Zabiję Cię - ebook
Zabiję Cię - ebook
Trzy miliony wyświetleń na Wattpadzie!
Jak wygląda życie z fobią społeczną? Życie bez jakichkolwiek uczuć? Maddie to wie. Krzywdzi innych dlatego, że kiedyś sama została skrzywdzona. Zamknięta w zbroi zbudowanej z okrucieństw walczy z własnymi demonami. Dziewczyna traci nadzieję, że ma jeszcze szanse je pokonać, że to w ogóle fizycznie możliwe. Czy ktokolwiek mógłby pomóc jej się wyzwolić?
Czy Tim, chłopak ze szkoły, stanie się jej kolejną ofiarą?
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8265-556-8 |
Rozmiar pliku: | 4,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
SIĘGNIĘCIE PO POMOC NIE JEST POWODEM DO WSTYDU.Ona jest strasznie skomplikowana. Niełatwo do niej dotrzeć. Ma jakąś tajemnicę, jest taka... zimna. Samo przebywanie w jej towarzystwie powoduje ciarki na plecach. Biją od niej chłód i przeraźliwy smutek. W jej ciemnych oczach nie widać nic. Odkąd pamiętam, nie było w nich ani błyszczących iskierek, ani łez.
Tylko pustka.
Dwie starsze panie, wracając z cmentarza z grabiami w rękach, prowadziły ożywioną rozmowę. Nagle tuż koło nich śmignął ktoś na rowerze.
– Pamiętasz ją? – spytała siwowłosa staruszka swojej koleżanki.
– Oczywiście – potwierdziła.
– Zmieniła się. – Poprawiła torbę narzędzi na ramieniu. – Wcześniej biegała w kolorowych ubraniach, dokarmiała przybłędy i łapała owady. Potrafiła nawet wyleczyć zranione skrzydło motyla! – Roześmiała się serdecznie. – Była niesamowicie wrażliwą dziewczynką o złotym sercu.
– Jest po prostu nieszczęśliwa – zgadywała jej towarzyszka, spoglądając za dziewczyną. – To najgorsze, co może spotkać człowieka.
– Nie tylko. – Pokręciła głową. – Ma w oczach taką... pustkę i strach. Bałabym się ją spotkać po zmroku.
– Ale przecież ma wszystko – obruszyła się kobieta. – Dach nad głową, jedzenie, rodzinę.
– Niby tak, ale jej wzrok mówi...
– „Zabiję cię” – dokończyła staruszka.– Widzisz go? – spytała Stella, dyskretnie wskazując na chłopaka siedzącego pod swoją klasą. – Gapi się na ciebie bez przerwy od kilku dni. – Zachichotała.
– Zauważyłam – mruknęłam, spoglądając w jego stronę.
Był bardzo niski i chudy. Nieobcinane z pół roku, tłuste włosy opadały mu na czoło. Ubrań nie zmienił chyba od swojego pierwszego dnia w szkole. Nierzadko unosił się wokół niego nieprzyjemny zapach, co jeszcze bardziej zaniżało jego aparycję. Nigdy z nikim nie rozmawiał. Wydawało się, że cała jego klasa zapomniała o jego istnieniu.
– No chyba sobie żartujesz, ohyda – jęknęłam, przewracając oczami.
– Może być twoją kolejną ofiarą – zaproponowała z cwanym uśmieszkiem moja przyjaciółka.
Ten argument w sumie trochę mnie zachęcił.
– No może. – Uśmiechnęłam się.
– Jesteś dzieckiem szatana. – Stella wybuchnęła śmiechem.
Nie mogłam się z nią nie zgodzić. Od niespełna roku moje nowe hobby całkiem urozmaicało nam życie. Polegało ono na zabawianiu się cudzymi uczuciami. Doświadczyliście pewnie tego nie raz i nie dwa. Okropne, prawda? Kiedy tylko zauważałam kogoś, kto jest mną zainteresowany, sama się do niego garnęłam. Zapraszałam na portalu społecznościowym, pisałam do niego, sprawiałam, że się przywiązywał, waliłam ckliwymi tekścikami i czułymi przezwiskami, dawałam nadzieję, a na sam koniec – zrywałam znajomość bez żadnych wyjaśnień. Wszystko miało jednak swoją granicę w Internecie i nigdy, przenigdy nie mogło wyjść poza nią. Mimo to, w tych czasach większość znajomości utrzymywano przez portale społecznościowe, więc nawet w ten sposób można było kogoś solidnie skrzywdzić. I o to chodziło. Sprawiało mi to ogromną radość i dawało fałszywą satysfakcję.
– Potwierdzam. – Kiwnęłam głową. W tym momencie rozbrzmiał dzwonek.
– Dobra, chodź, socjopatko – dogryzła mi Stella, po czym razem weszłyśmy do klasy.
Było to jedyne czułe przezwisko, które lubiłam. I nie mogłam się z nią nie zgodzić. Rzeczywiście, nieco przypominałam socjopatę – człowieka bez uczuć, serca i wyrzutów sumienia. Do większości spraw podchodziłam zupełnie bez emocji, przynajmniej tak było do tej pory. W dodatku nie przejmowałam się, czy kogoś zranię moją zabawą. Wręcz przeciwnie, im bardziej ofiara mi zaufała, tym większą przyjemność z tego czerpałam.
O mojej niecodziennej naturze i specyficznym hobby wiedziały tylko moje dwie jedyne i najlepsze przyjaciółki: Stella i Millie.
Stella była niską blondynką o szarych oczach. Zaprzyjaźniłyśmy się, gdy żadna z nas nie miała nikogo bliskiego. Lubiłam ją za to, że mnie rozumiała i akceptowała to, że miałam trochę nierówno pod sufitem. Często zapewniała mi rozrywkę, snując opowieści z udziałem różnych chłopaków, którzy jej się podobali.
Millie nie chodziła ze mną do szkoły – skończyła gdzie indziej niż Stella i ja, głównie przez swoich świrniętych rodziców. Mieszkała jednak dosłownie naprzeciwko mnie i mogłam z nią pogadać o wszystkim i o niczym, kiedy tylko chciałam. Miała ciemne włosy do ramion i jasne, zielone oczy.
Nigdy nie lubiłam opisywać siebie. W pamiętniku zawsze rozpoczynałam swoją notkę od zwyczajnego: „Jestem Maddie”. Dopiero zaczęłam szkołę średnią, więc niedawno skończyłam siedemnaście lat. Miałam dość długie ciemnobrązowe włosy, ale Stella zawsze mi wmawiała, że są czarne. Podobnie oczy, których barwa niemal zlewała się ze źrenicami. Policzki pokryte były piegami, których nienawidziłam, ale nie pozostało mi nic innego, jak zawrzeć z nimi pokój – ostatecznie dodawały mi dziecięcej niewinności. Nie przepadałam także za swoim wzrostem, gdyż byłam równa z większą częścią płci męskiej, a ja nie lubiłam się wyróżniać.
Mimo nieustannej męskiej atencji, która dodawała mi trochę pewności siebie, nie uważałam się za szczególnie atrakcyjną. Kłóciło się to z moją opinią socjopatki, lecz zawsze w jakiś sposób musiałam odstawać od normy. Moje dość niskie poczucie własnej wartości pozwalało mi więc działać ze swoim „hobby” tylko w sieci. Najwidoczniej można było nienawidzić siebie i być egoistą jednocześnie.
Przez mój dość niewinny wygląd nikt się nie domyślał, jaka byłam w rzeczywistości. Żeby się przekonać, kogo skrywałam pod maską, trzeba by mnie dobrze poznać. W szkole rzadko się odzywałam i odgrywałam rolę tej cichej, nieśmiałej szarej myszki. To dlatego, że nie lubiłam ludzi. Wszystkich, bez rozdzielania na worki.
I nie była to tylko „nieśmiałość”, jak inni zwykli wypominać. Nie działało: „Wyjdź na dwór, poznaj kogoś”, bo już samo słowo „wyjdź” przyprawiało mnie o ciarki. Nie była to też wina mojej introwertycznej natury – która, choć mogła się odrobinę do tego przyczynić – nadal nie była przyczyną. Wszystko wyjaśniło się w chwili, gdy dwa lata temu zdiagnozowano u mnie zaburzenie lękowe zwane fobią społeczną. Nigdy nie chciało mi się do końca w to wierzyć – przecież nie było ze mną aż tak źle! Jednak podczas jednej z ostatnich wizyt psycholog wytłumaczył mi, że żadna fobia nie jest prostą linią w wykresie. Każdy człowiek jest inny i każdy inaczej reaguje na różne czynniki, nawet chorując na to samo. Niektórzy mają napady pewności siebie, inni napady głodu, a jeszcze znajdzie się kilkoro takich, co jednego dnia będą królami imprezy, a następnego zaczną trząść się ze strachu. Wszyscy jednak mieliśmy ten sam problem. Panika przed stycznością z człowiekiem.
Ale dlaczego męczyłam się z tym już drugi rok? Nie, nie byłam jedną z tych osób, co to uważały, że psycholog jest tylko dla wariatów. No, ja akurat się kwalifikowałam, ale mniejsza z tym. Osobiście bardzo chciałam wyzdrowieć i być normalną osobą. Moi rodzice – nie do końca. Kwitek ze skierowaniem do psychoterapeuty i kwoty, jakie musieliby w to włożyć, sprawiły, że magicznie zapomnieli o całej sprawie.
Lekcja powoli dobiegała końca. Wyrwana z zamyślenia głośnym dzwonkiem, pierwsza wyszłam z klasy. Spojrzałam z obrzydzeniem na chłopaka z tłustymi włosami.
– Jak się nazywa? – mruknęłam z niechęcią.
– Wiedziałam, że się zdecydujesz. – Stella się zaśmiała. – Monty Evening.
– No, miałaś rację. Jestem głodna cierpienia. – Teatralnie potarłam ręce o siebie.
W tym momencie zaczynała się zabawa.
Ostatni raz zerknęłam na chłopaka. Uśmiechnęłam się złośliwie i szepnęłam:
– Lepiej się przygotuj, bo już niedługo zabiję cię.Z ulgą weszłam do domu. Po jeździe w zatłoczonym autobusie musiałam zaczerpnąć powietrza. Mieszkałam na wsi, kilka kilometrów od miasta, gdzie chodziłam do szkoły. Odległość sprawiała, że dojazd komunikacją miejską był nieunikniony.
Odetchnęłam, ciesząc się pustką i brakiem jakichkolwiek ludzi. Uwielbiałam samotność. Świadomość, że byłam w stanie usłyszeć tylko własny oddech, napawała mnie radością. Rzuciłam plecak w kąt korytarza. Głuchy dźwięk rozległ się między ścianami. Następnie wbiegłam po schodach po trzy stopnie na górę do swojego pokoju. Usiadłam na starym, dziurawym krześle obrotowym i otworzyłam laptopa, od którego byłam całkowicie uzależniona. Gdy tylko się włączył, puściłam muzykę z ogromnych głośników.
Cały dom zadrżał, a ja rozkoszowałam się melodią. Rozluźniała moje napięte mięśnie, odstresowywała i pozwalała zapomnieć na chwilę o rzeczywistości.
Weszłam na Facebooka i wpisałam w „szukaj” Monty Evening. Oczywiście nie miał profilowego, bo inaczej nikt by go nawet nie przyjął do znajomych, logiczne.
Bez wahania zaprosiłam chłopaka, który zaakceptował zaproszenie niemal od razu. Otworzyłam okienko rozmowy.
Z uśmiechem na twarzy pisałam pierwszą wiadomość. Ach, jak mi tego brakowało.
Me: Hej, Monty. Co tam u Ciebie słychać?
Monty: hej nudy a tam
Zmarszczyłam brwi. Będzie łatwo i nudno, ale niestety tacy się zdarzają.
Me: Właśnie słucham muzyki, a Ty co robisz?
Monty: hmm oglądam twoje zdjęcia masz chłopaka?
Prosto z mostu. Ciekawie. Nie mogłam się powstrzymać.
Me: Nie mam. Tak w ogóle widziałam Cię
dzisiaj w szkole, przystojniak z Ciebie!
Monty: dzięki ty też jesteś śliczna wiesz bardzo mi się podobasz
Me: Tak szczerze to Ty mi też!
Wiesz, muszę już kończyć, pa.
Monty: papa <3
Spojrzałam z obrzydzeniem w ścianę. Zażenowanie sprawiło, że poczułam dreszcz na plecach. Mimo to właśnie tego mi brakowało. Musiałam jednak szybko zakończyć rozmowę, ponieważ ów Monty był bardzo łatwą i naiwną zdobyczą, która po pierwszej wymianie zdań mogłaby zaproponować mi związek.
Szybko wyłączyłam dla niego chat, po czym sprawdziłam inne portale społecznościowe. Kolejna drama na Twitterze o ustach Jenner, głupie wykreślanki najpiękniejszych osób na Instagramie i pijackie żale osób z klasy na Snapchacie. Nie było nikogo więcej, z kim mogłabym popisać, więc włączyłam kolejny odcinek Dr House’a. Kochałam ten serial.
Czas leciał na nim nieubłaganie. Zbliżała się dwudziesta. Zamknęłam laptopa, chwyciłam w ręce duże słuchawki i beznadziejny, stary telefon, po czym zeskoczyłam po schodach na piętro niżej. Rodzice byli w pokoju. Zapewne oglądali telewizję.
Moje stosunki z rodzicami były takie, jak... No dobra, wcale ich nie było. Odzywali się jedynie, kiedy coś chcieli. Mieli totalnie w dupie, kiedy wychodzę, kiedy wracam i czy w ogóle wracam. Millie i Stella zazdrościły mi tego braku zainteresowania, ponieważ ich rodziciele byli bardzo nadopiekuńczy. Jak dla mnie, nie było czego zazdrościć. Chciałabym mieć normalnych rodziców, którym mogłabym się wyżalić, z którymi mogłabym pogadać czy po prostu miło spędzić czas. Żeby chociaż zadzwonili w środku nocy, kiedy nie ma mnie w domu, pytając, czy żyję. Na tak wiele nie mogłam jednak liczyć. Kiedyś mnie to bolało. Teraz, na szczęście, już nie.
Naciągnęłam czarną, starą bluzę, wsunęłam stopy w tego samego koloru buty i wyszłam z domu. Miałam na sobie cienkie dżinsy, więc przy zderzeniu z zimnym, wieczornym powietrzem lekko zadrżałam.
Było szaro. Słońce zaszło już za horyzont, pozostawiając jedynie powoli zanikającą, różową poświatę. Odetchnęłam świeżym powietrzem. Kochałam ciemność. Przeszłam przez podwórko, wyprowadziłam rower z pomieszczenia i wskoczyłam na siodełko. Nałożyłam słuchawki, puściłam swoją ulubioną piosenkę i ruszyłam.
Jeździłam po całej okolicy. Pod tym względem cieszyłam się niezmiernie, że mieszkałam na wsi. Uwielbiałam jeździć rowerem ze słuchawkami na uszach, najlepiej w nocy. Wtedy było najmniejsze prawdopodobieństwo, że spotkam jakiekolwiek ludzkie istnienie.
Skręciłam w polną drogę prowadzącą do lasu. Po niecałym kwadransie już byłam w swoim ulubionym miejscu.
Oparłam rower o drzewo, po czym wspięłam się po kamieniach na tory kolejowe. Koło nich stał ogromny głaz. W ciemności ledwo go dostrzegłam. Usiadłam na nim, czekając na pociąg. Podkręciłam głośność piosenki w słuchawkach. Luźno kołysałam nogami w rytm muzyki.
Głaz był oddalony od torów zaledwie o trzy metry.
W końcu dostrzegłam zbliżający się pojazd. Tory zaczęły cicho dzwonić. Szum nasilał się z sekundy na sekundę. Ściągnęłam słuchawki.
Maszyna ze świstem przejeżdżała koło mnie. Czułam wiatr na skórze, który swoim chłodem przeniknął mnie aż do kości. Słyszałam ogromny hałas, zagłuszający odpowiedzialność i rozwagę. Uwielbiałam to uczucie. Oderwanie od rzeczywistości, usunięcie zmysłów i bliskość niebezpieczeństwa przypominały kąpiel w lodowatej wodzie. Po kilku kolejnych pociągach zdecydowałam się na powrót. Wskoczyłam na rower i pół godziny później już byłam na podwórku. Dochodziła dwudziesta druga.
Musiałam odrobić lekcje, co na szczęście nie zajęło mi dużo czasu. Internet, moi drodzy.
Wolnym krokiem powlekłam się na matematykę. Szczerze nienawidziłam tego przedmiotu. No, chyba że coś rozumiałam.
Nie tym razem.
Logarytmy sprawiały mi ogromną trudność. Nie rozumiałam totalnie nic. Wpatrywałam się tępo w tablicę, nawet nie słysząc, co mówi zabiegana nauczycielka. Moje próby ogarnięcia tego, co się dzieje w tej chwili na lekcji, się wyczerpały. Przestałam się wysilać.
Kolejnym minusem matematyki były pojedyncze ławki przydzielone od początku do końca roku. Nie było więc nawet możliwości pogadania ze Stellą.
Westchnęłam ze znudzeniem i oparłam głowę na ręce. Wygrzebałam z piórnika ołówek i zaczęłam gryzmolić po ławce. Od przeróżnych kółek, trójkątów i bliżej nieokreślonych kształtów do wyrazów.
„Też tego nie kumasz?”.
Miało się to odnieść do osoby, która będzie tutaj siedziała za godzinę, zapewne tak samo znudzona jak ja. No cóż.
Powoli zaczęłam zmazywać swoje arcydzieła. Już miałam zetrzeć napis, kiedy rozbrzmiał głośny dzwonek.
Wrzuciłam piórnik do plecaka i wybiegłam z klasy.Po parunastu dniach wymiany bezsensownych, jednowyrazowych wiadomości, zaczęłam się nudzić. Najlepsza zabawa była, gdy rzeczywiście dało się z kimś normalnie porozmawiać. Popisać o tym, jak minął dzień, co lubi robić wieczorami, z kim się właśnie pokłócił, o której chodzi spać, co lubi jeść, czego pragnie i o czym marzy. Wtedy człowiek wylewa swoje sprawy na drugą osobę, nieświadomie się do niej przywiązuje. A ciężko później się odzwyczaić od kogoś, z kim pisałeś dzień w dzień. Na szczęście ja nie miałam takich problemów.
Monty: hej jak tam?
Me: Hej, nic ciekawego, a tam?
Monty: też, może się spotkamy?
Moje ciało natychmiast spięło się na tę jakże normalną propozycję. Nienawidziłam spotkań, nie licząc osób, które znałam, jak Stella czy Millie. Nigdy z nikim się nie umawiałam, zwłaszcza z osobnikami płci męskiej. A więc można było się domyślić, że nigdy nie miałam prawdziwego chłopaka, nie mówiąc o przytulaniu czy pierwszym pocałunku, podczas gdy wszyscy wokół zmieniali swoje drugie połówki jak rękawiczki. Nie było w tym nic złego – tak wyglądał każdy film o siedemnastolatkach. Ja jednak żyłam w innym uniwersum, które nie pozwalało mi na zbliżanie się do kogokolwiek w takim stopniu. Moim jedynym kontaktem z płcią przeciwną było wymienianie wiadomości, co dla niektórych – jak już zdążyłam zauważyć – było jak składanie przysiąg na ślubnym kobiercu.
Za to kontakt fizyczny był dla mnie czymś okropnym. Nigdy nie rozumiałam, jak ludzie mogą to lubić i ufać innym na tyle, aby dać się dotknąć. Przytulanie się było dla mnie jednym z najdziwniejszych konceptów, jakie rasa ludzka wymyśliła. Sklejanie się ze sobą bez żadnego konkretnego powodu miało sprawiać przyjemność? Przecież wtedy człowiek jest bezbronny! Nie widzisz nawet twarzy osoby, która dosłownie trzyma cię w rękach. Kto wie, jakie ma zamiary? W każdej chwili może cię udusić, wbić nóż w plecy czy truciznę w ramię.
Me: Niestety, niedługo wyjeżdżam do babci.
Może kiedy indziej?
Monty: ok a co tam kotku?
Skrzywiłam się. Czułam obrzydzenie, kiedy ktoś, kogo zupełnie nie znałam, nazywał mnie w jakikolwiek czuły sposób. Mój cynizm sprawiał, że zbierało mi się na wymioty od takich wiadomości.
Me: Może dasz mi jakieś swoje zdjęcie?
Monty: no nw
Me: Proszę!
Monty: no ok
Zdjęcie, które otrzymałam, było złe pod każdym względem. Niekorzystne światło, kąt, tłuste kosmyki na twarzy i niedogolone policzki to dopiero początek, lecz najgorsze były nieudolnie skrzywione usta, chyba próbujące mnie uwieść.
Wybuchnęłam szczerym, niepohamowanym śmiechem. Nie należy się śmiać z czyjegoś wyglądu, ale tu akurat nie mogłam się powstrzymać. Niektóre zdjęcia po prostu nigdy nie powinny ujrzeć światła dziennego – dziwne, że on tego nie widział. Nie potrzebował wiele, aby wyglądać lepiej, lecz najwyraźniej nie był fanem higieny osobistej. Chichotałam do siebie, splatając dłonie i rozmyślając nad kolejnym ruchem.
W końcu doczołgałam się do laptopa z głupkowatym uśmiechem. Nie zawsze poprzestawałam na samym zrywaniu znajomości. Czasami trochę pomęczyłam swoją ofiarę.
Me: Wow, może ustawisz na profilowe?
Monty: na pewno się nadaje?
Me: Jasne!
I tutaj kończył się mój udział. Kilka minut później chłopak rzeczywiście ustawił zdjęcie jako profilowe. Myślałam, że się uduszę ze śmiechu. Znowu.
Oczywiście wszystko poszło po mojej myśli. Dostał masę hejtów od sporej części mojej szkoły, a ludzie zaskakiwali mnie swoją kreatywnością. Na koniec dołączyłam do komentarzy. Dziwne, że jeszcze nie zgarnęli mnie za cyberstalking.
Zaśmiałam się i włączyłam naszą rozmowę. Napisałam krótką, lecz zwięzłą wiadomość zawierającą dość jasny przekaz. Nie czekając na odpowiedź, zablokowałam chłopaka. Poszło zdecydowanie zbyt łatwo. Zapewne nie miał przyjaciół, a ja byłam jedyną, która okazała mu nieco zainteresowania, więc mimo krótkiej znajomości, tak chamskie zagranie go zaboli. Uśmiechnęłam się złośliwie, czując specyficzną satysfakcję.
Było zdecydowanie ciekawiej, kiedy pisałam z ofiarą o wiele dłużej. Wtedy się przywiązywała, pokładała we mnie zaufanie i żyła w nadziei. A ja dosadnie ją odbierałam, wychodząc z tego bez szwanku. Skutkowało to o wiele głębszym uszczerbkiem na zdrowiu psychicznym.
Spojrzałam na swoją listę zablokowanych.
Pierwszą ofiarą był Ted. Niski i łysy, ale z całkiem normalnym charakterem. Przynajmniej mogłam z nim normalnie popisać. Palił jednak fajki, kiblował, ćpał i pił. Niezbyt dobry kandydat na chłopaka. Gapił się na mnie jak pies na szynkę – na przerwie, na dworze, gdy szłam, siedziałam, piłam czy nawet jadłam kanapkę. Każdą propozycję spotkania lub rozmowy twarzą w twarz zbywałam wymówką choroby lub obietnicą, że umówimy się kiedyś w lepszym miejscu.
Po miesiącach pisania rozpoczęłam akcję. W drodze do szkoły, całkiem przypadkiem niedaleko niego (jednak w bezpiecznej odległości), zadzwoniła do mnie Millie. Zaczęłam mówić do telefonu, że tęskniłam, że cieszę się, że wrócił, że go kocham i jest moim skarbem. Przygnębiony Ted stał i przestał się odzywać, a ja śmiałam się z tego cały kolejny tydzień.
Zjechałam wzrokiem na kolejne nazwisko na liście – był nim Gavin.
Wstydliwy, mały dziwak z krzywym uśmieszkiem. Chodził do szkoły razem z Millie. Podobno zobaczył mnie na imprezie, na której byłam z Mill, i tam się we mnie zakochał. Pisaliśmy może ze dwa miesiące. Już na samo wspomnienie jego ekstra słodkich tekstów na podryw przeszedł mnie dreszcz. Na koniec spytał, czy coś do niego czuję i czy chciałabym z nim chodzić. Jak zwykle spławiłam go, wyśmiałam i zerwałam kontakt.
Następny był Patton. Straszny podrywacz i romantyk. Miał twarz jak kalafior, dosłownie. Nosił za małe okulary i pogniecione koszulki. Po niecałym miesiącu, bo więcej nie wytrzymałam, po prostu napisałam mu dobranoc i że napiszę później. Nie napisałam. Od tamtej pory go nie widziałam.
Stella napisała do Ciebie...
Uśmiechnęłam się pod nosem. Pewnie zauważyła już zdjęcie i falę hejtów na biednego cebulaczka. Zapewne domyśliła się, że to moja sprawka.
Stella: Jesteś nieobliczalna, szatanie
Me: Dzięki, dzięki
Stella: Nie jest ci ich czasem, no nie wiem, żal?
Me: Hm... Nie.
Z uśmiechem zamknęłam laptopa. Wskoczyłam pod prysznic, ciesząc się, że kolejna osoba dołączyła do mojej listy. Seryjni mordercy też zbierali pamiątki od swoich ofiar, prawda? Ja kolekcjonowałam nazwiska, niczym Dexter próbki krwi. Zabierałam mikroskopijne kawałeczki duszy każdego z nich, obwiązane zaufaniem, a zostawiałam kropelkę traumy, bólu i wstydu. Ciekawe, ilu z nich będzie odczuwało chęć zemsty w przyszłości i zacznie zachowywać się podobnie wobec innych. To prawie jak bycie dumną matką. Woda spłynęła mi po twarzy, kiedy opuściłam podbródek. Nie miałam żadnych wyrzutów sumienia.
Jeszcze wtedy nic mnie nie obchodziło.Kiedy weszłam do szkoły, jak zawsze lekko się spięłam na widok tłumu. Mimo że nikt nie zwracał na mnie uwagi, czułam, jakby każdy wiercił dziurę w moim ciele spojrzeniem. Całe szczęście, że miałam koło siebie Stellę. Inaczej bym zwariowała.
Przerwy oczywiście spędziłyśmy na czytaniu wiadomości z Montym. Stella zwijała się ze śmiechu, a ja po chwili do niej dołączyłam.
– To co, szukamy następnej osoby? – Przyjaciółka spojrzała na mnie z cwanym uśmieszkiem.
– Bez wątpienia. – Kiwnęłam głową.
W tym momencie zobaczyłam Monty’ego. Siedział pod salą ze spuszczoną głową. Poczekałam, aż złapie ze mną kontakt wzrokowy. Kiedy spojrzał na mnie, w jego oczach zobaczyłam łzy odbijające światło. Jego koledzy z klasy stali parę metrów dalej, śmiejąc się i wytykając go palcami. Posłałam mu złośliwie zwycięski uśmiech.
Czy go „zabiłam”? Nie dosłownie. Ale uszkodzenie samooceny, życia w szkole i jakiegokolwiek powodzenia u płci przeciwnej mogło go troszeczkę zranić.
Weszłam do klasy matematycznej z miną, jakbym szła co najmniej na ścięcie. Oczywiście wlekłam się ostatnia, więc zamknęłam drzwi i poszłam do swojej ławki na samym końcu. Rzuciłam plecak pod ścianę, opierając głowę na ręce. Popatrzyłam chwilę na nauczycielkę, później na tablicę, potem za okno, a następnie zaczęłam liczyć rośliny w doniczkach w klasie.
Dokładnie dwanaście.
Westchnęłam ze znudzeniem, kierując wzrok na ławkę. Ze zdziwieniem zauważyłam pod moim wczorajszym napisem: „Też tego nie kumasz?”, nowy.
„Niestety, też. Co polecasz robić na tak nudnej lekcji?”.
Uśmiechnęłam się do siebie. Napis był poprawiony chyba kilkanaście razy. Nieźle musiało się komuś nudzić.
„Liczę doniczki”.
Pisałam powoli, dokładnie poprawiając każdą literę. Na tym zleciały mi ostatnie minuty do końca lekcji. Z głupkowatym uśmiechem wyszłam z sali. Ciekawe, kto to napisał. Chłopak, dziewczyna? Z której klasy?
Jednak nie chciałam się tego dowiadywać.
– Maddie! – krzyknęła Stella, pędząc za mną.
– Czego? – spytałam.
– Jadę już, mama po mnie przyjechała. Jedziemy do dentysty, mówiłam ci wczoraj. – Przewróciła oczami, widząc moje zdziwienie.
– Co? Ale że tak już? – spytałam przerażona.
– Tak, teraz! – Zaśmiała się.
Nabrałam powietrza, zaciskając dłoń. Nie chciałam wyjść na jeszcze większą wariatkę.
– Dobra, jedź. Powodzenia. – Zmusiłam się do sztucznego uśmiechu.
– Poradzisz sobie, pa! – Pomachała mi i wybiegła ze szkoły.
Stałam na środku korytarza, nie mając nikogo, z kim mogłabym iść lub pogadać. Nogi trzęsły mi się jak galareta, a twarz zrobiła się zapewne całkowicie blada. Spojrzałam na grupkę chłopaków prowadzących głośną rozmowę. Śmiali się.
W mojej głowie natychmiast pojawił się wyimaginowany obraz, w którym każdy z nich odwracał głowę. Każdy z nich na mnie patrzył. Pary oczu zlewały się w jedno, rozmazując widok. Zbliżyli się. Nieznacznie, jednak możliwość ucieczki niebezpiecznie malała. Stanęli w kręgu dookoła mnie, a ich głośny śmiech boleśnie wwiercał mi się w skronie.
Potrząsnęłam głową. Obraz zniknął. Chłopacy nadal siedzieli pod klasą, nie zwracając na mnie najmniejszej uwagi. Jednak mój atak paniki był coraz bliżej. Zostałam sama. Musiałam stąd wyjść.
Poczułam, jak oblewa mnie zimny pot, a po plecach przebiega dreszcz. Ledwo stałam na nogach. Z przerażenia rozszerzyłam oczy, nie do końca wiedząc, gdzie jestem. Kiedy zauważyłam kolejną grupkę, która prawdopodobnie zeszła ze schodów, straciłam kontrolę.
Wbiegłam do łazienki, zamykając się w kabinie. Odetchnęłam głęboko dziesięć razy. Powietrze powoli dopływało do mózgu, a dłonie przestały drżeć. Ataki nie były codziennością. Już nie. Teraz zdarzały się tylko raz na jakiś czas, ale wciąż dawały w kość.
Stella o niczym nie wiedziała. Sądziła, że jestem po prostu nieśmiała. Zawsze byłam. Ale nie chciałam wyprowadzać jej z błędu. Nie chciałam, żeby ktokolwiek o tym wiedział. Stella by mnie nie zostawiała i pewnie starałaby się mi pomóc.
Ale nie chciałam wyjść na kogoś, kto obnosi się ze swoimi problemami. Nigdy tego nie robiłam. Ludzi gówno obchodzą nasze problemy. Każdy ma swoje życie i chce jak najlepiej dla samego siebie. Żadna pomoc nie jest bezinteresowna, a pocieszanie w większości to zwykły bullshit. Przykre, ale taka prawda. Wszyscy jesteśmy egoistami.
Wreszcie wyszłam z kabiny. Obmyłam twarz zimną wodą. Wyglądałam jak zjawa. Kilka czarnych kosmyków zaczęło mi się kręcić. Przeczesałam włosy palcami i wyszłam z toalety.
Zacisnęłam zęby i szybkim krokiem poszłam w stronę klasy. Starałam się nie patrzeć na mijające mnie tabuny ludzi. Z ulgą usiadłam pod ścianą i zasłoniłam się czarną torbą. Głęboko oddychając, czekałam na koniec przerwy. Wolałam już nudne lekcje, kiedy siedziałam sobie grzecznie i cichutko w ławce, nikomu nie przeszkadzając. Nikt na mnie nie patrzył ani nie zbliżał się do mnie, z wyjątkiem nauczycieli.
W końcu rozbrzmiał dzwonek, który był moim zbawieniem. Poszłam na fizykę, której nienawidziłam, byle tylko uciec od czegoś, czego nienawidziłam jeszcze bardziej. Usiadłam z ulgą w mojej ukochanej, ostatniej ławce i wyciągnęłam podręcznik. Powoli stabilizowałam oddech, ciesząc się nienaruszoną strefą komfortu. Oby tylko nie wzięła mnie do tablicy.
Odpowiedź na środku klasy była dla mnie prawdziwą torturą. Nie chodziło o to, że czegoś nie wiedziałam. Najczęściej byłam przygotowana do lekcji. Jednak kiedy wszyscy na mnie patrzyli z wyczekiwaniem i kpiącym spojrzeniem, traciłam jasność umysłu. Ręce mi się trzęsły, obraz pokrywały mroczki, a w głowie słyszałam jedynie echo chytrego śmiechu uczniów, który stosunkowo często był wytworem mojej wyobraźni.
Nauczyciele nie wiedzieli o mojej fobii, dlatego bardzo często trafiałam do tablicy. W ogóle nie podejrzewali, że mój stres jest spowodowany czymś innym niż strachem przed złą oceną czy nieprzygotowaniem. Z tego powodu większość nauczycieli za mną nie przepadała i złośliwie mściła się, wywołując do odpowiedzi częściej niż innych. Nie wpływało to dobrze na mój i tak kiepski stan, ale sama byłam sobie winna. Wolałam zostać tu, niż trafić do wariatkowa.
Przejrzałam ostatni temat na wszelki wypadek. Odetchnęłam z ulgą, gdy do odpowiedzi poszedł najgorszy uczeń z klasy – Samuel. Nie zdziwiłam się ani trochę, kiedy po ciągnięciu go za język zdzirowata nauczycielka oceniła jego wiedzę na okrągłe jeden. No cóż.
Po długich męczarniach, słysząc ostatni dzwonek, zerwałam się z ławki i popędziłam niczym wiatr na plac przed szkołą. Chciałam iść do autobusu, ale stwierdziłam, że dość już kontaktów międzyludzkich na dzisiaj. Skręciłam więc w przeciwną stronę. Przede mną widniało osiem długich kilometrów ciągnących się przez pusty las. Weszłam do niego z uśmiechem i ulgą wypisaną na twarzy.
Poczułam się wolna i odstresowana. Ciężar spadł z klatki piersiowej, a skulone ramiona w końcu się rozluźniły. Rozpostarłam ręce. Uczucie było podobne do wyjścia z wąskiego korytarza na nieograniczoną ścianami przestrzeń.
Fobia społeczna była jak klaustrofobia, ale ściany, które nas dusiły, były żywe i oddychające. Nie mogliśmy znieść bycia w zamknięciu przez tłum ludzi. A najgorsze było to, że przeszkadzał nam nawet mały słupek na ogromnej powierzchni. Nawet jedna osoba była w stanie nas złamać.
Teraz się uwolniłam z jakichkolwiek ścian. Wreszcie mogłam oddychać.Włożyłam słuchawki do uszu i puściłam pierwszą piosenkę z playlisty. Szłam powoli leśną ścieżką, rozkoszując się samotnością. Próbowałam wyrzucić z głowy dzisiejszą sytuację. Mimo że zdarzały się ciągle, nie dało się do nich przyzwyczaić. Nigdy nie wiedziałam, kiedy nastąpi kolejny atak. Zawsze zaskakiwał i przychodził znienacka. Nie panowałam nad tym.
Rozejrzałam się, kontrolując, czy dookoła mnie nikogo nie ma. Niedaleko jednak przechodziła śliczna para, trzymając się za ręce. Często się zastanawiałam, co bym teraz robiła, gdyby to wszystko się nie wydarzyło i gdybym była zdrowa. Oraz czy kiedykolwiek się to zmieni.
Wiele osób jako wyznacznik szczęścia i najważniejszy cel w życiu obierało znalezienie drugiej połówki. Dla mnie to nigdy nie był priorytet, ale teraz absolutnie nie wyobrażałam sobie siebie z kimkolwiek w bliższej relacji. Byłam pewna, że nigdy się nie przełamię pod względem kontaktu fizycznego, który jest niezbędny w relacjach. Nie mówiąc już o okropnych rzeczach, które nieustannie robiłam. Doskonale wiedziałam, że przekonanie, iż chłopcy lubią niegrzeczne dziewczynki, było błędne. Z jednej strony chcieliby szaloną, groźną bad bitch, ale z drugiej – chłopcy tak naprawdę nie lubią wrednych suk. Nikt ich nie lubi. Są irytujące, zakompleksione i nie mają znajomych – cała ja.
Jednak najważniejszą kwestią, która całkowicie niwelowała jakąkolwiek zmianę mojego stosunku do ludzi w przyszłości, był brak umiejętności odczuwania emocji. Głównie tych pozytywnych. Nic nie potrafiło mnie uszczęśliwić ani wprawić w euforię, nic nie potrafiło mnie zasmucić ani doprowadzić do płaczu. A najważniejsze: nie potrafiłam już kochać. Kiedyś tęskniłam za uczuciami, jednak to sprawiało zbyt duży ból. Poddając emocje, poddałam także ból. Wszystko to zamarło i zniknęło za grubą ścianą.
Właśnie ten ciąg wewnętrznych wojen stał się przyczyną mojego „hobby”. Pierwsze ofiary były pewnego rodzaju sprawdzianem, czy jeszcze coś we mnie zostało. Pisząc z kimś, próbowałam się dowiedzieć, czy zaczyna mi zależeć lub czy coś czuję do drugiej osoby. Niekoniecznie coś o podłożu romantycznym. Cokolwiek. Przyjaźń, troskę, zaufanie. Niestety ani razu nie poczułam niczego oprócz złośliwej satysfakcji po zerwaniu kontaktu.
Lubiłam tę satysfakcję. Tylko ona mi pozostała, razem ze strachem. A jedno zagłuszałam drugim i odwrotnie.
Przez zamyślenie, patrzenie w ziemię i słuchanie muzyki nie zauważyłam osoby idącej z naprzeciwka. Nagle uderzyło we mnie dość masywne ciało. Słuchawki wypadły mi z uszu, dyndając po obu stronach szyi.
Natychmiast się spięłam. Uderzenie, mimo iż było słabe, odebrało mi umiejętność oddychania. Poczułam ból w klatce piersiowej. Z przerażeniem cofnęłam się o kilka dużych kroków. Od razu oblał mnie zimny pot, a jego kropelki poczułam na lewej skroni. Odruchowo uniosłam głowę.
Pierwsze, co zauważyłam, to ciemne adidasy. Po luźnych dżinsach poznałam, że to chłopak. Jeszcze bardziej się spięłam, wbijając paznokcie w skórę. Mimo to uniosłam wzrok. Miał na sobie rozpiętą, czarną kurtkę, pod którą znajdowała się biała koszulka.
Spojrzałam na twarz. Delikatnie zarysowana szczęka uzupełniała dość mocno wysunięty podbródek. Brązowe oczy skupiły się na mnie, co automatycznie sprawiło, że poczułam się dwa razy mniejsza. Chłopak uniósł lewą brew, delikatnie marszcząc przy tym czoło. Analizowaliśmy swoje sylwetki, dopóki nieznajomy się nie odezwał.
– Wszystko okej?
– T-tak... – Starałam się opanować. Niezauważalnie wycofałam się jeszcze kawałek, powoli wciągając powietrze. Musiałam naprawić strefę komfortu. Jeszcze odrobinę dalej, no, odsuń się!
Nie odsunął się, ale też się nie zbliżał, więc odzyskałam kontrolę nad swoim umysłem. Gwałtowne naruszenie mojej przestrzeni zrobiło na niej rysę, która sprawiała mi niemal fizyczny ból. Chciałam uciekać, jednak podświadomość podpowiadała mi, że to będzie jeszcze gorsze. Z doświadczenia.
Chłopak włożył ręce do kieszeni kurtki, spoglądając na mnie z góry. Wtedy dostrzegłam na jego nadgarstku niebieską, gumową bransoletkę. Czułam się cholernie niekomfortowo i mimo wszystko chciałam uciekać, jednak dosłownie wrosłam w ziemię.
– Wyglądasz, jakbyś zobaczyła ducha. – Ponownie uniósł brew, zastanawiając się zapewne nad powodem mojego dziwnego zachowania. – Ktoś cię goni?
Tak, przeszłość mnie goni, nieustannie i nieprzerwanie, z każdej możliwej strony, o każdej możliwej porze. Nie potrafiłam rozmawiać z ludźmi. A tym bardziej nie umiałam porozumiewać się z obcymi. Byli dla mnie jak tyrani, dlatego w tamtej chwili nie miałam pojęcia, co odpowiedzieć. Moje dłonie drżały, co zdradzało starannie ukrytą panikę. Próbując coś wymyślić, lekko przygryzłam dolną wargę. Błądziłam wzrokiem dookoła, coraz poważniej zastanawiając się nad wyminięciem chłopaka i ucieczką.
Wtedy przypomniałam sobie najskuteczniejsze wyjście z takiej sytuacji. Zbierz się w sobie i zabij uprzejmością, aby nikt nie mógł ci nic zarzucić. Zebrałam wszystkie siły, które miałam, żeby te słowa wypowiedzieć spokojnie i normalnie.
– Nie, nikt. Przepraszam, że na ciebie wpadłam. – Uśmiechnęłam się obojętnie, po czym szerokim łukiem ominęłam bruneta i przyspieszyłam kroku. Musiałam się bardzo starać, aby nie oglądać się za siebie i nie zacząć biec.
Głęboko odetchnęłam. Po jakimś czasie obróciłam się, sprawdzając, czy aby na pewno zostałam tu sama.
Nieznajomy również się obrócił, łapiąc na ułamek sekundy mój wzrok. Zaraz po tym zniknął między drzewami.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------