgowego. Drapiąc się po brodzie, po raz kolejny przeczytał rząd liczb. Niestety, wciąż tych samych.
Od sierpnia zyski zmniejszyły się o 4 procent. Wzdrygnął się na myśl o ostatnich wydatkach na nową cyfrową stację roboczą, która już działała w Studio One. Dźwiękoszczelna pianka do dwóch kabin nagraniowych też nie była tania. W C-Studio należałoby wymienić podłogę. Choć bardzo lubił beżowe kafle, które zastąpiły obskurną wykładzinę w jego gabinecie, wiedział, że jeśli zyski szybko nie wzrosną, czeka ich zaciskanie pasa.
Przez chwilę grzebał w szufladzie, aż znalazł raport finansowy z sześciu miesięcy, od stycznia do czerwca. Przestudiował go i odkrył obiecujący trend, który dał mu nadzieję na poprawę sytuacji.
Podpisał raport z sierpnia, odsunął papiery i wstał. W szafce znalazł teczkę fundacji 404 Cares Community, wrócił z nią do biurka i zaczął przeglądać. W ciągu ostatnich dwóch kwartałów spadek donacji wyniósł 22 procent. Miles zmarszczył czoło. Był dyrektorem finansowym należącego do rodziny studia nagrań, a także prezesem związanej z firmą fundacji charytatywnej 404 Cares.
Fundacja posiadała niewielki budynek dwie przecznice dalej, gdzie Miles i skromny personel złożony z wolontariuszy z firmy oraz studentów lokalnych uczelni oferowali rozrywkę i szansę na rozwój mieszkańcom okolicy. Program „Mediacje i samoobrona” uczył młodzież rozwiązywania konfliktów bez przemocy, a także tego, jak się bronić, gdy spotykamy się z przemocą.
Jeśli szybko nie zdobędzie pieniędzy, będzie zmuszony ciąć programy. Żeby tego uniknąć, sięgnąłby nawet do własnej kieszeni. Miał nadzieję, że konkurs młodych talentów okaże się sukcesem.
Zamknął teczkę i otworzył laptop, a potem przeglądarkę. Znalazł stronę lokalnej gazety, przejrzał prognozę pogody i główne artykuły. Jego wzrok przykuła historia na temat ubóstwa czarnoskórych mieszkańców Atlanty. Popijając koktajl proteinowy, czytał artykuł, przybity przedstawionymi w nim statystykami. Bezrobocie, zatrudnienie poniżej kwalifikacji i głód rozpanoszyły się w tych częściach miasta, które zamieszkiwali głównie ciemnoskórzy obywatele. Tak zwana rewaloryzacja zabudowy przyniosła niektórym ogromne profity, lecz wiele kolorowych społeczności pozostało zaniedbanych, w niektórych przypadkach zapomnianych przez tych, którzy tworzą prawo i mają reprezentować ich interesy.
Pokręcił głową. Właśnie dlatego robił to, co robił.
Przeszedł na stronę Sweet Peach Tea Report, jednego z najpopularniejszych blogów plotkarskich. Przejrzał go, modląc się w duchu, by nie było tam nic na temat jego rodziny czy firmy. Jego modlitwa nie została wysłuchana, znalazł artykuł zatytułowany „404 Sound: Wielki skandal”.
Przewracając oczami, otworzył go. Po przeczytaniu kilku pierwszych linijek zacisnął zęby. „404 Sound, legendarne studio nagraniowe w naszym mieście, którego właścicielem jest bogata rodzina Woodsonów, ostatnio miało sporo kłopotów. Pojawiły się plotki o nieślubnym dziecku patriarchy rodu. Tego lata w studiu nagraniowym wybuchła awantura między dwoma raperami z Nowego Jorku. Wydaje się też, że rodzinny biznes nie jest tak czysty jak łza, jak dotąd myśleliśmy”.
Miles jęknął i zamknął stronę. Po chwili trafił na pięć artykułów podobnej treści, z których jeden ukazał się w „New York Post”. Cóż, dość na dzisiaj internetu.
Zamknął laptop. Nie przypominał sobie, by 404 Sound wcześniej miało tyle negatywnych komentarzy. Nie mogło się to wydarzyć w gorszym momencie. Zdarzały im się błędy i potknięcia, jak choćby niedawne zagubienie sprzętu, co na szczęście nie trafiło do sieci… jeszcze. Trzeba by czegoś więcej niż ograniczenia strat, by odbudować reputację rodziny przed galą z okazji trzydziestopięciolecia. Martwił się, że nie ma dość hartu ducha, by to zrobić.
Gdy rozległo się pukanie, odwrócił się z krzesłem.
- Proszę – powiedział.
Drzwi otworzyły się i do środka wszedł Blaine.
- Witaj, braciszku.
- Cześć, Blaine. – Miles starał się ukryć zdenerwowanie. – Co słychać?
- To ja powinienem cię zapytać. Czemu masz taką minę, jakbyś ssał cytrynę.
Miles westchnął.
- Cały ranek przeglądałem raporty firmy i fundacji. Powiedzmy, że przede mną sporo pracy.
- Nie jesteś w tym sam, Miles. Rodzina ma się w to włączyć, chyba o tym zapominasz. – Blaine usiadł w czarnym skórzanym fotelu dla gości naprzeciwko biurka.
- Wiem. Ale to wygląda naprawdę ponuro. Malejące zyski, niskie donacje i plotki na nasz temat.
- Pewnie czytałeś artykuł w SPTR. – Blaine się zaśmiał.
- Zgadłeś.
Blaine machnął ręką lekceważąco.
- Nie przejmuj się nimi. O wszystkich tak piszą, to ich model biznesowy. A ja mam dobre wiadomości.
- Mów, bardzo na to czekam.
- Rozmawiałem dziś z Cambrią. Przyjechała na wakacje, zgodziła się z tobą jutro spotkać.
Po raz pierwszy tego dnia Miles odetchnął głębiej.
- Naprawdę? Tak po prostu?
Blaine wzruszył ramionami.
- Powiedziałem jej, że to dla dzieciaków.
- Świetnie. Kiedy chce się spotkać?
- Przysłała mi swój adres i godzinę. Prześlę ci. – Postukał w ekran telefonu.
- Jutro dziewiąta rano – rzekł Miles, zerkając na ekran.
- Zgadza się. Uprzedziła mnie, że jest z ochroniarzem, więc powinieneś się spodziewać, że cię sprawdzi.
- W końcu jest celebrytką. – Miles odłożył telefon i otworzył laptopa. – Dzięki, Blaine. Dzieciaki, które chodzą na samoobronę, głosowały za tym, żeby została jurorką w naszym konkursie. Będą zachwycone.
- Tak jak wszyscy mężczyźni i miłośnicy muzyki w Atlancie i okolicy, kiedy rozejdzie się wieść o Cambrii. – Blaine wstał. – Muszę wracać do pracy. Wychodzę dziś wcześniej, mam zawieźć Eden na badania prenatalne.
- Wciąż nie wyobrażam sobie ciebie jako ojca.
- Ja też, ale chyba powinienem się przyzwyczajać do tej myśli. – Blaine ruszył do drzwi. – Na razie, bracie.
- Na razie.
Miles odszukał informację dotyczącą konkursu młodych talentów, naniósł parę poprawek i wydrukował ją razem z materiałami na temat fundacji. Cambria zgodziła się z nim spotkać, więc powinien być przygotowany.
Konkurs i fundusze, jakie zdołają dzięki temu zdobyć, zapewnią ciepłe kurtki, jedzenie i prezenty świąteczne dla wielu rodzin. Choć on sam nie wybrałby Cambrii na jurorkę, cieszyła się tu wielką miłością, co pewnie przełoży się na sprzedaż biletów. Zrobiłby wszystko, by konkurs odniósł sukces. Miał tyle pięknych wspomnień związanych z Bożym Narodzeniem, wierzył, że wszystkie dzieci na to zasługują.ROZDZIAŁ DRUGI
Cambria mocniej zawiązała na szyi kolorową chustkę i trzymając babkę za rękę, weszła z nią do poczekalni Sanderson Rheumathology. Personel był uprzejmy, wpuszczono je tylnym wejściem, skąd przeszły do prywatnego gabinetu. Greg czekał w samochodzie za budynkiem, by po wizycie odwieźć je do domu.
- Dziękuję, że przywiozłaś mnie na wizytę, Słonko. – Pearl usiadła na krześle z bordową tapicerką.
Cambria usiadła obok i uśmiechnęła się.
- Nie ma za co, babciu. Dawno cię nie widziałam, chcę spędzić z tobą możliwie najwięcej czasu. – Chciała też dać chwilę oddechu Lisie, która sama opiekowała się babką, nikomu się na to nie skarżąc.
Uważnie przyglądała się babce. Wydawała się bardziej krucha i zmęczona niż poprzednio. To ją przygnębiło. Po chwili usłyszały dźwięk elektronicznego dozownika ze środkiem odkażającym i doktor Grace Sanderson weszła do gabinetu, pocierając dłonie. Jej zaczesane do tyłu rude włosy i zielone oczy kontrastowały z bielą fartucha i czarnymi spodniami. Z laptopem pod pachą usiadła na stołku i uśmiechnęła się przyjaźnie.
- Witam, pani Harding. Witaj, Cambrio. Dawno cię nie widziałam.
- Witam, doktor Sanderson. – Cambria się zaśmiała. – Co mogę powiedzieć? Życie w drodze zajmuje sporo czasu.
- Tak, dzień dobry, pani doktor – rzekła cicho Pearl. – Ma pani moje ostatnie wyniki?
- Tak, oczywiście. Obejrzałam pani usg, obawiam się, że artretyzm postępuje w obu rękach.
Cambria wzdrygnęła się. Babka bardzo lubiła szyć, a jeżeli kiedyś będzie zmuszona z tego zrezygnować, to bardzo pogorszy jakość jej życia.
- Bałam się, że pani tak powie. – Pearl ściągnęła brwi. – Robiłam ćwiczenia, które pani zaleciła. Większość czasu, kiedy nie szyję, noszę te usztywniacze nadgarstka.
- Większość czasu? – Doktor Sanderson uniosła brwi.
- Czasem zapominam. Przepraszam, pani doktor.
- Proszę nie przepraszać. Nikt nie jest doskonały. – Lekarka otworzyła laptop i odszukała zdjęcia. – Proszę, może pani to zobaczyć. – Wskazała palcem. – A jak dłonie?
- Sztywne i obolałe, zwłaszcza jak jest zimno.
Lekarka kiwnęła głową.
- Zmiany ciśnienia i temperatury mają wpływ na stawy, łatwiej zauważają to osoby, które już chorują. Mam dla pani lek, które powinien zmniejszyć uczucie sztywności.
Cambria spojrzała na babkę z oczekiwaniem.
- Nie lubię brać tabletek, póki daję bez nich radę. Za dużo skutków ubocznych, człowiek nie wie, co tam jest w środku.
- Rozumiem. Ale proszę spróbować. – Doktor Sanderson wzięła z biurka mały notes i coś w nim napisała. – Na razie zalecę pani naturalne suplementy: kurkumę, glukozaminę i siarczan chondroityny. Zobaczymy, jak będzie się pani czuła. Jeśli pomogą, nie będziemy uciekać się do leków. Zgoda? – Wyciągnęła karteczkę do pacjentki.
Pearl skinęła głową uspokojona.
- Tyle mogę zrobić. Ale niech pani lepiej da ten świstek mojej wnuczce. Zgubię go i zapomnę, co pani mówiła.
- Bardzo proszę. – Doktor Sanderson podała kartkę Cambrii, która schowała ją do kopertówki Hermesa.
Wkrótce potem siedziały znów w SUV-ie. Na moment zatrzymali się obok apteki, gdzie kupili suplementy dla Pearl, potem Greg zawiózł je do domu w Old Fourth Ward.
Stając na ganku, Cambria dała babce całusa.
- Mam teraz spotkanie, ale później wrócę, dobrze?
- Tak, do zobaczenia, Słoneczko.
Cambria odprowadziła babkę do drzwi, gdzie przekazała ją uśmiechniętej Lisie.
- Chodź, mamo, napijesz się herbaty.
Wróciwszy do samochodu Cambria zastanowiła się, czy ciotka ma czasem dość opieki nad matką. Zbliżała się do czterdziestki i o ile Cambria wiedziała, niezbyt udzielała się towarzysko. W zasadzie nie miała życia osobistego_._ Przed wyjazdem musi z nią o tym porozmawiać. Ma pieniądze i możliwości, by jej pomóc.
Jechała w milczeniu do swojego mieszkania na osiedlu The Glades. Jej apartament na ostatnim piętrze miał osobne wejście. Po krótkiej jeździe windą z podziemnego parkingu znalazła się przed swoimi drzwiami.
Gdy weszli do środka, zostawiła Grega przy małym biurku w salonie i ruszyła do sypialni, by się odświeżyć. Za godzinę spodziewała się Milesa Woodsona. Zdjęła ciemne okulary i położyła je na toaletce. Przeglądając się w lustrze, zdjęła z głowy chustkę i poprawiła sięgające brody kręcone włosy. Pojechała do babki w codziennym stroju i nie widziała potrzeby, żeby się przebierać.
Z filiżanką kawy w ręce usiadła na różowej sofie w salonie i wyjęła telefon. Zdała sobie sprawę, jak niewiele wie o swoim gościu, więc wpisała go w wyszukiwarce.
Po paru sekundach otrzymała dziesiątki odpowiedzi. Zatrzymała się przy zdjęciu. Bardzo przystojny… Jeśli na żywo wygląda równie dobrze, może mieć problem ze skupieniem się na jego słowach. Kręcąc głową, przeglądała dalej informacje na temat jego dobrych uczynków. Gdy zapukał do drzwi, była już pod wrażeniem jego pracy dla lokalnej społeczności. Dała znak Gregowi, by otworzył.
Miles miał na sobie świetnie skrojony granatowy garnitur i brązowe skórzane oxfordy. Jego skóra miała odcień średniego brązu. Porządnie ostrzyżone włosy i gładko ogolona twarz wskazywały na to, że sporo czasu spędził u barbera. To jednak oczy Milesa zwróciły jej uwagę. Jasnobrązowe, nieco piwne, z plamkami złota i szelmowskimi iskierkami. Intrygowały ją i hipnotyzowały jednocześnie. Podszedł do niej na tyle blisko, na ile pozwolił mu Greg, i uśmiechnął się.
- Dziękuję, że zgodziła się pani ze mną spotkać.
Zaskoczona oficjalnym tonem, odpowiedziała mu uśmiechem.
- Nie ma za co. Proszę mi mówić po imieniu.
- Skoro nalegasz, Cambrio. Możemy zacząć?
Zatrzymał się kilka stóp od Cambrii, omiatając ją spojrzeniem. Czarne obcisłe skórzane spodnie, jaskrawo czerwona bluzka z prześwitującymi rękawami, pod nimi mnóstwo tatuaży. Czarne motocyklowe buty. Jej twarz otaczały ciemne loki, fryzurę miała podobną do tej, jaką jej matka nosiła w latach siedemdziesiątych.
Kiedy się odezwała, jak zahipnotyzowany patrzył na jej wargi. Były lśniące i czereśniowe.
- Słyszałeś, co mówiłam, Miles?
- Przepraszam, możesz powtórzyć?
- Powiedziałam, że czytałam o twojej pracy i jestem pod wrażeniem tego, co zrobiłeś dla lokalnej społeczności.
- Wspaniale. – Klasnął w dłonie. – Czy możemy gdzieś przejść, żeby porozmawiać?
Wskazała mu puste miejsce obok siebie na kanapie.
- Proszę usiąść. Nie omawiamy kontraktu ani nic takiego. Nie masz nic przeciwko temu?
Miles wyjąkał:
- Nie chciałem, żeby wypadło niezręcznie…
Pokój wypełnił niski męski głos.
- Nie ma sprawy, ogierze. Ja się stąd nie ruszam.
Miles odwrócił głowę i spotkał się wzrokiem z potężnym brodatym mężczyzną, który wpuścił go do środka. To pewnie jej ochroniarz, ale czemu wydaje mu się znajomy? Nie chciał długo się na niego gapić, więc posłusznie usiadł na kanapie.
- Blaine mówił, że organizujesz wkrótce ważne wydarzenie i potrzebujesz mojej pomocy.
Miles starał się nie patrzeć na jej uda.
- Tak. Nie jestem pewien, czy wiesz, że moja rodzina stworzyła ośrodek kultury w Westhaven. Pracuję w 404, ale prowadzę też ten ośrodek, nadzoruję kilka programów.
Skinęła głową, mrużąc oczy z zainteresowaniem.
- To dobrze, że dzieci mają bezpieczne miejsce, gdzie mogą spędzać czas. Trzymają się z dala od kłopotów.
- O to właśnie chodzi. – Poprawił marynarkę, ciesząc się, że zapomniał o krawacie. Siedząc obok takiej kobiety jak Cambria mógłby się nieprzyzwoicie pocić. – Mój najpopularniejszy program dotyczy uważności i troski, rozwiązywania konfliktów i samoobrony.
Cambria oparła łokcie na kolanach, kładąc brodę na delikatnych dłoniach.
- Proszę mi powiedzieć coś więcej.
Miles wziął głęboki oddech, wciągając kwiatowy zapach jej drogich perfum.
- Moim głównym celem jest nauczenie dzieci uważności, skupienia się na chwili. Chodzi o to, żeby podejmowały rozsądne decyzje, nawet jeśli są sfrustrowane czy złe.
- To im się bardzo przyda.
- To prawda. – Zrobił pauzę. – Zbyt często zdarzają się bójki. Niektóre dzieci są dręczone, inne mają niestabilne życie rodzinne. Czasem konflikt eskaluje i ktoś kończy w szpitalu albo gorzej. – Pokręcił głową. – Chciałem coś z tym zrobić. Wszystkiego nie naprawię, ale to początek.
Skinęła głową z uśmiechem.
- Popieram te działania. Tylu ludzi dostrzega problem, ale nic nie robi poza narzekaniem, więc masz mój szacunek. Jak mogłabym pomóc?
- Urządzam konkurs młodych talentów, podczas którego będziemy zbierać fundusze na program świąteczny. Trzydzieści rodzin z Atlanty dostanie od nas jedzenie, ciepłe kurtki i prezenty świąteczne.
- Fantastyczne. Proszę mówić dalej.
- Poprosiłem dzieciaki z zajęć samoobrony, żeby zagłosowały, jakiego celebrytę chciałyby widzieć w roli jurora, i wygrałaś.
Uśmiechnęła się jeszcze szerzej.
- Jestem zaszczycona. Jaki jest średni wiek dzieci na tych zajęciach?
- Głównie gimnazjum i liceum. Nie wiem, czy to twój target, przynajmniej jeśli chodzi o niektóre pikantne teksty, ale oni bardzo lubią twoją muzykę.
Na moment zmarszczyła czoło.
- Mam wrażenie, że wyrażasz opinię, o którą nie prosiłam.
- Przepraszam, nie chciałem…
- Obrazić mnie? – Prychnęła. – Żebym poczuła się urażona, musiałabym się przejmować tym, co mówisz. – Na jej twarz wrócił uśmiech. – W każdym razie doceniam twój entuzjazm. Kocham moich fanów, niezależnie od ich wieku czy pochodzenia.
Miles poczuł napięcie w plecach. Jeśli mają współpracować, musi uważać na słowa.
- Kiedy ich poznam? – Cambria usiadła prosto.
- Cóż, konkurs odbędzie się za parę tygodni. Jest kilka spraw organizacyjnych do ogarnięcia, trzeba wydrukować bilety…
- Pytam, kiedy mogę przyjść do ośrodka, żeby z nimi pobyć? To chyba fajne dzieciaki. W każdym razie mają dobry gust muzyczny. – Puściła do niego oko.
Zwalczył chęć przewrócenia oczami. Muzyka Cambrii była niezwykle zmysłowa, pełna wulgaryzmów i tematów, o których dzieci nie powinny myśleć.
- Może na najbliższe zajęcia, jeśli jesteś wolna. Dzieciaki na pewno będą podekscytowane.
- Kiedy są te zajęcia?
- W każdy poniedziałek od szóstej trzydzieści do ósmej wieczorem. Znajdziesz chwilę?
- Jestem na wakacjach, więc sama zarządzam czasem.
Myśląc, że trochę poprawi atmosferę, Miles spytał:
- Czy mam coś przygotować na tę wizytę?
- Nie trzeba. Tylko proszę nie mówić, że przyjdę. Chcę im zrobić niespodziankę.
Skinął głową, myśląc, jak przekaże młodzieży, że mają się spodziewać gościa, nie zdradzając jego tożsamości.
- Postaram się.
więcej..