Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go

Żaden koniec - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
28 czerwca 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Żaden koniec - ebook

Zośka Papużanka wraca do sag rodzinnych, lecz zamiast na narodzinach, koncentruje się na odchodzeniu.

Żaden koniec to próba zrekonstruowania historii rodziny, która rodziną w gruncie rzeczy nie jest. To kilka pokoleń ludzi, którzy niewiele o sobie wiedzą, nie potrafią mówić o swoich trudnościach i przyznawać się do porażek. Dzieci i wnuki Krystyny, tolerując jej dziwactwa, bezskutecznie próbują odszyfrować sekrety zmarłych, obalić mur nieporozumień, usłyszeć przemilczane historie, by odpowiedzieć sobie na pytanie, kim są i jak ich własne losy splecione są z losami przodków.

Splątanie tych historii zostaje oddane przez przemieszanie narracji i brak chronologii zdarzeń – skąd zresztą wziąć chronologię, skoro czasu nie ma? Wiele tu pytań, niewiele odpowiedzi. Powieść nie musi dawać rozwiązań ani się kończyć, skoro żaden koniec nie jest ani potrzebny, ani możliwy.

Tak, to jeszcze jedna książka o miłości – tej, której człowiek szuka, choć ma ją w zasięgu ręki – i o śmierci, która nas wszystkich znajduje. Jeszcze jedna opowieść o tym samym – ale co właściwie jest ważniejszego? Tylko to powraca, miłość i śmierć, nieustannie.

Zośka Papużankaz wykształcenia teatrolożka, pracuje jako nauczycielka języka polskiego. Za debiutancką powieść Szopka (2012) była nominowana do Paszportów Polityki 2012 oraz do Nagrody Literackiej „Nike” 2013. Za powieść On (2016) otrzymała nominację do Gryfii – Ogólnopolskiej Nagrody Literackiej dla Autorki. W Marginesach ukazały się jej powieści Przez (2020) i Kąkol (2021). Publikowała w „Tygodniku Powszechnym”, „Radarze” i „Nowych Książkach”. Mieszka w Krakowie.

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67790-28-4
Rozmiar pliku: 2,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Naj­pierw na­leży zro­bić ży­cie, wła­sne lub cu­dze, nikt nie spraw­dza; tech­nika do­wolna, farby pla­ka­towe, pa­stele, ołó­wek, li­no­ryt, można na­wet wy­dzier­gać na szy­dełku. Na­stęp­nie my wy­ci­namy ele­menty we­dług na­de­sła­nego ry­sunku. Kro­imy ży­cie na dwa ty­siące ele­men­tów, pa­ku­jemy, wy­sy­łamy pod wska­zany ad­res. Za­czy­nasz ukła­dać i w ogóle cię to nie zaj­muje, bo kto po­wie­dział, że ukła­da­nie puz­zli jest in­te­re­su­jące, że sami dla sie­bie je­ste­śmy in­te­re­su­jący. A po po­łu­dniu, kiedy masz go­tową ramkę i ka­wa­łek ob­razka, przy­cho­dzi kot, kła­dzie się na środku, ty oczy­wi­ście się de­ner­wu­jesz i pod­no­sisz głos, a on od­cho­dzi, bar­dzo ob­ra­żony, z waż­nymi ele­men­tami niby nie­chcący przy­kle­jo­nymi do łap.

Naj­gor­szą rze­czą jest stwier­dzić, że bra­kuje jed­nego ele­mentu. Śmieszne, że gdy się zgubi dwa­dzie­ścia, nikt się tym nie przej­muje.

Nie wy­ko­nu­jemy mo­deli prze­strzen­nych. Ży­cie jest pła­skie jak ka­łuża.

.

Wcze­śnie. Kwie­cień wcho­dzi przez uchy­lone okno, przy­no­sząc złotą smugę słońca na brzegu stołu, szmer pierw­szych sa­mo­cho­dów, biały puch to­poli tak po­wszechny, jakby ktoś roz­pruł ogromną koł­drę, zde­ner­wo­wany, że znów nie może za­snąć. Taki sam dzień jak wtedy, jak osiem­dzie­siąt, trzy­dzie­ści lat temu, jak dwa dni temu i jak za dwa dni. Wiemy to co­dzien­nie od rana i za­po­mi­namy, bo nie da się z tą my­ślą żyć, mu­sie­li­by­śmy co­dzien­nie umie­rać.

Ja­kub po­trafi za­snąć w każ­dej sy­tu­acji, w każ­dym miej­scu. Przy­kłada głowę do po­duszki i za­sy­pia. Na­pełni brzuch obia­dem, za­pada w fo­telu i za­sy­pia. Żona trąca go w nocy łok­ciem z py­ta­niem, czy śpi. Ona nie śpi i chcia­łaby po­ga­dać, naj­lep­sze roz­mowy są wtedy, gdy przy­naj­mniej jedna osoba spo­śród tych, które mo­głyby po­ga­dać, nie śpi, ale Ja­kub śpi, mru­czy coś przez sen i jego żona musi po­ga­dać sama ze sobą albo z jego mru­cze­niem. To na­wet śmieszne; ona pyta: ko­chasz mnie? On od­bur­kuje: uhm. A co chciał­byś do­stać na uro­dziny? Hmhmhm. Lor­netkę? Mhmh. Nie lor­netkę? Yhm. To co chciał­byś do­stać? Hmhmhm. Mo­to­cykl? Mhmh! Ja­kub de­ner­wuje się przez sen, że żona nie po­trafi zro­zu­mieć ta­kich pro­stych rze­czy, a ona śmieje się ra­zem ze swoją po­duszką. Coś trzeba ro­bić, gdy się nie umie za­sy­piać.

Ja­kub umie i za­sy­pia, ale bu­dzi się bar­dzo wcze­śnie, mimo że nie ma ta­kiej po­trzeby, nie po­wi­nien, jest nie­dziela i nikt nie po­wi­nien wsta­wać tak wcze­śnie. Je­śli ktoś jed­nak wsta­nie, musi na­kar­mić kota. Ja­kub to wie i kot to wie, sie­dzi już obok mi­ski i pręży drżący ogon. Ja­kub wy­mie­nia wodę, na­sy­puje kotu ko­cie je­dze­nie, znaj­duje puszkę z ludzką kawą, ale wciąż nie o to cho­dzi, wciąż ma po­czu­cie, że nie­dziela obu­dziła go nie­po­trzeb­nie i przed­wcze­śnie, po­nie­waż ist­nieje ja­kaś po­trzeba i na coś jest zbyt późno.

Kot już zjadł i aż do dru­giego śnia­da­nia może znowu spać. Ja­kub też mógłby, gdyby miał po­dob­nie na wszystko wy­wa­lone. Spo­śród stwo­rzeń cho­dzą­cych po świe­cie tylko kot na­daje się w stu pro­cen­tach do ży­cia w spo­łe­czeń­stwie, kot ma wy­wa­lone. Lu­dzie zu­peł­nie nie na­dają się do ży­cia z ludźmi. Ja­kub też się nie na­daje, nie umie mieć wy­wa­lone, idzie do ła­zienki, myje zęby i goli się szybko, na pa­mięć, jakby je­chał po swo­jej twa­rzy świet­nie znaną trasą dom–sklep czy szkoła–dom.

Ogląda się w lu­strze bez szcze­gól­nej od­razy, ale też bez przy­jem­no­ści. Czter­dziestka jest trudna do wy­tłu­ma­cze­nia.

W po­koju na krze­śle wisi ja­sna ko­szula; żona Ja­kuba już w so­botę wie­działa, że w nie­dzielę nie bę­dzie się jej chciało pra­so­wać, a wy­pra­so­wana ko­szula się przyda. Żony są ta­kie prze­ni­kliwe, ro­zu­mieją czas. Wy­pra­so­wana ko­szula ozna­cza, że te­ścio­wie przy­cho­dzą do nas na obiad albo my idziemy na obiad do te­ściów, my­śli Ja­kub, ale już wie, że ten obiad nie na­stąpi, nie od­bę­dzie się, że te­ścio­wie ani tu, ani tam, po­nie­waż on musi na­tych­miast wło­żyć ko­szulę i wyjść. Ja­kub nie wie, skąd wie, że musi wło­żyć ko­szulę i wyjść. Za­pina gu­ziki, za­raz wyj­dzie. Lu­dzie cza­sem ro­bią coś, co trzeba zro­bić, cho­ciaż nie wie­dzą dla­czego. Koty wie­dzą, ale nie po­wie­dzą. Może jego żona by wie­działa, ale udaje, że śpi. Może udaje, bo wie, że Ja­kub musi te­raz na chwilę odejść bez tłu­ma­cze­nia, może tego tłu­ma­cze­nia nie ma, może tak bę­dzie le­piej albo ja­koś po pro­stu bę­dzie. Lu­dziom trudno się do tego przy­znać.

Ja­kub nie wie, dla­czego ma na so­bie nie­dzielną ko­szulę wy­pra­so­waną w so­botę, dla­czego na stole, na któ­rego bla­cie co­raz sze­rzej i sze­rzej pa­no­szy się świa­tło z okna, przy­go­to­wuje port­fel, klu­cze i te­le­fon, dla­czego otwiera szafę i zdej­muje z wie­szaka ma­ry­narkę i dla­czego stara się dzia­łać po ci­chu, a robi to na tyle gło­śno, że bu­dzi żonę. Za­raz o coś za­pyta. Pauza dia­lo­gowa, wielka li­tera.

– Już wsta­łeś?

Ja­kub uwiel­bia od­po­wia­dać w nie­po­trzebny spo­sób na nie­po­trzebne py­ta­nia. Już. Co to zna­czy już. Jest dwa­dzie­ścia po siód­mej. Już wsta­łeś? Prze­cież wi­dać. Stoję. Wsta­łem. Nie leżę. Wsta­łem. Ale mał­żeń­stwo w du­żej mie­rze po­lega na od­po­wia­da­niu so­bie na oczy­wi­ste i nie­po­trzeb­nie za­dane py­ta­nia, więc Ja­kub od­po­wiada, że tak, ko­cha­nie, że wstał i to się stało już. Na łóżko wska­kuje kot i roz­po­czyna kon­cert ad­re­so­wany do pierw­szej na­iw­nej, nic nie ja­dłem, nic nie pi­łem, w tym domu się gło­dzi zwie­rzęta, je­ste­ście skan­da­licz­nie ludzcy.

– Trzeba na­kar­mić kota – mówi żona Ja­kuba.

– Już mu da­łem jeść. Wstrętny kłam­czuch.

– Nie chcesz przyjść tu do mnie? – Żona wy­sta­wia stopy spod koł­dry. Wiecz­nie jest jej zimno w stopy, na­wet w kwiet­niach, a mają ich za sobą tyle zgod­nie spę­dzo­nych w zgod­nym mał­żeń­stwie peł­nym zbęd­nych py­tań.

Ja­kub my­śli, że miło by­łoby wsko­czyć do cie­płego łóżka, zrzu­cić kota z koł­dry, wsu­nąć chłodne stopy żony po­mię­dzy swoje cie­płe uda i po­mru­czeć do jej ucha, że jesz­cze chwilkę, że jest nie­dziela, tak wcze­śnie, i nikt ni­czego nie musi. Ale on wła­śnie musi. Wła­śnie tej nie­dzieli musi coś. Te­raz, w tej chwili. Już.

– Nie – od­po­wiada, wkła­da­jąc klu­cze do kie­szeni ma­ry­narki. – Chcę, chcę bar­dzo, ale nie. Mu­szę, coś mu­szę.

Kot cie­szy się, gdy Ja­kub, ten zdrajca, wy­cho­dzi. Nie ma te­raz żad­nych świad­ków, któ­rzy by go wi­dzieli przy pierw­szym po­siłku, i można z całą ko­cią bez­czel­no­ścią że­brać o drugi.

.

Ja­kub jest tro­chę po­dobny do swo­jego kota. Działa sys­te­ma­tycz­nie i z roz­my­słem. Głodny – jeść. Zmę­czony – spać. Głodny – jeść znowu. Praca – pra­co­wać. Na tym polu kot oczy­wi­ście wy­grywa, bo ma wy­wa­lone na ka­pi­ta­lizm i nie pra­cuje, bez­czel­nie je je­dze­nie, na które Ja­kub za­ro­bił, i śpi w po­ścieli, którą Ja­kub ku­pił. Te­raz aku­rat kot ma wy­wa­lone i śpi, a Ja­kub pierw­szy raz od dawna nie działa z roz­my­słem i sys­te­ma­tycz­nie. Po­wi­nien le­żeć w łóżku obok żony albo na­kar­mić kota po raz trzeci, a on tym­cza­sem je­dzie sa­mo­cho­dem i słu­cha mu­zyki. Słu­cha gło­śno, żeby za­głu­szyła my­śli na­pra­sza­jące się o wy­ja­śnie­nie tego, co się wła­śnie stało, żeby za­ma­lo­wała po­wsta­jący w gło­wie Ja­kuba ry­su­nek jego sa­mego. Na tym ry­sunku Ja­kub w wy­pra­so­wa­nej ko­szuli je­dzie sa­mo­cho­dem, szcze­góły są wy­raźne, ale sa­mo­chód je­dzie po ni­czym i do ni­kąd i Ja­kub wo­lałby po pro­stu je­chać, za­miast o tym my­śleć. Ja­kub nie chce tych my­śli, bo nie zna od­po­wie­dzi. Nie wie. Może wie, ale nie ma czasu ko­mu­kol­wiek się tłu­ma­czyć, na­wet sa­memu so­bie, bo wjeż­dża na au­to­stradę i po­wi­nien się skon­cen­tro­wać.

Ruch jest nie­duży, co ra­czej oczy­wi­ste, nie­dziela rano, wszy­scy śpią lub kar­mią koty. Włą­czona mu­zyka ryt­micz­nie pro­wa­dzi sa­mo­chód i pró­buje wy­łą­czyć my­śle­nie, ale my­śle­nie wy­grywa i do­maga się in­for­ma­cji, do­kąd się je­dzie. I po co.

Ja­kub wła­ści­wie wie­dział to od po­czątku, wie­dział w chwili prze­bu­dze­nia, wie­dział, gdy się go­lił i gdy szu­kał ma­ry­narki, cały czas wie­dział, ale uwiel­bia su­spens. Chce się zo­ba­czyć z bab­cią. Obu­dziło go prze­świad­cze­nie, że po­wi­nien się zo­ba­czyć z bab­cią, zu­peł­nie jakby był Czer­wo­nym Kap­tur­kiem.

Co obu­dziło kota – nie wia­domo.

Dla­tego Ja­kub się ogo­lił, zna­lazł ma­ry­narkę, wsiadł do sa­mo­chodu. Żeby zo­ba­czyć się z bab­cią. Nie ma ko­szyczka ze sma­ko­ły­kami i le­kar­stwami, ale to nic, bab­cia jest zdrowa i pew­nie wcale nie je, a Ja­kub nie jest Czer­wo­nym Kap­tur­kiem. Za­dzwoń do: tata, mówi Ja­kub do te­le­fonu, a te­le­fon wy­łą­cza mu­zykę w sa­mo­cho­dzie i od­po­wiada – dzwo­nię do: tata, mo­bile.

– Cześć, tato – mówi Ja­kub.

– Cześć – mówi tata.

– Jadę do was.

– Co ta­kiego? – pyta tata. Ja­kuba dziwi jego zdzi­wie­nie.

– Jadę. Chcia­łem się zo­ba­czyć z bab­cią. Je­stem w dro­dze, będę za ja­kieś pół go­dziny, do­brze?

– Do­brze – od­po­wiada tata. – Ale bab­cia umarła go­dzinę temu.

.

Kie­rowca srebr­nego wy­pa­sio­nego audi, które je­dzie za Ja­ku­bem, na­ci­ska klak­son. I ma ra­cję, Ja­kub nie po­wi­nien tak zwal­niać na au­to­stra­dzie, to nie­bez­pieczne. Srebrne audi wy­mija Ja­kuba, jego kie­rowca osten­ta­cyj­nie zwal­nia na le­wym pa­sie, uchyla okno i po­ka­zuje Ja­ku­bowi faka, wiel­kiego faka na całą au­to­stradę. Nie­dziela rano, kwie­cień, piękna po­goda i na­gle taki fak.

Ja­kub za­ci­ska ręce na kie­row­nicy i jego wzrok za­trzy­muje się na rę­ka­wach ko­szuli zdję­tej z opar­cia krze­sła, rę­kawy wy­sta­jące spod ma­ry­narki, wy­ję­tej z szafy przed go­dziną. Równo go­dzinę temu.

.

A ja by­łam wtedy w Ba­zy­lei, mówi Ju­styna. Ale jesz­cze nie te­raz, dużo póź­niej mówi. Wiele lat i wiele spraw póź­niej.

.

Coś w Ja­ku­bie mówi mu, że na­leży za­dzwo­nić do Ju­styny. Za­dzwoń do: Ju­styna, mówi Ja­kub do te­le­fonu, a te­le­fon od­po­wiada – dzwo­nię do: Ju­styna, mo­bile. Jego sa­mo­chód wy­peł­nia się dźwię­kiem wo­ła­nia, od­bierz, od­bierz, głu­chym dźwię­kiem, jak z grobu. Od­bierz, od­bierz, te­le­fon Ja­kuba prosi te­le­fon Ju­styny, ale Ja­kub wie, że Ju­styna nie od­bie­rze. Wie tak samo do­kład­nie, jak wie, że po­wi­nien do niej za­dzwo­nić. Ma zresztą na­dzieję, że Ju­styna nie od­bie­rze, bo mu­siałby wtedy jej po­wie­dzieć. Z dwojga złego le­piej taką rzecz po­wie­dzieć niż na­pi­sać, na­pi­sana ja­koś moc­niej się staje, wy­raź­niej jest. Dla­tego Pan Bóg świat po­wie­dział, a nie na­pi­sał, i wszystko jest ta­kie nie do końca. Oprócz śmierci. Śmierć jest do końca i Pan Bóg to zro­bił spe­cjal­nie nam na złość. Ale Ja­kub o tym nie my­śli. W ogóle w tej chwili nie my­śli, bo te­le­fo­nuje i pro­wa­dzi sa­mo­chód. Zo­staw wia­do­mość, mówi na­grany głos Ju­styny, ale Ja­kub się roz­łą­cza. Nie ma żad­nej wia­do­mo­ści do na­gra­nia. To, co ma, na pewno nie jest wia­do­mo­ścią. Wia­do­mość ma Ju­styna, która pi­sze: Cześć, Kuba, nie mogę te­raz roz­ma­wiać, je­stem w Ba­zy­lei.

– By­łam wtedy w Ba­zy­lei – mówi Ju­styna. – Nie ode­bra­łam. Prze­stra­szy­łam się. Prze­cież ty ni­gdy do mnie nie dzwo­nisz.

.

Ona czę­sto po­dró­żuje, może jest w Ne­apolu, może w Bar­ce­lo­nie, może być na­wet w Ba­zy­lei, mówi do sie­bie Ja­kub. Ale cała Ba­zy­lea ra­zem ze swo­imi ba­zy­lisz­kami i Ar­nol­dem Böc­kli­nem, i Ju­styną gdzieś tam w środku nie wie­dzą na ra­zie, że Ja­kub je­dzie i je­dzie, i bę­dzie je­chał, po­nie­waż ży­cie wła­śnie po­ka­zało mu faka i po­nie­waż nie można zwal­niać na au­to­stra­dzie. Można tylko je­chać, można też ewen­tu­al­nie na­pi­sać książkę, ale le­piej nie te­raz, nie pod­czas jazdy au­to­stradą. Wielu lu­dzi za­trzy­muje się i pi­sze książki, ale nie­wiele z tego wy­nika.

.

Wielu lu­dzi za­trzy­mało się i na­pi­sało o śmierci wiele ksią­żek. Za­trzy­mu­ją­cych śmierć. Smut­nych, w więk­szo­ści. Ale mimo tych wszyst­kich smut­nych ksią­żek śmierć jest na­dal i nie musi być po niej smutno. Ja­kub czy­tał wiele smut­nych ksią­żek o cu­dzych śmier­ciach, ale nie­wiele z tego wy­ni­kło. Śmierć się za­trzy­muje, bo tak, ale lu­dzie nie umieją, ich in­te­re­suje to, co da­lej. Kła­mią jak kot, że nie je­dli jesz­cze śnia­da­nia.

Lu­dzie są or­dy­narni. Nie dość, że nie wsty­dzą się pi­sać, cho­ciaż nie po­tra­fią, to jesz­cze nie wsty­dzą się pi­sać o spra­wach, któ­rych po­winni się wsty­dzić. Wsty­dzą się umie­rać, ale pi­sać o tym się nie wsty­dzą ani tro­chę.

.

He­lenka stała pod bu­dyn­kiem. Cze­kała i pa­liła jed­nego pa­pie­rosa za dru­gim. Nie umiała nie ro­bić ni­czego, dla­tego już wiele lat wcze­śniej opa­no­wała pa­le­nie pa­pie­ro­sów, żeby można było za­pa­lić, bo wtedy dzieje się ja­kieś dzia­nie się. Dla He­lenki w świe­cie bar­dziej jest coś niż nic, nie znio­słaby wi­doku sa­mej sie­bie bez ja­kie­goś dzia­nia się ani nie znio­słaby my­śli, że ktoś wi­dzi ją w cza­sie nie­ro­bie­nia ni­czego, dla­tego pa­liła pod­czas każ­dego an­traktu w jej ży­cio­wej nar­ra­cji. Ja­kub i jego żona nie pa­lili, ale nie mu­sieli, po­nie­waż ro­bili coś, kłó­cili się, gdzie za­par­ko­wać sa­mo­chód, par­ko­wali sa­mo­chód, wy­sia­dali, wyj­mo­wali rze­czy z ba­gaż­nika, wi­tali się z He­lenką. Bar­dzo wiele mieli do zro­bie­nia i Ja­kub za­pa­lił do­piero po tym wszyst­kim, gdy pa­pie­ro­sowy po­ca­łu­nek jego matki przy­po­mniał mu, że nie pa­lił pra­wie dwie go­dziny. Żona Ja­kuba nie pa­liła, wo­lała nic od cze­goś, ale mo­głaby pa­lić, miała całą masę pu­stych miejsc w nar­ra­cji, żadne wy­daw­nic­two nie za­in­te­re­so­wa­łoby się jej pa­mięt­ni­kami. Wła­ści­wie te­raz nar­ra­cja też nie jest jej, tylko cu­dza, jest nar­ra­cją Ja­kuba, ale żona Ja­kuba też była Ja­kuba, więc różne rze­czy mieli wspólne, ja­kieś od­cinki w nar­ra­cji rów­nież. A poza tym sam ją po­pro­sił, żeby ten od­ci­nek opo­wie­ści roz­dzie­lić mię­dzy ich dwoje, żeby z nim po­je­chała.

– Po­jedź ze mną – po­wie­dział. – Sam so­bie z nimi obiema nie po­ra­dzę.

– Ale dla­czego z obiema? – za­py­tała. – Prze­cież mamy je­chać do two­jej babci.

– Moja matka też tam bę­dzie. Po­wie­dzia­łem jej, że przy­je­dziemy od­wie­dzić bab­cię, więc po­wie­działa, że też tam bę­dzie.

– Ale po co?

– Nie wiem. Pew­nie po to, że­bym nie mógł so­bie z nimi obiema po­ra­dzić.

– To dla­czego jej po­wie­dzia­łeś, że chcesz przy­je­chać od­wie­dzić bab­cię. Wie­dzia­łeś, że też przyj­dzie.

– Wie­dzia­łem. Po­wie­dzia­łem. Nie wiem.

.

Ja­kub za­wsze mó­wił wszyst­kim wszystko. Jego praca opie­rała się na mó­wie­niu. Był wy­kła­dowcą od wy­kła­da­nia słów. Uczył więc tau­to­lo­gii, au­to­te­ma­ty­zmu, me­ta­ję­zyka i tro­chę ko­mu­ni­ka­cji. Mó­wił o mó­wie­niu. Wra­cał z uczelni do domu i mó­wił o tym, co było w pracy, po­tem od­bie­rał te­le­fony, od­dzwa­niał. Wy­ja­śniał, tłu­ma­czył, opo­wia­dał. Bar­dzo ład­nie i mą­drze mó­wił, trzeba przy­znać, ale za dużo. Gdyby słu­chał babci, wie­działby, że nie trzeba tak wiele mó­wić, że w ogóle nie trzeba mó­wić, żeby po­usta­wiać cały świat. Sło­wami to każdy po­trafi.

– Jak po­dróż? – spy­tała He­lenka, jakby przy­je­chali co naj­mniej z Mek­syku. Żona Ja­kuba skie­ro­wała na niego bła­galne spoj­rze­nie, ty po­wiedz, a Ja­kub opo­wie­dział He­lence, jak po­dróż, do­kład­nie i z pi­kant­nymi szcze­gó­łami w po­staci re­montu na dro­dze, po­stoju na kawę oraz że się za­no­siło na deszcz, ale się w końcu nie roz­pa­dało, nie ma o czym mó­wić, ale można po­wie­dzieć.

– Wcho­dzimy? – za­py­tała He­lenka.

– Za­raz, skoń­czę pa­lić – od­parł Ja­kub.

– To ja też so­bie jesz­cze jed­nego za­palę – po­wie­działa He­lenka, świa­doma, że nie można so­bie po­zwo­lić na pu­sty prze­bieg w po­ezji. W pro­zie tak, ale nie w li­ryce. A umie­ra­nie to chyba ra­czej po­ezja, przy­naj­mniej tego się spo­dzie­wamy, otwie­ra­jąc książkę, przy­zwy­cza­ili­śmy się, książki nas przy­zwy­cza­iły. – Ona już chyba nie­długo umrze. Tak wy­gląda.

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: