Zaczarowana zima w Olszowym Jarze - ebook
Zaczarowana zima w Olszowym Jarze - ebook
Śnieżna, mroźna, słodka i przytulna - taka jest zima w Olszowym Jarze. Otuli cię i przeniesie w inny świat, w którym wszystko jest proste i układa się tak, jak tego pragniemy.
Olszowy Jar to mała wioska, w której Weronika spędzała w dzieciństwie każde święta, ferie i wakacje. W pełnym uroku domu dziadka dziewczyna wraz z kuzynką Małgosią i przyjaciółką Patrycją przeżyła wiele beztroskich chwil.
Z czasem jednak, pochłonięte przez dorosłe życie, przestały bywać w Olszowym Jarze. Po latach Małgosia planuje powrót w rodzinne strony, a przed Weroniką, która zajmuje się projektowaniem, staje trudne, ale bardzo przyjemne zadanie: ma przywrócić duszę domowi dziadków, który stracił wiele ze swojego czaru, a także przygotować jego wystrój do zbliżających się świąt Bożego Narodzenia.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8280-377-8 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Ta książka powstawała w bardzo trudnym czasie, kiedy wojska rosyjskie zaatakowały Ukrainę. Wszyscy nagle znaleźliśmy się w nowej rzeczywistości i przeżywamy to na swój sposób. Staram się pomagać, ale często mam wrażenie, że cokolwiek robię, mówię i daję – to jest za mało i niczego nie zmienia… Ta bezsilność i poczucie beznadziei tak niekiedy przytłaczają, że trzeba znaleźć odskocznię, ucieczkę, azyl. Dla mnie tym azylem stał się Olszowy Jar i świąteczna bajka, w której chroniłam się, gdy już było nie do wytrzymania… Śnieżna, mroźna, słodka i miła. Otulała mnie i przenosiła w inny świat, w którym wszystko jest proste i układa się tak, jak tego pragniemy, a w wigilijny wieczór znikają wszelkie problemy i cichną kłótnie…
Mam nadzieję, że Wam też poprawi nastrój i choć na chwilę pozwoli zapomnieć o tym, co złe i podłe.ROZDZIAŁ 1
Październik w biurze architektoniczno-projektowym, w którym pracowała Weronika, był zwykle gorącym okresem, bo wiele osób właśnie wtedy uznawało, że ich domy czy miejsca pracy prezentują się niezbyt atrakcyjnie i przydałby im się lifting – i oczywiście, wszystko musi być gotowe przed świętami. Tym razem Weronika miała tej pracy jeszcze więcej, bo władze miasta ogłosiły konkurs na wykonanie projektu budynku, który miałby stanowić centrum kulturalne i biznesowe – z salami konferencyjnymi, mniejszymi i większymi biurami, miejscem na wystawy i spotkania – a ona bardzo chciała wziąć w nim udział. Początkowo namawiała do tego swoich pracodawców, ale oni kręcili głowami i odrzucali wszystkie jej argumenty stwierdzeniem:
– Szkoda czasu. Wszelkie przetargi i konkursy w naszym mieście to jedna wielka lipa, od początku są ustawione.
Mimo to kontynuowała prace nad projektem, w nadziei, że uda jej się ich przekonać. Barbara i Bartek, nazywani przez pracowników BarBarem, prowadzili firmę od trzydziestu lat. Weronika trafiła do nich jeszcze w czasie studiów i miała wówczas wrażenie, że świat stanął przed nią otworem. Cieszyła się, że może się od nich uczyć, i chłonęła tę wiedzę z wielkim zapałem, ale z czasem zapał słabł, a ona nie wiedziała, dlaczego tak się dzieje. Teraz dopiero, gdy szefowie ją zbyli w kwestii konkursu, zrozumiała: mimo tylu lat współpracy jej zdanie nic dla nich nie znaczyło, jej pomysły nie miały szans się przebić, bo to oni podejmowali każdą decyzję.
– Nawet nie chcą spróbować – żaliła się swojej najlepszej przyjaciółce Patrycji, siedząc u niej w mieszkaniu. – Nawet nie zerknęli na mój projekt, a przecież pracowałam nad nim od lipca, gdy tylko ogłosili ten konkurs. To chyba najlepszy projekt, jaki w życiu zrobiłam!
– Pokaż! – Patrycja wzięła laptop Weroniki i zaczęła przeglądać plik.
Patrycja i Weronika znały się i przyjaźniły dosłownie od przedszkola. Przez wiele lat mieszkały na tym samym osiedlu i były praktycznie nierozłączne. Razem chodziły do zerówki, potem do podstawówki i liceum, gdzie dołączyła do nich Gosia, kuzynka Weroniki. Dziewczyny tworzyły zgrane trio i świetnie się uzupełniały. Zresztą Patrycja i Małgosia znały się już wtedy dość dobrze, bo zanim ojciec Weroniki obraził się na swoją siostrę, często jeździły do Olszowego Jaru, gdzie mieszkała ciotka Weroniki, a mama Małgosi, i spędzały tam niezapomniane wakacje i zimowe ferie.
„Ach, to były czasy…” – pomyślała Weronika, patrząc na pochyloną nad laptopem przyjaciółkę i wracając we wspomnieniach do długich letnich dni, podczas których biegały po polach, pływały w rzece, eksplorowały lasy albo bawiły się na dyskotekach w remizie strażackiej, a także do zimowego szaleństwa na sankach, nartach, łyżwach, lepienia bałwanów i urządzania walk na śnieżki z miejscowymi chłopakami.
Olszowy Jar był wioską, z której pochodzili ojciec Weroniki i matka Małgosi, Marta. Rodzinny dom przez wiele lat stanowił miejsce, w którym spędzali wszystkie święta, wakacje, ferie i weekendy, dopóki nie doszło do kłótni, która sprawiła, że rodzice Weroniki przestali bywać w rodzinnej miejscowości. Kłótnię wywołała decyzja babci Weroniki, która po śmierci męża zdecydowała się podzielić majątek między dwójkę swoich dzieci. Na młodszą córkę, matkę Małgosi, przepisała dom i otaczający go ogród oraz połowę sadu i dwie stajnie.
– Marta przecież mieszka tutaj z mężem i córką, wszystkim się zajmuje, nigdy nie opuściła Olszowego Jaru – tłumaczyła swoją decyzję.
Starszemu synowi, ojcu Weroniki, który od dawna już żył w mieście, gdzie pracował w dużym szpitalu jako chirurg, zapisała część lasu otaczającego dom, połowę sadu oraz trzecią ze stajni i dużą stodołę. Wydawało jej się, że to sprawiedliwe, bo wcześniej oboje z mężem zapłacili mnóstwo pieniędzy, aby zapewnić synowi dwuletnie praktyki w klinice w Szwajcarii – łapówka dla urzędnika, który wydawał decyzje, kosztowała ich wiele, ale wiedzieli, że taka praktyka zapewni ich synowi dobrą przyszłość. Ojciec Weroniki uznał jednak, że majątek został niesprawiedliwie rozdzielony i po wielkiej awanturze, którą urządził swojej siostrze, przestał bywać w rodzinnej wsi. Pojechał tam tylko cztery lata później, na pogrzeb matki, ale nie został na stypie i nie zamienił z Martą ani słowa.
„Jak można być tak głupio upartym?” – myślała Weronika.
Weronika i Małgosia nie pozwoliły jednak, żeby zatwardziałość ojca i jego absurdalny gniew na siostrę zniszczyły ich przyjaźń. Kiedy wybuchł spór, miały po piętnaście lat i zdążyły zdać egzaminy do tego samego liceum w Warszawie. Obie zamieszkały w internacie i na wakacje nadal jeździły do Olszowego Jaru, a rodzicom Weronika mówiła, że wyjeżdża na obóz harcerski. Ciotka Marta przyjmowała bratanicę serdecznie, godziła się utrzymywać to w sekrecie i bardzo żałowała, że jej brat tak się zachowuje. Próbowała wielokrotnie dzwonić do niego, pisała listy, kilka razy nawet pojechała osobiście i proponowała, że przepisze mu połowę domu – ale rzucał tylko chłodne: „Niczego nie potrzebuję” – i kończył rozmowę.
W tych wakacyjnych wyjazdach często uczestniczyła też Patrycja. Trzymały się razem aż do matury i dopiero na studiach ich drogi się rozeszły. Weronika poszła na wymarzoną architekturę i projektowanie, Patrycja zaś zdecydowała się studiować finanse i księgowość i dziś była szefową firmy, która świetnie sobie radziła na trudnym rynku. Małgosia natomiast, będąc na pierwszym roku studiów chemicznych, poznała Krystiana i zakochała się tak, że po trzech miesiącach ogłosili zaręczyny i wyznaczyli datę ślubu. Żeby zarobić na wesele, zaczęli rozglądać się za rozmaitymi ofertami pracy i tak trafili oboje na casting do filmu. Krystian przepadł po pierwszym etapie, ale Małgosia dostała jedną z głównych ról. Film, który wcale nie zapowiadał się obiecująco, odniósł duży sukces i wkrótce Małgosia znalazła się na okładkach kilku pism i otrzymała propozycje kolejnych ról. Przyjęła każdą z nich, bo zależało jej na pieniądzach.
– Nie wiem tylko, czy zdołam pogodzić aż trzy plany zdjęciowe – mówiła z obawą. Udało jej się, ale zapłaciła za to oblaniem czterech egzaminów na studiach, więc zdecydowała się je rzucić i nie podchodziła do poprawek. Później wzięła udział w kilku lukratywnych kampaniach reklamowych i na tym polu także odnosiła spore sukcesy. Propozycje zaczęły płynąć z różnych stron. Zagrała nawet w Hollywood, ale ten świat wydał jej się zbyt nadęty i sztuczny, więc wróciła szybko do Europy. I mimo że od wielu lat Gosia robiła zawrotną karierę we Francji, pozostawała w bliskim kontakcie i była na bieżąco ze wszystkimi meandrami życiowymi przyjaciółek. Dla Weroniki była jak siostra.
– To jest rzeczywiście świetne! – Głos Patrycji oderwał Weronikę od wspomnień. – Wyślij ten projekt!
– Ale szefowie…
– Miej ich w nosie! Nie jesteś ich własnością, skoro oni nie chcą, nic nie stoi na przeszkodzie, żebyś sama wzięła udział w tym konkursie. Nie jako firma, tylko jako ty. No chyba że masz w umowie jakąś klauzulę, że ci nie wolno?
– Nie mam.
– No to wysyłaj!
Weronice wcześniej nie przyszło do głowy, że mogłaby tak po prostu sama się zgłosić. „To byłby sprawdzian dla moich umiejętności” – pomyślała po słowach przyjaciółki.
– Wysyłaj! – powtórzyła stanowczo Patrycja.
– Wiesz, chyba tak zrobię – odpowiedziała z wahaniem, ale oczy jej rozbłysły. – Tylko nie tak od razu, muszę jeszcze go przejrzeć, sprawdzić, czy na pewno wszystko jest w porządku, no i…
– Jak cię znam, przeglądałaś go już tysiąc razy! – przerwała jej Patrycja. – Nika, wysyłaj to w tej chwili!
– Termin upływa za dwa tygodnie – zaprotestowała słabo Weronika, bo doskonale wiedziała, że przyjaciółka ma rację. Projekt sprawdziła może nawet i dwa tysiące razy i wydawał jej się bardzo dobry, a jednak wciąż do niego zerkała, zastanawiała się, czy czegoś nie przegapiła, dopieszczała szczegóły.
– Wysyłaj! – rozkazała Patrycja, splatając ręce na piersiach. – I to już! Perfekcjonizm nie jest zły, ale perfekcyjny perfekcjonizm to syndrom wymagający leczenia. No, już, chcę widzieć, jak klikasz „wyślij”. Bo jak nie, to zaraz zadzwonię do Gochy i wtedy dopiero zobaczysz!
– Dobra, masz rację… – Weronika otworzyła roboczą kopię e-maila, którą miała gotową od dwóch miesięcy, przeczytała jeszcze raz, załączyła plik z projektem, przeżegnała się – i kliknęła „wyślij”.
– Alleluja! – zawołała Patrycja. – A teraz chodź na balkon, bo w taki dzień szkoda siedzieć w czterech ścianach! Kocham jesień w takim wydaniu.
– Ja też… – powiedziała Weronika, rozsiadając się w rattanowym fotelu na wąskim balkonie przyjaciółki. – Ten październik bardziej przypomina sierpień… Gdyby nie te kolorowe drzewa, można by było pomyśleć, że mamy środek lata.
– Tak… A wczoraj w galerii widziałam już w jednym sklepie bożonarodzeniową wystawę!
– No coś ty? W październiku?! Nawet dla takiego bożonarodzeniowego bzika jak ja to trochę za wcześnie…
– Akurat! Jak cię znam, to masz już kupione prezenty gwiazdkowe – prychnęła Patrycja, po czym przymknęła oczy i wystawiła twarz do słońca. Jej szafirowe włosy zalśniły w jego blasku. Uwielbiała eksperymentować z kolorami włosów, w przeciwieństwie do Weroniki, bo ta w swoje trzydzieste urodziny postanowiła nie walczyć dłużej z naturą i przestała farbować włosy, które tuż po dwudziestce zaczęły siwieć, podobnie jak u jej mamy. Teraz nosiła z dumą swoje bielutkie kosmyki, choć jeszcze podczas studiów były źródłem jej kompleksów. Dziś uczyniła z nich swój znak firmowy, a współpracownicy nazywali ją Białą Damą. Tylko mama biadoliła nad tym, że córka tak się postarza. „Gdybyś miała dwadzieścia lat, to jeszcze bym rozumiała, ale w twoim wieku powinno się robić wszystko, żeby wyglądać młodziej!” – mówiła. Weronika puszczała te uwagi mimo uszu, bo im bliżej jej było do czterdziestych urodzin, tym bardziej była pogodzona ze sobą i stawała się dla siebie mniej surowa, choć do pożegnania się na dobre z wewnętrznym krytykiem było jeszcze daleko. Teraz, siedząc na balkonie obok Patrycji, uśmiechała się pogodnie i czuła spokój, jaki osiąga się tylko wtedy, gdy człowiek zatrzymuje się i naprawdę celebruje obecną chwilę.
– Dzięki, że mnie zmobilizowałaś do wysłania tej oferty – powiedziała i poklepała Patrycję po udzie. – Gdyby nie to, pewnie spędziłabym kolejny wieczór na przeglądaniu mojego projektu i narzekaniu, że BarBar podcina mi skrzydła…
– No przecież wiem, panno perfekcjonistko!
Roześmiały się. Kilka minut później zawibrowała komórka Patrycji, przerywając im delektowanie się pięknym popołudniem.
– Niech to szlag, muszę jeszcze wrócić do biura – mruknęła Patrycja, kiedy już się rozłączyła. – Przede mną przeprawa z klientem, który uważa, że mu wyliczyliśmy zbyt wysokie przychody…
– Na mnie i tak już czas.
Weronika wyszła od przyjaciółki i ruszyła w stronę swojego osiedla. Czekał ją dość długi spacer, ale w taki piękny dzień nie miała nic przeciwko temu. Skręciła na miejski skwer, gdy zadzwonił jej telefon.
– Dzień dobry, tato.
– Mam dla ciebie zaproszenie do naszego klubu na turniej tenisa.
Weronika jęknęła w duchu. Tata przez wiele lat był wziętym chirurgiem, a teraz, gdy przeszedł na emeryturę, utrzymywał kontakty z dawnymi znajomymi i niektórymi pacjentami, czego efektem był właśnie elitarny (w ich mniemaniu) klub, gdzie grali w tenisa i golfa albo prowadzili dysputy na rozmaite tematy. Dla Weroniki, która kilka razy została uszczęśliwiona takim zaproszeniem, był to po prostu klub pełen snobów, dla których metka na koszulce czy marka butów stanowiły o wartości człowieka.
– Wiesz, że nie lubię tenisa – zaczęła ostrożnie, ale tata nigdy nie słuchał tego, czego słyszeć nie chciał. Rozwodził się właśnie nad jakością kortu i talentem syna jego przyjaciela.
„Ach, to o to chodzi” – olśniło Weronikę. Od czasu do czasu tata albo mama w taki właśnie – według nich – subtelny sposób, próbowali ją swatać z rozmaitymi synami kolegów lub koleżanek.
– Kiedy ten turniej? – Weszła mu w słowo, bo słuchanie o tym, kto ile zarabia, czym jeździ i jaki ma dom, nigdy jej nie interesowało.
– Dwudziestego drugiego października o osiemnastej.
Ucieszyła się, słysząc tę datę, bo oznaczało to, że nie będzie musiała kłamać i zmyślać.
– Nie mogę wtedy – powiedziała, starając się, by nie brzmiało to zbyt radośnie. – Jestem umówiona z nową klientką, dziennikarką z magazynu „Twoja Dobra Przestrzeń”.
– Ty poprowadzisz spotkanie? – W głosie ojca było tyle zdumienia, jakby Weronika miała dwa lata i nie potrafiła sama korzystać z toalety. A z drugiej strony musiała przyznać, że to zdumienie było uzasadnione, bo w ciągu kilkunastu lat współpracy nie zdarzyło się jeszcze, żeby pierwsze spotkanie z ważnym klientem odbył ktoś inny niż BarBar.
– Tak, ja. – Cieszyła się, że szefowie wreszcie jej zaufali i dali takie zadanie, choć zdawała sobie sprawę, że stało się tak tylko dlatego, że po prostu nie mieli innego wyjścia. Tego dnia czekało ich spotkanie w Warszawie z bardzo obiecującym klientem, uznali więc, że lokalną dziennikarkę mogą zostawić najbardziej doświadczonej pracownicy.
– Ale na pewno znajdziesz wolną chwilę. Relaks na świeżym powietrzu dobrze ci zrobi! Zresztą jakie zlecenie może wam dać dziennikarka z takiego piśmidła, o którym nikt nie słyszał? W klubie tenisowym można za to trafić na ludzi sukcesu, naprawdę poważnych graczy! – Ojciec rozłączył się, uznając sprawę za załatwioną, a Weronika pokręciła głową i westchnęła. Uodporniła się już na taki ton i teraz reakcje rodziców na to, co w jej oczach było sukcesem, a w ich – dziecinadą, nie były w stanie całkiem zepsuć jej radości, choć nadal bolały. To spotkanie z klientką uważała za swoją dużą szansę i krok naprzód w karierze. Jeśli dobrze jej pójdzie, może BarBar częściej będzie jej powierzać bardziej odpowiedzialne zadania?ROZDZIAŁ 2
Weronika wróciła do domu i resztki jej dobrego nastroju wyparowały na widok Leona, który spał na kanapie.
„Czyli dalej nie ma żadnej oferty. No ale co w tym dziwnego, skoro pewnie nie ruszył się z tej kanapy przez cały dzień” – pomyślała i poszła do kuchni, bo dopiero teraz uświadomiła sobie, że oprócz kawy, wypitej w towarzystwie Patrycji, i bułeczki cynamonowej, którą poczęstowała ją koleżanka z biura, nie miała nic w ustach od rana. Ale gdy otworzyła lodówkę, zobaczyła puste półki, jeśli nie liczyć jednego zaschniętego kawałka sera. „Super”.
W chlebaku znalazła suchą kromkę chleba i aż się zagotowała ze złości. Leon miał rano zrobić zakupy. Zostawiła mu nawet listę i pieniądze, ale jak zwykle nie znalazł czasu. Weronika stłumiła w sobie chęć obudzenia go i zrobienia awantury, bo wiedziała, że takie rzeczy na niego nie działają. Był odporny na wszelką krytykę i za każdym razem po takiej jednostronnej kłótni wychodziło na to, że to ona się czepia wszystkiego.
„Koniec z tym, dłużej tego nie wytrzymam!” – uznała, ubrała się i wyszła z mieszkania, kierując się w stronę baru na rogu.
Zjadła naleśniki z bananami, zastanawiając się nad tym, czy jest sens dłużej utrzymywać związek z Leonem. Znali się od trzech lat, a od pół roku ze sobą mieszkali. Nie planowali wspólnego życia, nie był to naturalny krok dalej w ich znajomości – po prostu Leon, zajmujący się modelingiem, poprosił ją pewnego dnia, żeby mógł u niej przez chwilę pomieszkać.
– Facet, który wynajmował mi mieszkanie, wraca do kraju – powiedział. – Mogę się u ciebie zatrzymać na moment, zanim znajdę coś innego? Wiesz, hotele są cholernie drogie, a poza tym, może czas, żebyśmy się do siebie bardziej zbliżyli?
Zgodziła się. Lubiła się z nim spotykać, w łóżku było im świetnie, od czasu do czasu spędzali razem urlop i zawsze dobrze się bawili, więc uznała, że to może być początek poważniejszej relacji, ale już po pierwszym tygodniu wspólnego mieszkania miała ochotę zamordować Leona. Zachowywał się jak mały chłopiec, któremu się wydaje, że lodówka zapełnia się w magiczny sposób, obiad gotują krasnoludki, a pranie robi dobra wróżka. Kłócili się o to nieustannie czy raczej: Weronika zwracała mu uwagę, a on tylko wzruszał ramionami, zmieniał temat albo obracał wszystko w żart. Wytrzymała miesiąc i już chciała mu powiedzieć, że ma się wyprowadzić, gdy zachorowała na covid. Nie przechodziła choroby bardzo ciężko, ale przez kilka dni musiała zostać w łóżku, a Leon troskliwie się nią zaopiekował, więc kiedy gorączka spadła i zniknęły bóle mięśniowe, Weronice było po prostu głupio mówić mu o wyprowadzce.
„Wyjdę na wredną, niewdzięczną sukę” – myślała. „Odczekam jeszcze trochę”.
I tak z „na chwilę” zrobiło się kilka miesięcy, podczas których coraz bardziej przekonywała się, że ona i Leon to dwa skrajnie różne światy. Lubili inne filmy, słuchali odmiennej muzyki, różniły się nawet ich wyobrażenia na temat idealnego wieczoru. Podejście do zawodowych obowiązków też prezentowali zupełnie inne: Weronika uwielbiała swoją pracę, angażowała się w nią czasami nawet zbyt mocno, aktywnie szukała klientów dla firmy, podczas gdy Leon po prostu czekał na oferty i łaskawie wybierał te, które mu odpowiadały. Problem w tym, że ostatnio nie dostawał żadnych ofert, a chodzenie na castingi uważał za upokarzające, więc siedział w domu, sfrustrowany, coraz bardziej rozleniwiony i często zdarzało mu się topić smutki w alkoholu.
– Ja nie umiem tak handlować sobą – tłumaczył, kiedy Weronika pokazywała mu ogłoszenia o castingach. – Nie mam już dwudziestu lat, jestem dojrzałym mężczyzną i wyrobiłem sobie markę, która powinna wystarczyć.
Marka jednak nie wystarczała, bo choć czterdziestopięcioletni Leon ciągle wyglądał świetnie, to jednak był w wieku, w którym w tym zawodzie przechodzi się już na emeryturę. W efekcie Weronika utrzymywała go i powoli zaczynała mieć tego dosyć. Nie chodziło o to, że brakowało jej pieniędzy – zarabiała całkiem dobrze. Po prostu wracając do domu, chciała mieć święty spokój, a Leon często zapraszał znajomych, żeby pomogli mu przegnać smutki, i kiedy przychodziła z pracy, zastawała imprezę, która kończyła się bałaganem, pustą lodówką i wietrzeniem mieszkania z dymu papierosowego. Wreszcie zażądała, aby zapraszał znajomych do lokali, i kategorycznie zabroniła mu urządzania imprez w jej mieszkaniu. Po kilku awanturach Leon zmienił styl i zapraszał znajomych w czasie, gdy ona była w pracy, ale i tak zawsze poznawała, kiedy to robił.
„Mam tego dosyć” – pomyślała po raz setny, płacąc za obiad. Uświadomiła sobie, że od paru tygodni nie miała nawet jednego spokojnego wieczoru, chociaż zawsze tak bardzo to lubiła. Uwielbiała ten moment, gdy wracała z pracy do domu, zrzucała buty, zakładała wygodne ubranie, owijała się kocem i siedziała na kanapie z filiżanką kawy i ciekawą książką. „Muszę odzyskać swoje życie”.
Wstąpiła do piekarni i kupiła dla siebie dwie hermetycznie zamknięte kanapki. Po powrocie do domu włożyła je do lodówki, umyła się i przebrała do spania. Leon nadal leżał na kanapie, aż poczuła ukłucie niepokoju. „Może coś mu się stało?” – pomyślała.
Pochyliła się nad nim i odrzuciło ją od zapachu przetrawionej wódki i papierosów. Poczuła na twarzy jego cuchnący oddech, klatka piersiowa mężczyzny unosiła się miarowo. „Czyli to nie zawał”.
Miała ochotę szarpnąć nim i zmusić do przebudzenia, ale uznała, że to nie ma sensu. W tym stanie i tak niewiele do niego dotrze, a ona tylko niepotrzebnie się zdenerwuje.
„Załatwię to jutro” – zdecydowała i poszła do swojej sypialni. Na osobne sypialnie zdecydowała się już po dwóch tygodniach wspólnego zamieszkiwania, bo Leon uwielbiał do późna oglądać telewizję, podczas gdy ona unikała patrzenia w jakiekolwiek ekrany przed zaśnięciem, a dźwięki telewizora jej przeszkadzały. „Żyjemy jak stare, zmęczone sobą małżeństwo”.
Rano, kiedy szykowała się do pracy, Leon nadal leżał na kanapie, tylko już nie na wznak, lecz na boku. Weronika stłumiła w sobie chęć wylania na niego kubka lodowatej wody, zjadła dwie kanapki i wyszła, obiecując sobie, że jeszcze dzisiaj z nim porozmawia i każe szukać mieszkania. Szła do firmy na piechotę, bo budynek był oddalony o dwa kilometry i w pewnym momencie uznała, że codzienny spacer dobrze jej zrobi dla zdrowia, a przy tym uwielbiała tę chwilę, gdy skręcała w najbardziej reprezentacyjną ulicę w mieście i zwalniała, żeby przyglądać się wystawom. Zawsze podziwiała kreatywność ich autorek, a teraz nie mogła się już doczekać, kiedy wystrój zmieni się na świąteczny.
„Pewnie tuż po święcie zmarłych, jak zwykle” – uznała i uśmiechnęła się do siebie. Nie przeszkadzało jej to wcale, bo w świętach Bożego Narodzenia lubiła wszystko, a czas oczekiwania na nie uważała za najprzyjemniejszy w ciągu całego roku. Czuła się wtedy, jakby znów miała siedem lat i czekała na Świętego Mikołaja. I co roku zapominała o tym, że kiedy te wyczekane święta już nadchodzą, zawsze przynoszą jej duże rozczarowanie…
Na razie na wystawach dominowały barwy jesieni i Weronika zatrzymała się, żeby obejrzeć najnowszą ofertę księgarni, wabiącą z daleka hasłem: „Najlepsze lektury na długie jesienne wieczory. Dla każdego coś dobrego!”. Uświadomiła sobie, że od dawna nie miała czasu na spokojny wieczór z książką, i postanowiła, że dziś po pracy pójdzie do księgarni i coś sobie wybierze.
„A potem usiądę w fotelu z kubkiem gorącej herbaty i dam się porwać jakiejś autorce do jej świata” – pomyślała.
Z daleka zobaczyła już biurowiec, w którym miała siedzibę jej firma. Żałowała, że szef i szefowa nie wybrali bardziej interesującego budynku, tylko taki zwyczajny, bez pomysłu. Zawsze sobie wyobrażała, że gdyby ona miała założyć własną firmę, wybrałaby na biuro jakieś intrygujące, niebanalne miejsce, żeby klienci od razu mieli przedsmak jej kreatywności. „Może kiedyś rzeczywiście będę miała własne biuro projektowe i będę mogła realizować swoje pomysły…” – rozmarzyła się.
Właśnie mijała skwer, obok którego rozciągał się pusty plac przeznaczony przez władze miasta na centrum konferencyjne. Przypomniała sobie, że wysłała wczoraj projekt na konkurs, i przystanęła, a serce mocniej jej zabiło.
„Mam nadzieję, że stanie tutaj mój budynek” – pomyślała, patrząc na duży teren, jakby widziała go po raz pierwszy, choć przechodziła tędy codziennie, a w trakcie pracy nad projektem przyglądała mu się z uwagą setki razy.
Przed budynkiem firmy czekała na nią mama. Obrzuciła Weronikę krytycznym spojrzeniem i zmarszczyła brwi.
– Kiedy ty wreszcie zaczniesz się kobieco ubierać? – zapytała na przywitanie.
Weronika spojrzała na swój zielony żakiet, białą bluzkę z koronkową wstawką, obcisłe czarne spodnie z zielonymi lampasami i czarne baleriny.
– Serio robią takie zestawy także dla mężczyzn? – zapytała, na co matka tylko prychnęła.
– Gdybyś zamiast tych spodni miała plisowaną spódnicę, wyglądałoby to bardzo szykownie, modnie i dziewczęco – stwierdziła, poprawiając własną plisowaną spódnicę.
– Czemu zawdzięczam tę poranną wizytę? – zmieniła temat Weronika, powstrzymując się przed dodaniem uwagi, że po ukończeniu trzydziestego dziewiątego roku życia bycie „dziewczęcą” jest chyba trochę dziwaczne.
– Ojciec mi powiedział, że będziesz sama prowadzić spotkanie z klientką, więc pomyślałam, że przyda ci się kilka rad. No i przyniosłam ci wizytówkę sklepu, w którym kupuję ubrania. – Wręczyła jej kolorowy kartonik. – Mam tam zniżkę, zresztą jedną sukienkę możesz sobie kupić ode mnie. Taki wczesny prezent gwiazdkowy. Musisz wyglądać profesjonalnie!
Mama weszła do budynku i ruszyła do góry po schodach, jak zawsze wzbudzając podziw Weroniki, która nigdy nie opanowała sztuki swobodnego poruszania się w butach na szpilkach. Mama była w tym mistrzynią. Zanim weszła do pokoju Weroniki, kiwnęła głową siedzącej w otwartym gabinecie asystentce, mierząc ją przy okazji pełnym dezaprobaty spojrzeniem, bo Natalia nosiła garnitury w męskim stylu, które przełamywała dekoltem głębokim jak szyb w kopalni i wyzywającym makijażem.
– Nie moglibyście zatrudnić jakiejś bardziej odpowiedniej asystentki? – zapytała mama, kiedy już zamknęły za sobą drzwi. Weronika była jednak pewna, że jej donośny głos słychać było nawet w recepcji. Na szczęście współpracownik, z którym dzieliła ten pokój, jeszcze nie przyszedł, więc nikt nie musiał uczestniczyć w słownym ping-pongu, jakim zwykle była dla Weroniki rozmowa z mamą.
– Natalia jest świetna i wszyscy ją cenią. Ja jestem bardzo zadowolona z naszej współpracy – odpowiedziała, pewna, że mama zaraz odbije piłeczkę. I tak właśnie się stało.
– No tak, ty zawsze zadowalasz się byle czym. Najlepszym przykładem jest ten twój Leon, który najwyraźniej wcale nie zamierza ci się oświadczyć.
– Nawet gdyby to zrobił, i tak bym się nie zgodziła. Zamierzam mu powiedzieć, aby się wyprowadził.
Mama pokręciła głową.
– Nie powinnaś tego robić – powiedziała i uniosła palec wskazujący w geście przestrogi. – W tym wieku niełatwo będzie ci znaleźć nowego partnera.
– Wolę nie mieć żadnego, niż zadowalać się byle czym.
– Tylko nie mów potem, że cię nie ostrzegałam!
– Nie powiem.
Weronika włączyła komputer i spojrzała na matkę wyczekująco.
– Dziwny ten twój pokój – powiedziała mama. – Jakiś taki… Mało przytulny. Mało kobiecy.
– To gabinet do pracy, a nie buduar – odparła, choć wiedziała, że wdawanie się z mamą w jakąkolwiek polemikę nie ma sensu, bo wyłącznie zdanie matki było ważne i słuszne. – I nie należy tylko do mnie. Ustawiliśmy z Wojtkiem wszystko w taki sposób, żeby dobrze nam się w nim pracowało, i tak właśnie jest.
– Tak, no to życzę ci, żebyś w tym gabinecie wypracowała jakiś duży sukces. – Mama podniosła się, poprawiła spódnicę i postukała błyszczącym czerwonym paznokciem w wizytówkę sklepu, która leżała na biurku Weroniki. – I pójdź tam jak najszybciej po jakieś ładne ubranie!
Kiedy mama wyszła, Weronika odetchnęła z ulgą, schowała wizytówkę do szuflady i zerknęła do kalendarza zadań, w tym samym czasie wyjmując z torebki telefon. Na wyświetlaczu migały cztery nieodebrane połączenia od Leona. Oddzwoniła.
– Co się dzieje? – zapytała.
– W twoim domu nie ma nic do jedzenia! – poskarżył się. – Nawet kromki chleba!
– O, to dziwne! Zwłaszcza biorąc pod uwagę, że zostawiłam ci listę zakupów i pieniądze, a ty miałeś cały dzień na to, żeby pójść do sklepu.
Zapadło milczenie, a po chwili Leon odezwał się lekko urażonym tonem:
– Wiesz, że mam ostatnio gorsze dni i trudno mi się przystosować do takiej szarej rzeczywistości jak zakupy, gary, sprzątanie… To takie pospolite!
– Ty nie masz gorszych dni, ty masz gorsze całe miesiące! I ja już mam tego dość. Gdybym chciała ogarniać wszystko za siebie i za rozkapryszonego dzieciaka, tobym go sobie urodziła!
– Wera, co cię ugryzło?
– Tu pospolitość skrzeczy! – zawołała, cytując Wyspiańskiego, i rozłączyła się. Nie chciała załatwiać tego przez telefon.ROZDZIAŁ 3
Ten dzień nie należał do udanych – dwóch klientów odrzuciło projekty i domagało się natychmiastowych poprawek, Wojtek, pracownik, z którym Weronika dzieliła gabinet, złapał grypę i zadzwonił, że nie pojawi się do końca tygodnia, a do tego jeszcze zapchała się biurowa toaleta. Barbara zleciła Weronice znalezienie fachowca, więc ta przejrzała sieć i zadzwoniła do czterech panów ogłaszających się w internecie jako „złota rączka”, ale żaden nie miał czasu na tak „drobną” usterkę.
„Drobną usterkę, wielkie dzięki”. Weronika spojrzała bezradnie na telefon i już miała dzwonić do kolejnego majstra, gdy do jej pokoju zajrzał praktykant Tomek. Spojrzała na niego zdziwiona, bo zamiast eleganckiej marynarki miał na sobie podkoszulek, a na dżinsach widać było mokrą plamę.
– Naprawiłem – powiedział. – I od razu zgłaszam się po premię, bo skończyła mi się kawa, a zapomniałem kupić nową. – Pokazał pusty słoiczek, w którym na ściankach widać było odrobinę brązowego pyłku.
– Zapraszam – odpowiedziała, podchodząc do ekspresu. – Ja też się chętnie napiję, bo potrzebna mi przerwa… Jaką pijesz?
– Jak mam wybór, to poproszę latte!
– A tak w ogóle, to co naprawiłeś? – zainteresowała się.
– No, ki… Toaletę. Odetkałem.
Popatrzyła na niego ze zdumieniem.
– Serio? O rany, dzięki! Za to masz u mnie kawę do końca tygodnia!
Wypili latte, a potem Tomek wrócił do pracy, a Weronika sprawdziła skrzynkę mailową. Miała nadzieję, że dostanie odpowiedź z konkursu, choć zdawała sobie sprawę z tego, że nie upłynął jeszcze termin składania projektów, więc organizatorzy nie mogą komentować prac. A jednak była zawiedziona brakiem wiadomości. Miała wrażenie, że to najlepszy projekt w jej życiu, skrojony dosłownie na miarę, idealnie dopasowany do warunków jej miasta. „Tylko czy jury też tak pomyśli?” – zastanawiała się.
Wyjrzała przez okno i popatrzyła na pusty plac, na którym miałby stanąć konkursowy budynek. Rosnące tam cztery stare dęby wplotła w projekt tak, aby stanowiły część kompleksu i nie zostały wycięte. Miały tworzyć zakończenie bramy wjazdowej.
Po południu po raz kolejny w tym miesiącu padło zasilanie, ale tym razem prąd wrócił po kwadransie, zanim BarBar zdecydował, by pracownicy rozeszli się do domów i kontynuowali pracę zdalnie. Takie awarie ostatnio zdarzały się coraz częściej, więc właściciel budynku zrobił ekspertyzę i okazało się, że instalacja elektryczna jest przestarzała.
– Niech szlag trafi – mówił potem do szefa Weroniki. – Nieźle mnie załatwiła ta firma, która tu remont robiła. Fachowcy, psiakrew! Te kable, które widać, wymienili, a środek zostawili taki, jaki był. Szukam firmy, która nam to naprawi, ale ciężko teraz o solidnych elektryków. Znajomy ma mi dać namiary na jakąś ekipę, co u niego robiła…
„Mam nadzieję, że szybko znajdzie fachowców” – pomyślała Weronika, choć akurat w jej firmie awarie nie wywoływały zastojów, bo każdy z pracowników miał własny sprzęt i kiedy zasilanie padało – po prostu przenosili się do domu i robili wszystko zdalnie.
– Na coś się przydała ta pandemia – mówił BarBar w takich przypadkach.
Rzeczywiście, to właśnie podczas lockdownu wywołanego koronawirusem odkryli, że mogą z powodzeniem pracować z domów i nawet organizować wirtualne konferencje, więc gdy życie mniej więcej wróciło do normy, niektórzy nadal pracowali w tym trybie. Weronika nie lubiła zdalnej pracy, bo siedzenie przez cały dzień w domu z Leonem działało jej na nerwy. Drażniło ją to, że snuł się po mieszkaniu i co chwilę zadawał jakieś pytania, odrywając ją od roboty. Wielokrotnie zwracała mu na to uwagę, ale jak zwykle puszczał jej słowa mimo uszu.
„Czas z nim poważnie porozmawiać” – pomyślała Weronika, czekając, aż ponownie uruchomi się drukarka, bo awaria prądu przerwała w połowie drukowanie dokumentu przysłanego przez klienta.
Wracała do domu później niż zwykle, ponieważ tuż przed końcem pracy pojawił się klient, który nie do końca wiedział, czego potrzebuje, ale targował się o każdy punkt umowy, nawet ten, gdzie był podany adres e-mail firmy. BarBar wyszedł już do domu, więc to na nią spadło rozwiązanie problemów. Weronika wzniosła się na wyżyny dyplomacji i cierpliwości, ale przypłaciła to bólem głowy i rozdrażnieniem. Kiedy weszła na klatkę schodową, usłyszała muzykę jazzową i jej rozdrażnienie wzrosło. Była pewna, że Leon zaprosił znowu swoich znajomych i właśnie w najlepsze trwa impreza.
„Dzisiaj mu powiem, żeby się wynosił” – zdecydowała i zamaszyście otworzyła drzwi. Ledwie weszła do mieszkania, poczuła bardzo apetyczny zapach tarty z pieczarkami – dania, w którym Leon był prawdziwym mistrzem.
– Dobrze, że jesteś… – Leon stanął w drzwiach kuchni, oparł się o futrynę i rzucił jej swój firmowy uśmiech. Miał na sobie wąskie czarne spodnie i białą koszulę, która opinała jego ciało, podkreślając ładnie wyrzeźbioną klatkę piersiową. W takim wydaniu najbardziej działał na Weronikę. – Przygotuj się na dużo rozkoszy – wymruczał seksownie i uniósł brwi.
W salonie paliły się świece, a na przykrytym zielonym obrusem stole stała butelka z winem i dwa kieliszki.
– Coś świętujemy? – zapytała Weronika.
– Twój powrót z pracy – odpowiedział, przyciągnął ją do siebie i pocałował.
Tarta wyglądała pięknie i jeszcze lepiej smakowała, a wino sprawiło, że Weronikę opuściło całe napięcie i złość. Leon czarował ją przez cały wieczór, był ujmujący, dowcipny i seksowny, czyli taki, jak na początku ich znajomości, zanim wspólne mieszkanie zepsuło wszystko. Kochali się potem na szerokim łożu w sypialni Weroniki i zasnęli wtuleni w siebie. Gdy się obudziła, było jeszcze ciemno.
„No tak, teraz głupio mu powiedzieć, żeby się wyprowadził” – pomyślała, zerkając na Leona, który spał u jej boku w pozycji embrionalnej. Spróbowała wstać delikatnie, żeby go nie obudzić, ale łóżko skrzypnęło, Leon mruknął i chwycił ją za rękę, po czym przyciągnął z powrotem na materac. Tym razem kochali się szybko i łapczywie, jakby wraz z nadejściem świtu miał się skończyć świat.
„Spóźnię się do pracy” – pomyślała Weronika, gdy już opadła ekscytacja i oboje leżeli zdyszani obok siebie. Wstała niechętnie, żeby pójść do łazienki, ale gdy spojrzała na siebie w lustrze, nagle przypomniała sobie, że jest sobota, więc szybko wróciła do łóżka.
– Co byś powiedziała na weekend w SPA? – zapytał Leon, wodząc palcem po jej piersiach. – Znalazłem w sieci taki nowy hotel, niecałe sto kilometrów stąd. I mają w ten weekend promocję.
– W ten weekend odpada – odpowiedziała. Jego ręka znieruchomiała, twarz się nachmurzyła. – Dzisiaj idę z Patrycją na przymiarkę jej kreacji karnawałowej, a jutro mama ma imieniny i oboje jesteśmy zaproszeni, chociaż wcale nie nalegam, żebyś szedł. Ale w przyszły weekend możemy się wybrać do tego SPA – dodała, uznając, że taki relaks dobrze by jej zrobił.
– Ale to w ten weekend będą tam Asia i Borys – powiedział Leon.
– No to jedź sam – doradziła i wstała z łóżka.
– Bez ciebie to nie będzie to samo…
„Beze mnie? Czy bez moich pieniędzy?” – pomyślała cynicznie, ale nic nie powiedziała, tylko poszła pod prysznic.
Popołudnie spędzone z Patrycją poprawiło jej nastrój. Przyjaciółka wybierała się do Brazylii, aby zobaczyć karnawał. Była to podróż jej marzeń i dlatego chciała dopracować każdy szczegół. Kreację, którą zamówiła, zaprojektowała sama i teraz wyłoniła się z przymierzalni, oszałamiając Weronikę kolorowym strojem.
– No i co powiesz? Przyćmię sambodrom? – Poruszyła pośladkami, aż zadrżały pióra zdobiące jej kostium.
– Przyćmisz całe Rio!
Krawcowa zanotowała sobie kilka poprawek, po czym obie kobiety poszły do kawiarni. Połączyły się na Zoomie z Małgosią i wysłuchały relacji z najnowszej kampanii reklamowej, podczas której musiała siedzieć w skąpym kostiumie na plaży, mimo że temperatura wynosiła ledwie sześć stopni.
– I nawet kataru nie dostałam, za to fotograf i makijażystka rozłożyli się na grypę – zakończyła.
– Wiadomo, piecuchy! – roześmiała się Weronika. – Nie przeszli szkoły Olszowego Jaru!
Rozmowa z dwiema bliskimi osobami zawsze podnosiła Weronikę na duchu – i tak było również tym razem. Gdy się rozłączyły z Małgosią, zostały jeszcze przez chwilę w kawiarni, a potem poszły wolno w stronę osiedla Weroniki, gdzie Patrycja zaparkowała samochód.
– Powodzenia jutro! – powiedziała przyjaciółka na odchodnym, a Weronika uśmiechnęła się, bo rzeczywiście potrzebowała otuchy przed niedzielną wizytą u rodziców. Te spotkania w domu zawsze ją stresowały, ponieważ na własnym gruncie i we dwoje czuli się jeszcze bardziej pewnie i zwykle zasypywali ją dobrymi radami i uwagami, które raniły. Chociaż przez całe lata pracowała nad tym, aby puszczać je mimo uszu, nie zawsze się to udawało.
Ciąg dalszy w wersji pełnej