Zaczarować przeszłość - ebook
Zaczarować przeszłość - ebook
Mia jako nastolatka podkochiwała się w Carlosie O’Connorze, ale wiedziała, że nie powinna zaprzątać sobie nim głowy: ona była córką gospodyni, a on milionerem i kobieciarzem. Gdy spotykają się po latach, Carlos z trudem rozpoznaje w pięknej eleganckiej kobiecie dawną Mię. Podoba mu się tak bardzo, że proponuje, by zaczęli się spotykać. Mia, pamiętając, jaki Carlos był kiedyś, nie wierzy w szczerość jego uczuć, lecz im bardziej się opiera, tym bardziej Carlos jest przekonany, że pragnie ją zdobyć. I wie, jak osiągnąć swój cel…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-1866-5 |
Rozmiar pliku: | 698 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Mia Gardiner była sama w domu. Właśnie szykowała kolację dla matki, kiedy nagle rozszalała się burza. Rzuciła wałek i zaczęła biegać po dużym, starym domu, należącym do zamożnej rodziny O’Connorów, zamykając wszystkie okna i drzwi przy akompaniamencie bębnienia kropli deszczu o dach.
W chwili, gdy dotarła do otwartych drzwi frontowych, z panującego na zewnątrz mroku wyłoniła się tajemnicza postać. Omal nie umarła ze strachu w ciągu tych kilku sekund, które upłynęły, zanim rozpoznała przybysza.
– Carlos, to ty! – Przyjrzała się uważnie twarzy mężczyzny i zauważyła krew spływającą z paskudnego rozcięcia na skroni. – Co się stało?
– Wiatr złamał gałąź i pech chciał, że spadła mi na głowę – wyjaśnił słabym głosem.
Mia oparła rękę na jego ramieniu.
– Chodź ze mną. Opatrzę cię.
– Wystarczy mi mocny drink – powiedział, zanim zachwiał się na nogach.
– Oczywiście – odparła, po czym zaprowadziła go do części przeznaczonej dla pracowników i posadziła na kanapie w małym salonie połączonym z kuchnią.
Carlos O’Connor położył się i zamknął oczy, jęcząc cicho. Tymczasem Mia bezzwłocznie przystąpiła do działania.
Pół godziny później z zadowoleniem przyglądała się schludnemu opatrunkowi. Za oknem deszcz zamienił się w grad. W pewnej chwili zgasło światło. Mia skarciła się w duchu, że nie przygotowała się na taką ewentualność, mimo że przerwy w dostawie prądu nie należały do rzadkości w tym miejscu.
Na szczęście jej matka trzymała kilka lamp naftowych w szafce kuchennej. Znalazła je bez trudu, zapaliła i rozstawiła w salonie. Kiedy ciepły blask otulił uśpionego Carlosa, przyjrzała mu się uważnie i poczuła, jak robi jej się ciepło na sercu. Nie mogła odmówić mu urody. Właściwie uważała go za uosobienie piękna. Mierzył ponad sto dziewięćdziesiąt centymetrów, miał ciemne włosy, które zawdzięczał swoim hiszpańskim przodkom, i cudowne szare oczy, które lśniły uwodzicielsko.
Kochała się w nim, odkąd skończyła piętnaście lat. Ale czy można było ją za to winić? W końcu działał na kobiety jak magnes. I nie miało znaczenia, że był od niej o dziesięć lat starszy.
W ciągu pięciu lat, które spędziła w jego rodzinnej posiadłości, znanej jako West Windward, nie widywała go zbyt często. Chociaż tutaj dorastał, z czasem przeprowadził się do Sydney. Pojawiał się jednak co pewien czas. Podczas tych krótkich, zwykle dwudniowych pobytów często jeździł konno. Mia zajmowała się jego wierzchowcami i sama uwielbiała hipikę, w związku z czym łączyła ich wspólna pasja.
Do czasu, gdy skończyła osiemnaście lat, zrozumiała, że powinna o nim zapomnieć. Carlos O’Connor był multimilionerem, a ona córką gosposi. Dzieliła ich przepaść. Dlatego mogła tylko z zazdrością przyglądać się wszystkim tym pięknym kobietom, które czasem mu towarzyszyły podczas wizyt w domu rodzinnym.
– Mia?
Wyrwana z zamyślenia spojrzała na obiekt swoich fantazji.
– Jak się czujesz? – Przyklękła obok niego. – Boli cię głowa? Widzisz podwójnie? Masz jakieś inne niepokojące objawy?
– Właściwie to mam…
– Nie jestem pewna, czy lekarz dotrze tutaj w taką pogodę – powiedziała zaniepokojona.
– Nie potrzebuję lekarza – mruknął, przyciągając ją do siebie. – Ale ciebie. Wyrosłaś na piękną dziewczynę.
Mia wydała stłumiony okrzyk, kiedy wciągnął ją na kanapę.
– Carlos! – Spróbowała odepchnąć się od jego muskularnego torsu. – Co ty wyprawiasz?
– Może spróbujesz się odprężyć, zamiast szamotać się jak wyrzucona na brzeg sardynka?
– Sardynka? – powtórzyła oburzona.
– Przepraszam za to porównanie. Co powiesz na syrenę? – Przesunął dłońmi po jej ciele, po czym objął ją mocno. – Tak, zdecydowanie bardziej przypominasz syrenę. Co ja sobie myślałem z tą sardynką…
Mia chciała powiedzieć mu, że stracił rozum, ale Carlos roześmiał się głośno, a ona mu zawtórowała. I czuła się wspaniale, uwięziona w jego ramionach, dzieląc z nim ten moment radości.
Nie zaprotestowała, kiedy zaczął ją całować. Była jak zaczarowana. Nie miała siły się opierać, kiedy szeptał jej do ucha, jakie ma cudowne usta, gładkie ciało i włosy w kolorze nocnego nieba. Drżała, kiedy jej dotykał, a później leżała spokojnie w jego ramionach, chłonąc cudowną atmosferę, i wydawało jej się, że śni.
Dwa dni później Mia opuściła posiadłość O’Connorów i udała się do Queensland, gdzie została przyjęta na studia. Przed wyjazdem pożegnała się z rodzicami, którzy byli z niej dumni, chociaż smuciła ich rozłąka z córką. Wiedziała, że ona także boleśnie odczuje ich brak. Pokrzepiała ją jednak myśl, że zostawia mamę i tatę w miejscu, które oboje kochają. Ojciec ogromnie szanował Franka O’Connora, który z małej firmy budowlanej uczynił prawdziwe imperium. Niedawno jednak potentat przeżył poważny udar i musiał przekazać stery rodzinnej firmy swojemu synowi Carlosowi.
Ich rodzinna posiadłość w Hunter Valley, West Windward, była oczkiem w głowie Aranchy O’Connor, żony Franka i matki Carlosa. Dawniej uchodziła za prawdziwą piękność i chociaż najlepsze lata miała już za sobą, nadal słynęła z doskonałego gustu.
Oczywiście wszystkiego doglądała matka Mii, poza ogrodami, o które dbał jej mąż. Do pewnego stopnia córka odziedziczyła ich talenty. Uwielbiała pielęgnować zieleń i podobnie jak matka miała oko do detali. I kochała dobrą kuchnię.
Mia wiedziała, jak wiele zawdzięcza rodzicom. Często odmawiali sobie różnych rzeczy, ponieważ woleli oszczędzać na jej edukację. Dzięki temu uczyła się w najlepszych prywatnych szkołach. Właśnie dlatego pomagała im, ile tylko mogła, podczas każdego pobytu w domu. Poza tym spełniła ich marzenia, dostając się na studia.
Mimo wszystko, kiedy dwa dni po burzy zostawiała ich za sobą, miała mętlik w głowie. Nie potrafiła zebrać myśli i nie oglądała się za siebie.ROZDZIAŁ PIERWSZY
– Na uroczystości pojawi się Carlos O’Connor – oznajmiła asystentka Mii Gardiner, Gail, głosem wyrażającym podziw.
Mia znieruchomiała na moment, zanim podjęła pracę przy kwiatach. Potem ustawiła na półce prosty wazon z długimi różami.
– To brat panny młodej – odparła, jak gdyby nigdy nic.
Gail spojrzała na swoją szefową znad listy gości.
– Skąd wiesz? Mają różne nazwiska.
– Bo są przyrodnim rodzeństwem – wyjaśniła Mia. – Mają tę samą matkę, ale różnych ojców. Ona jest o dwa lata starsza od niego.
– Skąd wiesz? – zapytała Gail.
Mia przyjrzała się swojemu dziełu i zadowolona skinęła głową.
– No cóż, niewiele szczegółów z życia O’Connorów nie przedostało się do wiadomości publicznej – odparła mgliście.
Gail wydęła usta, zanim ponownie spojrzała na listę gości.
– Tutaj jest napisane, że pojawi się z osobą towarzyszącą. Nie podano jednak jej imienia ani nazwiska. Ostatnio czytałam o jego romansie z Niną French. – Gail wzruszyła ramionami. – Przyznaję, że jest boska. A on ma tyle pieniędzy… Poza tym też jest niezwykle przystojny. Nie uważasz?
– Nie ma co do tego wątpliwości – odparła Mia, spoglądając na różowe i niebieskie hortensje na ziemi. – I co ja mam z wami zrobić? Już wiem. Będziecie wyglądały idealnie w wazie Wedgwood. A jak ty sobie radzisz, Gail?
Dziewczyna wyrwała się z zamyślenia i westchnęła.
– Właśnie miałam zająć się stołami – rzuciła wyniośle, zanim się oddaliła, popychając wózek ze sztućcami.
Wykrzywiwszy twarz w grymasie, Mia ruszyła na poszukiwania wazy.
Kilka godzin później, kiedy słońce zachodziło nad szczytem Mount Wilson, Mia nadal pracowała. Mimo to nie układała już kwiatów. Spędzała czas w swoim małym gabinecie w głównym budynku posiadłości Bellbird. To właśnie tutaj zajmowała się sprawami organizacyjnymi związanymi z uroczystościami, które odbywały się w tym miejscu.
Uwielbiała swoje obowiązki i to otoczenie. Cudowne stare meble, wazony, lampy, obrusy i piękna porcelana tworzyły niepowtarzalną atmosferę. Rozkoszując się bliskością wszystkich tych cudownych rzeczy, planowała kolejne wesela, przyjęcia urodzinowe i wiele innych. Zapewniała wykwintną kuchnię i cudowne widoki, ale punktem kulminacyjnym zawsze było Mount Wilson.
To znajdujące się na północnym krańcu Gór Błękitnych wzniesienie, na wschód od Sydney, zostało odkryte w tysiąc osiemset sześćdziesiątym ósmym roku i stopniowo zyskiwało popularność jako cudowne miejsce do życia. Oczywiście, żeby się tutaj dostać, trzeba było pokonać wąską, krętą drogę pnącą się pod górę między platanami, lipami, wiązami, bukami i ambrowcami, które wyjątkowo pięknie prezentowały się jesienią.
Zza imponujących rozmiarów bram wyzierały fragmenty budynków, często bardzo starych, skrywających urocze kominki i porośniętych bluszczem. Zapierały dech w równym stopniu co okalające je ogrody. To miejsce świadczyło o wielkim bogactwie jego mieszkańców, którzy szukali tutaj schronienia przed zgiełkiem Sydney albo woleli spędzać ciepłe dni na świeżym powietrzu, w otoczeniu pięknej przyrody.
I za niecałą dobę Juanita Lombard, przyrodnia siostra Carlosa O’Connora, miała wyjść za mąż za Damiena Millera właśnie na zboczu Mount Wilson, a konkretnie w posiadłości Bellbird. Ponieważ to matka pana młodego zarezerwowała termin, Mia nie miała pojęcia, na co się pisze, a kiedy zorientowała się w sytuacji, było za późno, żeby się wycofać bez uszczerbku dla reputacji firmy.
Wstała, wyprostowała się i potarła sztywny kark. Uznała, że wystarczy pracy jak na jeden dzień i w pełni zasłużyła na odpoczynek.
Nie mieszkała w głównym budynku, ale w domku ogrodnika. Był to niezwykły budynek, który pierwotnie miał służyć jako atelier artysty. Ściany zrobione z cegieł doskonale komponowały się z drewnianymi elementami i brukiem z piaskowca na podłodze. Ogrzewanie zapewniał piec opalany węglem, prawdziwe marzenie kucharza, a sypialnia znajdowała się na antresoli.
W takim wnętrzu Mia mogła realizować również swoją pasję, jaką była fotografia. Najchętniej uwieczniała na papierze cuda przyrody. Duże oprawione zdjęcia przepięknych krajobrazów zdobiły więc gołe ściany i doskonale prezentowały się z całym mnóstwem terakotowych doniczek pełnych roślin i z masywnymi naczyniami stołowymi.
Nieopodal znajdowały się stajnie, gdzie udała się nieco później, żeby zabrać z padoku swojego konia, Srebrnego Johna, wyczesać go i nakarmić.
Chociaż panowało lato, mgła spowijała czubki drzew, a powietrze było wystarczająco chłodne, by zaróżowić koniuszek jej nosa i policzki. Ale słońce wyglądało cudownie, skąpane w różowo-złotym morzu, więc przystanęła na chwilę, żeby je podziwiać. Obejmując Srebrnego Johna za szyję, pogrążyła się w myślach.
Kto by pomyślał, że Carlos O’Connor ponownie wkroczy w jej życie? W ułamku sekundy zalała ją fala wspomnień, od których nie potrafiła uciec. Oczami wyobraźni ujrzała Carlosa, jego ciemne jak noc włosy, oliwkową skórę i szare oczy, które potrafiły być lodowate jak Morze Północne obmywające brzegi Irlandii, skąd pochodzili jego przodkowie od strony ojca. Jak mogłaby zapomnieć te chwile spędzone w jego ramionach?
Zadrżała mimowolnie, zanim sięgnęła do kieszeni po chusteczkę. Ocierając oczy, obiecała sobie, że przetrwa kolejny dzień tak samo jak wszystkie inne.
Na szczęście, kiedy obudziła się następnego dnia rano, powitała ją piękna pogoda. Słońce prezentowało się dumnie na bezchmurnym niebie. Chociaż Mia miała opracowany plan awaryjny na deszczową aurę, z ulgą przyjęła ten dar od losu.
Wstała, założyła dżinsy i spraną koszulkę, po czym wyszła do ogrodu z kubkiem pełnym świeżo zaparzonej herbaty. Uwielbiała to miejsce, całe pięć akrów bujnej zielni, której doglądał ogrodnik Bill James. Wiele razy napotykała jego opór, kiedy decydowała, jak zagospodarować ten czy inny skrawek ziemi. Znacznie lepiej dogadywała się z jego żoną Lucy, która mieszkała w innym domku na terenie posiadłości.
Niestety, Lucy James wyjechała niedawno do Cairns, żeby jak co roku spędzić cały miesiąc z córką i sześciorgiem wnucząt, dlatego też Mia była narażona na humory Billa, który stawał się naprawdę nieznośny podczas rozłąki z żoną.
Mimo wszystko Mia uważała, że spotkało ją wielkie szczęście, kiedy podczas wycieczki do Echo Point poznała właścicielki Bellbird. Były siostrami, nigdy nie wyszły za mąż i obecnie dobiegały dziewięćdziesiątki. Były bardzo rozmowne i opowiedziały Mii o swojej posiadłości w Mount Wilson, dla której szukały przeznaczenia, odkąd same przeniosły się do luksusowego domu spokojnej starości w Katoomba.
Z kolei Mia wytłumaczyła im, że przyjechała w Góry Błękitne, żeby otworzyć firmę organizującą przyjęcia, ale nie znalazła jeszcze odpowiedniego miejsca. Staruszki szybko zaoferowały pomoc, a wkrótce biznesowe relacje przerodziły się w prawdziwą przyjaźń. Mia często odwiedzała te niezwykłe damy. Zawsze obsypywała je wtedy kwiatami i nie szczędziła im plotek, których brakowało im nie mniej niż rodzinnej posiadłości Bellbird.
Niestety, chociaż firma kwitła w najlepsze, pojawił się drobny problem w osobie bratanka uroczych staruszek i ich jedynego spadkobiercy. Mężczyzna robił wszystko, co mógł, żeby przekonać ciotki do sprzedaży posiadłości i zainwestowania pieniędzy z dużym zyskiem. Co gorsza, wkrótce miał upłynąć termin umowy najmu, którą Mia przedłużała co roku. Wiele wskazywało na to, że tym razem może się to nie udać. Wiedziała, że jeśli zostanie na lodzie, czym prędzej będzie musiała znaleźć nowe miejsce.
Dzień, w którym Juanita Lombard miała wyjść za mąż, rozpoczął się obiecująco. Pogoda dopisywała. Ogród prezentował się wspaniale, a w całym domu lśniło czystością. Panowała odświętna atmosfera, a powietrze przesycał intensywny zapach kwiatów.
Ceremonia zaślubin miała się odbyć w eleganckiej rotundzie wzniesionej w ogrodzie. Następnie goście udadzą się do Bellbird, gdzie w okazałej jadalni zjedzą świąteczny posiłek. Stoły ustawiono tak, żeby pomieściły siedemdziesiąt pięć osób. Przestronna sala, która z okazji wesela cała tonęła w bieli, robiła wrażenie głównie dzięki sufitowi z tłoczonego żelaza i długim szklanym drzwiom, które prowadziły prosto na taras i do ogrodu różanego.
Tańce miały się odbywać w atrium z podłogą wyłożoną płytkami, które zapewniały przyjemny chłód bez względu na temperaturę panującą na zewnątrz. Ponadto w ogrodzie rozstawiono nieduże stoliki z krzesłami na wypadek, gdyby ktoś zechciał zaczerpnąć świeżego powietrza albo chłonąć piękno krajobrazu.
– Wygląda nieźle – powiedziała Mia, kiedy dołączyła do niej Gail. – I widzę, że już wiozą do nas catering. Doskonale! Zaczynajmy.
Niedługo przed rozpoczęciem wesela Mia ostatni raz zerknęła do saloniku przeznaczonego dla gości panny młodej. Upewniwszy się, że wszystko zostało dopięte na ostatni guzik, popędziła do swojego domku, gdzie wzięła prysznic i wyszykowała się na wieczór.
Przed wyjściem przejrzała się w lustrze. Zawsze w takich sytuacjach stawiała na dyskretną elegancję. Zależało jej, żeby pasować do gości, a jednocześnie się nie wyróżniać. Tym razem założyła sukienkę z tajlandzkiego jedwabiu w kolorze jadeitowej zieleni, do której dobrała skórzane buty na niewysokim obcasie, złoty łańcuszek z zielonymi paciorkami i jedwabny toczek ozdobiony piórami.
Przypuszczała, że Carlos jej nie pozna. Wyglądała bowiem zupełnie inaczej niż tamta młoda dziewczyna, która nigdy nie ubierała się w nic bardziej wyszukanego od dżinsów i bawełnianych koszulek. Poza tym ciemne, niemal czarne włosy upięła ciasno z tyłu głowy, czego dawniej nigdy nie robiła. Nie zmieniły się tylko jej zielone oczy okolone rzęsami, za które Gail podobno byłaby gotowa zabić.
Wzruszając ramionami, odwróciła się od swojego odbicia i z przerażeniem odkryła, że cała się trzęsie. Była przerażona, nawet jeśli do tej pory próbowała sobie wmawiać, że spotkanie z rodziną O’Connorów nic dla niej nie znaczy.
Zrobiła kilka głębokich wdechów. Musiała być dzielna i stawić czoło przeszłości.
Niestety, trochę później, kiedy przestawiała wazę z hortensjami, nerwy ponownie dały o sobie znać. W efekcie upuściła piękne naczynie, które roztrzaskało się o kafelki.
– Mia? – zawołała Gail, pędząc w jej stronę.
– Och, tak mi przykro – wymamrotała Mia, przyciskając dłoń do ust. – Nie mam pojęcia, jak to się stało…
Gail ściągnęła brwi, omiatając wzrokiem bałagan i swoją szefową. Mimo to nie skomentowała tego niezwykłego incydentu.
– Lepiej zmień buty – poradziła tylko, wskazując mokre zielone czółenka. – Ja posprzątam.
– Dziękuję.
Odwróciła się i czym prędzej oddaliła w kierunku swojego domku. Nie zauważyła nawet dziwnego spojrzenia, które posłała jej asystentka.
Goście przybyli punktualnie. W saloniku panny młodej niemal natychmiast zapanował harmider. Otoczona stylistkami, wizażystkami, florystkami i licznymi rozgorączkowanymi kobietami Mia czuła się bezpiecznie. Wydawało się, że nikt jej nie rozpoznał.
Myliła się jednak.
Po zakończeniu przygotowań matka panny młodej, Arancha O’Connor, niezwykle elegancka w lawendowej sukni i ogromnym kapeluszu, spojrzała nagle na Mię ze słowami:
– Wiedziałam, że skądś cię znam. Jesteś Mia Gardiner.
Mia zamarła na moment.
– Tak, pani O’Connor. Nie sądziłam, że mnie pani pamięta.
– Oczywiście, że cię pamiętam! I widzę, że nabrałaś nieco… ogłady – dodała Arancha, przyglądając się uważnie młodszej kobiecie. – Najwyraźniej sporo osiągnęłaś. Chociaż z drugiej strony twoje obowiązki niewiele się różnią od tych, które wykonuje gosposia. Mam rację? Juanito, pamiętasz Mię? – zwróciła się do córki, zanim jej rozmówczyni zdążyła otworzyć usta. – Jej rodzice pracowali u nas. Matka była kucharką, a ojciec ogrodnikiem.
Juanita wyglądała przepięknie w białej sukni z koronki i tiulu.
– Cześć, Mia. Nie miałyśmy okazji lepiej się poznać, ale istotnie teraz sobie ciebie przypominam. Pewnie wprowadziłaś się do nas po moim wyjeździe. – Zerknęła na telefon spoczywający w jej dłoni. – Mamo, Carlos się spóźni i będzie sam.
Arancha prychnęła.
– Dlaczego?
– Nie mam pojęcia. – Juanita ponownie skupiła uwagę na Mii. – Czy mogłabyś zamienić nakrycie na głównym stole, tak żeby obok Carlosa nie zostało puste miejsce?
– Oczywiście – mruknęła Mia.
Zamierzała oddalić się czym prędzej, ale Arancha oparła dłoń na jej ramieniu.
– Carlos – szepnęła poufale starsza kobieta – ma piękną partnerkę. Jest nie tylko modelką, ale także córką ambasadora. Nazywa się Nina…
– Nina French – przerwała jej Mia oschłym tonem. – Słyszałam o niej, pani O’Connor.
– Niestety coś musiało jej wypaść, ale…
– Carlosowi nic nie grozi z mojej strony, pani O’Connor – rzuciła Mia. – Nawet jeśli panny French nie będzie w pobliżu, żeby go przede mną bronić.
Po tych słowach odwróciła się na pięcie. Zdążyła jednak dostrzec gniewny błysk w ciemnych oczach Aranchy.
– Idzie całkiem nieźle – szepnęła Gail nieco później, kiedy mijała swoją szefową.
Mia skinęła głową, chociaż w środku nadal cała się trzęsła. Nie mogła dojść do siebie po spotkaniu z Aranchą O’Connor. Jej umiejętność gromadzenia ludzi, talent do prowadzenia swobodnych rozmów i zdolność roztaczania odpowiedniej atmosfery przepadły, ponieważ ta kobieta zredukowała ją z pozycji doskonałego zawodowca do córki gosposi.
– Ale jego nadal nie ma – dodała Gail.
– Po prostu się spóźnia.
Gail cmoknęła z niezadowoleniem, ale się oddaliła. Mia została sama w swoim punkcie obserwacyjnym, gdzie nikomu nie przeszkadzała ani nie rzucała się w oczy. Nie mogła uwierzyć, jak łatwo dała się wyprowadzić się z równowagi.
Naprawdę wierzyła, że może zaimponować pani O’Connor. Chciała jej pokazać, że stworzyła firmę, która przyciąga bogatych i sławnych. Co więcej, potrafiła się wśród nich odnaleźć. Nosiła stroje od znanych projektantów, znała się na wykwintnej kuchni i wystroju wnętrz, a także miała doskonałe oko do detali, co często spotykało się z uznaniem, a nawet z podziwem. Ale Arancha za pomocą kilku słów zniszczyła wszystko, na co Mia pracowała, i wydobyła na powierzchnię głęboko skrywane kompleksy. Nie znalazła się ani o milimetr bliżej tego kręgu, do którego należała rodzina O’Connorów.
Pomyślała o swoich rodzicach, o tych wspaniałych ludziach, bez których ich pracodawcy nie mogliby się poszczycić pięknym domem ani cudownym ogrodem. Pokręciła głową, przygryzając dolną wargę.
I nagle jej uwagę przyciągnął ryk potężnego silnika. Ignorując gości zebranych na sali, wyślizgnęła się na dwór. Okazało się, że odgłosy wydawał samochód sportowy w kolorze metalicznej żółci. Po chwili ze środka wysiadł wysoki mężczyzna w dżinsach. Sięgnął po torbę, którą przerzucił przez ramię, po czym ruszył w kierunku Mii.
– Wiem, że się spóźniłem – powiedział. – Kim pani jest?
– Osobą odpowiedzialną za organizację tego przyjęcia – odparła wymijająco.
– Świetnie. Czy w takim razie może mi pani wskazać drogę do pokoju, w którym mógłbym się przebrać? Nazywam się Carlos O’Connor i mam poważne kłopoty. Wiem, że przegapiłem część oficjalną, ale mam nadzieję, że zdążyłem chociaż na przemówienia – kontynuował. – Jeśli nie, to moja rodzina już nigdy się do mnie nie odezwie.
– Jeszcze nie było przemówień – wyjaśniła Mia ponurym głosem. – Mogę dopilnować, żeby się z nimi wstrzymali do czasu, aż pan się wyszykuje. Proszę skorzystać z tego pomieszczenia. – Wskazała drzwi prowadzące do saloniku dla gości panny młodej.
– Muchas gracias – rzucił przez ramię, ruszając w swoją stronę.
Mia patrzyła za nim z delikatnie rozchylonymi ustami. Nie poznał jej! I chociaż właśnie na to liczyła, poczuła bolesne ukłucie w sercu, ponieważ zrozumiała, jak niewiele dla niego znaczyła, skoro tak łatwo wyrzucił ją z pamięci.
Przywołała się do porządku i szybkim krokiem ruszyła na salę, gdzie podeszła prosto do państwa młodych. Gdy tylko dyskretnie przekazała wiadomość, Juanita odetchnęła z ulgą.
– Dzięki Bogu – powiedziała słabo. – Nikt nie potrafi przemawiać tak jak Carlos. Na pewno ożywi atmosferę.
Mia skrzywiła się na te słowa, ale panna młoda kontynuowała, jak gdyby nigdy nic.
– Poza tym mama zaczęła już panikować. Była prawie pewna, że Carlos miał wypadek.
– Sądziłem, że twoja matka przestała się o niego martwić całe wieki temu – stwierdził Damien, świeżo poślubiony małżonek.
– Nie przestanie tego robić, dopóki nie znajdzie mu odpowiedniej żony – wyjaśniła kobieta z powagą.
Tego było dla Mii za wiele. Odwróciła się więc na pięcie i wyszła na korytarz. Chociaż nie miała ochoty na kolejne spotkanie z Carlosem, wolała to od spędzenia najbliższych minut z resztą jego rodziny. Poza tym nigdzie w pobliżu nie było Gail, która mogłaby ją wyręczyć.
Koniec końców udała się do saloniku, w którym zostawiła wcześniej ducha ze swojej przeszłości. Po kilkunastu minutach zaczęła ze zniecierpliwieniem zerkać na zegarek, a kiedy Carlos wciąż nie wychodził, zapukała do drzwi.
Natychmiast stanęły przed nią otworem, a jej oczom ukazał się elegancki mężczyzna w smokingu. Tylko włosy miał potargane, a w dłoni ściskał niezawiązaną jeszcze muszkę.
– Nie mogę sobie poradzić z tym cholerstwem – wycedził przez zaciśnięte zęby. – Zawsze sprawia mi trudności. Jeśli kiedykolwiek będę się żenił, nie zgodzę się na wszystkie te przebieranki. – Spojrzał na Mię, zanim podał jej niesforną ozdobę. – Skoro pani tutaj dowodzi, proszę mi z tym pomóc.
Chociaż nie podobało jej się takie aroganckie zachowanie, Mia przyjęła od niego muchę, po czym wspięła się na palce i kilkoma sprawnymi ruchami zawiązała ją należycie.
– Gotowe – powiedziała, poklepując swoje dzieło. – A teraz, proszę za mną. Wszyscy już czekają.
– Chwileczkę. – Carlos przyjrzał jej się uważnie, opierając dłonie na biodrach, zanim dodał z niedowierzaniem: – Mia?
Zamarła na moment, ale szybko odzyskała władzę nad ciałem. Skinęła głową.
– Cześć, Carlos – odparła, siląc się na swobodny ton. – Nie sądziłam, że mnie poznasz. Hm… Juanita naprawdę cię potrzebuje, więc… – Chciała się od niego odwrócić, ale ją powstrzymał.
– Dlaczego się denerwujesz?
Musiała przygryźć wargę, żeby powstrzymać się przed wyznaniem prawdy.
– Mam trochę kłopotów z tym weselem – odparła po chwili. – I tyle.
Objął ją w pasie, zanim mruknął:
– Minęło sześć… albo nawet siedem lat, odkąd ode mnie uciekłaś.
– Ja nie… – Chrząknęła. – No dobrze, uciekłam. Ale to nieważne. Posłuchaj, Carlos, to przyjęcie powoli zamienia się w katastrofę, więc moja dobra reputacja wisi na włosku. Będę ci wdzięczna, jeśli czym prędzej dołączysz do gości i wygłosisz jakąś poruszającą mowę.
– Za chwilę – powiedział, przeciągając sylaby. – No proszę! Musisz wybaczyć mój entuzjazm, ale tym razem naprawdę wyrosłaś!
Kiedy wypowiadał te słowa, przesuwał pożądliwe spojrzenie po jej ciele.
Mia przeklęła w duchu. Wiedziała, że Carlos nie ruszy się, jeśli nie będzie miał na to ochoty. Musiała więc dołączyć do jego gry.
– Ty też wyglądasz całkiem nieźle – rzuciła lekko. – Tym bardziej jestem zdumiona, że matka nie znalazła jeszcze dla ciebie odpowiedniej żony.
– Ona ma w tej sprawie najmniej do powiedzenia – odciął się oschle. – Ale czemu o tym wspomniałaś?
Mia gwałtownie wciągnęła powietrze. Musiała szybko wymyślić dobrą odpowiedź.
– Pewnie uległam nastrojowi – odparła ironicznie. – Przypominam jednak, że będzie bardzo źle, jeśli zaraz nie dołączysz do gości i nie wyciągniesz królika z kapelusza.
Przyglądał jej się przez dłuższy moment, po czym wybuchł śmiechem. Serce Mii zatrzepotało mocniej, uzmysławiając jej, jak bardzo tęskniła za tym śmiechem i za tymi dłońmi.
– Nie wiem, czego ode mnie oczekujesz – odezwał się w końcu.
– Nie obchodzi mnie, co zrobisz, ale jeśli nie zaczniesz działać, to ja zacznę wrzeszczeć wniebogłosy!