- W empik go
Zadziwiający Czarodziej z Krainy Oz - ebook
Zadziwiający Czarodziej z Krainy Oz - ebook
Znalezienie dobrej książki dla dziecka – nie jest zadaniem łatwym i prostym. Książek jest tak dużo, że dotarcie do tej, której warto poświęcić czas, która będzie odpowiednia dla młodego nie jest zadaniem łatwym. Dobra książka to taka, która ze względu na swoją treść nie tylko potrafi młodego czytelnika zainteresować i zachęcić do czytania, lub słuchania, ale też przekaże mu pozytywne wartości.
Książki Limana Franka Bauma bez żadnych wątpliwości i obaw należy zaliczyć do grupy tych, które warto czytać. Jedną z nich jest „Czarodziej z Krainy Oz”. Utwór ten będzie trzymał młodego czytelnika lub słuchacza w ciągłym napięciu, ale zawsze z pozytywnym rozwiązaniem, bez scen gwałtu i przemocy.
Książka zasługuje na uwagę przede wszystkim z tego powodu, że wątek optymizmu przebija w niej od pierwszej strony do ostatniej. Mała dziewczynka - Dorotka całkiem nieoczekiwanie znajduje się w obcym nieznanym kraju. Szybko się dowiaduje, że jest to nie tylko kraj nieznany, ale ponadto jest całkiem odmienny, niż jej rodzinny Kansas.
Kraj jest na tyle dziwny, że nawet Strach na Wróble mówi tu ludzkim językiem, Żelazny Drwal ma całkiem ludzkie odruchy. Obaj stają się przyjaciółmi małej dziewczynki, a wkrótce dołącza do nich ogromny Lew, który sam siebie nazywa tchórzliwym. Podczas wspólnej wędrówki, w warunkach zagrożenia wykazuje jednak wielką odwagę, nie cofa się przed zagrożeniem, staje się obrońcą pozostałych przyjaciół, a przede wszystkim Dorotki.
Dorotka, najpierw samotnie, a potem z przyjaciółmi wędruje przez nieznaną krainę do tajemniczego i nieznanego Czarodzieja Oz. Nikt go nie widział, ale wszyscy wiedzą, że jest najpotężniejszym czarodziejem, że spotkanie z nim może być nawet niebezpieczne.
Dorotka jednak dąży do spotkania, nie obawia się go, wierzy że nic złego jej nie zrobi. Wiąże ze spotkaniem nadzieję na powrót do swojej ojczyzny, do Kansas. Każdy z towarzyszących jej przyjaciół też jest zainteresowany w spotkaniu z Czarodziejem. Strach na Wróble ma nadzieję, na otrzymanie mózgu, żelazny Drwal marzy, że otrzyma serce, a Tchórzliwy Lew liczy, iż Czarodziej Oz spowoduje, że stanie się odważny.
W oparciu o dyskusję słomianego Stracha na Wróble i Żelaznego Drwala, autor wprowadza małego czytelnika do „filozoficznych” rozważań o tym, co jest ważniejsze serce, czy mózg. Porusza problem ponoszenia odpowiedzialności za dane słowo. Na przykładzie postępowania Dorotki, uczy rozwagi i wiary we własne siły, ale i ukazuje potrzebę odnajdywania dobrych przyjaciół. Z nimi w najtrudniejszych warunkach można znaleźć rozwiązanie. Wzajemna pomoc, zgoda, odważne działanie Tchórzliwego Lwa, ciekawe pomysły Stracha na Wróble oraz siła Żelaznego Drwala pozwalają na pokonanie wszelkich przeszkód.
Na czoło też wysuwa się jeszcze jedna istotna myśl. Dorotka uzyskuje w tej krainie wiernych przyjaciół. Mieszkańcy zaczarowanej krainy są w stosunku do niej jak najbardziej życzliwi. Dorotka jednak ma jedno marzenie – pragnie wrócić do swojej ojczyzny, do Kansas. Wrócić do cioci Emmy i wujka Henryka, chociaż tam spalony i suchy step, a tu cudowne krajobrazy, wierni przyjaciele, warunki beztroski. Różne zagrożenia, które się pojawiają podczas dążenia do celu nie załamują małej dziewczynki. Dorotka swój cel osiąga. Czytelnicy lub słuchacze oddychają z ulgą.
Wyjątkowe wydanie z ilustracjami Justyny Stankowskiej
Spis treści
Huragan
Spotkanie ze Żwaczami
Dorotka uratowała Stracha na Wróble
Droga przez las
Wyzwolenie Żelaznego Drwala
Tchórzliwy Lew
Pokonywanie przeszkód
Straszne pole makowe
Królowa Polnych Myszy
Strażnik Miejskich Wrót
Szmaragdowe Miasto Krainy Oz
Poszukiwania Złej Czarownicy
Odzyskanie wolności
Latające Małpy
Wielki i groźny
Magiczna sztuczka Wielkiego Oszukańca
Balon
Wyprawa na Południe
Walczące Drzewa
W Krainie Porcelany
Lew stał się Królem Zwierząt
Kraina Kwodlingów
Glinda spełnia życzenie Dorotki
Ponownie w domu
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7859-185-6 |
Rozmiar pliku: | 3,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Dorotka mieszkała w maleńkim domku pośród ogromnego stepu w Kansas. Wujek Henryk był farmerem, a ciocia Emma prowadziła dom. Dom był niewielki, ponieważ deski do budowy musieli wozić furmanką, z daleka. Miał cztery ściany, dach, podłogę i jeden jedyny pokój, w którym, prócz zardzewiałej płyty kuchennej, stały: kredens, stół, kilka krzeseł i dwa łóżka. W jednym rogu znajdowało się wielkie łóżko wujka Henryka i cioci Emmy, w drugim – maleńkie łóżeczko Dorotki.
Dom nie miał strychu i piwnicy, ale znajdowała się pod nim jama, zabezpieczona specjalną klapą na środku pokoju. Tam chowała się rodzina podczas huraganów. Huragany, które dość często nawiedzały te okolice, były na tyle okropne, że bez trudu mogły zmieść z powierzchni ziemi maleńki domek.
Wokół domu, we wszystkich kierunkach, po sam horyzont, rozciągał się pusty szary step. Dorotka oglądała go za każdym razem, kiedy wychodziła z domu. Nigdzie nie widziała żadnego domu, żadnego drzewa.
Słońce było tu na tyle gorące, że zaorana ziemia, od palących promieni, momentalnie przekształcała się w szarą zapieczoną masę. Trawa szybko więdła i tak samo stawała się szara, jak wszystko wokół.
Wujek Henryk pomalował kiedyś swój domek, ale farba szybko zaczęła pękać, deszcze ją ostatecznie zmyły, teraz stał jakiś smutny, szary, jak wszystko wokół.
Ciocia Emma, przyjechała w te okolice przed laty. Była wtedy piękną młodą kobietą i cieszyła się życiem. Stopniowo, palące słońce i straszne huragany dokonały swego dzieła. Z oczu cioci szybko zniknęły iskierki radości, a z policzków rumieniec. Twarz zrobiła się szara i przygnębiona. Ciocia Emma schudła i już nie potrafiła się uśmiechać.
Dorotka trafiła tu, kiedy została sierotą. Uśmiech dziewczynki tak bardzo straszył ciocię Emmę, że za każdym razem drgała i chwytała się za serce.
Dzień dzisiejszy jeszcze niczym się nie różnił od innych. Dopiero za parę minut miała się rozpocząć niespodziewana i zadziwiająca przygoda Dorotki. Widząc ponownie uśmiech na twarzy dziewczynki, ciocia Emma znowu się zdziwiła. Nadal nie rozumiała, że można odnaleźć coś śmiesznego lub wesołego w tym szarym życiu.
Wujek Henryk podobnie nie śmiał się nigdy. Pracował ciężko od rana do wieczora. Trudził się ze wszystkich swoich sił i również nie znajdował powodów do radości. Podobnie jak otoczenie, był cały szary – od brody do grubych kamaszy. Wygląd miał srogi, skoncentrowany, mówił rzadko.
Tylko piesek Toto zabawiał Dorotkę, nie pozwalając poddać się panującej wokół szarości. Miał czarującą, jedwabistą czarną sierść, zabawny nosek i maleńkie radosne czarne oczka, iskrzące się wesołością. Toto mógł się bawić od rana do wieczora. Dorotka świata nie widziała poza swym wiernym przyjacielem.
Dzisiaj jednak nikomu nie było do zabawy. Wujek Henryk wyszedł na ganek, usiadł na stopniu i z uwagą popatrzył na niebo. Było bardziej szare niż zwykle. Dorotka stała z Toto na rękach i również patrzyła na niebo. Ciocia Emma zmywała w domu talerze.
Daleko na północy cicho wył wiatr, wysoka trawa przy samym horyzoncie chyliła się i kołysała, falowała jak morze. Takie same, ciche lekkie wycie dolatywało z drugiej, południowej strony. Wujek Henryk i Dorotka odwrócili się w kierunku nowego szumu i zobaczyli, że trawa tam kołysze się coraz mocniej.
Wujek Henryk stanął na stopniu schodów.
– Emmo! – krzyknął do żony. – Zbliża się huragan. – Pójdę zobaczę, jak wygląda sytuacja z bydłem! – i pobiegł do stanowisk, w których były krowy i konie.
Ciocia Emma odstawiła naczynia i zbliżyła się do drzwi. Zaledwo jedno spojrzenie przekonało ją, że zbliża się bieda.
– Dorotko! – zawołała. – Szybko do schronu!
Nieoczekiwanie, Toto zeskoczył z rąk Dorotki i schował się pod łóżko. Dziewczynka rzuciła się go łapać. Przestraszona ciocia Emma otworzyła klapę i zaczęła pośpiesznie schodzić na dół, po drabince. W końcu Dorotka złapała Toto i zapragnęła jak najszybciej znaleźć się w schronie, razem z ciocią. Nie zdążyła, jednak, zrobić żadnego kroku, kiedy ze straszną siłą zawył wiatr. Maleńki domek zadrżał tak, że dziewczynka straciła równowagę i upadła na podłogę.
W następnej chwili stało się coś, w co trudno uwierzyć. Dom kilka razy obrócił się wokół osi, następnie zaczął powoli się unosić, podobnie jak balon.
Właśnie w tym miejscu, gdzie stał domek Dorotki, zderzyły się dwa wiatry – północny i południowy. Z tego zderzenia zrodził się straszny huragan. W centrum huraganu zwykle jest dość cicho, ale strumienie wichru coraz mocniej naciskały na ściany domu, w końcu zaczęły unosić go coraz wyżej, aż znalazł się na szczycie ogromnego wiru, który poniósł go, jak lekkie piórko.
Za oknami panowała całkowita ciemność, wiatr wył jak dzikie zwierzę. Mimo to, leciało się całkiem przyjemnie. Tylko jeden raz, na początku podróży, dom trochę się pokręcił, a jeden raz mocno się przechylił. Potem Dorotka czuła zaledwie lekkie kołysanie, jak na huśtawce.
Toto ze wszystkiego był wyraźnie zadowolony. Głośno szczekał i biegał po pokoju wokół gospodyni, która cicho siedziała na podłodze i próbowała zgadnąć, co będzie dalej.
Był moment, kiedy Toto zagapił się i trafił do otwartego luku. Dorotka przestraszyła się. Pomyślała, że zginął tam na zawsze, ale po chwili zobaczyła, że z luku sterczy skrajek czarnego ucha.
Ciśnienie powietrza nie pozwalało pieskowi upaść na ziemię. Dziewczynka podczołgała się do luku, chwyciła Toto za ucho i wyciągnęła z powrotem. Potem zatrzasnęła luk, żeby taka przygoda nie powtórzyła się po raz drugi.
Czas mijał, w końcu Dorotka całkiem się uspokoiła. Czuła się jednak niezwykle samotnie i trochę się bała, że może ogłuchnąć, bo wiatr wył z niewyobrażalną mocą. Jeszcze bardziej niepokoiła ją myśl, że domek spadnie i razem z Toto zginą. Nic takiego, na szczęście, się nie stało.
Potem Dorotka zapomniała o zdenerwowaniu. Pragnęła wierzyć, że wszystko skończy się szczęśliwie. Doczołgała się do swego łóżka, pomimo że podłoga nadal się kołysała, wdrapała się na nie. Toto urządził się obok. Wiatr wył nadal z tą samą mocą, domek bujał się monotonnie. Dorotka była już na tyle zmęczona, że zamknęła oczy i usnęła.Spotkanie ze Żwaczami
Dorotka obudziła się w wyniku szarpnięcia. Było na tyle gwałtowne i nieoczekiwane, że odczuła go mocno, chociaż leżała na miękkiej pościeli. Dziewczynka szybko oprzytomniała i zaczęła się zastanawiać, co się wydarzyło. Następnie usiadła na łóżku i stwierdziła, że już nigdzie nie leci. Za oknem pięknie świeciło słońce. Zachęcona ciepłymi promieniami, żwawo zeskoczyła na podłogę i w towarzystwie wiernego Toto w podskokach podbiegła do drzwi. Otworzyła je. Krajobraz, który ujrzała, na tyle ją zadziwił, że ze zdumienia szeroko otworzyła oczy i lekko krzyknęła.
Huragan opuścił domek – jak na huragan całkiem miękko i delikatnie – w zachwycającej krainie. Wokół znajdowała się zielona łąka z owocowymi drzewami, które uginały się od dojrzałych i soczystych owoców.
Wszędzie wokół rosły prześliczne kwiaty. Na drzewach i krzakach siedziały ptaki, ćwierkały różnymi głosami. Niedaleko przebiegał przezroczysty strumyk, szemrał coś cicho i tajemniczo. Dziewczynka całe swe życie spędziła na suchym stepie, nigdy nic kolorowego nie wiedziała, więc zachwycała się nowymi widokami i nie była w stanie wykonać kolejnego kroku.
Stała tak i podziwiała fantastyczne widoki. Nagle zauważyła, że zbliża się do domku grupa dziwnych ludzi. Byli mniej więcej takiego wzrostu jak ona, ale od razu spostrzegła, że są dorośli.
Trzech mężczyzn i kobieta mieli na sobie dziwaczne ubrania, a na głowie wysokie szpiczaste kapelusze z dzwoneczkami. Podczas każdego poruszenia rozlegały się melodyjne dźwięki. Kapelusze mężczyzn były błękitne, a kobiety był biały. Kobieta miała też biały płaszcz, upiększony gwiazdkami, połyskującymi na słońcu, jak maleńkie brylanty.
Mężczyźni byli ubrani w stroje o barwie błękitnej. Nawet na nogach połyskiwały buty z błękitnymi cholewkami. Dorotka pomyślała, że są w takim samym wieku jak wujek Henryk. Dwoje miało brody. Kobieta była starsza, poruszała się z wyraźnym wysiłkiem. Głębokie zmarszczki pokrywały całą jej twarz.
Przybysze zbliżyli się do domku, na progu którego wciąż stała Dorotka, potem zatrzymali się i zaczęli coś szeptać między sobą. Wydawało się, że nie mają odwagi, żeby podejść bliżej. W końcu maleńka staruszka zbliżyła się, nisko się ukłoniła i powiedziała przyjemnym głosem:
– Witamy w Krainie Żwaczy, najmilsza Czarodziejko! Jesteśmy ci bardzo wdzięczni, że zabiłaś Złą Czarownicę ze Wschodu i wyzwoliłaś Żwaczy z niewoli!
Słysząc te słowa, Dorotka mocno się zdziwiła. Nie rozumiała, dlaczego staruszka nazwała ją najmilszą czarodziejką, nie mogła pojąć, w jaki sposób mogła zabić Złą Czarownicę ze Wschodu, jak wyzwoliła Żwaczy z niewoli. Dorotka dobrze wiedziała, że jest maleńką dziewczynką z Kansas, którą huragan zaniósł za wiele dziesiątków kilometrów, że nikogo nie zabiła.
Dorotka chwilę milczała, a potem niepewnie powiedziała:
– Jesteście bardzo mili, ale powstał jakiś błąd. Nikogo nie zabiłam.
– Może ty nie zabiłaś – uśmiechnęła się staruszka – ale zrobił to twój domek. Dla nas wychodzi na to samo. Popatrz – powiedziała, wskazując na róg domu – tam sterczą jej nogi.
– Ojej! – krzyknęła Dorotka, załamując ręce. – Domek zgniótł ją, kiedy wylądował. Co teraz zrobimy?
– Nie mamy nic do roboty – spokojnie odpowiedziała staruszka.
– Kogo zgniótł domek?
– Przecież mówiłam, że Złą Czarownicę ze Wschodu. Wiele lat trzymała w niewoli Żwaczy, zmuszała do pracy we dnie i w nocy. Teraz cały naród uzyskał wolność. Wszyscy są ci wdzięczni.
– Kim jesteście, nigdy nie słyszałam o Żwaczach?
– Żwacze są narodem, który mieszka na Wschodzie tego kraju – tam, gdzie rządziła Zła Czarownica.
– Wszyscy jesteście z krainy Żwaczy?
– Nie, mieszkam na Północy, ale przyjaźnię się z nimi. Przysłali do mnie gońca, kiedy zobaczyli, że ich władczyni zginęła. Przybyłam natychmiast. Jestem Czarodziejką z Północy.
– Czarodziejką? – Dorotka nie wierzyła własnym uszom. – Prawdziwą?
– Prawdziwą – powiedziała kobieta. – Jestem dobrą czarodziejką, naród mnie kocha. Niestety, nie umiałam tak wiele, jak Czarownica ze Wschodu, w przeciwnym wypadku dawno bym wyzwoliła Żwaczy.
– Myślałam, że wszystkie czarownice i czarodzieje są źli – przyznała się Dorotka.
– Pomyliłaś się! W krainie Oz są zaledwie cztery czarownice i czarodziejki. Dwie czarodziejki – jedna z Północy, a druga z Południa są dobre. Możesz mi wierzyć, bo jestem Czarodziejką z Północy i nie mogę się mylić. Ale Czarownice z Zachodu i ze Wschodu faktycznie są wyjątkowo złe. Jedną zabiłaś, teraz w całej krainie Oz została tylko jedna zła czarownica, która mieszka na Zachodzie.
– Ciocia Emma mówiła, że wszystkie czarownice i wszyscy czarodzieje umarli bardzo dawno – zaprzeczyła Dorotka.
– Kim jest ciocia Emma? – zapytała się kobieta.
– To moja ciocia. Mieszka w Kansas, to znaczy tam, gdzie również mieszkam.
Czarodziejka z Północy zamyśliła się, pochyliła głowę, długo patrzyła na ziemię. Potem podniosła spojrzenie na Dorotkę i powiedziała:
– Nie wiem, gdzie jest Kansas. Po raz pierwszy słyszę o takim kraju. Powiedz mi, proszę, czy to jest kraj cywilizowany?
– Oczywiście!
– Wobec tego wszystko zrozumiałe. W cywilizowanych krajach nie ma czarowników, czarodziejów, szarlatanów, ale do nas cywilizacja nie dotarła. Jesteśmy odcięci od całego świata. Z tego powodu zostali u nas czarownice, czarodzieje i szarlatani.
– Kim są?
– Największy czarownik nazywa się Oz – wyszeptała kobieta. – Jest silniejszy niż pozostałe czarownice i czarodzieje, razem wzięci. Mieszka w Szmaragdowym Mieście.
Dorotka chciała zapytać coś jeszcze, ale w tej chwili Żwacze, którzy wciąż stali w milczeniu, głośno krzyknęli i zaczęli pokazywać na róg domu, gdzie leżała zła czarownica.
– Co się stało? – zapytała się u swoich współtowarzyszy Czarodziejka z Północy. Potem spojrzała w tamtym kierunku i się roześmiała. Tylko srebrne pantofelki stały pod domem, nogi zginęły, nawet śladu nie zostało po nich.
– Czarownica ze Wschodu była na tyle stara – wyjaśniła Czarodziejka z Północy – że szybko wyschła na słońcu. Nastąpił dla niej prawdziwy koniec. Srebrne pantofelki należą teraz do ciebie, możesz je nosić.
Mówiąc to, pochyliła się, podniosła pantofelki, strząsnęła z nich kurz i oddała Dorotce.
– Czarownica ze Wschodu była bardzo dumna ze swoich pantofelków – poinformował jeden z Żwaczy – niektórzy twierdzą, że nie są to zwykłe pantofelki, lecz zaczarowane. Nie wiemy jednak, na czym polega ich czarodziejska moc.
– Muszę jak najszybciej wracać do domu. Wujek Henryk i ciocia Emma, na pewno już się denerwują – powiedziała Dorotka. – Może moglibyście powiedzieć, w którym kierunku jest Kansas?
Żwacze i staruszka spojrzeli na siebie, potem popatrzyli na Dorotkę i pokiwali głowami.
– Na Wschodzie, niedaleko od tego miejsca, rozpoczyna się pustynia – powiedział jeden ze Żwaczy – nikt nie potrafił przez nią przejść.
– Podobnie jest na Południu – wtrącił się do rozmowy drugi Żwacz. – Byłem tam i widziałem własnymi oczami. Na południu znajduje się kraj Kwodlingów.
– Słyszałem opowieści – dodał trzeci Żwacz – że na Zachodzie też jest wielka pustynia. Tam mieszkają Migutowie. Rządzi nimi Zła Czarownica, która robi niewolnikiem każdego, kogo los tam zaniesie.
– Mieszkam na Północy – powiedziała kobieta – mój kraj graniczy z bezkresną pustynią. Pustynie otaczają pierścieniem całą krainę Oz. Obawiam się, moja droga, że będziesz musiała zostać u nas na zawsze.
Dorotka, po tych słowach, gorzko zapłakała. Źle się czuła wśród obcych i dziwnych ludzi. Łzy tak bardzo wzruszyły dobrych Żwaczy, że natychmiast wyciągnęli chusteczki i również zaczęli płakać. Kobieta zdjęła swój kapelusz, postawiła ostrym końcem na nos, a potem powiedziała: „Raz! Dwa! Trzy!” W tej samej chwili kapelusz przekształcił się w tablicę do rysowania, na której pojawił się napis:
NIECH DROGI PROWADZĄ
DO SZMARAGDOWEGO MIASTA.
Staruszka zdjęła z nosa tablicę, przeczytała, co jest napisane i zapytała się:
– Ty się nazywasz się Dorotka?
– Tak – odpowiedziała Dorotka pochlipując i wycierając łzy.
– Powinnaś iść do Szmaragdowego Miasta. Tylko Wielki Oz może ci pomóc.
– Nie wiem, gdzie jest Szmaragdowe Miasto?
– W centrum kraju. Rządzi tym krajem największy Oz, o którym ci mówiłam.
– Jest dobrym człowiekiem? – podejrzliwie zapytała się Dorotka.
– Jest dobrym czarodziejem. Jakim jest człowiekiem i czy w ogóle nim jest, tego nie wiem, bo nigdy nie widziałam go.
– Jak mam się dostać do Szmaragdowego Miasta? – zapytała się Dorotka.
– Będziesz musiała iść pieszo. Będzie to długa podróż, czasami przyjemna, czasami nie bardzo. Uruchomię wszystkie swoje czary, by uchronić cię od nieszczęścia.
– Pani nie pójdzie ze mną? – rozczarowała się Dorotka, widząc w staruszce swego jedynego przyjaciela.
– Nie mogę tak postąpić, ale ucałuję cię na pożegnanie. Nikt nie może zrobić krzywdy komuś, kogo pocałowała Czarodziejka z Północy.
Potem zbliżyła się do Dorotki i czule pocałowała w czoło. W miejscu pocałunku został delikatny purpurowy ślad. Dorotka o tym jeszcze nie wiedziała.
– Droga do Szmaragdowego Miasta jest z żółtych cegieł – powiedziała Czarodziejka – znajdziesz ją bez wysiłku. Kiedy zobaczysz Oza, nie obawiaj się, ale opowiedz, co się wydarzyło i poproś o pomoc.
Trzej Żwacze nisko się pokłonili, życzyli Dorotce szczęśliwej drogi i odeszli. Czarodziejka również bardzo mile się ukłoniła, potem trzy razy obróciła się na lewym obcasie i ku wielkiemu zdziwieniu Dorotki, a nawet Toto, zginęła bez śladu.Dorotka uratowała Stracha na Wróble
Dorotka została sama i poczuła, że jest głodna. Wyjęła z kredensu chleb, pokroiła, posmarowała masłem, zrobiła kanapkę. Nie zapomniała poczęstować Toto. Potem wzięła wiadro, pobiegła do strumyka i nabrała czystej wody. Toto latał pośród drzew i szczekał na ptaki. Dorotka pobiegła go uspokoić i zobaczyła, że jedno drzewo dosłownie załamuje się od gruszek.
Zrozumiała, że tylko tego brakowało jej do dobrego śniadania. Zerwała kilka najbardziej dojrzałych i największych owoców. Potem wróciła do domu, napiła się z Toto czystej, chłodnej wody i zaczęła szykować się do drogi, do Szmaragdowego Miasta.
Dorotka miała tylko jedną zapasową sukienkę, oczywiście wypraną i wyprasowaną. Wisiała na haczyku obok łóżeczka. Sukienka była biała w błękitną kratkę i chociaż trochę wyblakła od wielokrotnego prania, wyglądała nieźle. Dziewczynka dokładnie się umyła, włożyła czystą sukienkę i sympatyczny różowy kapelusz. Potem wzięła mały koszyk, położyła do niego chleb z kredensu i przykryła czystą ściereczką. W końcu spojrzała na swoje trzewiczki i zrozumiała, że są bardzo stare.
– Obawiam się, że nie wytrzymają długiej podróży – powiedziała do Toto. Piesek popatrzył na nią i pomachał ogonkiem, dając do zrozumienia, że doskonale zrozumiał.
Dorotka spojrzała na srebrne pantofelki Złej Czarownicy ze Wschodu, następnie zdjęła swoje i przymierzyła srebrne. Okazały się w sam raz, tak jakby były zrobione specjalnie dla niej. W końcu wzięła koszyk i powiedziała:
– Cóż, Toto, nie mamy wyboru! Pójdziemy do Szmaragdowego Miasta i poprosimy wielkiego Oza, żeby wysłał nas z powrotem do Kansas.
Dorotka zamknęła drzwi, przekręciła klucz, schowała go do kieszonki w sukience i wyruszyła w drogę. Toto, podskakując, ruszył za nią.
Wkrótce Dorotka znalazła się na skrzyżowaniu, ale szybko zrozumiała, która droga prowadzi do Szmaragdowego Miasta – była wyłożona żółtymi cegłami. Srebrne trzewiczki głośno stukały po twardym podłożu. Słońce świeciło jaskrawo, ptaki głośno śpiewały. Dorotka wcale nie czuła się nieszczęśliwa. Każda inna dziewczyna w jej wieku być może byłaby zrozpaczona, gdyby nieoczekiwanie znalazła się w dalekim i cudzym kraju.
Po obu stronach drogi rozpościerały się cudowne widoki. Za równymi ogrodzeniami, pomalowanymi na przyjemny błękitny kolor, ciągnęły się pola. Rosła tam pszenica, kukurydza, kapusta i wiele innych roślin. Podobno Żwacze byli wspaniałymi farmerami. Wyglądało na to, że urodzaj na polu będzie wspaniały.
Czasami, któryś ze Żwaczy wychodził z domu i kiedy zobaczył dziewczynkę, idącą samotnie po drodze z żółtej cegły, nisko i uprzejmie się kłaniał. Po kraju zdążyła rozejść się nowina, że właśnie ta dziewczynka zlikwidowała Złą Czarownicę ze Wschodu i wyzwoliła z niewoli naród Żwaczy. Domy Żwaczy miały niezwykłe kształty. Zamiast dachu, nad każdym wznosiła się wysoka kopuła. Wszystkie były pomalowane na błękitny kolor. Żwacze wyraźnie kochały tą barwę.
Pod wieczór, Dorotka porządnie się zmęczyła i zaczęła myśleć, że należałoby wypocząć. Wtedy zbliżyła się do domu, który był znacznie większy od innych. Na zielonej łączce przed domem tańczyli mężczyźni i kobiety. Pięciu małych muzykantów wesoło grało na skrzypkach. Wielki stół dosłownie załamywał się od poczęstunków. Były tam nieznane owoce, orzechy, pierogi, torty – krótko mówiąc wszystko, czego dusza zapragnie.
Żwacze zobaczyli Dorotkę, z radością powitali ją i zaprosili do kolacji oraz na nocleg. Był to dom jednego z najbardziej bogatych Żwaczy. Właśnie zaprosił wszystkich przyjaciół, żeby świętować cudowne wyzwolenie się od Złej Czarownicy.
Dorotkę posadzili przy stole i nakarmili do syta. Obsługiwał ją sam gospodarz, który nazywał się Bok. Dorotka dość szybko zaspokoiła głód, usiadła na ławce i zaczęła patrzeć, jak goście weselą się i tańczą.
Bok zobaczył jej srebrne pantofelki i zapytał:
– Również jesteś czarodziejką?
– Dlaczego pan tak sądzi? – zdziwiła się Dorotka.
– Przecież zabiłaś Złą Czarownicę i nosisz srebrne pantofelki. Prócz tego masz na sobie białą sukienkę, a kolor biały – to kolor czarodziejów.
– Jest biała, ale z błękitną kratką – polemizowała Dorotka, wyrównując fałdki na sukience.
– To bardzo miło z twojej strony, że ma błękitną kratkę – powiedział Bok. – Kolor błękitny – to kolor Żwaczy, a biały – czarodziejów. Wynika z tego, że jesteś dobrą czarodziejką i jesteś przyjacielem Żwaczy.
Dorotka nie wiedziała, co na to odpowiedzieć. Wszyscy w tym kraju byli pewni, że jest czarodziejką. Dorotka jednak doskonale wiedziała, że jest najzwyklejszą dziewczynka, którą huragan zaniósł do obcych krajów.
Patrzenie na tańce w końcu ją znudziło i Bok zaprosił do domu, w którym przeznaczono dla niej pokój z bardzo wygodną pościelą, miękką i błękitną. Dorotka wspaniale spała do rana, a Toto zwinięty w kłębuszek spał obok łóżka na błękitnym dywaniku.
Rano Dorotka dobrze się najadła. W tym czasie, maleńkie dziecko bawiło się z Toto, szarpało pieska za ogon, śmiało się tak ochoczo, że Dorotka patrząc na swawolne igraszki, również nie mogła się powstrzymać od śmiechu. Dla Żwaczy, Toto był prawdziwym egzotycznym stworzeniem. Nigdy nie widzieli psów.
– Daleko stąd do Szmaragdowego Miasta, do Oza? – zapytała Dorotka gościnnego gospodarza.
– Dokładnie nie wiem – odpowiedział Bok. – Nigdy tam nie byłem. Jeśli nie masz ważnej sprawy, lepiej nie pokazuj się mu na oczy. Wiem tylko tyle, że droga do Szmaragdowego Miasta jest długa i iść trzeba kilka dni. Prowadzi przez cudowny piękny kraj, ale czasami wędrowcy muszą przedzierać się poprzez miejsca trudne i niebezpieczne.
Trochę to zaniepokoiło Dorotkę, ale jeśli wielki Oz mógł wysłać ją z powrotem do Kansas, była gotowa na trudności.
Po pożegnaniu się ze swymi nowymi przyjaciółmi, Dorotka ponownie wyruszyła w drogę, po trasie z żółtych cegieł. Szła długo i zechciało się jej w końcu odpocząć. Usiadła przy ogrodzeniu obok drogi. Za ogrodzeniem rozpościerało się ogromne pole kukurydzy. Całkiem niedaleko ujrzała stracha na kiju, ustawionego, żeby odstraszać ptaki, które tak lubią dziobać dojrzałą kukurydzę.
Dorotka zaczęła oglądać stracha i stwierdziła, że głowa – to zwykły worek, do którego napchano słomy, farbą namalowano oczy, nos, usta – wyszła twarz. Na głowie miał błękitny kapelusz ze szpiczastym wierzchołkiem. Ubrany był w błękitny i mocno zużyty kostium, również wypchany słomą. Na nogach miał błękitne buty z szerokimi cholewami, jakie nosili Żwacze. To był nieźle zrobiony Strach na Wróble.
Niespodzianie, Strach mrugnął jednym narysowanym okiem. Dorotka na początku pomyślała, że jej się to wydało, bo w Kansas, ogrodowy Strach na Wróble stał nie mrugając. Jednak chwilę potem Strach na Wróble bardzo przyjacielsko pokiwał głową. Dorotka przeskoczyła więc przez ogrodzenie i podeszła bliżej. Toto głośno szczekał i latał wokół manekina ze słomy, udającego człowieka.
– Dzień dobry – powiedział Strach na Wróble półgłosem, jakby był przeziębiony.
– Umiesz mówić? – zdziwiła się Dorotka.
– Oczywiście – odpowiedział Strach na Wróble – a co u ciebie, jak ci leci?
– Nieźle, a ty jak się czujesz?.
– Można wytrzymać – powiedział Strach na Wróble i uśmiechnął się. – Tak naprawdę nie jest zbyt wesoło sterczeć dzień i noc na tyczce i odstraszać wrony.
– Nie możesz zejść?
– Nie, bo mi w plecy wsadzili kij. Jeśli zdejmiesz mnie z niego, będę ci bardzo wdzięczny.
Dorotka uniosła obydwoma rękoma słomianego człowieczka i bez wysiłku zdjęła z kija. Okazało się, że prawie nic nie waży.
– Ślicznie dziękuję – podziękował Strach na Wróble, kiedy stanął na ziemi. – Cudownie! To jak nowe narodziny!
Dorotka po prostu nie wierzyła własnym oczom. Słomiany człowiek umiał nie tylko mówić, ale potrafił kłaniać się i chodzić.
– Kim jesteś? – zapytał się Strach na Wróble, ale najpierw przeciągnął się i ziewnął. – Dokąd podążasz?
– Nazywam się Dorotka, idę do Szmaragdowego Miasta, do wielkiego mędrca i czarownika Oza, żeby odesłał mnie do Kansas.
– Gdzie się znajduje Szmaragdowe miasto i kim jest Oz? –dopytywał się Strach na Wróble.
– Nic nie wiesz o nim? – zdziwiła się dziewczynka.
– Nie, w ogóle o niczym nic nie wiem. Jestem wypchany słomą, nie mam w głowie mózgu.
– Szkoda mi ciebie! – zawołała Dorotka.
– Chciałbym pójść z tobą do Szmaragdowego Miasta. Może mędrzec Oz dałby mi trochę mózgu? – nieoczekiwanie zapytał Strach na Wróble.
– Nie wiem – odpowiedziała Dorotka – ale jeśli chcesz, możemy iść razem. Nawet jeśli Oz nie da ci mózgu, to nie będzie ci gorzej niż jest?
– Masz rację – zgodził się Strach na Wróble i dodał poufnym tonem: – Tak naprawdę to nie protestuję, że jestem wypchany słomą. Jeśli ktoś stanie mi na nogę, albo wbije agrafkę w rękę, to nic się nie dzieje. Bólu nie czuję. Nie chciałbym tylko, żeby ludzie uważali mnie za głupca. Skoro w miejsce mózgu mam słomę, to jak mogę zrozumieć, jaki jest ten świat?
– Zgadzam się w pełni – odpowiedziała Dorotka. – Jeśli pójdziesz ze mną, wstawię się za tobą u Oza.
– Bardzo ci dziękuję! – ucieszył się Strach na Wróble.
Dorotka pomogła Strachowi na Wróble przeleźć przez ogrodzenie i wyruszyli razem po drodze ułożonej z żółtych cegieł.
– Nie bój się pieska. – Dorotka uprzedziła Stracha na Wróble. – Toto nie ugryzie.
– Nie boję się – odpowiedział Strach na Wróble. – Nawet jeśli ugryzie, słomy nie zaboli. Pozwól, poniosę twój koszyk. Nie jest to dla mnie trudne, przecież nigdy się nie męczę. Jeśli chcesz, to ci opowiem swój sekret – wyszeptał trochę później Dorotce na ucho. – Czy wiesz, czego najbardziej się boję?
– Czego? – zapytała się Dorotka. – Myszy?
– Wcale nie – powiedział Strach na Wróble. – Palącej się zapałki.Droga przez las
Wkrótce droga zrobiła się nie taka równa i gładka, jak poprzednio. Iść było trudniej, Strach na Wróble nieustannie potykał się na nierównościach. Od czasu do czasu na drodze pojawiały się doły. Toto przeskakiwał przez nie, a Dorotka starannie omijała.
Strach na Wróble zamiast mózgu miał słomę, więc szedł po prostej, często tracił równowagę i padał plackiem. Jednak nigdy się nie uszkodził. Dorotka pomagała mu podnieść się na nogi, on pierwszy się śmiał ze swoich upadków.
Farmy już nie były zadbane tak, jak poprzednio. Domy trafiały się rzadziej, drzew owocowych było znacznie mniej. Im dalej szli, tym teren stawał się bardziej opustoszały i mroczny.
W południe zrobili sobie odpoczynek przy strumyku. Dorotka wyjęła z koszyka chleb, zaproponowała też dla Stracha na Wróble, ale odmówił.
– Nie mam pojęcia, co to głód – powiedział. – Tak jest całkiem zdrowo. Moje usta są namalowane farbką. Gdyby zrobili je w postaci dziurki, to słoma zaczęłaby wysypywać się i głowa utraciłaby kształt.
Dorotka ze zrozumieniem kiwnęła głową i zaczęła opychać się chlebem. Kiedy skończyła swój obiad, Strach na Wróble poprosił, żeby opowiedziała o sobie i swoim kraju. Dorotka opowiedziała o szarych stepach Kansas, o tym jak huragan zaniósł ją do dalekich krajów. Strach na Wróble uważnie słuchał, a potem powiedział:
– W żaden sposób nie mogę zrozumieć, dlaczego chcesz zostawić ten wspaniały, cudowny kraj i wrócić do smutnego, wysuszonego miejsca, które nazywasz Kansas.
– Nie możesz tego zrozumieć, bo nie masz mózgu – odpowiedziała dziewczynka. – My, ludzie z ciała i krwi, lubimy żyć w swojej ojczyźnie, nawet jeśli są gdzieś piękniejsze kraje. Nie ma miejsca wspanialszego niż ojczysty dom.
Strach na Wróble ciężko westchnął:
– Oczywiście, nie potrafię was zrozumieć. Gdyby wasze głowy, jak moja, były wypchane słomą, wszyscy byście przenieśli się żyć do cudownych krajów. Wasz Kansas stałby się całkiem pusty. Kansas ma niezwykłe szczęście, że mieszkają tam ludzie z prawdziwymi mózgami!
– Może opowiesz coś o sobie, zanim ruszymy w drogę? – zaproponowała Dorotka.
Strach na Wróble popatrzył na nią nagannie.
– Przecież wiesz, że żyję od niedawna, więc nie mam o czym opowiadać. Zrobili mnie przedwczoraj. Nie mam pojęcia, co było do urodzin. Na szczęście, mój gospodarz – farmer – najpierw narysował uszy, więc zacząłem słyszeć, co się dzieje wokół. Z nim był drugi Żwacz, farmer zapytał go:
– Jak ci się podobają uszy?
– Wydaje się, że wyszły krzywe – odpowiedział tamten.
– Nic strasznego – podsumował farmer. – Najważniejsze, że to uszy, a nie coś innego.
Miał rację.
– Teraz zrobimy oczy – powiedział gospodarz. Najpierw narysował prawe oko. Zaledwie zakończył pracę, jak z wielką ciekawością zacząłem rozglądać się po bokach.
– Nieźle! – pochwalił farmera przyjaciel, który uważnie obserwował pracę. – Błękitny kolor najlepiej nadaje się do rysowania oczu!
– Drugie oko raczej zrobię trochę większe – po dłuższym zastanowieniu zdecydował farmer. Wkrótce miałem drugie oko i stwierdziłem, że widzę znacznie więcej.
Potem narysował mi nos i usta, ale nie zacząłem mówić, bo jeszcze nie wiedziałem, do czego służą usta. Z zainteresowaniem śledziłem jak robią mój tułów, ręce i nogi. Kiedy na tułów wsadzili głowę, byłem z siebie bardzo dumny. Uznałem, że wyglądam nie gorzej od farmera i jego przyjaciela.
– Ten gość szybko wystraszy wszystkie wrony – oświadczył farmer. – Jest bardzo podobny do człowieka.
– Prawdziwy człowiek – zgodził się przyjaciel. Pomyślałem, że ma rację. Gospodarz wziął mnie pod pachę, zaniósł na pole kukurydzy i posadził na kiju. Potem farmerzy odeszli, a ja zostałem sam.
Nie było mi przyjemnie, że zostałem zostawiony na pastwę losu, więc spróbowałem iść za nimi, ale nogi w żaden sposób nie sięgały ziemi. Byłem zmuszony zostać na kiju. Smutno było samemu – nawet nie mogłem zająć się wspomnieniami, bo nie miałem czego wspominać.
Poprzednio nad polem latały ptaki, ale przestraszyły się, kiedy zobaczyły mnie. Sądziły, że przyszedł człowiek i gdzieś się pochowały. To dodało mi trochę pewności, poczułem się ważną personą. Minęło całkiem niewiele czasu i podleciała do mnie stara wrona. Uważnie obejrzała, usiadła na ramieniu i powiedziała:
– Czy naprawdę farmer chciał nas oszukać, w taki nieudolny sposób? Każda normalna wrona od razu zrozumie, że to nie człowiek, a zwykłe słomiane straszydło-czupiradło.
Po tych słowach spokojnie zleciała na ziemię i zaczęła dziobać kukurydzę. Inne ptaki zobaczyły, że nie czynię wronie żadnej krzywdy, więc wróciły z powrotem i również zaczęły dziobać kukurydzę.
Na początku bardzo się zdenerwowałem, ponieważ uznałem, że jestem złym strachem, ale ta sama wrona pocieszyła mnie:
– Gdyby w twojej głowie był mózg, a nie słoma, to byś był nie gorszy od ludzi, a może nawet znacznie lepszy. Mózg może pełnić ważną służbę nie tylko dla człowieka, ale i dla wrony.
Wrony odleciały, zostałem sam i zacząłem usilnie się zastanawiać. W końcu przyszło mi do głowy, że trzeba koniecznie postarać się zdobyć mózg. Miałem szczęście, że przechodziłaś obok i zdjęłaś mnie z tyczki. Na podstawie tego, o czym mówisz, dochodzę do wniosku, że muszę również trafić do Szmaragdowego Miasta. Może wielki Oz da mi mózg.
– Mam nadzieję, że da – powiedziała Dorotka. – Skoro tak bardzo jest ci potrzebny, to chyba nie odmówi.
– Oczywiście! – zawołał Strach na Wróble. – Bardzo przykro, kiedy się wie, że się jest głuptasem bez mózgu.
W tym czasie ogrodzone pola zostały z tyłu. Teraz obszarów, które znajdowały się po jednej i drugiej stronie drogi, już nikt nie uprawiał. Na wieczór podróżni weszli do bardzo starego lasu. Gałęzie drzew po obu stronach drogi ciasno się splątały. Światło prawie nie dochodziło do tej kniei, iść było ciężko, ale Dorotka i Strach na Wróble nie zatrzymali się.
– Droga przyprowadziła nas do lasu, więc wcześniej, czy później wyprowadzi z niego! – Taką wielką myśl wypowiedział Strach na Wróble. – Tam, gdzie skończy się droga, rozpocznie się Szmaragdowe Miasto, więc musimy iść do końca.
– To się rozumie samo przez się – powiedziała Dorotka. – Niewielka mądrość!
– Oczywiście – zgodził się Strach na Wróble. – Nie dałbym rady wymyślić nic takiego, do czego potrzebne jest uruchomienie mózgu.
Mniej więcej po godzinie ściemniło się ostatecznie, ale wędrowcy dalej człapali po drodze. Dorotka prawie nic nie widziała. Toto był w lepszej sytuacji – wiele psów dobrze widzi w ciemności. Strach na Wróble poinformował Dorotkę, że w nocy widzi tak samo, jak w dzień. Po tych słowach wziął ją za rękę i poprowadził dalej.
– Jeśli zobaczysz dom, to powiedz – poprosiła dziewczynka. – Nie ma nic bardziej nieprzyjemnego niż chodzenie w ciemnościach. W domu byśmy przenocowali.
Wkrótce Strach na Wróble zatrzymał się.
– Po prawej stronie widzę dom! – powiedział. – Chata z kloców, przykryta gałęziami. Może wejdziemy?
– Zgoda – ucieszyła się dziewczynka. – Czuję się zmęczona.
Strach na Wróble poprowadził dziewczynkę do chaty ledwo widocznej za drzewami. Weszli do środka. W kącie zobaczyli łóżko z suchych liści. Dorotka położyła się i natychmiast usnęła. Toto urządził się obok. Strach na Wróble stanął w kącie i zaczął spokojnie czekać, kiedy przyjdzie poranek. Przecież nie wiedział, co to zmęczenie.