- W empik go
Zabójczy Pocisk. Dziedzictwo - ebook
Zabójczy Pocisk. Dziedzictwo - ebook
Muśnięcie pędzla, nienagannie wyrzeźbiony kształt, symbolika, złote zdobienia i tajemnice ukryte w dusznych muzealnych piwnicach. W świecie, w którym sztuka odgrywa ogromną rolę, wszystko jest możliwe.
Dwanaście różnych spojrzeń na najwybitniejsze muzealne zbiory. Dwanaście historii, w których sztuka jest na wyciągnięcie ręki.
"Zabójczy pocisk. Dziedzictwo" to zbiór opowiadań popularyzujący wiedzę o zabytkach i dziełach sztuki, przedstawionych w niebanalny sposób.
Takiej książki nie było jeszcze na polskim rynku!
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66644-95-3 |
Rozmiar pliku: | 4,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Z TĘSKNOTY ZA SZTUKĄ
Ważniejszy od samego dzieła jest efekt, jaki ono wywołuje. Sztuka może umrzeć, obraz może ulec zniszczeniu. Istotne jest ziarno, które zostało zasiane
JEAN MIRÓ
.
W dobie pandemii koronawirusa i wprowadzanych w związku z nią obostrzeń szczególnie poszkodowani są miłośnicy sztuki. W salach koncertowych głucho, muzea i galerie zamknięte na cztery spusty. Wprawdzie życie kulturalne przeniosło się do Internetu i w domowym zaciszu można wysłuchać najpiękniejszych symfonii albo przyjrzeć się każdemu detalowi obrazu zeskanowanego w najwyższej rozdzielczości, ale to jednak nie to samo co obcowanie ze sztuką w przestrzeni jej przeznaczonej. O tej ludzkiej tęsknocie za spotkaniem z pięknem świadczą też kolejki, które ustawiły się między innymi przed bramą Muzeum Narodowego w Warszawie, kiedy na początku lutego 2021 roku dosłownie na kilka tygodni poluzowano obostrzenia i galerie były otwarte dla zwiedzających.
Zabójczy Pocisk. Dziedzictwo nieprzypadkowo ukazuje się w tym specyficznym momencie, kiedy z każdej strony nieustannie jesteśmy bombardowani informacjami o śmierci. Niejako w kontrze do nich, a zgodnie z maksymą Sławomira Mrożka, że „Pisanie-czytanie, przedstawianie-oglądanie jest jedynym sposobem uświadomienia sobie życia”, nasze wydawnictwo proponuje wyjść ze sztuką do czytelników. W realizacji tego pomysłu pomogło nam Muzeum Narodowe w Warszawie, które udostępniło naszym autorom wysokiej jakości zdjęcia dzieł sztuki i opisy, będące kanwą dwunastu ciekawych historii zaprezentowanych w niniejszej antologii. Co ciekawe, nie chodzi tu o obiekty opatrzone, znane z podręczników i albumów. Sięgnęliśmy po mniej popularne obrazy, grafiki czy rzeźby; zaryzykuję nawet stwierdzenie, że większość czytelników o niektórych z tych dzieł pewnie nie miała pojęcia, że w ogóle znajdują się w zbiorach Muzeum Narodowego. Zachwycamy się zagranicznymi kolekcjami (i słusznie, bo przecież jest czym!), ale jednocześnie nie do końca zdajemy sobie sprawę z tego, jakie perełki skrywają nasze rodzime galerie.
Do tak prestiżowego przedsięwzięcia zaprosiliśmy kilkoro z najlepszych polskich pisarzy. Są wśród nich specjalistki od literatury obyczajowej i mistrzowie wątków kryminalno-sensacyjnych. Daliśmy im wolną rękę, żeby po swojemu mogli zinterpretować zadanie połączenia dzieł sztuki z formą literacką. Dzięki temu zróżnicowanemu podejściu do tematu otrzymaliśmy barwną mozaikę stylów. Czytelnicy znajdą w tym tomie opowiadania, które pokazują, jak wielkie namiętności od zawsze budziła sztuka, która nieraz popychała ludzi do zbrodni. Ale są i takie historie, które próbują odkryć, jakie wydarzenia mogły się rozgrywać za nieruchomym obrazkiem utrwalonym przez artystę. A jeszcze inne koncentrują się na detalu, który tak często umyka odbiorcom dzieł sztuki.
A zatem proszę przygotować sobie aromatyczną kawę lub herbatę, wygodnie się rozsiąść i dać poprowadzić naszym wyjątkowym kustoszom, którym w tym miejscu chciałbym serdecznie podziękować za przyjęcie zaproszenia: Ałbenie Grabowskiej, Joannie Jax, Katarzynie Kacprzak, Małgorzacie Rogali, Magdalenie Witkiewicz, Agnieszce Zakrzewskiej, Krzysztofowi Bochusowi, Wojciechowi Chmielarzowi, Tomaszowi Duszyńskiemu, Grzegorzowi Kapli, Jackowi Ostrowskiemu i Alkowi Rogozińskiemu.
Rafał Bielski
Redaktor naczelny magazynu „POCISK”JACEK OSTROWSKI
RELIEF
Relief ze ślepych wrót, Edfu (Egipt), Stare Państwo – pocz. 6 dynastii (2 poł. XXIV w. p.n.e.)
.
JACEK OSTROWSKI
Autor m.in. powieści Ostatnia wizyta nominowanej w plebiscycie Książka Roku Lubimyczytać.pl (2017) i Złoty POCISK 2018. Ostatnimi laty ukazały się także: Posiadłość w Portovenere, Transplantacja, Tajemnice tumskiej góry, Paragraf 148 – powieść została nominowana do nagrody Kryminalna Piła roku 2018, Czarny Wdowiec, Sarkofag, Świrus, Zaginiona Kronika. Uhonorowany nagrodą Czarnego Kapelusza w plebiscycie czytelników podczas piątej edycji Poznańskiego Festiwalu Kryminału GRANDA 2019.
Był gorący letni dzień. Dochodziła szesnasta, godzina szczytu, sznury samochodów zakorkowały centrum Warszawy. Wielu mieszkańców wystraszonych perspektywą długiego czekania wybrało inne środki transportu, część z nich przemieszczała się metrem.
Na stacji Ratusz Arsenał w grupie wysiadających była starsza kobieta. Mogła mieć około dziewięćdziesięciu lat, być może o kilka więcej. Żwawym jak na swój wiek krokiem podążyła w stronę Starówki.
Po dobrym kwadransie dotarła do Zamku Królewskiego, a po następnym przechadzała się między gablotami i oglądała ekspozycje muzealne.
Zachowywała się trochę nerwowo, co od razu zauważył strażnik i postanowił kobietę dyskretnie obserwować.
Wyglądało na to, że staruszka czegoś szuka. Starożytną sztukę, artefakty przywiezione z najdalszych krańców świata, wielką gratkę dla wielbicieli historii ona mijała obojętnie niczym samochody na osiedlowym parkingu.
Jej zainteresowanie wzbudziły dopiero zbiory egipskie. Zwolniła, zatrzymywała się przy gablotach, zerkała na eksponaty.
„Wielbicielka faraonów” – pomyślał mężczyzna i zdecydował się poniechać obserwacji.
Wtem rozległ się brzęk tłuczonego szkła.
To ta kobieta za pomocą parasolki rozbiła witrynę.
Strażnik błyskawicznie podbiegł do niej i chwycił ją za dłoń.
– Co pani wyczynia?! – krzyknął, groźnie marszcząc brwi.
Wystraszyła się.
– Przepraszam, to ze wzruszenia – wyszeptała.
Widział łzy w jej oczach.
– Ze wzruszenia? Co pani za głupoty opowiada? Dobrze się pani czuje?
– Niech pan mnie puści. Chcę iść do domu – zaskamłała.
Pokręcił głową. Tak nie można. Musi być sporządzony raport, salę trzeba zamknąć, wstawić nową szybę, a być może wezwać policję, ale o tym zdecyduje kustosz.
– Niestety, choćbym chciał, to nie mogę. Proszę ze mną do biura.
– Młody człowieku, puść mnie, proszę. Ja w tych murach w czasie powstania straciłam chłopaka. Ja sama byłam sanitariuszką. Choćby z tego względu puść mnie – prosiła drżącym głosem.
– Przykro mi, ale nie mogę. Zaprowadzę panią do szefa, to dobry chłop, on na pewno znajdzie jakieś polubowne rozwiązanie. Chodźmy!
Pociągnął ją delikatnie za rękaw w stronę schodów. Zeszli piętro niżej. Kobieta szła wolno, ciężko oddychała, co chwila odpoczywała.
***
Kustosz siedział w swoim gabinecie. Od sekretarki dowiedział się już o zdarzeniu. Widząc przed sobą sprawczynię całego zamieszania, poderwał się z fotela i podsunął jej krzesło.
– Proszę usiąść. Może wody? – zaproponował.
– Nie, dziękuję, młody człowieku – rzekła drżącym głosem. Sięgnęła do torebki po chusteczkę i starła nią pot z czoła. Ciężko sapnęła.
Ślepe wrota mastaby Izi Edfu (Egipt) Stare Państwo – pocz. 6 dynastii (2 poł. XXIV w. p.n.e.)
– Młody jak młody. Kilka lat przed emeryturą – mruknął kustosz, wracając na swój fotel.
Kobieta spojrzała na niego uważniej.
– Mógłbyś być moim synem. Jeszcze wiele lat przed tobą w odróżnieniu ode mnie. Ja nie wiem, czy zimy dożyję. Ale swoje już przeżyłam, nie będzie żal odchodzić z tego świata.
– Podobno walczyła pani w powstaniu.
– A i owszem, od początku do samego końca. Kanałami uciekałam. Wielu z naszych nigdy stamtąd nie wyszło, zostali tam na wieczność. – Przeżegnała się.
– Strażnik wspomniał, że w ruinach zamku straciła pani chłopaka, współczuję.
– Zgadza się, Zbyszka, był najprzystojniejszy na naszej ulicy. Wszystkie były w nim zakochane, a on wybrał mnie, ale co z tego? Skosili go serią z karabinu maszynowego. – Kobieta znów sięgnęła po chusteczkę, ale tym razem przetarła nią oczy. – Mieliśmy się pobrać, ale nie zdążyliśmy. Ile to już lat upłynęło, a ja wciąż widzę jego twarz, te jego niebieskie oczy. Widziałam gasnące w nich życie.
Staruszka cicho zapłakała.
– Jeszcze raz pani współczuję. Wielkim szacunkiem darzymy powstańców. Walczyliście i ginęliście za naszą wolność. Moi rodzice też walczyli, ale w partyzantce.
– No nie tylko za waszą, za naszą też, wszak byliśmy jeszcze młodzi – rzekła z przekąsem.
– Może jednak napije się pani kawy? Mamy tu bardzo dobrą.
– No dobrze, chłopcze, napiję się.
Kustosz podniósł się, uchylił drzwi.
– Dwie kawy proszę! – krzyknął do sekretarki.
– Może najpierw zakończmy tę głupią sprawę z szybą. Spiszemy protokół, pani zezna, że się źle poczuła i oparła o gablotę, a wtedy szyba pękła – zaproponował i sięgnął do szuflady biurka po kartkę i długopis.
– Ale ja zbiłam ją specjalnie.
Spojrzał na nią zdziwiony. Przed chwilą zaproponował kobiecie honorowe rozwiązanie, a ona niweczy jego starania.
– Nie rozumiem.
– Głuchy jesteś, chłopcze? Specjalnie ją zbiłam.
– Ale dlaczego? O ile wiem, to gablota z egipskimi artefaktami. Nie lubi pani Egipcjan?
– Nie, nic do nich nie mam. Nawet raz poznałam jednego Egipcjanina, był tu na studiach. To było za Gierka. Czarował kobiety jak mało kto. Cera śniada, włosy kręcone. Jedna z koleżanek córki wyjechała z nim do jego kraju i tyle ją widzieliśmy. Ponoć trafiła do jakiegoś haremu, ktoś inny mówił, że sprzedali ją do Sudanu. Była blondynką, a za taką to ponoć można było dostać kilka wielbłądów. Za mnie to i starego osła by nie dali. A jak było naprawdę, to nikt nie wie.
– No to już nic nie rozumiem. Proszę mi to wyjaśnić.
Sekretarka wniosła filiżanki z kawą. Jej wspaniały aromat momentalnie rozszedł się po gabinecie.
– Słodzi pani?
– Oczywiście, cukier pobudza komórki mózgowe do myślenia, a to z racji mojego wieku jest bardzo istotne. Toć to rozum odróżnia nas od zwierzęcia. Tak w każdym razie powiadają.
– Ja nie słodzę, mam cukrzycę, ale wracając do naszej rozmowy... Czemu zbiła pani szybę w gablocie?
– To długa historia.
– Mam czas, policja nieprędko się tu pojawi.
– Policja? – Kobieta spojrzała na niego z niepokojem.
– Jeśli to specjalne działanie, to nie daje mi pani wyboru – odparł. Nie zamierzał wzywać organów ścigania, ale chciał choć trochę kobietę postraszyć.
– Skoro tak, synku, stawiasz sprawę, to milczę jak grób – zapowiedziała z determinacją w głosie i sięgnęła po filiżankę.
Zapadła niezręczna cisza.
– Dobrze, proszę mi wszystko opowiedzieć, jeśli mnie pani przekona, to zapomnimy o całej sprawie.
– Na pewno? – Spojrzała podejrzliwie.
– Słowo!
– A co wasze słowo jest warte? Patrzę w telewizor i słyszę same kłamstwa, od lewa po prawą stronę.
– Ja nie jestem politykiem, moje słowo jest coś warte.
Kobieta w milczeniu analizowała propozycję, w końcu kiwnęła głową na znak zgody. Tak w każdym razie odczytał to kustosz.
***
– Pierwszego września trzydziestego dziewiątego roku wojna zastała mnie w Warszawie – zaczęła swoją opowieść. – Miałam czternaście lat, Byłam w wieku, kiedy dziewczynki przestają się bawić lalkami i zaczynają oglądać za chłopakami. Mój tata dostał powołanie i poszedł do wojska, a siedemnastego września aresztowali go Moskale i wywieźli do Starobielska. Więcej go nie widziałam.
– Zginął w Katyniu?
Kustosz pojrzał na staruszkę ze współczuciem.
– Niestety. – Głośno westchnęła. – Mama była lekarką. Kiedy Niemcy weszli do Warszawy, już trzeciego dnia ją aresztowali. Najpierw była na Szucha, później Pawiak, a na końcu Brzezinka. Wróciła po wojnie, ale była już tylko wrakiem człowieka. Chorowała rok, po czym biedaczka poszła w ślady męża. Ja sama już we wrześniu wstąpiłam do AK. Zbyszek mnie tam wciągnął. On był egzekutorem, zabijał faszystów i kolaborantów. Okropne zajęcie, ale ktoś musiał to robić. Moim zadaniem było dostarczanie meldunków, a kilka razy przenosiłam radiostację. Oj, wtedy bardzo się bałam. Mieszkałam na Mokotowie w rodzinnej willi. Mój wujek w randze pułkownika był bliskim współpracownikiem samego Piłsudskiego. Dom był duży, a w nim mnóstwo zakamarków. W roku czterdziestym dokwaterowali nam niemieckiego kapitana, nazywał się Stirlitz.
– Znajome nazwisko – wtrącił kustosz.
– No właśnie, był znany na mieście. On mieszkał na piętrze, a ja z bratem na parterze. Za szafą ukryliśmy rodzinę żydowską. Do dziś pamiętam małą dziewczynkę, pisała pamiętniki. Niestety, ktoś ich wydał. Pewnie Stirlitz, bo był bardzo wścibski. Przyszło gestapo i ich wybrało zza szafy niczym kuna jajka z gniazda. My z bratem zdążyliśmy uciec. Później mieszkałam u Zbyszka. W sumie było prościej, bo i tak mieliśmy się pobrać.
Kobieta przerwała swoją opowieść. Ciężko sapała, wzięła łyk kawy.
– Może, chłopcze, otworzysz okno, bo mi jakoś duszno...
Kustosz pośpiesznie spełnił jej prośbę.
– Teraz lepiej? – spytał z troską.
– O, tak. Na czym to ja skończyłam?
– Na pomieszkiwaniu z chłopakiem.
– No więc okupacja trwała w najlepsze. Na mieście co rusz łapanka, kilka spektakularnych akcji, jak choćby zamach na Franza Kutscherę czy odbijanie więźniów z transportu do Oświęcimia. Po tym były represje, rozstrzeliwania i wywózki. Między tym wszystkim było zwykłe życie młodych ludzi.
– Ale co to ma wspólnego z dzisiejszym wybiciem szyby? – wtrącił kustosz.
– O, bardzo dużo. Wcześniej wspomniałam o tym kapitanie, który mieszkał w naszym domu.
– Stirlitzu?
– O właśnie. Otóż on przed wojną był archeologiem. Jeździł do Egiptu i w poszukiwaniu zabytków przesypywał piasek z jednej kupki na drugą. W mieszkaniu trzymał swój największy skarb, relief. Ponoć wykopał go w Dolinie Królów. Tak opowiadał, ale prawda była inna. Dostał go od Kutschery za złapanie dowódcy jakiegoś oddziału partyzanckiego. Kiedyś podsłuchałam jego rozmowę z szefem gestapo. Popili sobie nieźle i trudno było nie słyszeć, o czym mówili, obrzydliwe kanalie.
– To straszne, co pani opowiada. Czy to ten kamień, który znajduje się w naszym muzeum? Przed wojną był ozdobą Muzeum Narodowego. Profesor Michałowski przywiózł go z Egiptu.
Staruszka pokiwała smętnie głową.
– I tak, i nie, ale wracając do tematu, niemieccy oficerowie po służbie siedzieli w lokalach i zabawiali się aż do rana, nasz lokator zaś całymi godzinami wpatrywał się w ten kawał kamienia. Co w nim widział, to nie wiem do dziś.
– Rozumiem, że widok tego reliefu wstrząsnął panią. Ożywił okropne okupacyjne wspomnienia, ale to zabytek, jedynie niemy świadek historii.
– Nic pan nie rozumie, nie o to chodzi. Musiałam go obejrzeć, bo coś mi się tu nie zgadza. To przeklęty kamień. Tuż po wojnie, kiedy nasz kraj zajęli Sowieci, razem z bratem wróciliśmy do naszego domu. Zastaliśmy prawdziwy krajobraz po bitwie. Wszystko było splądrowane, nawet wyrwano klepkę z podłogi, ale kamień wciąż tkwił na swoim miejscu, i to nietknięty. Ktoś powie, że barbarzyńcy nie znają się na sztuce, a ja powiem inaczej: to jakieś przekleństwo. Przeżył Bieruta, Gomułkę, Gierka i Jaruzelskiego. Nic nie było w stanie wyrwać go z tego pokoju.
Kustosz roześmiał się w głos.
– A jednak, przecież jest tu w naszym muzeum.
– Bzdura! – krzyknęła staruszka. – To jest zwykły falsyfikat. Oryginał wciąż jest w moim domu. Dlatego tu przyszłam, chciałam to coś zobaczyć na własne oczy.
Mężczyzna zbladł. Raptownie poderwał się z fotela.
– To niemożliwe! Pani się myli!
– Nie sądzę, ale chcę jeszcze raz na niego spojrzeć, żeby się upewnić.
– Dobrze, chodźmy! – natychmiast się zgodził. – Rozwiejmy wszelkie wątpliwości.
***
Kustosz, dwóch strażników i staruszka stanęli przed płaskorzeźbą. Kobieta założyła okulary i zaczęła ją dokładnie oglądać.
Po dłuższej chwili poprosiła mężczyzn:
– Proszę ją odwrócić.
Ostrożnie przesunęli relief.
– Daj latarkę! – zwróciła się do jednego ze strażników.
Uklękła i oświetliła podstawę reliefu. W jednym miejscu potarła go palcem, coś szeptała sama do siebie, jakby odmawiała jakieś zaklęcia. Po chwili z trudem wstała. Rzuciła kustoszowi pełne ironii spojrzenie.
– Trzymacie w muzeum falsyfikat. Ten relief liczy sobie maksimum sto lat. Raczej nie pamięta faraonów. Muszę przyznać, że jest dziełem genialnego oszusta.
Kustosz poczuł, jak mu gorąco uderza do czoła.
– To niemożliwe! Skąd pani to wie? Jest pani historykiem sztuki?
– Nie, jestem jedynie właścicielem oryginału. Tu stoi udana kopia, nic więcej, a zatem szyba była zupełnie zbyteczna.
– Niemożliwe. Sam profesor Garwacki oglądał ten relief i nie miał zastrzeżeń. Profesor Michałowski również.
Mężczyzna z niedowierzaniem przyjmował te rewelacje. Najcenniejszy zabytek ze starożytnego Egiptu falsyfikatem! To przecież kompromitacja całego muzeum.
Staruszka tylko pokręciła głową. Spojrzała na kustosza pytająco.
Jest wolna czy wezwie policję?
– Tylko po to ją pani stłukła, żeby się o tym przekonać? – wyszeptał.
Uśmiechnęła się.
– Tak jakby – odparła tajemniczo.
– Jeśli to, co pani twierdzi, jest prawdą, to oryginał powinien znaleźć się w muzeum. Przed wojną był własnością narodu, Niemcy go zrabowali i teraz powinien wrócić na swoje miejsce. Zanim panią wypuszczę, chciałbym zobaczyć pani dowód. Spiszę personalia, tak na wszelki wypadek.
Kobieta, słysząc jego słowa, spojrzała na niego podejrzliwie.
– Przyjdziecie po relief? Odbierzecie mi go siłą?
Kustosz się zmieszał.
– To nie ode mnie zależy, ale sprawę muszę zgłosić. Trzeba to wyjaśnić.
– A róbcie, co chcecie. – Machnęła ręką i podała mu dowód.
– Pani Stanisława Jarząbek. Jeszcze proszę o adres.
– Kazimierzowska trzydzieści sześć. To jest na Mokotowie.
– Dziękuję, jest pani wolna. Może kazać komuś panią odwieźć?
– Nie, dziękuję, dam sobie radę.
***
Był późny wieczór. Kustosz, zanim opuścił muzeum, poszedł jeszcze rzucić okiem na relief. Długo mu się przypatrywał. Nie wzbudzał podejrzeń, ale tak czy owak musiał zawiadomić władze zamku. Odwiedzą starszą panią i przyjrzą się temu drugiemu. Staruszka na pewno się myli, to tamten jest kopią.
– Szefie, zamykamy? – zwrócił się do niego strażnik, nerwowo zerkając na zegarek.
– Tak, już idę. Jutro tu nikogo nie wpuszczajcie. Trzeba wstawić nową szybę, może tym razem grubszą. Ta się nawet drobnej staruszce nie oparła.
***
– Stirlitz! Stirlitz! – Kustosz obudził się z głośnym krzykiem. Zapalił nocną lampkę i usiadł na łóżku.
– Czemu nie śpisz? – mruknęła żona, przekręcając się na drugi bok.
– Pamiętasz Stirlitza?
– Po to mnie w nocy budzisz?
– Pamiętasz Stirlitza?
– No pewnie, Siedemnaście mgnień wiosny, stary film. A teraz mogę spać?
– Przepraszam.
***
Żona już dawno ponownie zasnęła, a on wciąż analizował słowa staruszki. Opowieść o Żydach, których ponoć ukrywali też coś mu przypominała. Była identyczna jak opowieść o Anne Frank i jej pamiętnikach. Cholera, dał się nabrać jak żółtodziób, ale dlaczego to wszystko zmyśliła? Ludziom na starość mózg często zaczyna płatać figle i to pewnie wszystko wyjaśnia. Nie zawiadomi władz, nie będzie robił z siebie idioty.
***
Następnego dnia wybrał się na uroczystości związane z rocznicą wybuchu powstania warszawskiego, przed pomnikiem złożył wieniec. Ze smutkiem spoglądał na kurczącą się z roku na rok garstkę kombatantów. Wśród nich był pan Władysław, znali się od wielu lat, kiedyś mieszkali w tej samej kamienicy przy ulicy Żelaznej. Staruszek też go zobaczył i podszedł do niego.
– Witam pana profesora.
– Dzień dobry, cieszę się, widząc pana w dobrym zdrowiu – odparł kustosz.
– Niestety, nie wszystkim z nas zdrowie sprzyja, coraz nas mniej.
– Czy mówi panu coś nazwisko Stanisława Jarząbek? – spytał znienacka.
– Jarząbek? Jarząbek? – zastanawiał się weteran. – Znałem jednego Jarząbka, Zbyszka. Jego dziewczyna miała na imię Stasia. Nie widziałem ich od wojny. Nawet nie wiem, czy przeżyli. Patrz pan, nie pamiętam, czy jadłem dziś śniadanie, a pamiętam Jarząbka. Co to się dzieje na starość z człowiekiem?
– A ją znał pan dobrze?
– Stasię? Pewnie, że tak. Była łączniczką, świetna dziewczyna, a odważna jak mało kto. Przenosiła meldunki nawet pod kulami kaemów, nigdy nie odmówiła. Pochodziła ze starej warszawskiej rodziny, matka była dalszą kuzynką prezydenta Starzyńskiego, ojca lepiej przemilczeć, choć to była bardzo barwna postać.
– Zaciekawił mnie pan. Kim on był?
– Kim nie był, to byłoby lepsze pytanie. Genialny oszust i fałszerz. Tylko dzięki koligacjom żony uciekł spod stryczka. Pan wie, że on nawet Zamek Królewski komuś sprzedał? Podrabiał banknoty, dokumenty, nawet obrazy. Ponoć Dama z łasiczką to dzieło Leona, a nie Leonarda. No bo on tak miał na imię.
Kustosz, słysząc te słowa, zbladł.
– Czy rzeźbił? – spytał drżącym głosem.
– Nie wiem, ale to możliwe. W przedwojennej Warszawie aż huczało od plotek na jego temat. Ile było w tym prawdy, to tylko Stasia wiedziała, choć może i nie, bo jej z ojcem było nie po drodze. Nie chciała go znać. Ona była do bólu uczciwa i brzydziła się jego oszustwami.
– Dobrze ją pan pamięta.
– Trudno, żeby nie. Wszyscy się w niej kochaliśmy.
– Po wojnie nigdy się nie spotkaliście?
– Nigdy. Może uciekła na Zachód albo ją bolszewicy zatłukli. Po wojnie mnóstwo naszych wykończyli.
– A ten jej Zbyszek? Nie zginął podczas powstania?
– Może, tylu wtedy odeszło. Nie pamiętam.
***
Kustosz siedział w swoim gabinecie nad stosem dokumentów i nie mógł się na niczym skupić. Myślami był przy rozmowie z panem Władysławem. Jego opowieść go zaniepokoiła, zasiała w nim ziarno niepewności. Miał prawdziwy mętlik w głowie. Co robić? Zbagatelizować sprawę czy zawiadomić policję? Nagle podniósł się zza biurka i poszedł jeszcze raz obejrzeć relief.
Robotnicy akurat montowali nową szybę. Kazał im przerwać i podszedł do płaskorzeźby pochodzącej ze ślepych wrót mastaby Izi. Zabytek pochodził z czasów szóstej dynastii. Według archeologów miał ponad cztery tysiące lat i na tak stary wyglądał. Patrzył na dostojnika egipskiego o imieniu Izi. Jest widoczny z profilu. Ubrany jest w plisowaną przepaskę, na głowie ma perukę, na szyi naszyjnik, stopy bose. Jego ręce stykają się z dłońmi synów. Postać z lewej strony to jego starszy potomek Hor-Nebew, drugi to Szepses, zarządca królewskiej domeny.
Wziął metrówkę i zmierzył wielkość reliefu. Wysokość dwieście piętnaście centymetrów, zgadza się. Szerokość sto osiemdziesiąt centymetrów, też się zgadza. Zmierzył jeszcze wysokość postaci – osiemdziesiąt cztery centymetry, też zgodne z opisem. Nie ma się do czego przyczepić. Zaśmiał się sam z siebie, że dał się tak łatwo wkręcić zesklerociałej babci.
***
Wracając z pracy, skręcił w ulicę Kazimierzowską. Sam nie wiedział czemu. Chyba chciał uspokoić sumienie. Budynek o numerze trzydzieści sześć to stara przedwojenna willa. Zatrzymał samochód dwa domy dalej. Skorodowana furtka, ogród zaniedbany, brudne firanki w oknach, posesja wydawała się niezamieszkana. Pewnie kobieta podała mu zły adres. Chciał już odejść, kiedy zobaczył, że z domu obok ktoś do niego macha.
– Pan do pani Jarząbek?
– Zgadza się.
– Pan jest kustoszem w muzeum Zamku Królewskiego?
Przyjrzał się kobiecie uważniej. Starsza, dystyngowana, ale twarz zupełnie mu nieznajoma.
– Owszem, skąd pani to wie?
– Pani Stanisława mówiła mi, że pan przyjedzie. Mam pana wpuścić do środka.
Był coraz bardziej zdumiony. Nie tego się tu spodziewał.
– A pani Jarząbek gdzie?
– Wyjechała, a właściwie godzinę temu wyleciała do Zurychu. Ma tam coś pilnego do załatwienia. Proszę poczekać, zaraz przyniosę klucze.
Wróciła po chwili, po czym udali się na teren posesji Jarząbków.
Drzwi wejściowe bardzo zniszczone, odrapane, w kilku miejscach przestrzelone z broni maszynowej, to pewnie pamiątka wojenna, ale zamek błyszczał nowością.
W środku panował półmrok, to przez ciężkie welurowe zasłony. Sąsiadka zsunęła jedną z nich. Wnętrze zalało światło słoneczne.
– Proszę za mną.
Kobieta poprowadziła mężczyznę w głąb domu. Tu czas dawno się zatrzymał. Meble przedwojenne, stare zdjęcia, obrazy w ciężkich ramach, na podłodze kobierce przeżarte przez mole. W powietrzu unosił się drażniący zapach pleśni i naftaliny.
Sąsiadka otworzyła jakieś drzwi, weszli do dużego pokoju, zapewne salonu. Na środku pokoju stał... relief. Kustosz stanął oniemiały w progu.
– Niemożliwe! – krzyknął.
Podszedł wolno do płaskorzeźby. Była identyczna jak ta w muzeum.
– To niemożliwe – szeptał. – To niemożliwe.
Dotykał jej palcami, wodził nimi po hieroglifach. Pod opuszkami czuł rysy dłuta rzeźbiarza.
– Stasia mówiła, że będzie pan zaskoczony.
Mężczyzna spojrzał na sąsiadkę nieprzytomnym wzrokiem.
– Czy to jest naprawdę oryginał?
– Skoro Stasia tak twierdzi, to pewnie tak jest. Była bardzo przywiązana do tej rzeźby. Jednak okoliczności życiowe zmusiły ją do jej oddania.
– Okoliczności życiowe? Nie rozumiem?
– Potrzebowała pieniędzy na leczenie wnuczki, kilku milionów dolarów. To skomplikowana i droga operacja w Stanach Zjednoczonych.
– Ale ona nic za relief nie dostanie. To jest skarb narodowy zrabowany przez Niemców.
– Ona na to wcale nie liczyła. Dlatego stłukła szybę chroniącą falsyfikat. Na nim była wyryta pewna informacja przeznaczona dla niej, córki twórcy rzeźby. Tylko w ten sposób mogła ją odczytać.
– Nie rozumiem?
– No cóż, więcej się pan ode mnie nie dowie.
***
Zurych, jeden z wielu małych prywatnych banków od dawien dawna przechowujących zagraniczne depozyty. Dwie skromnie ubrane kobiety weszły do budynku. Jedna bardzo wiekowa, druga dużo młodsza, zapewne jej córka.
– Czym mogę paniom służyć? – zagaił do nich jeden z urzędników.
– Mam tu depozyt, chciałabym go odebrać – odezwała się starsza z kobiet.
– Czy to skrytka na hasło?
– Tak. Oto ono.
Staruszka wyjęła z torebki podłużny kartonik i podała go mężczyźnie.
– Chwileczkę, proszę spocząć. – Wskazał kanapę. – Ja w tym czasie załatwię formalności.
Wrócił po kwadransie.
– Przepraszam, że to tyle trwało, ale to stary depozyt. Wszystko jest w porządku, proszę za mną.
***
– Mamo, czekam na wyjaśnienia.
Kobiety siedziały w kawiarni przy filiżankach aromatycznej kawy.
– Co tu wyjaśniać? Masz pieniądze na operację Adeli, cieszmy się.
– Ale co to za depozyt?
– Miałaś o nic nie pytać, tylko mnie tu przywieźć. Nie staraj się zmieniać warunków naszej umowy.
– Nie, chcę znać prawdę. Przecież nikomu nic nie powiem. Skąd ta fortuna? Wiem, że jej nie ukradłaś.
Staruszka uśmiechnęła się smutno.
– Kto inny ją ukradł. Brzydziłam się tymi pieniędzmi i postanowiłam nigdy z nich nie skorzystać, ale choroba Adeli zmusiła mnie do zmiany decyzji.
– Mówisz o dziadku? Wiem, że był przestępcą, ale myślałam, że wszystko przehulał.
– Nie wszystko, to był mój posag. Na łożu śmierci wyznał mi, że fortunę ukrył w Szwajcarii, a hasło wyrył na oryginalnym reliefie. Nigdy nie miał zaufania do papieru.
– Dlatego stłukłaś szybę w muzeum? Zaraz, zaraz. Czegoś nie rozumiem. Przecież zawsze mówiłaś, że oryginał jest w naszym domu.
– Kłamałam, ale niebawem tak się stanie. Muzeum Zamku Królewskiego wymieni rzeźby. Ojciec był łajdakiem, hochsztaplerem, ale przy tym genialnym kopistą. Ten relief jest bardziej oryginalny niż oryginał. Wykuł go z kamienia pochodzącego z Egiptu, nawet z tej samej kopalni. Oni się na to nabiorą, tego jestem pewna.
– Dziadek był zdolny.
– I szaleńczo zakochany w mamie. Kiedy zmarła, skremował jej ciało, a prochy umieścił w wyżłobieniu na dole płaskorzeźby. Mama kochała sztukę ponad wszystko i dlatego chciał, żeby spoczęła w jedynym godnym jej miejscu, w muzeum. Nie zdążył zamienić rzeźb, bo zmarł, a ja wolałam mieć ją tu blisko siebie.
– To dlatego zawsze pierwszego listopada zapalałaś przy nim świeczkę. Zawsze się temu dziwiłam.
– Zgadza się. Za jakiś czas prawdziwy relief stanie się naszą własnością. Pilnuj go jak oka w głowie, a kiedy znów jakieś nieszczęście przydarzy się naszej rodzinie i trzeba będzie pieniędzy, sprzedaj go, nawet się nie wahaj, to tylko kamień i nic więcej.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------