Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Zadziwiająco wspaniale - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
10 października 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Najniższa cena z 30 dni: 19,90 zł

Zadziwiająco wspaniale - ebook

Sequel bestsellerowej komedii romantycznej "Dziwnie, ale niewiarygodnie dobrze"!

Cat Glamour, której życie w końcu zmieniło się na lepsze, odkąd spotkała swojego dżina w butelce albo raczej w maszynie Wii Fit, stara się rozwijać i kochać samą siebie. Życie jednak nie daje jej spokoju. Jedna z jej córek wpada w złe towarzystwo, siostra ma poważne uzależnienie od SMS-ów, a jej 94-letnia babcia stała się sensacją MTV. Jest wiele do zrobienia, a kiedy ona zajmuje się wszystkim innym dookoła, często zapomina o tym, by zadbać także o siebie. W poszukiwaniu Gene'a i tego, co najlepsze w sobie, te trzy pokolenia kobiet wybierają się w zabawną i wzruszającą podróż.

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-272-7486-1
Rozmiar pliku: 1,8 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Wto­rek, 14 lu­tego 2017 r.

– Pro­szę bar­dzo.

Will otwiera drzwi do re­stau­ra­cji i ge­stem za­pra­sza mnie do środka. Okej. Miło. Szar­mancki. Stara szkoła. I bar­dzo ład­nie pach­nie! No­wo­cze­śnie, piż­mowo. Może to „CK One” po­łą­czony z ja­kimś mę­skim my­dłem? Używa my­dła. Al­le­luja! Może nie po­win­nam się od razu zra­żać. Może tym ra­zem bę­dzie ina­czej.

To moja druga randka w tym mie­siącu. Obie­ca­łam so­bie, a także mo­jej prze­bo­jo­wej dzie­więć­dzie­się­ciocz­te­ro­let­niej Ba­buńci, że po­sta­ram się za­po­mnieć o Ge­nie, o moim uko­cha­nym, za­gu­bio­nym w ak­cji dżi­nie, i po­now­nie rzucę się w wir rand­ko­wa­nia.

Gdy tylko wcho­dzimy do wło­skiej re­stau­ra­cji, łysy męż­czy­zna w ob­ci­słej czer­wo­nej ka­mi­zelce, z wy­łu­pia­stymi oczami i prze­ra­ża­ją­cym uśmie­chem ociera się o mnie sen­su­al­nie za po­mocą swo­jego akor­de­onu. Wa­len­tyn­kowa randka w ciemno z pew­no­ścią nie była jedną z mo­ich naj­mą­drzej­szych de­cy­zji. Mimo to dam temu Wil­lowi szansę. To nie jego wina, że wła­ści­ciel re­stau­ra­cji za­trud­nił na­pa­lo­nego akor­de­oni­stę i po­sta­wił fi­gurki ca­łu­ją­cych się pin­gwi­nów na każ­dym ze sto­li­ków. Czuję się jak w fil­mie
Di­sneya.

Mi­łość. Czym tak na­prawdę jest praw­dziwa mi­łość? Ba­buń­cia po­wta­rza mi cią­gle, że taka mi­łość wy­maga cier­pli­wo­ści, ale nie po­winna da­wać na sie­bie cze­kać dłu­żej niż trzy i pół roku. „Do dia­bła. Na­wet Fe­dEx działa szyb­ciej” – ma­wia.

Cały czas sta­ram się bro­nić Gene’a. Bo co, je­śli utknął w sta­rej lam­pie albo u pa­skud­nego pana, za­bra­nia­ją­cego mu kon­tak­tów ze mną? Je­stem prze­ko­nana, że nie zo­sta­wiłby mnie z wła­snej woli. Ko­cha mnie. Poza tym wy­słał ten piękny bu­kiet z za­po­wie­dzią cu­dow­nych rze­czy, ma­ją­cych w końcu na­dejść. Nic wię­cej nie mógł wtedy zro­bić. Wiem, że po mnie wróci. Dla­tego też uzna­łam, że za­do­wolę Ba­buń­cię i Cici, moją star­szą sio­strę, która zwy­kła mó­wić: „Nie można zre­zy­gno­wać z mi­ło­ści w wieku czter­dzie­stu je­den lat”, a przy oka­zji sko­rzy­stam z kilku dar­mo­wych obia­dów.

Bra­kuje mi jego śmie­chu. Miał (ma? Nie chcę wy­obra­żać so­bie naj­gor­szego; nie mogę znieść my­śli, że już go nie ma) nie­sa­mo­wi­cie za­raź­liwy chi­chot! Nie do­pusz­cza­łam do sie­bie my­śli, że mogę już go nie usły­szeć.

Gdy da­rzysz ko­goś ogrom­nym uczu­ciem, ko­chasz w nim na­wet naj­drob­niej­sze rze­czy. Spo­sób, w jaki ta osoba mruży oczy przy uśmie­chu. W jaki układa głowę na po­duszce. Spo­sób, w jaki pije kawę, liże lody, wkłada buty. Te drobne ru­chy są wy­jąt­kowe dla da­nej osoby. Lu­bię ob­ser­wo­wać i po­rów­ny­wać je z bli­ska. To taka piękna forma sztuki zwana oso­bo­wo­ścią. Nie­stety, zda­łam so­bie z tego sprawę, gdy Gene’a już nie było. Po jego znik­nię­ciu zro­zu­mia­łam, jak bar­dzo bra­kuje mi tego, jak zgnia­tał stopą tył trampka, by móc wło­żyć w niego drugą stopę bez ko­niecz­no­ści schy­la­nia się. Kie­dyś mnie to cho­ler­nie iry­to­wało. Dla­czego nie mógł wkła­dać bu­tów jak nor­malny czło­wiek? Jak można być aż tak le­ni­wym? Te­raz od­da­ła­bym wszystko, żeby od­zy­skać tego nie­nor­mal­nego fa­ceta. Wiem, że dzi­wac­twa spra­wiają, że je­ste­śmy tacy, jacy je­ste­śmy, a kiedy na­prawdę ko­goś ko­chasz, ko­chasz bez­wa­run­kowo. Ko­chasz wszyst­kie wady i eks­cen­trycz­no­ści tej osoby.

Will stuka pal­cem w stół, wpa­tru­jąc się we mnie.

– Och, bar­dzo prze­pra­szam, od­pły­nę­łam my­ślami.

Biorę łyk wina i uśmie­cham się do niego cie­pło, li­cząc, że wy­ba­czy mi lek­kie roz­ko­ja­rze­nie. Mu­szę prze­stać my­śleć o Ge­nie! Je­stem na randce! Mu­szę po­sta­rać się żyć da­lej! Iść da­lej!

– Pa­ra­dok­sal­nie chcesz tu być, tak? – mówi, wciąż wy­glą­da­jąc na zi­ry­to­wa­nego. – Mam dziś jesz­cze inne sprawy do za­ła­twie­nia. – Bawi się bez­myśl­nie swoim cien­kim zie­lo­nym kra­wa­tem. – Sprawy cięż­kiej wagi.

O mój Boże! Ależ to było nie­uprzejme… i nie­po­prawne! Może tro­chę prze­sa­dził z czer­wo­nym wi­nem, a może po pro­stu mylą mu się słowa. Pew­nie dla­tego po­wie­dział „pa­ra­dok­sal­nie” i „cięż­kiej wagi”. Nie bądź snobką, Cat. Zi­gno­ruj to.

– Tak, oczy­wi­ście, że chcę tu być. Wo­kół pa­nuje taka miła at­mos­fera! Jest tak ro­man­tycz­nie!

Sta­ram się, by mój głos brzmiał jak naj­ra­do­śniej po­mimo ma­ło­laty sie­dzą­cej na ko­la­nach ja­kie­goś chło­paka w rogu sali. Wy­gląda na to, że jej ję­zyk ma wła­sny umysł. I pró­buje upra­wiać seks z jego uchem.

Od­wra­cam wzrok i spo­glą­dam na swój pu­sty ta­lerz. Chcia­ła­bym, żeby kel­ner przy­niósł nam tro­chę chleba. Po tym wszyst­kim, co zro­bił dla mnie Gene w kwe­stii utraty zbęd­nych ki­lo­gra­mów, po­win­nam strze­lić so­bie w łeb, że tej zimy znów po­zwo­li­łam so­bie na przy­bra­nie na wa­dze. Co prawda nie je­stem tak duża jak kie­dyś – dzięki tre­nin­gom dwa razy w ty­go­dniu na si­łowni, któ­rej je­stem wła­ści­cielką i kie­row­niczką – ale nie je­stem też su­per­sz­czu­pła. Na­dal zma­gam się z tymi upo­rczy­wymi fałd­kami.

Ostat­nio z ra­cji pla­nów roz­woju firmy mam w pracy od groma pa­pier­ko­wej ro­boty. Więk­szość dni spę­dzam przy biurku, za­ja­da­jąc M&M’sy i wpa­tru­jąc się w opa­lone, wy­spor­to­wane ciała osób ćwi­czą­cych na or­bi­tre­kach cztery i pół me­tra da­lej. Wiem, że mu­szę ogra­ni­czyć pod­ja­da­nie (ewen­tu­al­nie za­mknąć drzwi od biura), ale za­czy­nam wie­rzyć, że tłusz­czyk w oko­li­cach brzu­cha to nie­spo­dzie­wany pre­zent, po­ja­wia­jący się u drzwi tuż po czter­dzie­stce. Pre­zent, któ­rego nie chcesz, ale za Chiny nie mo­żesz zwró­cić. Prze­cho­dzą mnie ciarki. Brr! Mój brzuch jest jak hor­ror klasy Z.

Nie tylko moja waga przy­pra­wia mnie o dresz­cze. Rów­nież wa­len­tynki i Zło­to­usty Will spra­wiają, że się stre­suję. Pra­gnę wę­glo­wo­da­nów! Przy­nie­ście mi chleb! Może, je­śli na­wiążę z nim ja­kąś roz­mowę, uda mi się za­po­mnieć o gło­dzie…

– A więc… opo­wiedz mi może coś o swoim ostat­nim pro­jek­cie, Will. Ni­gdy wcze­śniej nie uma­wia­łam się z na­ukow­cem. W czym się spe­cja­li­zu­jesz?

– W lu­dziach. To zna­czy ba­dam zwłoki i to, jak się roz­kła­dają.

Łyk wina tra­fia do złej dziurki. Za­czy­nam się krztu­sić tak bar­dzo, że pew­nie po­pla­mi­łam już śnież­no­białą bluzkę. Chwy­tam ser­wetkę i wci­skam ją so­bie do ust, by za­ta­mo­wać stru­mień. Od­dy­chaj, Cat, od­dy­chaj. Mo­gło być go­rzej. Rów­nie do­brze mógłby pro­du­ko­wać me­tam­fe­ta­minę jak ten ko­leś z Bre­aking Bad. Jesz­cze kilka wde­chów i znów bę­dziesz mo­gła się ode­zwać.

– Fa­scy­nu­jące! A co ro­bisz ze swo­imi… yyy… od­kry­ciami? – py­tam, sta­ra­jąc się za­tu­szo­wać wpadkę gor­li­wym uśmie­chem.

– Scep­tycz­nie je­stem naj­lep­szym bal­sa­mi­stą w Ot­ta­wie, dla­tego kiedy twoja słynna Ba­buń­cia kop­nie wresz­cie w ka­len­darz, po­win­naś do mnie przyjść.

Śmieje się z wła­snego żartu, a po­tem za­uwa­żam, że kła­dzie na sto­liku wi­zy­tówkę. Scep­tycz­nie? Nie je­stem pewna, co bar­dziej mnie w nim od­py­cha: to, że zaj­muje się kon­ser­wa­cją zwłok, to, że chce za­bal­sa­mo­wać Ba­buń­cię, czy może to, że nie po­trafi się po­praw­nie wy­sło­wić?

– Dzięki, Will, ale je­stem pewna, że ona prze­żyje nas wszyst­kich.

– Za­sta­na­wia­łem się też, czy może po tym… no, gdy­byś chciała… to po…

Te­raz to on nie może z sie­bie cze­goś wy­du­sić. No, da­waj, wy­rzuć to z sie­bie! Dla­czego się waha? Może cho­dzi mu o coś sproś­nego?

– …chcia­ła­byś zo­ba­czyć roz­kła­da­jące się ciała?

Znowu krztu­szę się wi­nem, tym ra­zem jed­nak po­zwa­lam, by wy­cie­kło mi z ust i spły­nęło po bro­dzie. Mam to gdzieś! To nie ja za­cho­wuję się ab­sur­dal­nie! Usły­sza­łam to py­ta­nie, ale nie wie­rzę, że na­prawdę to po­wie­dział. Może to ja­kiś żart? Ukryta ka­mera czy coś? Roz­glą­dam się do­okoła. Nie. Nic tu nie ma. To ja­kiś obłęd! Utknę­łam w twit­te­ro­wej rze­czy­wi­sto­ści. #Naj­gor­sza­rand­ka­w5slo­wach. Nic nie od­po­wiem. Zresztą ode­chciało mi się roz­ma­wiać. Wresz­cie przy­nie­śli nam ma­ka­ron i, dzięki Bogu, rów­nież pie­czywo! Chwy­tam miękką cie­płą bu­łeczkę i po­że­ram ją jak lwica ofiarę. Mam gdzieś, że kie­dyś do­ku­czano mi z po­wodu na­wy­ków ży­wie­nio­wych. Dzi­siej­szego wie­czoru nie dbam o ka­lo­rie ani tym bar­dziej o to, by za­cho­wy­wać się jak dama. Moim ce­lem jest po pro­stu prze­trwa­nie tej nie­do­rzecz­nej randki.

Fa­cet z akor­de­onem po­ja­wia się przy na­szym sto­liku. No prze­cież. Flir­tuje z ma­ka­ro­nem na moim ta­le­rzu. Me­lo­dia brzmi ni­czym marsz po­grze­bowy i przy­po­mina mi, czym Will zaj­muje się za­wo­dowo. Nie są­dzę, by udało mi się prze­łknąć resztę po­siłku.

– A co do two­jej Ba­buńci… – kon­ty­nu­uje.

A już się łu­dzi­łam, że po­rzu­cił ten te­mat. Moje nie­do­cze­ka­nie.

– Po­win­naś za­dbać o to, by spi­sała te­sta­ment. Może ci się wy­da­wać, że już to zro­biła, ale tak na­prawdę to ni­gdy nie wia­domo. Te­sta­ment jest le­gal­nie wią­żący we wszyst­kich waż­nych ko­lek­cjach.

– Słu­cham? Co ty wła­śnie po­wie­dzia­łeś?

Ko­lek­cjach? Wy­bu­cham tak gwał­tow­nym śmie­chem, że z oczu płyną mi łzy. Czer­pa­nie tak sza­lo­nej przy­jem­no­ści z jego błę­dów jest tro­chę dziwne, ale w końcu za­dziera z moją ro­dziną. Czuję, jak pod­nosi mi się ci­śnie­nie, mimo że na­dal śmieję się do roz­puku.

– Hej, po­sta­raj się za mną na­dą­żać, Cat. Wiem, że je­steś tylko zwy­kłą la­ską z si­łowni – uśmie­cha się po­gar­dli­wie – ale po­wie­dzia­łem, że…

– Do­bra, wy­star­czy tego do­brego. – Wstaję, rzu­ca­jąc ser­wetką w ta­lerz. – Je­steś nie tylko bez­czelny i uwa­żasz się za nie wia­domo kogo, ale je­steś też po pro­stu głupi. Le­piej wy­go­ogluj so­bie te wszyst­kie wy­myślne słowa, któ­rych błęd­nie uży­wasz, i zo­staw moją Ba­buń­cię w spo­koju.

Chwy­tam to­rebkę i ru­szam w stronę drzwi, ale po chwili za­sta­no­wie­nia od­wra­cam się na pię­cie, wra­cam do sto­lika, ła­pię za jego ta­lerz i wy­le­wam mu na głowę jego za­war­tość. Ma­ka­ro­nowe wstążki ze­śli­zgują się z jego wło­sów i spły­wają mu po twa­rzy ni­czym wo­do­spad sosu po­mi­do­ro­wego, ka­pa­rów i sera.

– A to za na­zwa­nie mnie zwy­kłą la­ską z si­łowni.

3

Don’t stop be­lie­vin’, hold onto that fe­elin’*… – pio­senka ze­społu Jo­ur­ney wy­peł­nia wnę­trze sa­mo­chodu, gdy sie­dzę z głową wspartą na dło­niach i za­sta­na­wiam się, co da­lej. Jak żyć. To zna­czy, co mam ze sobą po­cząć. Jak do tego do­szło, że znów spo­ty­kam się z ja­ki­miś fra­je­rami i mam nie­od­partą ochotę na jedno z tych pysz­nych cze­ko­la­do­wych ciast sprze­da­wa­nych na pla­sti­ko­wych tac­kach? Łzy spły­wają mi po twa­rzy, a ja nie mam prze­cież na rzę­sach tego no­wego wo­do­od­por­nego tu­szu. O kur­wa­czek! Moje ży­cie to ja­kiś żart!

Cie­szę się, że na spo­tka­nie z Wil­lem przy­je­cha­łam wła­snym au­tem, ale wku­rza mnie, że łu­dzi­łam się, iż po­znam ko­goś po­dob­nego do Gene’a. Na świe­cie nie ma już ni­kogo, kto by do mnie pa­so­wał. I to nie jest tak, że wie­rzę w tę jedną po­łówkę po­ma­rań­czy przy­pi­saną nam w dniu na­ro­dzin. Prze­cież to to­talny stek bzdur! Ale kiedy spo­ty­kasz ko­goś, kto cię ro­zu­mie, kto po­zwala ci być sobą i jed­no­cze­śnie lep­szą wer­sją cie­bie, to jest cho­ler­nie trudno kimś go póź­niej za­stą­pić. Czuję, że bez Gene’a nie żyję w pełni. Dzia­łam na au­to­pi­lo­cie. Jakby wszystko, co mnie ota­cza, było szare, zu­peł­nie jak moje sprane gatki. Pew­nie dla­tego czu­łam we­wnętrzny przy­mus, by ku­pić ten kom­plet bie­li­zny z La Senzy za sześć­dzie­siąt pięć do­la­rów, gdy tylko zo­ba­czy­łam slo­gan, że „Szary to nowy czarny”. Ale to nie­prawda. Szary nie jest no­wym czar­nym. To po pro­stu ni­jaki ko­lor roz­pa­da­ją­cych się w pra­niu gaci, które po­zo­sta­wiły mnie z wy­rzu­tami kon­su­menc­kiego su­mie­nia. Ko­niec z tym. Mu­szę prze­stać się uża­lać i coś z tym zro­bić. Je­dy­nym spo­so­bem na przy­wró­ce­nie ko­loru w moim ży­ciu jest zna­le­zie­nie Gene’a.

Gdzie więc, do cho­lery, on się po­dziewa?

------------------------------------------------------------------------

* „Nie trać wiary. Nie po­rzu­caj ma­rzeń”.ROZDZIAŁ DRUGI

So­bota, 18 lu­tego 2017 r.

Jak tam z twoją mo­ty­wa­cją, Cat Gla­mour?

O nie! Znowu to samo. Dla­czego za­wsze, gdy ćwi­czę, mój umysł upar­cie dry­fuje w kie­runku li­ce­al­nych traum? To ja­kiś obłęd! Sta­ram się jak naj­szyb­ciej wy­rzu­cić z głowy te wspo­mnie­nia. Skon­cen­truj się na chwili obec­nej, Cat. Skup się na tym, co jest tu i te­raz. Na­dal zo­stało ci dwa­dzie­ścia pięć przy­sia­dów do zro­bie­nia.

Usi­łuję z po­wro­tem po­ło­żyć się na ma­cie, sku­pia­jąc całą uwagę na klientce Tri­nie i pio­sen­kach wy­do­by­wa­ją­cych się z gło­śni­ków w Cat Walk. Ale to na nic. Nie mogę po­wstrzy­mać na­pływu my­śli. Kosz­marne wspo­mnie­nia wciąż spły­wają ni­czym pot po moim czole.

3

– Jak tam z twoją mo­ty­wa­cją, Cat Gla­mour?

Piwne oczy Ca­thy Hol­low przy­gwoź­dziły mnie po­gar­dli­wym spoj­rze­niem, gdy kła­dła przede mną ba­ton Aero. Po­woli pod­nios­łam wzrok i spoj­rza­łam na nią, go­towa za­grać we­dług jej za­sad. Wy­każę się od­wagą. Będę sta­wiać opór. Żo­łą­dek pod­sko­czył mi do gar­dła, ale nie mo­głam po­zwo­lić so­bie na oka­za­nie lęku. Wie­działy, że je­stem na die­cie. Wi­działy, że od ty­go­dnia ży­wię się z Be­nem wy­łącz­nie sa­łat­kami. Nad­szedł czas na ich ze­mstę. Nie chciały, by fajni chłopcy się ze mną za­da­wali. By­łam gru­ba­ską, więc te­raz za­wie­siły mnie ni­czym tar­czę do darta, by każdy mógł mnie zo­ba­czyć. Już do końca li­ceum rzu­cali we mnie lot­kami.

– Świet­nie! – sta­ra­łam się uwa­żać, by głos mi się nie ła­mał. – Z pew­no­ścią le­piej niż u cie­bie z na­uką. A tak w ogóle, to jak ci po­szło na eg­za­mi­nie koń­co­wym z hi­sto­rii? Ach, no tak, za­po­mnia­łam, że za­spa­łaś i go za­wa­li­łaś. To do­piero jest mo­ty­wa­cja!

– Nie py­skuj, gru­ba­sko!

To wy­star­czyło, aby do­pro­wa­dzić Ca­thy na skraj cier­pli­wo­ści, a trzy inne dziew­czyny z dzie­sią­tej klasy, wy­glą­da­jące jak sza­ty­nowe klony – do chi­chotu.

– No wła­śnie, Gruba Cat – do­dała Mo­ira, naj­wyż­sza z grupy, roz­ry­wa­jąc fo­liowe opa­ko­wa­nie cze­ko­la­do­wego ba­tona. Po­ma­chała nim tuż pod moim no­sem, bym mo­gła za­cią­gnąć się słod­kim za­pa­chem ka­kao.

– Po­łóż go przed nią, Mo­ira. – Ca­thy trzy­mała wszyst­kie swoje wy­znaw­czy­nie na krót­kiej smy­czy. – Dajmy Gru­bej Cat szansę na po­żar­cie swo­jej zdo­by­czy w sa­mot­no­ści. Jako naj­lep­sze lwice po­win­ny­śmy oszczę­dzić jej wstydu i nie przy­glą­dać się jej uczcie.

3

Je­steś wy­star­cza­jąco zmo­ty­wo­wana! Wiele prze­szłaś, dziew­czyno. Dasz radę!

Wstaję, wy­cie­ram czoło ręcz­ni­kiem, przy­bi­jam piątkę z Triną i od­ha­czam na pod­kładce, że ukoń­czyła swój dzi­siej­szy tre­ning w Cat Walk. Spusz­cza­jąc wzrok, ła­pię swoje od­bi­cie w ścia­nie lu­ster obok sto­jaka z cię­żar­kami. Mam metr sześć­dzie­siąt wzro­stu, ale w tych fio­le­to­wych leg­gin­sach moje nogi wy­glą­dają na dłuż­sze i smu­klej­sze niż zwy­kle. Mu­szę to so­bie za­pa­mię­tać. Nowa fry­zura na blond boba nie od­ciąga uwagi od zmarsz­czek wo­kół mo­ich nie­bie­sko­sza­rych oczu i jak na złość na­dal nie mogę zna­leźć ko­rek­tora, który od­po­wied­nio za­ma­sko­wałby po­ja­wia­jące się pod nimi cie­nie. Na­prawdę wy­glą­dam na zmę­czoną. Ostat­nio zbyt wiele nocy spę­dza­łam w pracy. Oczy­wi­ście sa­mot­nie.

– Je­steś dla mnie ogromną in­spi­ra­cją, tre­nerko Cat. Udo­wod­ni­łaś, że ży­cie za­czyna się po czter­dzie­stce! – Trina śmieje się.

– Na­wet nie wiesz, jak wiele w tym prawdy – chi­cho­czę.

Ach, gdyby tylko wie­działa, że pra­wie cztery lata temu, czyli ma­jąc trzy­dzie­ści osiem lat, nie­malże od­ro­dzi­łam się na nowo. To wła­śnie wtedy w dziwny i nie­wia­ry­godny spo­sób otrzy­ma­łam cał­kiem nowe ży­cie i o wiele szczu­plej­sze ciało.

– Wiel­kie dzięki za so­lidną dawkę mo­ty­wa­cji. Nie mam za­miaru dzię­ko­wać ci za te wszyst­kie przy­siady, ale…

Obej­muje mnie spo­co­nym cia­łem. Nie­na­wi­dzę tych wil­got­nych przy­tu­la­sów, ale czuję sa­tys­fak­cję, że po­zy­tyw­nie na ko­goś wpły­nę­łam. Sia­dam na jed­nej z czer­wo­nych ła­wek usta­wio­nych wzdłuż ściany i po­daję jej bi­don z wodą, za­chę­ca­jąc ge­stem, by usia­dła obok.

– Nie, dzięki, tre­nerko Cat. – Bie­rze ode mnie bu­telkę i chwyta za swój ręcz­nik. – Lecę pod prysz­nic. Mu­szę za­wieźć Zaca na im­prezę uro­dzi­nową jego przy­ja­ciela, a już je­stem w nie­do­cza­sie – od­po­wiada. – Jesz­cze raz wiel­kie dzięki za ko­lejny świetny tre­ning i za to, że przez cały ty­dzień tak re­we­la­cyj­nie mnie mo­ty­wo­wa­łaś.

– Cała przy­jem­ność po mo­jej stro­nie. Wspa­niale so­bie ra­dzisz.

Tre­nerka Cat. Na­dal nie przy­wy­kłam do tego, że tak mnie na­zy­wają. Cóż za od­miana od Gru­bej Cat. Nie mu­szę na­wet mó­wić: „Ach, gdyby tylko Ca­thy i Mo­ira mo­gły mnie te­raz zo­ba­czyć”, bo już mnie wi­działy. W za­sa­dzie to są te­raz z Ju­stine w jed­nej z sal. Uczest­ni­czą w co­ty­go­dnio­wych za­ję­ciach zumby. Mo­ira za­py­tała na­wet, czy mo­gła­bym przy­jąć ją pod swoje tre­ner­skie skrzy­dła. Zer­k­nę­łam wtedy od nie­chce­nia na swój gra­fik i stwier­dzi­łam bez wa­ha­nia: „Bar­dzo mi przy­kro, ale li­sta ocze­ku­ją­cych jest zbyt długa”, upew­nia­jąc się, że Ca­thy usły­szała każde moje słowo. Ależ to było dia­bel­nie przy­jemne uczu­cie.

Wcho­dzę do biura i opa­dam na czer­wony skó­rzany fo­tel. Na szczę­ście nie­długo za­my­kamy. Je­stem cała obo­lała i nie wy­obra­żam so­bie prze­pro­wa­dze­nia cho­ciażby jed­nego do­dat­ko­wego tre­ningu. Po­rząd­ku­jąc dłu­go­pisy i pa­piery na biurku, nie­chcący strą­cam ka­len­darz, któ­rego kartki prze­la­tują na maj. Za­mie­ram na chwilę, nie mo­gąc ode­rwać wzroku od jed­nej kon­kret­nej daty. 4 maja 2017 roku. Tak wiele od niej za­leży. Nie chcę żyć, nie­ustan­nie wy­cze­ku­jąc tego szcze­gól­nego dnia, ale je­śli ozna­cza on to, co my­ślę, że ozna­cza… Je­śli ma to być je­dyna szansa na po­nowne spo­tka­nie z moim Gene’em… To, o Boże. Trzy­mam się tej na­dziei tak kur­czowo, jak trzyma się to­rebkę Gucci w no­wo­jor­skim me­trze. Oba­wiam się jed­nak, że z każ­dym ko­lej­nym ro­kiem co­raz bar­dziej ją tracę, tak samo jak swoje ma­rze­nia.

Po­wstrzy­muję na­pły­wa­jące łzy i pró­buję wziąć się w garść, pa­trząc przez ogromne okno na salę nu­mer dwa. Mo­ira i Ca­thy wy­glą­dają, jakby z tru­dem przy­cho­dziło im opa­no­wa­nie ru­chów zumby. Mo­ira po­tyka się o lewą stopę Ca­thy, a ta stara się za­cho­wać rów­no­wagę, ko­ły­sząc się na boki. Wy­gląda jak czter­dzie­sto­letni wy­su­szony pin­gwin. Twer­ku­jący pin­gwin. Tym­cza­sem reszta grupy wy­ko­nuje wła­ściwe po­zy­cje. Ca­thy wy­daje się kom­plet­nie za­gu­biona. Przy­glą­dam się jej do­kład­niej i do­strze­gam, jaka jest zmę­czona. Zu­peł­nie jak ja. Jak praw­dziwy czło­wiek. Nie­ide­alna. Za­sta­na­wiam się, dla­czego ku­li­łam się kie­dyś przed nią ze stra­chu. Jest do­kład­nie taka jak każda z nas. To za­bawne, ale wszyst­kie uda­jemy, że wiemy, co ro­bimy. A te, które twier­dzą ina­czej, są po pro­stu lep­szymi kłam­czu­chami. Tak nie­wiele ko­biet ma od­wagę się do tego przy­znać… Cie­kawe, dla­czego tak jest. Ja udaję, że wiem, jak to jest być szczu­płą. Nie mam po­ję­cia, jak długo to po­trwa, ale sta­ram się grać pewną sie­bie. Do dia­bła, mam na­wet wła­sną si­łow­nię. Ca­thy i Mo­ira zaś nie zdają so­bie sprawy z tego, że zda­rza mi się le­żeć go­dzi­nami w łóżku i za­mar­twiać się, że znowu przy­tyję. Nie wie­dzą, że czuję się jak oszustka, jak ktoś, kto nie ma wy­star­cza­jąco siły, by móc wal­czyć z do­dat­ko­wymi ki­lo­gra­mami. We­dług nich osią­gnę­łam naj­więk­szy suk­ces spo­śród lu­dzi z na­szego li­ceum – je­stem ko­bietą, która zdała so­bie sprawę, że wy­szła za nie­udacz­nika, zo­sta­wiła go i ciężko pra­co­wała, by po­dą­żać za swo­imi ma­rze­niami i zbu­do­wać wła­sny biz­nes. Och, gdyby tylko wie­działy o Ge­nie. Wy­obra­żam so­bie, jak pod­no­simy wspól­nie cię­żary, a Ca­thy zwraca się do mnie po kil­ku­krot­nym pod­nie­sie­niu dzie­się­cio­ki­lo­gra­mo­wych han­tli: „Zmie­ni­łaś swoje ży­cie o sto osiem­dzie­siąt stopni, Cat. Je­steś dla mnie in­spi­ra­cją”. Uśmiech­nę­ła­bym się i od­po­wie­działa z nie­by­wałą pew­no­ścią sie­bie: „No cóż, po­mógł mi w tym za­cza­ro­wany dżin, który wy­sko­czył z kon­soli Wii. A po­tem za­ko­cha­li­śmy się w so­bie i upra­wia­li­śmy go­rący seks we fran­cu­skim zamku”. Praw­do­po­dob­nie upu­ści­łaby han­tle na swoje stopy.

Kiedy my­ślę o dziw­nych, ale nie­wia­ry­god­nie do­brych rze­czach, które przy­da­rzyły mi się przez ostat­nie kilka lat, chcę wie­rzyć, że był to tylko sen. Tak by­łoby o wiele ła­twiej wy­tłu­ma­czyć to in­nym. Nie da się mi­mo­cho­dem wspo­mnieć w roz­mo­wie z przy­ja­ciółmi przy pi­wie i na­cho­sach, że z Wii wy­sko­czył ci dżin o ma­gicz­nych umie­jęt­no­ściach. Poza Ba­buń­cią nie mo­głam ni­komu zdra­dzić, że Gene po­mógł mi zmie­nić moje ży­cie, kiedy naj­bar­dziej tego po­trze­bo­wa­łam, a na­stęp­nie znik­nął, by mnie oca­lić. Cza­sami trudno mi uwie­rzyć, że to stało się na­prawdę, i mimo że mi­nęły już pra­wie cztery lata, na­dal w niego wie­rzę. Na­dal wie­rzę w nas. Nie, nikt nie może się o tym do­wie­dzieć. Nikt oprócz Ba­buńci nie może po­znać mo­jego ma­łego se­kretu. Dzień w dzień ciężko pra­cuję, aby utrzy­mać wagę, aby do­brze za­rzą­dzać tą si­łow­nią. Prze­cież to nie jest tak, że je­stem kom­pletną oszustką. Wszy­scy wie­dzą, że kilka lat temu prze­szłam lekki za­wał serca. Gdy ktoś o tym wspo­mina, sta­ram się zmie­nić te­mat, bo nie­na­wi­dzę czuć się słabą. Nikt nie wie, że to ma­gia do­pro­wa­dziła mnie tu, gdzie te­raz je­stem, i nikt nie może się o tym do­wie­dzieć.

Puk-puk. Ju­stine stoi w drzwiach do mo­jego biura.

– Koń­czysz już, Cat?

Na­wet nie za­uwa­ży­łam, że w tle nie gra już mu­zyka.

– Nie, jesz­cze nie. Mam dużo pa­pier­ko­wej ro­boty do nad­ro­bie­nia. Idź do domu. Ja za­mknę.

– Spoko. Ale masz świa­do­mość, że jest so­botni wie­czór, tak? Nie pra­cuj za długo – od­po­wiada i udaje się w kie­runku wyj­ścia.

Spra­wiaj wra­że­nie wiecz­nie za­ję­tej. To mój drugi se­kret, który jest pra­wie tak samo ważny jak ten o dżi­nie. Nie po­zwól, by wi­dzieli, jak się obi­jasz. Dzięki temu nikt nie bę­dzie mógł na­zwać cię grubą oszustką.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: