- promocja
- W empik go
Zadziwiająco wspaniale - ebook
Zadziwiająco wspaniale - ebook
Sequel bestsellerowej komedii romantycznej "Dziwnie, ale niewiarygodnie dobrze"!
Cat Glamour, której życie w końcu zmieniło się na lepsze, odkąd spotkała swojego dżina w butelce albo raczej w maszynie Wii Fit, stara się rozwijać i kochać samą siebie. Życie jednak nie daje jej spokoju. Jedna z jej córek wpada w złe towarzystwo, siostra ma poważne uzależnienie od SMS-ów, a jej 94-letnia babcia stała się sensacją MTV. Jest wiele do zrobienia, a kiedy ona zajmuje się wszystkim innym dookoła, często zapomina o tym, by zadbać także o siebie. W poszukiwaniu Gene'a i tego, co najlepsze w sobie, te trzy pokolenia kobiet wybierają się w zabawną i wzruszającą podróż.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-272-7486-1 |
Rozmiar pliku: | 1,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wtorek, 14 lutego 2017 r.
– Proszę bardzo.
Will otwiera drzwi do restauracji i gestem zaprasza mnie do środka. Okej. Miło. Szarmancki. Stara szkoła. I bardzo ładnie pachnie! Nowocześnie, piżmowo. Może to „CK One” połączony z jakimś męskim mydłem? Używa mydła. Alleluja! Może nie powinnam się od razu zrażać. Może tym razem będzie inaczej.
To moja druga randka w tym miesiącu. Obiecałam sobie, a także mojej przebojowej dziewięćdziesięcioczteroletniej Babuńci, że postaram się zapomnieć o Genie, o moim ukochanym, zagubionym w akcji dżinie, i ponownie rzucę się w wir randkowania.
Gdy tylko wchodzimy do włoskiej restauracji, łysy mężczyzna w obcisłej czerwonej kamizelce, z wyłupiastymi oczami i przerażającym uśmiechem ociera się o mnie sensualnie za pomocą swojego akordeonu. Walentynkowa randka w ciemno z pewnością nie była jedną z moich najmądrzejszych decyzji. Mimo to dam temu Willowi szansę. To nie jego wina, że właściciel restauracji zatrudnił napalonego akordeonistę i postawił figurki całujących się pingwinów na każdym ze stolików. Czuję się jak w filmie
Disneya.
Miłość. Czym tak naprawdę jest prawdziwa miłość? Babuńcia powtarza mi ciągle, że taka miłość wymaga cierpliwości, ale nie powinna dawać na siebie czekać dłużej niż trzy i pół roku. „Do diabła. Nawet FedEx działa szybciej” – mawia.
Cały czas staram się bronić Gene’a. Bo co, jeśli utknął w starej lampie albo u paskudnego pana, zabraniającego mu kontaktów ze mną? Jestem przekonana, że nie zostawiłby mnie z własnej woli. Kocha mnie. Poza tym wysłał ten piękny bukiet z zapowiedzią cudownych rzeczy, mających w końcu nadejść. Nic więcej nie mógł wtedy zrobić. Wiem, że po mnie wróci. Dlatego też uznałam, że zadowolę Babuńcię i Cici, moją starszą siostrę, która zwykła mówić: „Nie można zrezygnować z miłości w wieku czterdziestu jeden lat”, a przy okazji skorzystam z kilku darmowych obiadów.
Brakuje mi jego śmiechu. Miał (ma? Nie chcę wyobrażać sobie najgorszego; nie mogę znieść myśli, że już go nie ma) niesamowicie zaraźliwy chichot! Nie dopuszczałam do siebie myśli, że mogę już go nie usłyszeć.
Gdy darzysz kogoś ogromnym uczuciem, kochasz w nim nawet najdrobniejsze rzeczy. Sposób, w jaki ta osoba mruży oczy przy uśmiechu. W jaki układa głowę na poduszce. Sposób, w jaki pije kawę, liże lody, wkłada buty. Te drobne ruchy są wyjątkowe dla danej osoby. Lubię obserwować i porównywać je z bliska. To taka piękna forma sztuki zwana osobowością. Niestety, zdałam sobie z tego sprawę, gdy Gene’a już nie było. Po jego zniknięciu zrozumiałam, jak bardzo brakuje mi tego, jak zgniatał stopą tył trampka, by móc włożyć w niego drugą stopę bez konieczności schylania się. Kiedyś mnie to cholernie irytowało. Dlaczego nie mógł wkładać butów jak normalny człowiek? Jak można być aż tak leniwym? Teraz oddałabym wszystko, żeby odzyskać tego nienormalnego faceta. Wiem, że dziwactwa sprawiają, że jesteśmy tacy, jacy jesteśmy, a kiedy naprawdę kogoś kochasz, kochasz bezwarunkowo. Kochasz wszystkie wady i ekscentryczności tej osoby.
Will stuka palcem w stół, wpatrując się we mnie.
– Och, bardzo przepraszam, odpłynęłam myślami.
Biorę łyk wina i uśmiecham się do niego ciepło, licząc, że wybaczy mi lekkie rozkojarzenie. Muszę przestać myśleć o Genie! Jestem na randce! Muszę postarać się żyć dalej! Iść dalej!
– Paradoksalnie chcesz tu być, tak? – mówi, wciąż wyglądając na zirytowanego. – Mam dziś jeszcze inne sprawy do załatwienia. – Bawi się bezmyślnie swoim cienkim zielonym krawatem. – Sprawy ciężkiej wagi.
O mój Boże! Ależ to było nieuprzejme… i niepoprawne! Może trochę przesadził z czerwonym winem, a może po prostu mylą mu się słowa. Pewnie dlatego powiedział „paradoksalnie” i „ciężkiej wagi”. Nie bądź snobką, Cat. Zignoruj to.
– Tak, oczywiście, że chcę tu być. Wokół panuje taka miła atmosfera! Jest tak romantycznie!
Staram się, by mój głos brzmiał jak najradośniej pomimo małolaty siedzącej na kolanach jakiegoś chłopaka w rogu sali. Wygląda na to, że jej język ma własny umysł. I próbuje uprawiać seks z jego uchem.
Odwracam wzrok i spoglądam na swój pusty talerz. Chciałabym, żeby kelner przyniósł nam trochę chleba. Po tym wszystkim, co zrobił dla mnie Gene w kwestii utraty zbędnych kilogramów, powinnam strzelić sobie w łeb, że tej zimy znów pozwoliłam sobie na przybranie na wadze. Co prawda nie jestem tak duża jak kiedyś – dzięki treningom dwa razy w tygodniu na siłowni, której jestem właścicielką i kierowniczką – ale nie jestem też superszczupła. Nadal zmagam się z tymi uporczywymi fałdkami.
Ostatnio z racji planów rozwoju firmy mam w pracy od groma papierkowej roboty. Większość dni spędzam przy biurku, zajadając M&M’sy i wpatrując się w opalone, wysportowane ciała osób ćwiczących na orbitrekach cztery i pół metra dalej. Wiem, że muszę ograniczyć podjadanie (ewentualnie zamknąć drzwi od biura), ale zaczynam wierzyć, że tłuszczyk w okolicach brzucha to niespodziewany prezent, pojawiający się u drzwi tuż po czterdziestce. Prezent, którego nie chcesz, ale za Chiny nie możesz zwrócić. Przechodzą mnie ciarki. Brr! Mój brzuch jest jak horror klasy Z.
Nie tylko moja waga przyprawia mnie o dreszcze. Również walentynki i Złotousty Will sprawiają, że się stresuję. Pragnę węglowodanów! Przynieście mi chleb! Może, jeśli nawiążę z nim jakąś rozmowę, uda mi się zapomnieć o głodzie…
– A więc… opowiedz mi może coś o swoim ostatnim projekcie, Will. Nigdy wcześniej nie umawiałam się z naukowcem. W czym się specjalizujesz?
– W ludziach. To znaczy badam zwłoki i to, jak się rozkładają.
Łyk wina trafia do złej dziurki. Zaczynam się krztusić tak bardzo, że pewnie poplamiłam już śnieżnobiałą bluzkę. Chwytam serwetkę i wciskam ją sobie do ust, by zatamować strumień. Oddychaj, Cat, oddychaj. Mogło być gorzej. Równie dobrze mógłby produkować metamfetaminę jak ten koleś z Breaking Bad. Jeszcze kilka wdechów i znów będziesz mogła się odezwać.
– Fascynujące! A co robisz ze swoimi… yyy… odkryciami? – pytam, starając się zatuszować wpadkę gorliwym uśmiechem.
– Sceptycznie jestem najlepszym balsamistą w Ottawie, dlatego kiedy twoja słynna Babuńcia kopnie wreszcie w kalendarz, powinnaś do mnie przyjść.
Śmieje się z własnego żartu, a potem zauważam, że kładzie na stoliku wizytówkę. Sceptycznie? Nie jestem pewna, co bardziej mnie w nim odpycha: to, że zajmuje się konserwacją zwłok, to, że chce zabalsamować Babuńcię, czy może to, że nie potrafi się poprawnie wysłowić?
– Dzięki, Will, ale jestem pewna, że ona przeżyje nas wszystkich.
– Zastanawiałem się też, czy może po tym… no, gdybyś chciała… to po…
Teraz to on nie może z siebie czegoś wydusić. No, dawaj, wyrzuć to z siebie! Dlaczego się waha? Może chodzi mu o coś sprośnego?
– …chciałabyś zobaczyć rozkładające się ciała?
Znowu krztuszę się winem, tym razem jednak pozwalam, by wyciekło mi z ust i spłynęło po brodzie. Mam to gdzieś! To nie ja zachowuję się absurdalnie! Usłyszałam to pytanie, ale nie wierzę, że naprawdę to powiedział. Może to jakiś żart? Ukryta kamera czy coś? Rozglądam się dookoła. Nie. Nic tu nie ma. To jakiś obłęd! Utknęłam w twitterowej rzeczywistości. #Najgorszarandkaw5slowach. Nic nie odpowiem. Zresztą odechciało mi się rozmawiać. Wreszcie przynieśli nam makaron i, dzięki Bogu, również pieczywo! Chwytam miękką ciepłą bułeczkę i pożeram ją jak lwica ofiarę. Mam gdzieś, że kiedyś dokuczano mi z powodu nawyków żywieniowych. Dzisiejszego wieczoru nie dbam o kalorie ani tym bardziej o to, by zachowywać się jak dama. Moim celem jest po prostu przetrwanie tej niedorzecznej randki.
Facet z akordeonem pojawia się przy naszym stoliku. No przecież. Flirtuje z makaronem na moim talerzu. Melodia brzmi niczym marsz pogrzebowy i przypomina mi, czym Will zajmuje się zawodowo. Nie sądzę, by udało mi się przełknąć resztę posiłku.
– A co do twojej Babuńci… – kontynuuje.
A już się łudziłam, że porzucił ten temat. Moje niedoczekanie.
– Powinnaś zadbać o to, by spisała testament. Może ci się wydawać, że już to zrobiła, ale tak naprawdę to nigdy nie wiadomo. Testament jest legalnie wiążący we wszystkich ważnych kolekcjach.
– Słucham? Co ty właśnie powiedziałeś?
Kolekcjach? Wybucham tak gwałtownym śmiechem, że z oczu płyną mi łzy. Czerpanie tak szalonej przyjemności z jego błędów jest trochę dziwne, ale w końcu zadziera z moją rodziną. Czuję, jak podnosi mi się ciśnienie, mimo że nadal śmieję się do rozpuku.
– Hej, postaraj się za mną nadążać, Cat. Wiem, że jesteś tylko zwykłą laską z siłowni – uśmiecha się pogardliwie – ale powiedziałem, że…
– Dobra, wystarczy tego dobrego. – Wstaję, rzucając serwetką w talerz. – Jesteś nie tylko bezczelny i uważasz się za nie wiadomo kogo, ale jesteś też po prostu głupi. Lepiej wygoogluj sobie te wszystkie wymyślne słowa, których błędnie używasz, i zostaw moją Babuńcię w spokoju.
Chwytam torebkę i ruszam w stronę drzwi, ale po chwili zastanowienia odwracam się na pięcie, wracam do stolika, łapię za jego talerz i wylewam mu na głowę jego zawartość. Makaronowe wstążki ześlizgują się z jego włosów i spływają mu po twarzy niczym wodospad sosu pomidorowego, kaparów i sera.
– A to za nazwanie mnie zwykłą laską z siłowni.
3
Don’t stop believin’, hold onto that feelin’*… – piosenka zespołu Journey wypełnia wnętrze samochodu, gdy siedzę z głową wspartą na dłoniach i zastanawiam się, co dalej. Jak żyć. To znaczy, co mam ze sobą począć. Jak do tego doszło, że znów spotykam się z jakimiś frajerami i mam nieodpartą ochotę na jedno z tych pysznych czekoladowych ciast sprzedawanych na plastikowych tackach? Łzy spływają mi po twarzy, a ja nie mam przecież na rzęsach tego nowego wodoodpornego tuszu. O kurwaczek! Moje życie to jakiś żart!
Cieszę się, że na spotkanie z Willem przyjechałam własnym autem, ale wkurza mnie, że łudziłam się, iż poznam kogoś podobnego do Gene’a. Na świecie nie ma już nikogo, kto by do mnie pasował. I to nie jest tak, że wierzę w tę jedną połówkę pomarańczy przypisaną nam w dniu narodzin. Przecież to totalny stek bzdur! Ale kiedy spotykasz kogoś, kto cię rozumie, kto pozwala ci być sobą i jednocześnie lepszą wersją ciebie, to jest cholernie trudno kimś go później zastąpić. Czuję, że bez Gene’a nie żyję w pełni. Działam na autopilocie. Jakby wszystko, co mnie otacza, było szare, zupełnie jak moje sprane gatki. Pewnie dlatego czułam wewnętrzny przymus, by kupić ten komplet bielizny z La Senzy za sześćdziesiąt pięć dolarów, gdy tylko zobaczyłam slogan, że „Szary to nowy czarny”. Ale to nieprawda. Szary nie jest nowym czarnym. To po prostu nijaki kolor rozpadających się w praniu gaci, które pozostawiły mnie z wyrzutami konsumenckiego sumienia. Koniec z tym. Muszę przestać się użalać i coś z tym zrobić. Jedynym sposobem na przywrócenie koloru w moim życiu jest znalezienie Gene’a.
Gdzie więc, do cholery, on się podziewa?
------------------------------------------------------------------------
* „Nie trać wiary. Nie porzucaj marzeń”.ROZDZIAŁ DRUGI
Sobota, 18 lutego 2017 r.
Jak tam z twoją motywacją, Cat Glamour?
O nie! Znowu to samo. Dlaczego zawsze, gdy ćwiczę, mój umysł uparcie dryfuje w kierunku licealnych traum? To jakiś obłęd! Staram się jak najszybciej wyrzucić z głowy te wspomnienia. Skoncentruj się na chwili obecnej, Cat. Skup się na tym, co jest tu i teraz. Nadal zostało ci dwadzieścia pięć przysiadów do zrobienia.
Usiłuję z powrotem położyć się na macie, skupiając całą uwagę na klientce Trinie i piosenkach wydobywających się z głośników w Cat Walk. Ale to na nic. Nie mogę powstrzymać napływu myśli. Koszmarne wspomnienia wciąż spływają niczym pot po moim czole.
3
– Jak tam z twoją motywacją, Cat Glamour?
Piwne oczy Cathy Hollow przygwoździły mnie pogardliwym spojrzeniem, gdy kładła przede mną baton Aero. Powoli podniosłam wzrok i spojrzałam na nią, gotowa zagrać według jej zasad. Wykażę się odwagą. Będę stawiać opór. Żołądek podskoczył mi do gardła, ale nie mogłam pozwolić sobie na okazanie lęku. Wiedziały, że jestem na diecie. Widziały, że od tygodnia żywię się z Benem wyłącznie sałatkami. Nadszedł czas na ich zemstę. Nie chciały, by fajni chłopcy się ze mną zadawali. Byłam grubaską, więc teraz zawiesiły mnie niczym tarczę do darta, by każdy mógł mnie zobaczyć. Już do końca liceum rzucali we mnie lotkami.
– Świetnie! – starałam się uważać, by głos mi się nie łamał. – Z pewnością lepiej niż u ciebie z nauką. A tak w ogóle, to jak ci poszło na egzaminie końcowym z historii? Ach, no tak, zapomniałam, że zaspałaś i go zawaliłaś. To dopiero jest motywacja!
– Nie pyskuj, grubasko!
To wystarczyło, aby doprowadzić Cathy na skraj cierpliwości, a trzy inne dziewczyny z dziesiątej klasy, wyglądające jak szatynowe klony – do chichotu.
– No właśnie, Gruba Cat – dodała Moira, najwyższa z grupy, rozrywając foliowe opakowanie czekoladowego batona. Pomachała nim tuż pod moim nosem, bym mogła zaciągnąć się słodkim zapachem kakao.
– Połóż go przed nią, Moira. – Cathy trzymała wszystkie swoje wyznawczynie na krótkiej smyczy. – Dajmy Grubej Cat szansę na pożarcie swojej zdobyczy w samotności. Jako najlepsze lwice powinnyśmy oszczędzić jej wstydu i nie przyglądać się jej uczcie.
3
Jesteś wystarczająco zmotywowana! Wiele przeszłaś, dziewczyno. Dasz radę!
Wstaję, wycieram czoło ręcznikiem, przybijam piątkę z Triną i odhaczam na podkładce, że ukończyła swój dzisiejszy trening w Cat Walk. Spuszczając wzrok, łapię swoje odbicie w ścianie luster obok stojaka z ciężarkami. Mam metr sześćdziesiąt wzrostu, ale w tych fioletowych legginsach moje nogi wyglądają na dłuższe i smuklejsze niż zwykle. Muszę to sobie zapamiętać. Nowa fryzura na blond boba nie odciąga uwagi od zmarszczek wokół moich niebieskoszarych oczu i jak na złość nadal nie mogę znaleźć korektora, który odpowiednio zamaskowałby pojawiające się pod nimi cienie. Naprawdę wyglądam na zmęczoną. Ostatnio zbyt wiele nocy spędzałam w pracy. Oczywiście samotnie.
– Jesteś dla mnie ogromną inspiracją, trenerko Cat. Udowodniłaś, że życie zaczyna się po czterdziestce! – Trina śmieje się.
– Nawet nie wiesz, jak wiele w tym prawdy – chichoczę.
Ach, gdyby tylko wiedziała, że prawie cztery lata temu, czyli mając trzydzieści osiem lat, niemalże odrodziłam się na nowo. To właśnie wtedy w dziwny i niewiarygodny sposób otrzymałam całkiem nowe życie i o wiele szczuplejsze ciało.
– Wielkie dzięki za solidną dawkę motywacji. Nie mam zamiaru dziękować ci za te wszystkie przysiady, ale…
Obejmuje mnie spoconym ciałem. Nienawidzę tych wilgotnych przytulasów, ale czuję satysfakcję, że pozytywnie na kogoś wpłynęłam. Siadam na jednej z czerwonych ławek ustawionych wzdłuż ściany i podaję jej bidon z wodą, zachęcając gestem, by usiadła obok.
– Nie, dzięki, trenerko Cat. – Bierze ode mnie butelkę i chwyta za swój ręcznik. – Lecę pod prysznic. Muszę zawieźć Zaca na imprezę urodzinową jego przyjaciela, a już jestem w niedoczasie – odpowiada. – Jeszcze raz wielkie dzięki za kolejny świetny trening i za to, że przez cały tydzień tak rewelacyjnie mnie motywowałaś.
– Cała przyjemność po mojej stronie. Wspaniale sobie radzisz.
Trenerka Cat. Nadal nie przywykłam do tego, że tak mnie nazywają. Cóż za odmiana od Grubej Cat. Nie muszę nawet mówić: „Ach, gdyby tylko Cathy i Moira mogły mnie teraz zobaczyć”, bo już mnie widziały. W zasadzie to są teraz z Justine w jednej z sal. Uczestniczą w cotygodniowych zajęciach zumby. Moira zapytała nawet, czy mogłabym przyjąć ją pod swoje trenerskie skrzydła. Zerknęłam wtedy od niechcenia na swój grafik i stwierdziłam bez wahania: „Bardzo mi przykro, ale lista oczekujących jest zbyt długa”, upewniając się, że Cathy usłyszała każde moje słowo. Ależ to było diabelnie przyjemne uczucie.
Wchodzę do biura i opadam na czerwony skórzany fotel. Na szczęście niedługo zamykamy. Jestem cała obolała i nie wyobrażam sobie przeprowadzenia chociażby jednego dodatkowego treningu. Porządkując długopisy i papiery na biurku, niechcący strącam kalendarz, którego kartki przelatują na maj. Zamieram na chwilę, nie mogąc oderwać wzroku od jednej konkretnej daty. 4 maja 2017 roku. Tak wiele od niej zależy. Nie chcę żyć, nieustannie wyczekując tego szczególnego dnia, ale jeśli oznacza on to, co myślę, że oznacza… Jeśli ma to być jedyna szansa na ponowne spotkanie z moim Gene’em… To, o Boże. Trzymam się tej nadziei tak kurczowo, jak trzyma się torebkę Gucci w nowojorskim metrze. Obawiam się jednak, że z każdym kolejnym rokiem coraz bardziej ją tracę, tak samo jak swoje marzenia.
Powstrzymuję napływające łzy i próbuję wziąć się w garść, patrząc przez ogromne okno na salę numer dwa. Moira i Cathy wyglądają, jakby z trudem przychodziło im opanowanie ruchów zumby. Moira potyka się o lewą stopę Cathy, a ta stara się zachować równowagę, kołysząc się na boki. Wygląda jak czterdziestoletni wysuszony pingwin. Twerkujący pingwin. Tymczasem reszta grupy wykonuje właściwe pozycje. Cathy wydaje się kompletnie zagubiona. Przyglądam się jej dokładniej i dostrzegam, jaka jest zmęczona. Zupełnie jak ja. Jak prawdziwy człowiek. Nieidealna. Zastanawiam się, dlaczego kuliłam się kiedyś przed nią ze strachu. Jest dokładnie taka jak każda z nas. To zabawne, ale wszystkie udajemy, że wiemy, co robimy. A te, które twierdzą inaczej, są po prostu lepszymi kłamczuchami. Tak niewiele kobiet ma odwagę się do tego przyznać… Ciekawe, dlaczego tak jest. Ja udaję, że wiem, jak to jest być szczupłą. Nie mam pojęcia, jak długo to potrwa, ale staram się grać pewną siebie. Do diabła, mam nawet własną siłownię. Cathy i Moira zaś nie zdają sobie sprawy z tego, że zdarza mi się leżeć godzinami w łóżku i zamartwiać się, że znowu przytyję. Nie wiedzą, że czuję się jak oszustka, jak ktoś, kto nie ma wystarczająco siły, by móc walczyć z dodatkowymi kilogramami. Według nich osiągnęłam największy sukces spośród ludzi z naszego liceum – jestem kobietą, która zdała sobie sprawę, że wyszła za nieudacznika, zostawiła go i ciężko pracowała, by podążać za swoimi marzeniami i zbudować własny biznes. Och, gdyby tylko wiedziały o Genie. Wyobrażam sobie, jak podnosimy wspólnie ciężary, a Cathy zwraca się do mnie po kilkukrotnym podniesieniu dziesięciokilogramowych hantli: „Zmieniłaś swoje życie o sto osiemdziesiąt stopni, Cat. Jesteś dla mnie inspiracją”. Uśmiechnęłabym się i odpowiedziała z niebywałą pewnością siebie: „No cóż, pomógł mi w tym zaczarowany dżin, który wyskoczył z konsoli Wii. A potem zakochaliśmy się w sobie i uprawialiśmy gorący seks we francuskim zamku”. Prawdopodobnie upuściłaby hantle na swoje stopy.
Kiedy myślę o dziwnych, ale niewiarygodnie dobrych rzeczach, które przydarzyły mi się przez ostatnie kilka lat, chcę wierzyć, że był to tylko sen. Tak byłoby o wiele łatwiej wytłumaczyć to innym. Nie da się mimochodem wspomnieć w rozmowie z przyjaciółmi przy piwie i nachosach, że z Wii wyskoczył ci dżin o magicznych umiejętnościach. Poza Babuńcią nie mogłam nikomu zdradzić, że Gene pomógł mi zmienić moje życie, kiedy najbardziej tego potrzebowałam, a następnie zniknął, by mnie ocalić. Czasami trudno mi uwierzyć, że to stało się naprawdę, i mimo że minęły już prawie cztery lata, nadal w niego wierzę. Nadal wierzę w nas. Nie, nikt nie może się o tym dowiedzieć. Nikt oprócz Babuńci nie może poznać mojego małego sekretu. Dzień w dzień ciężko pracuję, aby utrzymać wagę, aby dobrze zarządzać tą siłownią. Przecież to nie jest tak, że jestem kompletną oszustką. Wszyscy wiedzą, że kilka lat temu przeszłam lekki zawał serca. Gdy ktoś o tym wspomina, staram się zmienić temat, bo nienawidzę czuć się słabą. Nikt nie wie, że to magia doprowadziła mnie tu, gdzie teraz jestem, i nikt nie może się o tym dowiedzieć.
Puk-puk. Justine stoi w drzwiach do mojego biura.
– Kończysz już, Cat?
Nawet nie zauważyłam, że w tle nie gra już muzyka.
– Nie, jeszcze nie. Mam dużo papierkowej roboty do nadrobienia. Idź do domu. Ja zamknę.
– Spoko. Ale masz świadomość, że jest sobotni wieczór, tak? Nie pracuj za długo – odpowiada i udaje się w kierunku wyjścia.
Sprawiaj wrażenie wiecznie zajętej. To mój drugi sekret, który jest prawie tak samo ważny jak ten o dżinie. Nie pozwól, by widzieli, jak się obijasz. Dzięki temu nikt nie będzie mógł nazwać cię grubą oszustką.