- promocja
- W empik go
Zabić cień. Kraina mgieł. Tom 1 - ebook
Zabić cień. Kraina mgieł. Tom 1 - ebook
W królestwie opanowanym przez złowrogą mgłę zdeterminowana dziewczyna walczy o powrót słońca.
Osiemnastoletnia Kiara Frey jako pierwsza kobieta od ponad pół wieku dołącza do Rycerzy Wiecznej Gwiazdy. To bractwo ma jedno zadanie – ochronić królestwo Asidii przed mgłą, która zatruwa ziemię, zwierzęta i ludzi, zarażając ich złem. Buntownicza i waleczna Kiara ściąga na siebie uwagę wszystkich wokół. Jedni są zachwyceni jej szybkością i wyjątkowymi umiejętnościami, inni zaś… szepczą o sekrecie, który dziewczyna skrywa pod rękawiczkami.
W czasie szkolenia Kiara poznaje Jude'a, Rękę Śmierci, do którego coś ją przyciąga. Legendarny kapitan rycerzy dostał od króla rozkaz: ma znaleźć wojowników. Większość z nich zginie. Ale może to właśnie kobieta dokona tego, co nie udało się innym rycerzom…
Epickie fantasy w najlepszym wydaniu, niezwykłe połączenie Mgły Stephena Kinga i "Gry o tron" George’a Martina.
Kategoria: | Young Adult |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 9788382665369 |
Rozmiar pliku: | 2,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
KIARA
Słońce nie wschodzi od wielu dni, a ludzi zaczyna ogarniać panika. Obawiam się, że jeśli słońce nie powróci wraz ze swoją boginią, znany nam świat pogrąży się w jeszcze głębszych cieniach.
– Z LISTU ADMIRAŁA LIANDA
DO KRÓLA BRIONA, 1. ROK KLĄTWY
Niewiele osób wie, że noc przemawia.
Jeszcze mniej osób wie, jak należy jej odpowiadać.
W tej chwili drwiła sobie ze mnie. Świst wiatru i krwawy księżyc sprawiały, że włoski na mojej szyi się jeżyły – karmazynowe halo stanowiło zapowiedź bolesnej żałoby, która niebawem ściśnie moją pierś i pozostanie tam na zawsze.
Zdławione przekleństwo utonęło w nieustających odgłosach chrapania Liama, z którym dzieliłam pokój. Nic nie byłoby w stanie obudzić tego chłopaka, nawet jeden z moich barwnych bluzgów, sprawiających, że uszy matki robiły się czerwone.
Zbliżał się świt, o czym świadczył charakterystyczny świergot gwiezdnika dobiegający zza uchylonego okna. Niektórzy wierzyli, że gwiezdniki są szpiegami bogów, ale ja uważałam, że to tylko ptaki, nic więcej.
Jeden z nich wylądował na parapecie. Na czarnych piórach połyskiwały fioletowe plamki, a puchato opierzona pierś miała intensywnie niebieski kolor. Przyjrzał mi się oczkami ciemnymi jak paciorki, a potem odleciał, pozostawiając za sobą melodyjny szczebiot.
Najwyraźniej nie byłam osobą, którą warto szpiegować.
Spojrzałam znowu w dół na mój ulubiony sztylet spoczywający w ukrytej w rękawiczce dłoni.
Obróciłam go w ręce, przeklinając Rainę, naszą wielką i zapomnianą boginię słońca. Gdyby nie porzuciła nas, żebyśmy zdychali w mroku nocy, dzisiejszy dzień nigdy by nie nastąpił.
Liam nie zostałby zabrany. Nie przez nich…
Przeklętych Rycerzy Wiecznej Gwiazdy.
Przymaszerują do naszej wsi i przywłaszczą sobie wszystkich spełniających ich wymogi chłopców, aby zmuszać ich do wypraw na przeklęte ziemie – w Mgłę. Miejsce, w które nie odważyłby się zapuszczać żaden śmiertelnik. Po zniknięciu bogini Rainy Mgła rozprzestrzeniła się jak nieuleczalna choroba, a nasz arogancki król od tamtej pory poszukuje na nią lekarstwa. Uprawy marnieją, a ludzie głodują, więc znalezienie ratunku to walka z czasem. Król uważa, że ten ratunek znajduje się tam, gdzie pozostała tylko śmierć.
Ja uważam, że jest zwyczajnym głupcem.
Nadzieja to niezwykle niebezpieczna rzecz.
– Czy ty w ogóle spałaś?
Odwróciłam szybko głowę, a Liam uniósł długie rzęsy. Jego oczy zalśniły w półmroku jak bliźniacze błękitne sadzawki, gdy spojrzał na mnie sceptycznie.
– Nie – odpowiedziałam, potarłam zapałkę o stolik i sięgnęłam po świecę. Knot natychmiast zajął się płomieniem, a Liam jęknął raz jeszcze, ponieważ światło raziło go w oczy.
– Już tęsknię za swoim łóżkiem – poskarżył się.
– Nawet jeszcze z niego nie wstałeś – roześmiałam się, chociaż przyszło mi to z trudem. Rude pukle musnęły moje policzki, gdy potrząsnęłam głową.
– Która godzina, Ki?
Chociaż nastrój był ponury, nie mogłam powstrzymać uśmiechu cisnącego mi się na usta. Ki, zdrobnienie wymyślone przez Liama, kiedy był za mały, żeby wymówić moje pełne imię, pasowało do mnie jak porządny skórzany płaszcz, podczas gdy Kiara brzmiało… cóż, nie jak ja. Kobieco i delikatnie. Byłoby odpowiednie dla dziewczyny z kwiatami we włosach, z której ust padają tylko prześliczne słowa. Ja nie byłam delikatna ani nie wyrażałam się elegancko. Nigdy mi zresztą na tym nie zależało.
Przesunęłam wzrok na terkoczący czasomierz koło mojego łóżka.
– Około szóstej.
– Bogowie, czemu ludzie się upierają, żeby wstawać o tak nieprzyzwoitej porze? – Lian ciaśniej owinął się kołdrą, tak że wyglądał jak niemowlak w beciku.
– Zawsze tak gadasz. Leżałbyś w łóżku cały dzień, gdybym nie piłowała, żebyś ruszył tyłek. – Przebiegłam po zimnych deskach i z przekornym uśmiechem rzuciłam się na jego materac, a sprężyny łóżka zaskrzypiały, protestując.
– Ki! – jęknął Liam, którego chude ciało zostało teraz uwięzione pod moim. Przewyższał moje sto pięćdziesiąt osiem centymetrów o dobrą głowę, ale ja niedobory wzrostu nadrabiałam twardymi mięśniami. O tym, jak ciężko na nie zapracowałam, świadczyły liczne siniaki i blizny na moim ciele.
– Liammm – zagruchałam, przytrzymując go w miejscu i bezlitośnie łaskocząc palcami jego boki. – Obuuuudź sięęęęę.
Z zaciśniętych warg Liama wyrwało się ciche piśnięcie, a jego policzki zaróżowiły się od śmiechu. Uroczy dźwięk, jaki z siebie wydał, tylko zachęcił moje niestrudzone palce do dalszych wysiłków.
– Ki, przestań! Mówię serio! – Liam śmiał się tak gwałtownie, że aż zacharczał, a ja wtórowałam mu donośnie.
– Nie umiesz się bawić – westchnęłam i odsunęłam się, żeby dać mu odetchnąć. Kołysałam się na piętach i przyglądałam się mojemu bratu, aby zapamiętać tę chwilę. Kiedy jednak spojrzałam na jego pierś, stężałam. – Przepraszam… przepraszam, Liamie – wyszeptałam. Całe rozbawienie wyparowało ze mnie w okamgnieniu.
Jego pierś unosiła się i opadała nierówno i z trudem, a drżący oddech brzmiał leciutko chrapliwie.
– Nic się nie stało. – Uśmiechnął się, ale ja widziałam, że kąciki jego ust drżały.
– Stało się. Nie powinnam być tak nieostrożna. Nie w momencie, kiedy miałeś atak zaledwie dwa dni temu.
Liam, który oddychał teraz z wyuczoną ostrożnością, spojrzał mi w oczy i wziął mnie za rękę. Nie czułam jego dotyku od niemal dekady, skórzane rękawiczki nie przepuszczały jego ciepła.
– Naprawdę nic się nie stało. Chociaż jak zwykle jesteś nieznośna.
– Mogę być nieznośna do końca świata, jeśli tylko będziesz oddychał. – Skrzywiłam się, wstałam niezgrabnie z łóżka i wygładziłam prostą czarną koszulę nocną. Naprawdę powinnam być mądrzejsza.
– Możesz zaparzyć dzbanek kawy jako zadośćuczynienie – roześmiał się, a jego oczy znowu zalśniły.
– Zgoda, ale tylko dlatego, że omal cię nie zabiłam. – Uśmiechnęłam się, a Liam potrząsnął głową. Nie byłam wcale zaskoczona, kiedy rzucił za mną poduszką, zanim wyszłam.
Weszłam na palcach do kuchni, żeby zagotować wodę nad paleniskiem, gdzie osadzony w uchwycie pojedynczy słoneczny kamień rzucał miodowy blask na cienkie ściany z desek. Te rzadkie klejnoty, wydobywane w górach Rine na północy, lśniły złocistożółtym światłem. Każdy z nich kosztował garść srebra, a my mieliśmy szczęście, że w naszym skromnym domu znajdował się ten jeden.
Popatrzyłam na parzącą się kawę ze świadomością, że nie ukoi moich nerwów… Nawet jeżeli pachniała bosko.
Tym, czego potrzebowałam, był trening pod okiem wujka Micaha. Starszy brat mojej matki przybył do Cili zaledwie kilka dni po makabrycznym ataku, przez który musiałam nosić rękawiczki. Byłam wtedy półżywa, ledwie wiedziałam, co się dzieje, a ten obcy facet uparł się, że będzie mnie trenować, żebym nauczyła się bronić. Gdy tylko się przedstawił, przyjrzał się moim dłoniom i potrząsnął głową na ich widok.
– Zaczynamy jutro – warknął, a ja posłuchałam tylko dlatego, że moja babcia nalegała. Podobno to ona uprosiła go, żeby przyjechał. Ponieważ wszyscy we wsi wiedzieli, co się stało, groziło mi coś poważniejszego niż drwiny. To nie był zwyczajny atak, więc podejrzliwość towarzyszyłaby mi na każdym kroku.
Przez większość czasu nienawidziłam Micaha, ale miesiące zamieniły się w lata, a nasze potajemne lekcje stały się balsamem na gniew pulsujący tuż pod moją skórą.
Dzisiaj, w dzień Powołania, Micah był mi potrzebny jak nigdy wcześniej.
Ale nie mogłam liczyć na trening, na noże i zakrwawione kłykcie. Nie będzie przekleństw ani potu. Stłumiłam chęć wyładowania się na jakimś obiekcie nieożywionym, zacisnęłam palce na uszkach dwóch parujących kubków i na palcach wróciłam po skrzypiących deskach do naszego pokoju.
Popchnęłam drzwi i włożyłam kubek w wyciągnięte ręce Liama.
– Masz, bezbożniku.
Zamiast mi podziękować, przewrócił oczami, a potem osuszył kubek parzącego napoju, przymykając oczy w radosnym zadowoleniu.
– Czy mówiłem ci ostatnio, że jesteś nie najgorszą siostrą? – zapytał, gdy mógł już zaczerpnąć powietrza.
Komplement? To niezwykłe.
– Mógłbyś mi to mówić częściej. Nie zaszkodziłoby. – Wzruszyłam żartobliwie ramieniem i zajęłam się swoim kubkiem. Napój przelał się przez krawędź, gorąca gorycz zwilżyła mi usta.
Liam przełknął imponująco wielki łyk, a potem odstawił kubek na umieszczony przy łóżku stolik. Jego powierzchnię pokrywały rozmazane pierścienie, które powstawały dlatego, że mój brat nigdy nie używał podstawek. Mogłam sobie wyobrazić matkę mrużącą oczy z niezadowoleniem.
– Kiaro – zaczął ostrożnie, a mnie zrobiło się zimno w brzuchu. – Wiem, co przyniesie dzisiejszy dzień. Nie musimy tego przemilczać. – Zamierzałam to przemilczać tak długo, jak to możliwe. – Jestem gotów, aby wyruszyć w drogę. Już się pożegnałem.
Z przyjaciółmi. Z naszymi sąsiadami. Z życiem, które za chwilę zostawi za sobą.
– Kocham cię, Liamie.
Jeśli moje słowa go poruszyły, nie dał tego po sobie poznać. Mruknął tylko coś i podniósł kubek. Zacisnął na nim dłoń tak, że jego kłykcie aż pobielały. Może czuł się skrępowany. Albo zszokowany. „Kocham cię”. Nigdy nie mówiłam czegoś takiego na głos.
Doskonale wiedział, dlaczego powiedziałam to dzisiaj.
– A ja kocham ciebie, Ki. – Przełknął ślinę, ja tak samo.
Mijały chwile pełne bliskości. Żadne z nas nie odważało się odezwać. Uczucia Liama zalewały mnie jak fala i modliłam się, żeby on czuł to, czego nie byłam w stanie powiedzieć na głos.
To wystarczy. Musi.
– Ki…
Głośny tętent kopyt przerwał to, co zamierzał mi powiedzieć.
We wsi zalśniły światła, żółty blask rzucany przez pojedyncze blade kamienie słoneczne wypełnił ulice mglistą, pomarańczową poświatą.
Oczy Liama stwardniały jak stal.
– Najwyraźniej mój czas się skończył.ROZDZIAŁ 2
REKA SMIERCI
49. rok klątwy
Moje ostrze przeszyło serce mojego brata, uciszając jego nieprzerwane wrzaski.
Nie byliśmy z jednej krwi, ale to nie miało znaczenia. Wszyscy staliśmy się rodziną, złączeni wspólnym celem ocalenia naszego narodu. Mieliśmy przełamać klątwę. Sprowadzić z powrotem słońce.
Powinienem być mądrzejszy; na tej przeklętej ziemi, we Mgle, rodzina nic nie znaczyła.
Wyrwałem sztylet i patrzyłem, jak mój towarzysz osuwa się do moich stóp, z szeroko otwartymi, oskarżycielskimi oczami. Nie miałem nawet siły, żeby je zamknąć.
Upiorna mgła snuła się wokół moich kostek, unosiła na wysokość łydek i ud. Cuchnęła rozpaczą. Zgnilizną śmierci. Szturchała i sondowała moją skórę, wciskała się w mój umysł, a jej słodkie jak sacharyna szepty pieściły najgłębszą część mojej duszy, chociaż nie wiedziałem nawet, że nadal mam duszę.
Spojrzałem w dół, na ciało brata spoczywające we mgle, a wzrok zatrzymał się na moich splamionych krwią rękach. Jakby drwiąc ze mnie, promienny księżyc zalśnił jaśniej; jego blask oświetlił wilgotną czerwień, która nigdy nie da się zmyć do końca.
Wiatr zmienił kierunek, białe tumany zakołysały się w górę i dół, muskając moje ciało niczym perwersyjny kochanek. Ale szepty – te, które nakazywały mi dopuścić się niewypowiedzianych czynów – ucichły; wiatr zabrał ze sobą chaos i gorączkę wypełniające mój umysł.
Zamrugałem. Pierś przygniatał mi bolesny ciężar, gdy rozglądałem się w półmroku.
Zobaczyłem kończyny – tutaj rękę, tam odciętą nogę. Porzucony, przesiąknięty krwią but. Niewidzące oczy, w których odbijało się światło księżyca.
Martwi. Wszyscy moi ludzie byli martwi. Tylko ja pozostałem przy życiu.
Opuściłem bezwładnie rękę, w której trzymałem sztylet.
Potem ja także osunąłem się na kolana.
– Kapitanie. – Znajomy, szorstki głos porucznika Harlowa wyrwał mnie z koszmarnego snu na jawie. – Jesteśmy prawie na miejscu.
Wzdrygnąłem się na grzbiecie wierzchowca. Z zaskoczeniem zobaczyłem w oddali domy rozjaśnione kamieniami słonecznymi i skromny rynek – cechy charakterystyczne tradycyjnego asidiańskiego miasteczka – zamiast całych kilometrów otwartej przestrzeni, przez którą podróżowaliśmy od kilku dni, od czasu opuszczenia poprzedniej miejscowości. A wcześniej jeszcze poprzedniej.
W każdej wsi, którą odwiedziliśmy, pozostawialiśmy pustkę i złamane serca.
W Cili będzie tak samo.ROZDZIAŁ 3
KIARA
Nie obawiaj się ciemności
Tam się wszyscy rodzimy
I tam wszyscy dokonamy żywota
– MODLITWA KAPŁANEK KSIĘŻYCA
Rynek Cili stał się miejscem bolesnych pożegnań.
Szwaczka Milly przyciskała do piersi swojego syna Simona, a jej policzki były mokre i zaczerwienione. Lola i Amelie, nasze sąsiadki, tuliły między sobą swojego szesnastoletniego Toma, któremu widać było tylko kępki kruczoczarnych włosów. Nawet Samuel, powściągliwy kowal, ściskał swojego syna Mikaela za ramię, a na jego pobrużdżonej wiekiem twarzy malowały się nietypowo silne emocje.
Zauważyłam siostrę Mikaela, Lilah, której śliczne brązowe oczy były pełne łez. Była moją pierwszą miłością, pierwszą dla mnie pod każdym względem, a mimo to nie rozmawiałyśmy od miesięcy. Doskonale znałam powody mające wiele wspólnego z plotkami otaczającymi mnie jak całun…
„Trzymaj się od niej z daleka”.
„Kiara jest niebezpieczna”
„Przeklęta”.
Lilah powoli przeniosła wzrok na Liama, przygryzła pełną dolną wargę i odwróciła się do mnie plecami. Jej obojętność zabolała, ale nie miała znaczenia w porównaniu z innymi emocjami, które mnie dzisiaj dławiły.
Trzeba przyznać, że moi rodzice nie płakali, ale sądząc po ich zaczerwienionych oczach, pod którymi malowały się głębokie cienie, przeżywali już swoją rozpacz poprzedniej nocy.
Czarne włosy matki spadały swobodnie na plecy, jej głowa opierała się na szerokim ramieniu ojca. Delikatnymi palcami ściskała wisior, który nosiła na szyi – łańcuszek był zaśniedziały, a twarz bezimiennego boga księżyca poczerniała ze starości.
Często się zastanawiałam, czemu nosiła amulet boga księżyca, skoro pragnęła tylko dnia i jego światła. Matka twierdziła po prostu, że czasem lepiej jest się modlić do bogów, których widać, ponieważ oni być może nas wysłuchają.
Jednakże bóg księżyca nie mógł nic pomóc na marniejące plony, tak jak żaden z bogów. Po zniknięciu Rainy także pozostali bogowie przestali się pojawiać, więc nie mogliśmy liczyć, że wskażą nam kierunek lub posłużą radą. Porzucili naszą przeklętą krainę i jej mieszkańców.
Mój ojciec spoglądał ciemnymi oczami na Liama, który przedzierał się przez gęsty tłum gapiów. Ojciec unosił podbródek i mrużył z dumą oczy – rzadko spoglądał tak na swojego syna.
Zacisnęłam zęby.
Chociaż ojciec nigdy by się do tego nie przyznał, pod jego starannie utrzymywanym uśmiechem często dostrzegałam przebłyski niezadowolenia.
Liam spojrzał prosto na mnie, a lśnienie jego źrenic ogrzało w moim sercu miejsce zarezerwowane tylko dla niego. Skinął mi po raz ostatni głową, po czym odwrócił się, by stanąć w szeregu z pozostałymi.
Miał dość odwagi, aby z godnością przyjąć los skazujący go na śmierć, a ja uważałam, że jest najdzielniejszym człowiekiem, jakiego kiedykolwiek znałam.
Po raz pierwszy od dawna z całego serca zatęskniłam za moim wujem. Tydzień temu wyjechał na południe bez słowa wyjaśnienia. Gdyby był tutaj, prawdopodobnie powiedziałby coś głębokiego – albo coś na tyle ostrego, że wyrwałby mnie z tego stanu otępienia.
– To on – syknęła mi do ucha matka i szturchnęła mnie lekko łokciem.
Skierowała gniewne spojrzenie na mężczyznę będącego bardziej legendą niż człowiekiem z krwi i kości.
Mówiono o nim, że został okaleczony przez potworne bestie włóczące się za naszymi granicami. Jeśli wierzyć plotkom, zeszłej zimy wywalczył sobie drogę powrotu do stolicy, Sciony, ociekając krwią i cuchnąc śmiercią.
Być może jednak były to rzeczywiście plotki.
Nikt z tych, którzy zapuścili się daleko w głąb Mgły, nie powrócił. Powtarzałam to sobie, ale musiałam przyznać, że kapitan nawet z daleka promieniował siłą i autorytetem.
Przyglądałam się mu bezczelnie.
Nie odsłaniał niczego, co pozwalałoby go rozpoznać – jego ciało i twarz skrywał metal barwy onyksu. Wszyscy rycerze nosili zbroje, ale ta należąca do dowódcy była pokryta obsydianowymi kolcami, których czubki lśniły w migotliwym blasku pochodni rozjaśniających rynek.
Lodowata fala wypełniła ciężarem moje kości, otoczyła bijące jak młotem serce i się zacisnęła.
Zadrżałam, gdy widmowe palce przesunęły się po moim kręgosłupie. Górski zefir musnął moje uszy jak szeptana pieszczota.
Wyczuwałam tutaj, na tym rynku coś, czego… nie powinno tutaj być. Takie przeczucie moja zmarła babcia nazywała boskim omenem. Odeszła w zeszłym roku, pozostawiając w moim sercu niezaleczoną ranę. Aurora Adair była niezłomną, wspaniałą kobietą, która pomimo całego nieprawdopodobieństwa sytuacji potrafiła zachować wiarę.
– Co się dzieje? – Ojciec mocniej zacisnął dłoń na moim ramieniu i spojrzał na mnie z niepokojem.
– Nic mi nie jest – wykrztusiłam i gwałtownie przełknęłam ślinę. – Jestem tylko…
– Smutna – dokończył za mnie ojciec, wskazując skinieniem głowy Liama. – Ja czuję to samo, Kiaro.
Ale to, co czułam, nie było tylko smutkiem. Nie. Miałam wrażenie, że budzę się ze snu, który zapuścił szpony głęboko w mój umysł i nie zamierzał puszczać.
Moje spojrzenie pobiegło znowu do kapitana, jakby liczył się tylko on. Patrzyłam, zafascynowana, jak człowiek budzący największą grozę w całej Asidii gładzi dłonią potarganą grzywę swojej klaczy, uspokajając zwierzę grzebiące niespokojnie kopytami po kamieniach.
Puls tłukł mi się w gardle, gdy kapitan podniósł głowę i wydawało się, że jego oczy natychmiast mnie znalazły. Niemal jakbym zawołała go po imieniu.
Syknęłam i oderwałam od niego wzrok, kierując go na pokruszony bruk pod stopami. Nie podnosiłam głowy, aż wywołano imiona wybranych, a potem także spoglądałam wszędzie, byle nie na niego.
Adam, muskularny siedemnastolatek, wystąpił naprzód, gdy usłyszał swoje imię. Cienkie, kruczoczarne włosy miał związane beżowym rzemykiem, żeby nie spadały mu na twarz, a to podkreślało jego ostre rysy, złowróżbne tak samo jak jego wyrobione mięśnie.
Znałam go od dziecka. Adam i chłopcy jemu podobni trenowali przez całe życie, aby dołączyć do bractwa rycerskiego, nawet gdyby pobór nie był w tym roku obowiązkowy dla wszystkich potencjalnych rekrutów.
Skrzywiłam się, a moja górna warga wygięła się, gdy patrzyłam na niego ze złością.
Liam odróżniał się wyraźnie od pozostałych – wysoki, z długimi kończynami i fioletowymi sińcami pod zaszklonymi oczami. Wzdrygnęłam się na widok lęku malującego się w jego intensywnie niebieskich oczach.
To nie było miejsce dla niego. Nie razem z nimi. To było nie w porządku. Oddałabym wszystko, żeby pójść zamiast niego. Dziewczętom nie zabraniano dołączenia do rycerzy, przynajmniej oficjalnie, ale podczas żadnego z dotychczasowych poborów nie wywołano imienia dziewczyny.
Adam przysunął się do Liama, a na jego złośliwej twarzy pojawił się szyderczy grymas.
Zaledwie wczoraj wraz ze swoimi kumplami osaczył mnie i Liama tuż przed sklepem. Przywykłam do krzywych uśmieszków i obelg; od czasu mojego wypadku w lesie, dziesięć lat temu, wśród ludzi krążyły plotki, a żadna z nich nie była dla mnie pochlebna. Gdy jednak zagiął parol na mojego brata – popchnął go i nazwał kaleką – wziął we mnie górę instynkt i uderzyłam go pięścią prosto w twarz. Chociaż zanosiłam się śmiechem, gdy zwinął się z bólu, Adam nie uznał tego, że złamałam mu nos, za szczególnie zabawne.
Jego nos nadal był spuchnięty, a sińce pod oczami przybrały ohydny, żółto-fioletowy kolor. Uśmiechnęłam się do niego z drugiej strony ulicy, gdy spojrzał prosto na mnie, a jego oczy zwęziły się w szparki jak u kota.
Powinnam wiedzieć, że mój triumf nie potrwa długo.
Mój mściwy uśmiech zniknął, gdy Adam pochylił się, żeby szepnąć coś do ucha mojemu bratu. Nie odrywał ode mnie ponurego wzroku, a ja poczułam, że moje ciało zamienia się w kamień, gdy przystojną twarz Liama wykrzywił grymas furii. Uczucia, którego nigdy u niego nie widziałam.
Adam posłał mi bezczelny uśmieszek, odsunął się i obrócił, żeby spojrzeć na kapitana i resztę rycerzy. Wywołano ostatnie imię, koszmar zbliżał się do końca… Ale ohydna trucizna, którą Adam wsączył w uszy Liama, wywarła zamierzony efekt.
W jednej sekundzie Adam stał spokojnie, rozpromieniony i dumny, w następnej poleciał na bok na ziemię, ponieważ ktoś rzucił się na niego.
Myślę, że mogłam wrzasnąć imię Liama, ale wszystkie dźwięki stały się stłumione, a zatłoczony rynek zaciskał się wokół mnie.
Krew zaszumiała mi w uszach, moje nogi instynktownie poderwały się do biegu i poniosły mnie tam, gdzie Adam przewrócił mojego brata na plecy i przycisnął go do pokrytego pyłem bruku.
Z całą pewnością krzyknęłam imię, ale tym razem było to imię Adama. Albo może zastępujący je bardzo wulgarny epitet.
Wszystkie głowy zebranych odwróciły się do mnie, a potem z powrotem ku rozgrywającej się przed nimi skandalicznej scenie.
– Adam! – wrzasnęłam, już prawie przy nich. Liam łapał powietrze i wymachiwał na oślep rękami, ale przeciwnik przytrzymywał go z doprowadzającą mnie do furii łatwością. – Zostaw. Go. W. Spokoju.
Liam oddychał ciężko i zaciskał dłonie w powietrzu. Uświadomiłam sobie, że nie próbuje atakować, ale stara się oddychać.
Ogarnął mnie gniew, nagi, czerwony i płomienisty.
Gdy znalazłam się koło Adama, moja pięść trafiła w jego i tak już poobijaną twarz. Pomimo chroniących rękawiczek kłykcie zapiekły mnie od uderzenia.
Mimo to nie powstrzymałam się i wymierzyłam kolejny cios w szczękę Adama, cofając się dopiero wtedy, gdy odskoczył z rozciętą i krwawiącą dolną wargą.
Kropelki krwi spadały na szare kamienie. Na wyczyszczonych do połysku butach Adama wykwitły krwawe plamy.
Kątem oka dostrzegłam gwałtowny ruch. Gdy pozwoliłam sobie rzucić szybkie spojrzenie, zobaczyłam, że kapitan podniósł rękę, rozkazując swoim gotowym do działania ludziom zaczekać.
Najwyraźniej chciał zobaczyć, jak potoczą się wydarzenia, a ja z największą przyjemnością byłam gotowa pokazać, co potrafię.
– Zapłacisz mi za to – warknął Adam i rzucił się na mnie, a w jego oczach zalśniła wściekłość.
Z przebiegłym uśmieszkiem zanurkowałam pod wyprowadzającym cios ramieniem i zrobiłam unik przed jego atakiem, splatając za plecami ręce w rękawiczkach.
Był silny. Prawie dwa razy większy ode mnie. Ale ja byłam szybsza. Dużo, dużo szybsza.
Prawdopodobnie myślał, że wczoraj pod sklepem miałam szczęście, ale teraz zrozumie, że na to „szczęście” ciężko zapracowałam.
Zrobiłam kolejny unik przed ciosem, który z pewnością byłby bolesny, zanurkowałam z prawej strony i obróciłam się, zanim Adam w ogóle zdążył zauważyć, że nie trafił w cel.
– Nie jesteś już taki pewny siebie, co? – zadrwiłam. Miedziane pasma wysunęły mi się z luźnego warkocza. Na czole miałam cienką warstewkę potu, w gardle czułam walące tętno.
Może byłam po prostu zdeprawowana, ale przypływ energii towarzyszący walce dodawał mi sił. Walka miała sens – to był taniec, którego mogłam się nauczyć, uspokajający rytm. Adrenalina była lepsza niż każdy alkohol. Lepsza niż wykradziony pocałunek albo czyste niebo. Karmiłam się tym rozpasanym chaosem.
Moja pięść trafiła Adama w żebra, aż jęknął donośnie, a całe powietrze uszło mu z płuc. Taki cios by go nie zatrzymał, ale zanim zdążył go skontrować, pochyliłam się i kopniakiem podcięłam mu nogi…
Aż wylądował dokładnie w takiej pozycji, jak wcześniej Liam.
– O wiele lepiej patrzy się na ciebie z góry. – Stanęłam nad Adamem, który przyciskał dłonie do jasnych kamieni, a jego pierś unosiła się i opadała z wściekłością. Mój oddech był cały czas wyrównany i pewny.
Włoski na karku mnie zamrowiły, więc pozwoliłam sobie szybko rzucić okiem przez ramię.
Podczas gdy Adam podnosił się z ziemi z nieodwracalnie zszarganą godnością, ja zobaczyłam, że obsydianowy hełm dowódcy jest skierowany w moją stronę. Długie, ząbkowane szczeliny ukrywały oczy i nie pozwalały dostrzec nawet kawałka twarzy, ale czułam jego spojrzenie.
Na moich rękach pojawiła się gęsia skórka, ogarnęła mnie nieznana dotąd fala niepewności. W odróżnieniu od wcześniejszego lodowatego złego przeczucia to zimno paliło jak ogień.
Gdy na kamiennym bruku rozległy się ciężkie kroki, oderwałam wzrok od kapitana i skierowałam uwagę na mojego nieokrzesanego przeciwnika. Z pomrukiem niezadowolenia wymierzyłam lewy prosty, zrobiłam unik, a potem obróciłam się z gracją i trafiłam Adama prosto w potylicę.
Osunął się na kolana, a jego głowa poleciała do przodu. Widok twarzy Adama uderzającej o bruk pozostanie na zawsze jednym z moich ulubionych wspomnień.
Praktycznie promieniowałam mściwą radością. Uśmiechałam się na widok śliny cieknącej z ust Adama i mieszającej się z jego krwią. Leżał znokautowany.
Zacisnęłam powieki. Walka się zakończyła. Liam był bezpieczny. Adam został cudownie upokorzony.
Teraz jednak musiałam się zmierzyć z konsekwencjami mojego postępowania.
Obróciłam się na pięcie w wytartych butach i stanęłam naprzeciwko rycerzy, ignorując szepczący tłum, który zapewne będzie plotkować o tym, co tu się wydarzyło, przez długie lata.
Kapitan nie ruszył się nawet o krok z miejsca. Wszyscy rycerze za jego plecami rozmyli się w moich oczach w plamy zbroi, metalu i szpikulców.
– Jak się nazywasz?
Omal nie zachwiałam się ze zdumienia. Potężny dowódca zniżył się do tego, żeby przemówić. Zaś jego głos… był miękki i głęboki jak czerwone wino w zimowy wieczór.
– Kiara Frey – odpowiedziałam, ściągając łopatki i unosząc podbródek. Możliwe, że będę żałować tej chwili do końca życia, ale nie zamierzałam się ukorzyć. Nawet przed kimś takim jak on. Przed Ręką Śmierci.
Kapitan pozostawał nieruchomy. Jak posąg bez życia.
Rozumiałam, czemu tak wielu ludzi się go boi. Miał irytujący dar budzenia przerażenia bez konieczności choćby mrugnięcia okiem. Godna zawiści umiejętność.
Oddech uwiązł mi w gardle, gdy czas płynął. Moje nieszczęsne serce groziło samozapłonem. Moje wargi się rozchyliły, gdy się odezwał…
– Dodać ją.
Co takiego?
Otworzyłam usta. To było… coś niesłychanego, co nigdy wcześniej się nie wydarzyło. Kobiety nie brały udziału w walce. Na pewno nie przez ostatnie pół wieku…
Czyjeś ręce pochwyciły mnie, zanim zdołałam zrozumieć, co się właśnie zdarzyło na tym przeklętym świecie.
Ledwie zwróciłam uwagę na palce wbijające się w moją skórę tak mocno, że z pewnością pozostawią sińce odcinające się niezdrowym fioletem i niebieskością od mojej jasnej skóry. Nie przyjrzałam się wszystkim znajomym twarzom w tłumie ani nie zdołałam popatrzeć po raz ostatni na rodziców czy na mojego brata, który nie powrócił do szeregu.
Nie miałam szansy się pożegnać, ponieważ dwóch rycerzy w ciężkich zbrojach podniosło nieprzytomnego Adama i wrzuciło go bezceremonialnie na wóz, piętnastu pozostałych chłopców zaś otoczyło mnie ze wszystkich stron jak opływająca fala.
Widziałam tylko kapitana i wyczuwałam okrutny uśmiech skrywany pod tym hełmem.
Zostałam zwerbowana przez Rycerzy Wiecznej Gwiazdy…
Wybrana osobiście przez Rękę Śmierci.ROZDZIAŁ 4
REKA SMIERCI
Nie myśl o powrocie, dopóki nie zdobędziesz tego, co jest mi potrzebne.
– Z LISTU KRÓLA CIRIANA DO RĘKI ŚMIERCI
50. ROK KLĄTWY
Ta dziewczyna będzie stanowić cenne uzupełnienie naszych szeregów.
Król Cirian rozkazał, żebym przyprowadził mu wojowników, a mnie udało się znaleźć jedną taką osobę w gromadzie dzieciaków.
Dzieciaków, które niedługo stracą życie.
Ale może Kiara Frey będzie mieć szansę.
Może ona dokona tego, co nie udało się żadnemu z dotychczasowych rycerzy.
I przeżyje.ROZDZIAŁ 5
KIARA
Stolica to zimne miejsce. Wyczuwam tutaj zło przenikające kręte uliczki i wdzierające się w czarne serca mieszkańców. Z każdym oddechem czuję złowrogie intencje i nie mogę się doczekać chwili, gdy pozbędę się tej trucizny z płuc. Nie zamieszkamy tutaj, ponieważ tak koszmarne miejsce może skazić rodzinę, którą pobłogosławił nas los. Powrócimy za dwa tygodnie.
– Z LISTU STELLI FREY DO MATKI, AURORY ADAIR
30. ROK KLĄTWY
Nie miałam czasu, żeby zmyć z siebie krew.
Czerwień zaschła na moich czarnych skórzanych rękawiczkach i osypywała się płatkami, gdy przesuwałam ręką po tunice.
Z każdym krokiem, z którym oddalałam się od mojej wsi i zbliżałam do stolicy Asidii, powracały wspomnienia. Te ostatnie chwile wolności powtarzały się bez końca w mojej głowie. Jeden moment, krótki jak mgnienie oka, przesądził o całym moim życiu, albo raczej tym, co z niego pozostało.
Czy nie tego zawsze pragnęłaś? – pomyślałam z goryczą. Znaleźć się gdziekolwiek, byle nie w Cili, stać się kimś nieskażonym wydarzeniami sprzed dekady?
Kiedy jednak pragnienia się urzeczywistniają, nigdy nie czujesz się tak, jak sobie wcześniej wyobrażałaś.
W tym momencie byłam po prostu odrętwiała.
Szliśmy całymi godzinami, a ja mimo wyczerpania parłam naprzód, przepychając się na czoło grupy, bliżej ukrytego pod hełmem kapitana.
Pozostali rekruci nie wydawali się zachwyceni obecnością dziewczyny, jedynej wśród nich. Tylko ciemnowłosy chłopak z piegami na nosie deptał mi cały czas po piętach i uśmiechał się leciutko, ilekroć spojrzałam w jego stronę. Skrzywiłam się i odwróciłam z powrotem, żeby patrzeć na kapitana rycerzy jadącego przodem na karym wierzchowcu.
Wbijanie gniewnego wzroku w jego potylicę nie wywarło pożądanego efektu, bo nie obejrzał się ani razu. Byłam dla niego nikim. Zwykłym szeregowcem.
Po kolejnych czterech godzinach ten drań raczył się odezwać.
– Witamy w Scionie, chłopcy. – Kapitan obrócił się w siodle, a jego skryta pod hełmem twarz skierowała się w moją stronę, jakby wiedział, gdzie szłam przez ten cały czas. Wzdrygnęłam się. Nie widziałam jego oczu, ale czułam jego spojrzenie przepalające moją skórę i docierające do wnętrza.
Instynkt podpowiadał, żebym pochyliła głowę, ale wujek Micah przypomniałby, żebym nigdy nie okazywała uległości. „Nie opuszczaj wzroku nawet w obliczu śmierci”, powiedział podczas jednego z wielu potajemnych treningów w lesie w pobliżu wsi. „Nie powinnaś się obawiać śmierci, tylko porażki”.
Śmierć nie wydawała się jednak szczególnie atrakcyjną perspektywą.
Kapitan w końcu się odwrócił i skierował do ogromnej bramy stolicy.
Wbrew sobie poczułam się tak, jakbym została przez niego w tym momencie napiętnowana, a moje policzki zrobiły się gorące. To był człowiek, który zabrał mnie z domu, odebrał mi wszystko, co znałam. Prawdę mówiąc jednak, byłam za to wdzięczna; gdyby Liam został wybrany, przeżyłby najwyżej kilka tygodni. Ja natomiast miałam szansę przetrwać. Wujek dobrze mnie wyszkolił, nawet jeśli jego metod nie dałoby się nazwać humanitarnymi.
Raz, gdy miałam trzynaście lat, zakuł mnie w kajdany i zawiązał mi oczy, a potem zostawił dwadzieścia pięć kilometrów od domu. Dwie godziny zajęło mi otwarcie zamka, a kolejnych osiem – powrót do domu bez kierowania się według gwiazd.
Gdy nie pozostawał żaden wybór, można było tylko walczyć lub umrzeć. Poza tym ukształtowano mnie na wojowniczkę, więc zamierzałam stać się wojowniczką.
Uniosłam podbródek. Zobaczyłam żołnierzy z królewskimi herbami ustawionych na murach i wykrzykujących rozkazy związane z naszym przybyciem.
Załopotały szkarłatne płaszcze, muskularne ramiona obróciły kołowrót, aby podnieść najeżoną kolcami żelazną kratę, która broniła miasta przed atakami, chociaż nie było już takiej potrzeby. Król Cirian wymordował wszystkich mogących stanowić choćby najmniejsze zagrożenie dla jego władzy. Bez wahania zarżnął swojego poprzednika, króla Briona, w latach chaosu, który nastał po rzuceniu klątwy. Nawet cieszący się ogromnym autorytetem kapłani i kapłanki słońca służący Rainie nie odważali się zbliżyć do stolicy z obawy przed nowym monarchą. Krążyły plotki, że ukrywają się w miasteczkach i wsiach w całym kraju, ponoć oczekując dnia, w którym ich bogini powróci, a oni będą mogli znowu rezydować w swojej tajemniczej świątyni położonej gdzieś w górach na południu.
Ja przypuszczałam, że dawno temu stracili wiarę.
Rekruci poruszali się jak jedna jednostka złożona z zagubionych dzieci, a rycerze eskortowali nas przez bramę. Czułam się, jakbym szła na pewną śmierć, a śmiech krążących w górze wron nie pomagał na mój narastający niepokój. Jeśli ten widok nie był omenem zesłanym przez bogów, to nie wiem, co należałoby za takowy uznać.
Nienaturalnie wielkie ptaki dziobały odcięte głowy, które umieszczono na zardzewiałych pikach.
Zastanawiałam się, czy te wrony są tak duże, ponieważ mają mnóstwo jedzenia – naliczyłam co najmniej piętnaście głów zatkniętych obecnie na murze. Niektóre ofiary musiały ponieść śmierć niedawno, inne były tak wydziobane, że nie dałoby się rozpoznać rysów ich twarzy. Nie można było mieć cienia wątpliwości co do tego, czym są – ostrzeżeniem.
Żołnierze o kamiennych twarzach należeli do Straży Królewskiej. Nosili czarne spodnie i ciemnoczerwone tuniki z królewskim herbem – sierpem księżyca i gwiazdą na tle słońca – wyhaftowanym na piersi. Większość nie zwracała na nas uwagi, z wyjątkiem tych, którzy zauważyli mnie w grupie chłopców z powodu niepotrzebnie przyciągających wzrok długich, płomiennych włosów.
Jeśli się gapili, uśmiechałam się i machałam do nich.
Nic tak nie odbiera wrogowi pewności siebie jak uśmiech.
Gdy minęliśmy bramę główną, kapitan poprowadził nas wąską ulicą brukowaną wygładzonymi kamieniami. Po obu stronach wznosiły się wysokie domy z cegły, bez wyjątku pomalowane na różne odcienie szarości.
Nie zwracałam uwagi na przypadkowych przechodniów, tylko rozglądałam się po zakręcających uliczkach, podziwiając imponujące proste linie surowych budynków w tej ponurej stolicy.
Ozdobne latarnie zrobione z posplatanego srebra wznosiły się co dziesięć metrów, a pod każdą z nich rosła w doniczce węglowa paproć.
Zauważyłam, że nie brakowało ani jednego kamienia, a fasady domów były nieskazitelnie czyste i zadbane. Gdyby nie ta szarość i biel, Sciona mogłaby być uderzająco pięknym, może nawet zachwycającym miastem. Jednakże gdy patrzyłam wokół, odczuwałam jedynie smutek. Nie było dzieci bawiących się ze śmiechem na ulicach. Nie było handlarzy zachwalających swoje towary ani plotkujących mieszczan. Tylko surowa szarość i cisza.
Gdy minęliśmy szczególnie ostry zakręt, zobaczyliśmy przed sobą imponujący zamek, którego widok podziałał na mnie jak cios kamieniem w brzuch.
Wznosił się na dziesiątki metrów w górę, sięgając chmur, i został wykonany z nieprzezroczystego, grubego szkła. Miał barwę kamienia księżycowego, kojarzącą się ze stalą. Dwie ogromne bliźniacze wieże pięły się do nieba i wydawały się przeszywać je czubkami ostrzejszymi od każdego miecza. U podnóża zamku lśniły tysiące rozrzuconych kamieni słonecznych, rozjaśniających każdy złowróżbny kąt i każdą ostrą krawędź.
Niektórzy mogliby nazwać ten widok pięknym.
Ja do nich nie należałam.
Rycerz o ciemnokasztanowych włosach machnął na nas ręką, pozwalając przejść przez bramę na wysypane żwirem ścieżki ogrodu otaczającego mury fortecy.
Przesunęłam dłonią po jednym z zimnych, marmurowych posągów, które mijaliśmy.
Raina, zaginiona bogini słońca, stała obok Arla, boga ziemi. Jego twarz stężała jakby w wyrazie rozczarowania, ale mimo to malowały się na niej doświadczenie i mądrość. Pod wieloma względami kojarzył mi się z wujkiem Micahem. Muskularny Lorian, bóg zwierzyny i łowów, górował nad Silasem, bogiem wody o smukłym ciele i długich kończynach.
Pośrodku zaś stał bóg księżyca, którego spokojna twarz była urzekająco piękna. Jego prawdziwe imię zostało zapomniane lub wymazane dawno temu, a każda księga opowiadająca o bogach nazywała go inaczej. Nawet jego słynni ze swojej ekscentryczności kapłani i kapłanki nie znali jego prawdziwej twarzy, a ja często się zastanawiałam, jak cały kraj mógł o nim zapomnieć. Zdarzały się jednak bardziej osobliwe rzeczy.
Oczywiście moja patronka nie znalazła się w gronie najważniejszych bogów i bogiń. Maliah, bogini zemsty i odkupienia, była siłą, z którą należało się liczyć, i z pewnością modliło się do niej wielu wojowników. Jednakże, jak większość mniej potężnych bóstw, nie mogła liczyć na należną jej cześć.
Za posągami umieszczono okazałą fontannę w kształcie konia w galopie unoszącego przednie kopyta, po których spływała woda. Na szerokim grzbiecie wyryto płomienny symbol bogini słońca – lśniący sztylet przeszywający promienne słońce – którego teraz używali także Rycerze Wiecznej Gwiazdy.
Koń musiał być podobizną Thei, legendarnej klaczy Rainy.
Ktoś złapał mnie za dłoń w rękawiczce i pociągnął do przodu. To był piegowaty chłopak, który wcześniej się do mnie uśmiechał. Drgnęłam, wszystkie nerwy mojego ciała zamrowiły z powodu dotyku, do którego nie byłam przyzwyczajona. Powoli wysunęłam rękę z jego dłoni, ale najpierw uśmiechnęłam się do niego. Wiedziałam, że ten uśmiech nie sięgnął moich oczu.
– Milczeć i iść za mną.
Ten rozkaz wydał rycerz o kasztanowych włosach, który – jak przypuszczałam – był. Zeskoczył ze swojego wierzchowca i skinął lekko głową, a pozostali rycerze poszli w jego ślady. Stajenni pojawili się jak spod ziemi, żeby pospiesznie odprowadzić zdrożone konie.
– Chodźcie. – Wicekapitan machnął ręką.
Zapewne nosił jakieś napuszone męskie nazwisko, takie jak Hawk lub Steel. Zastanawiałam się, czy jego twarz by popękała, gdyby się uśmiechnął.
Może kiedyś to sprawdzę.
Wicekapitan przeprowadził nas wąskimi drzwiami obok stajni. Słoneczne kamienie w zakurzonych uchwytach oświetlały szklane ściany i nadawały podłodze barwę ciemnego mchu. Całkowicie ominęliśmy główne wejście do pałacu i weszliśmy do środka tajemniczym korytarzem, w którym od czasu mijali nas rośli rycerze, zatrzymując się tylko po to, by skinąć głową wicekapitanowi.
Po wielu minutach tunel zaczął opadać pod kątem w dół, co sprawiło, że znaleźliśmy się pod główną częścią pałacu.
W ubiegłym roku urzędnik wybrany przez moją rodzinną Cilę odwiedził zamek na doroczne wezwanie królewskie. Chociaż nie zapuszczał się w podziemia, opowiadał o licznych plotkach krążących po stolicy. Wśród historii o torturach, potajemnych zabawach i innej rozpuście przekazywał też pogłoski, że rycerze są trzymani pod ziemią jak służące królowi potworne bestie. Najwyraźniej urzędnik nie minął się pod tym względem z prawdą.
Zastanawiałam się, co znajduje się w komnatach na górze – zapewne przepełnionych nieprzeliczonymi skarbami i nieprzyzwoitymi luksusami – podejrzewałam jednak, że nie zostanę tam wpuszczona. Bogaci i szlachetnie urodzeni obywatele Sciony zapewne nie mieli ochoty oglądać twarzy zaprawionych w bojach wojowników, którzy strzegli ich bezpieczeństwa. Woleli żyć w nieświadomości. Mimo to bujna wyobraźnia podsuwała mi różne obrazy, chociaż wcale nie zależało mi na takiej przesadzie i ekstrawagancji.
Po jeszcze minucie marszu korytarz doprowadził nas do sali na planie koła, pośrodku której zwisał ogromny żelazny świecznik.
Setki świec barwy kości słoniowej lśniły w górze, rzucając blask na rozmaite rodzaje broni zajmującej każdy centymetr tej ponurej rotundy. Widok tylu mieczy, sztyletów i łuków niemalże wycisnął z moich oczu łzy radości.
Może nie będzie tutaj aż tak źle. Liam zawsze powtarzał, że powinnam myśleć bardziej pozytywnie, więc teraz chyba byłby ze mnie dumny.
Kapitan zatrzymał się dokładnie pod świecznikiem jak mroczny cień wśród płomieni. Wolałabym, żeby zdjął już ten przeklęty hełm.
– Cisza i słuchać! – krzyknął wicekapitan, a donośna komenda sprawiła, że przeszły mnie zimne dreszcze. Nawet świece zadrżały na dźwięk jego głosu. – Dostaniecie przydzielony numer i pryczę. Dostaniecie dwie zmiany ubrania, więc dbajcie o nie. Na nic więcej nie możecie liczyć. – Rozejrzał się wśród szurających nogami chłopaków, z wyraźnym niesmakiem taksując wzrokiem nowych podopiecznych, a potem znowu się odezwał. – Możecie się do mnie zwracać „poruczniku Harlow”. Będę nadzorować wasz trening. A teraz ustawcie się przed bratem Damianem i bratem Carterem. Oni przydzielą wam numery.
No dobrze, czyli wicekapitan miał nazwisko. Pasowało do niego, chociaż Hawk mogłoby być chyba odrobinę lepsze.
Brązowowłosy chłopak, który nie odstępował mnie na krok, ustawił się w kolejce za moimi plecami.
– Słyszałem, jak załatwiłaś tego dupka Adama – szepnął do mnie. Nie odwróciłam się, więc ciągnął: – Chłopcy z twojej wsi mówili, że poruszałaś się jak cienista bestia i że po minucie leżał jak długi.
To lekka przesada. Zajęło mi to chyba ze trzy minuty.
– Żadna ze mnie cienista bestia – powiedziałam i się wzdrygnęłam. Moje umiejętności były ponadprzeciętne, ale nie dało się ich porównać do istot, które żyły, aby służyć ciemności. Podobno potrafiły przybierać ludzką postać, składały się z koszmarów i popiołu, a były tak szybkie, że w jednej chwili mogły pożreć duszę swojej ofiary.
– Nazywam się Patrick. – Przysunął się bliżej, chociaż kolejka jeszcze się nie ruszyła.
Odwróciłam się z westchnieniem i zobaczyłam na jego pełnych wargach ten sam co wcześniej półuśmiech. Tak bardzo mu zależało, żeby z kimś się zaprzyjaźnić, że prawie zrobiło mi się go szkoda.
– Kiara. Przyjaciele mówią mi Ki. – Inna sprawa, że nie miałam wielu przyjaciół. Tylko Liama. Moje serce ścisnęło się na myśl o tym, że więcej go nie zobaczę, więc odwróciłam się do Patricka plecami, zanim moja twarz mogłaby coś zdradzić.
Niedługo potem stanęliśmy przed Damianem i Carterem o surowych i obojętnych twarzach.
Pierwszy z nich był chyba po dwudziestce, podczas gdy drugi miał gęstą, przetykaną siwizną brązową brodę i zmarszczki przecinające czoło. Kojarzył mi się z kowalem z Cili, mężczyzną, który częściej krzywił się gniewnie, niż uśmiechał, i który rzucał podkowami w dzieci na tyle bezczelne, żeby wchodzić do jego kuźni.
Od razu polubiłam starszego z rycerzy.
– Dwadzieścia sześć – obwieścił Carter i podał mi zwitek białawego pergaminu, na którym nagryzmolono nieporządnie ten numer. Rzucił mi zaciekawione spojrzenie, a jego zimne niebieskie oczy odrobinę zmiękły. Jeden kącik jego ust uniósł się, ale opadł szybko. – Dalej, dziewczyno. – Ruchem ogolonej głowy wskazał w prawo.
Patrick dostał numer dwadzieścia siedem i omal nie potknął się o moje nogi, próbując za mną nadążyć.
Przed nami rozciągał się długi korytarz z pomalowanymi na kolor szkarłatny otwartymi drzwiami po obu stronach. Nasz pokój był trzeci po lewej od końca.
Nie zaskoczyło mnie, gdy zobaczyłam chyba ze dwa tuziny wąskich prycz z cienkimi jak papier poduszkami i kocami zeżartymi przez mole. Może i byłam doskonale wyszkoloną wojowniczką, ale mimo wszystko ceniłam sobie miękką pościel, a takich warunków nie dałoby się nazwać luksusowymi. Z westchnieniem zabrałam tobołek z czystym ubraniem, ponieważ nie mogłam się doczekać kąpieli.
Moje buty zatrzymały się z poślizgiem na kamieniach, a Patrick wpadł na mnie gwałtownie od tyłu.
Kąpiel.
Bogowie, tego sobie nie przemyślałam. Nie było mowy, żebym rozbierała się przed tą bandą nieudaczników, a chociaż moje poczucie wartości było obecnie niskie jak nigdy wcześniej, pozostało mi trochę godności. Musiałam także pamiętać o moich dłoniach. Gdy tylko chłopcy poznają mój sekret, będę miała poważniejsze zmartwienia niż nagość.
Moje lęki ożyły kilka minut później, a puls przyspieszył na widok tego, co miałam przed sobą.
Łaźnia okazała się pojedynczym basenem w słabo oświetlonym pomieszczeniu, w którym wodę filtrował warczący mechanizm. Rozdano nam pachnące sosną mydła, a chłopcy bez namysłu zaczęli się rozbierać. Rzucali brudne ubrania na bok i biegli do prostokątnego basenu.
Absolutnie nie było mowy, żebym się tutaj obnażyła. Nie miałam szans na choćby cień prywatności.
– Czy… czy potrzebujesz pomocy? Znaczy może nie pomocy jako takiej, ale…
Skrępowanie na twarzy Patricka było wyraźnie widoczne. Rozpaczliwie potrzebowałam kąpieli, moja skóra i włosy cuchnęły po podróży i wielu, wielu związanych z nimi przejściach.
– Dziękuję, ale nie skorzystam z twojej „pomocy”, Patricku – odpowiedziałam, krzywiąc się. Podeszłam do samotnego rycerza stojącego na straży i opartego plecami o ścianę barwy stali. Mógł być o rok lub dwa starszy ode mnie, z chłopięcą twarzą pozbawioną jeszcze blizn typowych dla rycerzy. To zapewne jeden z nowicjuszy, co miało sens, skoro powierzono mu opiekę nad łaźnią. Przymrużone oczy świadczyły o braku zadowolenia. – Yy, przepraszam, sir – zaczęłam i zaczekałam, aż jego brązowe oczy skierują się na moment na mnie. – Czy to możliwe, żeby się wykąpać, kiedy wszyscy już pójdą?
Z głębokim westchnieniem odwrócił do mnie głowę. Zaraz potem jego wzrok padł na moją pierś, a na jego policzkach pojawił się cień różu.
– Rekruci, którzy dawniej chcieli się kąpać w samotności, robili to zazwyczaj po obiedzie. Ale masz się spieszyć – dodał szorstko i odwrócił się, żeby pokazać, że uważa tę rozmowę za zakończoną.
Podziękowałam wszystkim bogom, którzy mi przyszli do głowy.
Wyminęłam wszystkie nagie ciała w łaźni przepełnionej chłopcami i pospiesznie wróciłam do naszego pokoju, gdzie z głośnym jękiem rzuciłam się na przydzieloną mi pryczę.
Gdyby tylko Micah mnie teraz widział.
Jak go znam, pewnie by pękał ze śmiechu.ROZDZIAŁ 6
REKA SMIERCI
Nie zauważysz, że się zbliża; przekonasz się tylko, że masz poderżnięte gardło, a śmierć wyciąga po ciebie ramiona. Jeśli Ręka Śmierci miał duszę, utracił ją bardzo dawno temu.
– FRAGMENT KSIĘGI LEGENDY ASIDII
Nie zawracałem sobie głowy ściąganiem zabłoconego podróżnego ubrania. Tym lepiej, ponieważ kilka sekund po tym, jak wszedłem do swojej komnaty, ktoś wsunął w szczelinę pod drzwiami świstek papieru.
Nie było wątpliwości, kto go przysyła.
Z westchnieniem podszedłem do szafy, aby zabrać moje narzędzia zagłady. Miałem ponad dwadzieścia ostrzy różnych rozmiarów i wykorzystywanych do różnych celów – aby ostrzegać, okaleczać, zabijać.
Misja, która czekała mnie tej nocy, była szybka.
Przemknąłem przez wewnętrzne sanktuarium i wyślizgnąłem się przez bramę z bronią ukrytą pod skórzaną kurtką. Nikt nie odważył się patrzeć w moją stronę.
Byłem śmiercią, a ludzie mający głowę na ramionach zazwyczaj mnie unikali.
Zakradłem się przez drzwi dla służby do posiadłości w najbogatszej dzielnicy miasta. Tylko szlachetnie urodzeni oraz mężczyźni i kobiety z klasy wyższej zamieszkiwali południową część Sciony, a ich drzwi nie były nigdy zamykane, jakby chcieli rzucić światu wezwanie. Nikt nie ośmieliłby się obrabować wybrańców Ciriana – oprócz mnie.
Niestety dzisiaj zamierzałem odebrać im znacznie więcej niż gotówkę.
Zatrzasnąłem umysł, ścisnąłem w dłoni sztylet i wziąłem się do pracy.