- W empik go
Za wszelką cenę - ebook
Za wszelką cenę - ebook
Iza – trzydziestosześcioletnia fryzjerka i aspirująca influencerka – wiedzie na pozór szczęśliwe życie gdzieś w niewielkim mieście na wschodzie Polski. Swoją sielankową codziennością dzieli się z licznymi obserwatorami na Instagramie. Prawda jest zgoła inna.
Smutny obraz współczesnego świata, gdzie gra pozorów jest ważniejsza niż prawdziwe życie. A może warto poszukać głębiej? Może Iza to tak naprawdę skrzywdzona przez otoczenie kobieta z poranioną psychiką?
Morderstwo, przemyt, poniżanie, kłamstwa? Jak daleko posunie się Izabela, żeby spełnić swoje marzenie o życiu w bogactwie i splendorze?
A ty, jak wiele zrobisz, żeby być szczęśliwym?
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8310-547-5 |
Rozmiar pliku: | 962 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
PROLOG
– Iza, otwórz! – Łomotanie do drzwi wyrywa mnie z otępienia. A więc jednak! Przyszły! Może jednak im na mnie zależy.
– Iza! Otwieraj! – Szarpanie za klamkę staje się coraz bardziej natarczywe.
– Izka, bo wezwiemy policję! Otwórz, kurwa, te drzwi! – Na korytarzu robi się coraz goręcej.
Słyszę wzmagający się harmider. Otwierać? Udawać, że mnie nie ma? Nie chcę tu żadnej policji. Nie chcę tu nikogo! Tych dwóch też tutaj nie chcę. Wielkie przyjaciółki! Teraz! Gdzie były wcześniej? Mój wzrok pada na komodę. Tabletki. Jeden krok i sprawa załatwiona. Przecież nie wyważą drzwi. Zanim ktokolwiek je otworzy, mnie już nie będzie. Święty spokój. Mam dość! Dość wszystkich ludzi. Pracy. Wiktora. Tego miasta. I tych pseudoprzyjaciółeczek.
Kończę kolejne piwo. Nie wiem które. Gacek kręci się zdenerwowany. Raz jest pod moimi nogami, raz w przedpokoju. Nie wie, co się dzieje. Zaczyna skomleć i panikować. Ja też.
Hałas robi się coraz bardziej nieznośny. Słyszę, jak skrzypią drzwi. Krycha. Jeszcze tylko tej wścibskiej sąsiadki brakowało. Otwieram następną puszkę. Biorę porządny łyk i nasłuchuję. Na klatce schodowej trwa dyskusja. Sąsiadka dopytuje o ten cały rozgardiasz. Dziewczyny nerwowo tłumaczą, skąd te krzyki. Pies leży pod drzwiami, jakby też chciał się włączyć w dyskusję. W głowie mi huczy. Chciałabym zamknąć oczy i zniknąć. Kładę się na kanapie i zakrywam głowę poduszką. Nie ma mnie! Nie ma! Znikam! Sięgam po piwo. Kolejny łyk dodaje mi energii. Zaczynam się śmiać. Tłumię swój nagły wybuch wesołości poduszką. Właściwie mogłabym się udusić. Da się udusić samemu poduszką? Wstrzymuję oddech. Zaczyna mi się robić niedobrze. Podrywam się do łazienki i wymiotuję do umywalki. Wracam cicho na kanapę. Piję dalej. Za drzwiami trwa dyskusja. Nie rozumiem, o czym rozmawiają. Pewnie o mnie. Jak wszyscy w tym popieprzonym mieście! Chcą zrobić ze mnie wariatkę!
Tabletki nadal kuszą. Jeden krok. Wystarczy po nie sięgnąć, zapić browarem. To tylko jeden krok! Malutki kroczek i już zawsze będzie mi dobrze. Wstaję ostrożnie. Biorę z szafki srebrny blister. Czy tyle wystarczy? Może lepiej zmieszać różne tabletki? Odsuwam ostrożnie szufladę. Lekomańskie eldorado! Mogłabym nafaszerować się jak prosiak z rusztu.
Gacek pcha mi się pod nogi, jakby chciał odwieść mnie od tego pomysłu. Znowu tłuczenie do drzwi. Za późno! W tym momencie tracę równowagę i przewracam się w puste puszki po piwie. Cholera! Teraz na pewno mnie usłyszały!
– Otwieraj, słyszymy przecież, że jesteś! To ostatnie ostrzeżenie i dzwonimy na policję! – Jeszcze nigdy nie słyszałam tak wzburzonej Patrycji.
Zgarniam szybko pogniecione puszki do reklamówki i wrzucam ją do kuchni. Chwiejnym krokiem zmierzam do drzwi. Ostatkiem sił przekręcam zamek. Otwieram drzwi. Wybucham teatralnym płaczem i uciekam do salonu. Rzucam się na kanapę i wyję. Słyszę, jak do środka wbiegają dziewczyny, głośno trzaskając drzwiami. Zaczynam tracić kontakt z rzeczywistością. Ewa zauważa porozrzucane tabletki. Podbiega do mnie i zaczyna mną potrząsać. Zaraz ją obrzygam. Niech one zostawią mnie w spokoju! Próbuję krzyczeć, ale z piersi wyrywa mi się tylko żałosny szloch.
– Zjadłaś to?! Pytam się, czy zjadłaś?! – Patrycja macha mi przed oczami opakowaniami po lekach.
– Tak czy nie?! – wtóruje jej Ewka. – Mów natychmiast!
Wybucham histerycznym śmiechem, bełkocząc.
– Za późno! Zaaa późnooo! Już jest zaaa późnooo!ROZDZIAŁ 1
Rozdział 1
Kilka tygodni wcześniej
– Mówię wam, on jest jakiś nienormalny! Przegrzebał mi wszystkie rzeczy! Myśli, że go zdradzam, czy o co mu chodzi? – Bujam się na krześle, sącząc słodkiego drinka.
– Przesadzasz, Izka. Mikołaj to dobry chłopak. Może czegoś szukał? Nie wiem. Zgubił klucze, czy coś? – Patrycja jak zawsze próbuje usprawiedliwiać cały świat.
– I z tego powodu szperał mi po kosmetyczkach? Niby jak miałyby się znaleźć tam jego klucze? – Odstawiam szklankę i wyjmuję telefon. – Chodźcie, zrobimy sobie fotkę. Nic jeszcze dzisiaj nie wrzucałam na Insta. Niech ludzie widzą, jak się bawi elita! – Śmieję się i robię kilka selfie z dziewczynami.
– Ty! Mam! – wykrzykuje ni z tego, ni z owego Ewka, kiedy wracamy do kolorowych drinków.
– Co masz? Zosia znowu przywlokła wszy z przedszkola? – żartuję.
– Nie, na szczęście nie – śmieje się – nie o to chodzi. Iza, znalazł coś w twoich rzeczach?
– A co niby miał znaleźć? Jakieś trzy puszki po piwie sprzed roku, o których zapomniałam i wrzuciłam do szafy. – Wzruszam ramionami.
– A pierścionki? – dopytuje Ewka.
– Pierścionki? Przecież wiesz, że nie noszę pierścionków, bo przeszkadzają mi w pracy. – Robię zdziwioną minę i nadal bujam się na krześle.
– No właśnie! Ile wy jesteście ze sobą? Ze dwa lata? – Kiwam twierdząco głową. – Może on szperał w twoich rzeczach, bo szukał jakiegoś pierścionka? Wiesz, na miarę. – Ewa puszcza mi oczko.
– Właśnie! – Patrycja podchwytuje temat. – Nie jesteśmy już pierwszej młodości, nie oszukujmy się, trzymamy się jak dwudziestki, ale bliżej nam do czterdziestki. – Patrycja zawiesza głos i dodaje: – Chryste, jak to strasznie brzmi… Bliżej nam do czterdziestki… No w każdym razie, nie będziecie przecież chodzić za rączkę przez kolejne lata, nie? Chłop wyraźnie się czai, żeby ci się oświadczyć!
– Tak myślicie? W sumie to możliwe. Ostatnio przyniósł do domu jakieś katalogi z biura podróży i wspominał, że ma dużo zaległego urlopu. Zawsze to ja namawiałam go, żeby pojechać nad morze czy w góry, a on wyskakuje z tą zagraniczną wycieczką! Ja to bym chciała na Bali albo do Meksyku, ale Mikołaj jest na to za biedny, nie oszukujmy się. A szkoda! Kojarzycie tę influencerkę z Białej Podlaskiej? No tę Lidkę, która jest trenerką personalną. – Wyciągam telefon i znajduję jej zdjęcie. – Lidka była w Meksyku, zobaczcie, jakie fantastyczne fotki! – Podsuwam dziewczynom pod nos zdjęcia Lidki na Insta.
– No ładne, ładne – przytakuje bez przekonania Patrycja.
Dla Patrycji może to i nic niezwykłego. Zanim urodziła Julkę i Amelkę, zwiedziła ze swoim Markiem kilkanaście miejsc na całym świecie. W Meksyku też była. Zawsze miała to, co chce. Pochodzi z dość zamożnego domu. Sama co prawda zadowala się najniższą krajową jako przedszkolanka, ale za to jej mąż prowadzi własny sklep z materiałami budowlanymi. Pati twierdzi, że jej praca to praca z powołania. Łatwo powiedzieć – można sobie pracować dla pasji, gdy mąż przynosi do domu kokosy. Właściwie nawet nie musiałaby niczego robić. Ale pasja! Phi! Nie mam pojęcia, co pasjonującego jest w pracy z obcymi, zasmarkanymi bachorami. Matka Polka od siedmiu boleści. Mogłaby śpiewać z Majką Jeżowską, że wszystkie dzieci nasze są.
– Czyli zaręczyny! W końcu! – Ewka podnosi drinka w geście toastu. Stukamy się szklankami i upijamy po małym łyczku.
Nie wiem, co myśleć. Nie wiem, czy chcę tych zaręczyn, uwiązywania przy jednym facecie. A co jeśli w życiu czeka mnie coś lepszego niż Mikołaj? Coś lepszego niż stateczne i nudne życie? Nie widzę jednak na horyzoncie innej opcji. Lata lecą, a ja tkwię niemal w tym samym miejscu. Może to moja najlepsza opcja? Instagram na wiadomość o moich zaręczynach też z pewnością drgnie. Jestem rozdarta. Jak zawsze. Moje myśli dryfują gdzieś daleko. Nie wiem… Nie wiem nic. Wielkiej kariery raczej już nie zrobię, a Mikołaj to bezpieczna przystań. A może żadnych oświadczyn nie będzie i niepotrzebnie się przejmuję? Z rozmyślań wyrywa mnie Patrycja.
– No dobra, to gdzie chciałabyś jechać oprócz Meksyku? – dopytuje.
– Właściwie to nie mam pojęcia. Nigdy nie byłam na wakacjach za granicą. Nawet nie wiem, jak się zachować na lotnisku – stwierdzam z rozbrajająca szczerością.
– To może jakieś popularne miejsca? Chorwacja, Grecja, Turcja? A może Bułgaria? Po kosztach, a też można znaleźć ciekawe zakątki.
– Bez przesady! – przerywam jej dalsze wyliczanki. – Bułgaria brzmi jak totalna bieda. Aż tak nisko nie upadłam. – Śmieję się, ale wcale nie jest mi do śmiechu, że Patrycja tak słabo mnie ceni. – To musi być ładne miejsce. Takie, gdzie porobię fotki na Insta. Jeśli nie Meksyk, to może chociaż jakaś Grecja? Nie wiem, nie znam się. Grecja jest modna. Więc może tam?
– To może Fuerteventura? – wtrąca znowu Patrycja, dziobiąc słomką pomarańczę w drinku.
– Fuerrr co? Nawet nie wiem, gdzie to jest – mówię, zerkając w jej kierunku.
– Fuerteventura, albo inaczej Fuerta, taka wyspa wchodząca w skład Wysp Kanaryjskich na Oceanie Atlantyckim – wyjaśnia beznamiętnym głosem Pati i nadal znęca się nad pomarańczą, nie odrywając od niej wzroku.
– Kanary to tam, gdzie kręcili ten film o piratach? – wypalam.
– Nie, tamto to Karaiby, trochę dalej. Kanary masz w Europie, w Hiszpanii. – Odnoszę wrażenie, że Ewka ma mnie za idiotkę.
No tak, bo przecież dla nich zawsze będę tą głupszą. Gorszą. Zwykła fryzjerka bez studiów, bez męża, bez dzieci. Tak jakby szybkie założenie rodziny definiowało człowieka. Przewracam oczami, ale dziewczyny nawet tego nie zauważają. One widzą to, co chcą widzieć.
– Na Fuercie będziesz miała ekstra tło do zdjęć. Ocean robi robotę, żadne morze nie przebije tego błękitu. Do tego wspaniałe wydmy. Co prawda nie ma tam za wielu zabytków, ale przyroda wszystko wynagradza. Pamiętam, jak z Markiem wybraliśmy się na objazd wyspy! Ależ widoki! Skoro Miko przyniósł katalogi, to pewnie pojedziecie z biurem, no trudno – wzdycha – ale na miejscu nie pchajcie się z nimi w żadne wycieczki. Wypożyczcie sobie samochód i…
– Jeszcze nawet nie rozmawiałam o wakacjach z Mikołajem, a ty już mi robisz plan wycieczek po wyspie. – Śmieję się. – Właściwie, to mi wystarczy plaża i jakieś fajne miasto, żeby się rozerwać. Nie mam zamiaru zwiedzać żadnych nudnych zabytków. – Kończę drinka i gestem przywołuję kelnerkę. – To co, dziewczyny, jeszcze po jednym? – pytam, zerkając na puste szklanki.
Nie mam ochoty wybiegać w przyszłość. Nie dziś. Dziś mam ochotę napić się z dziewczynami, nawet jeśli one nie do końca rozumieją, jak chcę żyć. A chcę żyć dobrze. Lepiej od nich. Nie byle jak i tak jak oczekują tego ode mnie inni. To moje życie, czy to się komuś podoba, czy nie.
– Ja w sumie mogę. Zośka została z Tomkiem, jutro też będzie w domu, więc mogę dziś wyluzować. – Ewa bierze do ręki kartę drinków i zerka na Pati.
– Ja też mogę. Jutro niedziela. Dziewczynki są u babci, Marek ma męski wieczór. Nigdzie mi się nie spieszy.
– W takim razie mam propozycję. Wypijamy po jeszcze jednym, kupujemy zapasy i resztę wieczoru spędzimy u mnie. Mikołaj ma nockę w areszcie, wróci dopiero nad ranem. Drogie panie! Dziś mamy bal! – Wznoszę ręce w iście królewskim geście. Wybuchamy śmiechem.
Kiedyś spotykałyśmy się niemal co weekend. Odkąd w życiu moich przyjaciółek pojawiły się dzieci, tych chwil dla siebie mamy mniej. Zawsze jednak cieszą mnie te wyszarpane niemal siłą spotkania. Oprócz nich nie mam właściwie nikogo. No dobra. Jest Mikołaj. Dobra partia. Klawisz. Poukładany. Ze stałą pracą za trochę lepszą kasę niż przeciętny mieszkaniec tego zadupia. Gotuje. Sprząta. Wychodzi na spacery z Gackiem. Z wyglądu też nie jest zły. Kiedy się poznaliśmy, był ciut nieogarnięty, ubierał się jak wieśniak, ale udało mi się to naprawić. Kupiłam mu trochę ciuchów, niby przy okazji. Na wspólnych zakupach pozwolił mi decydować w kwestiach jego outfitów, więc teraz dzięki mnie wygląda jak człowiek. Kiedy przypadkiem załapie się w tle na moim instastories, nie muszę się wstydzić. Co prawda Mikołaj raczej stroni od social mediów, ale czasami uda się mi go przemycić, co skutkuje skokiem statystyk i lawiną ciekawskich wiadomości od obserwatorek. Mój facet musi być moją wizytówką, a Miko może się podobać. Mnie w sumie też się podoba. Wkurza mnie jednak jego wścibskość. To grzebanie w moich rzeczach to już przesada, ale może faktycznie szukał jakiegoś mojego pierścionka, żeby zdjąć miarę. Podrzucę któregoś dnia na komodę mój stary pierścionek po mamie. Niech ma. Niech się oświadcza. Będzie z tego świetny kontent na sociale.
Dziewczyny mają rację. Bliżej nam do czterdziestki niż do dwudziestki i zostałam ostatnią starą panną. Cóż, nie wyobrażam sobie siebie w roli matki, ale małżeństwo to co innego. Zawsze czułam się gorsza. Ewka i Pati już dawno po ślubach. Ustawione. Z wymarzonymi dziećmi. Z idealnymi mężami. Wspaniale do porzygu. I tylko ja, wieczny pechowiec. Mój pierwszy chłopak to jakaś porażka. Musiał zmienić gimnazjum za picie wina w pokoju nauczycielskim. Z perspektywy czasu wydaje się to nawet zabawne, ale potem wcale nie było lepiej. Kolejny zdradził mnie z koleżanką z ławki. Następny zwodził mnie tak długo, że uwierzyłam w jego zapewnienia o wielkiej miłości i oddałam mu swoje dziewictwo. Niestety okazało się, że chodzi o głupi zakład z kolegami, a moje dziewictwo stanowiło jedynie idiotyczne trofeum. Później był superbogaty frajer. Przystojny, miły i leciał na mnie jak nikt wcześniej. Myślałam, że złapałam pana Boga za nogi! Aż do pierwszej poważniejszej randki…
– I wyobraźcie sobie to! Jedziemy do niego. Starzy kupili mu nowoczesne mieszkanie niemal w centrum Lublina. Wchodzę do środka, szczęka mi opada. Typ wyciąga szampana. Odpala pachnące świece. No ideał! I-de-ał! – opowiadam dziewczynom, popijając wino. – Niby nie byłam w nim zakochana, ale gość robił takie wrażenie, że czułam, że mogłabym się zakochać w tej całej otoczce!
– Nigdy nie wspominałaś nam o tym chłopaku! – wykrzykuje lekko podpita Ewka.
Siedzimy już w moim mieszkaniu. Po dwóch drinkach i porcji wina wzięło nas na intymne rozmowy. Typowe babskie spotkanie. Języki nam się rozwiązują. Chociaż ja staram się gryźć w swój. Z jednej strony to moje przyjaciółki, z drugiej mam wrażenie, że nikt tak do końca nie potrafi mnie zrozumieć. Wolę nie mówić za dużo, niż być narażona na ich oceny. Opowieści zagryzamy przekąskami kupionymi po drodze w osiedlowym sklepie.
– No i co było dalej? – Pati z wypiekami na twarzy dopytuje mnie o ciąg dalszy historii.
– No co? Co? Nic. Dosłownie. Siedzieliśmy jak w jakimś romantycznym filmie. Atmosfera napięta. Wiadomo, co się święci, ale typ przeciąga wszystko, ile się da. Szampan się kończy, a on dalej nic. W końcu przy drugiej butelce coś tam zaczęło go brać na amory. Zaczyna się robić gorąco. Oboje młodzi, nakręceni. W końcu ściąga gatki i…
– Iii… – Dziewczyny piszczą.
– Iii… o tyle. – Podnoszę z talerzyka kabanosa i macham im nim przed oczami.
– Że taki cienki? – Patrycja się śmieje.
– A żeby to! – Odgryzam połowę kabanosa i prezentuję nędzną cząstkę kiełbaski. – Taki mały! – puentuję i wybuchamy śmiechem.
Dziś chcę się śmiać. Chcę się bawić. Chcę z nimi pić wino i nie rozmawiać na drażliwe tematy. Wewnątrz wciąż czuję się jak nastolatka i marzę o podbijaniu świata, mimo że już dawno nikt nie pyta mnie w sklepie o dowód, kiedy kupuję alkohol.
Pati zsuwa się z kanapy na miękki dywan. Odgryza kabanosa i zanosząc się od śmiechu, powtarza:
– O taaakiii mały! Taaaki! – Teraz już wszystkie rechoczemy się do łez i wznosimy toast za małe kabanoski.
– Ale to nie wszystko! – próbuję przebić się przez naszą głupawkę.
– A co jeszcze? Miał jedno jajko? – Pati nie może się przestać śmiać.
– Stulejkę miał! – rzucam między jednym atakiem śmiechu a drugim. – Chłop dwadzieścia parę lat i stulejka. Student prawa. Z bogatego domu. Przystojny. Wspaniały, a wstydził się pójść do lekarza! Wyobrażacie sobie?
– I jego matka nie zrobiła z tym porządku, kiedy był dzieckiem? A on jako dorosły nie mógł? – Patrycja poważnieje i nie może się nadziwić.
– Dziwny typ. – Wzruszam ramionami. – Ciągnęłam tę naszą znajomość jeszcze jakiś czas, ale to nie miało przyszłości. Byłam młoda i głupia. Chciałam ratować sytuację. Wysłałam go nawet do lekarza, ale z wielkością, wiadomo, nic się nie dało zrobić. – Rozkładam teatralnie ręce i znowu mamy napad głupawki.
– Ja wiem, że to nie jest śmieszne, ale nie mogę się opanować. – Pati próbuje zachować powagę, ale alkohol mocno szumi nam w głowach i w najmniejszym stopniu nie przypominamy już dam. – To jest jakby ten… no… ludzki dramat… – Nadal stara się zachować powagę, ale wino nie pomaga. – Nie nabijajcie się z tego chłopaka! – rozkazuje poważnym tonem i znowu zaczyna się śmiać i przepraszać za to, że się śmieje.
– Mogłam się go trzymać, kabanos nie jest najważniejszy – stwierdzam po chwili, kiedy już siedzimy spokojnie. – Teraz mieszkałabym w wielkim domu, z panem prawnikiem obok, wakacje, prezenty, a nie w wynajętej klitce. – Zataczam dłonią koło po moim mieszkaniu.
Tak bardzo chciałabym, żeby świat, jaki kreuję w internecie, był moim realnym światem. Pracuję nad tym i robię wszystko, co mogę, żeby tak było, ale wiem, że oszukuję sama siebie. Moje wynajęte mieszkanko to nie willa w Konstancinie i raczej nie zanosi się na zmiany. Jestem sfrustrowana wiecznym czekaniem na cud. Czasami nie mogę przez to spać. W takie bezsenne noce leżę w łóżku i tępo wpatruję się w okno, tak jakby miało mi to przynieść jakieś rozwiązanie. Wyobrażam sobie, że leżę w moim luksusowym domu, za oknem szumi morze, a nie sznur samochodów. Jednego dnia jestem pełna nadziei i euforii, drugiego przygniata mnie rzeczywistość. Chwilową ulgę przynoszą mi tabletki na receptę albo taki wieczór jak ten. Oderwanie od rozmyślań, słodkie wino, błahe tematy – dziś jest dobrze.
– Nie przesadzaj, kupicie sobie kiedyś z Mikołajem piękne mieszkanie, a poza tym masz tu świetnie urządzone dwa pokoje – pociesza mnie Ewa.
– Tak, masz rację. – Prostuję się w fotelu i wypijam łyk wina.
Pozory. Muszę pamiętać o pozorach. Nikt nie musi wiedzieć o mojej wewnętrznej walce. Takie biadolenie to tylko woda na młyn dla wszystkich, którzy chcą sprowadzić mnie do swoich standardów.
– A właściwie, dziewczyny, jak tam u was sprawy łóżkowe? – wyskakuje z pytaniem Ewa.
– Szkoda gadać. – Pati macha ręką. – Odkąd są dziewczynki, to na zmianę przychodzą do naszego łóżka, ani spania, ani ehem – odchrząkuje – ruchania.
– Aż tak źle? – pytam.
– Źle może nie, ale częstotliwość już nie taka jak kiedyś. Ciesz się, póki nie masz dzieci! I korzystaj! Miko raczej kabanosa nie ma. – Pati puszcza mi oczko.
– No nie, nie ma, nie mogę narzekać. Co prawda szkoda, że nie jest bogatym playboyem, ale wszystko ma na swoim miejscu. – Uśmiecham się znad kieliszka. – A jak u ciebie, Ewcia?
– U nas odwrotnie. Tomek chciałby non stop, a ja tyle nie potrzebuję i nawet mi się nie chce. Ale jakoś się dogadujemy. I jeszcze te lody chce – wzdycha.
– Ja tam nawet lubię – wyrywa się Patrycji.
– Lody lubisz? – Ewa nie wierzy. – Fuj, obrzydlistwo, za żadne skarby. Mogę robić wszystko, ale nie loda.
– Ja też sobie nie wyobrażam – wtrącam się. – To okropne. Nie byłabym w stanie. – Robię wymowny gest, zbliżając dwa palce do swoich ust, ale widząc zmieszanie Patrycji, dodaję: – Ale nie mam nic przeciwko! Każdy lubi co innego przecież. No co ty, Patka, nie ma co się wstydzić! Ja jestem po prostu okropnie nudna. W sumie to nawet jakoś specjalnie tego całego seksu nie lubię. Przereklamowany jest. Wolę się wina napić! Świetne jest to czerwone, szkoda, że się kończy. – Podnoszę kieliszek i zmieniam temat na bardziej neutralny.
Uważam, że tematy łóżkowe to prywatna sprawa, i nawet przyjaciółkom, a może tym bardziej im, nie mam zamiaru się spowiadać.
– Winko nam się kończy? Która jest godzina? – Patrycja szuka w torebce telefonu, ale nie bardzo jej to wychodzi.
– Wpół do dziesiątej – informuję. – Młoda godzina. Sklep na osiedlu powinien być jeszcze otwarty. Kto jest chętny iść po winko?
– Na mnie nie patrzcie! Mnie się nie chce! – Pati chowa twarz w dłoniach. – Ale wypić bym wypiła, nie powiem. – Zerka zza palców i zaczyna się śmiać.
– Mam pomysł! Czekajcie! Napiszę do tego młodego sąsiada, może jest w domu, rano widziałam go na klatce, może mógłby skoczyć i nam kupić! – Zaczynam pisać wiadomość, ale litery skaczą mi przed oczami. – Dobra, ślepa jestem, lepiej do niego zadzwonię.
– Nie ślepa, tylko pijana. – Ewka się śmieje.
Macham ręką i dzwoniąc, wychodzę do kuchni. Po chwili wracam z dodatkową porcją sera i informuję dziewczyny, że co prawda młodego nie ma w domu, ale to i lepiej, bo wścibska Krycha przynajmniej nie podsłuchiwała. Chłopak jest na mieście i niedługo będzie wracał, to podrzuci nam trzy butelki wina.
– Trzy?! Przecież my tyle nie damy rady! – protestuje Patrycja.
– To będzie na następny raz. Lepiej za dużo niż za mało! – rzucam i stawiam na ławie tackę z serem.
Młody pojawia się jeszcze przed dziesiątą. Wciskam mu dwie stówy za wino i fatygę. Chłopak protestuje, że to za dużo, ale nie przyjmuję sprzeciwu.
– No dobrze, pani sąsiadko, niech tak będzie, do zobaczenia. – Chowa banknot do kieszeni.
– Ja ci dam panią! Ile razy mam ci mówić, żebyś mówił mi po imieniu! Aż tak stara nie jestem – strofuję go niby poważnym głosem.
– Tak jest! – odpowiada, salutując, i odchodzi.
– Pani sąsiadko! – przedrzeźnia mnie Ewka. – Pani da to wino!
– Weź przestań. Panią sobie znalazł. Durny gówniarz! – Siadam w fotelu, udając poruszoną.
– Izka, ile on właściwie ma lat? – pyta Pati.
– A bo ja wiem? – Wzruszam ramionami. – Pełnoletni, bo widziałam go kilka razy za kierownicą. Trochę młodszy od nas.
– Trochę? – Ewa wybucha śmiechem. – Trochę! Dobre sobie. Iza, ty masz trzydzieści sześć lat, mogłabyś być jego matką, gdyby ten prawnik z Lublina nie miał kabanosa.
Teraz śmiejemy się już wszystkie.
– Nawet mi nie przypominaj! Ani kabanosa, ani ile mam lat! Nigdy więcej nie wezmę kabanosa do ust! Lepiej poleję tego wina. Takie spotkania nieczęsto nam się zdarzają. Trzeba korzystać! – mówiąc to, odkorkowuję butelkę i napełniam kieliszki.
Jak się okazuje, decydujące kieliszki, bo resztę wieczoru pamiętam jak przez mgłę. Tańczyłyśmy, potem wpadłam na duży kwiatek w moim salonie. Wysypała się ziemia z doniczki. Gacek zaczął w niej grzebać, a wszystko to ku naszej uciesze. Zwijałyśmy się ze śmiechu, pokładając na dywanie. Dziewczyny wezwały taksówkę niewiele później, a ja zasnęłam na dywanie, obejmując psa. Obudziłam się po trzeciej z bólem kręgosłupa i przerażeniem, dostrzegając syf w salonie. Jedyne, co mogłam zrobić, to doczołgać się do sypialni i ponownie zasnąć.
Obudziłam się koło południa. Sięgnęłam po telefon. Na szczęście nie dodałam żadnych instastories po pijaku. Jakiś niewinny bumerang z toastem i to wszystko. Odetchnęłam z ulgą. Za to na przyjaciółkowym Messengerze roiło się od fotek. Ja siedząca w ziemi rozsypanej z doniczki w salonie i udająca, że jestem na plaży. Ja leżąca obok wywróconego kwiatka. Ja z winem. Ja z fajką. Przecież ja nawet nie palę! Jakiś dramat! Na szczęście dziewczyny wszystko obróciły w żart. Pisały, że superimpreza. Że dawno się tak nie bawiły. Że bolą je głowy i chętnie powtórzą, ale tyle już więcej nie wypiją. Tak, one przynajmniej się nie skompromitowały. Śmiały się ze mnie. Widzę to po wiadomościach. Widzę to teraz. Niby było zabawnie, ale żadna nie pomogła mi z kwiatkiem. Zachęcały mnie do tych wszystkich głupot, może nieświadomie, a może specjalnie. Patrycja dopingowała, żebym usiadła w ziemi i poczuła się jak na plaży, w końcu niedługo pojadę na wakacje, więc muszę się przygotować. Potem robiły te durne zdjęcia jak jakiejś małpie w zoo. Nieskazitelne. Zrobiły sobie ze mnie popychadło. Jak zwykle wychodzę na tę najgorszą. Oczywiście nigdy nie powiedzą mi tego w oczy, ale coraz częściej właśnie tak się czuję.
Z kuchni dobiega mnie dźwięk czajnika. Cholera. Mikołaj. Wrócił po nocce i zobaczył ten rozgardiasz. Szybko podnoszę się z łóżka. Zarzucam szlafrok na nagie ciało. Nawet nie pamiętam, kiedy się rozebrałam. Drepczę do kuchni jak na skazanie. W salonie czysto. Pewnie posprzątał po powrocie z pracy. Nawet nie słyszałam. W kuchni na stole już na mnie czeka gorąca kawa. Mikołaj gotuje rosół. No tak. Typowa niedziela.
– Słyszałem, że się obudziłaś. Zrobiłem ci kawę. – Wskazuje na kubek.
– Dzięki. – Siadam i zbliżam kubek do ust.
– Trochę wczoraj zabalowałyście z dziewczynami. – Mikołaj mówi spokojnym tonem, ale widać, że chce o coś zapytać.
– Trochę nas poniosło – potwierdzam. – Dzięki, że posprzątałeś – dodaję i ponownie biorę łyk kawy.
– Kochanie, przepraszam, że o tym mówię – zaczyna ostrożnie – ale czy aby nie za dużo wypiłyście? Martwię się o ciebie.
– Nie masz powodu – ucinam kategorycznie, może trochę za ostro. – Wypiłyśmy raptem dwa wina na nas trzy – kłamię, patrząc mu w oczy, bo nie chce mi się słuchać jego wywodów.
– Chyba trzy, bo wyniosłem trzy butelki – mówi łagodnie.
– Może i trzy. Dziewczyny miały wychodne. Tak rzadko ostatnio mamy okazję pobyć razem. Sam rozumiesz…
– Jasne, że rozumiem, ale ten połamany kwiatek…
– Och, ten kwiatek. Gacek przestraszył się jakiegoś huku na dworze. Wyskoczył spod ławy i wywrócił. Nic wielkiego. Miałam to posprzątać, ale byłam już taka zmęczona. Wczoraj miałam dużo pracy, potem trochę wina… Sam wiesz. Położyłam się spać i miałam posprzątać rano. Ale ty posprzątałeś. Dziękuję, kochanie. – Robię uroczą minę i puszczam mu buziaka.
– W sumie nic wielkiego się nie stało. Zrobić ci śniadanie?
– Poproszę. – Uśmiecham się zalotnie i wstaję od stołu. – Pójdę się odświeżyć. Zaraz wracam.
Zamykam drzwi do łazienki i oddycham z ulgą. Napiszę dziewczynom, jaką wersję przedstawiłam Mikołajowi. Dodam, że nie chcę, żeby dowiedział się o wieczorze, bo wtedy bywa nerwowy, a ja nie lubię awantur. W końcu każdy klawisz bywa nerwowy, prawda? Przynosi pracę do domu. Wyżywa się na bliskich. Dziewczyny będą trzymać gęby na kłódkę. To nic, że Mikołaj jest ucieleśnieniem spokoju. Czasem wkurza mnie to jego opanowanie. Nie muszą tego wiedzieć. Najważniejsze, żeby wczorajsza impreza pozostała między mną, Ewą i Patrycją.
Zimny prysznic stawia mnie na nogi. W lustrze widzę zmęczoną twarz. Znowu wyłażą mi zmarchy. Muszę zapisać się na botoks, bo poprzednia dawka już puszcza. Ryj spuchnięty. Przykładam dłonie do policzków i przeciągam nimi ku dołowi. Gdybym miała trochę więcej forsy, zrobiłabym porządek z twarzą. Niby nie jest źle, ale nie jest też dobrze. Lata lecą… Czasu nie zatrzymam, ale mogę próbować. Muszę odłożyć więcej kasy i coś z tym zrobić.
– Kochanie! – dobiega mnie wołanie z kuchni.
– Już idę, kochanie – odpowiadam piskliwym głosem, a po cichu dodaję sama do siebie: – Już idę, ty nudny prostaku.
Wchodzę do kuchni i zasiadam do parującej jajecznicy. Mikołaj podsuwa mi katalog z biura podróży.
– I jak, zastanowiłaś się, gdzie chcesz pojechać? Budżet co prawda mamy ograniczony, ale tak do siedmiu, no góra ośmiu tysięcy coś na pewno uda nam się znaleźć – mówi z lekkim uśmiechem.
– Fuerteventura – informuję krótko i zaczynam jeść jajecznicę, która podchodzi mi do gardła.ROZDZIAŁ 2
Rozdział 2
Budzi mnie szum klimatyzacji i lekki ból głowy. W Puerto del Rosario wylądowaliśmy późno w nocy. Trasę z lotniska do Corralejo pokonaliśmy autobusem podstawionym przez biuro, a po zameldowaniu poszliśmy spać. Otwieram oczy. Leżę sama w pustym łóżku. Z łazienki dochodzi dźwięk wody. Mikołaj bierze prysznic. Opieram się o zagłówek łóżka i rozglądam po pokoju.
Wnętrze jest przestronne. W centralnym punkcie ogromne łóżko, na którym siedzę, obok szafa, komoda, dwie szafki nocne. Po prawej łazienka, a naprzeciwko ciężkie kotary prawdopodobnie ukrywające wyjście na balkon. Schodzę z łóżka i kieruję kroki w stronę grubych firan. Rozsuwam je szybkim pociągnięciem i moim oczom ukazuje się nieziemski widok! Widok na ocean! Piękny, błękitny do granic możliwości. Delikatne fale unoszą na sobie roześmianych turystów. Właśnie tak powinnam budzić się każdego dnia! Zasługuję na luksusy, a nie na życie w warunkach, w jakich żyję!
Otwieram drzwi i wychodzę na balkon. Czuję uderzenie gorąca, a moje nozdrza są świdrowane przez niezliczoną liczbę nieznanych mi dotąd zapachów. Wokół unoszą się aromaty egzotycznych owoców, ziół i krzewów. Mam wrażenie, że czuję też sól morską. Niezwykła rześkość przytłaczana skutecznie przez żar lejący się z nieba. Niesamowite doświadczenie.
Przebiegam wzrokiem po plaży, która ciągnie się w obu kierunkach. Piękny, jasny piasek aż prosi się o obfotografowanie z każdej strony. Między plażą a hotelem biegnie niewysoki murek obsadzony małymi bananowcami. Ścieżka z hotelu na plażę ciągnie się pomiędzy szpalerem palm. Pod balkonem rozpościera się ogromny basen, a po jego prawej stronie znajduje się niewielki brodzik. Nad wszystkim górują wszechobecne daktylowce, w których cieniu ukrywają się niezliczone aloesy. Pięknie!
Biorę głęboki wdech i w tym momencie słyszę trzaśnięcie drzwi. Wzdrygam się wyrwana z rozmyślań nad pocztówkowym krajobrazem. Mikołaj bez słowa podchodzi do nierozpakowanej jeszcze walizki i wyciąga z niej losową koszulkę. Zerkam na niego i nie bardzo wiem, od czego zacząć rozmowę.
– Przepraszam za wczoraj – w końcu wyduszam z siebie kilka słów.
Nienawidzę przepraszać. Nienawidzę udawać. Ale muszę, bo wiem, że w ten sposób podporządkowuję sobie ludzi. Podchodzę do Mikołaja, który nadal pochyla się nad walizką, i przytulam się do jego pleców.
– To wszystko przez ten stres i zmęczenie. Pierwszy raz leciałam samolotem – mówię przymilnym tonem. – Jeszcze rano musiałam pozamykać sprawy w pracy. Wszystko szybko. Wszystko naraz. Potem ten cały lot i jakoś tak wyszło. Zły jesteś na mnie?
– Nie jestem. Jest mi przykro. Nie spodziewałem się, że… że możesz się tak zachować. – Mikołaj odsuwa mnie od siebie i siada na łóżku.
– To był pierwszy i ostatni raz! Poniosło mnie. Jakiś mocny alkohol sprzedają w tej całej strefie bezcłowej – próbuję wyjaśniać, uciekając wzrokiem.
– Martwię się o ciebie. Nie raz i nie dwa wracałem z pracy i znajdowałem pustą butelkę po winie, a to za lodówką, a to zagrzebaną w śmietniku. Pobojowisko po imprezie z dziewczynami, już nie wspomnę o puszkach po piwie w kosmetyczce i drugim zawiniątku za pralką – mówi spokojnym tonem.
Już wolałabym solidny opierdol jak na faceta przystało.
– O Jezu – przewracam oczami i siadam obok niego – dajże już spokój. Robisz z igły widły. Czasami wypiję sobie lampkę wina czy piwo na rozluźnienie po ciężkim dniu. Nic nadzwyczajnego. Wszyscy tak robią. Ty wiecznie siedzisz w tym swoim więzieniu, to co mam robić wieczorami? Relaksuję się po prostu.
– Okej, niech ci będzie, ale wczorajsza akcja…
– To był pierwszy i ostatni raz! Mówię ci, stres i zmęczenie. Nawet dużo nie wypiłam. Ścięło mnie momentalnie! Może na dużych wysokościach alkohol szybciej bierze – próbuję żartować.
– Może. Ale co się wstydu najadłem, to moje…
– Wiem, przepraszam. Niepotrzebnie zaczepiałam tę dziewczynę, która siedziała koło nas. Ale sam widziałeś, że ona się ze mnie śmiała!
– Iza, pamiętasz w ogóle, co wyczyniałaś? – pyta poważnie, a ja milczę, bo co mam powiedzieć. Nic nie pamiętam. Patrzę w ścianę i milczę. Mikołaj odchrząka i kontynuuje: – No więc ci powiem. Najpierw wypiliśmy po trochu whisky. Potem dołączyło do nas towarzystwo obok.
– No przecież pamiętam! – protestuję.
– To może i pamiętasz. Potem zaczęłaś dogryzać tej dziewczynie, która siedziała w naszym rzędzie. Nie ona śmiała się z ciebie, tylko ty ją zaczepiałaś, bo nie chciała więcej pić. Po tym, jak zaczęłaś szarpać ją za rękaw, zamieniła się na miejsca z kolegą, ale ty nie dawałaś za wygraną. Pod pretekstem pójścia do toalety wstałaś ze swojego miejsca i chwiejnym krokiem podeszłaś do niej, wyzywając ją i przy tym na cały samolot. Zaczęłaś ją szarpać za włosy. Nie mogliśmy cię od niej odciągnąć. O mały włos i mielibyśmy międzylądowanie. Wiesz, ile by to nas kosztowało? Całe szczęście, że dałaś się uspokoić stewardowi, bo w życiu byśmy się nie wypłacili. Już pal licho, że łapałaś go za tyłek i wykrzykiwałaś, że wygląda jak twój chłopak sprzed lat. Na koniec zaczęłaś mu śpiewać piosenkę Timbalanda…
– Jaką piosenkę?! Przecież ja nawet angielskiego nie znam. – Udaję zdziwienie przy najmniej istotnym szczególe.
– Wymyślałaś sobie słowa po polsku i śpiewałaś coś w stylu „It’s stulejk, masz stulejkę, stulejkę hej, hej”. – Prychnęłam śmiechem. – Serio cię to bawi? – Mikołaj patrzy na mnie tym wzrokiem zbitego psa.
Czy on nie może zwyczajnie na mnie nawrzeszczeć? Zawsze musi być taki opanowany, zdystansowany i wspaniałomyślny? Co z niego za facet? Faktycznie trochę mnie poniosło. Zupełnie nie pamiętam tej akcji w samolocie, ale przecież każdemu może się zdarzyć. Zmęczenie, stres, emocje i tak wyszło. I jeszcze ta piosenka. Skąd mi to w ogóle przyszło do głowy? Może ten steward rzeczywiście wyglądał jak mój eks? Na ostatnim spotkaniu z dziewczynami opowiadałam im o nim i widocznie ten cudak wciąż siedzi gdzieś w zakamarkach mojej pamięci.
Siedzimy teraz w milczeniu. Mam znowu przepraszać? Ale za co? Przecież nic się właściwie nie stało. Będziemy to wspominać ze śmiechem. Jestem tego pewna. Mikołaj bierze mnie za rękę, a ja wybucham głośnym płaczem. Podkulam nogi, chowam twarz w dłoniach i wyję jak syrena strażacka. Co drugi oddech łkam, że przepraszam, że jestem beznadziejna, najgorsza i nie zasługuję na niego. Mikołaj przytula mnie do siebie i próbuje uspokoić.
– Cicho, już nie płacz. Wiesz, że nie lubię, jak płaczesz. Ciii. – Uspokaja mnie, gładząc po włosach i tuląc jednocześnie. – Nie jesteś beznadziejna. Kocham cię z całego serca. Cichutko już. Już wszystko dobrze. Niepotrzebnie ci to wszystko powiedziałem. Najważniejsze, że wszystko dobrze się skończyło. Cichutko już, ciii…
– Ale, ale ja nie chciałam. – Nadal łkam.
– Wiem. Już spokojnie. Chodź. – Bierze mnie za rękę i wstaje. – Weźmiesz prysznic i pójdziemy na śniadanie. No już, nie maż się! Uśmiechnij się. – Całuje mnie w czoło, a ja przestaję płakać i idę w stronę łazienki. – No! Zuch-dziewczyna! Zapominamy, co było, i będziemy się świetnie bawić, tak?
– Tak – mówię, ocierając zapłakaną twarz, i znikam w łazience.
Zamykam za sobą drzwi i patrzę w lustro. Twarz opuchnięta, włosy w nieładzie. Dobra. Trudno. Zaraz doprowadzę się do porządku. Najważniejsze, że Mikołaj więcej nie będzie poruszał tematu sytuacji w samolocie. Łzy zawsze na niego działają. Mięczak. Mięczak, ale dobra partia, nikogo lepszego nie trafię, a lata lecą. Zaręczyny, ślub i jakoś to będzie. Pierścionek już na mnie czeka. Wiem, bo przed wakacjami znalazłam w domu rachunek od jubilera. Zbytnio się nie szarpnął, ale już trudno. Najważniejsze, że w końcu nikt nie będzie mi wytykał od starych panien. Mam nadzieję, że wybrał coś ładnego, pierścionek musi robić wrażenie w realu i na Insta oczywiście też. Już widzę ten skok statystyk i zazdrość. Nie mogę się doczekać, kiedy wrzucę zdjęcie do sieci. Ciekawe, co ten nudziarz zaplanował? Mógłby oświadczyć się na plaży, ale nie liczę na to. Pewnie odpali jakąś biedę przy kolacji. No nic, grunt, że oświadczyny na egzotycznych wakacjach, a nie w jakiejś burgerowni na zadupiu jak mąż Ewy. To dopiero byłby wstyd! Prycham śmiechem i wchodzę pod prysznic. Szybki prysznic, lekki make-up, modne ciuchy i możemy iść.
Jemy niespiesznie śniadanie na hotelowym tarasie. Przeżuwając dokładnie każdy kęs, rozglądam się po terenie hotelu. Okolice basenu zajęte przez turystów. Na szczęście nie ma za dużo rozwrzeszczanych dzieci. Przy brodziku jakieś pojedyncze sztuki. Ludzie na leżakach od rana sączą kolorowe drinki. Też chętnie spróbowałabym tych wspaniałości, ale już widzę minę Mikołaja. Nie mam ochoty znosić jego fochów, wstrzymam się do wieczora. Pod nogami plącze mi się gołąb, który czeka na śniadaniowe okruchy. Słońce zaczyna prażyć coraz mocniej, ale lekki wiatr daje wytchnienie.
– To co? Po śniadaniu idziemy obejrzeć okolicę? – Mikołaj przerywa moje rozmyślania.
– Pewnie tak. Może znajdziemy tu ciekawe miejsca do zdjęć.
– Zdjęcia, zdjęcia, tylko jedno ci w głowie – żartuje ze mnie, a ja oddycham z ulgą. Jego lekki ton świadczy o tym, że wybaczył mi akcję z samolotu. Bardzo dobrze, bo nic się nie stało. Nie mam zamiaru psuć sobie humoru taką błahostką.
– To może najpierw spacer po terenie hotelu? – proponuję.
– Dobra rozgrzewka! Może przed obiadem zdążymy też zobaczyć kawałek miasta?
– Właściwie myślałam, że poleżymy na plaży – zerkam na Mikołaja – ale skoro wolisz spacer, niech będzie spacer – dodaję, widząc jego minę.
– Świetnie! Wiesz, że nie przepadam za leżeniem plackiem.
Doskonale wiem, czego nie lubi. Wiem też, jak go udobruchać. Wiem, jak coś na nim wymusić. Wiem o nim wszystko. On z kolei wie o mnie tylko tyle, na ile mu pozwoliłam. Im mniej wie, tym lepiej śpi. Od lat buduję swój wizerunek. Kobieta biznesu, sukcesu i wszystkiego, co najbardziej pożądane. Teoretycznie niczego mi nie brakuje. Mam spokojną pracę, dzięki której żyję na w miarę dobrym poziomie. Nie jest to oczywiście szczyt moich marzeń, ale z zewnątrz moje życie przypomina pasmo sukcesów.
Jeszcze kilka lat temu nie byłam przekonana, że bycie fryzjerką przyniesie mi pieniądze większe niż najniższa krajowa, na szczęście wszystko potoczyło się w dobrym kierunku. Zaczynałam od robienia paskudnych koków koleżankom jeszcze w gimnazjum. Potem poszłam do zawodówki, żeby szybko zdobyć zawód. Padło na fryzjerstwo. Na studia nie mogłam sobie pozwolić. W domu się nie przelewało. Wyjechałam do pracy w Niemczech. Sprzątałam syf bogatych cwaniaków, opiekowałam się staruchami, pracowałam na taśmie, robiłam wszystko, żeby stanąć na nogi. Po powrocie dostałam dotację i otworzyłam własny salon. Po kilku latach klitkę na obrzeżach miasta zamieniłam na przytulny lokal niemal w centrum.
Na jednym ze szkoleń zakręciłam się koło znanej, lubelskiej influencerki. Za fantazyjne, niekoniecznie piękne fryzury kasowała nieprawdopodobnie dużą kasę. Za swoje szkolenia też liczyła sobie okrągłą sumkę. Mimo to chętnych nie brakowało. Miała się za mistrzynię w swoim fachu, a ludzie w to wierzyli. Nie była wcale taka dobra, ale umiała zrobić wokół siebie szum i miała za co go robić. Jej Instagram śledziło ponad sto tysięcy osób! Aleksandra błyszczała w drogich ciuchach na egzotycznych plażach, piła dobre drinki w luksusowych knajpach, jeździła ekstrasamochodem, miała piękne mieszkanie i przystojnego faceta. Pomiędzy lifestyle’owymi zdjęciami wrzucała fotki ze swojego salonu fryzjerskiego, gdzie nierzadko czesały się celebrytki. I to właśnie dzięki Instagramowi wszystko jej się kręciło. Kasa robi kasę.
Ja kasy nie miałam za wiele, ale przecież nikt nie musiał o tym wiedzieć. Podczas szkolenia starałam się być blisko niej, zagadywać, komplementować. W końcu udało mi się znaleźć wspólny temat. Psy. Aleksandra, tak jak ja, miała yorka. Potem poszło już z górki. Kilka dni po szkoleniu napisałam do niej pod byle pretekstem. Jakieś bla, bla, bla, że świetny kurs i czy poleca jakiegoś psiego fryzjera w Lublinie, bo u nas nie mam co liczyć na fachowca, a muszę ostrzyc Gacka. Los mi sprzyjał, bo Aleksandra nie tylko poleciła mi fryzjera, ale zaproponowała, że możemy wybrać się tam razem, bo jej pies też potrzebował odświeżenia. Wysupłałam kasę odłożoną na czarną godzinę i pojechałam z Gackiem podbijać świat. Po psim spa zjadłyśmy obiad i umówiłyśmy się na kolejne spotkanie. Kiedy dojechałam do domu i spojrzałam w mój telefon, nie mogłam uwierzyć w to, co się stało!
Mój Instagram płonął od powiadomień. Nie wiedziałam, jak to możliwe! Z moich nędznych pięciuset obserwatorów zrobiło się niemal trzy tysiące! Po chwilowym szoku i ochłonięciu poznałam przyczynę. Aleksandra wrzuciła na instastories kilka naszych zdjęć od psiego fryzjera i z obiadu z pochlebnymi dla mnie opisami. Ludzie oszaleli! Zrozumiałam, że to jest dobra droga do sukcesu. Znajomości. Głupie grzebanie we włosach przy odrobinie kombinowania da mi to, o czym zawsze marzyłam – kasę i prestiż. Teraz tylko wystarczyło ciągnąć tę znajomość i pokazywać się z ludźmi, którzy mają duże społeczności w social mediach. Nie miałam zamiaru gnić w biedzie jak dotychczas.
Zaczęły się wspólne imprezy, bywanie, pokazywanie. Niejednokrotnie musiałam się zapożyczać, żeby mieć pieniądze na eventy, spotkania i kolacyjki. Musiałam też wyglądać na poziomie, żeby nie odstawać od towarzystwa. Ciuchy, zabiegi, rzęsy, buty, paznokcie, dobrze, że włosy mogłam zrobić sobie sama. Mój Instagram rósł systematycznie. Może nie tak błyskawicznie jak przy pierwszym strzale, ale ludzi przybywało. Wraz ze zwiększeniem zasięgów rosło też grono moich klientek. Perpetuum mobile! Dziewczyny chciały robić u mnie włosy nie dlatego, że robiłam je świetnie, tylko dlatego, że byłam koleżanką znanej Aleksandry. Nawet kiedy znacznie podniosłam ceny, nie miało to dla klientek znaczenia, bo byłam tą „Izką od Oli”. Moja inwestycja zwracała się z nawiązką! Spłaciłam chwilówki i mogłam w końcu coś odłożyć. Interes się kręcił, a dodatkowo wpadały mi pierwsze współprace na Insta. Marki ubraniowe wysyłały mi ciuchy, koncerny kosmetyczne – malowidła i smarowidła wszelkiego kalibru. Część zużywałam, część sprzedawałam. W końcu byłam kimś!
Podczas jednej z imprez w gronie lubelskich influencerek chlapnęłam głupotę i poróżniłyśmy się z dziewczynami. Po kilku drinkach niepotrzebnie wzięło mnie na szczerość. Wypsnęło mi się, że Paula przespała się z facetem Elizy, i to rozpętało ogromną inbę. Awantura z realnego świata przeniosła się do internetu i to ja wyszłam na tę najgorszą. Za to znowu zyskałam obserwatorów. Owszem, też spotkałam się kiedyś z Łukaszem, a Eliza nic o tym nie wiedziała. Ale nic takiego się nie wydarzyło. Nie wiem, jak dziewczyny w ogóle doszły do tego, że ja i on zjedliśmy razem obiad na Krakowskim Przedmieściu. Zresztą nie miało to już żadnego znaczenia. Zostałam wykreślona z listy koleżanek. Początkowo było mi trochę żal rosnących zasięgów, imprez i bywania, ale miałam już pięćdziesiąt tysięcy na Instagramie i miałam w dupie dalsze silenie się na ich przyjaciółeczkę. Zdobyłam, co chciałam. Teraz wystarczyło tylko pielęgnować to, co udało mi się osiągnąć. Czy byłam bezwzględna? Może i tak, ale cel uświęcał środki. Te kretynki były mi potrzebne tylko po to, żeby się wybić. W moim życiu to ja jestem najważniejsza, a reszta to tylko pionki w moich rękach. Życie nauczyło mnie, że nikt nie zatroszczy się o mnie lepiej niż ja sama. Nie miałam z tego powodu żadnych wyrzutów sumienia.
A teraz jestem tutaj! Na pięknej Fuercie. W końcu będę mogła pochwalić się fotkami spod palm. Wcześniej na pytanie, dlaczego nie latam na wakacje za granicę, wykręcałam się brakiem czasu i miłością do polskich krajobrazów. Nie chciałam, żeby ktokolwiek wiedział, że po pierwsze, nie mam kasy na egzotyczne wojaże, a po drugie, nawet nie wiedziałam, jak kupić bilet, jak odnaleźć się na lotnisku czy w zagranicznym hotelu. Bo i skąd niby miałabym to wiedzieć? Ja, córka życiowego nieudacznika. Wiecznie zarobiony ojciec, który po śmierci matki wychowywał mnie sam. Niczego nie osiągnął. Niczego mnie nie nauczył. Nie chciałam skończyć jak on. Jest nikim. Wieczory spędza z puszką piwa przed telewizorem. Szybko się usamodzielniłam i pięłam w górę, nie zważając na jego krytyczne komentarze.ROZDZIAŁ 3
Rozdział 3
– Zrobisz mi tutaj fotkę? Zobacz, tak jak teraz trzymam telefon, żeby tamta palma załapała się w kadrze – instruuję Mikołaja. – Tylko nóg mi nie utnij. Weź telefon i trzymaj dokładnie tak jak ja teraz, a ja stanę koło tego kamienia. Tylko zrób serię zdjęć! – krzyczę, biegnąc w wyznaczone miejsce. – Coś na pewno wybiorę.
– Dobra. – W głosie Mikołaja nie słychać entuzjazmu, ale średnio mnie to interesuje. Muszę w końcu wrzucić coś na ten cholerny Instagram.
– Dobra, pokaż. – Wyrywam mu telefon z ręki po krótkiej sesji. – Nie no, to do wywalenia, to też, to też słabe, o! To jest dobre! To też może być. Coś wybiorę.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki