- promocja
- W empik go
Zabójczyni i władca piratów. Szklany tron. Opowieść I - ebook
Zabójczyni i władca piratów. Szklany tron. Opowieść I - ebook
Chcesz wiedzieć, co działo się z zabójczynią Celaeną przed akcją Szklanego Tronu?
Oto pierwsza z czterech nowelek, które opowiadają o jej wcześniejszych losach!
Groźna zabójczyni Celaena Sardothien pragnie dokonać odwetu. Gildia Zabójców wysyła ją na daleką wyspę na tropikalnych morzach, gdzie Celaena ma odebrać dług od Władcy Piratów. Gdy jednak dowiaduje się, że spłatę uzgodniono nie w pieniądzach, a w niewolnikach, charakter jej misji nagle ulega zmianie i zabójczyni zaryzykuje wszystkim, by naprawić dziejące się zło.
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7881-327-9 |
Rozmiar pliku: | 2,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Celaena Sardothien rozparła się na krześle w sali narad Twierdzy Zabójców.
– Jest czwarta nad ranem – powiedziała, układając fałdy karmazynowej koszuli nocnej, po czym założyła nogę na nogę pod blatem drewnianego stołu. – Mam nadzieję, że to coś ważnego.
– Gdybyś nie ślęczała tyle nad książką, nie byłabyś teraz taka zmęczona – parsknął młody człowiek, który siedział naprzeciwko niej.
Celaena zignorowała go i przyjrzała się pozostałym osobom zgromadzonym w podziemnej komnacie.
To byli mężczyźni dużo starsi od niej. Żaden z nich nie patrzył jej w oczy. Po plecach dziewczyny przeszedł dreszcz, który nie miał nic wspólnego z przeciągami. Skubiąc wypielęgnowane paznokcie, przybrała obojętny wyraz twarzy. Pięciu zabójców, zgromadzonych przy długim stole, należało do grupy siedmiu najbardziej zaufanych towarzyszy Arobynna Hamela. Ona również się w niej znajdowała.
Spotkanie bez wątpienia było ważne. Celaena wiedziała o tym już w chwili, gdy służąca załomotała do jej drzwi i poprosiła, aby jak najszybciej zeszła na dół, nie kłopocząc się ubraniem. Gdy Arobynn chciał się z kimś zobaczyć, zwlekanie było wielkim błędem. Na szczęście jej koszula nocna była równie elegancka, jak szaty, które nosiła za dnia, i kosztowała prawie tyle samo. Mimo to świadomość, że ma szesnaście lat i znajduje się w komnacie pełnej mężczyzn, sprawiła, iż zakryła nieco dekolt. Uroda, którą starannie pielęgnowała, była jej bronią, ale mogła również okazać się słabością.
Arobynn Hamel, Król Zabójców, rozsiadł się na honorowym miejscu. Jego kasztanowe włosy lśniły w blasku szklanego kandelabru. Celaena spojrzała prosto w szare oczy mężczyzny, a on zmarszczył czoło. Dziewczyna odniosła wrażenie, że był bledszy niż zwykle, choć można to było zrzucić na karb późnej pory. Mimo to niespodziewanie poczuła skurcz żołądka.
– Gregori został pojmany – powiedział w końcu Arobynn. Cóż, to wyjaśniało nieobecność jednego z jego przybocznych. – Jego zadanie okazało się pułapką. Przetrzymują go w królewskich lochach.
Celaena wypuściła powietrze przez nos. A więc obudzono ją tylko z tego powodu? Postukała stopą obutą w pantofelek o marmurową podłogę.
– No to go zabij – rzuciła.
Nigdy nie przepadała za Gregorim. Gdy miała dziesięć lat, nakarmiła jego konia słodyczami. Mężczyzna wściekł się i rzucił w nią nożem, celując w głowę. Oczywiście złapała ostrze w locie i cisnęła nim prosto w zabójcę. Na pamiątkę po tym zdarzeniu nosił bliznę na policzku.
– Zabić Gregoriego? – spytał ostro Sam, młody człowiek siedzący po lewicy Arobynna. Miejsce to zajmował zazwyczaj Ben, zastępca Króla.
Celaena dobrze wiedziała, co Sam Cortland o niej myśli. Wiedziała to od chwili, gdy Arobynn przygarnął ją i ogłosił swoją protegowaną oraz dziedziczką. Wybrał ją, a nie jego. Chłopak na każdym kroku usiłował podważyć jej pozycję. Miał teraz siedemnaście lat i był o rok od niej starszy, ale ani na moment nie zapomniał, że stoi niżej w hierarchii.
Dziewczyna aż się zjeżyła, widząc Sama na miejscu Bena. Wiedziała, że ten pewnie udusi chłopaka, gdy dowie się o wszystkim po powrocie. Z drugiej strony mogła mu oszczędzić wysiłku i ukarać go sama.
Spojrzała na Arobynna.
„Dlaczego nie ofuknął Sama za to, że usiadł nie na swoim miejscu?” – pomyślała.
Twarz Arobynna Hamela, wciąż przystojna pomimo siwizny, która zaczynała przyprószać jego włosy, nadal była obojętna. Celaena nienawidziła tej nieprzeniknionej maski, tym bardziej że jej samej panowanie nad własnymi emocjami – a zwłaszcza temperamentem – nie przychodziło tak łatwo.
– Skoro Gregori został pojmany – powiedziała wolno, odsuwając długi kosmyk złocistych włosów z twarzy – wszyscy wiemy, co należy zrobić. Zasady są jasne. Trzeba posłać któregoś z adeptów, aby dorzucił mu coś do jedzenia. Coś, co nie wywołuje cierpień – dodała, gdy spostrzegła, że mężczyźni wokół zesztywnieli. – Byleby nas nie sypnął.
W królewskich lochach mało kto był w stanie zachować milczenie. Niewielu przestępców wychodziło z powrotem na wolność, a ci, którym się to udało, nie przypominali już siebie.
Lokalizacja Twierdzy Zabójców była pilnie strzeżonym sekretem i każdego z adeptów szkolono, że za żadną cenę nie może go zdradzić. Zresztą gdyby prawda wyszła na jaw, i tak nikt by nie uwierzył, że piękna kamienica przy jednej z najlepszych ulic miasta Rifthold mieści siedzibę najgroźniejszych zabójców świata. Czy istniało lepsze miejsce na kryjówkę niż samo centrum stolicy?
– A jeśli już sypnął? – zapytał wyzywająco Sam.
– Jeśli zmusili go do gadania – odpowiedziała dziewczyna – należy zabić wszystkich, którzy go słuchali.
Obdarzyła Sama lekkim uśmiechem, którego nie znosił. Brązowe oczy młodzieńca rozbłysły, ale zabójczyni już patrzyła z powrotem na Arobynna.
– Nie musiałeś nas tu ściągać, aby podjąć taką decyzję. Już wydałeś odpowiednie rozkazy, prawda?
Arobynn pokiwał głową. Jego zaciśnięte mocno usta tworzyły cienką linię. Sam zdusił w sobie ochotę, aby zaprotestować, i spojrzał na ogień trzaskający w kominku. Na jego przystojnym, gładkim obliczu zagościł cień. Celaena wiedziała, że gdyby poszedł w ślady matki, mógłby dzięki swej twarzy zarobić fortunę, ale ta przed śmiercią zadecydowała, że zostawi go u zabójców, a nie u kurtyzan.
Zapadła cisza, która aż kłuła w uszy. Arobynn nabrał powietrza. Coś było nie tak.
– Co jeszcze się wydarzyło? – Dziewczyna wychyliła się do przodu. Pozostali zabójcy wbili spojrzenia w stół. A więc wiedzieli o wszystkim. Dlaczego nie usłyszała o tym jako pierwsza?
Srebrne oczy Arobynna zalśniły niczym stal.
– Ben został zabity.
Celaena zacisnęła dłonie na poręczach fotela.
– Co takiego? – zapytała z niedowierzaniem.
Ben? Ben, ów wiecznie uśmiechnięty zabójca, który trenował ją równie często, jak Arobynn. Ben, który opatrzył kiedyś jej strzaskaną prawą dłoń. Ben, siódmy i ostatni członek kręgu zaufanych Króla. Miał zaledwie trzydzieści lat.
Celaena odsłoniła zęby.
– Jak to „został zabity?” – spytała. – Co masz na myśli?
Arobynn zmierzył ją przeciągłym spojrzeniem, a przez jego twarz przemknął grymas smutku. Liczył sobie zaledwie pięć lat więcej od Bena. Dorastali i trenowali razem, a Ben dokładał wszelkich starań, aby jego przyjaciel mógł się czuć pewnie jako Król Zabójców i aby nikt nie zagrażał jego po-zycji. Nigdy też nie narzekał na to, że jest jego podwładnym. Celaena poczuła ucisk w gardle.
– To miało być zadanie Gregoriego – powiedział cicho Arobynn. – Nie wiem, dlaczego Ben został do niego wciągnięty. Nie mam pojęcia, kto ich zdradził. Znaleziono jego ciało niedaleko bram miasta.
– Przyniesiono je tutaj? – zapytała.
Musiała go zobaczyć. Musiała go ujrzeć po raz ostatni. Musiała się dowiedzieć, jak zginął i ile ran odniósł, zanim rozstał się z życiem.
– Nie.
– A dlaczego nie, do cholery? – Dziewczyna zaciskała i rozprostowywała pięści.
– Bo roiło się tam od strażników i żołnierzy! – wybuchnął Sam. Celaena gwałtownie odwróciła ku niemu głowę. – A skąd, twoim zdaniem, dowiedzieliśmy się o wszystkim?
A więc Arobynn wysłał Sama, aby odszukał Bena i Gregoriego? Sama Cortlanda?
– Gdybyśmy zabrali jego ciało – ciągnął chłopak, bez trudu wytrzymując jej wściekłe spojrzenie – wskazalibyśmy im drogę do Twierdzy.
– Jesteś zabójcą! – warknęła. – Powinieneś umieć odzyskać ciało tak, by cię nikt nie zauważył.
– Gdybyś tam była, podjęłabyś taką samą decyzję.
Celaena wstała tak gwałtownie, że krzesło przewróciło się z hukiem na ziemię.
– Gdybym tam była, pozabijałabym ich wszystkich, aby tylko odzyskać ciało Bena! – zawołała i uderzyła dłońmi w stół. Szklanki i kieliszki zadrżały.
Sam również się zerwał, a jego dłoń opadła na rękojeść miecza.
– Posłuchaj sama siebie! Pouczasz nas, jakbyś to ty rządziła Gildią Zabójców! Póki co nie ty tu jesteś szefem! – Pokręcił głową i dodał: – Póki co.
– Dość tego! – Arobynn podniósł się z krzesła.
Celaena i Sam ani drgnęli. Pozostali zabójcy nie odezwali się słowem, choć każdy z nich chwycił za broń. Dziewczyna widziała na własne oczy niejedną walkę stoczoną w Twierdzy i wiedziała, że każdemu w równym stopniu zależało na własnym bezpieczeństwie oraz na tym, aby Sam i Celaena nie zrobili sobie krzywdy.
– Dość!
Gdyby Sam zrobił choć krok, a klinga jego miecza by drgnęła, sztylet ukryty w fałdach jej szaty wbiłby mu się w szyję.
Arobynn złapał podbródek chłopaka dłonią i zmusił go, aby na niego spojrzał.
– Uspokój się, chłopcze, albo zaraz ja cię uspokoję – mruknął. – Tylko idiota mógłby chcieć rzucić jej teraz wyzwanie.
Celaena zdusiła ripostę. Dałaby sobie radę z Samem zarówno tej nocy, jak i każdej innej. W walce zawsze go pokonywała.
Chłopak puścił rękojeść miecza, a Arobynn po chwili uwolnił jego podbródek, ale nie cofnął się. Sam wbił spojrzenie w podłogę i oparł się o przeciwległą ścianę. Wystarczyłby jeden ruch nadgarstka i z jego gardła buchnęłaby krew.
– Celaena… – odezwał się Arobynn. Jego głos odbił się echem po komnacie.
Tej nocy przelano już wystarczająco dużo krwi. Nie potrzebowali kolejnej wyrwy we własnych szeregach.
Ben.
Ben nie żył. Już nigdy nie wpadnie na niego w korytarzach Twierdzy. Jego spokojne, zręczne dłonie już nigdy nie będą opatrywać niczyich ran, a żarty i sprośne anegdoty nigdy nie wywołają jej śmiechu.
– Celaena… – ostrzegł ją ponownie Arobynn.
– Już wszystko w porządku – parsknęła. Rozprostowała napięte mięśnie szyi i przeczesała dłonią złociste włosy. Ruszyła ku drzwiom, ale zatrzymała się na progu. – Jeszcze jedno – rzuciła do wszystkich, ale patrzyła na Sama. – Mam zamiar odzyskać ciało Bena.
Na twarzy chłopaka zadrżał jeden mięsień, lecz młodzieniec rozsądnie nawet na nią nie spojrzał.
– Ale nie spodziewajcie się po mnie podobnej uprzejmości, gdy wybije wasza godzina – dodała.
Odwróciła się na pięcie i ruszyła po spiralnych schodach do pokojów na górze. Nikt jej nie zatrzymywał, gdy piętnaście minut później wyszła przez główną bramę i znalazła się na cichych ulicach miasta.Rozdział drugi
Dwa miesiące, trzy dni i około ośmiu godzin później zegar stojący na kominku wybił południe. Kapitan Rolfe, Władca Piratów, spóźniał się. Celaena i Sam również nie dotarli na czas, ale Rolfe, który miał się pojawić już dwie godziny temu, nie miał żadnej wymówki. Przecież spotkanie miało mieć miejsce w jego biurze.
Ich własne spóźnienie nie było od nich zależne. Celaena nie miała wpływu na podmuchy wiatru i przypuszczała, że ci tchórzliwi żeglarze raczej się nie spieszyli, płynąc przez archipelag Martwych Wysp. Nie chciała nawet myśleć o tym, ile Arobynn musiał im zapłacić, aby wpłynęli w samo serce pirackiego terytorium, ale Zatoka Czaszek znajdowała się na wyspie i zabójcy nie mieli wyboru. Musieli dostać się tam statkiem.
Celaena miała na sobie tunikę oraz nieco zbyt obszerny płaszcz, a twarz ukryła za maską z hebanu. Podniosła się z krzesła stojącego przed biurkiem Władcy Piratów. Dlaczego kazał jej czekać? Co za bezczelność! Przecież doskonale wiedział, dlaczego tu przybyli. Niedawno znaleziono ciała trzech zabójców zamordowanych przez piratów i Arobynn mianował ją osobistą emisariuszką. Ich śmierć pociągała za sobą straty dla Gildii i Celaena miała domagać się od Rolfe’a odszkodowania, najlepiej w postaci złota.
– Za każdą minutę oczekiwania dołożę mu dziesięć sztuk złota – powiedziała do Sama. Maska wyciszała i zniekształcała jej słowa.
Chłopak, który nie zakrył swej przystojnej twarzy, skrzyżował ręce na piersiach i skrzywił się.
– Nie ma mowy. List od Arobynna został zapieczętowany i takim pozostanie. – Jego brązowe oczy zmrużyły się, gdy patrzył na nią.
Żadne z nich nie było szczególnie zadowolone, gdy Arobynn oznajmił, że Sam będzie towarzyszył Celaenie w drodze na Martwe Wyspy, tym bardziej że ciało Bena – które dziewczynie w istocie udało się odzyskać – spoczywało w ziemi dopiero od dwóch miesięcy. Zabójczyni wciąż odczuwała żal na myśl o stracie towarzysza.
Sam oficjalnie miał być jej ochroniarzem, ale Celaena wiedziała, że ich mentorowi przyświecał inny pomysł. Młodzieniec miał pilnować, aby dziewczyna nie zrobiła niczego głupiego. Ona jednakże nie miała zamiaru poważyć się na żaden nieodpowiedzialny czyn podczas spotkania z Władcą Piratów Erilei. Wiedziała, że kolejna szansa na spotkanie z nim długo się jej nie trafi, choć niewielka, górzysta wysepka i podupadły port jak dotąd nie zrobiły na niej wielkiego wrażenia.
Spodziewała się ujrzeć wystawną kamienicę przypominającą Twierdzę Zabójców lub przynajmniej stary, ale wciąż mocny zamek, lecz Władca Piratów wybrał na swą siedzibę piętro dość podejrzanej tawerny. Sufit znajdował się nisko, drewniane podłogi skrzypiały z każdym krokiem, a w pomieszczeniu brakowało okien. Na zewnątrz panował upał typowy dla południowych wysp i duchota w środku była nie do znie-sienia. Grubo ubrana Celaena pociła się niemiłosiernie, ale nie żałowała swoich decyzji w kwestii ubioru. Gdy szli przez Zatokę Czaszek, ludzie oglądali się za nią. Powiewająca czarna peleryna, wytworny czarny strój oraz maska zamieniły ją w tajemniczą wysłanniczkę ciemności. W rozmowie z kimś takim człowiek tracił nieco pewności siebie, co zawsze mogło pomóc.
Celaena podeszła do drewnianego biurka i dłońmi w czarnych rękawiczkach podniosła jakiś dokument. Odwróciła go, aby zapoznać się z treścią. Raport pogodowy. Ale nuda.
– Co robisz?
Dziewczyna podniosła kolejny papier.
– Jeśli jego Pirackiej Mości nie chciało się tu dla nas posprzątać, nie widzę powodu, dla którego nie mogę się przyjrzeć jego dokumentom.
– Będzie tu lada chwila – syknął chłopak.
Celaena ujęła rozłożoną mapę w dłonie i przyjrzała się kropkom ciągnącym się wzdłuż linii brzegowej kontynentu oraz ich opisom. Coś niewielkiego i okrągłego zalśniło pod mapą. Dziewczyna wsunęła to do kieszeni, zanim Sam zdołał cokolwiek zauważyć.
– Och, cicho bądź – powiedziała i otworzyła skrzynię stojącą przy ścianie niedaleko biurka. – Podłoga tak trzeszczy, że usłyszymy go, gdy będzie w odległości kilometra.
Skrzynia była pełna zwojów, piór oraz dziwacznych monet. Zabójczyni zauważyła również butelkę niezwykle starej, wyglądającej na drogą brandy. Wyciągnęła ją i w promieniach słońca, wpadających przez niewielkie okno, przyjrzała się rozkołysanemu, bursztynowemu płynowi.
– Chcesz łyka?
– Nie! – warknął Sam i odwrócił się nieco na krześle, aby mieć oko na drzwi. – Odłóż to. Natychmiast!
Dziewczyna przechyliła głowę, zakręciła zawartością kryształowej butelki i odłożyła ją na miejsce. Sam westchnął. Maska Celaeny skrywała jej szeroki uśmiech.
– Nie wydaje mi się, aby ten Rolfe był wielkim władcą – powiedziała – skoro tak prezentuje się jego osobiste biuro.
Sam wydał z siebie stłumiony jęk zgrozy, gdy dziewczyna rozsiadła się na wielkim fotelu za biurkiem, zaczęła otwierać księgi i przyglądać się dokumentom. Pirat miał mało wyraźny, niemal nieczytelny charakter pisma, a na jego podpis składało się kilka pętli i ostrych zawijasów.
Nie wiedziała, czego szuka. Uniosła nieco brwi na widok fioletowej, skropionej perfumami kartki podpisanej imieniem Jacqueline. Rozparła się w fotelu, ułożyła nogi na blacie i przeczytała treść.
– Cholera, Celaeno!
Uniosła brwi, ale uświadomiła sobie, że niczego nie widzi. Maska oraz strój były niezbędnym środkiem ostrożności, dzięki którym łatwiej było jej ukryć to, kim jest. Co więcej, wszyscy zabójcy Arobynna poprzysięgli, że nie ujawnią jej tożsamości nawet w obliczu niekończących się tortur lub śmierci.
Dziewczyna sapnęła, choć przez to pod maską zrobiło się jeszcze goręcej. Świat nie wiedział o Celaenie Sardothien, Zabójczyni Adarlanu, nic poza tym, że była płci żeńskiej, a ona sama bardzo chciała ten stan utrzymać. Czy w innej sytuacji mogłaby spacerować po szerokich alejach Rifthold lub zakradać się na wspaniałe przyjęcia, na których podawała się za zamorską szlachciankę? Co prawda wolałaby, aby Rolfe mógł podziwiać jej piękną twarz, ale musiała przyznać, że dzięki przebraniu wydawała się groźniejsza i robiła większe wrażenie, tym bardziej że przez maskę jej głos brzmiał ochryple i zgrzytliwie.
– Wracaj na miejsce! – Sam sięgnął po miecz, ale przypomniał sobie, że oddali oręż strażnikom przy wejściu. Oczywiście żaden z nich nie zdawał sobie sprawy z tego, że nawet rozbrojeni Sam i Celaena byli niezwykle niebezpieczni. Nie potrzebowali noży, aby zabić Rolfe’a. Mogliby równie dobrze odebrać mu życie gołymi rękami.
– Chcesz ze mną walczyć? – Dziewczyna rzuciła list miłosny na biurko. – Nie wydaje mi się, abyśmy zrobili w ten sposób dobre wrażenie na naszych nowych znajomych.
Założyła ręce na piersi i spojrzała na turkusowe morze, widoczne między podupadłymi budowlami Zatoki Czaszek.
Sam podniósł się nieco z krzesła.
– Wracaj na miejsce, dobra?
Celaena przewróciła oczami, choć chłopak nie mógł tego dostrzec.
– Spędziłam dziesięć dni na morzu. Dlaczego mam teraz siedzieć na niewygodnym krześle, skoro ten fotel o wiele bardziej pasuje do mojego stylu?
Sam warknął głucho, ale zanim się odezwał, drzwi otworzyły się. Do środka wszedł kapitan Rolfe, Władca Piratów. Młodzieniec zamarł, ale Celaena powitała przybysza skinieniem głowy.
– Cieszę się, że się rozgościliście – rzekł pirat i zamknął za sobą drzwi, co było dość śmiałym posunięciem, zważywszy na to, kto przebywał w jego biurze. Był wysokim mężczyzną o ciemnych włosach.
Dziewczyna nie ruszyła się z fotela. Cóż, pirat zdecydowanie wyglądał inaczej, niż sobie go wyobrażała. Rzadko kiedy coś ją naprawdę zaskakiwało, ale spodziewała się, że ujrzy kogoś nieco bardziej zapuszczonego i odzianego w barwniejsze, bardziej krzykliwe szaty. Słyszała wiele historii o dzikich wyczynach Rolfe’a i trudno było jej uwierzyć, że ma przed sobą legendarnego pirata. Przybysz był bowiem człowiekiem szczupłym, lecz nie żylastym, ubranym dobrze, ale bez przepychu, i liczył sobie najwyżej trzydzieści lat. Być może on również ukrywał swą tożsamość przed wrogami.
Sam wstał i pochylił lekko głowę.
– Jestem Sam Cortland – rzekł.
Rolfe wyciągnął rękę na powitanie. Celaena przyglądała się jego wytatuowanym palcom, ściskającym szeroką, silną rękę chłopaka. Mapa… To była owa mityczna mapa, za którą sprzedał duszę! Miał ją wytatuowaną na dłoniach! Była to mapa wszystkich oceanów świata, która zmieniała się, aby pokazać sztormy, wrogów oraz… skarby.
– Rozumiem, że ty nie musisz się przedstawiać. – Rolfe odwrócił się do niej.
– Nie. – Celaena rozsiadła się wygodniej w fotelu. – Nie muszę.
Pirat zachichotał. Na jego opalonej twarzy pojawił się krzywy uśmiech. Podszedł do skrzyni, dzięki czemu dziewczyna mogła mu się lepiej przyjrzeć. Mężczyzna miał szerokie ramiona, trzymał głowę wysoko, a w jego ruchach krył się swobodny wdzięk, który brał się ze świadomości, że dzierżył w tym miejscu absolutną władzę. Nie nosił też broni. Było to kolejne śmiałe, a także mądre posunięcie, gdyż zabójcy mogli wykorzystać ją przeciwko niemu.
– Brandy? – zapytał.
– Nie, dziękujemy – rzekł Sam.
Celaena czuła na sobie wściekły wzrok chłopaka. Chciał ją zmusić, aby zdjęła nogi z biurka żeglarza.
– Nosząc taką maskę, i tak nie byłabyś w stanie się napić. – Rolfe zamyślił się. Nalał sobie brandy i pociągnął długi łyk. – Pewnie jest ci gorąco w tym stroju – powiedział.
Celaena opuściła stopy na podłogę i przesunęła dłońmi wzdłuż wygiętej krawędzi biurka, rozprostowując ramiona.
– Jestem przyzwyczajona.
Rolfe znów upił łyk i zerknął na nią znad kieliszka. Miał oczy równie lśniące i zielone, jak morska woda wzdłuż nabrzeża, ciągnącego się kilka ulic dalej. Opuścił naczynie i stanął przy biurku.
– Nie wiem, jak rozwiązujecie problemy na północy, ale my tutaj lubimy wiedzieć, z kim rozmawiamy.
Dziewczyna przechyliła głowę.
– Jak sam powiedziałeś, nie trzeba mnie przedstawiać. Chodzi ci zapewne o przywilej ujrzenia mojej pięknej twarzy? Obawiam się, że niewielu mężczyzn dotąd sobie na niego zasłużyło.
Wytatuowane palce Rolfe’a zacisnęły się mocniej na kieliszku.
– Złaź z mojego fotela.
Sam napiął mięśnie. Celaena jednakże przyjrzała się raz jeszcze rzeczom rozrzuconym na biurku Rolfe’a i pokręciła głową z dezaprobatą.
– Powinieneś wziąć się za ten bałagan.
Wyczuła, że pirat chce ją złapać za ramię. Zerwała się, zanim jego palce zdołały musnąć czarną wełnę jej peleryny. Był wyższy od niej o głowę.
– Nie robiłabym tego na twoim miejscu – oznajmiła.
W oczach Rolfe’a błysnęła ochota do podjęcia wyzwania.
– Jesteś w moim mieście, na mojej wyspie – powiedział. Dzieliły ich zaledwie centymetry. – Nie ty wydajesz tu polecenia.
Sam odkaszlnął, ale Celaena wpatrywała się w oczy Rolfe’a. Pirat wbił wzrok w czerń kryjącą się pod kapturem jej peleryny. Gładka, czarna maska oraz cienie maskowały jej rysy twarzy.
– Celaeno – ostrzegł ją Sam, odkaszlnąwszy ponownie.
– W porządku. – Dziewczyna westchnęła głośno i obeszła pirata, jakby był zawadzającym jej meblem. Opadła na krzesło obok Sama, który zmierzył ją spojrzeniem tak wściekłym, że mogłoby stopić całe Mroźne Pustkowia.
Celaena czuła, że Rolfe śledzi każdy jej ruch, ale zanim usiadła, poprawiła jeszcze poły tuniki. Zapadła cisza, przerywana krzykiem mew krążących nad miastem i nawoływaniem piratów na brudnych ulicach.
– No i? – Rolfe oparł przedramiona na biurku.
Sam spojrzał na swoją towarzyszkę. Nadeszła jej chwila.
– Dobrze wiesz, dlaczego się tu znaleźliśmy – powiedziała Celaena. – Ale niewykluczone, że od tej brandy pomieszało ci się w głowie. Mam ci odświeżyć pamięć?
Rolfe machnął pokrytą zielonymi, niebieskimi i czarnymi tatuażami dłonią, jakby był królem siedzącym na tronie i słuchającym skarg motłochu.
„Osioł”.
– W Bellhaven odnaleziono ciała trzech zabójców z naszej Gildii. Ten, któremu udało się uciec, powiedział, że zostali zaatakowani przez piratów – rzekła Celaena i założyła ramię za oparcie krzesła. – Przez twoich piratów.
– A skąd ów człowiek wiedział, że to byli moi ludzie?
Dziewczyna wzruszyła ramionami.
– Może to przez te tatuaże?
Wszyscy podwładni Rolfe’a nosili bowiem ten sam znak – była to barwna dłoń.
Mężczyzna otworzył szufladę, wyciągnął jakiś dokument i zapoznał się z jego treścią.
– Gdy uświadomiłem sobie, że Arobynn Hamel może chcieć obarczyć mnie winą, kazałem mistrzowi stoczni w Bellhaven przysłać mi te dokumenty. Wynika z nich, że incydent miał miejsce o trzeciej nad ranem w dokach.
Tym razem odezwał się Sam:
– To prawda – rzekł.
Rolfe złożył papier i uniósł wzrok ku niebu.
– A więc do incydentu doszło o trzeciej nad ranem w dokach, gdzie nie ma żadnych lamp ulicznych. Wiecie o tym, prawda?
Celaena nie miała o tym bladego pojęcia.
– Jak zatem wasi zabójcy mieli ujrzeć owe tatuaże?
Dziewczyna skrzywiła się, choć maska ukryła grymas.
– Bo do morderstwa doszło trzy tygodnie temu, podczas pełni.
– Aha, jasne. Ale przecież to wczesna wiosna. Nawet w mieście położonym tak daleko na północ jak Bellhaven noce są nadal zimne. Nawet gdyby moi ludzie nie założyli kurtek…
– Dość – parsknęła Celaena. – Przypuszczam, że na tym świstku masz jeszcze dziesięć beznadziejnych wymówek chroniących twoich ludzi.
Podniosła sakwę z podłogi i wyjęła z niej dwa zapieczętowane dokumenty.
– To dla ciebie – rzekła i rzuciła mu je na biurko. – Od naszego mistrza.
Na twarzy Rolfe’a pojawił się uśmiech, ale przyciągnął dokumenty do siebie i przyjrzał się pieczęciom. Obejrzał je pod światło.
– Jestem zdziwiony, że nikt nie próbował jeszcze ich zdjąć – powiedział.
Jego oczy rozbłysły, jakby planował psotę. Celaena wyczuwała, że siedzący obok niej Sam aż promienieje zadowoleniem z siebie.
Rolfe wyciągnął nożyk i rozciął obie koperty dwoma zręcznymi ruchami. Jak to możliwe, że nie zauważyła tej broni? Koszmarny błąd.
Znów zapadła cisza. Pirat czytał listy z uwagą, a jego jedyną reakcją było bębnienie palców na drewnianym biurku. Upał narastał i po plecach Celaeny spływał pot. Mieli zatrzymać się w Zatoce Czaszek na trzy dni. Rolfe przez ten czas miał zgromadzić pieniądze, które był im winien. Sądząc po pogłębiającej się zmarszczce na czole pirata, było ich całkiem sporo.
Skończywszy czytać, Rolfe wypuścił powietrze z płuc i ułożył listy obok siebie.
– Wasz mistrz stawia ostre warunki – rzekł, patrząc to na Celaenę, to na Sama. – Niemniej jednak nie są one nieuczciwe. Być może powinniście byli przeczytać te listy, zanim zaczęliście obrzucać oskarżeniami mnie i moich ludzi. Nie będzie żadnej rekompensaty za tych martwych zabójców. Wasz mistrz zgadza się, że ich śmierć nie była w żadnym wypadku moją winą. Wygląda na to, że ten człowiek ma nieco zdrowego rozsądku.
Celaena zdusiła w sobie ochotę, aby wychylić się do przodu. Skoro Arobynn nie domagał się zapłaty za śmierć owych zabójców, co oni tu właściwie robili? Na jej policzki wypłynął płonący rumieniec. Zrobiła z siebie idiotkę, nieprawdaż? Jeśli na twarzy Sama pojawi się choćby cień uśmiechu…
Rolfe ponownie zabębnił po stole wytatuowanymi palcami i przeczesał dłonią ciemne, sięgające ramion włosy.
– A co do zaproponowanej przez niego umowy handlowej… Poproszę moich księgowych, aby podliczyli niezbędne wydatki, ale będziecie musieli powiedzieć Arobynnowi, że może się spodziewać pierwszych zysków dopiero podczas drugiej dostawy, choć nie ma co do tego pewności. Osobiście obstawiałbym trzecią. Jeśli ma z tym jakiś problem, będzie musiał pofatygować się tu sam, aby mi o tym powiedzieć.
Zyski? Dostawa? Celaena po raz pierwszy w życiu naprawdę cieszyła się, że ma na twarzy maskę. Wyglądało bowiem na to, że wysłano ich z propozycją jakiejś inwestycji handlowej. Zerknęła na Sama, który kiwał głową, słuchając Rolfe’a. Wyglądało na to, że dokładnie wie, o czym mówi Władca Piratów.
– Kiedy mamy się spodziewać pierwszej dostawy? – spytał. – Co mamy przekazać Arobynnowi?
Rolfe wepchnął listy do szuflady w biurku i zamknął ją na klucz.
– Niewolnicy dotrą tu za dwa dni. Będą gotowi na wasz wyjazd trzeciego dnia. Mogę nawet pożyczyć wam okręt. Będziecie mogli powiedzieć tym trzęsącym się ze strachu nieborakom, którzy was tu przywieźli, że mogą wracać do Rifthold choćby i dziś, jeśli mają na to ochotę.
Celaena wpatrywała się w pirata. Arobynn wysłał ich tu w sprawie… W sprawie niewolników? Czyżby upadł aż tak nisko? I dlaczego zataił przed nią prawdziwy cel misji? Jej nozdrza rozszerzyły się. Sam wiedział o wszystkim, ale jakoś nie raczył jej o tym wspomnieć, choć spędzili razem dziesięć dni na morzu. Gdy tylko znajdą się na osobności, dołoży wszelkich starań, aby tego pożałował. Ale póki co nie mogła pozwolić na to, by Rolfe złapał ją na niewiedzy.
– Lepiej tego nie schrzań – ostrzegła Władcę Piratów. – Arobynn nie będzie zadowolony, jeśli coś pójdzie nie tak.
Rolfe zachichotał.
– Masz moje słowo, że wszystko pójdzie zgodnie z planem. Nie bez powodu jestem Władcą Piratów.
Celaena pochyliła się ku niemu.
– Od jak dawna handlujesz niewolnikami? – spytała. Usiłowała mówić w sposób pozbawiony emocji, niczym partner handlowy omawiający szczegóły kontraktu.
Z pewnością działalność ta nie trwała długo. Adarlan zaczął łapać i sprzedawać niewolników około dwóch lat temu. Większość z nich była jeńcami wojennymi z terytoriów, które ośmieliły się przeciwstawić adarlańskim podbojom. Wielu pochodziło z Eyllwe, ale zdarzali się również więźniowie z Melisande oraz Finntierland, a także z plemienia zamieszkującego Góry Białego Kła. Większość trafiała do Calaculli lub Endovier, największych i owianych najgorszą sławą obozów pracy, gdzie wydobywali sól oraz cenne metale, ale coraz więcej z nich trafiało na dwory adarlańskiej szlachty. Celaena nigdy by się nie spodziewała, że Arobynn zajmie się tak brudnymi umowami. Z pewnością kiepsko to wpłynie na reputację Gildii Zabójców.
– Uwierz mi. – Rolfe skrzyżował ramiona. – Mam wystarczająco dużo doświadczenia. Powinnaś raczej martwić się o swego mistrza. Inwestycje w handel niewolnikami to gwarantowany zysk, ale będzie musiał postarać się bardziej, niż myśli, jeśli nie chce, aby wieść o jego działalności dotarła do niewłaściwych uszu.
Dziewczyna poczuła chłód w żołądku, ale najlepiej jak umiała, udała brak zainteresowania, gdy odpowiadała:
– Arobynn to doświadczony człowiek interesu. Zrobi dobry użytek ze wszystkiego, co tylko zdołasz dostarczyć.
– Mam nadzieję, że się nie mylisz. Nie chciałbym narazić swojej reputacji – rzekł Rolfe i wstał. Celaena i Sam zrobili to samo. – Jutro otrzymacie podpisane dokumenty, a teraz przygotuję dla was dwa pokoje.
– Wystarczy jeden – przerwała mu dziewczyna.
Rolfe znacząco uniósł brwi.
Twarz zabójczyni znów zapłonęła rumieńcem, a Sam parsknął śmiechem.
– Jeden pokój, ale dwa łóżka!
Rolfe zachichotał, podszedł do drzwi i otworzył je przed nimi.
– Jak sobie życzycie. Każę również przygotować dla was kąpiel.
Zabójcy wyszli w ślad za piratem na ciemny, wąski ko-rytarz.
– Choć w sumie moglibyście się wykąpać w jednej balii – dodał i mrugnął.
Celaena musiała wytężyć całą siłę woli, aby powstrzymać się przed uderzeniem go poniżej pasa.