- W empik go
Zabójcza Wigilia - ebook
Zabójcza Wigilia - ebook
Czy dobrzy ludzie popełniają zbrodnie? Jest wigilijne popołudnie. Porucznik Adam Kruger ma za sobą męczące przesłuchanie. Kiedy szykuje się już do wyjścia do domu, na komendę przychodzi informacja o znalezieniu zmasakrowanych zwłok mężczyzny w Budziszynku. Zirytowany jedzie na miejsce wraz z ekipą. Sprawa wydaje się prosta, ale im bardziej milicjanci się w nią zagłębiają, tym więcej budzi w nich wątpliwości. Zabójcze Opowieści to cykl kryminalnych opowieści i podcastów o makabrycznych zabójstwach i innych poruszających przestępstwach, które zainspirowały autora do zadania pytań o naturę ludzką. Michał Larek – pisarz i autor podcastów. Autor „Chirurga” i serii kryminalnej Dekada oraz współautor „Martwych ciał” i „Mężczyzny w białych butach” (wraz z Waldemarem Ciszakiem). Prowadzi warsztaty ze storytellingu.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66613-94-2 |
Rozmiar pliku: | 945 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– To nie ja!
Porucznik Adam Kruger spojrzał na przesłuchiwanego, który zaczął nerwowo potrząsać głową.
– Ja tego nie zrobiłem!
Był to niepozorny mężczyzna, niezbyt dobrze ubrany, o szczupłej bladej twarzy ozdobionej skromnym wąsikiem. Miał jakieś trzydzieści parę lat, ale wyglądem przypominał maturzystę.
Nazywał się Feliksiak i był podejrzany o zabójstwo. W tym momencie sprawiał wrażenie kogoś, kto jest na granicy wytrzymałości.
– Naprawdę nie ja – powiedział nieco ciszej, jakby tracąc rezon.
Wbił wzrok w znoszone kozaki, mruknął, że „to musiał być ktoś zupełnie inny”, i zamilkł.
„Ile to już razy słyszałem takie zaklęcia” – westchnął w myślach porucznik i omiótł wzrokiem swoje służbowe biurko, przy którym często przesłuchiwał takie „króliczki”, jak ten. Przez chwilę przyglądał się Feliksiakowi i wsłuchiwał się przy tym w tykanie zegara wiszącego nad regałem.
– Muszę przyznać, że jestem zaskoczony twoją postawą – odezwał się nagle. – W negatywnym sensie, oczywiście.
Jego spojrzenie było czujne, badawcze, ale mimo wszystko naznaczone empatią. Wraz z upływem czasu coraz łatwiej było mu się wczuć w sytuację przestępców, szczególnie tych, którzy stawali się nimi przez przypadek. Tak zwanych króliczków, ofiar losu. Bardzo szybko zorientował się, że ludzie popełniają czasem przestępstwa nie dlatego, że są źli, ale dlatego, że okoliczności bywają złe. Niby banalne, ale postronni komentatorzy o tym zapominają.
– Zachowujesz się jak rasowy bandzior, recydywista... – powiedział, próbując wziąć Feliksiaka na wyrzuty sumienia.
Ten drgnął.
Porucznik wychwycił to z niemałym zadowoleniem.
– To prawdziwi bandyci idą w zaparte. A normalni uczciwi ludzie... tacy jak ty... – wyciągnął z szuflady paczkę klubowych – ...mówią, jak było. Wiedzą przecież, że prawda się obroni. My wszyscy tutaj rozumiemy, że czasami pech dopada człowieka i sprawia, że wydarza się coś, co… nie powinno mieć miejsca. Coś złego. Tak już ten nasz świat jest skonstruowany. My to rozumiemy. I staramy się, żeby prokurator, a potem sędzia też to zrozumieli. Że dobrzy ludzie niekiedy popełniają przestępstwa.
Mężczyzna spojrzał na oficera, który pokiwał głową życzliwie.
– Wiem, że się boisz – mruknął Kruger. – O siebie, o swoją żonę, o dzieciaki… O to, co się z nimi stanie…Wiem to. Rozumiem.
Oczy Feliksiaka zaszkliły się.
– Jeśli się przyznasz, wszyscy to docenią i postarają się ci pomóc. Naprawdę. Zrobimy, co w naszej mocy, żeby wszystko zakończyło się możliwe najlepiej. Nie chcemy skrzywdzić twojej rodziny.
Mężczyzna przetarł oczy, z których poleciało parę łez.
– Zapalisz? – Kruger podsunął w jego kierunku biało-czerwone pudełko.
Gdy Feliksiak zaciągnął się mocno i wypuścił dym, porucznik zagadnął:
– To jak to było? Opowiedz jak na spowiedzi.
I Feliksiak opowiedział swoim cichym głosem, raz po raz milknąc i z trudem powstrzymując się od szlochu.
Wraz z kilkoma innymi mężczyznami pracował przy stawianiu linii wysokiego napięcia. Po robocie poszli do nyski szefa, który wręczył im wypłatę. Gdy podpisali odpowiednie papiery, wszyscy w świetnych humorach udali się do baru. Postanowili opić świeżo zarobioną forsę.
– To był dobry pieniądz – opowiadał Feliksiak. – Nie mogłem dostać lepszego prezentu na święta. Kiedy piłem piwo z chłopakami, zastanawiałem się, na co wydamy z żoną wypłatę. Chłopakowi chciałem kupić porządną kurtkę na zimę, córce piękną sukienkę, a żonie jakiś naszyjnik. Z Anulą mieliśmy iść na sylwestra do sąsiadów – oznajmił żałośnie. – Pierwszy raz od wielu lat – westchnął. – Po dziesiątej towarzystwo zaczęło się rozchodzić. Dopiłem drugie piwo i też wyszedłem. Pożegnałem się z kolegą i ruszyłem w stronę swojej wsi. Nagle usłyszałem wołanie. Przystanąłem i obróciłem się. To był właśnie on. Pietraszak.
Kruger spojrzał na zdjęcie martwego mężczyzny, które leżało przed nim na biurku.
– Zawsze się go bałem. Od dzieciaka. Tych jego zimnych pustych oczu. Tego jego nieprzyjemnego uśmieszku. Chodziły plotki, że zamordował kiedyś taksówkarza. – Feliksiak zadrżał. Po chwili jednak wrócił do opowiadania. – Zapytał mnie zaczepnie: „Gdzie się tak spieszysz?”. No to mu odpowiedziałem, że do domu, do rodziny. Prychnął i zrobił krok w moim kierunku. „Dawaj pieniądze, cielaku”. Chciałem uciec, ale coś mnie sparaliżowało. Pokręciłem tylko głową.
Feliksiak przymknął na moment oczy.
Porucznik chwycił długopis i zaczął coś zapisywać w notesie.
– Pietraszak splunął i warknął: „Dawaj je, bo ci tak wpierdolę, że te zasrane święta spędzisz w szpitalu!”. Zagotowało się we mnie. Nie mogłem stracić tych pieniędzy! Nie mogłem ich nikomu oddać! Bez nich święta znowu byłyby smutne i beznadziejne jak w zeszłym roku. Kiedy więc zbliżył się do mnie i podniósł pięść, sięgnąłem do kieszeni, wyciągnąłem scyzoryk i wysunąłem największe ostrze. Powiedziałem, żeby zostawił mnie w spokoju, bo nie oddam mu tych pieniędzy, one były na święta. On się wtedy tylko zaśmiał: „Schowaj tego pisiorka”. A potem… – Feliksiak spojrzał na porucznika. – A potem wszystko wydarzyło się błyskawicznie – powiedział, jakby nie dowierzając własnym słowom. – Pamiętam to jak przez mgłę. On się na mnie rzucił. Potem upadł. A potem ja biegłem przez pole. Nie pamiętam momentu, kiedy wbiłem w niego nóż. Naprawdę. To było jak we śnie. Jak w hipnozie. To się stało i skończyło… nagle. W mgnieniu oka.
Kruger podkreślił w notesie słowo „potem”. Zerknął na przesłuchiwanego, który schował twarz w dłoniach i zaczął szlochać.
Zrobiło mu się go żal. Ale gdy spojrzał na zegarek i zorientował się, że właśnie minęła jedenasta, myślami przeniósł się do swojego mieszkania, w którym czekała na niego Basia, jego ukochana kobieta, od paru miesięcy oficjalna narzeczona. Za kilka godzin powinien być w domu, przedzierzgnąć się w cywila, w narzeczonego i przyłączyć się do świątecznych przygotowań. To miała być ich pierwsza wspólna Wigilia w ich nowym wspólnym gniazdku.
Przeniósł wzrok na zdjęcie trupa.
Na jego zmasakrowany nożem brzuch.
Dotknął oprawek okularów i wypuścił powoli powietrze.
– W pana wyjaśnieniach brakuje pewnego elementu – powiedział do mężczyzny i podsunął mu zdjęcie martwego Pietraszaka. – Po ciosie w samoobronie musiał pan… – urwał na moment, przyglądając mu się uważnie – …zadać jeszcze kilkanaście ciosów.
Feliksiak odwrócił głowę od zdjęcia. Z oczu płynęły mu łzy.
– Według nas po tym pierwszym ciosie Pietraszak upadł na plecy, a pan ukucnął obok niego i zaczął go… dźgać w brzuch. Zdaje się, że coś w panu pękło, wręcz eksplodowało. Bezsilność, wściekłość… Pamięta pan to?
Feliksiak zaczął szlochać.
Kruger odczekał chwilę.
– Czy pan to pamięta?
– Jak przez mgłę.
– Ale pamięta pan, że zaczął go uderzać w brzuch jakby w przypływie... szału?
Mężczyzna o twarzy maturzysty skinął głową.
– Proszę to wyraźnie powiedzieć.
– Tak, pamiętam.
– Zrobił pan to?
– Tak, zrobiłem. Nie wiem dlaczego. Coś we mnie wstąpiło. Pamiętam, że nagle się ocknąłem i zobaczyłem, że biegnę do domu. To było jak hipnoza. Zapomniałem, że tak go… potraktowałem.
Urwał i pociągnął głośno nosem.
Zapadła cisza.
Porucznik sięgnął po fotografię i schował ją w teczce.
– Dziękuję. – Wstał, poklepał Feliksiaka po ramieniu i wyjrzał na korytarz.
Zza zakrętu wyłonił się jego szef, naczelnik dochodzeniówki. Szedł w jego kierunku pospiesznym krokiem.
– Feliksiak się przyznał – zameldował Kruger, przyglądając się surowej minie przełożonego.
– To dobrze – odparł major. – Zaraz kogoś do niego przyślę, a ty zapierdzielaj na parking, tam czeka na ciebie samochód.
Kruger otworzył szeroko oczy.
– Że co?
– Jedziesz na trupa, ot co!
– Ale przecież…
– Żadne „ale”, to rozkaz.
Porucznik zacisnął szczęki, czując, że wzbiera w nim wściekłość. Z trudem powstrzymał się przed przekleństwem.
– Gdzie?
– Okolice Koła.
– Ale co nam do tego? To przecież powinna wziąć wojewódzka!
– Mówiłem, żadnego „ale”. Rozkaz przyszedł z góry. Masz jechać na zdarzenie z kolegą z wojewódzkiej. Dupa w troki i na parking! Samochód już na ciebie czeka.
Major spojrzał na porucznika surowo, machnął ręką jak na uczniaka, wszedł do pokoju Krugera i zatrzasnął za sobą drzwi.
Kruger zaś westchnął, wbił ręce w kieszenie i ruszył do oficera dyżurnego, żeby podpytać o szczegóły sprawy.
Na myśl, że będzie musiał poinformować Basię o tym, że nie będzie go na Wigilii, oblał go zimny pot.
„Zabije mnie” – jęknął w duchu, przypominając sobie dziką awanturę, która wybuchła w domu z powodu jego pilnego wyjazdu służbowego w czasie Wielkanocy. – „Rozszarpie na kawałki”.