Zabić twardziela - ebook
Zabić twardziela - ebook
Znana psycholożka i pisarka rozprawia się z polskim mężczyzną. Zagubionym, sfrustrowanym, przeżywającym kryzys męskości. Ale to nie tylko sąd nad mężczyzną, to również katalog rad, jak z tego kryzysu wyjść.
Czytajcie panowie, czytajcie też panie, bo ta książka jak żadna inna pomoże zrozumieć, a potem rozwiązać problemy niejednego związku!
Kategoria: | Poradniki |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7700-122-6 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Takie hasła są zwykle na wyrost, ale w gruncie rzeczy… „Mężczyzna to nieskomplikowane urządzenie, ma tylko jedną dźwignię”, napisała Manuela Gretkowska w „Kabarecie metafizycznym”. Jeśli tak, to jeden film może wystarczyć.
Żartujesz?
Trochę. Ten film naprawdę dużo mówi o męskości. O wzorcu, który obowiązywał przez wieki i dalej jest obecny w naszej kulturze, choć nie za dobrze służy mężczyznom i ich bliskim.
Jaki to wzorzec?
Reprezentuje go postać grana przez Artura Żmijewskiego. To mężczyzna w średnim wieku, który odniósł sukces zawodowy, ma wysoką pozycję społeczną, jego związek co prawda się rozpadł, ale na widok kobiet jemu nadal włącza się niemal automatycznie opcja „uwodzenie”. Bohater jest ojcem prawie dorosłego syna, z którym od ponad dwóch lat nie miał kontaktu, bo praca mu na to nie pozwalała i tak dalej.
To typowy mężczyzna?
Typowy przedstawiciel tych, którym się udało. Niestety, kłopoty rodzinne wytrącają go z samozadowolenia.
No i jak taki „wzorcowy” mężczyzna radzi sobie z kłopotami?
Nie radzi sobie. To znaczy ma świetne pomysły, jak rozwiązać problem szybko, skutecznie i bez wnikania w uczucia i potrzeby innych. To jest w tym filmie najzabawniejsze. Na widowni słychać śmiech rozpoznania – aha!, świetnie to znamy. Znamy takiego mężczyznę, który wie, jak wszystko powinno wyglądać, wie, co jest psim obowiązkiem matki i gdzie ojciec będzie miał najlepszą opiekę. Ten mężczyzna na wszystko znajdzie rozwiązanie. Gdyby inni nie stawiali oporu, po kilku godzinach mógłby wrócić do swojego świata z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Tylko że ten świetny profesjonalista, dobrze osadzony w życiu, w świecie uczuć zachowuje się jak słoń w składzie porcelany. Trudną sytuację dotyczącą innych ludzi chce rozwiązać ponad ich głowami, jakby przestawiał pionki na szachownicy. Dopiero gdy szybkie sposoby rozwiązania problemu zawodzą, opornie dopuszcza do siebie uczucia i zaczyna dostrzegać je u innych.
Rozumiem, że czasem męskie pomysły mogą nie być skuteczne, ale ta gotowość rozwiązania problemu chyba zasługuje na uznanie?
W filmowej sytuacji te pomysły są zabawne przez swoją nieadekwatność. I to budzi śmiech, a nie jego dobra wola i chęć zajęcia się sprawą. Są sytuacje, kiedy najpierw trzeba zrozumieć innych ludzi, rozpoznać swoje emocje i zmierzyć się z nimi, a dopiero potem można zacząć sprawnie działać.
Ale bywają przecież sytuacje, w których męskie sposoby są adekwatne i godne szacunku?
Jasne, że tak. Filmowy bohater też w pewnym momencie znajduje się w sytuacji, która wymaga od niego odwagi, zachowania zimnej krwi i szybkiego działania. Wybucha pożar, jego ojciec jest w płonącym budynku, trzeba go stamtąd wyciągnąć. No i ten facet nie leci tam nieprzytomnie, lecz zachowuje się i odważnie, i racjonalnie. Owija się mokrym kocem i dopiero wtedy wchodzi w płomienie.
Czyli zachowuje się bohatersko?
O, tak, ryzykuje własnym życiem. Świat od wieków oczekuje od mężczyzn takiej postawy i od wieków ich do niej przygotowuje. To mężczyźni byli mięsem armatnim, to oni mają zostać do końca na tonącym okręcie, najpierw trzeba ratować dzieci, starców, kobiety. Dlatego takim szokiem była postawa kapitana statku Costa Concordia, który rozbił się w 2012 roku u wybrzeży Toskanii. Kapitan Francesco Schettino zszedł z pokładu, gdy trwała jeszcze akcja ewakuacyjna, i nie chciał wrócić. Cały świat był wstrząśnięty jego postawą, bo okazało się, że kapitan nie tylko nie dorósł do swojej roli, ale zawiódł też jako mężczyzna. W języku polskim słowo „męstwo” nie przez przypadek pochodzi od „męskości”, w całej naszej cywilizacji mężczyźni są zobowiązani do bohaterstwa.
Ale przecież nie wszyscy! Kapitan to kapitan, ale w czasach pokoju mężczyźni raczej nie muszą narażać swojego życia?
W gruncie rzeczy wielu z nich ciągle je naraża, w kopalniach, na budowach, podczas niebezpiecznych misji. Ale tu chodzi raczej o postawę kształtowaną przez oczekiwania społeczne, ona często dochodzi do głosu w sytuacjach ekstremalnych, nawet jeśli na co dzień mężczyźni nie są jej świadomi. Gdy w zeszłym roku w Stanach Zjednoczonych jakiś szaleniec strzelał do widzów na premierze „Batmana”, kilku mężczyzn zginęło dlatego, że osłonili swoim ciałem dziewczyny, z którymi przyszli do kina. To byli zwykli chłopcy, a nie żołnierze ćwiczeni do walki, nie mieli nawet czasu na podjęcie decyzji, zachowali się odruchowo. Mężczyzna ma chronić kobiety i dzieci, jakby jego życie było mniej ważne, ten impuls jest silniejszy niż instynkt przetrwania, chęć ucieczki, schowania się, ratowania za wszelką cenę.
Poruszające.
Bardzo. Budzące podziw i szacunek. A jednocześnie trudno uniknąć refleksji, jak wielkie siły działają na mężczyzn w procesie socjalizacji. Jak to możliwe, że przeważają nad instynktem życia? Jaką cenę płacą za to mężczyźni? Tylko część z nich spotyka w życiu sytuacje, w których mogą wykazać się bohaterstwem, ale ten przykład pokazuje, że wielu z nich jest na to gotowych. Ta gotowość musi ich drogo kosztować.
A czy zdarzyło ci się podziwiać mężczyznę za tę gotowość do działania w normalnych sytuacjach, wymagających nie bohaterstwa, a jedynie zachowania zimnej krwi?
Oczywiście. Wiele lat temu z moim drugim mężem i córką wracaliśmy samochodem do Polski po kilku miesiącach pobytu za granicą. Ja prowadziłam i pech chciał, że złapaliśmy gumę. Była jakaś czwarta nad ranem, deszcz, zimno i ciemno, chyba najgorsze okoliczności przyrody, jakie mogą się zdarzyć. Zjechałam na pobocze, ale żeby dostać się do koła zapasowego, trzeba było wyjąć wszystko z bagażnika. Samochód zapakowany po dach, pobocze wąskie, tuż obok rów, deszcz, wiatr, nic tylko siąść i płakać. Ręce mi opadły. I wtedy mój mąż, który właśnie się obudził, zamiast kląć na czym świat stoi, oskarżać, że to moja wina i tak dalej, włożył kurtkę, czapkę, rękawiczki, wysiadł z samochodu i dalejże wypakowywać rzeczy – te, które nie powinny się zamoczyć, przekładał na przednie siedzenie, a resztę obok auta. Spokojnie i metodycznie. W końcu dogrzebał się do koła i lewarka, a ja tymczasem z trudem wydobywałam się z otchłani rozpaczy i patrzyłam, jak on odkręca koło, a potem spokojnie je przykręca. Ten facet mnie zachwycił. W ogóle nie zajmował się swoimi emocjami, tylko zmienił koło i znów mogliśmy jechać.
Prawdziwy mężczyzna zachowuje zimną krew, a kobieta wpada w otchłań rozpaczy. Czy to dlatego, że on jest z Marsa, a ona z Wenus?
O nie, błagam! Nie mów przy mnie o żadnym Marsie, bo to bez sensu. Utrwalanie stereotypów, które i tak przez wieki zostały mocno utrwalone! On i ona są z Ziemi.
To skąd takie różnice między nimi?
Z wychowania. I przekazywanego od wieków przekonania, że kobiety i mężczyźni to istoty zupełnie inne. O tym będzie pewnie cała nasza książka. O uwarunkowaniach kulturowych.
Brzmi nudno.
Ale wcale takie nie jest. To wręcz fascynujące, jak z drugorzędowych cech płciowych kultura potrafiła uczynić podstawę różnych oczekiwań wobec ludzi, podstawę przyznawania im różnych praw i możliwości. I to wszystko pod hasłem, że to jest naturalne, bo wynika z różnicy płci.
A nie wynika?
Nie. Ludzie różnią się od siebie wieloma cechami biologicznymi, a nie tylko tym, że jedni mogą rodzić dzieci, a inni nie. Ale to w naszej kulturze jest znacznie mniej ważne. Liczy się płeć jako podstawa konstruowania ról społecznych i związanych z nimi zachowań.
Gender?
Gender, czyli kulturowo określone role, zachowania, aktywności i atrybuty, jakie dane społeczeństwo uznaje za odpowiednie dla mężczyzn i kobiet. Cechy płci są konstruowane na zasadzie kontrastu, „męskie” są przeciwieństwem „kobiecych”. I od kobiet, i od mężczyzn oczekuje się, że będą zachowywać się zgodnie z tymi etykietkami. Więc zachowują się, ale do tego nie potrzeba angażować biologii. Wystarczą uwarunkowania kulturowe i presja społeczna.
Czy oczekiwania społeczne mogą mieć taką siłę?
Weźmy na przykład eksperyment przeprowadzony przed laty na Uniwersytecie Harvarda. Grupę uczniów o bardzo zbliżonym potencjale intelektualnym podzielono na dwie klasy. Uczniom jednej z klas zasugerowano, że mają o wiele wyższe zdolności niż inni. Po pewnym czasie okazało się, że rzekomo zdolniejsi uczniowie osiągają znacznie lepsze wyniki w nauce niż ich równie inteligentni koledzy.
Już rozumiem. Jeśli dziewczynka wie, że dziewczynki są miłe, to będzie milsza od chłopców, tak?
Tak to się właśnie odbywa. Do tego jeszcze dochodzą kary i nagrody, modelowanie społeczne i tak dalej. Uczniowie, o których wspomniałam, mieli świadomość, że są zdolniejsi, i ta świadomość pomogła im rozwijać się w oczekiwanym kierunku. Ale były też eksperymenty, w których uczniowie nie mieli takiej świadomości. Miał ją za to nauczyciel. Dostawał klasę przeciętnie zdolnych uczniów z informacją, że to klasa wyjątkowo uzdolniona matematycznie.
Czyli jedynie nauczyciel miał oczekiwania, że będą świetni?
I to wystarczało, aby uczniowie uzyskiwali wyniki znacznie lepsze od przeciętnej! A jeśli od kobiet i mężczyzn od wieków oczekuje się, żeby byli jacyś, jeśli od wieków nagradza ich się za pewne zachowania, a karze za inne, to nic dziwnego, że różnią się od siebie zgodnie z kulturowym wzorcem.
Przekonujące, więc wróćmy do filmu „Mój rower”. Skąd się bierze ta zimna krew u mężczyzn, to niebranie pod uwagę emocji, które czasem zachwyca, a czasem jest śmieszne?
Z uwarunkowań kulturowych. W filmie dobrze to widać, stąd zresztą jego tytuł. Gdy nasz bohater miał cztery lata, ojciec kupił mu rower. Fajny prezent, powód do radości. Dzieciak wsiadł i zaraz się przewrócił, nie jestem pewna, ale chyba zaczął płakać. To nie mogło podobać się ojcu. „Jeszcze raz się przewrócisz, a wyrzucę ten rower na złom” – powiedział, nie wdając się w synowski ból i lęk.
I wyrzucił?
Nie było powodu, dzieciak się więcej nie przewrócił.
A gdyby się przewrócił, on naprawdę wyrzuciłby ten rower?
O to samo zapytał go wnuk, więc znam odpowiedź. Nie wyrzuciłby.
To tylko taka zagrywka wychowawcza?
Jasny przekaz, że nie jest ważne, co czujesz, masz nauczyć się jeździć i tylko to się liczy. Twoje uczucia nie mają żadnego znaczenia. Boisz się? To nie pokazuj tego, tylko jedź.
Mocne.
Mocne i znane. Wiadomo, że chłopak nie może się mazgaić, więc ojciec zareagował, jak należało. Chłopcy już bardzo wcześnie dostają takie lekcje i szybko się uczą, że uczucia to coś, z czym lepiej nie mieć kontaktu. Nic dziwnego, że nasz bohater już jako dorosły mężczyzna ignoruje sferę uczuć. Nie pyta ojca o nic, lecz załatwia mu miejsce w luksusowym domu starców, bo to świetnie rozwiązuje problem opieki nad nim po odejściu matki. I dziwi się, że ojciec tego nie przyjmuje. Syn nie bierze pod uwagę uczuć ojca, tak jak on nie wziął pod uwagę jego uczuć po upadku z roweru. Oddaje ojcu to, czego ojciec sam go nauczył. Nie w odwecie, lecz w przekonaniu, że to właściwy sposób działania. Najlepsze wyjście. Racjonalne rozwiązanie problemu opieki nad chorym człowiekiem.
A jego relacja z własnym synem? Czy też nie bierze pod uwagę jego uczuć?
W jego świecie uczucia nie są ważne. Płaci alimenty, więc jest w porządku. Gdy syn ma do niego żal, że od ponad dwóch lat się nie widzieli, ojciec szybko się z tym rozprawia. Mówi coś w rodzaju: „No i co, chcesz, żebym się z tego powodu powiesił?”. Koniec rozmowy. Uczucia syna odbiły się od ściany i tyle.
Ale w końcu coś do niego dotrze?
Tak. Nasz bohater przejdzie przemianę. Nie z własnej woli, ale wyruszy na wyprawę w sferę uczuć i wróci z niej inny.
Tak może się zdarzyć w życiu?
Ten film jest opowiastką dydaktyczną o kryzysie wieku średniego, który mężczyznom, jak wiemy, zdarza się często. Mężczyźni próbują go przejść rozmaicie, czasem ignorują to, co się dzieje, ale faktem jest, że gdzieś w połowie życia do wielu z nich dociera, iż coś w ich życiu domaga się zmiany. Nasz filmowy bohater miał dużo szczęścia, że dostał podpowiedzi od losu i miał bliskich sobie facetów. Ale na ogół mężczyzna, którego dopada kryzys, nie dopuszcza tego do świadomości albo czuje się bezradny. Dlatego wpada w depresję, zaczyna pić, w najlepszym razie zmienia partnerkę, by z nią zacząć wszystko od nowa. To wszystko przynosi chwilową ulgę, lecz nie ułatwia dotarcia do istoty sprawy. W filmie bohater wyruszył w głąb siebie, no w każdym razie tam zajrzał, a to jest właściwie jedyny sposób na rozwiązanie kryzysu.
Mężczyźni często uciekają w alkohol. To taki męski sposób radzenia sobie z uczuciami?
Z pewnością bardzo popularny. Gdy ojciec bohatera dowiaduje się, że opuściła go żona, natychmiast sięga po wódkę, którą chowa przed żoną na klatce schodowej. Pije, choć mu nie wolno, bo jest chory. Pije, żeby nie czuć tego, co czuje po jej odejściu. Ostatnio wielkie wrażenie zrobiły na mnie dwie książki, o których warto wspomnieć w tym kontekście. „Zniknąć” Petry Soukupovej, bardzo młodej czeskiej pisarki, w niezwykły sposób dotyka prawdy o rodzinie. To niesłychane, jak w trzech opowiadaniach można zawrzeć doświadczenia każdej i każdego z nas, dotknąć strun z naszego dzieciństwa, o których zwykle chcemy nie pamiętać. Ale wracając do tematu: w tej książce prawie wszyscy mężczyźni piją. Gdy pojawia się trudna sytuacja, piją jeszcze bardziej. Gdy ich świat się zawala, oni już tylko piją. Rzecz dzieje się w Czechach, ale ci czescy chłopcy są jak nasi. Uniwersalny męski sposób radzenia sobie z uczuciami.
A druga książka?
Równie genialna albo jeszcze bardziej. „Piaskowa Góra” Joanny Bator. Gdy przeczytasz „Piaskową Górę”, to jakbyś poznał całą Polskę od ciemnej strony.
No dobrze, ale mówimy o mężczyznach.
Mężczyźni też tam są. Nie tacy jak nasz bohater, zwykle mniej udani. Chłopaki, którym nie wyszło, bo świat ich wyrolował i nie dostali talonu na samochód ani nie wygrali w toto-lotka, więc piją. Zbierają się po pracy, potem już zamiast pracy, piją na łonie przyrody, wtopieni w polski krajobraz kiwają się smętnie, jeszcze próbują opowiadać dowcipy, ale zapominają pointę, potem padają, zasypiają tam, gdzie stali, śpią na popielnicę, z otwartymi ustami, w które można wrzucić peta. Oni nie rozwiązali swojego kryzysu, lecz próbowali przed nim uciec całymi stadami, dając sobie nawzajem wsparcie w ucieczce donikąd.
A ojciec bohatera filmu? Też nie rozwiązał swojego kryzysu?
Ojciec bohatera jest w wieku, w którym może już sporo odpuścić, może zdjąć maskę twardziela i zacząć czuć, choć przytłumia to czucie alkoholem. Już nie musi udowadniać sobie i światu, że jest mężczyzną. Zaczyna rozumieć innych, potrafi spojrzeć na siebie krytycznie, przyznaje, że na miejscu własnej żony też by od siebie odszedł. Nie chce jej zmuszać do powrotu, daje jej prawo do własnego życia. To nie jest częste. Znam wiele historii, w których kobieta w drugiej połowie życia podejmuje decyzję o rozstaniu, a on chce ją zmusić do powrotu. Więc ta postawa ojca wobec żony nie jest częsta, ale nawet w życiu zdarza się, że na starość mężczyźni wkraczają w sferę uczuć. Nieobecni jako ojcowie, angażują się w rolę dziadków. Czasem udaje im się nawiązać kontakt ze swoją animą, kobiecą częścią obecną zdaniem Junga w każdym mężczyźnie. W tym filmie jest scena, która to pięknie pokazuje. Grany przez Urbaniaka stary ojciec wraz ze swoim przyjacielem, oczywiście pijani, śpiewają z wielkim zaangażowaniem „Już mi niosą suknię z welonem”, próbują sobie przypomnieć każde słowo, to dla nich bardzo ważne. Ich anima symbolicznie dochodzi do głosu.
A na trzeźwo ten ojciec potrafi wyrażać uczucia?
Na trzeźwo jest mu trudniej, chce na przykład podziękować synowi za uratowanie życia i nie potrafi. Ale wie już, co czuje, i złości się na siebie, że nie umie wyrazić wdzięczności, widzi to jako słabość, a nie siłę. Albo sytuacja, w której dociera do niego, jaki ból sprawił synowi, gdy przyszedł pijany na jego koncert. Ten facet przebudził się emocjonalnie, jest zdolny do empatii i do przyjęcia cudzej perspektywy. To niestety bywa bolesne, więc jak tu nie pić?
A ten najmłodszy facet, syn bohatera? Jaki będzie?
W nim cała nadzieja! Wydaje się otwarty, zainteresowany światem, umie słuchać i patrzeć, myśli, czuje, wyraża swoje zdanie, nie zamierza spełniać oczekiwań innych, tylko szuka własnych odpowiedzi. On nie usłyszał w dzieciństwie, że jak się przewróci, to ojciec wyrzuci mu rower na złom, ta rodzinna historia go porusza, wydaje mu się chyba egzotyczna. On nie przeszedł tradycyjnej męskiej socjalizacji, może dlatego, że ojciec był w jego życiu zbyt mało obecny, a może dlatego, że ten ojciec wyciągnął jednak jakąś lekcję ze swojego dzieciństwa. Więc ten chłopak patrzy uważnie na mężczyzn, z których się wywodzi, i ma szansę dokonać własnych wyborów.
Zaczęłaś od tego, że mężczyzna to nieskomplikowane urządzenie, ale z naszej rozmowy wynika coś innego. Trzech mężczyzn i każdy z nich jest inny. Czy to tylko kwestia wieku?
Wieku oraz przemian społecznych, zwłaszcza w przypadku najmłodszego mężczyzny. Ale rozumiem, że chciałbyś usłyszeć, że mężczyzna to istota złożona?
Czułbym się z tym lepiej.
Mężczyzna to istota złożona. Cały problem polega na tym, że patriarchat dość mocno go okalecza, każąc mu się rozwijać w jedynie słusznym kierunku i zwodząc go tym samym na manowce.
Proszę cię, nie zaczynajmy od patriarchatu!
Niestety, nie ma od niego ucieczki.
A czy nie lepiej zacząć od jakiejś typologii? Piotruś Pan, Don Juan, playboy i tak dalej, spotkałem się z takimi podziałami w pismach kobiecych. Zresztą ty sama w „Wojnie żeńsko-męskiej i przeciwko światu” jakoś ich klasyfikowałaś, tam był Narcyz, Snob…
…który szybko okazał się Diabłem Tasmańskim. Tak, takie typologie mają swój urok. Dla twoich celów chyba jednak nie będą przydatne, bo to tylko odmiany męskiej niedojrzałości, a ciebie interesuje złożoność.
Czy da się ją opisać? Czy istnieją jakieś kategorie, które dotyczą wszystkich mężczyzn i naprawdę oddają ich naturę?
I to nie tylko w relacjach z kobietami. Ważny też jest stosunek do pracy. I do dzieci. I do innych mężczyzn. I do…
Właśnie! Ktoś wymyślił taką typologię?
W pewnym sensie powstała już w starożytności, myślę, że właśnie do niej warto się odwołać.
Nadal jest aktualna?
Dopóki trwa patriarchat, to tak.
Ty znowu swoje!
Bo to dotyczy nas wszystkich, świata, w którym żyjemy. Typologia, o której chcę powiedzieć, jest niezwykle trafna, bo leży u podstaw naszej kultury. Pamiętasz bogów Olimpu?
Oczywiście. Zeus, Apollo, Dionizos.
Super! Ale nawet gdybyś nie pamiętał, to i tak masz ich w sobie.
No, w końcu poczułem się lepiej! Naprawdę mam w sobie bogów?
Tak twierdzi profesor Jean Shinoda Bolen, wybitna psychoanalityczka jungowska, której niezwykła książka „Bogowie w każdym mężczyźnie” kilka lat temu ukazała się w Polsce. Ta książka to fascynujący przewodnik po męskiej psychice, zejście w głębiny, których wielu mężczyzn pewnie nawet w sobie nie podejrzewa.
Czy kobieta jest w stanie zrozumieć mężczyznę?
Przede wszystkim kobieta. Mężczyźni często czują się lepiej rozumiani przez kobiety i chętniej się przed nimi odsłaniają. A kobiety są zainteresowane poznawaniem mężczyzn, bo mężczyźni stanowią grupę dominującą.
Czyli znowu patriarchat? Z powodu patriarchatu kobiety są zainteresowane poznawaniem mężczyzn? Bez patriarchatu nie chciałyby ich zrozumieć?
Pewnie by chciały. Ale patriarchat wyjaśnia brak symetrii. To, że kobiety są bardziej zainteresowane poznawaniem mężczyzn niż mężczyźni poznawaniem kobiet. Zawsze gdy współistnieją dwie grupy uznane za lepszą i gorszą, takie jak biali i czarni, bogaci i biedni, mężczyźni i kobiety, to ta gorsza, która ma mniej władzy, wie znacznie więcej o tej drugiej niż odwrotnie.
Ale przecież mężczyźni przyjaźnią się ze sobą i rozmawiają o swoich sprawach. W męskich rozmowach ujawniają pewnie to, czego nie mówią w obecności kobiet?
Na pewno sposób, w jaki rozmawiają, jest inny. Ale czy się odsłaniają? Mężczyzna często ma wielu przyjaciół, ale każdy z nich zna tylko jakiś jego kawałek, który ujawnia się we wspólnej aktywności. Co dziesiąty mężczyzna ma przyjaciela, z którym rozmawia o pracy, pieniądzach, małżeństwie, a tylko jeden na dwudziestu ma takiego, z którym może rozmawiać o swoich uczuciach czy problemach seksualnych. Tak wynika z badań amerykańskich, o których pisze Jean Shinoda Bolen. A z moich obserwacji wynika, że wielu mężczyzn po założeniu rodziny w ogóle nie ma przyjaciół. Zamykają się w rodzinnym domu i poza nim nie mają bliskich relacji. Są też tacy, którzy mają bogate życie towarzyskie, ale na bardzo powierzchownym poziomie.
Nie pozostaje mi nic innego, niż zaufać, że kobieta wie lepiej. I co z tej wiedzy wynika? Czy jest coś, czego my sami o sobie nie wiemy?
Myślę, że wiele, choć niełatwo mi będzie o tym opowiedzieć. Chętniej odesłałabym wszystkich do książki Jean Shinody Bolen, w której każdy mężczyzna może odnaleźć siebie, rozpoznać swoje problemy, docenić mocne strony, których dotąd nie doceniał, znaleźć kierunki rozwoju.
Opowiedz chociaż z grubsza.
Tak się nie da, bo to kawał wiedzy i mądrości. „Bogowie w każdym mężczyźnie” to książka pisana z perspektywy psychologii głębi. Opowiada o tkwiących w psychice archetypach i o stereotypach kulturowych, które wymuszają konformizm. Kobiety już dawno odkryły, że patriarchat je ogranicza. Że kulturowo ukształtowane wartości i poglądy, które mają swoje odbicie w obyczajach, hierarchii społecznej i podziale władzy, nie są dla kobiet sprawiedliwe. Ale mężczyźni w patriarchacie też są poszkodowani, choć w mniej oczywisty sposób. Wielu z nich już to dostrzegło, nie chcą się poddawać przewidzianym dla mężczyzn stereotypom, które ograniczają ich możliwości wyboru zachowań i sposobu funkcjonowania w świecie. Ale takich mężczyzn jest ciągle za mało, żeby świat naprawdę się zmienił.
O nie, miało być o bogach, a znów jest o patriarchacie! Uprzejmie proszę o trzymanie się tematu. Jak to możliwe, że mam w sobie bogów?
Bogowie to archetypy, czyli wewnętrzne wzorce, które tkwią głęboko w psychice i kształtują nas od środka. Można powiedzieć, że archetypy to potężne wewnętrzne siły, popędy, emocje i potrzeby, które modelują naszą osobowość, zamiłowania, ekspresję, wrażliwość, relacje z innymi ludźmi. Decydują o naszych uczuciach, myślach i zachowaniach, nawet jeśli nie zdajemy sobie z tego sprawy. Pojęcie archetypu wprowadził do psychologii Carl Gustav Jung, a Jean Shinoda Bolen przedstawiła te wewnętrzne siły w postaci bogów i bogiń.
Dlaczego akurat bogowie i boginie? Nie mogłyby być smurfy?
W smurfach też coś jest, ale z mitologią grecką nie mają szans, bo ona, żyjąc w nieświadomości zbiorowej, a przez to w każdym z nas, wyraża prawdę o naszym wspólnym doświadczeniu.
Dlaczego mam w to wierzyć?
Przydałby się jakiś męski autorytet, żeby cię przekonać?
Pewnie by pomógł.
Tak to jest być kobietą w patriarchalnym świecie! Ale proszę bardzo, oto co Wojciech Eichelberger, znany polski psychoterapeuta, autor wielu książek o mężczyznach, napisał o książce Jean Shinody Bolen: „To odkrywcze i bardzo pouczające dowiadywać się, że panteon starożytnych bogów mieści się w przestrzeni naszej współczesnej psychiki i okazuje się adekwatnym opisem jej struktury i funkcjonowania. Można się tylko pokłonić przed starożytną wiedzą o człowieku i pokornie uznać, że nowoczesność bardzo niewiele zdołała do niej dodać”. Wystarczy?
Wystarczy do tego, żebym chciał się dowiedzieć czegoś więcej o tych archetypach. To im mężczyźni zawdzięczają swoje bogactwo wewnętrzne?
Tak. To one odpowiadają za różnorodność wewnętrzną mężczyzn i decydują o tym, czy podporządkowanie się społecznym oczekiwaniom jest dla konkretnego mężczyzny łatwe czy trudne. Niektórzy mężczyźni bez problemu przystosowują się do kulturowego wzorca męskości. Ale dla tych, których wewnętrzne wzorce są dalekie od społecznych oczekiwań, dostosowanie się do stereotypu to męka, obcinanie ważnych części siebie, utrata łączności ze swoim wnętrzem. Zamiast rozwijać swój potencjał i wrodzone predyspozycje, taki facet musi się naciągać, naginać, przycinać, żeby pasować do wzorca i zyskać tym samym akceptację społeczną.
Kobiety tak się nie muszą gimnastykować?
Też muszą. Kobiece archetypy to boginie, o nich Jean Shinoda Bolen napisała osobną książkę „Boginie w każdej kobiecie”. Właściwie zaczęło się od bogiń, potem mężczyźni upomnieli się o siebie i na ich prośbę powstała druga książka.
Dlaczego ludzie tak się naginają?
Siła kultury. Stereotypowe wzorce ról płciowych pełnią w procesie wychowania taką samą funkcję jak w mitologii greckiej prokrustowe łoże, na którym kładziono wędrowców zmierzających do Aten. Jeśli byli zbyt mali, naciągano ich do odpowiednich rozmiarów jak na łożu tortur, gdy byli zbyt wysocy, przycinano im wystające członki. Rodzice i wychowawcy codziennie przycinają dzieciom wystające członki i naciągają to, czego im brakuje, aby w przyszłości mogły stać się „prawdziwą” kobietą lub „prawdziwym” mężczyzną.
Jak to się odbywa?
Metodycznie, systemowo, odruchowo. „Przestań, dziewczynki tak się nie zachowują!” – słyszy kilkulatka, gdy wyrywa koledze zabawkę. „Nie rycz, chłopcy nie płaczą!” – słyszy kilkulatek, któremu wyrwano zabawkę. Dzień po dniu dziewczynka uczy się, że ma być miła i uległa, a chłopiec uczy się, że ma nie wyrażać uczuć i okazywać słabości. Gdy chłopiec dorośnie, gra już z wprawą swoją rolę, często daleką od tego, co jest w nim prawdziwe. I w końcu płaci za to wysoką cenę. Nawet jeśli osiąga sukcesy zewnętrzne, brak mu wewnętrznego poczucia sensu. W końcu dopada go kryzys wieku średniego, integralna część męskiego sposobu istnienia w świecie. Gdy mężczyzna nie próbuje kryzysu rozwiązać, zwykle skazuje się na depresję o niskim natężeniu. To cena, jaką płaci za odcięcie się od swojego wnętrza. Ma wtedy poczucie, że jego życie jest płaskie, jałowe, że jest pozbawione znaczenia. A wszystko dlatego, że kryje się w nim fundamentalna sprzeczność. Pomiędzy archetypami, które mężczyzna nosi w sobie, a rolami, jakie pełni, istnieje rozdźwięk, który domaga się usunięcia.
Skąd to wiesz? Mężczyźni mówią ci o tym?
Bardzo rzadko. Gdyby mówili, oznaczałoby, że przyznają się do słabości. A to byłby już pierwszy krok na drodze do zmiany, próba wyjścia poza stereotyp, który nie pozwala mężczyźnie na szukanie pomocy. Mało który mężczyzna ma tyle odwagi, żeby go zrobić.
No to skąd wiesz, jeśli nie od nich samych?
Wystarczy popatrzeć, co dzieje się z mężczyznami. W naszej kulturze mają oni uprzywilejowaną pozycję, mają dużo więcej władzy i pieniędzy, a mimo to wielu z nich cierpi z powodu ukrytej depresji. Ta depresja jest często maskowana alkoholem, pracoholizmem, seksoholizmem lub zaleganiem godzinami przed telewizorem czy komputerem. To wszystko formy paraliżu, który dotyka mężczyzn w wieku średnim. Spójrz, ilu mężczyzn jest pełnych złości, żalu, wrogości, zazdrości. Każdy bodziec może wyzwolić ich wściekłość – nieudolność innego kierowcy, złe zachowanie dziecka, krytyczna uwaga żony. Mężczyźni nie są szczęśliwi w patriarchacie, niszczą sami siebie i nie bez powodu umierają wcześniej od kobiet.
Przecież znam wielu szczęśliwych facetów.
A może tak ci się tylko wydaje? Trochę żartuję, z pewnością jest wielu szczęśliwych mężczyzn. Ale jeszcze więcej jest nieszczęśliwych. Niektórym długo udaje się to ukrywać, nawet przed sobą. To męski dramat często pokazywany w sztuce, ale wielu mężczyzn ciągle nie chce się z nim zmierzyć. Pamiętasz „Układ” Elii Kazana? Bohaterem powieści jest mężczyzna, któremu wszystko się świetnie układa, no, może oprócz tego, że nie potrafi wybrać między żoną a kochanką. I ten mężczyzna nagle kieruje swój samochód wprost pod pędzącą ciężarówkę, zaskakując tym samego siebie. I kiedy potem o tym myśli, ma wrażenie, że nie on to zrobił, że zadziałała w nim jakaś siła. Ta siła to wypierane do tej pory emocje, które u wielu mężczyzn próbują się przebić, dojść do głosu i zmienić ich życie.
Ale mężczyźni nie chcą ich słuchać, dopóki nie nastąpi jakiś wstrząs, tak?
Dokładnie. Dopiero po wypadku bohater „Układu” zaczyna kwestionować wszystko, w czym żył, zaczyna się zmieniać.
Albo „Gra” Davida Finchera, pamiętasz? Chociaż w tym filmie to brat próbuje odmienić głównego bohatera.
I uchronić go od samobójstwa. Aranżuje grę, bo widzi, że Nicholas jest martwy. Żadne ludzkie uczucia od dawna nie mają do niego dostępu. Drąży go ta sama ukryta depresja, która pchnęła do samobójstwa jego ojca. Nicholas żyje w swoim zamku, oderwany od ludzi, oderwany od samego siebie, zanurzony w świecie pieniędzy, które na tym poziomie już nie są pieniędzmi, czyli nie służą temu, by sobie coś za nie kupić. To wielkie sumy istniejące tylko w komputerze, które przelewa się z konta na konto, kupując i sprzedając akcje, żeby mieć zyski, coraz większe i większe. To abstrakcyjny świat liczb i władzy pozbawiony już ludzkiego sensu.
Brat organizuje grę, żeby dać Nicholasowi to, czego mu najbardziej brakuje.
Tak. Ta gra wybija go z ról, odbiera władzę, odbiera pieniądze, każe poczuć bezradność i zagrożenie, poczuć rozpacz i ból. Nicholas wreszcie czuje, że żyje...
I dzięki temu może zobaczyć, o co w tym życiu chodzi.
Na początku filmu pada zdanie z Ewangelii św. Jana: „Byłem ślepy, a teraz widzę”. To klucz do przemiany Nicholasa, który zaczyna widzieć, co jest ważne, budzi się, otwiera na uczucia, widzi, że był nieobecny. To dlatego opuściła go żona. Teraz spotyka się ze swoimi lękami i je zwycięża. Dojrzewa do przemiany pod naporem uczuć, które w końcu do niego dotarły.
Ale przecież pod koniec chce popełnić samobójstwo.
Skacząc z dachu drapacza chmur, symbolicznie spada z Olimpu na ziemię. Dopiero wtedy naprawdę budzi się do życia.
Powiedziałaś, że spada z Olimpu, a więc znów wracamy do bogów. Czy przy ich pomocy możemy opisać Nicholasa?
Tak. Nicholas to Zeus, najpotężniejszy i najważniejszy z bogów.
Poczekaj. Czy bogowie nie zasługują na osobny rozdział?
Dobry pomysł!