- W empik go
Zabójczyni i imperium Adarlanu - ebook
Zabójczyni i imperium Adarlanu - ebook
Celaena Sardothien z trudem podnosi się po ciosach, które zadał jej los i nieprzewidywalny Arobynn. Wie już, że aby ona i Sam mogli zaznać spokoju, muszą odejść... Żeby całkowicie uwolnić się od Arobynna i Gildii, będą jednak musieli wykonać jeszcze jedno zadanie. Ten ostatni raz będą musieli zaryzykować wszystko, by uwolnić się od przeszłości na zawsze...
Czy Celaena będzie umiała odłożyć sztylet i zacząć życie z dala od Gildii? Czy zdoła porzucić tytuł Zabójczyni Adarlanu, do którego zdążyła się tak bardzo przywiązać? Kto tak naprawdę jest jej wrogiem, a kto sprzymierzeńcem? Czy uda jej się stawić czoła ostatniej próbie i wyjść z niej zwycięsko? Zanim Celaena zdąży odpowiedzieć sobie na te pytania, otrzyma nowy cios z zupełnie niespodziewanej strony. Silniejszy i okrutniejszy od wszystkich, które znosiła dotychczas...
Zabójczyni i imperium Adarlanu to pozycja obowiązkowa dla wszystkich fanów Szklanego tronu. Czwarta, ostatnia nowela zaskoczy nawet największych znawców serii.
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-280-1676-7 |
Rozmiar pliku: | 544 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Skulona w kącie więziennego furgonu Celaena Sardothien przyglądała się grze plamek światła na ścianie. Drzewa z żółknącymi i czerwieniejącymi liśćmi wydawały się spoglądać na nią przez zakratowane okienko.
Dziewczyna oparła głowę o zbutwiałą, drewnianą ścianę i wsłuchała się w poskrzypywanie osi, brzęk łańcuchów krępujących jej kostki i nadgarstki oraz pogawędki eskortujących ją od dwóch dni strażników przerywane od czasu do czasu wybuchem śmiechu.
Była świadoma tych odgłosów, ale słyszała je jak przez głuszącą wszystkie dźwięki zasłonę spowijającą niczym koc i tłumiącą wszelkie doznania. Wiedziała, że jest spragniona, głodna, a jej palce drętwieją z zimna, ale każde z tych wrażeń było dalekie i prawie do niej nie docierało.
Furgon podskoczył na koleinie tak gwałtownie, że Celaena uderzyła głową o ścianę. Nawet ból wydawał się odległy.
Plamki światła przypominały płatki padającego śniegu.
Lub drobinki popiołu.
Popiołu pozostałego po spalonym świecie, którego ruiny otaczały ją dookoła. Celaena czuła posmak martwego świata na spękanych ustach i odrętwiałym języku.
Lubiła tę ciszę. Dzięki niej nie słyszała pytania najgorszego ze wszystkich – czy sama na siebie ściągnęła ten los?
Furgon przejeżdżał teraz pod drzewami o wyjątkowo gęstych koronach, które całkiem przesłoniły światło. Na chwilę krótką jak myśl cisza rozstąpiła się, a wtedy owo pytanie wślizgnęło się do jej głowy, wniknęło w jej skórę, oddech i kości.
W ciemności wszystko sobie przypomniała.Rozdział pierwszy
Jedenaście dni wcześniej
Celaena Sardothien czekała na tę noc od roku. Siedziała na drewnianym pomoście ciągnącym się wzdłuż ściany pozłacanych kopuł Teatru Królewskiego i chłonęła muzykę graną przez orkiestrę rozmieszczoną daleko poniżej. Machając nogami w powietrzu, oparła podbródek o ramiona ułożone na balustradzie.
Muzycy na scenie siedzieli w półkręgu. Wypełniali teatr dźwiękami tak wspaniałymi, że Celaena zapominała o oddychaniu. Przez ostatnie cztery lata słuchała tej symfonii czterokrotnie, ale zawsze przychodziła do teatru w towarzystwie Arobynna. Był to ich coroczny jesienny rytuał.
Wiedziała, że nie powinna tego robić, ale przyjrzała się prywatnej loży, w której zasiadała jeszcze miesiąc temu.
Arobynn Hamel zaprosił tam Lysandrę. Czyżby zrobił to z czystej złośliwości? Doskonale wiedział, że ta noc jest dla Celaeny niezmiernie ważna. Pamiętał, że każdego roku nie mogła się wprost jej doczekać. Choć Celaena nie chciała przyjść do teatru z nim – ba, nie chciała już mieć z nim nic wspólnego! – Arobynn zabrał na przedstawienie Lysandrę, zupełnie jakby ta noc nie miała dla niego żadnego znaczenia.
Nawet z tej wysokości widziała Króla Zabójców trzymającego młodą kurtyzanę za rękę. Jego noga opierała się o jej różową suknię. Minął miesiąc, odkąd wygrał na aukcji dziewictwo Lysandry, a wyglądało na to, że miał ją na wyłączność. Niewykluczone, iż był to wynik umowy zawartej z jej szefową – mógł zatrzymać Lysandrę, póki się nią nie znudzi.
Celaena nie wiedziała, czy należy Lysandrze współczuć, czy nie.
Na powrót zwróciła uwagę na scenę. Nie miała pojęcia, dlaczego tu przyszła. Nie wiedziała, dlaczego powiedziała Samowi, iż ma „plany” i nie może się z nim spotkać na obiedzie w ich ulubionej knajpce.
Przez ostatni miesiąc nie widziała się z Arobynnem i nie miała nawet na to ochoty, ale to była jej ulubiona symfonia, muzyka tak wspaniała, że nauczyła się grać znaczną jej część na pianinie, by móc łatwiej znieść czas oczekiwania na kolejny występ.
Trzeci akt dobiegł końca i rozległy się ogłuszające brawa. Muzycy czekali, aż owacje ucichną, by rozpocząć radosne allegro prowadzące do finału.
Korzyścią płynącą z tego, że oglądała występ z tak wysoka, było to, iż nie musiała martwić się o strój i udawać, że dobrze się czuje w skrzącym klejnotami tłumie. Bez trudu wślizgnęła się przez okno dachowe i nikt ani razu nie uniósł głowy ku odzianej na czarno postaci niemalże zasłoniętej przez kryształowe kandelabry.
Tu mogła robić to, na co miała ochotę. Mogła oprzeć podbródek na ramieniu, machać nogami do rytmu albo nawet zerwać się i zatańczyć, jeśli taki był jej kaprys. I co z tego, że nie siedzi już w ulubionej loży z fotelami obitymi czerwonym miękkim aksamitem i wypolerowanymi drewnianymi balustradami?
Muzyka wypełniała teatr i każda kolejna nuta wydawała się cudowniejsza od poprzedniej.
Opuszczenie Arobynna było jej wyborem. Spłaciła zarówno dług swój, jak i Sama, a następnie się wyniosła. Porzuciła życie protegowanej Arobynna Hamela. Był to jej świadomy wybór i nie żałowała go. Została przecież tak okrutnie przez niego zdradzona! Upokorzył ją i okłamał, a za pieniądze, które zarobiła, przelewając krew, kupił sobie prawo do rozprawiczenia Lysandry.
Nadal uważała się za Zabójczynię Adarlanu, ale zastanawiała się, jak długo Arobynn pozwoli jej zachować ów tytuł. Zapewne wkrótce wybierze kogoś innego na jej miejsce, choć tak naprawdę nikt nie był w stanie jej zastąpić. Bez względu na to, czy należała do Arobynna, czy też nie, była najlepsza i zawsze miała taka pozostać.
Nieprawdaż?
Zamrugała, uświadomiwszy sobie, że z jakichś powodów przestała już słyszeć muzykę. Wiedziała, że powinna zmienić miejsce i usiąść tam, gdzie kandelabry zasłonią Arobynna i Lysandrę. Podniosła się z siedzeniem obolałym od twardego drewna. Zrobiła krok – deska ugięła się pod jej czarnym butem – ale się zatrzymała. Muzyka była odgrywana perfekcyjnie co do nuty, ale mimo to Celaena odniosła wrażenie, że panuje w niej chaos. Choć potrafiłaby zagrać ją z pamięci, niespodziewanie wydawało jej się, że nigdy wcześniej jej nie słyszała. A może jej wewnętrzne poczucie rytmu uległo zaburzeniu?
Spojrzała ponownie na dobrze znaną sobie lożę. Arobynn z wdziękiem unosił ramię i otoczył nim oparcie krzesła Lysandry. To kiedyś było jej miejsce, znajdowało się ono najbliżej sceny.
Mimo to nie żałowała. Była wolna, podobnie jak Sam, a Arobynn… Zrobił wszystko, co mógł, by ją zranić i złamać. Celaena wyrzekła się jedynie paru luksusów, co stanowiło niewysoką cenę za życie z dala od kontrolującego ją władcy.
Muzyka nabierała tempa. Zbliżała się do punktu kulminacyjnego i Celaena uświadomiła sobie, że idzie przez wir dźwięków nie ku innemu miejscu, lecz w stronę niewielkich drzwi prowadzących na dach. Muzyka grzmiała, każdy dźwięk atakował jej skórę niczym podmuch powietrza. Dziewczyna narzuciła kaptur i wyślizgnęła się prosto w noc.
Dochodziła jedenasta, gdy otworzyła kluczem drzwi swego mieszkania i wciągnęła w płuca zapachy, do których już się przyzwyczaiła. Przez ostatni miesiąc była zajęta urządzaniem nowego domu, przestronnego mieszkania ukrytego nad magazynem w ubogiej dzielnicy. Dzieliła je z Samem, który od dłuższego czasu próbował dokładać się do kosztów utrzymania, lecz dziewczyna ignorowała jego wysiłki. Nie dość, że nie potrzebowała jego pieniędzy, to jeszcze po raz pierwszy w życiu miała coś, co od początku do końca należało do niej. Bardzo zależało jej na Samie, ale ta kwestia była dla niej ważna.
Wślizgnęła się do środka i rozejrzała po salonie. Po lewej stał stół jadalny z błyszczącego dębu otoczony ośmioma obitymi krzesłami, a po prawej wielka czerwona kanapa, dwa fotele i niska ława. Ogień w kominku wygasł.
To zdradziło jej wszystko. Sama nie było w domu.
Celaena mogłaby udać się do przyległej kuchni i tam zjeść resztę wiśniowej tarty, która pozostała z lunchu Sama. Mogłaby zrzucić buty i ułożyć się przed wysokimi oknami, by podziwiać oszałamiającą panoramę stolicy. Mogłaby zrobić tysiące rzeczy, gdyby nie ujrzała niewielkiej kartki leżącej na stoliku obok drzwi wejściowych. Rozpoznała pismo Sama.
„Musiałem wyjść. Nie czekaj”.
Celaena zgniotła kartkę w ręku. Doskonale wiedziała, dokąd się udał i dlaczego nie chciał, by na niego czekała.
Pogrążona we śnie nie ujrzałaby bowiem krwi i siniaków, gdy Sam wtoczyłby się do środka.
Zaklęła wściekle i rzuciła kartkę na ziemię, a potem wyszła z mieszkania, zatrzaskując drzwi za sobą.
W Rifthold istniało tylko jedno miejsce, w którym zawsze można było spotkać największe męty miasta. Zwano je Kryptami.
Na stosunkowo spokojnej ulicy w slumsach Celaena rzuciła kilka monet oprychom stojącym przed żelaznymi drzwiami i weszła do środka przybytku. Zalała ją fala smrodu i gorąca, ale mimo to Celaena przemierzała kolejne podziemne sale z maską chłodnego spokoju na twarzy. Wystarczyło jedno spojrzenie na tłum zgromadzony wokół głównej areny i od razu wiedziała, kto wywołuje taki entuzjazm.
Schodziła pewnym krokiem po kamiennych stopniach przygotowana na to, by w każdej chwili sięgnąć po miecz bądź sztylety zatknięte za pasem wokół bioder. Wielu ludzi zabrałoby tu jeszcze więcej broni, ale Celaena znała to miejsce i wiedziała, czego się spodziewać po typowej klienteli. Potrafiła się o siebie zatroszczyć, ale mimo to założyła kaptur rzucający cień na jej twarz. W miejscu takim jak to młoda kobieta musiała na siebie uważać, tym bardziej że wielu mężczyzn przychodziło tu właśnie dla płci przeciwnej.
Dotarła na sam dół wąskich schodów, a tam z całą mocą uderzył w nią smród niemytych ciał, stęchłego piwa i jeszcze gorszych rzeczy. Wystarczyło, by zrobiło się jej niedobrze i by ucieszyła się, że niczego ostatnio nie jadła.
Przecisnęła się między ludźmi zgromadzonymi wokół głównej areny, usiłując nie patrzeć na znajdujące się po obu stronach pokoje pełne kobiet i dziewcząt, którym w życiu się nie poszczęściło i nie zostały sprzedane do luksusowych burdeli tak jak Lysandra. Czasami w chwilach skrajnego przygnębienia Celaena zastanawiała się, czy i jej nie przypadłby w udziale ten los, gdyby nie przygarnął jej Arobynn. Ciekawiło ją, czy ujrzałaby siebie, gdyby spojrzała którejś z prostytutek w oczy.
Przepchnęła się na skraj areny umieszczonej we wgłębieniu gotowa błyskawicznie zareagować, gdyby ktoś sięgnął po jej sakiewkę bądź któreś ze wspaniałych ostrzy. Oparła się o drewnianą balustradę i spojrzała w dół.
Sam poruszał się tak szybko, że olbrzym, z którym walczył, nie miał najmniejszych szans. Chłopak unikał morderczych ciosów z wdziękiem częściowo wrodzonym, a częściowo wyuczonym w trakcie wielu lat treningów w Twierdzy Zabójców. Obaj walczący nie mieli koszul i pierś Sama błyszczała od potu i krwi. Celaena natychmiast zauważyła, że nie była to jego krew – jedynymi obrażeniami, jakie odniósł, była rozcięta warga i siniak na policzku.
Przeciwnik znów rzucił się do ataku, próbując ściągnąć Sama na wysypaną piaskiem podłogę, ale ten zawirował, uskoczył olbrzymowi z drogi i uderzył go piętą w plecy. Mężczyzna upadł z taką siłą, że brudna, kamienna podłoga aż zadrżała. Tłum wiwatował.
Sam mógłby pozbawić go przytomności w ułamku sekundy. Mógłby złamać mu kark lub zakończyć walkę na setki sposobów, ale półdziki błysk satysfakcji, który Celaena ujrzała w jego oczach, zdradzał, że bawił się z przeciwnikiem. Przypuszczalnie pozwolił mu, by uderzył go raz czy drugi w twarz, aby starcie wydawało się bardziej realne i wyrównane.
Walka w Kryptach nie sprowadzała się jednakże do wyeliminowania przeciwnika – trzeba było zamienić ją w przedstawienie. Widzowie naokoło szaleli z radości, co oznaczało, że Sam spełnił pokładane w nim nadzieje. Krew, którą był zbryzgany, świadczyła zaś o tym, że mężczyzna leżący na piasku nie był jego pierwszym przeciwnikiem.
Celaena warknęła głucho. W Kryptach obowiązywała tylko jedna zasada – nie wolno stosować broni podczas walki. Niemniej jednak pięścią również można było nieźle oberwać.
Olbrzym dźwignął się na nogi, ale Sam miał już dość czekania. Jego przeciwnik nie zdążył nawet unieść ramion. Sam wykonał półobrót i kopnął go w twarz z taką siłą, że Celaena usłyszała uderzenie mimo wycia tłumów. Człowiek zatoczył się, bryzgając krwią, a Sam grzmotnął go pięścią w brzuch. Uderzony pochylił się, ale wtedy został trafiony kolanem w nos. Jego głowa odskoczyła do góry. Zatoczył się do tyłu.
Widzowie wrzeszczeli dziko, gdy pięść Sama pokryta krwią i piaskiem grzmotnęła przeciwnika w odsłoniętą twarz. Celaena wiedziała, że to koniec walki.
Olbrzym osunął się na piasek i znieruchomiał.
Zdyszany Sam uniósł zakrwawione ramiona ku publiczności.
Ludzie wrzeszczeli tak głośno, że Celaena bała się o bębenki w uszach. Zacisnęła zęby, gdy sędzia wkroczył na piasek i ogłosił Sama zwycięzcą.
To nie była uczciwa walka. Nie było człowieka, który mógłby pokonać Sama. Dziewczyna miała ochotę zeskoczyć na dół i sama rzucić mu wyzwanie. Ech, to byłaby walka, o której w Kryptach długo by mówiono.
Zacisnęła dłoń na własnym ramieniu. Od chwili rozstania z Arobynnem nie otrzymała żadnego zlecenia i choć ćwiczyli z Samem ze wszystkich sił… Ech, ochota, by zeskoczyć na dół, była nie do opanowania. Na jej twarzy pojawił się zły uśmiech.
Wtedy dostrzegł ją Sam nadal napawający się chwilą tryumfu. Nie przestawał się uśmiechać, choć w jego brązowych oczach pojawił się błysk niezadowolenia.
Wskazała głową wyjście. Ten zdawkowy gest powiedział mu wszystko. Zrozumiał, że ma odebrać wygraną i spotkać się z nią na ulicy, chyba że chce, by sama wskoczyła na arenę.
Wtedy zaczęłaby się prawdziwa walka.
– Nic nie mówisz – rzekł Sam, gdy szli bocznymi uliczkami w stronę domu. – Mam się tym cieszyć czy martwić?
Celaena przestąpiła kałużę deszczówki lub moczu.
– Zastanawiam się, jak się z tobą rozmówić, by przy tym nie wrzeszczeć.
Sam parsknął i dziewczyna zacisnęła zęby. U jego boku pobrzękiwała sakiewka. Choć założył kaptur, nadal widziała jego rozciętą wargę. Zacisnęła dłonie.
– Obiecałeś, że już tam nie wrócisz.
Sam wpatrywał się w wąską uliczkę przed nimi. Nigdy nie tracił czujności. Zawsze szukał śladów zagrożeń.
– Niczego nie obiecywałem. Powiedziałem tylko, że o tym pomyślę.
– Ludzie tam giną! – wypaliła głośniej, niż zamierzała. Jej słowa odbiły się echem od ścian domów.
– Giną, bo są głupcami szukającymi chwały, a nie wyszkolonymi zabójcami.
– Ale wciąż dochodzi do wypadków. Każdy z tych ludzi mógłby przemycić nóż.
Sam parsknął ochrypłym śmiechem pełnym typowej dla mężczyzn arogancji.
– Tak nisko oceniasz moje umiejętności?
Skręcili w kolejną uliczkę i minęli słabo oświetloną tawernę, przed którą kilkoro ludzi paliło fajki. Celaena odczekała, aż znajdą się wystarczająco daleko, a potem odezwała się:
– Nie ma sensu narażać życia dla kilku monet.
– Przydadzą się każde pieniądze – rzekł cicho Sam.
– Mamy pieniądze.
To prawda, mieli ich jeszcze trochę, choć z każdym dniem coraz mniej.
– Kiedyś się skończą, tym bardziej że możemy nie dostać żadnych zleceń, a twój styl życia nie sprzyja oszczędzaniu.
– Mój? – syknęła, ale w głębi duszy wiedziała, że Sam ma rację.
Kochała luksus, piękne stroje, pyszne jedzenie i wspaniałe meble. Zbytki, którymi otaczała się w Twierdzy Zabójców, uznawała za coś oczywistego. Być może Arobynn zapisywał wszystkie wydatki, na które go narażała, ale nigdy nie kazał jej zwracać pieniędzy za jedzenie, służbę czy korzystanie z powozów. Teraz była skazana na siebie i wszystko się zmieniło.
– Walki w Kryptach są łatwe – ciągnął Sam. – W ciągu dwóch godzin mogę zarobić sporo forsy.
– Krypty to kupa cuchnącego gówna! – parsknęła Celaena. – Stać nas na o wiele więcej! Możemy zarobić pieniądze gdzie indziej!
Nie wiedziała, gdzie ani też jak, ale na pewno istniało coś lepszego od walk w Kryptach.
Sam zatrzymał się i złapał ją za ramię.
– A może wyjedźmy z Rifthold?
Kaptur przesłaniał jej twarz, ale mimo to uniosła brwi ze zdumienia.
– Co nas tu trzyma?
Nic. Wszystko.
Nie wiedząc, jak odpowiedzieć, Celaena strząsnęła jego ramię i ruszyła przed siebie.
Co za idiotyczny pomysł, doprawdy. Opuścić Rifthold? I dokąd mieliby niby się udać? Bzdura.
Doszli do magazynu i szybko wspięli się po rozklekotanych schodach na drugie piętro. Celaena bez słowa zrzuciła płaszcz oraz buty, zapaliła kilka świec i udała się do kuchni, by zjeść kawałek chleba posmarowany masłem. Nie powiedziała też nic, gdy Sam wszedł do pokoju kąpielowego i się umył. Bieżąca woda była luksusem, który kosztował poprzedniego właściciela fortunę, a dla Celaeny udogodnienie to było najważniejsze przy wyborze mieszkania. Takie wygody powszechne w stolicy rzadko spotykało się poza jej granicami. Bez czego jeszcze musiałaby się obejść, gdyby opuścili Rifthold?
Wciąż się nad tym zastanawiała, gdy Sam wszedł do kuchni. Zmył z siebie wszelkie ślady krwi i piasku. Dolną wargę miał wciąż spuchniętą, na policzku widniał siniak, a jego kłykcie były odarte ze skóry, ale prócz tego był cały i zdrów.
Opadł na jedno z krzeseł przy niewielkim stole kuchennym i ukroił sobie pajdę.
Kupowanie jedzenia zabierało Celaenie więcej czasu, niż jej się wydawało, i zastanawiała się już nad wynajęciem służącego, ale… Ale to wiązało się z kolejnymi kosztami. Wszystko kosztowało.
Sam ugryzł kawałek, nalał sobie szklankę wody z dzbanka stojącego na dębowym stole i rozparł się na krześle. Siedział tyłem do okna nad zlewem, przez które widać było migotliwe światła stolicy i górujący nad nią szklany zamek.
– Odezwiesz się jeszcze kiedyś do mnie?
Celaena obrzuciła go wrogim spojrzeniem.
– Przeprowadzki są kosztowne. Gdybyśmy mieli wyprowadzić się z Rifthold, potrzebowalibyśmy więcej pieniędzy, by móc żyć z czegoś, jeśli nie dostaniemy od razu zleceń. – Celaena się zastanowiła. – Każde z nas musiałoby wykonać jedno zadanie – powiedziała. – Nie jestem już protegowaną Arobynna, ale nadal mam tytuł Zabójczyni Adarlanu, a ty… Cóż, ty to ty.
Sam spojrzał na nią ponuro, a Celaena uśmiechnęła się szeroko wbrew sobie.
– Po jednej robocie – powtórzyła. – I możemy się stąd wynosić. Może gdzie indziej byłoby taniej i udałoby nam się żyć bezpieczniej.
– Istnieje jeszcze jedno rozwiązanie. Możemy po prostu powiedzieć: „Niech to wszystko szlag trafi” i wyjechać.
– Nie chcę zrezygnować ze wszystkiego, co mam, i żyć potem w nędzy. Jeśli mamy opuścić Rifthold, zrobimy to po mojemu.
Sam skrzyżował ramiona na swojej szerokiej piersi.
– Ciągle powtarzasz: „jeśli”. A jaką mamy opcję?
Żadnej. Wszystkie.
Dziewczyna nabrała tchu.
– W jaki sposób mamy wyrobić sobie reputację w nowym mieście bez wsparcia Arobynna?
Oczy Sama błysnęły tryumfem. Dziewczyna opanowała irytację. Nie powiedziała wprost, iż ma zamiar się wynieść z Rifthold, ale to pytanie było najlepszym potwierdzeniem.
Nim Sam zdołał cokolwiek powiedzieć, Celaena dodała:
– Dorastaliśmy w Rifthold, a mimo to przez ostatni miesiąc nie udało nam się znaleźć żadnej roboty. To Arobynn zawsze zajmował się tymi sprawami.
– Celowo nikogo do tego nie dopuszczał – warknął Sam. – Myślę, że damy sobie z tym radę. Nie będziemy potrzebować jego pomocy. Przeprowadzka oznacza również opuszczenie Gildii. Nie mam zamiaru płacić im należności do końca życia. Nie mam też zamiaru mieć nic wspólnego z tym draniem.
– Ale przecież wiesz, że potrzebujemy jego błogosławieństwa. Musimy jakoś się… Jakoś się dogadać. Musimy go przekonać, by pozwolił nam bez przeszkód opuścić Gildię.
Słowa te z trudem przeszły jej przez gardło, ale zdołała je wyartykułować.
Sam poderwał się z krzesła.
– Czy mam ci przypomnieć, co nam zrobił? Co tobie zrobił? Sama dobrze wiesz, że nie możemy znaleźć żadnej roboty właśnie z powodu Arobynna. To on rozpuścił wieść o tym, że nie wolno wchodzić z nami w układy.
– To prawda. A będzie jeszcze gorzej. Gildia Zabójców ukarze nas za to, że ją opuściliśmy i zaczęliśmy działać gdzie indziej bez zgody Arobynna.
Miał rację. Póki spłacali długi Arobynnowi, nadal należeli do Gildii i byli zobowiązani płacić jej co roku należności. Każdy zabójca w Gildii odpowiadał przed Arobynnem i był mu posłuszny. Celaena i Sam przynajmniej raz zostali wysłani, by odnaleźć członków Gildii, którzy zaczęli pracować na własny rachunek, odmówili płacenia należności bądź złamali którąś ze świętych zasad. Wszyscy próbowali się ukryć, ale ich odnalezienie było jedynie kwestią czasu, a konsekwencje nie należały do przyjemnych.
Celaena i Sam dostarczyli Arobynnowi i Gildii mnóstwo pieniędzy i przyczynili się do utrwalenia jej ponurej reputacji, przez co ich decyzje i rozwój kariery były ściśle nadzorowane. Byli dla Gildii ważni. Pomimo spłacenia długów wciąż potrzebowali oficjalnej zgody na opuszczenie jej szeregów. Jeśli dopisze im szczęście, będą musieli tylko uiścić odpowiednią opłatę. Jeśli nie, cóż… Była to bardzo niebezpieczna prośba.
– Jeśli więc nie chcesz, żeby cię znaleziono gdzieś z poderżniętym gardłem – dokończyła dziewczyna – musimy zdobyć zgodę Arobynna. Skoro kieruje tobą taki pośpiech, spotkamy się z nim jutro.
Sam zacisnął usta.
– Nie będę się przed nim płaszczył.
– Ja też nie.
Celaena podeszła do zlewu i oparła się o niego obiema rękami, patrząc przez okno. Rifthold. Czy naprawdę jest w stanie zostawić to miasto za sobą? Bywało, że go nienawidziła, ale… Ale to było jej miasto. Miała je opuścić i zacząć wszystko na nowo gdzie indziej… Czy była na to gotowa?
Usłyszała za sobą kroki na drewnianej podłodze. Ciepły oddech musnął jej szyję, a jej talię otoczyły ramiona Sama. Oparł podbródek między jej szyją i ramieniem. Oboje spoglądali na miasto.
– Ja po prostu chcę być z tobą – szepnął. – Mniejsza o to, dokąd się udamy. Chcę tylko tego jednego.
Dziewczyna zamknęła oczy i przechyliła głowę do tyłu, opierając się o niego. Pachniał lawendowym mydłem – jej własnym, niezmiernie drogim mydłem lawendowym. Przecież prosiła, by nigdy więcej go nie używał. Przypuszczalnie nie miał pojęcia, o które mydło wówczas jej chodziło. Musiała chyba zacząć chować swe ulubione kosmetyki i zostawiać dla niego coś niedrogiego. Z pewnością nie zauważy różnicy.
– Przepraszam, że poszedłem do Krypt – wyszeptał i pocałował ją za uchem.
Po jej karku przebiegł dreszcz. Choć od miesiąca dzielili sypialnię, nie przekroczyli jeszcze ostatniej granicy intymności. Chciała tego, a on z całą pewnością również o tym marzył, ale tyle rzeczy ostatnio się zmieniło... Coś tak ważnego dla nich obojga mogło jeszcze trochę zaczekać, co bynajmniej nie przeszkadzało im w cieszeniu się własną bliskością.
Sam pocałował ją w ucho i lekko ugryzł płatek uszny. Serce Celaeny zabiło szybciej.
– Nawet nie myśl, że pocałunkiem skłonisz mnie, bym przyjęła twe przeprosiny – mruknęła, przechylając głowę, by ułatwić mu dostęp.
Zachichotał, a jego oddech znów omiótł jej szyję.
– Warto było spróbować.
– Jeśli raz jeszcze pójdziesz do Krypt, sama wskoczę na arenę i stłukę cię do nieprzytomności – powiedziała.
Sam nadal lekko przygryzał jej ucho, ale wyczuła jego uśmiech.
– Proszę bardzo.
Ugryzł ją, nie boleśnie, ale na tyle mocno, by wiedziała, że już jej nie słucha. Celaena odwróciła się w jego ramionach i zmierzyła go groźnym spojrzeniem. Jego piękną twarz opromieniała poświata nad miastem, a oczy nigdy nie wydawały się ciemniejsze.
– I znów korzystałeś z mojego mydła. Jeśli zrobisz to raz jeszcze…
Wtedy usta Sama odnalazły jej wargi. Celaena zamilkła na dłuższą chwilę. Trwali spleceni w uścisku, ale nad ich głowami wisiało pytanie bez odpowiedzi, którego żadne z nich nie odważyło się wypowiedzieć na głos.
Czy Arobynn Hamel pozwoli im odejść?