Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go

Zabijesz mnie? - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
5 lutego 2025
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Zabijesz mnie? - ebook

Małgorzata Dobrowolska. Księgowa. Matka. Żona.
Kobieta lubiana przez wielu.
Tylko dlaczego zginęła?
Liczba osób, z którymi miała na pieńku, zaskakuje.
Sprawę zagadkowej śmierci kobiety, której ciało zostało znalezione w jednym z oczek na Polach Mokotowskich, prowadzi starszy aspirant Andrzej Woźniak i jego partnerka, mająca zespół Aspergera aspirant Zuzanna Kruk.
Równolegle zajmują się śmiercią znanego aktora, który postanowił odebrać sobie życie, wieszając się, oraz sprzedawcy ubezpieczeń, który wyskoczył z wieżowca.
Czy dadzą radę rozwiązać zagadki, które postawili przed nimi sprawcy? A może nie każda z tych spraw dotyczy celowego działania?

„Zabijesz mnie?” to klasyczny kryminał, w którym już będziesz witać się z gąską, a wtedy ona… okaże się królikiem ;)
„Zabijesz mnie?” to powieść przedstawiająca historię Małgorzaty Dobrowolskiej i czterech osób, z których każda miała powody, aby wysłać ją na tamten świat.
„Zabijesz mnie?” to doskonała pozycja dla wszystkich lubiących wciągające historie, pełne emocji i zwrotów akcji, a także nietuzinkowych bohaterów.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-971907-0-2
Rozmiar pliku: 1,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

SPIS TREŚCI

Okładka

Strona ty­tu­łowa

Strona re­dak­cyjna

Cy­tat

Roz­dział 1

Roz­dział 2

Roz­dział 3

Roz­dział 4

Roz­dział 5

Roz­dział 6

Roz­dział 7

Roz­dział 8

Roz­dział 9

Roz­dział 10

Roz­dział 11

Roz­dział 12

Roz­dział 13

Roz­dział 14

Roz­dział 15

Roz­dział 16

Roz­dział 17

Roz­dział 18

Roz­dział 19

Roz­dział 20

Roz­dział 21

Roz­dział 22

Roz­dział 23

Roz­dział 24

Roz­dział 25

Roz­dział 26

Roz­dział 27

Roz­dział 28

Roz­dział 29

Roz­dział 30

Roz­dział 31

Roz­dział 32

Roz­dział 33

Roz­dział 34

Roz­dział 35

Roz­dział 36

Roz­dział 37

Roz­dział 38

Roz­dział 39

Roz­dział 40

Roz­dział 41

Roz­dział 42

Roz­dział 43

Roz­dział 44

Roz­dział 45

Roz­dział 46

Roz­dział 47

Roz­dział 48

Kilka słów

Inne książki Au­torkiROZDZIAŁ 1

Po­cią­gnęła za uchwyt czar­nych ma­syw­nych drzwi ze­wnętrz­nych i po­czuła opór – ani drgnęły. Na­pięła moc­niej całe ciało i szarp­nęła raz jesz­cze. Na­dal nic. Z bocz­nej kie­szeni ple­caka, który prze­wie­siła przez prawe ra­mię, wy­jęła po­je­dyn­czy klucz, wło­żyła go do zamka i prze­krę­ciła. Drzwi ustą­piły.

We­szła do wą­skiego wia­tro­łapu i po­wie­siła kurtkę w środ­ko­wej czę­ści wiel­kiej szafy wnę­ko­wej. Rzu­ciła buty pod małą ka­napę obitą ma­te­ria­łem w stylu pat­chwork, po czym spoj­rzała w lu­stro, które po­kry­wało całą po­wierzch­nię prze­suw­nych drzwi.

Tola Do­bro­wol­ska nie zno­siła swo­jego wi­doku, co po­głę­biło się jesz­cze trzy lata temu, kiedy jej ciało za­częło się zmie­niać. Na twa­rzy co chwilę wy­kwi­tały okropne prysz­cze, które mimo uwag matki du­siła za każ­dym ra­zem, ma­jąc na­dzieję, że szyb­ciej znikną. One jed­nak na­tych­miast wy­peł­niały się ja­kąś cie­czą, pu­chły i ro­biły się czer­wone, świe­cąc z da­leka ni­czym neon w ciem­no­ści. Ale nie był to jej je­dyny pro­blem. Zna­cząco zmie­niła się liczba po­ka­zy­wana przez wagę, i to w tym nie­chcia­nym kie­runku. Mocno przy­tyła. Jej ciało nie wy­glą­dało już tak smu­kło jak przez pierw­sze kil­ka­na­ście lat ży­cia. Z mie­siąca na mie­siąc w ta­lii przy­by­wało cen­ty­me­trów, a ubra­nia prze­sta­wały pa­so­wać. Je­dyne, co w so­bie lu­biła, to włosy, któ­rych za­zdro­ściły jej ko­le­żanki. Dłu­gie do ło­pa­tek i w prze­pięk­nym brą­zo­wym ko­lo­rze. Po­pra­wiła ko­smyk utle­nio­nej grzywki, którą zro­biła na złość matce, po­cią­gnęła za klamkę ko­lej­nych drzwi i we­szła do przed­po­koju, płyn­nie prze­cho­dzą­cego w sa­lon na wprost i ja­dal­nię po­łą­czoną z kuch­nią po pra­wej stro­nie.

– Mamo, je­stem wcze­śniej! – wrza­snęła pi­skli­wie. – Od­wo­łali nam dzi­siaj matmę. Umó­wi­łam się z ciotką na późne po­po­łu­dnie do kina – rzu­ciła cały czas pod­nie­sio­nym gło­sem i ru­szyła do kuchni, gdzie przy pu­stej mi­sce cze­kał do­rodny szary ko­cur rasy ma­ine coon. Przy­kuc­nęła obok zwie­rzaka i po­dra­pała go za uchem, a ten na­prę­żył się, wy­giął grzbiet w pa­łąk, a ogon po­sta­wił na bacz­ność i za­czął się ła­sić. – Czemu nie da­łaś Zium­kowi je­dze­nia? Prze­cież we­te­ry­narz ka­zał kar­mić go trzy razy dzien­nie o sta­łych po­rach. Jak nie bę­dzie jadł re­gu­lar­nie, znowu po­ja­wią się pro­blemy z wagą. Pro­si­łam cię o to już tyle razy. Cho­ciaż raz mo­gła­byś coś dla mnie zro­bić. To chyba nie jest ta­kie trudne?

Nie sły­sząc żad­nej od­po­wie­dzi, wstała, po­de­szła do szafki obok lo­dówki i wy­cią­gnęła pu­dełko z karmą. Przy­kuc­nęła obok kota, od­mie­rzyła miarką od­po­wied­nią por­cję i wsy­pała ją do jed­nej z pu­stych mi­sek. Fu­trzak nie cze­kał, aż skoń­czy, prze­ci­snął się obok jej nogi i rzu­cił na je­dze­nie, jakby nie jadł od co naj­mniej kilku dni.

– Ale je­steś głodny, bie­daku… – Po­gła­skała zwie­rzę i od­sta­wiła pu­dełko na miej­sce. – Mamo, nie od­po­wie­dzia­łaś pani od pol­skiego w spra­wie wy­cieczki. Musi do­stać od cie­bie ja­kieś info. Jezu, mamo, mo­żesz się ode­zwać?! – krzyk­nęła znie­cier­pli­wiona i ru­szyła w stronę znaj­du­ją­cego się tuż obok sa­lonu ga­bi­netu matki, w któ­rym ta ostat­nio co­raz czę­ściej pra­co­wała.

Jed­nak Tola Do­bro­wol­ska nie mu­siała do niego wcho­dzić, żeby wie­dzieć, że stało się coś złego. Gdy tylko sta­nęła obok ka­napy, zo­ba­czyła cią­gnące się od po­miesz­cze­nia aż po ta­ras smugi krwi, które zde­cy­do­wa­nie nie zwia­sto­wały ni­czego do­brego.ROZDZIAŁ 2

– Star­szy aspi­rant An­drzej Woź­niak, a to moja ko­le­żanka aspi­rant Zu­zanna Kruk. Je­ste­śmy z Ko­mi­sa­riatu Po­li­cji War­szawa Wi­la­nów. To ty do nas za­dzwo­ni­łaś? – spy­tał męż­czy­zna, gdy tylko sta­nął przed Tolą Do­bro­wol­ską.

Dziew­czyna wy­glą­dała na ja­kieś pięt­na­ście, mak­sy­mal­nie szes­na­ście lat, choć mocny ma­ki­jaż po­zor­nie do­da­wał jej lat. Woź­niak jed­nak do­brze wie­dział, że okre­śle­nie czy­je­goś wieku jest nie­zwy­kle trudne. On sam sta­no­wił tego do­sko­nały przy­kład. Jego ciem­no­blond, wiecz­nie sto­jąca na bacz­ność czu­pryna, która do­tych­czas nie zo­stała ska­żona na­wet jed­nym si­wym wło­sem, my­liła każ­dego. Mało kto się spo­dzie­wał, że jest do­brze po czter­dzie­stce. Więk­szość oce­niała go za­zwy­czaj na mak­sy­mal­nie trzy­dzie­ści kilka lat i przez dłuż­szy czas nie wie­rzyła, że jest ina­czej. Ostat­nimi czasy dwa razy mu­siał po­ka­zać do­wód oso­bi­sty, bo roz­mówca od­ma­wiał przy­ję­cia tej in­for­ma­cji jako praw­dzi­wej, twier­dząc, że to nie­moż­liwe, aby był tak stary.

– Tak, to ja. Nie wiem, co się stało. Mama znik­nęła – po­wie­działa na­sto­latka smut­nym gło­sem, a na jej twa­rzy po­ja­wiła się pod­kówka. – Jej te­le­fon leży na biurku, a w sa­lo­nie jest mnó­stwo krwi! Mu­siała się ska­le­czyć albo… – Prze­rwała i jesz­cze bar­dziej wy­krzy­wiła usta, cią­gnąc ką­ciki w dół.

– Do­ty­ka­łaś cze­goś? – spy­tała sto­jąca obok Woź­niaka po­li­cjantka.

Męż­czy­zna tylko wes­tchnął, nie ko­men­tu­jąc jej bez­po­śred­niego tonu. Już zdą­żył się przy­zwy­czaić.

Zu­zanna Kruk była jedną z naj­bar­dziej spo­strze­gaw­czych, a za­ra­zem naj­trud­niej­szych do współ­pracy osób, ja­kie jej part­ner kie­dy­kol­wiek spo­tkał. Praca z nią wią­zała się z całą gamą uczuć, od eu­fo­rii po zde­ner­wo­wa­nie, na­zy­wane przez nie­któ­rych wkur­wie­niem.

– Nie! Co pani! – krzyk­nęła dziew­czyna i po­krę­ciła prze­cząco głową. – Prze­stra­szy­łam się i wy­bie­głam z domu, po dro­dze wzię­łam tylko kota i te­le­fon. Za­dzwo­ni­łam do jej wspól­nika, ale mnie zbył. Po­wie­dział, że nie wie, gdzie może być. Tata nie ode­brał. Nie wie­dzia­łam, co zro­bić, więc za­dzwo­ni­łam do was. Ale może bez sensu. Pew­nie za­raz przyj­dzie.

– Kiedy ostatni raz wi­dzia­łaś matkę? – spy­tała bez­na­mięt­nie aspi­rant Zu­zanna Kruk. Trzy­dzie­sto­dwu­let­nia po­li­cjantka sta­no­wiła nie lada wy­zwa­nie dla roz­mów­ców. Wy­raz jej twa­rzy prak­tycz­nie ni­gdy się nie zmie­niał. Spoj­rze­nie nie­bie­skich oczu prze­szy­wało na wskroś. Lekko unie­sione brwi spra­wiały wra­że­nie, że jest per­ma­nent­nie wku­rzona, a szczę­ko­ścisk, który pró­bo­wała le­czyć szyną re­lak­sa­cyjną, jak na ra­zie bez wi­docz­nych efek­tów, po­wo­do­wał, że cały czas pre­zen­to­wała mocno za­ry­so­wane mię­śnie na po­licz­kach. I miała taki gry­mas twa­rzy za­równo wtedy, gdy prze­ka­zy­wali za­tro­ska­nym ro­dzi­com, że ich uko­chane dziecko się od­na­la­zło, jak i w sy­tu­acjach, gdy in­for­mo­wali ko­goś o śmierci bli­skiej osoby.

– Rano. Ze­szła, gdy szy­ko­wa­łam się do szkoły. Spraw­dziła, czy zro­bi­łam so­bie śnia­da­nie, i tyle.

– To może do­kądś po­je­chała? – do­py­ty­wał da­lej po­li­cjant.

– Może, ale ostat­nio pra­co­wała z domu, poza tym w ga­rażu stoi sa­mo­chód, a mama nie na­leży do fa­nek pie­szych wy­cie­czek. I jest ra­czej oszczędna, żeby nie po­wie­dzieć skąpa, więc szkoda jej kasy na tak­sówki.

– Nikt nie pod­wiózł cię do szkoły? – wtrą­cił z lek­kim opóź­nie­niem zdzi­wiony An­drzej Woź­niak i prze­cze­sał swoje nie­sforne włosy.

– Nie. Ro­dzice, a w szcze­gól­no­ści mama, uwa­żają, że mu­szę być sa­mo­dzielna. Po­dobno dzięki temu le­piej będę so­bie ra­dzić w ży­ciu – od­po­wie­działa dziew­czyna bez prze­ko­na­nia w gło­sie i wzru­szyła ra­mio­nami.

– Aha, może twoja mama umó­wiła się z ko­le­żanką, która po nią pod­je­chała, a te smugi można ja­koś ra­cjo­nal­nie wy­tłu­ma­czyć? – do­py­ty­wał da­lej star­szy aspi­rant.

– Je­steś tro­chę za gruba – rzu­ciła nie­spo­dzie­wa­nie po­li­cjantka, na co An­drzej Woź­niak wes­tchnął i po­krę­cił głową.

– Prze­pra­szam za ko­le­żankę, ona nie…

Wię­cej nie zdo­łał wtrą­cić, bo Zu­zanna Kruk kon­ty­nu­owała swoją wy­po­wiedź:

– Masz około stu sześć­dzie­się­ciu ośmiu cen­ty­me­trów wzro­stu, co ozna­cza, że zgod­nie z nor­mami wskaź­nika masy ciała po­win­naś wa­żyć mię­dzy pięć­dzie­siąt trzy a sześć­dzie­siąt osiem ki­lo­gra­mów. A ty wa­żysz do­brze po­nad dzie­więć­dzie­siąt. My­ślę, że na­wet pod dzie­więć­dzie­siąt pięć. Nie wiem, czy wiesz, ale…

– Pro­szę, prze­stań – sta­now­czym gło­sem prze­rwał jej funk­cjo­na­riusz i ści­snął Kruk za nad­gar­stek. Taki usta­lili sy­gnał na sy­tu­acje, gdy prze­sa­dzała. – Prze­pra­szam za ko­le­żankę – po­wtó­rzył. – Ona jest tro­chę…

– Inna, wi­dzę – skoń­czyła za niego Tola i uśmiech­nęła się lekko. – Mój ku­zyn ma au­tyzm, więc nie musi pan tłu­ma­czyć. Spę­dzi­łam z nim całe dzie­ciń­stwo i na­słu­cha­łam się już sporo dziw­nych rze­czy na swój te­mat i nie tylko, więc je­stem przy­zwy­cza­jona.

– Ale ja nie mó­wi­łam ni­czego dziw­nego – za­pro­te­sto­wała po­li­cjantka, cały czas wbi­ja­jąc wzrok w dziew­czynę. – Ja tylko stwier­dzi­łam fakt. Je­steś gruba, i jak nic z tym nie zro­bisz, to wcze­śniej czy póź­niej do­padną cię kło­poty zdro­wotne. Nie­stety nad­waga, a póź­niej oty­łość to glo­balny pro­blem, a dzieci, które się z nim bo­ry­kają, zwięk­szają swoje szanse na by­cie gru­bym w do­ro­sło­ści. A póź­niej zwa­lają wszystko, że niby mają ja­kieś cho­roby, ale gu­zik prawda…

– Dość tego! – po­wie­dział pod­nie­sio­nym gło­sem męż­czy­zna, a na jego czole po­ja­wiła się wi­doczna żyła, która wy­ska­ki­wała za­wsze, gdy się de­ner­wo­wał.

Tola Do­bro­wol­ska pa­trzyła na nich z lek­kim roz­ba­wie­niem, na chwilę za­po­mi­na­jąc, dla­czego za­dzwo­niła pod nu­mer alar­mowy.

– Zo­stań tu­taj – rzu­cił Woź­niak do na­sto­latki i de­li­kat­nie po­pchnął ko­le­żankę w stronę drzwi wej­ścio­wych. – Pój­dziemy do środka. Ja nie­długo do cie­bie wrócę.

Nic wię­cej nie mó­wiąc, zo­sta­wili dziew­czynę na ze­wnętrz­nych scho­dach pro­wa­dzą­cych do domu, trzy­ma­jącą na ko­la­nach kota, który raz po raz pró­bo­wał wy­swo­bo­dzić się z jej uści­sku. Wło­żyw­szy w wia­tro­ła­pie ochronny strój, rę­ka­wiczki i na­kładki na buty, we­szli do domu.

Chwila w mil­cze­niu po­zwo­liła mu tro­chę się wy­lu­zo­wać. Nie zno­sił pod­no­sić głosu, ale cza­sami czuł, że ina­czej się nie da.

– Miło tu – stwier­dził już spo­koj­nie po­li­cjant, gdy sta­nęli na środku sa­lonu.

Szare, chro­po­wate płytki do­sko­nale kom­po­no­wały się z bia­łymi me­blami i drew­nia­nymi ele­men­tami wy­koń­cze­nia. Mimo że baza pre­zen­to­wała się dość ubogo, ca­łość ro­biła przy­jemne wra­że­nie, uzu­peł­niona o ro­śliny, które stały prak­tycz­nie w każ­dym ką­cie, a także ko­lo­rowe ob­razy z kwa­dra­to­wymi lu­dzi­kami, któ­rych znie­kształ­cone twa­rze przy­cią­gały uwagę.

– A ty jak zwy­kle sku­piasz się nie na tym, na czym po­wi­nie­neś. Nie masz szu­kać in­spi­ra­cji do wy­koń­cze­nia domu, ale śla­dów! – sko­men­to­wała po­li­cjantka i po­trzą­snęła głową, pró­bu­jąc zrzu­cić z twa­rzy nie­sforny ko­smyk, który zsu­nął jej się na prawy po­li­czek, a któ­rego nie chciała do­ty­kać w rę­ka­wicz­kach. Za­wsze no­siła dwie pary, twier­dząc, że tylko dzięki temu nie zo­sta­wia od­ci­sków na miej­scu zbrodni. Co cie­kawe, je­den z tech­ni­ków to po­twier­dził, jed­nak Woź­nia­kowi rzadko wy­star­czało cier­pli­wo­ści, żeby we­pchnąć swoje zgru­białe palce w dwie pary la­tek­so­wych rę­ka­wi­czek. Zresztą jego dło­nie za­wsze go wku­rzały, a żona się z nich śmiała, twier­dząc, że wy­glą­dają, jakby chwilę wcze­śniej ode­rwał się od ło­paty.

– Chcesz się cze­piać mnie? Może za­cznij od sie­bie – rzu­cił, czu­jąc, że iry­ta­cja po­now­nie wzra­sta. – Znowu prze­sa­dzi­łaś. Do­brze, że dziew­czyna jest wy­ro­zu­miała, bo wpa­dła­byś w ko­lejne kło­poty. Ile razy trzeba ci tłu­ma­czyć, że ni­kogo nie ob­cho­dzą twoje prze­my­śle­nia, rady, które nie są zwią­zane ze zgło­sze­niem? A w su­mie na­wet te mo­żesz zo­sta­wić dla sie­bie. Dziew­czyna od­kryła krew w domu, matka znik­nęła, a ty wy­gła­szasz ela­bo­rat o jej wa­dze.

– A od kiedy mó­wie­nie prawdy sta­nowi pro­blem?

– Od za­wsze! – krzyk­nął i po­czuł bez­sil­ność jak zwy­kle w ta­kich sy­tu­acjach, gdy jego próby wpły­nię­cia na ko­le­żankę speł­zały na ni­czym. – Zresztą mo­żemy już skoń­czyć? Ta dys­ku­sja do ni­czego nie pro­wa­dzi, a ja – spoj­rzał na spor­towy ze­ga­rek, który no­sił od kilku dni – nie mam za dużo czasu.

– Znowu sło­miany wdo­wiec? Ola wy­je­chała z Leną?

– Tak. Ale skupmy się. Mamy ro­botę do zro­bie­nia. – Wska­zał na ślady krwi, o któ­rych wspo­mi­nała dziew­czyna. Cią­gnęły się od po­miesz­cze­nia są­sia­du­ją­cego z sa­lo­nem do ta­rasu, któ­rego drzwi ktoś zo­sta­wił lekko uchy­lone. – Zde­cy­do­wa­nie wi­dać udział osób trze­cich. Ofiarę cią­gnięto, pod­czas gdy dość in­ten­syw­nie krwa­wiła. Tylko czy jest nią na pewno mama tej dziew­czyny? Plus czy ilość krwi sta­nowi za­gro­że­nie dla ży­cia lub zdro­wia?

– Ko­niecz­nie w pierw­szej ko­lej­no­ści trzeba spraw­dzić grupę krwi, za­nim przyjdą wy­niki ba­dań ge­ne­tycz­nych – sko­men­to­wała Kruk i wszystko za­no­to­wała w swoim ka­je­cie. – To da nam wstępny po­gląd, czy to po­ten­cjal­nie jej.

Po­woli prze­szli do po­miesz­cze­nia, z któ­rego pro­wa­dziła czer­wona smuga. Po­pchnęli drzwi i wkro­czyli do nie­wiel­kiego ga­bi­netu. Na po­wierzchni około dzie­się­ciu me­trów kwa­dra­to­wych stało zwy­kłe białe biurko usta­wione przy ścia­nie z je­dy­nym w po­miesz­cze­niu oknem, a wzdłuż dłuż­szej ściany bi­blio­teczka za­peł­niona po brzegi książ­kami. Jed­nak nie to przy­kuło ich uwagę.

– Czas we­zwać tech­ni­ków – rzu­cił star­szy aspi­rant An­drzej Woź­niak, gdy uj­rzał znisz­czony do­szczęt­nie kom­pu­ter, któ­rego ekran roz­trza­skano w drobny mak.

Pa­piery z bli­żej nie­okre­ślo­nymi da­nymi wa­lały się po ca­łym po­koju. Naj­bar­dziej jed­nak prze­ra­żała krew, która za­równo na biurku, jak i na pod­ło­dze two­rzyła ory­gi­nalne wzory. Może prze­nie­sione na płótno wy­wo­ły­wa­łyby za­chwyt wśród ama­to­rów sztuki współ­cze­snej, ale w po­łą­cze­niu z ba­ła­ga­nem, który nie wy­ni­kał z nie­chluj­stwa, ale z ce­lo­wego dzia­ła­nia in­truza, sta­no­wiły nie­zbity do­wód, że para po­li­cjan­tów stoi wła­śnie na miej­scu zbrodni.

– Ktoś ją za­sko­czył. – Zu­zanna Kruk prze­rwała pa­nu­jącą od dłuż­szej chwili ci­szę i po­de­szła bli­żej biurka, sta­wia­jąc stopy ni­czym ba­let­nica, aby przy­pad­kiem na nic nie na­dep­nąć. – Ude­rzył. Praw­do­po­dob­nie czymś ostrym, bo po­lało się sporo krwi. Wal­czyła. Krew jest głów­nie na me­blach, ale wi­dać ją też na ścia­nach. – W tym mo­men­cie po­ka­zała na kilka kro­pe­lek nad biur­kiem. – Mał­go­rzata Do­bro­wol­ska…

– Skąd wiesz, jak się na­zywa? – wtrą­cił An­drzej Woź­niak, do­brze wie­dząc, że znów daje part­nerce oka­zję do do­cin­ków. Jak zwy­kle się nie po­my­lił. W tej kwe­stii była nie­za­wodna.

– Jak­byś ob­ser­wo­wał, a nie ga­pił się na kwiatki i inne bzdety, za­uwa­żył­byś le­żący na szafce przy wej­ściu port­fel. Gdy ty za­chwy­ca­łeś się pod­łogą i pew­nie za­sta­na­wia­łeś, czy ten ko­lor pa­so­wałby ci w miesz­ka­niu, ja go otwo­rzy­łam i już wiem, u kogo go­ścimy. Poza tym plik bank­no­tów, który w nim zna­la­złam, to do­wód na to, że mo­tyw ra­bun­kowy to ra­czej ślepa uliczka, chyba że zło­dziej miał sporą wadę wzroku. Mamy ra­czej do czy­nie­nia z po­rwa­niem lub być może mor­der­stwem.

– Mor­der­stwo? Po­rwa­nie? – po­wtó­rzył po niej zdzi­wiony.

– A co in­nego? Te­raz to trudno po­wie­dzieć, ale trzeba brać pod uwagę różne sce­na­riu­sze. Na ra­zie mu­simy być otwarci na wszel­kie moż­li­wo­ści. Po­rwa­nie, mor­der­stwo, a może jed­nak nie­udany włam, któ­rego ce­lem nie były pie­nią­dze. – Wska­zała dło­nią na ba­ła­gan, który kłuł ją w oczy. Woź­niak do­brze wie­dział, że naj­chęt­niej by po­de­szła i po­ukła­dała po­przew­ra­cane książki czy po­jem­nik z dłu­go­pi­sami. Zresztą pa­mię­tał ich pierw­szą wspólną sprawę, gdy za­częła kom­pul­syw­nie sprzą­tać na miej­scu zbrodni. Na szczę­ście szybko od­cią­gnął ją na bok, za­nim zdą­żyła znisz­czyć do­wody zo­sta­wione przez sprawcę. Od tego czasu pil­no­wała się w tej kwe­stii. – Bez wąt­pie­nia stało się coś nie­po­ko­ją­cego. Jak dla mnie krwawe ślady w po­łą­cze­niu z nie­ła­dem ukła­dają się w sen­sowny sce­na­riusz. Ktoś za­sko­czył ją pod­czas pracy, za­ata­ko­wał, do­pro­wa­dza­jąc do moc­nego krwa­wie­nia, a na­stęp­nie wy­cią­gnął z domu przez ta­ras. A to ozna­cza, że ofiara może być w złym sta­nie. Może na­wet nie żyje. Mu­simy spraw­dzić wszyst­kie wa­rianty. We­zwij ekipę, ale ja po­ga­dam jesz­cze raz z dziew­czyną.

– O nie! – krzyk­nął po­li­cjant. – Ty wzy­waj, kogo chcesz, a ja z nią po­roz­ma­wiam. Po twoim wy­stę­pie dziew­czyna ra­czej nie pała do cie­bie mi­ło­ścią.

– Śred­nio mnie ob­cho­dzi to, czy mnie lubi, czy nie. To nie kon­kurs na naj­sym­pa­tycz­niej­szą osobę roku.

– Ty na pewno byś nie wy­grała – skwi­to­wał i ru­szył w stronę drzwi wyj­ścio­wych, da­jąc do zro­zu­mie­nia, że to on po­roz­ma­wia z córką Mał­go­rzaty Do­bro­wol­skiej, a ko­le­żance zo­stawi dal­sze oglą­da­nie domu i we­zwa­nie ze­społu.

Po­woli wy­szedł z ga­bi­netu i prze­szedł obok śla­dów krwi na pod­ło­dze. Już chciał skrę­cić w prawo, w stronę drzwi wej­ścio­wych, któ­rymi do­stali się do bu­dynku, ale w ostat­nim mo­men­cie zmie­nił zda­nie i skrę­cił w lewo. Po­sta­no­wił zo­ba­czyć trasę, którą mu­siał po­ko­nać in­truz, cią­gnąc lub wy­no­sząc swoją ofiarę.

De­li­kat­nie otwo­rzył drzwi ta­ra­sowe, sta­ra­jąc się nie za­nie­czy­ścić śla­dów, i wy­szedł na ze­wnątrz. W nor­mal­nych wa­run­kach pew­nie sta­nąłby i po­za­chwy­cał się pięk­nym oto­cze­niem. Ogród oka­la­jący dom Do­bro­wol­skich zde­cy­do­wa­nie mógł się po­do­bać. Ro­snące wzdłuż ogro­dze­nia wy­so­kie tuje sta­no­wiły na­tu­ralny mur, który sku­tecz­nie ogra­ni­czał wi­docz­ność wścib­skim są­sia­dom czy prze­chod­niom.

Ro­zej­rzał się uważ­nie i ru­szył w prawo, po­nie­waż to tam na ziemi za­uwa­żył ko­lejne plamy krwi. Idąc ich śla­dem, do­tarł do pod­jazdu, gdzie się urwały, tak jakby to tam stał ja­kiś po­jazd, któ­rym od­je­chała ofiara, świa­doma lub nie tego, co wła­śnie się wy­da­rzyło.

– Udało ci się do­dzwo­nić do ojca? – spy­tał, gdy po­now­nie sta­nął przed dziew­czyną, która jedną ręką trzy­mała do­rod­nego kota, a drugą grze­bała w te­le­fo­nie.

Jej dłu­gie kasz­ta­nowe włosy spły­wały na twarz, za­sła­nia­jąc ją prak­tycz­nie w ca­ło­ści, dla­tego w pierw­szym mo­men­cie nie wie­dział, ja­kie emo­cje wy­raża. Gdy Tola na niego spoj­rzała, zdzi­wił się. Pa­trzyła na niego tak, jakby zu­peł­nie nic się nie stało. Na jej twa­rzy za­go­ścił lekki uśmiech, który nie pa­so­wał do osoby, któ­rej matce praw­do­po­dob­nie przy­tra­fiło się coś złego. W ciągu osiem­na­stu lat służby spo­ty­kał się z bar­dzo róż­nymi re­ak­cjami na krzywdę bli­skich. Oczy­wi­ście do­mi­no­wały roz­pacz, płacz, hi­ste­ria, któ­rej nie mógł prze­rwać żad­nymi sło­wami, zresztą czę­sto też nie chciał, bo z oso­bi­stego do­świad­cze­nia wie­dział, że traumę trzeba prze­pra­co­wać. Ale spo­ty­kał rów­nież ta­kich, któ­rzy się śmiali, opo­wia­dali dziwne hi­sto­rie, cza­sami zu­peł­nie nie­zwią­zane z przed­mio­tem ich spo­tka­nia.

Za­cho­wa­nie dziew­czyny zde­cy­do­wa­nie od­bie­gało od stan­dar­dów. Sie­działa wy­lu­zo­wana na scho­dach, dra­pała kota za uchem, wy­wo­łu­jąc u niego dziwny dźwięk, który za­wsze prze­ra­żał po­li­cjanta. Tłu­ma­czono mu wie­lo­krot­nie, że jest to oznaka za­do­wo­le­nia, ale zgod­nie z za­sadą, że bo­imy się tego, czego nie znamy, za­cho­wy­wał bez­pieczny dy­stans. Może ode­brałby to jako ele­ment te­ra­peu­tyczny zwią­zany z za­ist­niałą sy­tu­acją, ale pod­cho­dząc do niej, zo­ba­czył, co robi na te­le­fo­nie. Wrzu­cała swoje zdję­cie na In­sta­gram. „Czy tak robi ktoś, kto przej­muje się lo­sem wła­snej matki?”, po­my­ślał i sta­nął w pew­nej od­le­gło­ści od kota, który mo­men­tal­nie po­ło­żył uszy po so­bie.

An­drzej Woź­niak przy­brał bo­jową po­stawę, sta­nął na sze­roko roz­sta­wio­nych no­gach, wło­żył ręce do kie­szeni i swoim zwy­cza­jem prze­krzy­wił głowę w lewą stronę. Kie­dyś Zu­zanna pró­bo­wała mu wmó­wić, że to przez skró­cony jed­no­stron­nie mię­sień oboj­czy­kowo-ja­kiś tam, ale śred­nio go to in­te­re­so­wało. Nie ge­ne­ro­wało żad­nego pro­blemu, a wy­ja­śnie­nie, że przez to może mu się spiąć ja­kaś ta­śma, zu­peł­nie zi­gno­ro­wał.

– Udało ci się do­dzwo­nić do ojca? – po­wtó­rzył py­ta­nie, bo za pierw­szym ra­zem jakby nie usły­szała.

– Cały czas ma wy­łą­czony te­le­fon – po­wie­działa, po­now­nie prze­no­sząc wzrok na ekran. – Szcze­rze mó­wiąc, nie wiem, czy do­brze zro­bi­łam, wzy­wa­jąc was tu­taj. Pew­nie mama gdzieś po­szła, i tyle. Za­raz wróci i się okaże, że w sa­lo­nie to nie krew, tylko coś jej się wy­lało, a sa­mo­chodu nie za­brała, bo się po pro­stu roz­wa­lił.

– Nie są­dzę. Nie chcę cię stra­szyć, ale mu­szę do­wie­dzieć się jak naj­wię­cej, żeby po­móc two­jej ma­mie.

– Ale ja nic nie wiem. – Dziew­czyna wzru­szyła ra­mio­nami, pod­nio­sła na niego wzrok i wło­żyła te­le­fon do kie­szeni o wiele za du­żej bluzy, która czasy swo­jej świet­no­ści zde­cy­do­wa­nie miała już za sobą.

– Zro­bimy wszystko, aby ją zna­leźć, tylko mu­sisz nam po­móc. Po­wiedz, czy twoja mama ma ja­kichś wro­gów?

– Wro­gów? – rzu­ciła pod­nie­sio­nym gło­sem. – Ni­gdy! Ona jest nudna jak flaki z ole­jem. Do­ra­dza fir­mom, jak oszczę­dzać kasę. Sie­dzi w ta­bel­kach i coś tam li­czy. Kie­dyś ka­zała mi po­móc w ro­bo­cie i po dwóch go­dzi­nach mózg pra­wie mi eks­plo­do­wał, a ona sie­dzi tak ca­łymi dniami. Ma­sa­kra.

– A gdzie pra­cuje do­kład­nie?

– Ma firmę z ta­kim gost­kiem Ery­kiem, na­zwi­ska ni­gdy nie pa­mię­tam.

– Coś z nim nie tak? – spy­tał za­in­try­go­wany po­li­cjant, wy­ła­paw­szy dziwny ton jej głosu.

– Nie wiem, ostat­nio mama z kimś ga­dała i wy­ni­kało, że chyba ma z nim ja­kiś pro­blem, ale pro­szę nie py­tać o szcze­góły, nie wiem nic wię­cej. Od kilku ty­go­dni pra­co­wała głów­nie w domu. Po­wie­działa, że tak jest wy­god­niej, więc nie wcho­dzi­łam w szcze­góły. Ona zresztą nie­wiele mi mówi, trak­tuje mnie jak ja­kąś gów­niarę, która nic nie ro­zu­mie, jak­bym miała dwa latka.

– My, do­ro­śli, czę­sto nie chcemy za­wra­cać wam, dzie­cia­kom, głowy na­szymi spra­wami – po­wie­dział i de­li­kat­nie się uśmiech­nął. – A poza pracą? Ko­muś na­dep­nęła na od­cisk?

– Nie. Mama jest ra­czej nu­dziarą i w pracy, i po niej. Na­wet z oj­cem nie po­trafi się po­rząd­nie kłó­cić. Za­wsze jest spo­kojna, uśmiech­nięta i pró­buje za­ła­go­dzić każdy kon­flikt. Oj­ciec cza­sami coś krzyk­nie, ale też jest wy­ci­szony.

– Czę­sto się sprze­czają? – do­py­ty­wał da­lej, bacz­nie ob­ser­wu­jąc dziew­czynę i kota, który non stop za­bie­gał o gła­ska­nie.

– Nie. Aż dziwne, bo są ze sobą już ja­kieś dwa­dzie­ścia lat. Mam kilka ko­le­ża­nek, któ­rych ro­dzice się roz­stali, więc wiem, że róż­nie bywa – po­wie­działa z de­li­kat­nym uśmie­chem na twa­rzy.

– Ro­zu­miem. A może ja­kieś kon­flikty w ro­dzi­nie? Z są­sia­dami? – do­cie­kał, cały czas pa­trząc z nie­do­wie­rza­niem na dziew­czynę, która za­cho­wy­wała się tak, jakby na­dal nie czuła po­wagi sy­tu­acji.

– Hmm. W su­mie to sy­tu­acja ro­dzinna jest dość nie­ty­powa. Mama jest sie­rotą, to zna­czy… – za­ko­mu­ni­ko­wała roz­mów­czyni i po­now­nie się­gnęła po te­le­fon. Igno­ru­jąc kar­cące spoj­rze­nie po­li­cjanta, za­częła w nim cze­goś szu­kać. Już chciał to sko­men­to­wać, gdy wy­cią­gnęła go do niego i po­ka­zała ar­ty­kuł wy­świe­tlony na ekra­nie.

– „Cuda się zda­rzają” – prze­czy­tał ty­tuł i wziął od dziew­czyny urzą­dze­nie. – „W ty­siąc dzie­więć­set sie­dem­dzie­sią­tym dru­gim roku w szpi­talu bie­lań­skim w War­sza­wie zo­stały za­mie­nione le­żące obok sie­bie dziew­czynki. I pew­nie ni­gdy nie wy­szłoby to na jaw, gdyby jedna z nich po la­tach nie za­cho­ro­wała. Pod­czas ba­dań oka­zało się, że lu­dzie, któ­rzy ją wy­cho­wy­wali, nie są jej bio­lo­gicz­nymi ro­dzi­cami. Pań­stwo N. za­trud­nili jed­nego z naj­lep­szych w kraju de­tek­ty­wów, któ­remu zle­cili od­na­le­zie­nie ich praw­dzi­wej córki. Udało mu się usta­lić jej per­so­na­lia. Hi­sto­ria skoń­czyła się happy en­dem. Wy­cho­wy­wana przez pań­stwa N. córka wy­zdro­wiała, a oni zy­skali no­wego członka ro­dziny”. To wy­da­rzyło się na­prawdę? – spy­tał zu­peł­nie za­sko­czony i od­dał dziew­czy­nie te­le­fon.

– Tak – od­po­wie­działa ta i wstała, trzy­ma­jąc kota, który co chwilę pró­bo­wał się wy­rwać. – Matka prze­żyła wielki szok. Zresztą my też. Tro­chę wy­wró­ciło to na­sze ży­cie do góry no­gami. Po­ja­wili się bab­cia i dzia­dek, któ­rzy chcieli nas po­znać. Cio­cia… – wes­tchnęła i wy­dęła po­liki. – Już tro­chę mniej. W su­mie pod­cho­dziła do nas jak pies do jeża, a gdy zmarł dzia­dek, zro­biła się dla nas jesz­cze bar­dziej wredna i agre­sywna.

– Dla­czego?

– Przez czter­dzie­ści kilka lat żyła jako je­dy­naczka w dość bo­ga­tej ro­dzi­nie. Na­wet bar­dzo bo­ga­tej, po­wie­dzia­ła­bym. To pana sa­mo­chód? – spy­tała, po­ka­zu­jąc na za­par­ko­waną przed do­mem białą lan­cię.

– Nie. Ja jeż­dżę to­yotą aven­sis.

– Spoko fura.

– Z dzie­więć­dzie­sią­tego ósmego – do­dał lekko za­wsty­dzony.

– A, to sporo zmie­nia – sko­men­to­wała i po­krę­ciła głową z dez­apro­batą. – Ale to i le­piej, to może pan szyb­ciej zro­zu­mie. Wiele osób uważa, że je­ste­śmy dziani, ale my przy dziad­kach to bie­daki. Oni mają pod War­szawą wielką po­sia­dłość, z sze­ścioma końmi i staj­nią, która mo­głaby po­mie­ścić jesz­cze ze dwa­dzie­ścia. Jest też ba­sen, si­łow­nia, sala ki­nowa. Wszystko su­per­luk­su­sowe. Całe ży­cie na to pra­co­wali, z tego, co mama opo­wia­dała, to uczci­wie się do­ro­bili. Wy­cho­wy­wali jedną córkę, któ­rej da­wali wszystko, wia­domo. I tu na­gle po­ja­wia się moja matka, miła, skromna, pra­co­wita. Mu­szę po­wie­dzieć, że na jej tle ciotka Be­ata wy­pada śred­nio. Od razu zro­biła się strasz­nie za­zdro­sna, bo dziad­ko­wie chcieli spę­dzać ze swoją nową córką, i z nami zresztą też, prak­tycz­nie cały czas. Przy każ­dej oka­zji po­wta­rzali, że nie­wiele tego czasu im zo­stało. Za­pra­szali na święta, które po­dobno wcze­śniej spę­dzali tylko we troje. Za­brali nas na wa­ka­cje, na które też za­zwy­czaj wy­jeż­dżali w wą­skim gro­nie, zimą pla­no­wa­li­śmy narty. Mama nie jest zbyt wy­lewną osobą, ale wi­dzia­łam, że za­czy­nała się czuć w ich to­wa­rzy­stwie co­raz le­piej. Słu­żyło jej to. No i parę mie­sięcy temu umarł dzia­dek. Po­ło­żył się spać i już się nie obu­dził. Wszy­scy by­li­śmy w szoku, bo od kiedy go po­zna­li­śmy, cały czas coś ro­bił, nie jak stan­dar­dowy se­nior, który sie­dzi w domu na tyłku i dla któ­rego wyj­ście do sklepu to wy­zwa­nie. Jeź­dził na ro­we­rze. Bie­gał, wolno, w swoim tem­pie, ale bie­gał. Zimą jeź­dził na nar­tach, i to tak, że nie uwie­rzyłby pan, że sie­dem­dzie­się­cio­la­tek tak może. Ge­ne­ral­nie, jak to tata mó­wił, krzepki dzia­dek.

– Ale jaki to ma zwią­zek ze zło­ścią ciotki? – wtrą­cił po­li­cjant.

– Sorka. Gdy dzia­dek zmarł, wy­pły­nął te­mat te­sta­mentu. Wie pan, de­li­katna sprawa… – Dziew­czyna cmok­nęła i po­dra­pała kota. Zwie­rzak od ja­kie­goś czasu ba­wił się sznur­kiem od bluzy, który mu dała, zu­peł­nie nic nie ro­biąc so­bie z faktu, że po­gry­zie wień­czący go pla­stik. – Oka­zało się, że jak po­ja­wiła się w ży­ciu dziad­ków mama, to zmie­nili te­sta­ment i ciotka prze­stała być je­dyną spad­ko­bier­czy­nią. Oczy­wi­ście mama odzie­dzi­czy swoją część spadku po śmierci babci, bo gdy dzia­dek od­szedł, to ona prze­jęła cały ma­ją­tek, ale gdy i ona umrze, ciotka nie do­sta­nie wszyst­kiego, jak przez całe ży­cie my­ślała. Oj, po­wiem szcze­rze, że na sty­pie za­cho­wy­wała się okrop­nie. Pa­trzyła na nas z nie­na­wi­ścią, jak­by­śmy to my za­bili dziadka. A naj­śmiesz­niej­sze, że mama ni­gdy nic nie zro­biła, aby od­na­leźć praw­dzi­wych ro­dzi­ców, bo naj­zwy­czaj­niej w świe­cie o nich nie wie­działa. Żyła w prze­ko­na­niu, że jej praw­dziwi ro­dzice nie żyją, a ona po ich śmierci zo­stała ad­op­to­wana. Zdą­żyła się z tym po­go­dzić lata temu.

– Co z ludźmi, któ­rzy ją wy­cho­wy­wali? – spy­tał Woź­niak z za­in­te­re­so­wa­niem w gło­sie.

– Nie­stety też umarli. – Dziew­czyna zro­biła smutną minę i wes­tchnęła.

– A praw­dziwa, bio­lo­giczna mama, zna­czy twoja bab­cia jesz­cze żyje? – do­py­tał dla pew­no­ści, czu­jąc, że się po­woli gubi w cha­osie da­nych.

– Tak, cho­ciaż od dwóch mie­sięcy już na stałe mieszka z nią pie­lę­gniarka. Mama na­wet pro­po­no­wała, żeby za­miesz­kała u nas, ale bab­cia od­mó­wiła. Po­wie­działa, że nie chce sta­no­wić dla nas cię­żaru, poza tym, jak co chwilę po­wta­rza, nie prze­sa­dza się sta­rych krze­wów czy ja­koś tak. Od­wie­dzi­łam ją w ze­szłym ty­go­dniu. Bar­dzo jej się po­gor­szyło, więc w każ­dej chwili może stać się naj­gor­sze. Mama ostat­nio…

Dziew­czyna nie skoń­czyła, po­nie­waż jej wy­po­wiedź prze­rwał pisk opon. Brama za­częła się otwie­rać i przed dom za­je­chał czarny le­xus RX. Wy­sko­czył z niego wy­glą­da­jący na pięć­dzie­siąt lat męż­czy­zna z lekką nad­wagą, co pod­kre­ślała roz­cho­dząca się na brzu­chu ko­szula w biało-gra­na­tową kratę, nie­dbale wsu­nięta w spodnie.

– Tola? Co się stało?! – krzyk­nął, pod­bie­ga­jąc do córki, która od razu wstała. Przy­tu­lił ją mocno, jakby nie wi­dzieli się dłuż­szy czas. Po­gła­skał córkę po gło­wie i do­piero po lek­kim chrząk­nię­ciu po­li­cjanta pu­ścił.

Gdy ob­ró­cił się do funk­cjo­na­riu­sza, pierw­sze, co zwró­ciło uwagę Woź­niaka, to krzywo za­pięte gu­ziki jego ko­szuli, tak jakby ubie­rał się w po­śpie­chu.

– Mama znik­nęła – po­wie­działa dziew­czyna i wtu­liła się po­now­nie w męż­czy­znę.

– Jak to znik­nęła? Po­szła gdzieś? – do­py­ty­wał, na­dal igno­ru­jąc po­li­cjanta.

– Tato, nie wiem… Wró­ci­łam ze szkoły, ale jej nie było, a w sa­lo­nie… – Za­wie­siła głos, jakby słowa, które miała po­wie­dzieć, mo­gły go zra­nić, a ona za wszelką cenę chciała tego unik­nąć. Do­piero te­raz na jej po­licz­kach po­ja­wiły się łzy, któ­rych An­drzej Woź­niak spo­dzie­wał się dużo wcze­śniej. – A co, jak coś jej się stało?

– Lo­luś… – Męż­czy­zna de­li­kat­nie po­gła­skał dziew­czynę po gło­wie. – Wszystko bę­dzie do­brze. Idź do mo­jego auta, po­cze­kaj, ja za­raz przyjdę. – Wy­cią­gnął w jej stronę klu­czyki, da­jąc tym sa­mym znać, aby zo­sta­wiła go sam na sam z po­li­cjan­tem, któ­rego w końcu za­szczy­cił spoj­rze­niem. – Co tu się dzieje? – zwró­cił się do niego agre­syw­nie, gdy tylko Tola się od­da­liła.

Wy­raz jego twa­rzy zmie­nił się dia­me­tral­nie, z mi­łego i ko­cha­ją­cego ta­tu­sia na rosz­cze­nio­wego pe­tenta, który w każ­dym wi­dzi wroga.

– Dzień do­bry, star­szy aspi­rant An­drzej Woź­niak – po­wie­dział spo­koj­nie funk­cjo­na­riusz. – Pan jest mę­żem Mał­go­rzaty Do­bro­wol­skiej?

– Tak, Kry­stian Do­bro­wol­ski, ale o co tu cho­dzi?! – od­po­wie­dział pod­nie­sio­nym gło­sem.

– Pana córka zgło­siła za­gi­nię­cie pana żony.

– Ale dla­czego?

– Pana żona znik­nęła. W domu są ślady krwi i praw­do­po­dob­nie walki – oznaj­mił, cały czas ob­ser­wu­jąc re­ak­cję męż­czy­zny.

– O Boże…! – jęk­nął i zła­pał się za głowę, na któ­rej ilość wło­sów nie im­po­no­wała. Zmarsz­czył groź­nie brwi i utkwił spoj­rze­nie w swo­ich bu­tach. – To jest ja­kiś kosz­mar. Ale kto? Dla­czego? – py­tał, nie pod­no­sząc wzroku.

– To wła­śnie pró­bu­jemy usta­lić. Co ro­bił pan dzi­siaj od rana?

– Ja? – Spoj­rzał na po­li­cjanta, jesz­cze bar­dziej marsz­cząc brwi, a bruzda mię­dzy oczami zro­biła się jesz­cze głęb­sza, jakby ktoś w tym miej­scu na­ciął skórę ostrym no­żem. – Co pan in­sy­nu­uje?

– Ni­czego nie in­sy­nu­uję, tylko zbie­ram fakty. To jest nie­zbędne do usta­le­nia prze­biegu wy­da­rzeń – po­in­for­mo­wał An­drzej Woź­niak bez­na­mięt­nym gło­sem, cały czas bacz­nie ob­ser­wu­jąc roz­mówcę.

– Prze­pra­szam, ale… Tola i Mał­go­sia są ca­łym moim świa­tem i nie wiem, co bym zro­bił, gdyby któ­rejś coś się stało – po­wie­dział le­dwo sły­szal­nym gło­sem, cały czas pa­trząc w zie­mię.

– Na ra­zie ni­czego nie mo­żemy za­kła­dać. Pro­szę po­wie­dzieć, co pan dzi­siaj ro­bił.

– Od rana pra­co­wa­łem.

– Dla­czego miał pan wy­łą­czony te­le­fon?

– Wy­łą­czony te­le­fon? – po­wtó­rzył po funk­cjo­na­riu­szu mąż za­gi­nio­nej. – Nie, może przez chwilę nie mia­łem za­sięgu. U mnie w biu­rze cza­sami to się zda­rza.

– Ro­zu­miem, i cały dzień cho­dził pan ze źle za­piętą ko­szulą? – spy­tał Woź­niak, a na jego twa­rzy po­ja­wił się de­li­katny uśmiech.

– Eee… Nie za­uwa­ży­łem. – Męż­czy­zna zer­k­nął na gu­ziki i za­czął je nie­zdar­nie po­pra­wiać.

– Ma pan po­mysł, gdzie pań­ska żona może być?

– Nie. – Do­bro­wol­ski po­krę­cił prze­cząco głową i ob­ró­cił się w stronę sa­mo­chodu, gdzie sie­działa jego córka na­dal ba­wiąca się z ko­tem. – Tola nic nie po­wie­działa? – spy­tał dziw­nym, lekko drżą­cym gło­sem.

– O czym?

– Gdzie Mał­go­rzata może być?

– Nie­stety nie. A panu nic nie wspo­mi­nała wczo­raj wie­czo­rem lub dzi­siaj rano, że pla­nuje się z kimś spo­tkać?

Męż­czy­zna po­now­nie po­krę­cił głową.

– Czy pana żona ma ja­kichś wro­gów?

– Yyy… – mruk­nął i za­czął ner­wowo sku­bać skórkę le­wego kciuka. – Ona jest ra­czej lu­biana. Sta­now­cza, ale spo­kojna. Spo­ra­dycz­nie pod­nosi ci­śnie­nie in­nym, ale chyba jak każdy.

– To może pan mógł być ce­lem?

– Ja? – po­wie­dział zdzi­wiony i jesz­cze bar­dziej zmarsz­czył brwi. – Nie! W ży­ciu. Niby dla­czego?

– Coś ostat­nimi czasy działo się dziw­nego w oko­licy? Może ktoś się po­dej­rzany krę­cił?

– Nie, tu jest spo­koj­nie… – Męż­czy­zna za­wie­sił głos. – Cho­ciaż tak te­raz so­bie po­my­śla­łem, że… – Kry­stian Do­bro­wol­ski po­now­nie urwał wy­po­wiedź i uło­żył usta w dzió­bek, przy­gry­za­jąc jed­no­cze­śnie po­li­czek od środka. – Mał­go­rzata mó­wiła mi o ja­kimś pier­ścionku i chyba bran­so­letce, któ­rych nie mo­gła zna­leźć. Wtedy my­śla­łem, że je gdzieś po­siała, cho­ciaż to do niej nie pa­so­wało, bo za­wsze wszystko od­kłada na miej­sce i pa­mięta gdzie. Ale te­raz tak so­bie po­my­śla­łem, że może ktoś wtedy wszedł do na­szego domu i je za­brał. I dzi­siaj stało się po­dob­nie, tylko żona przy­ła­pała go na go­rą­cym uczynku.

– Może – sko­men­to­wał. – Mają pań­stwo ja­kiś alarm czy mo­ni­to­ring?

– Alarm mamy, tylko rzadko go uru­cha­miamy. Ka­mery pla­no­wa­li­śmy za­ło­żyć, ale za­wsze bra­ko­wało czasu lub mie­li­śmy waż­niej­sze wy­datki.

– A może są­sie­dzi mają? – spy­tał Woź­niak.

– Z naj­bliż­szych są­sia­dów nikt nie ma, ale sto me­trów stąd nowi miesz­kańcy za­mon­to­wali w ze­szłym roku. W su­mie na­wet nie wiem dla­czego, tu­taj jest bar­dzo bez­piecz­nie.

– Było – usły­szeli zza ple­ców. Ża­den z nich nie za­uwa­żył przy­słu­chu­ją­cej się ich roz­mo­wie Zu­zanny Kruk, która nie ra­czyła się przed­sta­wić, po­wie­dzieć cze­go­kol­wiek wię­cej. Rzu­ciła to jedno słowo i ru­szyła w stronę sa­mo­chodu tech­nika, który wła­śnie par­ko­wał na pod­jeź­dzie.ROZDZIAŁ 3

– Tra­fi­li­śmy na po­dej­rzane kar­teczki – po­wie­dział młody po­li­cjant z na­su­niętą dziw­nie na uszy po­li­cyjną czapką i po­dał An­drze­jowi Woź­nia­kowi za­bez­pie­czone w to­reb­kach fo­lio­wych ka­wałki pa­pieru for­matu A7.

Ktoś na­pi­sał na nich od­ręcz­nie: „Boję się go”, „Mam już dość”, „On chce mnie za­bić”.

– Gdzie to zna­leź­li­ście? – spy­tała Zu­zanna Kruk, nie od­ry­wa­jąc wzroku od zna­le­zi­ska.

– Jedną ktoś scho­wał w szu­fla­dzie w biurku w ga­bi­ne­cie, tym, przy któ­rym sie­działa ofiara pod­czas praw­do­po­dob­nego ataku. Druga była w jej to­rebce, a trze­cia le­żała w szafce noc­nej przy łóżku. Po za­war­to­ści można wnio­sko­wać, że na­le­żała do żony, nie jej męża. Zna­leź­li­śmy tam pil­nik, bez­barwny bal­sam do ust, krem do rąk, korki do uszu i ró­żową opa­skę na oczy, taką do spa­nia.

– Znajdź­cie ja­kieś no­tatki za­pi­sane przez Do­bro­wol­ską i wy­ślij­cie do po­rów­na­nia. Trzeba zba­dać, czy na tych kar­tecz­kach jest jej pi­smo, czy może ktoś jej to wy­sy­łał. – Ko­bieta jak zwy­kle wy­dała roz­kaz prze­sad­nie wład­czym gło­sem. Po­li­cjant tylko kiw­nął głową i po­now­nie ru­szył do środka.

– My­ślisz, że za tym stoi mąż? – rzu­cił Woź­niak, gdy młody funk­cjo­na­riusz znik­nął z pola wi­dze­nia. Kry­stian Do­bro­wol­ski mu się nie spodo­bał. Spra­wiał wra­że­nie, jakby ta roz­mowa go de­ner­wo­wała. Szybko ją za­koń­czył, zo­sta­wił do sie­bie te­le­fon i po­je­chał do­kądś z córką. Ani on, ani ona nie za­cho­wy­wali się tak, jakby bar­dzo prze­jęli się za­ist­niałą sy­tu­acją.

– To nie czas na zga­dy­wa­nie. Zbierzmy do­wody. Po­li­cjant to nie wróż­bita, co prze­po­wiada przy­szłość z fu­sów. – Kruk po­stu­kała dłu­go­pi­sem w swój mały ka­je­cik, w któ­rym za­wsze wszystko no­to­wała, i ro­zej­rzała się po raz nie wia­domo który po po­miesz­cze­niu.

– Matko, za­czyna się – wes­tchnął, wie­dząc, że wy­wo­łał nie­po­trzebną dys­ku­sję.

Nie zdą­żył nic do­dać, bo z domu wy­szedł ko­lejny po­li­cjant.

– Mamy jej ko­mórkę – za­ko­mu­ni­ko­wał z taką dumą, jakby zna­lazł ukryty skarb.

Woź­niak nie chciał ko­men­to­wać, że już wie­dzieli o tym od córki za­gi­nio­nej, więc rzu­cił tylko:

– Po­pro­szę.

Chwy­cił za­bez­pie­czony fo­lią te­le­fon i spró­bo­wał go uru­cho­mić, wpi­su­jąc kom­bi­na­cję 1234, a póź­niej 4321. Nie­stety bez­sku­tecz­nie.

– Je­den trzy zero sie­dem – wy­re­cy­to­wała Zu­zanna Kruk z po­są­go­wym wy­ra­zem twa­rzy.

– Za­czy­nam się cie­bie bać – sko­men­to­wał star­szy aspi­rant i wy­trzesz­czył oczy, gdy kod oka­zał się wła­ściwy.

– Gdy­byś sku­pił się na swo­jej ro­bo­cie, to może też byś na coś tra­fił. Twój wzrok prze­śli­zguje się po oto­cze­niu, a po­wi­nien wcho­dzić w za­ka­marki. Po­wi­nie­neś być jak ska­ner, co wy­ła­puje naj­mniej­sze pyłki z do­wo­dami.

– Prze­pra­szam, ale roz­ma­wia­łem z córką za­gi­nio­nej, a póź­niej chwilę z mę­żem. Chyba prze­słu­cha­nie ro­dziny jest rów­nie ważne jak zbie­ra­nie i za­bez­pie­cze­nie do­wo­dów.

– Nie zgo­dzi­ła­bym się – sap­nęła i po­krę­ciła głową. – Lu­dzie kła­mią, a ślady nie­ko­niecz­nie. A co do ha­sła, to zna­la­złam je w jej no­tat­niku, w któ­rym wy­pi­sała wszyst­kie kody do­stępu, co jest śred­nio mą­dre, bo każdy mógł do niego zaj­rzeć.

Ale on już nie słu­chał, sku­piał się na prze­glą­da­niu za­war­to­ści te­le­fonu. Za­czął od zdjęć. Ko­bieta nie miała ich zbyt wiele, co wpra­wiło go w lek­kie zdzi­wie­nie. An­drzej Woź­niak już dawno za­uwa­żył, że w do­bie te­le­fo­nów ko­mór­ko­wych z optyką o ja­ko­ści zbli­żo­nej do pro­fe­sjo­nal­nych apa­ra­tów lu­dzie ro­bią zdję­cia wszę­dzie i wszyst­kiemu. Bez sensu, bez po­my­ślunku, bez po­lotu, przez co fol­dery ze zdję­ciami mają wy­pchane do gra­nic moż­li­wo­ści.

W spraw­dza­nych pod­czas czyn­no­ści służ­bo­wych te­le­fo­nach znaj­do­wał tyle dziw­nych rze­czy, że my­ślał, że już nic go nie za­sko­czy. Zdję­cia je­dze­nia, roz­kła­dów jazdy czy syl­wetki dla udo­ku­men­to­wa­nia chud­nię­cia zu­peł­nie nie wpra­wiały go w zdzi­wie­nie. Jed­nak to, co zo­ba­czył w te­le­fo­nie Mał­go­rzaty Do­bro­wol­skiej, przy­spie­szyło bi­cie jego serca. Pa­trzył na ob­razy i czuł, jak jego oczy mi­mo­wol­nie otwie­rają się co­raz sze­rzej.

Zro­bione przed lu­strem zdję­cia jej ciała, które śmiało mo­gły być do­wo­dem w spra­wie. Si­niaki spo­rych wiel­ko­ści i róż­no­rod­nych ko­lo­rów. Krwi­sto­czer­wone, po­ma­rań­czowe czy zie­lone. Duże, małe. Naj­gor­szy chyba znaj­do­wał się na jej ple­cach, w oko­li­cach ne­rek. Stra­szył ko­lo­rem i roz­mia­rem. Ktoś, kto jej go zro­bił, mu­siał wło­żyć w to mnó­stwo siły i ra­czej nie na­le­żał do grona naj­bliż­szych przy­ja­ciół.ROZDZIAŁ 4

Słońce już za­cho­dziło, gdy po sied­miu go­dzi­nach spę­dzo­nych w domu Do­bro­wol­skich, pod­czas któ­rych wspól­nie z tech­ni­kiem prze­cze­sy­wali każdy za­ka­ma­rek, Zu­zanna Kruk i An­drzej Woź­niak wy­szli i sta­nęli na ulicy. Zro­biło się już szaro, a tem­pe­ra­tura spa­dła o kilka stopni. Lato po­woli ustę­po­wało je­sieni, a cie­płe dni i nie­wiele zim­niej­sze noce po­woli od­cho­dziły w za­po­mnie­nie. Lu­dzie wy­cią­gali już cie­płe kurtki, za­po­mi­na­jąc, że przy ta­kiej sa­mej wy­so­ko­ści słupka rtęci kilka mie­sięcy wcze­śniej, przed wa­ka­cjami, cho­dzili w blu­zach, a nie­któ­rzy na­wet w klap­kach i krót­kich spoden­kach.

– To wra­camy na ko­mi­sa­riat – rzu­ciła po­li­cjantka, cały czas po­grą­żona w za­my­śle­niu. Gdy tylko ru­szało śledz­two, prze­sta­wiała swój umysł na tryb „in­ten­sywna praca”, z któ­rego ciężko było ją wy­cią­gnąć. – Trzeba ścią­gnąć go­ścia od kom­pu­te­rów i te­le­fo­nów. Na bank coś tam jesz­cze jest, a ja…

– Cze­kaj! Ja ni­g­dzie nie wra­cam, co naj­wy­żej do domu. Zgło­szono za­gi­nię­cie, więc można po­wie­dzieć, że po­szu­ki­wa­nia ru­szyły. Nasi ana­li­zują ze­brane ślady. Rano na biurku bę­dziemy mieli na­gra­nia z ka­mer i pro­to­koły z wy­py­ty­wa­nia są­sia­dów. Jak coś bę­dzie wy­ma­gało na­szej in­ter­wen­cji, pod­je­dziemy raz jesz­cze, a w wy­jąt­ko­wej sy­tu­acji za­dzwo­nią po nas. Te­raz je­dziemy do domu od­po­cząć. Nie wiem, czy pa­mię­tasz, ale po ostat­niej spra­wie obie­ca­łaś, że bę­dziesz za­cho­wy­wać umiar i roz­są­dek.

Uśmiech­nął się do niej, li­cząc, że ko­le­żanka po­tul­nie ru­szy do swo­jego sa­mo­chodu. Ta jed­nak stała jak za­mu­ro­wana, pa­trząc przed sie­bie. Znał ją na tyle do­brze, że wie­dział, co to ozna­cza.

– Gdyby nie ja, ni­gdy by nie od­na­le­ziono tych chłop­ców – wy­du­siła z sie­bie po dłuż­szej chwili ci­szy, cały czas nie ra­cząc go spoj­rze­niem.

– Tak, wiem – sko­men­to­wał ci­cho i bez emo­cji, cho­ciaż chęt­nie pod­niósłby głos. Cztery lata pracy z Zu­zanną Kruk na­uczyły go, że każdą dys­ku­sję ze swoją part­nerką musi pro­wa­dzić w spo­sób spo­kojny, gdyż szybko wpada w złość i emo­cjo­nuje się zde­cy­do­wa­nie po­nad miarę, a co za­ska­ku­jące, jej sa­mej prze­szka­dza to u in­nych. Na­uczył się rów­nież tak do­bie­rać słowa, aby zmniej­szyć moż­li­wo­ści nie­pra­wi­dło­wej in­ter­pre­ta­cji, a także stro­nić od abs­trak­cji i wszel­kich me­ta­for, któ­rych tak bar­dzo wy­ma­gała jego po­lo­nistka w li­ceum, a które nie­stety sta­no­wiły wy­zwa­nie dla ko­le­żanki. Wszystko mu­siał tłu­ma­czyć jak chłopu na roli, mimo że ko­bietę zde­cy­do­wa­nie ce­cho­wała po­nad­prze­ciętna in­te­li­gen­cja. – Tylko że pra­wie przy­pła­ci­łaś to ży­ciem – do­rzu­cił po chwili.

– To się nie li­czy. Zo­sta­łam po­li­cjantką z pełną świa­do­mo­ścią za­gro­żeń, ja­kie nie­sie za sobą ta praca. Wiem, że mogę zo­stać ranna, a na­wet zgi­nąć pod­czas każ­dej ak­cji – po­wie­działa, a on nie pierw­szy raz po­my­ślał o po­świę­ce­niu, które wpi­sy­wała w wy­ko­ny­wany za­wód, a któ­rego on bał się jak ognia, szcze­gól­nie ze względu na ro­dzinę. – Ważne, że się udało. My pra­cu­jemy dla efektu.

– Ta­aak – od­po­wie­dział prze­cią­gle i zro­bił krok w stronę sa­mo­chodu, któ­rym przy­je­chał. – Ale pro­ces do­cho­dze­nia do niego też jest ważny. Jak znowu wy­lą­du­jesz w szpi­talu, ko­lejna po­trze­bu­jąca two­jego nie­sa­mo­wi­tego umy­słu osoba bę­dzie mu­siała na niego cze­kać, bo ty bę­dziesz unie­ru­cho­miona. A co, jak sta­nie ci się coś po­waż­niej­szego i ni­gdy nie wró­cisz? Do tego nie mo­żemy do­pu­ścić. – Po­kle­pał ją po ra­mie­niu i szybko cof­nął rękę. Kon­takt fi­zyczny sta­no­wił ko­lejną rzecz, któ­rej mu­siał uni­kać, co w jego przy­padku sta­no­wiło spore wy­zwa­nie.

Star­szy aspi­rant An­drzej Woź­niak po­cho­dził z wie­lo­dziet­nej ro­dziny, w któ­rej peł­nił nie tylko funk­cję star­szego brata, ale cza­sami i ro­dzica. Matka i oj­ciec wy­cho­dzili do pracy przed świ­tem i wra­cali w oko­li­cach ko­la­cji, tak zmę­czeni, że nie da­wali rady ogar­nąć zwy­kłego ro­dzin­nego ży­cia. Dla­tego on, jako naj­star­szy z sze­ściorga dzieci, prze­jął ich rolę, ale nie można po­wie­dzieć, że zro­bił to chęt­nie. Jako na­sto­la­tek zde­cy­do­wa­nie wo­lałby spę­dzać czas ina­czej niż go­tu­jąc czy nad­zo­ru­jąc wy­ko­ny­wa­nie obo­wiąz­ków do­mo­wych przez pięć młod­szych sióstr. Wie­dział jed­nak, że nie ma wy­boru, i z lekko skwa­szoną miną za­rzą­dzał ma­łym stad­kiem.

Po­zo­sta­ło­ścią po tych cza­sach była nie tylko nie­by­wale roz­wi­nięta em­pa­tia, ale rów­nież bli­skość z ro­dzeń­stwem i umie­jęt­ność po­cie­sza­nia bli­skich. Co­dzienne małe dra­maty, ja­kie spo­ty­kały dziew­czynki w szkole, na po­dwórku czy na pierw­szej randce, spo­wo­do­wały, że drobne ge­sty, ta­kie jak przy­tu­la­nie czy ręka po­ło­żona na ra­mie­niu jako wy­raz wspar­cia, były dla niego prak­tycz­nie tak na­tu­ralne jak od­dy­cha­nie, a w re­la­cjach z Zu­zanną mu­siał się tego wy­zbyć. Ona za każ­dym ra­zem tę­żała, sta­wała na bacz­ność, a w jej wzroku po­ja­wiała się lekka nuta wro­go­ści.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: