Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Zabierz moją duszę - ebook

Tłumacz:
Seria:
Data wydania:
8 listopada 2022
Ebook
39,90 zł
Audiobook
39,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Zabierz moją duszę - ebook

Kajsa z różnych powodów chce porzucić swoje dotychczasowe życie. Kiedy dziedziczy po babci dom w małym Solinge, postanawia zacząć od nowa. Wkrótce poznaje nauczyciela gimnazjum Henrika i widzi w nim to wszystko, czego jej brakowało. Dochodzi do wniosku, że są sobie przeznaczeni. Na początku Henrikowi bardzo pochlebia zainteresowanie, jakim obdarza go młodsza kobieta. Jego małżeństwo trochę się chwieje, a on po raz pierwszy od dłuższego czasu czuje, że ktoś go zauważa i słucha. Szybko jednak się orientuje, że zainteresowanie Kajsy nie jest zdrowe. Kiedy zaczyna czuć się winny i próbuje się wycofać, uświadamia sobie, że Kajsa nie należy do tych kobiet, które się poddają. Henrik dowiaduje się, dlaczego porzuciła swoją przeszłość, i nagle ogarnia go panika na myśl o tym, co może jej przyjść do głowy.

„Zabierz moją duszę” to mroczna, wręcz klaustrofobiczna opowieść o obsesji kobiety na punkcie mężczyzny, jego pogłębiającej się udręce i otaczających go ludziach, którzy mimowolnie zostają wciągnięci w dramat. Podobnie jak „Chlew”, również rozgrywa się w fikcyjnej społeczności szwedzkiej miejscowości Solinge.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-87-0237-043-0
Rozmiar pliku: 3,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

Ty­lösand, 3 czerwca

Jej włosy płoną od pierw­szych pro­mieni wscho­dzą­cego słońca. Fru­wają dziko wo­kół twa­rzy, gdy bie­gnie po pia­sku. Mewy, po­zor­nie bez­ład­nie la­ta­jące na wie­trze, przy­glą­dają się jej. Szum fal za­głu­sza wszystko, na­wet my­śli. Stare sko­rupki śli­ma­ków wrzy­nają się w jej stopy. Cie­szy ją ten fi­zyczny ból, przyj­muje go z ra­do­ścią. Silny za­pach wo­do­ro­stów dławi. Bu­rza wy­rzu­ciła na brzeg dy­wan czar­nych ma­cek, które wpeł­zają na ląd. Bie­gnie tak, jakby od tego za­le­żało jej ży­cie. Ciało ma mo­kre od potu po jeź­dzie ro­we­rem z mia­sta. Im bli­żej wody, tym pia­sek staje się ciem­niej­szy i cięż­szy. Po­rywy wia­tru sta­rają się ją prze­wró­cić, oba­lić w słoną białą pianę li­żącą brzeg. Kiedy się za­trzy­muje, to nie dla­tego, że się pod­daje. Do­bie­gła do celu. Od­wraca się w stronę nie­spo­koj­nego mo­rza. Krzyk wy­do­by­wa­jący się z jej gar­dła leci nad fa­lu­jącą po­wierzch­nią, do ni­kogo nie do­cie­ra­jąc. Mie­sza się z wia­trem i znika, tak jakby ni­gdy nie ist­niał. Jej od­dech uspo­kaja się, mię­śnie roz­luź­niają, ciało nie­ru­cho­mieje. Jed­nak w środku wciąż pieką nie­za­le­czone rany, wciąż jest tam tę­sk­nota za tym, który ma ją do­peł­nić.ROZDZIAŁ 1

Hen­rik Lind sie­dział za­głę­biony w swoim ulu­bio­nym ciem­no­zie­lo­nym fo­telu. Oczy miał za­mknięte, ręce po­ło­żył na ko­la­nach. Ogromne słu­chawki, które miał na gło­wie, spra­wiały, że jego twarz wy­glą­dała na ma­leńką. Nie wie­dział jed­nak o tym, a gdyby wie­dział, wcale by się nie przej­mo­wał. Dla niego li­czyło się prze­ży­cie, ja­kość dźwięku, który, kla­rowny i mię­si­sty, wpły­wał do uszu, wy­peł­niał go ca­łego i spra­wiał, że uśmie­chał się w du­szy. Była to jego wła­sna chwila. Tylko jego.

Dźwięki uci­chły. Otwo­rzył oczy, ale wciąż sie­dział, od­izo­lo­wany od świata słu­chaw­kami, sły­sząc tylko tętno i wła­sny spo­kojny od­dech.

Kiedy w drzwiach po­ja­wiła się głowa Kri­stiny, wie­dział, że jego cu­do­wna chwila się skoń­czyła. Spoj­rzał na nią nad oku­la­rami ba­lan­su­ją­cymi na czubku nosa i zsu­nął z głowy słu­chawki.

– Dla­czego nie od­po­wia­dasz, kiedy wo­łam?

– Bo nie sły­sza­łem. – Hen­rik po­ka­zał na słu­chawki. – O co cho­dzi? Coś się stało?

– Nie, wła­śnie w tym pro­blem.

Kri­stina we­szła do po­koju w swo­ich kap­ciach na gru­bej po­de­szwie. Hen­rik wes­tchnął. Scho­wał słu­chawki do szafki sto­ją­cej obok fo­tela i się prze­cią­gnął. Ziew­nął gło­śno, rzu­cił okiem na te­le­fon i stwier­dził, że już po pią­tej. Sie­dział z mu­zyką w uszach dłu­żej, niż pla­no­wał. Trak­to­wał to jed­nak jak roz­wi­ja­nie kom­pe­ten­cji, bo żeby śpie­wać w chó­rze i ro­bić to do­brze, trzeba wciąż słu­chać mu­zyki. To chyba oczy­wi­ste. Tą my­ślą od­py­chał od sie­bie po­czu­cie winy, że sie­dział bez­czyn­nie, gdy w tym sa­mym cza­sie jego żona nie tylko zro­biła za­kupy, ale też za­brała się do go­to­wa­nia.

Kri­stina w sza­lo­nym tem­pie opróż­niała zmy­warkę. Dzwo­niła ta­le­rzami i sztuć­cami, ło­mo­tała drzwicz­kami sza­fek i szu­fla­dami. Je­dze­nie wciąż stało w tor­bach na ku­chen­nym stole, nie mo­gła ich jed­nak roz­pa­ko­wać, nie ro­biąc naj­pierw miej­sca na bla­cie. Rów­nie szybko na­peł­niła zmy­warkę fi­li­żan­kami po ka­wie, śmier­dzą­cym kie­lisz­kiem do ja­jek, mi­secz­kami z gę­stymi sza­rymi ob­wód­kami resz­tek wo­kół kra­wę­dzi. Czy to na­prawdę ta­kie trudne? Hen­rik po po­łu­dniu pra­co­wał w domu przy pla­no­wa­niu, a jed­nak kuch­nia wy­glą­dała tak samo, jak zo­sta­wili ją rano. Dla­czego?

Za­trza­snęła drzwiczki zmy­warki, od­wró­ciła się w stronę stołu i za­marła w po­ło­wie ru­chu. Co ona naj­lep­szego robi? Pod­su­nęła oku­lary, które ze­śli­zgnęły się w dół. Pra­co­wała szybko i czuła, że ubra­nie za­czyna kleić się jej od potu pod pa­chami. Usia­dła na ku­chen­nym krze­śle, po­grze­bała ręką w jed­nej z to­reb i wy­cią­gnęła paczkę ro­ga­li­ków. Gdy ro­ze­rwała fo­lię, ude­rzył ją za­pach cy­na­monu i po­czuła, jak ciek­nie jej ślinka. Po pierw­szym kę­sie od­prę­żyła się nieco i od­chy­liła do tyłu. Po­ło­żyła stopy na sto­ją­cym obok krze­śle, za­pa­la­jąc jed­no­cze­śnie sto­jącą na stole lampkę.

Spo­kój po­woli roz­le­wał się po jej ciele i znów za­dała so­bie py­ta­nie, dla­czego po­zwala so­bie na to, że iry­tują ją rze­czy bez zna­cze­nia. Czy to na­prawdę ważne, że brudne na­czy­nia stoją w zle­wie? Są tu prze­cież tylko Hen­rik i ona. Mieli mnó­stwo czasu na za­ję­cie się do­mo­wymi obo­wiąz­kami. Wes­tchnęła, się­gnęła po ko­lejny ro­ga­lik. Sły­szała, że Hen­rik robi coś w sa­lo­nie. Pew­nie setny raz or­ga­ni­zuje swoje uko­chane książki. Może tym ra­zem we­dług ko­loru albo al­fa­be­tycz­nie?

Myśl, że Hen­rik grze­bie w książ­kach, za­miast za­jąć się czymś uży­tecz­nym, znowu za­częła ją iry­to­wać. Kri­stina mocno ści­snęła ro­ga­lik obiema rę­kami, su­che okruszki po­sy­pały się ka­skadą na gładki blat stołu. Wzięła jesz­cze je­den, ten też roz­gnio­tła na okruszki, po­zwo­liła, by pach­nące cy­na­mo­nem ka­wa­łeczki wy­pa­dały jej z rąk. Z sa­lonu dała się sły­szeć mu­zyka. Kri­stina wstała, do­kład­nie ze­brała okruszki na dłoń i wy­rzu­ciła do śmieci. Szybko wy­tarła stół od­po­wied­nio zwil­żoną ście­reczką. Po­tem wró­ciła do roz­pa­ko­wy­wa­nia za­ku­pów.ROZDZIAŁ 2

Bruk był śli­ski i Kajsa po­woli i ostroż­nie wra­cała do domu. Czer­wone jak wino buty, które zna­la­zła w skle­pie z uży­wa­nymi rze­czami w Halm­stad, miały cał­ko­wi­cie gład­kie po­de­szwy, zu­peł­nie nie­przy­datne do zi­mo­wych spa­ce­rów. Ale były śliczne. I zna­ko­mi­cie spi­sy­wały się w pracy. Ma­leńka bi­blio­teka w So­linge miała ele­gancką, starą drew­nianą pod­łogę i pła­skie buty pa­so­wały tam znacz­nie le­piej niż stu­ka­jące ob­casy. Kajsa otwo­rzyła furtkę do ma­łego drew­nia­nego domku, ścią­gnęła z rąk ko­smate rę­ka­wice z jed­nym pal­cem i za­częła prze­szu­ki­wać torbę, by zna­leźć klu­cze. Jak zwy­kle, ukryły się w któ­rejś z licz­nych kie­szeni. Za­drżała. Na pewno jest sporo po­ni­żej zera. Mróz po­ma­lo­wał świat na biało i błysz­cząco. Kajsa kilka razy w ciągu dnia zła­pała się na ga­pie­niu się przez okna. Świat przy­po­mi­nał ba­śniowy kra­jo­braz.

Kajsa uwiel­biała wi­dok ze swo­jego miej­sca pracy. Jak do­tąd, prze­żyła tu tylko je­sienne prze­miany i po­czą­tek zimy. Tę­sk­niła za chwilą, kiedy śnieg cał­kiem przy­kryje las po in­ten­syw­nej wio­sen­nej zie­leni i let­niej eks­plo­zji ko­lo­rów.

Za­nim wresz­cie zna­la­zła klu­cze, palce u stóp i rąk ze­sztyw­niały jej z zimna, więc gdy tylko zna­la­zła się w środku, od razu zrzu­ciła buty. Się­gnęła po parę gru­bych skar­pet le­żą­cych na wierz­chu ko­szyka sto­ją­cego na ko­ry­ta­rzu i na­cią­gnęła je na skar­petki. Dom przy­wi­tał ją do­brze za­pa­mię­ta­nymi za­pa­chami i wspo­mnie­niami. Był to dom jej babci, który te­raz mo­gła na­zy­wać swoim. Nie było wcale oczy­wi­ste, że tak się sta­nie. Kiedy Maj­ken – uko­chana bab­cia – la­tem ode­szła, matka Kajsy po­sta­no­wiła sprze­dać nie­ru­cho­mość, po­zbyć się tego, co jej zda­niem ozna­cza­łoby mnó­stwo pracy i wy­dat­ków. Dom był pod­nisz­czony i mały, na co komu coś ta­kiego? Kajsa jed­nak za­pro­te­sto­wała. Pra­wie wszyst­kie wa­ka­cje spę­dzała z bab­cią i dziad­kiem w So­linge. A od czasu, kiedy pra­wie dzie­sięć lat temu zmarł dzia­dek, Kajsa cza­sami po­miesz­ki­wała u Maj­ken w week­endy. Łą­czyła je szcze­gólna re­la­cja. Osta­tecz­nie uzgod­niła z matką, że za­trzy­mają dom, ale Kajsa bę­dzie mu­siała po­kry­wać wszyst­kie koszty, które – we­dług matki – miały być ogromne, bio­rąc pod uwagę stan za­równo bu­dynku, jak i ogrodu.

Ty­dzień po śmierci Maj­ken Kajsa za­uwa­żyła w ga­ze­cie ogło­sze­nie o pracy. Bi­blio­teka w So­linge po­trze­bo­wała pra­cow­nika i Kajsa na­tych­miast wy­słała po­da­nie. Kiedy za­ofe­ro­wano jej pracę, nie wa­hała się ani se­kundy, od razu zło­żyła wy­po­wie­dze­nie w miej­skiej bi­blio­tece w Halm­stad, sprze­dała swoje dwu­po­ko­jowe miesz­ka­nie przy Vik­to­ria­ga­tan i prze­pro­wa­dziła się do nie­wiel­kiego So­linge.

Miej­sco­wość ta znaj­do­wała się o mniej wię­cej go­dzinę jazdy od Halm­stad, jed­nak dzięki po­ło­że­niu wśród łąk, la­sów i je­zior zda­wała się koń­cem świata. Kajsa uwa­żała, że to praw­dziwy raj. A do tego jest tam wszystko, czego czło­wie­kowi po­trzeba. Poza cu­do­wną przy­rodą zna­leźć tam można kilka ka­fe­jek przy dep­taku, a na do­da­tek dwie przy­jemne i na­prawdę do­bre re­stau­ra­cje. Jest też kilka piz­ze­rii, bar z lo­dami i obo­wiąz­kowy grill na rynku. Sklepy spo­żyw­cze i ap­teki. Wszystko, czego du­sza za­pra­gnie. Mia­steczko jest wy­star­cza­jąco małe, by być przy­tulne, lecz wy­star­cza­jąco duże, by czło­wiek nie za­nu­dził się w nim na śmierć. A je­śli na­bra­łoby się ochoty na inne roz­rywki, niż te, które może za­ofe­ro­wać So­linge, to za­le­d­wie pół go­dziny stąd znaj­duje się Hal­lan­dia, ogromne cen­trum han­dlowe w po­ło­wie drogi do Halm­stad. Tam można już na­prawdę zna­leźć wszystko: kino, re­stau­ra­cje i wielki wy­bór skle­pów.

Mo­ment także był ide­alny – sprawy nieco się skom­pli­ko­wały i Kajsa nie miała in­nego wyj­ścia niż zło­żyć wy­po­wie­dze­nie. W prze­ciw­nym ra­zie i tak zo­sta­łaby zwol­niona z pracy. Jej do­tych­cza­sowy pra­co­dawca był za­pewne bar­dzo za­do­wo­lony, że się jej po­zbę­dzie, bo dał jej do­bre re­fe­ren­cje, nie wspo­mi­na­jąc na­wet sło­wem o tym, co się stało. W tej sy­tu­acji naj­le­piej było opu­ścić Halm­stad.

Kajsa za­go­to­wała wodę, wło­żyła to­rebkę z her­batą do wy­szczer­bio­nego kubka w błę­kitne kwiatki, który tak lu­biła Maj­ken. Po­stała chwilę z dłońmi wo­kół cie­płej por­ce­lany, wdy­chała aro­maty zie­lo­nej her­baty i im­biru, my­śląc o babci, za którą tę­sk­niła. O tym, jak czę­sto mó­wiła, że nie ist­nieje coś ta­kiego jak przy­pa­dek. Je­śli miała ra­cję – a za­zwy­czaj tak było – to ist­niała ja­kaś przy­czyna tego wszyst­kiego, tej zmiany w jej ży­ciu.

We­szła do po­koju, który Maj­ken na­zy­wała bi­blio­teką. Było to serce tego domu, po­łą­cze­nie sa­lonu, po­koju te­le­wi­zyj­nego i ja­dalni. Poza tym była tu sy­pial­nia z oknem wy­cho­dzą­cym na ogród, długa i wą­ska, nie­no­wo­cze­sna kuch­nia i pa­mię­ta­jąca lep­sze czasy ła­zienka. Ca­ło­ści do­peł­niała nieco wil­gotna piw­nica z ko­mórką i pral­nią.

Cała jedna ściana bi­blio­teki była po­kryta pół­kami, na któ­rych stały cia­sno książki, od pod­łogi po sam su­fit. Były wielką wspólną pa­sją Kajsy i Maj­ken i jed­nym z po­wo­dów, dla któ­rych Kajsa tak ko­chała ten dom. Cza­sami cho­dziła, głasz­cząc ich grzbiety, wspo­mi­na­jąc roz­mowy z bab­cią o książ­kach i prze­no­sząc się w ten spo­sób w prze­szłość. Do cza­sów, w któ­rych była mała i sia­dy­wała wie­czo­rami sku­lona na ko­la­nach Maj­ken. Syta po kilku por­cjach do­mo­wych sło­nych pul­pe­tów, gę­stego ma­śla­nego pu­rée ziem­nia­cza­nego i kwa­śnych bo­ró­wek. Zmę­czona i roz­grzana, z gło­sem babci przy uchu, która z we­rwą czy­tała jej książkę swoim chra­pli­wym lo­kal­nym ak­cen­tem. Pa­mię­tała do­tyk zro­bio­nego przez bab­cię na dru­tach swe­tra. Pa­mię­tała jej za­pach: szcze­gólną mie­szankę kremu do skóry, któ­rego za­wsze uży­wała i który pach­niał słodko i so­czy­ście, oraz men­to­lo­wych pa­pie­ro­sów, które za­zwy­czaj pa­liła pod ku­chen­nym wen­ty­la­to­rem.

Kajsa za­pa­dła się w starą brą­zową sofę, na­cią­gnęła na nogi koc i wzięła łyk cie­płej her­baty. Za oknem za­pa­dała ciem­ność.ROZDZIAŁ 3

Hen­rik za­mknął z trza­skiem książkę i ro­zej­rzał się wy­cze­ku­jąco po kla­sie. Ab­so­lutna ci­sza. Trzy­dzie­ści dwoje po­nu­rych prysz­cza­tych pięt­na­sto­lat­ków ga­piło się na niego zmę­czo­nymi, za­czer­wie­nio­nymi oczami. Wes­tchnął de­mon­stra­cyj­nie.

– Nikt, na­prawdę? Nie ma tu ni­kogo, kto coś po­czuł, kto coś prze­żył?

Dwie dziew­czyny z przed­nich ła­wek uśmie­chały się nie­pew­nie, kilka in­nych roz­glą­dało się na boki. Hen­rik uznał, że ze swo­imi na wpół otwar­tymi ustami wy­glą­dają jak kier­del głu­pich owiec.

– Wła­śnie prze­czy­ta­łem wam fan­ta­styczny ka­wa­łek tek­stu. Kiedy czy­tam te słowa, te zda­nia, czuję to tu, w środku. – Hen­rik po­ło­żył prawą dłoń na piersi. – Te słowa spra­wiają, że serce bije tro­chę szyb­ciej, tro­chę moc­niej.

Uśmiech­nął się do klasy i mó­wił da­lej:

– Może to dla­tego, że je­stem taki stary. Mam od­wagę czuć. Mam od­wagę się przy­znać, że czuję. I po­dej­rze­wam, że przy­naj­mniej nie­któ­rzy z was wie­dzą, o czym mó­wię. Nie mu­si­cie jed­nak się tym dzie­lić. Naj­waż­niej­sze, że­by­ście coś z tego wy­nie­śli. Dzię­kuję za dziś i do zo­ba­cze­nia ju­tro.

Hen­rik od­wró­cił się do drzwi i pa­trzył, jak jego trzódka owiec rzuca się do skrzynki, w któ­rej na czas lek­cji były prze­cho­wy­wane te­le­fony. Ucznio­wie prze­py­chali się i gło­śno ga­dali, rzu­cali się na swoje urzą­dze­nia, by jak naj­szyb­ciej spraw­dzić, co im umknęło pod­czas tych trzech kwa­dran­sów.

Hen­rik ze­brał swoje książki i lap­topa. Rzu­cił okiem na ze­gar. Je­śli się po­spie­szy, po­wi­nien zdą­żyć wpaść do bi­blio­teki przed próbą chóru.

Prze­cho­dzące dzieci ma­chały do Kajsy. Bi­blio­tekę od­wie­dziła grupa przed­szko­la­ków, by wy­po­ży­czyć książki, a Kajsa po­ma­gała im zna­leźć to, czego szu­kali, i pro­po­no­wała od­po­wied­nie ty­tuły. Bi­blio­teka znaj­do­wała się w tym sa­mym bu­dynku co szkoła w So­linge i sta­no­wiła część domu kul­tury. Poza nią była tu jesz­cze nie­wielka ka­fejka otwarta przez kilka go­dzin dzien­nie, świe­tlica, naj­czę­ściej wy­ko­rzy­sty­wana przez eme­ry­tów, a także sala kon­fe­ren­cyjna uży­wana cza­sami przez per­so­nel szkoły do prze­pro­wa­dza­nia spo­tkań.

Te­raz w bi­blio­tece było cał­kiem pu­sto i Kajsa na­peł­niła ku­bek go­rącą wodą, ta sama to­rebka her­baty po­winna wy­star­czyć na na­stępną por­cję. Kiedy wró­ciła, za­uwa­żyła męż­czy­znę, któ­rego prze­lot­nie wi­działa już kilka razy. Stał od­wró­cony ple­cami, a słońce wpa­da­jące przez wiel­kie okna spra­wiało, że jego gę­ste rude włosy pło­nęły jak ogień. Był wy­soki i szczu­pły, nie­mal wy­chu­dzony, ubrany w musz­tar­dową bluzę z dzia­niny i sztruk­sowe spodnie w ko­lo­rze brą­zo­wej fa­soli. Wy­glą­dał, jakby nieco się ko­ły­sał, może nu­cił w du­chu ja­kąś pio­senkę, albo po pro­stu trudno mu było ustać spo­koj­nie. Kajsa od­chrząk­nęła i męż­czy­zna się od­wró­cił. Kiedy ją zo­ba­czył, uśmiech­nął się, a ona od­wza­jem­niła jego uśmiech. Usta roz­cią­gnęły się mu sze­roko. Nos miał po­kryty pie­gami, a nie­bie­skie oczy ob­ser­wo­wały ją spod ja­snych, nie­mal bia­łych rzęs.

– Ach, dzień do­bry. Jak miło. My­ślę, że po­trze­buję po­mocy. Szu­kam książki Świeci gwiazda. Za­wsze wy­po­ży­czam ją koło Bo­żego Na­ro­dze­nia, wy­daje mi się, po­winna gdzieś tu­taj stać. Chyba ma czer­woną okładkę.

Kajsa zro­biła kilka kro­ków w jego stronę, wy­cią­gnęła rękę i po­wie­działa.

– Wi­tam. Na­zy­wam się Kajsa. Kajsa Jans­son. Je­stem tu nowa, pra­cuję od końca paź­dzier­nika. Nie spo­tka­li­śmy się, ale już cię kie­dyś wi­dzia­łam. To mia­steczko jest na tyle małe, że chyba mo­żemy się so­bie przed­sta­wić, na pewno jesz­cze się zo­ba­czymy, je­śli czę­sto tu przy­cho­dzisz.

Hen­rik wy­da­wał się nieco za­sko­czony, ale też wy­cią­gnął rękę, a Kajsa ją chwy­ciła. Była cie­pła i su­cha.

– Cześć. Hen­rik. Hen­rik Lind. Je­stem na­uczy­cie­lem szwedz­kiego w gim­na­zjum. Czę­sto tu by­wam. A więc do­sta­łaś pracę po Bar­bro?

Jego głos był głę­boki i mroczny.

– Tak. Po­szła na eme­ry­turę. Zdą­żyła tylko mnie prze­szko­lić. Tak więc te­raz to ja wiem, co tu­taj się dzieje. Przy­naj­mniej taką mam na­dzieję.

Wska­zała ręką na półki z książ­kami, a on kiw­nął głową.

– Tak, Gu­nvor oczy­wi­ście zo­stała, ale ma tylko kilka go­dzin w ty­go­dniu.

– Na pewno wszystko się ułoży. Ale, jak wspo­mi­na­łem, szu­kam Świeci gwiazda, wiesz, czy jest?

Kajsa mi­nęła go, po­chy­liła się do naj­niż­szej półki i wy­cią­gnęła książkę.

– Oto i ona.

Po­dała mu ją, a on po­dzię­ko­wał. Po­tem na kilka se­kund za­pa­dła mię­dzy nimi ci­sza.

– Świet­nie, jesz­cze raz dzię­kuję. Wy­po­ży­czę ją so­bie. Miło było po­znać – po­wie­dział Hen­rik i ru­szył w kie­runku biurka wy­po­ży­czalni.

Kajsa zo­stała na miej­scu i pa­trzyła za nim. Serce jej wa­liło.

– Wkrótce znów się zo­ba­czymy – wy­szep­tała.ROZDZIAŁ 4

Kiedy tylko Kajsa wró­ciła do domu, usia­dła na so­fie z lap­to­pem na ko­la­nach. Gdy otwo­rzyła stronę in­ter­ne­tową szkoły w So­linge, czuła w brzu­chu mo­tyle. Wy­brała za­kładkę Nasz per­so­nel i otwo­rzyła się strona z por­tre­to­wymi zdję­ciami i na­zwi­skami. Po ekra­nie za­częły prze­su­wać się zdję­cia sztywno uśmiech­nię­tych na­uczy­cieli w róż­nym wieku. Kajsa prze­bie­gała wzro­kiem od le­wej do pra­wej, aż go zna­la­zła. Z ekranu uśmie­chał się do niej Hen­rik Lind. Nieco młod­szy i o tro­chę okrą­glej­szej twa­rzy, ale z tym sa­mym otwar­tym spoj­rze­niem i pie­go­wa­tym no­sem. Ona też uśmiech­nęła się do niego. Po­tem we­szła na Fa­ce­bo­oka, chciała o nim wie­dzieć wię­cej.

Od lata nie była szcze­gól­nie ak­tywna w me­diach spo­łecz­no­ścio­wych, z kilku po­wo­dów świa­do­mie się nie wy­chy­lała. Te­raz czuła się tro­chę tak, jakby stra­ciła wprawę. Po­win­nam zmie­nić zdję­cie pro­fi­lowe, po­my­ślała. To stare zo­stało zro­bione dwa lata wcze­śniej. By­łam wtedy inną osobą, po­my­ślała. Jej zwa­rio­wane loki, wtedy znacz­nie ja­śniej­sze niż te­raz, spina sze­roka po­ma­rań­czowa opa­ska. Była opa­lona, po­ważna, a jej oliw­kowe oczy pa­trzyły pro­sto w obiek­tyw apa­ratu. Usta miała po­ma­lo­wane ciem­no­czer­wo­nym od­cie­niem, który do niej nie pa­so­wał. Wy­glą­dała młodo. Ale za­wsze spra­wiała wra­że­nie młod­szej, niż była, nie­wielu by­łoby w sta­nie zgad­nąć, że bra­kuje jej kilku lat do czter­dziestki. Cały jej styl był mło­dzie­żowy. Albo, jak ma­wiała jej matka, nie­doj­rzale eks­cen­tryczny. Uwiel­biała wkła­dać na sie­bie kilka warstw ubrań, uży­wać za­ska­ku­ją­cych kom­bi­na­cji ko­lo­rów i okrę­cać się dłu­gimi sza­li­kami, wo­kół szyi albo wło­sów. Te­raz były ufar­bo­wane na ciemny, kar­me­lowy od­cień, dulce de le­che, jak na­zwał to fry­zjer, ale la­tem czę­sto wy­bie­rała blond albo ja­sno­czer­wony.

Po­my­ślała o ko­lo­rze wło­sów Hen­rika. Ogni­sty. Wpi­sała w polu wy­szu­ki­wa­nia jego na­zwi­sko i po­ja­wiło się cał­kiem sporo róż­nych od­po­wie­dzi. Od razu go roz­po­znała. Na zdję­ciu pro­fi­lo­wym trzy­mał mi­kro­fon, tak jakby śpie­wał albo wy­gła­szał mowę. Zdję­cie było czarno-białe. Jego strona nie była pu­bliczna, więc zdję­cie pro­fi­lowe było je­dy­nym, do któ­rego miała do­stęp. Za­klęła. Mo­gła za to oglą­dać jego zna­jo­mych i pa­trzyła na ich zdję­cia. Wtedy zo­ba­czyła jego twarz na fo­to­gra­fii na­le­żą­cej do ja­kiejś Kri­stiny Lind. Ręka tro­chę jej drżała, kiedy klik­nęła jej pro­fil. Zdję­cie po­ka­zy­wało opa­lo­nego do gra­nicy opa­rze­nia sło­necz­nego Hen­rika w brą­zo­wych oku­la­rach prze­ciw­sło­necz­nych. Tuż obok niego, po­li­czek przy po­liczku, osobę, która mu­siała być Kri­stiną. Czy to jego żona? Ona też była opa­lona, ale na zło­to­brą­zowo. Miała ja­sną ciem­no­blond grzywkę, cien­kie brwi i sza­ro­nie­bie­skie oczy. Jej nos ster­czał ostro z po­dłuż­nej twa­rzy, usta były wą­skie i nie­po­ma­lo­wane. Kajsa uznała, że wy­gląda jak ptak, nie­sym­pa­tyczny orzeł, a może sroka.

– Sroka wy­włoka – mruk­nęła pod no­sem, wpa­tru­jąc się w ko­bietę.

Prze­glą­dała jej stronę, która była pu­bliczna, a w za­kładce O mnie na­pi­sano, że od 19 czerwca 2000 roku jest żoną Hen­rika Linda. Był je­dy­nym wy­mie­nio­nym człon­kiem ro­dziny, Kajsa zga­dy­wała więc, że nie mają dzieci. Na zdję­ciu w tle wi­dać było dwie wy­smu­kłe nie­ziem­skie istoty wpa­tru­jące się pro­sto w ka­merę zło­wiesz­czymi, in­ten­syw­nie nie­bie­skimi oczami. Koty sy­jam­skie. Fa­ce­book Kri­stiny skła­dał się głów­nie ze zdjęć tych dwóch ko­tów: od tyłu na pa­ra­pe­cie wiel­kiego okna, mocno do sie­bie przy­tu­lone w na­roż­niku sofy, po­zu­jące na ja­kiejś owczej skó­rze.

Kajsa się wzdry­gnęła. Nie ufała ko­tom, a te wy­glą­dały szcze­gól­nie zło­wiesz­czo. Kri­stina uro­dziła się 3 maja 1975 roku i jako far­ma­ceutka pra­co­wała w ap­tece Pod Ko­roną w So­linge. Kajsa wró­ciła do zdjęć, na pewno jest tu kilka fo­to­gra­fii Hen­rika. W końcu są mał­żeń­stwem od stu lat. Jed­nak poza zdję­ciami z wa­ka­cji ni­g­dzie nie było go wi­dać. Prze­szła na In­sta­gram, ale nie zna­la­zła tam ani Hen­rika, ani Kri­stiny.

– Ach… – wes­tchnęła. Jej fru­stra­cja spo­wo­do­wała, że roz­bu­dziła się w niej cie­ka­wość, mu­siała wie­dzieć o nim wię­cej.

Za­bur­czało jej mocno w brzu­chu. Wstała i po­szła do kuchni. Za­pach bab­ci­nego go­to­wa­nia wciąż tkwił w ścia­nach. Za każ­dym ra­zem, kiedy stała obok ku­chenki, wy­da­wało jej się, że czuje aro­mat mie­lo­nych przy­praw: czar­nego pie­przu, gor­czycy i ko­pru wło­skiego. Bu­szo­wała w lo­dówce, która uspo­ka­ja­jąco mru­czała. Zna­la­zła paczkę świe­żych tor­tel­lini z far­szem z po­mi­do­rów i szynki. Może być. Cze­ka­jąc, aż za­go­tuje się woda na ma­ka­ron, po­szła po kom­pu­ter.

Usia­dła przy ku­chen­nym stole, nieco sta­ro­świec­kim me­blu z szarą, śli­ską po­wierzch­nią z li­no­leum, ostro kon­tra­stu­jącą z jej lśnią­cym naj­now­szym mo­de­lem Mac­Bo­oka. Znów otwo­rzyła stronę szkoły So­linge i wy­brała zdję­cie Hen­rika. Po­tem klik­nęła je pra­wym przy­ci­skiem my­szy i za­pi­sała na pul­pi­cie. Długo sie­działa, pa­trząc mu pro­sto w oczy i nie za­uwa­żyła, że woda na ma­ka­ron go­tuje się tak wście­kle, że okno po­kryło się parą. Po­dą­żała za kon­tu­rami twa­rzy Hen­rika ko­niusz­kiem palca. Przy­mknęła oczy, wy­obra­ża­jąc so­bie, że czuje jego skórę pod pal­cami.ROZDZIAŁ 5

Hen­rik ci­cho śpie­wał swoją al­tową par­tię Ave Ma­ria, me­lo­dia mocno wkrę­ciła mu się w uszy. Wie­dział, że bę­dzie ją nu­cił przez cały wie­czór, a Kri­stina bę­dzie wzdy­chać z iry­ta­cją.

Szedł aleją dłu­gimi szyb­kimi kro­kami. Wie­czo­rem wiatr się na­si­lił, czuł na twa­rzy i skó­rze jego po­dmu­chy jak kolce, uszy bo­lały go z zimna. Wkrótce zna­lazł się w domu. Próba była fan­ta­styczna jak zwy­kle i czuł w so­bie miłe cie­pło. Chór ćwi­czył ko­lędy, czter­na­stego grud­nia w ko­ściele miał się od­być tra­dy­cyjny świą­teczny kon­cert. Zwy­kle było pełno, cza­sami wię­cej niż pełno, lu­dzie tło­czyli się jesz­cze na ko­ściel­nych scho­dach. Cie­szył się na ten wielki dzień. Torba wrzy­nała mu się w bark, po­trzą­snął ra­mie­niem, żeby ją po­pra­wić. My­ślał o no­wej bi­blio­te­karce. Była miła, na­wet się przed­sta­wiła. Barwna osoba, taka, którą się za­uważa. Miała dyn­da­jące kol­czyki i coś tur­ku­so­wego owi­nię­tego wo­kół szyi. Do tego głę­boki do­łek w le­wym po­liczku. Hen­rik uśmiech­nął się bez­wied­nie, a uśmiech ten naj­wy­raź­niej wciąż miał na twa­rzy, kiedy wszedł do domu.

– Z czego się śmie­jesz?

W ko­ry­ta­rzu stała Kri­stina za­jęta skła­da­niem gru­bych bluz

– Cześć! Z ni­czego, my­śla­łem tylko o tym, jak świet­nie dziś po­szła próba. Co u cie­bie?

Kri­stina wło­żyła stos bluz do wiel­kiej szafy zaj­mu­ją­cej jedną ścianę ko­ry­ta­rza. Od­po­wie­działa z twa­rzą wci­śniętą mię­dzy półki:

– Stre­su­jący dzień w pracy. Duża do­stawa, a Mat­tias znowu był chory. Zro­bi­łam la­za­nię. Je­steś głodny?

We­szła do kuchni, nie cze­ka­jąc na od­po­wiedź. Hen­rik po­wie­sił płaszcz i od­sta­wił torbę na miej­sce. Za­pa­chy z kuchni – ore­gano i sma­żona ce­bulka – przy­wę­dro­wały do ko­ry­ta­rza i spra­wiły, że na­brał ape­tytu. Idąc do ja­dalni, pra­wie po­tknął się o Jo­sefa, jed­nego z ko­tów. Ko­tów Kri­stiny. Były jej dzi­dziu­siami i z ja­kie­goś po­wodu nie ak­cep­to­wały go jako członka ro­dziny, cho­ciaż miesz­kały tu od pra­wie trzech lat. Trzy­mały się tylko Kri­stiny, krę­ciły się cią­gle wo­kół niej, spały na jej sto­pach albo po­duszce i od­po­wia­dały miauk­nię­ciami, kiedy do nich mó­wiła. Jego igno­ro­wały albo wpa­try­wały się w niego w taki spo­sób, że je­żyły mu się włosy na karku. Te­raz Jo­sef rzu­cił mu nie­na­wistne spoj­rze­nie, po czym od­da­lił się do kuchni z wy­soko unie­sio­nym ogo­nem.

Hen­rik usiadł przy stole, który był już na­kryty. Na środku stała duża mi­ska z wy­mie­szaną sa­łatką – szpi­nak li­ścia­sty, po­mi­do­rki kok­taj­lowe, czer­wona pa­pryka i oliwki. Na jed­nym z krót­kich bo­ków stołu jak zwy­kle stał świecz­nik z bia­łymi świecz­kami rzu­ca­ją­cymi cie­płe świa­tło. Wszystko to wy­glą­dało bar­dzo przy­tul­nie i Hen­rik się od­prę­żył. Z Kri­stiną ni­gdy nic nie wia­domo. Jed­nego dnia było przy­jem­nie i miło, roz­mowna i za­do­wo­lona opo­wia­dała o swoim dniu i słu­chała jego hi­sto­rii. A na­stęp­nego dnia wszyst­kiego się cze­piała, pa­trzyła na niego tak, jakby był in­tru­zem, który bu­dzi w niej obrzy­dze­nie. Była cał­kiem nie­obli­czalna, a on nie wie­dział, jak so­bie z tym ra­dzić. Jed­nak dziś wszystko wy­glą­dało jak naj­le­piej. Po­dej­rze­wał, że może to mieć coś wspól­nego z wie­kiem, sza­le­ją­cymi hor­mo­nami albo czymś ta­kim. Ni­gdy o tym nie roz­ma­wiali. Hen­rik raz spró­bo­wał, pew­nego wie­czoru pod ko­niec lata, ale nie­zręcz­nie do­brał słowa i Kri­stina wszystko źle zro­zu­miała, po­czuła się tak, jakby na nią na­ska­ki­wał i oskar­żał. Efek­tem był po­nad ty­dzień gę­stej ci­szy w domu. Hen­rika nie ku­siło po­dej­mo­wa­nie ko­lej­nej próby. Niech bę­dzie, jak jest, może kie­dyś jej przej­dzie.

– Hen­rik, mu­sisz sam wziąć so­bie je­dze­nie z kuchni. To nie re­stau­ra­cja.

W gło­sie Kri­stiny sły­chać było na­pię­cie i Hen­rik szybko wstał. Nie chciał ry­zy­ko­wać, że żona wy­buch­nie. W kuchni na bla­cie stała duża forma, na wierz­chu skwier­czała war­stwa sto­pio­nego sera, a po­trawa pach­niała cu­dow­nie.

– Wy­gląda to fan­ta­stycz­nie, ko­cha­nie. Dzię­kuję.

– Nie za­bra­łeś ze sobą ta­le­rzy?

Kri­stina wwier­cała się w niego wzro­kiem. Jej twarz była czer­wona i błysz­cząca, a gładka za­zwy­czaj grzywka zmierz­wiona.

– Nie, za­po­mnia­łem, za­raz wra­cam!

Od­wró­cił się i usły­szał, jak za jego ple­cami Kri­stina de­mon­stra­cyj­nie ciężko wzdy­cha.ROZDZIAŁ 6

Kajsa wy­ło­żyła wszyst­kie to­rebki z przy­pra­wami na ku­chenny stół. Pew­nego dnia po­sprząta w ca­łym domu. Bę­dzie sor­to­wać, prze­glą­dać, od­da­wać i wy­rzu­cać. Urzą­dzi dom w swoim wła­snym stylu. Ale na ra­zie musi zo­stać tak, jak jest. Wszystko wciąż wy­glą­dało jak w cza­sach babci. Za­dbane, bar­dzo przy­tulne i nieco przy­ku­rzone. I Kajsa musi szu­kać każ­dej rze­czy, bo bab­cia miała wła­sne zda­nie o tym, jak i gdzie na­leży je prze­cho­wy­wać.

Te­raz szu­kała sza­franu i w końcu zna­la­zła puszkę z Ma­ri­mekko w zie­lony wzo­rek, która, jak się oka­zało, za­wie­rała to­rebki z przy­pra­wami. Stała na półce w bi­blio­tece, cał­ko­wi­cie nie­lo­gicz­nie umiesz­czona obok sta­rej sza­chow­nicy i wy­mię­to­lo­nej książki Ma­rianne Fre­driks­son. Kajsa roz­ło­żyła to­rebki na stole. Było tu wszystko, czego można po­trze­bo­wać do róż­nego ro­dzaju wy­pie­ków. Poza sza­fra­nem.

Wes­tchnęła i spoj­rzała przez ku­chenne okno. Ter­mo­metr wska­zy­wał około zera, a niebo za­cią­gnięte było oło­wia­nymi chmu­rami. Na­gie ga­łę­zie drzew ugi­nały się na wie­trze. Nie miała naj­mniej­szej ochoty wy­cho­dzić z domu. Jed­nak na­sta­wiła się już na pie­cze­nie sza­fra­no­wych bu­łe­czek, a do nich po­trze­bo­wała wła­śnie tej przy­prawy. W nie­dzielę sklep za­my­kali o czwar­tej, a była już pra­wie trze­cia. Po­winna pójść od razu.

Kajsa przej­rzała się w lu­strze, okrę­ca­jąc jed­no­cze­śnie szyję gru­bym, zro­bio­nym na dru­tach sza­li­kiem. Nie wzięła prysz­nica i nie zro­biła ma­ki­jażu. Olać to. Wło­żyła ja­sno­nie­bie­ską wło­chatą czapkę. Na­cią­gnęła ją mocno na brwi i wsu­nęła stopy w wy­so­kie buty z fu­ter­kiem, aż biała fla­ne­lowa pi­żama zwi­nęła się w har­mo­nijkę tuż pod ko­la­nami. Na to wszystko pu­chowa kurtka. Po­tem ru­szyła w li­sto­pa­dową ciem­ność. Wiatr był po­tężny, a po­wie­trze wil­gotne i Kajsa za­drżała.

Jej dom stał przy ulicy rów­no­le­głej do głów­nej ulicy So­linge, która prze­cho­dziła przez całe cen­trum. W tę mroczną li­sto­pa­dową nie­dzielę nie było tam ży­wej du­szy, ale za kilka dni miała się roz­ja­śnić gwiazd­kami i błysz­czą­cymi świa­teł­kami. Po­czą­tek ad­wentu i świą­teczne de­ko­ra­cje były czymś, co w So­linge trak­to­wano po­waż­nie.

Kajsa szła szybko, po­chy­la­jąc się do przodu, żeby lo­do­waty wiatr nie wiał jej pro­sto w twarz. Kiedy we­szła do spo­żyw­czaka, cie­pło ude­rzyło ją jak ściana. Mimo że po­trze­bo­wała tylko kilku rze­czy, z przy­zwy­cza­je­nia chwy­ciła ko­szyk. Po­tem błą­kała się po alej­kach, za­pa­ko­wała litr świet­nego lo­kal­nego mleka, paczkę serka wiej­skiego i kostkę ma­sła z lady chłod­ni­czej. Idąc do kasy, stwier­dziła, ze ma ochotę na na­pój ga­zo­wany, za­wró­ciła więc. I wtedy ją za­uwa­żyła. Srokę wy­włokę.

Stała, ga­piąc się na półki z wodą ga­zo­waną, tak jakby wy­bór smaku był taki trudny. Kajsa po­woli po­de­szła, przy­glą­da­jąc się jej uważ­nie. Miała na so­bie długi be­żowy płaszcz z wełny ścią­gnięty w ta­lii, brą­zowe skó­rzane botki na ni­skim ob­ca­sie, a na gło­wie wy­jąt­kowo brzydką czapkę z ma­te­riału w kratę. Była znacz­nie niż­sza, niż Kajsa so­bie wy­obra­żała, może dla­tego, że Hen­rik był tak wy­soki.

Kajsa się­gnęła po pla­sti­kową bu­telkę świą­tecz­nego na­poju, uda­wała, że czyta ety­kietę i jed­no­cze­śnie da­lej przy­glą­dała się Kri­sti­nie Lind. Żo­nie Hen­rika. Kri­stina osta­tecz­nie chwy­ciła bu­telkę, wło­żyła ją do swo­jego wózka i po­to­czyła go w stronę wa­rzyw. Kajsa ru­szyła za nią. Za­uwa­żyła, że Kri­stina po­ru­sza się szybko i efek­tyw­nie, naj­wy­raź­niej tylko woda zmu­siła ją do za­trzy­ma­nia się i za­sta­no­wie­nia. Przy pół­kach z wa­rzy­wami wszystko od­było się bły­ska­wicz­nie. Kajsa dep­tała jej po pię­tach, pa­ku­jąc do ko­szyka różne rze­czy, nie za­sta­na­wia­jąc się zu­peł­nie nad tym, co tam lą­duje. Kri­stina naj­wy­raź­niej uznała, że bar­dzo jej się spie­szy. Skie­ro­wała się do kas, a Kajsa po­dą­żyła za nią.

Otwarta była tylko jedna kasa i Kajsa sta­nęła tak bli­sko, że czuła za­pach wil­got­nego weł­nia­nego płasz­cza Kri­stiny i aro­mat jej per­fum. Coś owo­co­wego, może brzo­skwi­nio­wego. Coś, co zu­peł­nie nie pa­suje do jej nud­nego stylu sta­rej baby, po­my­ślała Kajsa, za­czy­na­jąc jed­no­cze­śnie wy­kła­dać swoje za­kupy na ta­śmę. Przed nią Kri­stina szczu­płymi pal­cami wstu­ki­wała PIN, ki­wa­jąc jed­no­cze­śnie głową do ka­sjerki. Może wy­czuła spoj­rze­nie Kajsy, bo na­gle od­wró­ciła się do niej z py­ta­ją­cym wy­ra­zem w wą­skich oczach.

Kajsa uśmiech­nęła się do niej sze­roko.

– Dzień do­bry! Pa­skud­nie dziś zimno, prawda?

Zo­ba­czyła, jak Kri­stina marsz­czy czoło, od­po­wia­da­jąc.

– Rze­czy­wi­ście pa­skud­nie.

Miała nieco chra­pliwy głos, tak jakby bo­lało ją gar­dło. Kajsa spu­ściła wzrok i za­częła szu­kać w kie­szeni port­mo­netki, jed­no­cze­śnie po­pro­siła młodą ka­sjerkę o sa­szetkę sza­franu. Za­pła­ciła i szybko wci­snęła za­kupy do torby. Kri­stina wła­śnie wy­cho­dziła i Kajsa po­czuła ochotę, by pójść za nią. Na­su­nęła sza­lik na usta i wy­szła na ulicę, by zo­ba­czyć, jak za­trzy­muje się tam czer­wone vo­lvo i Kri­stina wska­kuje do niego od strony pa­sa­żera.

Kajsa zdą­żyła za­uwa­żyć po­ma­rań­czowy pu­kiel, za­nim sa­mo­chód ci­cho od­je­chał. Hen­rik. Jej Hen­rik. Cóż to za opie­kuń­czy męż­czy­zna, który od­biera żonę ze sklepu. Kajsa prze­łknęła kwa­śną zgagę, która za­częła ją pa­lić w gar­dle. Twarz pie­kła ją z zimna, ru­szyła do domu z ciężką torbą wy­peł­nioną mnó­stwem rze­czy, o któ­rych na­wet nie wie­działa, że je ku­piła. Chrapka na sza­fra­nowe bu­łeczki roz­wiała się w po­wie­trzu.ROZDZIAŁ 7

– Rany, jak zimno. Czy ogrze­wa­nie jest na mak­si­mum?

Kri­stina przy­su­nęła ręce do kratki na­wiewu, a Hen­rik pa­trzył na nią, jed­no­cze­śnie ostroż­nie pro­wa­dząc sa­mo­chód do domu. Drogi były zdra­dli­wie śli­skie. Czarny nie­wi­do­czny lód po­ja­wiał się tam, gdzie czło­wiek naj­mniej się go spo­dzie­wał.

– Cóż za dziwną ko­bietę spo­tka­łam w skle­pie. Mia­łam wra­że­nie, że mnie śle­dzi.

– Co?

– No, cią­gle była tam gdzie ja, a po­tem stała nie­przy­jem­nie bli­sko przy ka­sie i cały czas się ga­piła.

– Dziwna sprawa. A kto to był?

– Nie uwa­żasz, że po­wie­dzia­ła­bym ci kto to, gdy­bym ją znała?

W gło­sie Kri­stiny znów po­ja­wiła się cierp­kość i Hen­rik wes­tchnął.

– No tak, ja­sna sprawa – spró­bo­wał po­now­nie – ale jak wy­glą­dała?

– Nie wiem. Ode­zwała się do mnie, a ja nie wie­dzia­łam, jak się za­cho­wać, i szybko wy­szłam. Poza tym miała na so­bie wielką czapkę na­cią­gniętą na oczy, więc nie wiem do­kład­nie. Ale na pewno była wy­soka. W su­mie nie mu­simy się nią przej­mo­wać.

Hen­rik skrę­cił na drogę pro­wa­dzącą obok pa­sto­rówki, ro­dzin­nego domu Kri­stiny, i da­lej do ich domu, który stał po są­siedzku. Wtedy przy­po­mniał so­bie coś.

– Pra­wie za­po­mnia­łem. Dzwo­nił Pe­der. Chciał tylko się upew­nić, że bę­dziesz mo­gła mu po­móc po świą­tecz­nym kon­cer­cie, na wie­czorku. Mó­wił też, że dzwo­nił Olof i po­wie­dział, że przy­je­dzie dzień przed Wi­gi­lią i zo­sta­nie do No­wego Roku.

– A dla­czego dzwo­nił z tym do cie­bie? Ju­tro wie­czo­rem będę prze­cież u ro­dzi­ców, mama po­trze­buje po­mocy ze swoim iPa­dem.

– Może za­po­mniał. Ale to do­brze, mo­żesz mu wtedy od­po­wie­dzieć.

– Ja­sne, oczy­wi­ście, da się zro­bić. A skoro już mó­wimy o ro­dzi­cach. Po­my­śla­łam so­bie, że mu­simy zro­bić świą­teczne za­kupy w Halm­stad, przed kon­cer­tem w ko­ściele Świę­tego Mi­ko­łaja dwu­dzie­stego grud­nia. Mu­simy też wy­my­ślić pre­zenty dla two­ich ro­dzi­ców i ku­pić coś dla Olofa. A je­śli mamy wy­słać pre­zenty do two­jej sio­stry, to mu­simy…

Hen­rik jęk­nął, za­nim zdą­żył się po­wstrzy­mać.

– Co jest? Dla­czego tak ję­czysz?

– Czy na­prawdę mu­szę brać udział w tych za­ku­pach? Nie mo­żemy po pro­stu pójść na kon­cert, a po­tem na kawę? Albo na spa­cer?

Kri­stina od­pięła pas bez­pie­czeń­stwa, a Hen­rik wy­łą­czył sil­nik. Sa­mo­chód wy­peł­niła ci­sza.

Kri­stina od­wró­ciła się do niego ze ścią­gnię­tymi w iry­ta­cji ustami.

– Więc nie mo­żesz mi tro­chę po­móc z za­ku­pami dla ro­dziny. Tak? Wszystko za­wsze musi być na mo­jej gło­wie. Wszystko!

Wy­sia­dła z sa­mo­chodu, nie cze­ka­jąc na od­po­wiedź. Torby z za­ku­pami zo­stały na pod­ło­dze przy sie­dze­niu kie­rowcy w ka­łuży mo­krego błotka z bu­tów Kri­stiny. Hen­rik pa­trzył, jak żona szyb­kim kro­kiem idzie do domu. Za­pa­liły się lampy na scho­dach, oświe­tla­jąc jej syl­we­tkę, kiedy stała, szu­ka­jąc w to­rebce klu­cza do domu. Hen­ri­kowi na­gle zro­biło się jej żal. Cały ten gniew, który w so­bie nosi, musi zaj­mo­wać w jej umy­śle mnó­stwo miej­sca, po­my­ślał. Za­mknął oczy, oparł głowę o za­głó­wek. Po­czuł przy czaszce zimny ma­te­riał. Chciałby po­roz­ma­wiać z Kri­stiną. Albo z kimś in­nym.

Na­gle uświa­do­mił so­bie wła­sną sa­mot­ność. Na­prawdę nie miał z kim po­dzie­lić się swo­imi nie­po­ko­jami. Oczy­wi­ście, znał wielu lu­dzi, a nie­któ­rych człon­ków chóru uwa­żał na­wet za do­brych przy­ja­ciół. Nie mógłby jed­nak ni­gdy im się zwie­rzyć. Pe­der i El­li­nor, ro­dzice Kri­stiny, nie­za­leż­nie od wszyst­kiego, wzię­liby jej stronę, zwłasz­cza Pe­der. Była jego je­dyną córką, oczkiem w gło­wie, i na pewno nie mo­głaby zro­bić nic złego. Z wła­snymi ro­dzi­cami spo­ty­kał się rzadko i mieli je­dy­nie po­wierz­chowną re­la­cję, ni­gdy nie przy­szłoby mu na­wet do głowy roz­ma­wiać z nimi o swo­ich mał­żeń­skich pro­ble­mach. Trzeba było spoj­rzeć praw­dzie w oczy: był cał­kiem sam i bo­lało go to chyba bar­dziej, niż był w sta­nie sam się przy­znać.ROZDZIAŁ 8

Kajsa owi­nęła się grubą pie­rzyną. Po­zwo­liła so­bie po­le­żeć w mi­łym cie­pełku jesz­cze chwilę. Po sta­rym domu hu­lały prze­ciągi, a pod­łoga była zimna. Poza sy­pial­nią, gdzie le­żała sza­ro­zie­lona wy­kła­dzina. Jako dziecko Kajsa lu­biła na niej sia­dać i prze­cią­gać pal­cami przez jej mięk­kość, fan­ta­zju­jąc, że sie­dzi so­bie w le­sie mię­dzy skrza­tami i trol­lami, a brą­zowe kap­cie babci to domki przy­ja­znych lub nie­mi­łych le­śnych istot. Cza­sami cho­wała się pod łóż­kiem, le­żała tam pła­sko na brzu­chu z jed­nym po­licz­kiem przy­ci­śnię­tym do wy­kła­dziny, ci­chutko jak myszka, kiedy bab­cia lub dzia­dek jej szu­kali. Uda­wała, że jest jedną z tych istot, które stwo­rzyła siłą wła­snej wy­ob­raźni.

Zmru­żyła oczy, spró­bo­wała się tro­chę roz­bu­dzić. Po­kój był po­grą­żony w mroku, pod­cią­gnęła się tro­chę w górę do po­zy­cji sie­dzą­cej i za­pa­liła lampę przy łóżku. Cie­płe żółte świa­tło ogrzało po­kój. Ściany były po­kryte ta­petą ze wzo­rem w drobne białe kwiatki na ja­sno­zie­lo­nym tle. Cięż­kie zło­ci­ste ko­tary za­sła­niały okno, a w jed­nym z ro­gów roz­pie­rał się ol­brzymi żół­to­ró­żowy fo­tel. Z su­fitu zwi­sał krysz­ta­łowy ży­ran­dol i rów­nież tu­taj były książki. Nie na pół­kach, ale usta­wione w chy­bo­tliwe barwne stosy na bia­łym stole w in­nym rogu.

Kajsa uwiel­biała bu­dzić się w tym po­koju, który był tak dziwny i cha­rak­te­ry­styczny dla jej babci. Prze­cią­gnęła się, ziew­nęła. Po­my­ślała o dniu, który czeka ją w pracy. Za­pla­no­wała wy­jąć ze skła­dziku wszyst­kie świą­teczne ozdoby, zo­ba­czyć, co tam jest i co być może trzeba uzu­peł­nić. Jej ko­le­żanka Gu­nvor, pani po sześć­dzie­siątce, która pra­co­wała na nie­peł­nym eta­cie, mó­wiła, że po­winny być świecz­niki ad­wen­towe na każde okno i być może mnó­stwo in­nych faj­nych rze­czy.

Kajsa się­gnęła po szla­frok le­żący na pod­ło­dze. Na­cią­gnęła na stopy grube skar­pety i ru­szyła do kuchni. Cze­ka­jąc, aż kawa prze­są­czy się przez filtr, prze­glą­dała lo­kalną ga­zetę, dar­mowe wy­da­nie roz­da­wane raz w ty­go­dniu. Jej oczy za­trzy­mały się na tłu­stym na­główku:

Chór So­linge ma próbę przed te­go­rocz­nym świą­tecz­nym kon­cer­tem.

Po­ni­żej za­miesz­czono zdję­cie chóru i Kajsa za­częła prze­glą­dać twa­rze. Jest Hen­rik. W środku na sa­mym tyle. Uśmiech­nęła się i prze­czy­tała tekst. Chór So­linge miał tra­dy­cyj­nie wy­stą­pić w ko­ściele czter­na­stego grud­nia o szes­na­stej. Wstęp gra­tis, wszy­scy są mile wi­dziani. Wy­jęła te­le­fon i za­pi­sała datę i go­dzinę kon­certu w ka­len­da­rzu. Tego nie może prze­ga­pić.

Kiedy się ubrała i wy­piła kawę, po gło­wie sza­lały jej różne my­śli. O Hen­riku, o tym, ja­kie wra­że­nie na niej zro­bił tam w bi­blio­tece. Prawda, że był star­szy od niej, ale w ca­łej jego po­staci było coś ta­kiego, co mó­wiło jej, że to wła­śnie ten. To na niego cze­kała. Ci, któ­rzy byli przed nim, to tylko epi­zody w jej ży­ciu, nic nie­zna­czące związki po­zba­wione głębi. Te­raz to wy­raź­nie wi­działa. Mo­gła na­wet przy­znać się przed sobą, że wcze­śniej była ślepa. Bo prze­cież my­ślała, że to Li­nus jest tym je­dy­nym… jesz­cze nie tak dawno temu. Te­raz już była pewna. Tym je­dy­nym był Hen­rik. I tym ra­zem wszystko pój­dzie po jej my­śli, tym ra­zem nie zrobi żad­nego błędu.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: