Zaćmienie - ebook
Zaćmienie - ebook
3. część bestsellerowej sagi ZMIERZCH.
Kiedy media zaczynają donosić o serii tajemniczych morderstw w Seattle, a do lasów wokół Forks powraca żądna zemsty wampirzyca, Bella uświadamia sobie, że znowu grozi jej śmiertelne niebezpieczeństwo.
W dodatku, wiedząc, że jej decyzja może doprowadzić do odnowienia odwiecznego konfliktu pomiędzy wampirami a wilkołakami, zmuszona jest wybierać pomiędzy miłością Edwarda a przyjaźnią Jacoba.
Zbliża się też zakończenie roku szkolnego, a więc termin przemiany - co wybierze Bella: życie czy śmierć...
Kategoria: | Young Adult |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-245-9477-1 |
Rozmiar pliku: | 2,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Jedni mówią, że świat zniszczy ogień.
Inni, że lód.
Iż poznałem pożądania srogie,
Jestem z tymi, którzy mówią: ogień.
Gdyby świat zaś dwakroć ginąć mógł,
Myślę, że wiem o nienawiści
Dość, by rzec: równie dobry lód
Jest, by niszczyć,
I jest go w bród.
Robert Frost (1874–1963), przeł. Ludmiła Marjańska
Wszystkie nasze próby przechytrzenia przeciwnika spełzły na niczym.
Z sercem skutym lodem przyglądałam się, jak szykuje się, by stanąć w mej obronie. Jeśli choć trochę się wahał – co byłoby zrozumiałe, zważywszy na przewagę liczebną wroga – zupełnie nie dawał tego po sobie poznać. Wiedziałam, że nie możemy liczyć na niczyje wsparcie – wszyscy jego bliscy też walczyli teraz o życie.
Czy dane mi będzie poznać wyniki tego drugiego starcia? Czy zdążę dowiedzieć się przed śmiercią, kto przegrał, a kto wygrał?
Było to bardzo mało prawdopodobne.
Przepełnione pragnieniem zadania mi bólu dzikie czarne oczy śledziły każdy ruch mojego obrońcy, aby wybrać na atak najodpowiedniejszy moment. Wówczas miałam umrzeć.
Gdzieś daleko, daleko w głębi lasu, rozległo się znienacka wilcze wycie...
Bello,
Nie wiem, czemu każesz Charliemu zanosić to karteczki do Billy’ego, jak gdybyśmy byli w drugiej klasie podstawówki
– gdybym miał ochotę z tobą pogadać, to odbierałbym
Pamiętaj, że to był twój wybór. Nie możesz mieć jednego i drugiego, bo
Tak, to nasi śmiertelni wrogowie, koniec kropka.
Czy to tak trudno
Wiem, że zachowuję się jak skończony dureń, ale w tej sytuacji
po prostu nie da się inaczej
Jak możemy być dłużej przyjaciółmi, skoro spędzasz całe dnie
w towarzystwie bandy
Proszę, nie pisz już więcej, bo tylko się gorzej czuję, kiedy za dużo o tobie myślę.
Też za tobą tęsknię. Nawet bardzo. Ale to niczego nie zmienia.
Wybacz.
Jacob
Przesunęłam opuszkami palców po linijkach jego listu, wyczuwając wgłębienia w miejscach, w których przycisnął długopis tak mocno, że niemal przedziurawił kartkę. Mogłam sobie z łatwością wyobrazić, jak do mnie pisze – jak kreśli koślawe litery, ze zdenerwowania zniekształcając jeszcze bardziej swoje i tak niechlujne pismo, jak przeklina, stwierdziwszy, że znowu coś źle sformułował. Może nawet swoją wielką łapą złamał niechcący długopis (wyjaśniałoby to, skąd wzięły się te wszystkie kleksy). Sfrustrowany, ściągał pewnie brwi i marszczył czoło. Gdybym wtedy przy nim była, może bym się i śmiała. Powiedziałabym coś w stylu: „Wyluzuj, człowieku, bo mózg ci eksploduje. Opisz to, co ci leży na sercu, i tyle”.
A tak, kiedy czytałam jego list po raz kolejny, chociaż znałam go już na pamięć, wcale nie było mi do śmiechu. Nie zaskoczyło mnie bynajmniej nastawienie Jacoba, o nie – wysyłając mu swój błagalny w tonie liścik za pośrednictwem naszych ojców (jakbyśmy byli w drugiej klasie podstawówki), takiej właśnie reakcji z jego strony się spodziewałam. To moja własna reakcja była dla mnie niemiłą niespodzianką. Każda przekreślona linijka listu głęboko mnie raniła – jakby krawędzie liter były ostrzami żyletek. Co więcej, za każdym z tych przekreślonych początków kryły się długie godziny cierpienia, a cierpienie mojego przyjaciela dawało mi się we znaki po stokroć bardziej niż moje własne.
Rozmyślania przerwała przykra woń przypalanego garnka napływająca z kuchni. Zerwałam się na równe nogi i zbiegając po schodach, wepchnęłam kartkę od Jacoba do tylnej kieszeni dżinsów. W żadnym innym domu świadomość, że ktoś poza mną zabrał się do gotowania, nie wywołałaby u mnie ataku paniki.
Kiedy otworzyłam gwałtownie drzwiczki mikrofalówki, słoik sosu do spaghetti, który Charlie w niej umieścił, zdążył na szczęście wykonać zaledwie jeden obrót.
– Co jest? – oburzył się Charlie. – To już nie mogę sobie sam podgrzać obiadu?
– Najpierw odkręca się wieczko – wyjaśniłam. – Kontakt z metalem mógłby zepsuć kuchenkę.
Przelawszy połowę sosu do ceramicznej miseczki, wstawiłam ją do mikrofali, nastawiłam czas i nacisnęłam „start”. Napoczęty słoik schowałam do lodówki.
Charlie przyglądał się moim poczynaniom z naburmuszoną miną.
– A makaron dobrze wstawiłem? – upewnił się.
Zajrzałam do stojącego na gazie rondla. To właśnie dobywający się z niego smród mnie zaalarmował.
– Warto od czasu do czasu zamieszać – powiedziałam, starając się przybrać możliwie neutralny ton głosu.
Sięgnęłam po drewnianą łyżkę i spróbowałam oderwać od dna garnka papkowatą masę.
Charlie westchnął.
– Co jest grane? – spytałam.
Splótł ręce na piersi, wbijając wzrok w ścianę deszczu za oknem.
– Nie wiem, o co ci chodzi – mruknął.
Tajemnicza sprawa. Co skłoniło Charliego do tknięcia garnków? I jeszcze ta mina. Zazwyczaj rezerwował ją dla mojego chłopaka, pragnąc okazać mu całym sobą znaczenie wyrażenia „niemile widziany”, ale przecież Edward jeszcze się nie zjawił. Demonstracyjne zachowanie Charliego nie miało zresztą najmniejszego sensu, bo Edward i tak dobrze wiedział, co ojciec sądzi na jego temat.
„Mój chłopak”, powtórzyłam w myślach, nie przerywając mieszania makaronu. Cóż za żałośnie nieadekwatne określenie. Zupełnie nie pasowało do roli, jaką Edward odgrywał w moim życiu – był przecież moim wybawcą, moim przeznaczeniem, moim życiem. Tyle że brzmiało to tak okropnie patetycznie. Musiałam znaleźć jakiś odpowiedni zamiennik, coś, czego można było używać w zwykłej rozmowie.
Edward zasugerował mi już, jakie mogłoby być to słowo, ale nie cierpiałam go z całego serca. Na samą myśl o nim przechodziły mnie ciarki.
„Narzeczony”. Też mi coś! Brr.
Odgoniłam natrętne myśli.
– Czy coś przegapiłam? – spytałam Charliego. Dźgnęłam grudę ciasta, aż drgnęła. – Od kiedy to gotujesz? A raczej starasz się gotować?
Charlie wzruszył ramionami.
– Nie ma takiego prawa, które zakazywałoby mi gotować we własnym domu, prawda?
– No, na prawie to znasz się lepiej ode mnie – przyznałam, spoglądając znacząco na odznakę policyjną przypiętą do jego skórzanej kurtki.
– Święte słowa – zaśmiał się.
Uświadomiłam mu chyba, że wciąż ma służbową kurtkę na sobie, bo zdjął ją i odwiesił na przeznaczonym dla niej kołku. Pas z kaburą już tam był, bo od kilku dobrych tygodni ojciec nie widział potrzeby noszenia broni na posterunek. Mieszkańcom miasteczka Forks nie spędzały ostatnio snu z powiek żadne dziwne wydarzenia – tajemnicze wilki giganty przestały nawiedzać okoliczne lasy.
Mieszając w garnku, doszłam do wniosku, że chociaż Charliego coś wyraźnie dręczyło, to on sam musiał dojrzeć do tego, żeby mi się zwierzyć. Był tak małomównym i skrytym człowiekiem, że nie miałam najmniejszych szans cokolwiek od niego wyciągnąć bez jego zgody. Pozostawało mi czekać, a biorąc pod uwagę to, że postarał się, abyśmy zasiedli razem do obiadu, miał mi do zakomunikowania coś wyjątkowo ważnego.
Odruchowo zerknęłam na zegar – o tej porze miałam w zwyczaju robić to co kilka minut. Do przyjazdu Edwarda pozostało mniej niż pół godziny.
Najgorszą porą dnia były teraz dla mnie popołudnia, a wszystko dlatego, że odkąd mój były najlepszy przyjaciel (tudzież wilkołak) Jacob Black zdradził Charliemu, że bez ojcowskiego przyzwolenia jeżdżę na motorze – zrobił to, licząc na to, że dostanę szlaban, przez co nie będę mogła się spotykać ze swoim chłopakiem (tudzież wampirem) Edwardem Cullenem – Edward mógł mnie widywać wyłącznie pomiędzy godziną dziewiętnastą a dwudziestą pierwszą trzydzieści, tylko u mnie w domu i tylko pod nadzorem srogiego spojrzenia pewnego policjanta.
O dziwo, kara za motor była surowsza niż ta, którą Charlie wyznaczył mi wcześniej za to, że przez trzy dni nie dawałam znaku życia i raz skoczyłam z klifu do morza. Musiał naprawdę nienawidzić motocykli.
Oczywiście nadal widywałam Edwarda w szkole, bo Charlie nie mógł zabronić mi do niej chodzić. No i mój ukochany spędzał prawie każdą noc w moim pokoju, ale o tym to już ojciec nie miał zielonego pojęcia. Posiadana przez Edwarda umiejętność bezszelestnego wspinania się na pierwsze piętro była niemal tak samo przydatna, co jego zdolność czytania Charliemu w myślach.
Wychodziło na to, że spędzałam bez niego tylko popołudnia, ale i tak tych kilka godzin wystarczało, by mnie zniecierpliwić. Dłużyły się strasznie. Mimo wszystko znosiłam to jednak bez protestów – po pierwsze dlatego, że zasłużyłam sobie na takie traktowanie, a po drugie, ponieważ nie chciałam ranić ojca, wyprowadzając się do Cullenów, zwłaszcza wiedząc, że już niedługo opuszczę i jego, i Forks na zawsze. Była to kolejna rzecz, o której biedak nie miał pojęcia.
Charlie zasiadł za stołem z głośnym chrząknięciem, po czym rozłożył przed sobą wilgotną od deszczu gazetę. Już po kilku sekundach lektury zaczął cmokać z dezaprobatą.
– Nie rozumiem, czemu w ogóle ją kupujesz – powiedziałam. – Tylko ci skacze ciśnienie.
Puścił moją uwagę mimo uszu.
– I dlatego właśnie wszyscy chcą mieszkać w mniejszych miejscowościach! – skomentował gniewnie jakiś artykuł. – To śmieszne.
– Czym się znowu naraziły duże miasta?
– Jak tak dalej pójdzie, Seattle trafi na pierwsze miejsce krajowych statystyk policyjnych! Pięć nierozwikłanych morderstw w ciągu dwóch tygodni! Że też ci ludzie mają odwagę wychodzić z domów.
– O ile się nie mylę, tato, Phoenix zajmuje wyższe miejsce w tabelach niż Seattle i jakoś przeżyłam tam tych naście lat.
Dopiero przeprowadziwszy się do spokojnego, maleńkiego Forks, tylko cudem kilkakrotnie uniknęłam śmierci. Mało tego, wciąż byłam na celowniku – na niejednym celowniku...
Zadrżała mi ręka. Łyżka, którą trzymałam, zmieniła się na chwilę w pałeczkę werbla.
– Ja tam za nic w świecie nie przeprowadziłbym się do jednego z tych molochów – stwierdził Charlie.
Postanowiłam nie ratować dłużej obiadu, tylko po prostu go zaserwować. Musiałam posłużyć się nożem do steków, żeby wykroić porcję makaronu dla Charliego, a potem dla siebie. Ojciec przyglądał mi się niczym skarcony pies. Swoją porcję pokrył pieczołowicie sosem i zabrał się do jedzenia. Zamaskowałam swoją bryłę ciasta w podobny sposób, ale entuzjazmu do tak powstałej potrawy nie udało mi się już od Charliego skopiować.
Przez jakiś czas jedliśmy w milczeniu. Ojciec powrócił do gazety, a ja sięgnęłam po mocno zniszczony egzemplarz Wichrowych wzgórz, który zostawiłam na stole po śniadaniu. Na to, aż Charlie zdecyduje się w końcu przemówić, zamierzałam poczekać w Anglii z przełomu wieków.
Dotarłam do fragmentu, w którym Heathcliff wraca po latach, kiedy Charlie odchrząknął i rzucił gazetę na podłogę.
– Masz rację – oświadczył. – Miałem powód, dla którego zabrałem się do szykowania obiadu.
Wskazał widelcem na jego kleiste szczątki.
– Widzisz, chciałem z tobą porozmawiać.
Odłożyłam książkę na bok, nie zamykając jej, żeby wiedzieć, w którym miejscu skończyłam. Była tak zniszczona, że jej kartki nie utworzyły piramidki, tylko przyległy płasko do blatu.
– Wystarczyło poprosić.
Skinął głową, ściągając brwi.
– Wiem, wiem. Następnym razem nie zapomnę. Wydawało mi się, że jeśli cię wyręczę, to będziesz w lepszym humorze.
Uśmiechnęłam się.
– I co, nie widzisz, że podziałało? Twoje talenty kulinarne rozbawiły mnie do łez. No, o co chodzi?
– Hm... Chodzi o Jacoba.
Poczułam, że rysy twarzy mi tężeją.
– Ach, tak? – wycedziłam.
– Spokojnie, Bells. Wiem, że wciąż jesteś na niego zła za tę historię z motocyklem, ale chłopak postąpił słusznie. Zachował się odpowiedzialnie.
– Odpowiedzialnie? – powtórzyłam drwiąco, przewracając oczami. – Niech ci będzie. To co z Jacobem?
Beztrosko zadane przeze mnie pytanie tak naprawdę miało dla mnie ogromne znaczenie. Co z Jacobem? Jak zamierzałam rozwiązać ten problem? Czy w moim życiu było jeszcze miejsce dla byłego najlepszego przyjaciela, czy też miałam go już zaliczać do grona moich licznych wrogów? Wzdrygnęłam się.
Charlie zrobił się nagle ostrożny.
– Tylko się nie wściekaj, dobra?
– Dlaczego miałabym się wściekać?
– To, co mam ci do powiedzenia, dotyczy też Edwarda.
Zmrużyłam oczy jak żmija.
– Tylko nie pyskuj – zaoponował Charlie szorstko. – Doceń, że pozwalam mu bywać w tym domu.
– Pozwalasz – przyznałam. – Dokładnie dwie i pół godziny dziennie. A nie mógłbyś jeszcze pozwalać mi na przebywanie poza tym domem? Tak od czasu do czasu? Też po dwie i pół godziny? Ostatnio byłam grzeczna...
Tylko się z nim przekomarzałam – przed końcem roku szkolnego nie liczyłam na żadne ustępstwa.
– Cóż, po prawdzie, właśnie do tego zmierzam...
Ku mojemu bezbrzeżnemu zdumieniu Charlie uśmiechnął się znienacka od ucha do ucha. Przez chwilę wyglądał dwadzieścia lat młodziej.
Przyszło mi zaraz do głowy pewne wytłumaczenie jego dziwacznego zachowania, ale postanowiłam nie ubiegać wydarzeń.
– Nic nie rozumiem, tato. O czym my w końcu rozmawiamy – o Jacobie, o Edwardzie czy o moim szlabanie?
Charlie znowu wyszczerzył zęby.
– Właściwie to o wszystkim naraz.
– A co jedno ma z drugim wspólnego? – spytałam, starając się nie wyjść na zbyt wścibską.
– Już ci wszystko tłumaczę – westchnął Charlie, podnosząc ręce do góry w poddańczym geście. – Tak sobie myślę, że chyba zasługujesz na przedterminowe zwolnienie za dobre sprawowanie. Jak na nastolatkę, niezwykle mało narzekasz na swój los.
Drgnęłam. Głos podskoczył mi o oktawę.
– Mówisz serio? Jestem wolna?
Skąd ta nagła zmiana? Musiała być to spontaniczna decyzja, bo Edward niczego podobnego w rozmyślaniach ojca dotąd nie wychwycił. Byłam przekonana, że przyjdzie mi znosić narzucone ograniczenia aż do wyprowadzki.
Charlie pomachał mi przed nosem palcem.
– Ale pod jednym warunkiem...
Mój entuzjazm wyparował.
– Super – jęknęłam.
– Spokojnie, Bello. To raczej prośba niż żądanie. Jesteś wolna, ale... mam nadzieję, że będziesz korzystać ze swojej odzyskanej wolności... w sposób wyważony.
– Czyli niby jak?
Charlie znowu westchnął.
– Domyślam się, że całe dnie będziesz spędzać z Edwardem...
– Nie tylko z Edwardem, z Alice też – przerwałam mu. – Przecież wiesz.
Siostra mojego ukochanego nie miała limitowanych godzin dostępu do mojej osoby i była w naszym domu częstym gościem. Charlie nie potrafił jej niczego odmówić, a ona zręcznie to wykorzystywała.
– To prawda – powiedział – ale oprócz Cullenów masz też innych znajomych, Bello. A przynajmniej miałaś.
Zapadła cisza. Patrzyliśmy sobie prosto w oczy.
– Kiedy po raz ostatni rozmawiałaś z Angelą Weber?
– W piątek w stołówce – odpowiedziałam natychmiast.
Kiedy Edward i pozostali Cullenowie wyprowadzili się z Forks bez zapowiedzi, moi znajomi ze szkoły podzielili się na dwa obozy. Nazywałam ich w myślach „ci dobrzy” i „ci źli”. „My” i „oni” też się sprawdzało. Do tej pierwszej grupy należała właśnie Angela, jej stały chłopak Ben Cheney oraz Mike Newton – ta trójka wybaczyła mi wspaniałomyślnie to, że po wyjeździe Edwarda zachowywałam się jak wariatka. Nieformalną przywódczynią „złych” była Lauren Mallory, wielbicielka rozsiewania złośliwych plotek i rzucania mimochodem kąśliwych uwag. Na jej stronę przeszły niemal wszystkie osoby, z którymi się kiedyś kolegowałam, w tym moja pierwsza koleżanka w Forks, Jessica Stanley.
Kiedy Edward wrócił, linia podziału pomiędzy dwoma obozami stała się jeszcze wyraźniejsza.
Moje kontakty z Mikiem rozluźniły się, bo zawsze był o Edwarda zazdrosny, ale Angela pozostała wobec mnie lojalna, a Ben poszedł za jej przykładem. Pomimo naturalnej awersji, jaką większość przedstawicieli rasy ludzkiej odczuwała w stosunku do wampirów, Angela dzień w dzień siadała w stołówce u boku Alice. Po kilku tygodniach zaczęła nawet wyglądać przy tym na rozluźnioną. Trudno było nie poddać się urokowi Cullenów – jeśli tylko dawało im się dość czasu, by mogli ów urok rozsiać.
– A poza szkołą? – ściągnął mnie z powrotem na ziemię Charlie.
– Tato, poza szkołą nie widuję nikogo. Mam szlaban, nie pamiętasz? A Angela i tak ma chłopaka. Ben nie odstępuje jej na krok. Hm... – Zamyśliłam się. – Gdybym naprawdę mogła robić to, na co mam ochotę, moglibyśmy spotykać się w czwórkę.
– Niezły pomysł – przyznał Charlie – ale wiesz... – zawahał się.
– Jest jeszcze Jake, prawda? Kiedyś byliście nierozłączni, a teraz...
– Czy mógłbyś wreszcie przejść do sedna? – przerwałam mu.
– Jaki dokładnie stawiasz mi warunek?
– Uważam – oświadczył surowym tonem – że niepotrzebnie porzuciłaś wszystkich znajomych dla swojego chłopaka, Bello. Po pierwsze, to bardzo nieuprzejme z twojej strony, a po drugie, należy zachować w życiu pewną równowagę. Wtedy, we wrześniu...
Wzdrygnęłam się.
– Nie chcę być okrutny – ciągnął – ale gdybyś miała wtedy oparcie w większej liczbie osób, może byś się nie... może uniknęłabyś tego, co ci się przytrafiło.
– Nawet najbardziej zgrana paczka przyjaciół by mi nie pomogła – burknęłam.
– Kto wie, kto wie.
– A twój warunek? – przypomniałam mu.
– Proszę, postaraj się nie spędzać całego czasu wolnego z Edwardem. Zachowaj równowagę.
Pokiwałam powoli głową.
– Rozumiem, równowaga. Okej. Czy dasz mi jakiś grafik, w którym będę odhaczać konkretne spotkania?
Machnął gniewnie ręką.
– Nie przesadzaj. Po prostu nie zapominaj, że oprócz Edwarda istnieją inni młodzi ludzie.
Nie wiedział, że musiałam o nich zapomnieć i że bardzo mi to ciążyło. Po ukończeniu szkoły, dla ich własnego bezpieczeństwa, miałam przestać się z nimi widywać na dobre.
Czy lepiej spędzać z nimi jak najwięcej czasu, póki jeszcze mogłam, czy powinnam raczej zacząć ich unikać już teraz, żeby przyzwyczaić się do czekającej nas rozłąki? Ta druga opcja mnie przerażała.
– Jacob też do nich należy – dodał Charlie, po raz kolejny wyrywając mnie z zadumy.
Jacob... Tu sytuacja była jeszcze bardziej skomplikowana. Potrzebowałam dłuższej chwili, żeby dobrać właściwe słowa.
– Jacob może robić trudności.
– Blackowie są dla nas jak rodzina, Bello – pouczył mnie Charlie ojcowskim tonem. – A Jacob był twoim bardzo dobrym przyjacielem.
– Wiem, kim dla mnie był.
– Nie tęsknisz za nim choć trochę? – spytał, tracąc cierpliwość.
W moim gardle znikąd pojawiła się klucha. Musiałam odkaszlnąć, by móc odpowiedzieć.
– Ależ tęsknię. Oczywiście, że za nim tęsknię. Bardzo mi go brakuje.
Mówiąc to, wbijałam wzrok w ziemię.
– Więc czemu tak trudno ci się z nim pogodzić?
Tego, niestety, nie miałam prawa szczegółowo mu wyjaśnić. Zwykli ludzie – prawdziwi ludzie, tacy jak ja czy Charlie – nie powinni byli wiedzieć o tym, że ich świat zamieszkiwały znane z legend potwory. Odkąd sama się o tym dowiedziałam, groziło mi śmiertelne niebezpieczeństwo. Nie miałam zamiaru narażać nikogo ze swoich bliskich na takie ryzyko.
– Widzisz... – zaczęłam wolno. – Co do tej mojej przyjaźni z Jacobem... Właśnie w tej kwestii nie możemy się dogadać. Cały problem tkwi w tym, że Jake’a taki stan rzeczy nie do końca satysfakcjonuje.
Nie kłamałam, ale wykorzystałam fakty w naszym konflikcie najmniej istotne. Tak naprawdę chodziło o to, że sfora wilkołaków, do której należał Jacob, nienawidziła z całego serca wampirzej rodziny Edwarda, a przy okazji i mnie, bo planowałam do tej rodziny dołączyć. Nie sposób było omówić takiej różnicy zdań w jednym liściku, a Jacob nie odbierał moich telefonów. Teoretycznie mogłam spotkać się z nim osobiście, ale na to z kolei nie wyrażali zgody nieufni wobec wilkołaków Cullenowie.
– I co, Edward boi się konkurencji? – spytał z sarkazmem Charlie.
Zmroziłam go wzrokiem.
– Edward jest poza wszelką konkurencją.
– Ranisz uczucia Jake’a, tak go unikając. Na pewno wolałby spotykać się z tobą tylko jako przyjaciel, niż nie spotykać się z tobą wcale.
Co takiego? Teraz to ja unikałam jego?
– Moim zdaniem taki układ zupełnie go nie interesuje. Skąd w ogóle przyszedł ci do głowy ten pomysł?
Charlie zawstydził się.
– No, byłem dzisiaj u Billy’ego i tak sobie...
– Plotkujecie o nas z Billym jak jakieś dwie stare baby – pożaliłam się, wbijając widelec w tężejący na makaronie sos.
– Billy martwi się o Jacoba – powiedział Charlie. – To wszystko. To dla Jake’a trudny okres. Jest podłamany.
Skrzywiłam się, ale nie oderwałam oczu od swojego talerza.
– Po dniu spędzonym w La Push byłaś zawsze taka zadowolona z życia – westchnął Charlie.
– Teraz też jestem zadowolona z życia – warknęłam.
Kontrast pomiędzy tonem mojego głosu a treścią mojej wypowiedzi był tak duży, że błyskawicznie rozładował napięcie. Charlie wybuchnął śmiechem, a ja przyłączyłam się do niego zaraz potem.
– Okej, okej – zgodziłam się. – Równowaga.
– I Jacob.
Nie dawał za wygraną.
– Zrobię, co w mojej mocy.
– Miło mi to słyszeć. Zachowaj równowagę, Bello. Ach, byłbym zapomniał – przyszedł do ciebie list. Leży koło kuchenki.
Charlie zakończył naszą superważną rozmowę bez cienia finezji.
Nie ruszyłam się – myślałam wciąż o Jake’u. Zresztą paczkę od mamy doręczono mi zaledwie poprzedniego dnia, więc nie spodziewałam się żadnego listu. Pomyślałam, że to pewnie jakaś reklama.
Ojciec odsunął krzesło od stołu, wstał, przeciągając się, i zaniósł swój talerz do zlewu, ale zanim odkręcił wodę, podniósł z blatu grubą kopertę i rzucił ją w moim kierunku. List wylądował na stole, z rozpędu uderzając mnie w łokieć.
– Ee, dzięki – wybąkałam, zaskoczona tą natarczywością. Zrozumiałam wszystko, kiedy zobaczyłam adres nadawcy: był nim dziekanat University of Alaska Southeast. – Szybko się uwinęli – zauważyłam. – Ale chyba tu też nie zdążyłam wysłać podania w terminie.
Charlie uśmiechnął się tajemniczo. Obróciłam kopertę i posłałam mu oburzone spojrzenie.
– Jest otwarty.
– Byłem ciekawy.
– Komendant policji czytający cudzą korespondencję? Jestem w szoku. Według prawa federalnego to przestępstwo.
– Nie gadaj tyle, tylko czytaj.
Wyciągnęłam ze środka zadrukowaną kartkę oraz zgięty na pół folder z opisami oferowanych kierunków i przedmiotów.
– Moje gratulacje – powiedział Charlie, zanim zdążyłam zapoznać się z treścią przysłanego mi dokumentu. – Twoje pierwsze pozytywnie rozpatrzone podanie.
– Dzięki, tato.
– Powinniśmy przedyskutować kwestię czesnego. Mam odłożonych trochę pieniędzy...
– Nie ma mowy – przerwałam mu. – Będą ci potrzebne, kiedy przejdziesz na emeryturę. Poza tym mam przecież własne oszczędności. Pracowałam w sklepie Newtonów właśnie po to, żeby odłożyć na studia.
Większość zarobków przepuściłam na restaurowanie motocykli, ale to już była inna historia...
Charlie zasępił się.
– Niektóre z tych uczelni są bardzo drogie, Bello. Chcę cię jakoś wesprzeć. Nie musisz jechać aż na Alaskę tylko dlatego, że jest tam taniej.
University of Alaska Southeast wcale nie był tani, ale, prawda, był daleko, no i w Juneau, gdzie się mieścił, średnio przez trzysta dwadzieścia jeden dni w roku niebo było zachmurzone. Pierwszy z tych warunków postawiłam ja, drugi, rzecz jasna, Edward.
– Nie martw się o mnie, wszystko sobie obmyśliłam. W razie czego są różne kredyty studenckie i stypendia. Całkiem łatwo je dostać.
Miałam nadzieję, że zna się na tej dziedzinie jeszcze mniej niż ja, bo tak naprawdę nic na ten temat nie czytałam.
– A co z... – zaczął, ale zacisnął usta i odwrócił głowę.
– Co z czym?
– Nic, nic. Chciałem tylko... – Zmarszczył czoło. – Zastanawiałem się... jakie są plany Edwarda na nadchodzący rok akademicki.
– Edwarda?
– Chyba coś ci o tym mówił, prawda?
Rozległo się pukanie do drzwi – to mnie uratowało. Charlie przewrócił oczami, a ja poderwałam się z krzesła.
– Już otwieram! – zawołałam.
Charlie mruknął pod nosem coś, co zabrzmiało jak: „A idź mi”. Zignorowałam go i przeszłam z kuchni do przedpokoju.
Otworzyłam drzwi, jakby się paliło – moja ekscytacja była wręcz dziecinna – i oto stał przede mną: moje cudo, mój młody bóg.
Czas nie osłabił dotąd wrażenia, jakie wywierała na mnie uroda Edwarda – byłam zresztą przekonana, że nigdy to się nie zmieni. Syciłam oczy każdym detalem jego bladej twarzy: kwadratową męską szczęką, wystającymi kośćmi policzkowymi, gładkim jak marmur czołem przesłoniętym częściowo przez mokre kasztanowe włosy, łagodnym łukiem pełnych warg wykrzywionych teraz dla mnie w uśmiechu...
Jego oczy zostawiłam sobie na koniec, wiedząc, że kiedy już w nich utonę, jak nic zapomnę o całym świecie. Były obramowane gęstym wachlarzem czarnych rzęs i miały kolor ciepłego płynnego złota. Kiedy się w nie wpatrywałam, czułam się niesamowicie – jak gdyby moje kości zmieniały się w gąbkę. Spojrzenie Edwarda uderzyło mi do głowy niczym szampan – a może był to raczej efekt tego, że przestałam oddychać? Że znowu przestałam oddychać?
Za taką twarz każdy zawodowy model oddałby duszę i za obcowanie z nią taka właśnie była cena: jedna maleńka ludzka duszyczka.
Nie, nie wierzyłam w te bzdury. Zrobiło mi się głupio, że znowu sobie o nich przypomniałam, i podziękowałam losowi – często mi się to zdarzało – że jakimś cudem jestem jedyną osobą pod słońcem, której myśli pozostają dla Edwarda nierozwikłaną zagadką.
Sięgnęłam po jego dłoń i kiedy nasze palce się zetknęły, mimowolnie westchnęłam. Jak zwykle poczułam niewysłowioną ulgę – jak gdyby wcześniej dokuczał mi silny ból, który od dotyku Edwarda nagle ustał.
– Hej.
Uśmiechnęłam się, rozbawiona zwyczajnością swojego powitania.
Edward podniósł nasze splecione dłonie, żeby wierzchem swojej pogłaskać mnie po policzku.
– Jak ci minęło popołudnie?
– Dłużyło mi się strasznie.
– Mnie też.