Zachwyć się! Naucz się medytować od wielkich filozofów - ebook
Zachwyć się! Naucz się medytować od wielkich filozofów - ebook
Radość i spokój na co dzień
Pełne lekkości, radosne i medytacyjne życie jest możliwe! Praktykowali je Marek Aureliusz, Budda, Epikur czy Laozi, na długo przed tym, zanim pojawiły się kursy mindfulness.
W chaosie codziennego życia łatwo poddać się toksycznym myślom i zdarzeniom, które nas wypalają, przygnębiają i wpędzają w choroby. A w szkole nie uczono nas, jak dbać o myśli i uwagę.
Dzięki tej książce dowiesz się, co odkryli i jak medytowali wielcy filozofowie. Najpierw nauczysz się zamieniać mętlik w głowie w uważne bycie tu i teraz. Potem przestaniesz tak łatwo ulegać nudzie i rozdrażnieniu. Aż w końcu odkryjesz, że każdego dnia zachwycasz się czymś, czego wcześniej nawet nie dostrzegałeś.
Posłuchaj filozofów i przebudź się do życia w zachwycie i zdziwieniu.
Marcin Fabjański, filozof i popularyzator medytacji, założyciel szkoły filozoficznej we Włoszech, autor bestsellerów takich jak Uwolnij się! czy Stoicyzm uliczny, w swojej najnowszej książce proponuje nam nowatorskie podejście do medytacji. Czerpiąc z mądrości filozofów i ze swojego wieloletniego doświadczenia, wzbogacił tekst o dziesięć praktycznych ćwiczeń medytacyjnych.
Kategoria: | Poradniki |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-240-7768-7 |
Rozmiar pliku: | 985 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Życie to propozycja, którą złożył mi Kosmos. Każdego ranka Kosmos mnie budzi i każdej nocy kładzie do snu, tak jak obudził mnie do życia pewnego dnia i kiedyś mnie życiu zabierze. To nie ja stwarzam obecność, nie ja decyduję, czy być obecnym, czy nie. Bycie obecnym po prostu mi się zdarza. Dlaczego? To dla mnie tajemnica. Zawsze, kiedy staram się manipulować obecnością – być świadomy dłużej, niż chce tego Kosmos, wyłączyć świadomość, kiedy życie przytłacza, albo uciec w opowieść, która uczyni obecność nieskończoną (a mnie nieśmiertelnym) – kończę sfrustrowany. Nabrałem podejrzeń, że wystarczy przestać manipulować tą pierwotną obecnością i dać działać naturze, by przestać się zamartwiać. Że nieniepokojona obecność najpierw mnie wypełni, a potem uwolni od smutku, strachu, niespełnienia i mdłości. Mam na dowód kilka mocnych poszlak: o nich jest ta książka.
Codzienność nas nie cieszy, bo żyjemy w uśpieniu, bez kontaktu z witalnością życia. Rzadko się zachwycamy. Żyjemy na peryferiach procesu życia, wśród ciasnych wyobrażeń, bo tam właśnie kierujemy – z nawyku – naszą uwagę. Da się to jednak w prosty sposób odwrócić, zadbać o jakość tej uwagi i o to, czym ją karmimy. Dajemy uwagę bez refleksji i bez umiaru urządzeniom z płaskim ekranem, choć z wielu badań wynika jasno, że lepiej byłoby dawać ją naturze, i to wszystkimi zmysłami, a nie tylko wzrokiem.
Praktyki budzenia uwagi pozwalają odzyskać głębię doświadczenia i intensywność życia. Dzięki nim trudniej będzie nami sterować, nauczymy się bronić przed nudą i rozdrażnieniem. W ciągu lat spędzonych w klasztorach Azji za sprawą wielu doświadczeń zebranych jako adept i nauczyciel medytacji oraz filozofii przekonałem się na przykład, że nuda nie istnieje sama w sobie. Jest skutkiem chwilowego otępienia, czyli błędem w sztuce dawania uwagi. Jakość naszych doznań i emocji oraz klarowność myślenia zależą od tego, jak dajemy uwagę. To ona kreuje światy, w których żyjemy.
Życie to otwarte terytorium, które wibruje po obu stronach skóry. Medytacyjny kontakt z życiem może być źródłem witalności, spokoju i radości. Jeśli jednak liczysz, że ujarzmisz to terytorium jakąś techniką medytacyjną, tak żeby już zawsze było ci miło i przyjemnie, że uwijesz w niej gniazdko, ta książka raczej ci w tym nie pomoże. Są publikacje o medytacji, które to obiecują, ale myślę, że nie pomagają one czytelnikom. Odrywają ich od kontaktu z życiem i kierują ich uwagę w stronę świata idealnego – nieba, które należy osiągnąć tutaj albo w zaświatach, krainy wiecznej szczęśliwości. Pewien grecki filozof, którego imię niezbyt często pada w książkach o medytacji, twierdził, że poszukiwanie nieba to największe źródło naszego cierpienia, ponieważ stawia barierę między nami a życiem, a także budzi lęk, który nie pozwala nam w pełni rozkwitnąć. Ten filozof nazywał się Epikur i żył na przełomie III i IV wieku p.n.e., ale podobnie jak on myślał Fryderyk Nietzsche w XIX stuleciu, a nawet Budda, który żył mniej więcej w czasach Epikura, lecz na innym kontynencie.
Uwaga w naturalny sposób nasyca się zjawiskami, którym ją dajemy. Codzienne doświadczenia możemy przetrawić szybko, mechanicznie i nieuważnie albo świadomie. Medytacja zapewnia ten drugi sposób przeżywania. To, czemu dajemy uwagę, i to, jak ją dajemy, decyduje o tym, czy nasze życie jest medytacyjne, czy mechaniczne. Możemy wędrować przez życie jak przez dziki las, bojąc się wilków lub duchów i marząc o tym, żeby wreszcie znaleźć się w bezpiecznym schronieniu czterech solidnych ścian, za zaryglowanymi drzwiami (w niebie, które sobie uroiliśmy). Możemy też jednak cieszyć się szelestem liści, odcieniami półmroku, dotykiem mchu i niepewnością tego, co czeka nas za wielkim dębem, który zaraz miniemy, a nawet dymnym zapachem rozkładającego się w pobliżu ciała dzika, rozszarpanego niedawno przez wygłodniałe wilki.
Wyobraźcie sobie, że nic nie umiecie, w niczym nie jesteście dobrzy, poza jednym: potraficie się dobrze dziwić. CV z taką kompetencją nie pomogłoby raczej w znalezieniu pracy, za to zwiększyłoby szanse na to, że wasze nazwiska znajdą się kiedyś w książkach o historii cywilizacji. Budda na przykład niczego nie zbudował, niczego nawet nie napisał, nie podbił żadnej ponętnej krainy, za to dziwił się światu tak skutecznie, że 2500 lat po jego śmierci setki milionów ludzi szukają w nim inspiracji do dobrego życia. Zdziwienie może zbudzić do życia ogólnoświatową religię, która przetrwa 25 stuleci. Medytacja, w tym buddyjska, jest według mnie działaniem filozoficznym, bo filozofia to świadomość sposobu, w jaki uwaga wikła nas w świat. Medytacyjne życie zmienia postrzeganie rzeczywistości i poczucie sensu istnienia w bardzo konkretny sposób: od egotycznej perspektywy bycia w centrum rzeczywistości do poczucia współistnienia z innymi istotami i wszelkim życiem na naszej planecie. Od chciwości i wiecznego porównywania się z innymi do cieszenia się ich radością. To radykalna zmiana, z trudem akceptowana przez współczesny świat oparty na mnożeniu zysku, widzeniu człowieka jako marki albo zasobu i ciągłym ściganiu się z innymi.
Dziwienie się pozwala odkryć świat, w którym przedmioty same w sobie nie istnieją. Na przykład ta książka nie jest przedmiotem. Wiem, trochę waży, można by nabić nią komuś guza. Ale nie jest przedmiotem, tylko zdarzeniem. Jeszcze niedawno jej nie było i kiedyś przeminie. Możesz patrzeć na książkę, którą trzymasz w dłoniach, jak na produkt autora i wydawcy. Możesz też spojrzeć głębiej. Ta książka nie ma jednego autora. Nie pochodzi z mojego mózgu ani z mojego serca i nie trafia do waszych mózgów i serc, jakby była przekładana z pudełka do pudełka. Nie da się ustalić sekundy, w której została wymyślona, ani zdarzenia lub myśli, które ją w pojedynkę spowodowały. Na pomysł jej napisania składa się rozległa sieć wcześniejszych niezliczonych strumyków doświadczenia.
Mogę jednak łatwo wychwycić kilka z nich, najświeższych: wykład, który dałem na konferencji pedagogicznej, lektura biografii Williama Jamesa, pewne szczególne doświadczenie medytacyjne w drodze na szczyt Monte Autore w Apeninach, położony blisko miejsca we Włoszech, gdzie założyłem szkołę filozofii. I znacznie starszych, gdy – jeszcze jako licealista – nie mogłem zasnąć przez kilka nocy, bo sen przychodził dopiero nad ranem, krótki i szarpany, a nawet wtedy umysł nie chciał się wyłączyć, zachwycony nową dla siebie ideą przebudzenia, o której przeczytałem w mojej pierwszej buddyjskiej książce: Trzy filary zen Philipa Kapleau. Jakbym się bał, że zasnę i zapomnę o przebudzeniu. Ten pierwszy zachwyt kazał mi później, na studiach, zacząć chodzić na sesje medytacji do buddystów tybetańskich, jeździć na odosobnienia zen, a potem poszukać ścieżki w innym nurcie buddyzmu, który wydał mi się bardziej naturalny i zrozumiały – w szkole therawady.
Okres „tybetański” był kolorowy. Pełen wizualizacji, które – zdarzało się – przestawały być wytworem wyobraźni i stawały się autonomicznymi, fascynującymi światami. Te światy wsysały całą moją uwagę. Praktyka świadomego umierania – phoła – wydawała się rzeczywistą wyprawą w zaświaty. Kiedy jednak podczas odosobnienia ze słynnym tybetańskim nauczycielem kazano nam siedzieć w miejscu otoczonym chorągiewkami modlitewnymi, które miały nas chronić przed demonami, i godzinami słuchać modlitw po tybetańsku, wiedziałem już, że to nie jest mój styl. To, że doświadczenie, zwłaszcza przeżycie medytacyjne, wykracza poza słowa, nie musi być powodem do uczestniczenia w zdarzeniach całkowicie niezrozumiałych (dla adepta), takich, które wydają się irracjonalne i zakładają wszechwiedzę guru w pomarańczowo-czerwonych szatach. Myślę jednak, że kolorowe światy buddyzmu tybetańskiego mogą być fascynującą przestrzenią duchowego spełnienia dla kogoś, kto ma inne preferencje niż ja.
W roku 1993 po raz pierwszy pojechałem stopem na odosobnienie vipassany, zwanej medytacją wglądu, do Szwajcarii. I już w szkole therawady, w której taka medytacja jest podstawową metodą, zostałem. Dzisiaj myślę o sobie nie jak o buddyście, a jak o kimś, kto czerpie inspirację do medytacji z wielu szkół filozoficznych – największą z buddyzmu rozumianego nie jako religia, a jako praktyka świadomego życia prowadząca do bezpośredniego odkrycia praw natury, zaprojektowana przez wędrownego filozofa Gotamę, zwanego Buddą.
Tę książkę zasili rzeka dwóch lat moich doświadczeń medytacyjnych w buddyjskich klasztorach Birmy, Tajlandii, Indii, Nepalu i Sri Lanki oraz w centrach medytacji w USA, Szwajcarii, Niemczech i Francji, a także doświadczeń wynikłych z praktyk zachodnich szkół budzenia umysłu. Już teraz, kiedy ją czytasz, kolejne strumyki rozlewają się na to, co nazywamy przyszłością. Strumienie prowadzące do powstania tej książki nie były jednak przypadkowe. To sposób dawania uwagi i jej zakres konstruują nasze złożone działania, w tym działania długoterminowe. To wasz sposób dawania uwagi światu sprawił, że teraz czytacie te słowa. Rzeczy dzieją się przede wszystkim poprzez to, czemu i jak dajemy uwagę, a medytacja jest świadomym dawaniem uwagi – stąd jej ogromna wartość.
To książka o medytacyjnym, radosnym, lekkim życiu, dostępnym, gdy nauczymy się inteligentnie dawać uwagę światu. O wielkich filozofach, takich jak Budda, Laozi, Marek Aureliusz, Epikur czy Nietzsche, którzy tego uczyli. O innych wielkich filozofach – jak Kartezjusz – którzy popełnili błędy w rozpoznaniu możliwości uwagi. Z każdym z nich czuję więź i wszystkim im jestem wdzięczny za to, że nie pozwolili, by ich uwagę uwiodła pospolitość, że rzucili się w nią z pełnym zaangażowaniem, z otwartym umysłem i sercem, z gotowością do odkrywania tajemnicy istnienia. Dość szybko musieli sobie uświadomić, że jeśli chcą posiąść ostateczną prawdę i pokazać ją światu, polegną – wszak byli to inteligentni ludzie. Jednak nie przestawali badać tego terytorium. Jestem wdzięczny nie tylko sławnym filozofom, lecz także tym, którzy uśmiechnęliby się z przedziwną mieszaniną skromności i ironii, gdyby tak ich nazwać – zaliczam do nich zwłaszcza moją żonę, której dedykuję tę książkę.
Znajdziecie tu metodę uprawiania medytacyjnego życia przez pracę z myślami i doznaniami zmysłowymi oraz świadome poddanie organizmu oddziaływaniu natury. Moja metoda opiera się na osobistych odkryciach i czerpie z tradycji filozoficznych oraz medytacyjnych Wschodu i Zachodu. Nazwałem ją dostrojeniem do procesu życia albo metodą selfoff. To trening uwagi, fascynująca, ale subtelna praktyka: nie da się jej przejść na siłę, mechanicznie, z wykorzystaniem jednej techniki i jednej strategii. Wymaga od nas tego, byśmy poddali się rytmowi naturalnych procesów życia, dostroili do niego, tak jak dostrajają się instrumenty muzyczne.
Cel tej naturalnej metody jest najwyższy – to, co na Wschodzie od czasów starożytnych nazywano przebudzeniem, a na Zachodzie ataraksją. Czym one są? Przebudzenia czy ataraksji nie da się dobrze opisać lub zdefiniować, ale wierzę, że moja książka przybliży to doświadczenie, chociaż go nie zastąpi – tak jak książki kucharskie nie zastąpią samych dań, a czytanie przepisów – jedzenia. Każdy rozdział zbliży was trochę do zrozumienia owego doświadczenia, a tym samym do tego, czym jest medytacja: od pierwszego impulsu, by medytować, po wypełnienie medytacją codziennego życia. Pierwszy impuls macie za sobą, skoro przeglądacie lub czytacie tę książkę. Przyjrzymy mu się bliżej, bo jest on jak pierwszy krok w długiej podróży – nawet jeśli nie posuwa nas bardzo do przodu, to rozpoczyna ekscytującą przygodę.
Książek o medytacji, które powiedzą wam, ile minut dziennie siedzieć na poduszce w pozycji półlotosu, jest wystarczająco dużo. Ta książka jest filozoficzna: ma pokazać istotę medytacji, strategię opartą na tym, żeby pozwolić medytacji wsączyć się w wasze życie, dać jej się rozwinąć w codziennym doświadczeniu przez wyrabianie nawyku mądrego dawania uwagi. Ma pozwolić zaczekać na medytację, a nie wymuszać ją technikami mentalnymi albo pozycjami ciała. Ma zapewnić uwadze przestrzeń, by zafascynowała się zjawiskami, zamiast – jak chce wiele podręczników – pracowicie wykuwać jej moc w wielogodzinnym bezruchu. Nie proponuję wam heroicznego wysiłku medytacyjnego. Greccy i rzymscy stoicy prowadzili medytacyjne życie, a nikt nie widział, żeby siedzieli bez końca w półlotosie.
Bywa, że w chaosie codziennego życia dajemy uwagę rzeczom, które nas wypalają, przygnębiają, wpędzają w choroby – i to one budują nasz świat. Niestety, w szkole nie nauczono nas świadomego dbania o uwagę. Niech ta książka choć trochę wypełni ten deficyt.
Pewna szwajcarska milionerka poszła się poskarżyć do recepcji ekskluzywnego alpejskiego hotelu, że jakiś dzieciak ciągle gra na fortepianie te same etiudy za ścianą jej pokoju. Godzinami, bez końca.
– Ile można tego słuchać? – narzekała.
Usłyszała:
– To nie dzieciak, madame, tylko maestro Rubinstein.
W duchu szacunku do codziennej pracy nad podstawami, bez względu na wasze doświadczenie, proponuję wam dziesięć etiud medytacyjnych (medytacji albo kontemplacji do codziennego powtarzania). Życie szybciej staje się medytacyjne, myśli są bardziej klarowne, a serce silniej wypełnia się spokojem, kiedy stosujemy kombinację dwóch rzeczy: rozsmakowywania się i ćwiczenia się w etiudach medytacyjnych tak często, jak się da, oraz pozwalania na to, by medytacja wlewała się do codziennych czynności.
Etiudy na końcu rozdziałów wzmocnią wasze świadome życie przez wsparcie nawyków medytacyjnych. To podstawowe instrukcje do codziennych ćwiczeń, przetestowane przeze mnie i moich studentów. Nie oczekujcie, że przeniosą was w krainy mistycznych wzlotów, ale spodziewajcie się, że jeśli będziecie je ćwiczyć, powoli będą kierować wasze życie w stronę prostej radości istnienia i wglądu w naturę umysłu i rzeczywistości.
Medytacyjne życie jest transformacją, w czasie której doznacie różnych zmian. Oto niektóre z doświadczeń moich studentów:
„Poczułem nowe zapachy”.
„Zrozumiałam, że praktyka powinna być mądra i moja”.
„Kiedy widzę szczegóły, ból znika”.
„Uświadomiłam sobie, że praca wyrywała mnie z życia”.
„Wewnętrzne opowieści nie są prawdą!”
„Poczułem poszerzenie świadomości”.
„Cele wygasają pod wpływem dostrojenia medytacyjnego. Nie są już w stanie mnie rozdrażnić”.
„Odkąd moje zmysły się wyostrzyły, więcej czytam z maili”.
„Nie rozporządzam sobą. A to daje mi poczucie wol-
ności”.
„Myśli to mechanizm wtórny, przychodzą z zewnątrz”.
„Widzę samą siebie, sama jestem przedmiotem mojej uwagi”.
„Ból zniknął, doznanie zostało tak samo intensywne”.
„Odzyskałam kawałki życia”.
Życzę wam podobnych wglądów.
Tłum. Jacek Dobrowolski, red. Andrzej Bierzgalski, Andrzej J. Korbel, Warszawa 1991.PIERWSZA ETIUDA MEDYTACYJNA:
KROK PRZED OPOWIEŚĆ O SOBIE
To łatwe ćwiczenie, którym można się bawić wiele razy każdego dnia. Polega na przejściu ze świata opowieści do świata doznań. Możesz je wykonywać zawsze, kiedy jesteś w ruchu lub dopiero zaczynasz się ruszać: w czasie spaceru, przejścia do innego pokoju, gdy wstajesz z krzesła lub fotela albo na nich siadasz, gdy się kładziesz lub wstajesz z łóżka.
Tuż przed kolejnym ruchem (krokiem, dźwignięciem się, opadnięciem) wyobraź sobie i poczuj, że razem z poprzednią pozycją ciała zostawiasz za sobą swoją historię: opowieść o tym, kim jesteś, skąd pochodzisz i dokąd w życiu zmierzasz. Tym samym wkraczasz w wibrujący świat doznań. Możesz sobie wyobrazić, że wszystkie twoje autobiograficzne myśli zostały w poprzedniej pozycji.
Taka intencja i takie wyobrażenie, powtarzane wiele razy dziennie, sprawią, że odnowisz kontakt z rzeczywistością zmysłową i nieobciążony sobą ujrzysz świat na nowo. Zapominanie o swojej historii może się stać codzienną zabawą lub grą, która stanowi wyzwanie dla starych nawyków.1
PIERWSZY IMPULS
Zanim się w pełni rozbudzę, René już jest na nogach, świeżutki jak wiosenny szczypiorek. René, czyli mój wewnętrzny Kartezjusz. Każdy z nas go ma. Budzi się wcześnie i wpycha się przed nasze doświadczenie. Wypełnia nas niczym złośliwy duch. Zanim dojdę do siebie (nie lubię kalk językowych, ale ta świetnie opisuje sytuację), on już tam jest. Ciało już jest gdzieś w świecie: osobne, odrętwiałe, bez energii. Psychika też na mnie czeka: przekonana o swojej osobności, ospała i sztywna. Niezbyt szczęśliwa, że nie może dłużej pospać. René w dwóch odsłonach.
Mogę wybrać, z którym teraz pobędę. Jeśli nie wstając z łóżka, sięgnę po smartfona, to pozwolę uwadze dać się uwieść dramaturgii świata słów, grafik, myśli, wyobrażeń, pojęć, wspomnień, scenariuszy na przyszłość. Świat tych wszystkich przedstawień mentalnych stanie się moim światem, całkowicie wypełni moje pole uwagi. Mogę poczłapać do łazienki, odkręcić lewy i prawy kurek, by uzyskać wodę o temperaturze, jaką lubię, myć zęby przez dwie minuty, przejść do kuchni, włączyć ekspres do kawy i ani na chwilę nie opuścić świata opowieści. Cały ranek będę się mijał z rzeczywistością i tak pewnie mi już zostanie na większość dnia.
Sam sobie wyhodowałem wewnętrznego René, pod wpływem wzorców kultury, w której dorastałem. Odkąd pamiętam, patrzyłem na ciało i psychikę jak na dwa osobne światy. Odkąd pamiętam, szkoła edukowała te dwie części mnie osobno, w duchu francuskiego filozofa z XVII wieku, René Descartes’a, zwanego Kartezjuszem, który twierdził, że na rzeczywistość składają się dwie substancje: myślowa i rozciągła. Ciało szkoła edukowała na osobnych lekcjach do tego, żeby było sprawniejsze niż ciała moich kolegów, co oceniano w używanej wtedy w polskich szkołach skali od dwójki do piątki. Szybko się nauczyłem, że coś, co mogłoby być radosnym bieganiem, ma być napiętym, pełnym wysiłku parciem od startu do mety. Oceniano to parcie najpierw za pomocą serii cyfr nazywanej czasem, tym dłuższej, im dłużej musiałem pracowicie docierać do mety, a potem za pomocą cyfry nazywanej oceną, zwykle niską. Nie oceniano go natomiast poprzez na przykład wrażenia artystyczne lub poziom endorfin, które w moim organizmie wywołuje bieg.
Psyche? Tę oceniano tylko w jednym wybranym aspekcie – zwanym intelektem. Nie narzekałem, ale dzisiaj widzę, że – tak jak moje ciało – psychika miała być sprawna w swoich „sportach”: liczeniu, formułowaniu zdań, pamiętaniu faktów. Nie w zadowoleniu ani na przykład w fascynacji. A kiedy moi koledzy i ja dostawaliśmy cyferki oceniające nasze wysiłki, już wiedzieliśmy, kto jest wartościowy, a kto nie za bardzo. Nic dziwnego, że przez resztę życia mierzyliśmy swoją wartość w ten sam sposób – uznawaliśmy, że jesteśmy lepsi lub gorsi od innych ludzi. Aż weszło nam to w nawyk i zesztywniało na gębach. Obrosło też w opowieść o nas samych, którą sobie sami opowiadamy, o czym więcej w rozdziale czwartym.
Możemy przeżyć w tym kartezjańskim nawyku całe życie: dzielić świat na materię oraz ducha i rywalizować z innymi ludźmi w świecie materii o przedmioty i pieniądze, a w świecie mentalnym o władzę i wysoką pozycję w hierarchii. Większość ludzi tak robi. Walczymy najpierw o oceny w szkole, następnie o awans w pracy, zakładamy rodziny i porównujemy je z innymi rodzinami (oczywiście nasze dzieci są najzdolniejsze), później przechodzimy na emeryturę i zaraz potem umieramy, bo razem z końcem tych wszystkich zmagań kończy się dla nas poczucie sensu życia. Na krótko przed śmiercią zaczynamy żałować, że tak łatwo daliśmy się wepchnąć w koleiny bezrefleksyjnego życia, zamiast cieszyć się przyjaźnią, naturą, drobnymi przyjemnościami każdego dnia, popołudniowym światłem, nocnym księżycem i głębokim spokojem, kiedy czujemy, że wszystko jest na swoim miejscu i że – jak pisał włoski filozof Enzo Paci – „jesteśmy związani z rzeczami tajemniczą radością”. I tak trwa ta wieczna powtórka, pokolenie po pokoleniu, chyba że pojawi się nagle On – Pierwszy Impuls. Ten, który pchnie nas ku życiu medytacyjnemu. Nasza szansa na wolność.
_Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej_
Enzo Paci, Związki i znaczenia. Eseje wybrane, tłum. Stanisław Kasprzysiak, Warszawa 1980, s. 32.