Za żadne skarby - ebook
Za żadne skarby - ebook
Oscar Balfour, jeden z najbogatszych ludzi w Anglii, ma osiem córek. Mogłoby się wydawać, że niczego im nie brak, jednak pozory mylą.
Kat
Kat, piękna i przebojowa, zawsze dostawała to, czego zapragnęła. Oscar postanawia pokazać jej, jak wygląda prawdziwe życie. Prosi swego przyjaciela, właściciela jachtu, żeby nauczył ją, czym jest praca. Podczas rejsu Kat zamiast opalać się na pokładzie, będzie sprzątać i gotować dla kilkuosobowej załogi…
Bella
Bella to najbardziej szalona z sióstr. Po kolejnym skandalu Oscar wysyła ją do centrum medytacji na pustyni, aby przemyślała swoje postępowanie. Bella jednak za wszelką cenę chce powrócić do cywilizacji. Ucieka przez pustynię, ryzykując życie…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-0608-2 |
Rozmiar pliku: | 835 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Nawet wspaniałe śródziemnomorskie słońce nie było w stanie się przebić przez kłębiące się w jej głowie czarne chmury.
Odgarnęła z oczu kosmyk ciemnych włosów i z ciężkim westchnieniem oparła się o miękki skórzany fotel limuzyny. Wprawdzie minął już tydzień, lecz wspomnienia tamtego feralnego wieczoru nadal były żywe i wyraźne; wieczoru pełnego obustronnych obelg i oskarżeń, które co chwila przecinały powietrze niczym wystrzały z pistoletu. W takiej właśnie atmosferze kolejny brzydki sekret rodzinny wyszedł na jaw.
– Boże, gdyby chociaż… – powiedziała na głos Kat, lecz urwała. Rana była nadal zbyt świeża.
Gdyby chociaż to wszystko nie wydarzyło się podczas słynnego balu charytatywnego organizowanego co roku przez rodzinę Balfourów. Na zewnątrz koczowały chmary dziennikarzy, których było chyba nawet więcej niż gości. Liczyli na to, że trafi im się jakiś efektowny skandalik. Kat przymknęła powieki, jej usta wykrzywił gorzki grymas. Była pewna, że te hieny do dzisiejszego dnia nie mogą uwierzyć w farta, którego mieli tamtego wieczoru.
Już ubiegłoroczna edycja balu była istną katastrofą. Kat zrobiła wówczas z siebie kompletną idiotkę przy bogatym aroganckim Hiszpanie, Carlosie Guerrero. Wtedy jednak jedynym świadkiem tego kompromitującego incydentu był jej ojciec, Oscar. Tym razem było nieporównywalnie gorzej – siostry Kat, bliźniaczki, oświadczyły, że ojcem Zoe nie jest Oscar, tylko ktoś inny, zatem nie jest prawdziwą Balfourówną.
Dziennikarze, ci padlinożercy, byli wniebowzięci. Nazwisko Balfourów znowu trafiło na pierwsze strony gazet, zwłaszcza tabloidów. Paparazzi oblegali bajeczną posiadłość słynnego rodu przez wiele dni. Kat raniły brutalne słowa artykułów oraz nagłówki, które krzyczały: Skandal! Szok! Wstyd!
Istotnie, w rodzinie Balfourów roiło się od dramatów i sekretów. Posiadane przez nich bogactwo nie oznaczało jednak, że są impregnowani na ból. Jesteśmy ludźmi, tak jak inni, pomyślała Kat. Krwawimy, kiedy się nas zrani. Rzecz jasna, nikt nie chciał przyjąć tego do wiadomości. Zresztą Kat już dawno temu przysięgła sobie, że nie będzie wyprowadzać opinii publicznej z błędu. W tym brutalnym świecie przyznanie się do tego, że jest się osobą czującą i wrażliwą, jest jedną z najbardziej niebezpiecznych rzeczy, jakie można zrobić.
Wyglądając przez okno limuzyny, przypomniała sobie, w jaki sposób poradziła sobie z najnowszym skandalem z rodem Balfourów w roli głównej. W taki sam jak zwykle – uciekła z rodzinnej posiadłości. Niezbyt daleko, zaledwie do Londynu, gdzie zaszyła się w jakimś hotelu pod fałszywym nazwiskiem. Dzięki ciemnym okularom zachowała anonimowość. Mogła wreszcie choć trochę odetchnąć od całego tego zamieszania. Wczoraj rano otrzymała jednak telefon od ojca. Powiedział, że ma dla niej „atrakcyjną propozycję”.
W Kat natychmiast obudziła się podejrzliwość. Czyżby dlatego, że Oscar, jej prawdziwy ojciec, nigdy nie był jej tak bliski, jak ukochany ojczym, Victor? Zamrugała energicznie, próbując powstrzymać napływające do oczu piekące łzy. Nie chciała myśleć ani o swoim ojczymie, ani o swojej przeszłości. Wiedziała, że te myśli prowadzą prosto do obłędu, rozpaczy i innych bolesnych emocji, przed którymi z całych sił się broniła.
– Co masz na myśli, tato? – zapytała ostrożnie.
W słuchawce zapadła złowroga cisza.
– Propozycję, z której powinnaś skorzystać – odparł wreszcie już chłodniejszym tonem. – Czyż nie powiedziałaś mi podczas balu, że masz dość swojego obecnego życia?
Naprawdę to powiedziałam? – pomyślała zdziwiona. Być może w chwili słabości coś takiego palnęłam. I tak oto ojciec dowiedział się o dojmującym uczuciu smutku i samotności, które krążyło w jej żyłach niczym trucizna.
– Może mnie źle zrozumiałeś…
– Zrozumiałem cię doskonale, Kat. Dlatego radzę ci wykorzystać szansę, którą chcę ci dać. Zmiana otoczenia, zmiana trybu życia. Co powiesz na rejs łodzią po Morzu Śródziemnym?
Brzmi fantastycznie! – pomyślała uradowana. Ojciec nie chciał zdradzić żadnych szczegółów, lecz Kat wiedziała, że czegoś takiego właśnie teraz potrzebuje. Dla swoich córek Oscar był czasem nieco szorstki i srogi, często poirytowany ich wybrykami, ale i tak największą przyjemność sprawiało mu dbanie o to, by jego latorośle wiodły przyjemne życie w luksusie.
Dlatego właśnie teraz luksusowa limuzyna wiozła Kat do szalenie modnego portu w Antibes na Lazurowym Wybrzeżu. Prowansalskie słońce prażyło zamożnych wczasowiczów, błyszczące morze miało piękny odcień kobaltu, a sam port zapełniony był najwspanialszymi na świecie okazami jachtów motorowych. Tak właśnie wygląda południe Francji – splendor, blichtr i niedostępne zwykłym śmiertelnikom bogactwo.
– Dotarliśmy na miejsce, proszę pani – poinformował szofer, zatrzymując wóz przy największym jachcie w całym porcie.
Kat nigdy w życiu nie widziała tak imponującego jachtu. Dzięki aerodynamicznemu kształtowi oraz szpiczastemu dziobowi zdawał się wyłaniać z wody niczym jakiś gigantyczny ptak morski. Dostrzegła wypolerowany drewniany pokład, turkusowy basen oraz lądowisko dla helikopterów.
– Wow! – wyszeptała podekscytowana, a jej usta ułożyły się w uśmiech.
Kat od dziecka obracała się w wysokich sferach, w świecie ludzi bajecznie bogatych, toteż wiedziała, że tego typu ekstra jachty to luksus dostępny wyłącznie tym najzamożniejszym; nie tylko kosztują fortunę, ale są horrendalnie drogie w utrzymaniu. Łódź, przed którą stała, była spektakularna. Dookoła stali turyści, pstrykając zdjęcia. Kat zastanawiała się, kim jest właściciel. Ojciec, zapewne z wrodzonej przekory, zataił przed nią tę informację.
Rzuciła okiem na nazwę jachtu wymalowaną ciemnymi literami na kadłubie. Corazón Fró. Ściągnęła brwi. Czyli właściwie… co? Nie była poliglotką; wiedziała jedynie, że to po hiszpańsku. Jej serce zabiło nerwowo; od razu pomyślała o jedynym mężczyźnie, który publicznie ją upokorzył. I który od tamtej pory nawiedzał ją w snach. Potężny, o czarnych kręconych włosach oraz najzimniejszych oczach, jakie w życiu widziała.
Odpędziła od siebie myśli o tym Hiszpanie, które były jeszcze bardziej drażniące i bolesne niż wspomnienie burzliwych scen rodzinnych z ubiegłego tygodnia. Weszła na nabrzeże i zauważyła, że ludzie się na nią gapią.
Nic nowego. Ludzie zawsze to robili, a ona ich do tego zachęcała. Wiedziała, że jeśli będzie olśniewać ludzi swoim wyglądem, to oni nie pofatygują się, by spojrzeć głębiej w jej umysł i serce. Ta filozofia, której kurczowo się trzymała, mówiła, że ubranie może służyć jako zbroja, która zniechęca ludzi do bliższych kontaktów. A dla Kat tak było lepiej.
Dzisiaj miała na sobie skąpe dżinsowe szorty oraz obcisły biały T-shirt, który nieco odsłaniał jej płaski i opalony brzuch. Błyszczące czarne włosy spływały kaskadami na ramiona i plecy. Jej błękitne oczy, znak rozpoznawczy Balfourów, ukryte zostały za ogromnymi okularami przeciwsłonecznymi. Wiedziała, jaki strój jest adekwatny do odprężającego rejsu luksusowym jachtem. Zasada jest prosta: nie można się przesadnie wystroić, ale trzeba włożyć na siebie rzeczy markowe, będące symbolem statusu społecznego.
– Wypakuj moje bagaże – rzuciła do kierowcy, po czym ruszyła w kierunku kładki. Kołysząc się lekko na swoich najmodniejszych w tym sezonie espadrylach, ujrzała ubranego w uniform jasnowłosego mężczyznę, który się do niej zbliżał. Uśmiechnęła się na powitanie.
– Dzień dobry. Chyba się pan mnie spodziewa. Nazywam się Kat Balfour.
Mężczyzna skinął głową. W jego uchu zabłysł mały diamentowy kolczyk.
– Domyśliłem się – powiedział, taksując ją wzrokiem.
Kat rozejrzała się dookoła.
– Czy przybyli już inni goście?
Mężczyzna pokręcił głową.
– A mój… gospodarz? – Poczuła się głupio. Nie znała nawet nazwiska właściciela lub właścicielki jachtu. Dlaczego nie nalegałam, by ojciec mi je wyjawił? Bo nie chciałaś drażnić swojego tatusia, usłyszała w głowie brutalnie szczery głos. Wiedziałaś, że jest w złym humorze i może wstrzymać twoje kieszonkowe. A co byś wtedy zrobiła, bidulko? Zauważyła, że nieznajomy patrzy na nią lekko rozbawiony. – Czy już się pojawił?
– Jeszcze nie.
– Może zechce pan wziąć moje bagaże? – zapytała, a raczej poleciła i zmusiła się do uprzejmego uśmiechu.
– A może… pani sama je weźmie?
Kat spojrzała na niego zdumiona.
– Pardon?
– Jestem inżynierem – wyjaśnił. – A nie tragarzem.
Kat nie pozwoliła, by uśmiech na jej twarzy zgasł. Doszła do wniosku, że nie ma sensu wdawać się w dyskusje z tym nieokrzesanym majtkiem. Poskarży się jego szefowi. Pokaże mu, że nikt nie ma prawa odzywać się w taki sposób do Kat Balfour!
– W takim razie może zaprowadzi mnie pan do mojej kabiny – powiedziała lodowatym tonem.
– Jasne, z przyjemnością – odparł mężczyzna, uśmiechając się. – Za mną, proszę.
Kat nie niosła sama swoich bagaży od czasów, kiedy została wylana z ostatniej szkoły, do której uczęszczała. Była wściekła; niosła ciężkie i nieporęczne bagaże, idąc na wysokich obcasach, nie dało się tego zrobić z gracją!
Jak się okazało, to był jedynie wstęp. Kiedy dotarli do kajuty, do której mężczyzna ją zaprowadził, Kat nie mogła uwierzyć własnym oczom. Gdy dawniej zatrzymywała się na jakimś jachcie, dostawała najlepsze miejsce, blisko głównego pokładu, tak by wstając z łóżka, można było niemal od razu wyjść prosto na poranne słońce… Nie tym razem. Kat omiotła wystraszonym wzrokiem ciasną klitkę, w której nie starczyłoby miejsca nawet na jej ubrania. Do tego gołe ściany, bez ani jednego okienka! Na drzwiach wisiało jakieś ohydne ubranie. Kto je tu zostawił? Rzuciła torby na ziemię.
– Niech mnie pan posłucha…
– Mam na imię Mike – przerwał jej. – Mike Price.
Chciała mu powiedzieć, że ma w nosie to, jak się nazywa, i że niedługo będzie musiał poszukać nowej pracy, ale powstrzymała się. Wzięła głęboki wdech.
– Zaszła jakaś fatalna pomyłka – zauważyła cierpkim tonem.
– Naprawdę?
– Ta kajuta to żart. Jest o wiele za mała!
Mężczyzna wzruszył ramionami.
– Taki dostała pani przydział. Z pretensjami proszę do szefa.
Kat zacisnęła usta. Gdyby tylko wiedziała, kim jest ów tajemniczy szef!
– Chyba pan nie rozumie…
– Nie, to chyba pani nie rozumie – poprawił ją obcesowo. – Szef lubi, kiedy jego załoga nie narzeka i nie podskakuje. Dlatego tak hojnie nam płaci.
– Ale ja, do diabła, nie jestem członkiem załogi! – sprostowała z żarem. – Jestem tutaj gościem.
Mike najpierw zmrużył oczy, a potem wybuchnął gromkim śmiechem.
– Coś mi się nie wydaje. A przynajmniej mam inne informacje.
Kat poczuła na plecach zimny dreszcz.
– O czym pan mówi?
– Żaden „pan”, tylko Mike. Na pokładzie wszyscy są równi. Znaczy, z wyjątkiem szefa. – Wyjaśniwszy tę kwestię, wskazał ręką wiszące na drzwiach ubranie, które już wcześniej przykuło uwagę Kat. Zdjął je z haczyka i podał Kat.
Spojrzała na niego bez zrozumienia.
– Co to jest?
– A jak myślisz, Kat?
Dopiero po chwili dotarło do niej, czym jest ta płachta materiału.
– To… fartuch? – Nagle poczuła obrzydzenie do trzymanego w palcach mundurka służącej i wcisnęła go z powrotem Mike'owi. – O co tu, do diabła, chodzi?
Mężczyzna zmarszczył brwi.
– Chodź ze mną – rzucił po chwili.
Nie miała na to najmniejszej ochoty, ale nie miała też żadnego wyboru. Bo co innego mogę teraz zrobić? – pomyślała. Zostać w tej dziupli i zacząć wypakowywać moje warte fortunę ubrania? A może powinnam posłuchać swojej intuicji, czyli wziąć nogi za pas i zapomnieć o tych koszmarnych „wakacjach”?
Miała jednak nadzieję, że wszystko się zaraz wyjaśni. Przeszli przez labirynt ciasnych, obitych drewnem korytarzy, a następnie weszli przez podwójne drzwi do jakiegoś większego pomieszczenia. Kat odetchnęła z ulgą.
Pokój był dokładnym przeciwieństwem nory, w której byli wcześniej. Z aprobatą omiotła wzrokiem wielki salon, rzęsiście oświetlony małymi żyrandolami zawieszonymi pod sufitem oraz promieniami słońca wpadającymi przez przeszklone drzwi.
Na środku pokoju znajdował się duży stół, przy którym mogło się zmieścić tuzin osób. Kat zauważyła jednak, że nakryty był jedynie dla dwóch. Do połowy wypalona świeca, brudne naczynia, piękna taca z niebieskiego szkła wypełniona nadgryzionymi egzotycznymi owocami oraz wiaderko, w którym nadal tkwiła otwarta butelka szampana.
– Co za bałagan! – zauważyła Kat, krzywiąc się z niesmakiem. W jej domu służba zawsze pilnowała, by panował idealny porządek.
– W rzeczy samej – zgodził się Mike. – Szef czasem lubi się dobrze zabawić…
Dowiedziała się zatem wreszcie czegoś o tajemniczym „szefie”. Raptem silniki cicho zawarczały i łódź zaczęła płynąć. Kat poczuła, jak serce podskoczyło jej do gardła. Już miała wpaść w panikę, zacząć krzyczeć, gdy nagle dwie rzeczy pochłonęły jej uwagę.
Na wypolerowanej dębowej podłodze leżał stanik od bikini. Był to zaledwie skrawek złotego materiału; tego typu strój wkłada się jedynie w sytuacjach, kiedy wiadomo, że się go zdejmie. Co, jak widać, tutaj miało miejsce. Kat poczuła, jak jej policzki zaczynają płonąć na myśl o tym, co się musiało wydarzyć w tym pomieszczeniu.
Po chwili jej uwaga skupiła się na zdjęciu mężczyzny zawieszonym na ścianie. Poczuła się tak, jakby ktoś nagle uderzył ją w twarz!
Człowiek na zdjęciu był bardzo młody, jednak na jego męskim obliczu życiowe doświadczenie zdążyło już odcisnąć wyraźne piętno. Czarne oczy wpatrywały się prosto w obiektyw, jakby chciały go rozsadzić intensywnością swojego spojrzenia. Mężczyzna miał na sobie bogato zdobioną marynarkę, obcisłe spodnie oraz jakiś dziwny, ciemny kapelusz. Dopiero po chwili Kat zorientowała się, że to przecież tradycyjny strój torreadora. Znowu przeniosła wzrok na twarz mężczyzny. Zadrżała na całym ciele.
Z przerażeniem stwierdziła, że wpatruje się w starą fotografię Carlosa Guerrero!
Usiłując się opanować, odwróciła się do Mike'a.
– Do kogo należy ten jacht? – zapytała bardzo powoli, niemal sylabizując.
Mike skinął głową w kierunku fotografii.
– No jak to? Do tego przystojniaka.
– C-Carlosa? – Samo wypowiedzenie na głos jego imienia sprawiło, że przeszły ją ciarki. Z impetem powróciło wspomnienie jego okrutnych słów, które przeszyły jej serce jak strzały, i nadal tam właśnie tkwiły. – Carlosa Guerrero?
– Ma się rozumieć. – Spojrzał na nią zaskoczony. – Nie wiedziałaś o tym?
Oczywiście, że nie! Gdyby wiedziała, jej noga nie postałaby na pokładzie tej przeklętej łodzi. Za żadne skarby! Trzeba to wszystko wyjaśnić, pomyślała z determinacją.
– Obawiam się, że zaszło pewne nieporozumienie – wyrecytowała gładko, pomimo tego że łomoczące serce niemal łamało jej żebra. – Chcę wrócić na ląd. – Po chwili dodała: – Proszę.
– Jakby to powiedzieć… – Mike podrapał się w głowę. – To chyba raczej niemożliwe.
– Słucham?
– Carlos mi powiedział, że ma dzisiaj przyjść nowa służąca. I że nazywa się… Kat Balfour.
Jej umysł wypełniło to jedno słowo, migoczące niczym neon, obraźliwe i absurdalne.
– Służąca? – powtórzyła z niedowierzaniem.
– Ano tak. Ty się nazywasz Kat Balfour, a na pokładzie jest sześciu chłopa z pustymi żołądkami. – Uśmiechnął się szeroko. – Ktoś musi po nas sprzątać i przygotowywać nam posiłki, prawda?
Cała ta sytuacja była tak groteskowa, że miała wrażenie, że jest ofiarą jakiegoś głupiego żartu. A może bohaterką programu typu „ukryta kamera”? Wystarczyło jednak spojrzeć w szczerą twarz Mike'a, by zrozumieć, że to jednak nie jest dowcip.
– Nie chcę być na tej przeklętej łodzi! – wrzasnęła, czując przypływ paniki. – Odstaw mnie na brzeg. Natychmiast!
Mike wzruszył ramionami.
– Przykro mi. Nie da rady. Musisz porozmawiać z szefem. Ja tu nie mam nic do gadania. Radzę jednak najpierw posprzątać ten bałagan. Szefa i tak na razie nie ma.
Dlaczego ojciec wrobił mnie w coś takiego? – pomyślała zrozpaczona. Czy to jakaś kara? Za co? To wszystko nie ma sensu! Zresztą, to w tej chwili bez znaczenia. Przede wszystkim muszę stąd uciec, zanim… Zanim pojawi się mężczyzna, który działa na ciebie tak, jak żaden inny, ponownie w myślach usłyszała ten głos.
Wyjrzała przez okno. Łodzie w porcie w Antibes były już tylko malutkimi kropeczkami na horyzoncie. Kat zdała sobie sprawę, że jest uwięziona. Naprawdę uwięziona. Chyba że uda się jej przekonać tego irytującego majtka Mike'a, żeby ją uwolnił.
– Wypuścisz mnie stąd czy nie?
– Przykro mi, skarbie. – Rozłożył bezradnie ręce. – Nawet gdybym chciał, to i tak bym nie mógł.
Kat zacisnęła pięści, aż zbielały jej kostki.
– Posłuchaj mnie uważnie, inżynierze – wycedziła z jadem. – Nie jestem waszą służącą, nie mam zamiaru dla was gotować ani po was sprzątać. Ani po tobie, ani po reszcie załogi. A przede wszystkim nie mam zamiaru sprzątać bałaganu, który pozostawił po sobie twój szef niechluj i jego… dziewczyna. Zrozumiano?
Mike wzruszył ramionami.
– Rób, co chcesz. Nie chciałbym być na twoim miejscu, szczególnie kiedy powtórzysz to wszystko Carlosowi. – Zerknął na zegarek. – Muszę wracać do kapitana. Zostawię cię samą, żebyś trochę ochłonęła. Potem pokażę ci kuchnię pokładową.
Odwrócił się i odszedł. Serce Kat przepełniał strach, jakiego nie czuła od bardzo, bardzo dawna. Ten najgorszy rodzaj strachu, czyli nie tylko lęk przed nieznanym, ale przede wszystkim paraliżujące poczucie bezradności.
Wcale nie jestem bezradna! – zaprotestowała w duchu. Muszę tylko poczekać, aż wróci Carlos i właścicielka złotego bikini. W tym momencie Kat poczuła dziwne ukłucie zazdrości, które od razu spróbowała zablokować. Przecież nie jest zazdrosna o żadną kobietę, z której ten arogancki Hiszpan zerwał bieliznę. Przeciwnie – należy jej współczuć! Kat postanowiła, że kiedy pojawi się Guerrero, każe policji aresztować go za porwanie.
Wyłowiła z torebki telefon komórkowy i desperacko próbowała z niego skorzystać. Z jakiegoś powodu nie chciał jednak działać. Więc na tym upiornym jachcie nie ma nawet zasięgu? Ogarnął ją jeszcze większy gniew. Nie miała jednak zamiaru siedzieć tu jak ofiara losu. Postanowiła zwiedzić łódź. Szybko odkryła, że jej pierwsze wrażenie nie było mylne – jacht był przeogromny oraz oszałamiająco luksusowy.
Znajdowało się na nim kino domowe, imponująco zaopatrzona biblioteka, pękająca w szwach od butelek winoteka oraz wielki salon z wyjściem na jeden z pokładów. Doliczyła się pięciu apartamentów gościnnych. Była nawet winda, która wjeżdżała na główny pokład. Nawet jej ojca nie byłoby stać na coś takiego. Zaczęła się zastanawiać, na czym Hiszpan się tak wzbogacił. Chyba nie na walce z bykami?
Po jakimś czasie zrobiła się głodna. Nie tknęła nawet paskudnego jedzenia, które serwowano w samolocie do Francji. Nie chciała jednak zejść do kuchni pokładowej w obawie, że wpadnie na któregoś z członków załogi.
Zamiast tego wróciła do jadalni, by zobaczyć, czy nie ma tam jakichś resztek z nocnej imprezy, które mogłaby zjeść. Poczęstowała się jedynie bananem, dwoma granatami oraz kawałkiem ciemnej czekolady. Następnie, powodowana bardziej buntem niż pragnieniem, otworzyła stojącą na stole butelkę wina. Nalała sobie pełny kieliszek i opróżniła go kilkoma głębokimi haustami.
Nie była koneserem wina, więc nie doceniła jego bukietu, lecz trunek poprawił jej nieco humor. Nie trwało to jednak długo. Analizując całą absurdalną sytuację, w której się znalazła, ponownie wpadła w ledwie kontrolowaną furię. Nalała sobie drugi kieliszek, przeklinając w myślach hiszpańskiego aroganta, po czym runęła na szeroką, miękką sofę wyłożoną piramidą poduszek. Spojrzała za okno i utkwiła wzrok w pienistych falach szafirowego morza. Po kilku minutach usłyszała odgłos przecinających powietrze śmigieł helikoptera, który wyrwał ją z odrętwienia, aż podskoczyła.
Ktoś mi przybył na ratunek! – pomyślała niezbyt trzeźwo. Postawiła z brzękiem kieliszek na stole. Miała zamiar pobiec do pilota śmigłowca, opowiedzieć mu historię swojego porwania i poprosić o to, żeby zabrał ją daleko stąd. Ów plan okazał się jednak trudny do zrealizowania, co należy zrzucić na karb wypitego przez Kat alkoholu. Na domiar złego na nogach miała espadryle na wysokim obcasie, więc kiedy wstała, zachybotała się lekko, po czym upadła na ziemię. Zaklęła pod nosem i podniosła się z trudem, lecz nagle jej serce zamarło. Usłyszała bowiem, że helikopter zaczyna się oddalać! Modliła się w duchu, żeby zawrócił, lecz jej prośby nie zostały wysłuchane.
Rzuciła się w stronę drzwi, pchnęła je mocno i… wpadła na coś twardego jak ściana.
Zanim zdążyła się zorientować, co to jest, usłyszała znajomy, niski głos:
– Buenas tardes, querida.
Uniosła wzrok i z przerażeniem spojrzała na smagłą twarz znienawidzonego Carlosa Guerrero.ROZDZIAŁ DRUGI
Kat spojrzała prosto w jego czarne, zimne jak lód oczy, które taksowały całą jej postać. Mężczyzna nie krył swojej aprobaty.
– To ty! – krzyknęła oskarżycielskim tonem, mimo że jej kolana stały się nagle jak z waty, a serce zaczęło łomotać z taką siłą, że znalazła się na granicy omdlenia. Ale która kobieta zareagowałaby inaczej, stojąc przed tym imponującym okazem prawdziwego mężczyzny, odzianego w obcisłe czarne dżinsy oraz białą jedwabną koszulę? Z jego twarzy bił jednak taki chłód, jakby została wykuta z błyszczącego ciemnego marmuru. – Carlos Guerrero! – rzuciła bez tchu.
– A kogo się spodziewałaś? – zapytał aksamitnym głosem. – Jak by nie patrzeć, łódź należy do mnie.
Gromiąc Hiszpana wzrokiem, Kat jednocześnie usiłowała opanować emocje kotłujące się w jej piersi.
– Miałam nadzieję, że to tylko jakiś koszmar. Okazuje się jednak, że to niestety prawda!
– Chcesz powiedzieć, że nie masz ochoty na pobyt na moim pięknym jachcie? – zapytał, przeszywając ją wzrokiem jak laserem.
Kat instynktownie zrobiła krok do tyłu, by znaleźć się poza polem jego rażenia. Nie chciała czuć jego męskiego zapachu ani ciepła, które emanowało z jego potężnego ciała. Mroczna erotyczna aura, która go otaczała, była niczym czarna dziura, mogąca ją wessać i unicestwić.
– Przebywanie z tobą to ostatnia rzecz na świecie, której chcę – oświadczyła buńczucznie, lecz w jej głosie zabrzmiała fałszywa nuta. Nie była bowiem odporna na jego magnetyzm. Przy takich mężczyznach kobiety zamieniają się w bezmyślne, irracjonalne idiotki. Tym razem nie popełnię swojego błędu sprzed roku! – zdecydowała w duchu.
– Zapewniam cię, że moje stanowisko w tej sprawie jest identyczne, querida.
– W takim razie uwolnij mnie – zażądała. – Zorganizuj mi przelot do domu.
– Nie – odparł szorstko. – Nie mogę ani nie chcę tego zrobić.
Kat spojrzała na niego z autentycznym lękiem.
– Przecież nie możesz mnie tu trzymać siłą!
– Czyżby? – Jego usta wykrzywił ironiczny uśmiech. – Czy nie zżera cię ciekawość, by się dowiedzieć, dlaczego tu jesteś? Chyba nie sądzisz, że sam z siebie zapragnąłem twojego towarzystwa.
– Oczywiście, że nie! Ja z tobą również nie chcę mieć nic do czynienia.
– Doskonale. Cóż za niebywała jednomyślność – rzekł teatralnym tonem. – Uwierz mi, że nie jesteś moją wymarzoną towarzyszką żeglugi.
Zmrużywszy oczy, Carlos zaczął znowu dokładnie lustrować swą rozmówczynię. Z niechęcią przyznał w duchu, że jest piękna; jeszcze piękniejsza niż w jego wspomnieniach. Czarne jedwabiste włosy pieściły długą szyję i szczupłe ramiona, a błękit oczu był nieporównywalny z niczym, co wcześniej widział. Jej usta były różowe jak płatki róży – i zapewne tak samo miękkie. Ciało miała pełne i powabne; nie poddawała się rygorystycznym, chorym kanonom piękna, według których wieszakowata modelka jest chodzącym, a raczej słaniającym się na nogach, ideałem. Kształty Kat były kobiece, takie jak lubił najbardziej. Miała na sobie dżinsowe szorty i espadryle na wysokim obcasie, dzięki czemu jej nogi wydawały się niebotycznie długie. Pod białą bluzką dostrzegał kształt jej jędrnych piersi.
A mimo to paradoksalnie pozostawał obojętny na jej wdzięki. Nie lubił tego typu kobiet: na wskroś współczesnych i drapieżnych, które wykorzystywały swoje fizyczne walory niczym broń. Lub towar. Przypomniał sobie wielkie przyjęcie, które w ubiegłym roku urządził jej ojciec; Kat zachowywała się wtedy przy nim jak tania prostituta. Wówczas jego jedyną reakcją była pogarda.
Maldicion! Co za pech, że musiał właśnie tej kobiecie udostępnić miejsce na swoim ukochanym jachcie. Nie miał jednak wyboru; był to winny jej ojcu. Poza tym, pomyślał, może nieco rozrywki dostarczy mu próba przekłucia balonu, w którym żyje ta rozpuszczona Balfourówna.
– Skończyłeś już? – zapytała wrogim tonem, trzęsąc się z oburzenia. Przywykła do tego, że przyciąga uwagę mężczyzn; nigdy jednak nikt nie rozbierał jej wzrokiem, jednocześnie promieniując pogardą dla jej osoby. Z tyłu głowy usłyszała prześmiewczy głos: przecież lubisz, kiedy ten facet na ciebie patrzy!
Poczuła w brzuchu coś, czego wolałaby nie poczuć. Nie z powodu tego okropnego człowieka.
– Czy skończyłem? Skądże, querida. Nawet jeszcze nie zacząłem.
Uniosła głowę i zmierzyła go lodowatym spojrzeniem.
– Czy raczysz mi wytłumaczyć, o co, do diabła, w tym wszystkim chodzi?
Spojrzał na nią badawczo.
– Naprawdę o niczym nie wiesz?
– Pomyśl przez chwilę: czy zadałabym to pytanie, gdybym wiedziała? – odparła zadziornie. Nagle przypomniała sobie jednak dziwną niechęć ojca do zdradzenia jakichkolwiek szczegółów tego wyjazdu. W jej głowie zapaliła się lampka. – Uknuliście to razem, prawda? Ty i mój ojciec?
– Brawo – rzucił z drwiną.
Dłonie Kat zacisnęły się w pięści.
– Chcę z nim porozmawiać. Natychmiast! – zażądała z żarem.
– Istnieje pewne magiczne słowo: „proszę”. Nikt go ciebie nie nauczył?
– Jako osoba przetrzymująca mnie w charakterze zakładniczki nie masz prawa udzielać mi lekcji dobrych manier – odcięła się. – Żądam wyjaśnień! Dlaczego zostałam… porwana przez jakiegoś przeklętego… brutala?
Carlos poczuł, jak krew zaczyna szybciej krążyć w jego żyłach. Poskromienie tej złośnicy zapowiada się na nie lada wyzwanie! – pomyślał. Nauczy ją, że nie można przejść przez życie tanecznym krokiem, imponując otoczeniu swoim pięknem fizycznym oraz stanem konta bankowego. Wybije jej z głowy tę beztroską, arogancką i roszczeniową postawę wobec życia.
– Nie dramatyzuj.
– Ja wcale nie…
– Spokój! – warknął. – Chodź ze mną.
Wyminął ją i wszedł do kabiny, w której nadal panował rozgardiasz i bałagan. Poczuł nagły gniew; Kat, pomimo jego rozkazów, nie kiwnęła nawet palcem, by posprzątać. Zdecydował, że później się z nią rozprawi. Odwrócił się twarzą do niej i wyjął z tylnej kieszeni spodni kremową kopertę, którą jej wręczył.
– To od twojego ojca – mruknął.
Kat drżącą ręką otworzyła kopertę i rozprostowała dużą kartkę. Od razu poznała charakter pisma swojego ojca:
„Moja droga córko…”
To był najdziwniejszy list, jaki w życiu czytała. Chłonęła tekst z narastającym zdumieniem.
„Validus, Superbus quod Fidelis – silni, dumni i lojalni. Oto motto naszej rodziny, którym od wielu lat się kierujemy. Naszym drogowskazem zawsze był również pewien szlachetny kodeks zasad”.
Kat zmarszczyła czoło. O co w tym wszystkim chodzi? Czytała dalej.
„Ostatnimi czasy owe zasady zostały celowo i haniebnie zaniedbane, skutkiem czego nazwisko naszego rodu stało się pośmiewiskiem, zarówno w kraju, jak i zagranicą. Winą obarczam w dużej mierze samego siebie. Dawałem zły przykład swoim dzieciom; nie byłem osobą godną naśladowania. Mam jednak zamiar dopilnować, by moje córki mogły się pochwalić lepszą biografią niż moja”.
Następnie Kat przeczytała ustęp, który dosłownie zmroził jej krew w żyłach:
„Dlatego też zaprzestaję wydzielać ci kieszonkowe, droga Kat, tym samym zmuszając cię do tego, byś pierwszy raz w życiu sama na siebie zaczęła zarabiać. Pragnę, abyś pojęła sens słów „poświęcenie” i „praca”. Całe życie uciekałaś od problemów. Uwierz mi, to ślepa uliczka! Najwyższa pora nauczyć się stawiać im czoło. To jedyny sposób, by je skutecznie pokonać. Pamiętaj: nosisz nazwisko Balfour i nie możesz być tchórzem! Dryfujesz bez celu, a musisz nadać swemu życiu jakiś kierunek. Dzięki ciężkiej pracy łatwiej ci będzie skoncentrować się na tej szalenie ważnej kwestii.
Oto powody, dla których zorganizowałem ci pracę na jachcie Carlosa Guerrero. Ufam temu człowiekowi i wiem, że wskaże ci właściwą drogę. Sam zresztą widziałem, jak nie uległ twojemu czarowi i miał odwagę się tobie postawić; jako jedyny mężczyzna w historii! Najdroższa Kat, wybacz mi te może nieco zbyt drastyczne metody. Jestem pewien, że któregoś dnia podziękujesz mi za to, co dla ciebie zrobiłem.
Twój kochający ojciec, Oscar”.
Kat wbiła paznokcie w papier, dziurawiąc list. Uspokoiła się nieco dopiero po kilku długich sekundach. Kiedy jednak podniosła wzrok i spojrzała na Carlosa, gniew powrócił z impetem. Na twarzy Hiszpana gościł uśmieszek, jakby czerpał przyjemność z jej nieszczęścia.
– Wiedziałeś o tym! – rzuciła oskarżycielskim tonem.
– Ależ naturalnie.
– To oburzające!
– Zgadzam się – powiedział nieoczekiwanie. Po chwili jednak dodał: – To kompletnie oburzające, że dwudziestodwuletnia kobieta nigdy w życiu nie „splamiła się” choćby jednym dniem uczciwej pracy.
Kat przełknęła głośno.
– To nie twoja sprawa.
– Mylisz się, querida. Twój ojciec, z troski o twoje dobro, poprosił mnie, abym cię zatrudnił. Nikt inny bowiem by na to nie przystał.
– Nie wierzę, że mój tata celowo zafundowałby mi…
Jego czarne oczy zabłysły złowrogo.
– Co?
– Upiorne wakacje w towarzystwie człowieka, który cieszy się opinią aroganckiego i bezdusznego playboya.
Carlos milczał. Nienawidził tej przyczepionej mu przez media etykietki. Nie jego wina, że kobiety tak łatwo się w nim zakochiwały i tak chętnie o tym potem opowiadały.
Gdyby każdy romans, który mu przypisywały tabloidy, był prawdą, nie miałby czasu nawet na tak elementarne czynności jak spanie czy jedzenie.
Wpatrywał się w tę zjawiskowo piękną brunetkę, podziwiając jej tupet.
– Jestem wybitnie wybredny, jeśli chodzi o kobiety. Powinnaś to wiedzieć lepiej niż ktokolwiek inny – dodał, czyniąc czytelną aluzję do wydarzeń sprzed roku. – Przecież oparłem się twojemu urokowi, nieprawdaż, querida? Pomimo tego że niemal błagałaś mnie o wspólną noc.
Kat poczuła, jak uderza jej do głowy fala gorąca. Nigdy w życiu nie usłyszała równie nienawistnych słów.
A najgorsze jest to, że… on mówi prawdę! – pomyślała zrozpaczona. Rzeczywiście się do niego zalecała. Zachowywała się w zupełnie obcy dla siebie sposób. Pomimo zjawiskowej urody oraz aury wyrafinowania, w sprawach męsko-damskich ponosiła klęskę. Jej imię, Kat, zdawało się być skrótem od słowa „katastrofa”.
Czasami jej siostry naśmiewały się z tego, że nie miewa chłopaków; sama zastanawiała się, czy kiedykolwiek zazna emocji, o których opowiadały inne dziewczyny. Nie wiedziała jednak, czy w ogóle tego chce – przecież zbliżenie się do drugiej osoby naraża człowieka na krzywdę.
Skrywała się więc pod modnymi strojami, prezentując światu jedynie swój wykreowany image, a nie prawdziwą osobowość. Bała się, że ktoś ją przejrzy i odkryje, ile w jej wnętrzu kłębi się kompleksów, jak głębokie są pokłady jej niepewności. Utrzymywanie pozorów nie było zresztą trudnym zadaniem; nigdy żaden mężczyzna nie zawrócił jej w głowie. Aż do zeszłorocznego balu Balfourów.
Tamtego wieczora miała na sobie kreację, która nawet według jej standardów była wyjątkowo wyzywająca. Krótka satynowa szkarłatna sukienka z głębokim dekoltem, bardziej odsłaniała jej piersi, niż zakrywała, eksponując szczupłe nogi. We włosy wpięła diamenciki mieniące się kolorami tęczy. Zawieszony na złotym łańcuszku wielki klejnot w kształcie łzy, spoczywał pomiędzy jej piersiami i jeszcze bardziej kazał każdemu mężczyźnie właśnie tam lokować swoją uwagę.
Pamiętała, jak schodziła po schodach i nagle cała sala zamarła. Wszyscy wpatrywali się w nią, oszołomieni jej kreacją i urodą, lecz ona miała dziwne wrażenie, że sala jest pusta, z wyjątkiem jednej osoby… którą od razu dostrzegła. Mężczyzna ten wśród setek gości świecił jak jasna planeta na nocnym niebie. Serce Kat zabiło mocno, wprawiając całe jej ciało w drżenie. W ułamku sekundy zrozumiała, dlaczego kobiety z taką niemal religijną czcią wypowiadają imię tego mężczyzny.
Carlos Guerrero.
Miał na sobie czarny, idealnie dopasowany do jego potężnej postury smoking, śnieżnobiałą koszulę oraz czarną muszkę. Jego czarne jak smoła włosy były dłuższe niż włosy większości obecnych mężczyzn; nieco rozczochrane, nieujarzmione, jakby symbolizujące jego dziką naturę. Dumny, niebezpieczny i seksowny – to były przymiotniki, które w pierwszej kolejności nasunęły się Kat na myśl.
Szkopuł w tym, że był w towarzystwie kobiety, bardzo pięknej, rzucającej się w oczy, pomimo tego że nie miała na sobie żadnej szałowej kreacji, a jej twarz była niemal nietknięta przez makijaż. W porównaniu z nią Kat poczuła się co najwyżej ładna, a na dodatek wystrojona jak drzewko bożonarodzeniowe.
Kiedy przedstawiono ją Carlosowi, on cały czas zachowywał się z ogromną rezerwą. Zdawało się, że Kat nie robi na nim absolutnie żadnego wrażenia. Stawała na głowie, by przyciągnąć jego uwagę – uruchomiła język ciała, co chwila śmiała się perliście i czarująco, mrużyła uwodzicielsko oczy, lecz równie dobrze mogłaby być niewidzialnym duchem. Kiedy wreszcie, pod koniec wieczoru, partnerka Hiszpana udała się do szatni po płaszcz, Kat poszła za Carlosem na taras.
Księżyc był w pełni, nocne powietrze nasycone było zapachem jaśminu i wiciokrzewu, a Kat w brzuchu czuła przyjemne, musujące wibracje. Miała wrażenie, że w tym momencie wszystko jest możliwe – wystarczy wyciągnąć rękę i chwycić to, czego pragnęła. Innymi słowy, wierzyła, że zdobędzie Carlosa Guerrero.
– Witaj – rzekła miękkim głosem.
Obrzucił ją obojętnym spojrzeniem.
– To ty jesteś tą kobietą, która bezwstydnie flirtuje ze mną cały wieczór.
– Och… doprawdy? – Na szczęście ciemność skrywała jej policzki, które zapłonęły rumieńcem. – Zastanawiałam się tylko, czy… czy chciałbyś ze mną zatańczyć?
Do końca życia nie zapomni spojrzenia, którym ją obrzucił. Najpierw w jego oczach rozbłysła złość, a następnie zimna pogarda. Bez cienia zachwytu wbił wzrok w diamentową łezkę pomiędzy jej piersiami, po czym tym samym wzrokiem spojrzał jej prosto w oczy.
– Czy zawsze zachowujesz się jak łatwa panienka, querida? – zapytał głosem ociekającym jadem i drwiną. – A może robisz to tylko wtedy, gdy obiekt twoich westchnień jest w towarzystwie innej kobiety?
Kat miała wrażenie, że za chwilę upadnie na ziemię, jak ktoś, kto zainkasował śmiertelny cios. W progu za plecami Hiszpana ujrzała jednak jego towarzyszkę i szybko wzięła się w garść.
– Ale…
Carlos przytknął usta do ucha Kat, tak by tylko ona słyszała jego słowa.
– Jesteś ubrana jak ladacznica i zachowujesz się jak ladacznica – syknął. – Idź, przykryj swoje wdzięki i naucz się, jak się należy zachowywać w towarzystwie.
Wygłosiwszy tę miażdżącą krytykę, wrócił na salę, mijając ojca Kat, który w milczeniu obserwował całą scenę. Według relacji jej sióstr, Guerrero podszedł do swojej pięknej partnerki, czule owinął wokół jej szyi szal, pomógł jej włożyć płaszcz, a następnie eskortował na zewnątrz, prawdopodobnie zabierając ją do swojego apartamentu.
Kat, paląc się ze wstydu, była oszołomiona swoim szokującym zachowaniem.
Nie miała pojęcia, że siedzi w niej taka bezwstydna uwodzicielka bez krzty klasy czy godności.
To był ostatni raz, kiedy widziała Carlosa Guerrero.
Aż do dzisiaj.
Bolesne wspomnienia rozwiały się w jej umyśle niczym dławiący, przyprawiający o łzy dym. Uprzytomniła sobie, że Carlos stoi tu, obok niej, i świdruje ją wzrokiem. Upuściła na ziemię list od ojca.
To wszystko już przeszłość, pomyślała. Nie miała zamiaru wspominać o tamtych wydarzeniach. Postanowiła zaapelować do jego zdrowego rozsądku.
– Posłuchaj, Carlos. Jestem pewna, że dla ciebie jest to taką samą torturą jak dla mnie – rzuciła pojednawczym tonem, mając na myśli wspólny rejs.
Carlos w milczeniu trawił słowa Kat. Kiedy jej ojciec poprosił go o tę przysługę, pierwszym odruchem Carlosa była stanowcza odmowa. Nie gustował w odgrywaniu roli mentora i nauczyciela rozpuszczonych dziedziczek, dla których życie jest jak wizyta w sklepie ze słodyczami, podczas której mogą brać za darmo wszystko, czego chcą.
Dlaczego więc nie powiedział „nie”?
Dlatego, że zbyt wiele zawdzięczał Oscarowi Balfourowi. To on pomógł Carlosowi rozwinąć biznes obrotu nieruchomościami, który przyniósł mu ogromną fortunę. Po zakończeniu kariery matadora, Carlos przeszedł ciężki okres. Znalazł się na skraju bankructwa. Dawni przyjaciele i wielbiciele odwrócili się od niego. Oscar jako jedyny postanowił w niego zainwestować; udzielił mu sporej pożyczki na rozkręcenie interesu. Takich rzeczy się nie zapomina. Takiego długu wdzięczności nie sposób jest spłacić.
Właśnie z tego powodu zgodził się na propozycję Balfoura, choć była to ostatnia rzecz, na jaką miał ochotę.
– Tak, masz rację – odpowiedział wreszcie. – Mam ważniejsze rzeczy na głowie niż niańczenie rozpuszczonego bachora. – Spojrzał na nią z nieskrywaną niechęcią. – Ale moje preferencje są w tej sytuacji nieistotne. Twój ojciec poprosił mnie o pomoc. Jestem jego dłużnikiem. Poza tym pomysł nie wydawał mi się aż tak absurdalny. Potrzebuję dodatkowych rąk do pracy na moim jachcie.
Kat energicznie potrząsnęła głową.
– Może się jakoś dogadamy – powiedziała ugodowo. – Wypiszę ci czek. W zamian za zwrócenie mi wolności.
Skrzywił się z odrazą. Czy ona naprawdę uważa, że Carlosa Guerrero można kupić? I że każdy życiowy problem można rozwiązać za pomocą pliku banknotów?
Nagle przypomniał sobie własne dzieciństwo. Dorastał w biedzie. Jego matka cały dzień harowała dla bogaczy; była sprzątaczką. Odkąd pamiętał, miała zaczerwienione, spękane od pracy ręce, oczy przekrwione z niewyspania. Poczuł jeszcze silniejszą pogardę dla stojącej przed nim dziewczyny, która nie miała pojęcia o prawdziwym życiu.
– Pomijając wszystko inne – zaczął oschłym tonem – zapomniałaś, że twój ojciec odciął ci kieszonkowe.
– Nie zapomniałam. Mam trochę odłożonych pieniędzy. I… i biżuterię, którą mogę sprzedać.
– Komu chcesz ją sprzedać, będąc na samym środku Morza Śródziemnego? Mewom? – prychnął z sarkazmem.
Kat znowu uprzytomniła sobie swoje beznadziejne położenie.
– Na pewno się jakoś dogadamy…
– Na pewno się nie dogadamy – warknął. Zmrużonymi oczami przesunął po jej dekolcie oraz odsłoniętych nogach o karmelowym odcieniu. – Chyba że jesteś skłonna zapłacić w naturze. Twój strój na to wskazuje…
Dopiero po chwili zrozumiała sens jego obraźliwych słów. Poczuła, jak w jej piersi wybucha gniew, jak cała jej istota buntuje się przeciwko temu mężczyźnie oraz sytuacji, w którą została podstępem wmanewrowana.
– Może ty masz w zwyczaju płacić za seks – odparowała i z satysfakcją dostrzegła, że jej replika go ubodła – ale ja nie jestem tego typu osobą. I nie będę niczyją zakładniczką, señoor Guerrero!
Przebiegła przez salon, wbiegła na pokład, ściągając z nóg espadryle, i wdrapała się na barierkę przy burcie.
Przez kilka sekund Kat chłonęła to nieopisane uczucie, jakie jej towarzyszyło, gdy wpatrywała się w dziki żywioł pod jej stopami. Wzburzone fale ją hipnotyzowały, nawoływały. Wzięła głęboki wdech. Usłyszała za plecami wołanie Carlosa Guerrero.
Odbiła się od barierki i zanurkowała w ciemną toń.