Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • nowość
  • promocja

Zagadka świątecznej zbrodni - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Format:
EPUB
Data wydania:
2 grudnia 2025
3400 pkt
punktów Virtualo

Zagadka świątecznej zbrodni - ebook

Święta Bożego Narodzenia, typowa angielska wioska i… morderstwo – oto kryminalna intryga w najlepszym klasycznym wydaniu!

Gdyby była osobą wierzącą w złe znaki, jak twierdzi Lee, nigdy nie przyjęłaby zaproszenia na spędzenie świąt u swojej przyjaciółki i jej rodziny. Jednak dodaje, że wszyscy tak szczerze nie lubili ofiary, że nikt nie mógł odczuwać prawdziwego żalu z tego powodu; choć było to wstrząsające wydarzenie…

W spokojnej, malowniczej wiosce w hrabstwie Kent doktor Sandys i jego żona szykują się do świąt Bożego Narodzenia. Towarzyszy im przyjaciółka Liane „Lee” Craufurd. Magia świąt szybko pryska, gdy przyjęcie zakłóca pojawienie się enigmatycznej wdowy, nowej mieszkanki wioski. A to dopiero początek – gdy nagle umiera wyniosły lokalny arystokrata i zapalony kolekcjoner ceramiki, sir Henry Metcalfe, po sielankowym nastroju nie zostaje nawet ślad.

Wśród grona znajomych Metcalfe’a aż roi się od podejrzanych. Lee łączy siły z inspektorem Hugh Gordonem, by odkryć, kto zamienił jej święta w koszmar.

Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8335-795-9
Rozmiar pliku: 767 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

BOHATEROWIE OPOWIEŚCI

Howard Sandys, absolwent Królewskiej Akademii Medycznej, członek Królewskiego Kolegium Chirurgów, z Tithe Barn, Staple Green

Betty Sandys, jego żona

Sara Sandys, jego córka

Robin Sandys, jego syn

Liane Craufurd, gość

Sir Henry Metcalfe, emerytowany sędzia, z Oakhurst Place, Staple Green

Diana Metcalfe, jego żona

Michael Metcalfe, jego syn

John Wickham, zarządca, z The Lodge, Oakhurst Place

Lewis Qualtrough, marszand, z Little Hodges, Staple Green

Ann Qualtrough, jego córka

Sonia Phillips, wdowa, z Holly Tree Cottage, Lower Bunnet

Pani Prendergast, z plebanii, Staple Green

Nora Wright, aptekarka, z Bankside, Staple Green

Pan Willis, właściciel zajazdu „Pod Błękitnym Dzikiem”, Staple Green

Dick Henderson, adwokat, z Birling Road, Tunbridge Wells

Sheila Henderson, jego żona

Inspektor Hugh Gordon, wydział śledczy policji

Sierżant Spragg, wydział śledczy policji

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książkiI. PANI DAWKA, MAŁŻONKA LEKARZA

Gdybym była typem osoby, która wierzy w przeczucia, złe znaki i tym podobne rzeczy, przypuszczam, że nigdy nie przyjęłabym zaproszenia Betty Sandys do spędzenia kilku tygodni w związku ze świętami Bożego Narodzenia w ich domu w Staple Green i uniknęłabym wplątania się w wiele późniejszych nieprzyjemności. Jeśli chodzi o samo morderstwo, wszyscy tak serdecznie nie cierpieliśmy ofiary, że nikt nie był zdolny wykrzesać z siebie prawdziwego żalu z tego powodu, lecz tak czy inaczej było to poruszające zdarzenie i wzbudziło w wiosce duży niepokój.

List od Betty przyszedł w piątek trzynastego listopada i ten zbieg okoliczności utkwił mi w pamięci głównie dlatego, że tego samego dnia stare, wypukłe, pozłacane zwierciadło w przedpokoju spadło ze ściany bez żadnej widocznej przyczyny i roztrzaskało się na tysiące kawałków. Bardzo dziwne — stwierdziliśmy, zamiatając odłamki — można by nawet nazwać to złowróżbnym i gdybyśmy byli ludźmi skłonnymi do przejmowania się przesądami, zaczęlibyśmy się denerwować. Nikomu w tym nieszczęsnym dniu nie przyszło do głowy potraktowanie listu Betty jako trzeciego omenu. Pokazałam go tylko Billowi, mojemu mężowi, i zgodziliśmy się, że to bardzo miłe ze strony Betty i Howarda, iż zaprosili nas na Boże Narodzenie, i że do nich pojedziemy. I na tym stanęło.

Dwa dni przed zaplanowaną podróżą do Kentu niechcący rozsypałam całą zawartość solniczki na dywan w jadalni i idąc po odkurzacz, by to uprzątnąć, natknęłam się na Billa trzymającego telegram, który właśnie nadszedł. Był z Ministerstwa Wojny, z rozkazem stawienia się następnego popołudnia w kwaterze głównej jego batalionu.

— O Boże — powiedziałam, a serce ścisnęło mi się na tę wieść. — Jestem pewna, że to oznacza Koreę.

Bill odłożył telegram na stolik w przedpokoju i wyjął z kieszeni fajkę. Nie odpowiedział od razu, więc w czasie, gdy nabijał fajkę i rozglądał się za zapałkami, zdążyłam poczuć się jak wdowa. Już przez to przechodziłam i właśnie w tym momencie dotarłam do punktu, w którym postanowiłam podjąć jakąś pracę, ponieważ nie byłabym w stanie utrzymać się z emerytury przy tych podatkach dochodowych, gdy Bill oznajmił niedbale zza kłębów dymu:

— Och, nie przypuszczam. Znacznie bardziej prawdopodobne są jakieś przeklęte kursy w wyższej szkole oficerskiej.

I koniec końców okazało się, że o to właśnie chodzi. Wyrzuciłam z pamięci epizod z solą, a ponieważ wydawało się nader prawdopodobne, że Bill zdoła dotrzeć do Staple Green najpóźniej w dzień Bożego Narodzenia, zadzwoniłam do Betty, by zapowiedzieć, że przyjadę zgodnie z planem, a Bill dołączy, gdy tylko będzie mógł.

— To dobrze — odparła Betty. — Howard jest w samym centrum epidemii grypy i od tygodnia prawie go nie widuję, więc gdy już dzieci położą się do łóżek, dochodzę do etapu rozmawiania z samą sobą. Jestem ogromnie rozczarowana z powodu Billa, ale bądźmy dobrej myśli i miejmy nadzieję, że wyrwie się jakoś na Boże Narodzenie.

Howard Sandys był lekarzem i mieszkał z Betty w ładnym starym domu zwanym Tithe Barn. Oglądałam zdjęcia ich domu, ale z niewiadomych przyczyn od początku wojny los krzyżował wszelkie plany, jakie układałam, by ich odwiedzić, toteż nigdy nie byłam w Staple Green i nie widziałam Sary, starszej z dzieci, odkąd była niemowlęciem, ani Robina, obecnie sześcioletniego. Częściowo to mam na myśli, kiedy mowa o znakach. Zawsze przeszkadzały mojemu wyjazdowi do Staple Green — i możliwe, że słusznie.

W dniu, w którym wybierałam się do Kentu, zdarzyły się jeszcze dwa incydenty podobne do tego z solniczką. Bill pojechał rano do Camberley, a ja później zadzwoniłam po taksówkę. Gdy przyjechała, zauważyłam mimochodem, że kierowca przerażająco zezuje. Nawet nie przyszło mi do głowy zaciskanie kciuków czy cokolwiek tam się robi, gdy zezowaty nieznajomy stanie ci na drodze. Powiedziałam tylko:

— Na Charing Cross poproszę, najszybciej, jak tylko się da, ponieważ nie mogę się spóźnić na pociąg.

Kiedy opadłam zadyszana na siedzenie w kącie pustawego wagonu, dostrzegłam dużą czarną walizkę na półce nad pustym siedzeniem naprzeciwko. Widniała na niej nalepka z napisem: „DEATH1 — pasażer do Tunbridge Wells”. Lekko mną to wstrząsnęło, ale wzięłam się w garść i pomyślałam: „No i co z tego?”. Wielu ludzi tak się nazywa, choć zazwyczaj podpisują się wtedy De’Ath i wymawiają to jak dwie osobne sylaby. Rozsądnie zajęłam się wieczorną gazetą i nie poświęciłam tej sprawie więcej myśli.

Tamtego wieczoru po kolacji zasiedliśmy przy ogniu buzującym wesoło w dużym otwartym kominku w bawialni Sandysów i kiedy rozmyślałam o tym, jaki mają uroczy dom i jak się cieszę, że tu przyjechałam, Betty nagle odstawiła filiżankę z kawą i zwróciła się do męża:

— Nawiasem mówiąc, wspomniałam chyba, że zaprosiłam Metcalfe’ów na drinka na jutrzejszy wieczór?

Mówiła obronnym tonem kogoś, kto wie, że nie zrobił nic złego, a Howard natychmiast uniósł wzrok z lekkim grymasem rozdrażnienia.

— Z całą pewnością nie wspomniałaś — burknął. — Wiesz, że nie znoszę tego człowieka, i myślałem, że ty również. Dlaczego, na litość…?

— Diana jest jedną z moich najlepszych przyjaciółek — przerwała z oburzeniem Betty. — A nie mogłam zaprosić jej bez sir Henry’ego. Zaprosiłam ich, by poznali tę nową kobietę, która właśnie sprowadziła się do Lower Bunnet. Wiesz, tę atrakcyjną wdowę, która przejęła Holly Tree Cottage.

— O — mruknął wymijająco Howard. — No cóż, zapewne będę w swoim gabinecie.

Betty posłała mu spojrzenie pełne wyrzutu.

— Musiałam coś zrobić w jej sprawie. Przebywa tu od ponad miesiąca i prawie nikogo nie zna. Myślę, że jest bardzo samotna, więc gdy spotkałam ją rano w wiosce, zaprosiłam ją na drinka.

— Dlaczego Metcalfe’owie?

— Jak zrozumiałam, spotkała się gdzieś z Michaelem, bądź co bądź są sąsiadami. Chciałabym, żeby poznała Dianę.

Howard z pomrukiem niezadowolenia cisnął o stół krzyżówką z „Timesa”.

— Wskazówka brzmi „Sic transit mundi” — oznajmił ponuro. — A hasło składa się z siedmiu liter, zaczyna na „i”, a trzecia litera to „h”.

— Niedorzeczność — stwierdziłam, podnosząc gazetę. — To niemożliwe. I powinno być: „Sic transit gloria mundi”2. Dlaczego opuścili słowo „gloria”?

Howard wyrwał mi gazetę z ręki.

— Wielkie dzięki, Lee — powiedział. — W pełni mogę zrozumieć, dlaczego jesteś tak nieocenionym nabytkiem dla Scotland Yardu. Oczywiście, że o to chodzi! Odpowiedź brzmi „Ichabod”: „a chwała przeminęła”3.

— Aha — odezwałam się słabym głosem. Żart na temat Scotland Yardu odebrałam jako niezbyt uprzejmy, ponieważ już raz wystąpiłam w charakterze amatorskiego doktora Watsona: moja rola polegała na dostarczeniu fragmentarycznych wskazówek, których nie mogłam zrozumieć, a następnie obserwowaniu, jak ktoś inny rozwiązuje sprawę na podstawie mimowolnie udzielonych przeze mnie informacji.

— Tak czy inaczej — zaczęła Betty, wznawiając szturm na Howarda — liczę, że wyjdziesz z gabinetu najszybciej jak

zdołasz i pomożesz mi z sir Henrym. Jedyne rzeczy, jakie go interesują, to uprawa warzyw i owoców na sprzedaż oraz wschodnia porcelana, a ja nie mam pojęcia ani o jednym, ani o drugim.

— I prawo — przypomniał jej Howard. — Mogłabyś wdać się w bezpieczną dyskusję o sprawie Hargreave’ów. Czy nie był odpowiedzialny za powieszenie tej nieszczęsnej kobiety?

— Och! — wykrzyknęłam, doznawszy olśnienia. — Mówicie o tym znanym panu Metcalfie? Sędzi?

— Tak, choć niedawno przeszedł na emeryturę ze względów zdrowotnych. Nie żeby mu coś dolegało, pomijając chronicznie wybuchowy charakter. Jest naszym miejscowym panem dziedzicem, czy raczej lubi tak o sobie myśleć. Mieszkają w dużym domu na błoniach, tym z imponującymi bramami… och, zapomniałem, przecież nie byłaś jeszcze w wiosce, prawda, Lee?

— Nie — odparłam. — Ale, rzecz jasna, widywałam jego nazwisko w gazetach. Czy uważano go za dobrego sędziego?

— Mniej więcej tak dobrego jak sędzia Jeffreys4 — stwierdził Howard. — I pod wieloma względami go przypomina. Wybitnie nieprzyjemny typ, Lee. Przykro mi, że Betty ściąga go nam na głowę w drugi wieczór twojego pobytu, bo pomyślałbym raczej o wyszukaniu kogoś mniej toksycznego niż stary Metcalfe.

— Cóż, przepraszam — powiedziała Betty. — Przyznam, że w ogóle nie myślałam o Lee. Ale polubisz Dianę, nie może być inaczej. Jest jedną z najmilszych osób, jakie znam.

— Dlaczego w ogóle wyszła za sir Henry’ego, to pozostaje nierozwiązaną tajemnicą — dodał Howard, wracając do swojej krzyżówki.

— Jest jego drugą żoną — wyjaśniła Betty. — Pierwsza zmarła, gdy dzieci były jeszcze małe, a Diana poślubiła go jakieś piętnaście lat temu. Była wspaniałą macochą dla Sheili i Michaela i obydwoje ją uwielbiają. Właściwie nie wiem, jak przetrwaliby bez niej, ponieważ Howard bez wątpienia ma rację, sędzia jest okropnym człowiekiem i swoje dzieci traktował podle. Diana zawsze je wspierała i stawała w ich obronie. Teraz panuje tam duże zamieszanie, ponieważ Michael, dwudziestotrzyletni młodzian, z całego serca pragnie poświęcić się karierze scenicznej, a sir Henry nie pochwala tego pomysłu. I była też straszna awantura, kiedy Sheila przed pięciu laty wyszła za mąż. Oczywiście miała zaledwie dwadzieścia lat, ale jej mąż jest bardzo miłym młodym człowiekiem, nie można mu nic zarzucić poza tym, że nie ma wiele pieniędzy. Jest wybijającym się młodszym wspólnikiem w firmie adwokackiej w Tunbridge Wells. Mieszkają w małym domku przy Birling Road i mają dwoje dzieci. Diana mówi, że są bardzo szczęśliwi, ale wiecznie spłukani. Sir Henry odmawia im jakiejkolwiek pomocy i nawet posunął się do tego, że zabronił Dianie robienia dla nich czegokolwiek.

— Założę się, że Diana i tak im pomaga — stwierdził Howard. — Nie wierzę, by odmówiła czyjejkolwiek prośbie. Ale myślę, że stary Metcalfe czerpie sadystyczną przyjemność z dręczenia ludzi, zwłaszcza własnej rodziny.

— Nie rozumiem takiego zachowania — powiedziała Betty. — Nie pojmuję, jak ktokolwiek może się zachowywać w stosunku do własnych dzieci tak jak sir Henry. Nie ma nic przeciw Dickowi Hendersonowi — to mąż Sheili — i z całą pewnością mógłby wesprzeć ich skromną sumką. Ale przez to, że rodzina Dicka nie jest zamożna ani utytułowana, uznał, iż Sheila zaprzepaściła swoje szanse, i umył ręce od całej sprawy. A teraz zachowuje się dokładnie tak samo wobec Michaela i Ann.

— Kim jest Ann? — zapytałam.

— Ann Qualtrough, narzeczona Michaela. Mieszka z ojcem w wiosce. On jest marszandem… a raczej był. Również nie mają pieniędzy, a Ann studiuje w Królewskiej Akademii Sztuki Dramatycznej. Przypuszczam, że to dlatego Michael chce grać na scenie. Sir Henry zdecydowanie się temu sprzeciwia i obwinia Ann o zły wpływ na Michaela. Rozdzieli ich, zobaczysz, przy pierwszej nadarzającej się okazji.

Howard wstał i dołożył kilka polan do ognia.

— Pewnego dnia — zauważył, ziewając — Diana rozerwie okowy i czmychnie z Johnem Wickhamem, a ja na pewno nie będę miał jej tego za złe.

— Howardzie — przemówiła ostrym tonem Betty — nie wolno mówić takich rzeczy! Wiesz, że absolutnie nic…

W tej chwili zadźwięczał dzwonek u drzwi wejściowych.

— Diabli nadali — mruknął Howard, zabierając gazetę i ruszając w stronę wyjścia. — Betty, jeśli to pacjent… chyba że naprawdę nagły przypadek… powiedz, że niestety wyjechałem do chorego. — I umknął do gabinetu.

— Lepiej pójdę — westchnęła Betty. — Przypuszczam, że pani Padgett już się położyła. Nie wydaje mi się, by Howard spodziewał się narodzin dziecka albo czegoś w tym rodzaju, ale nigdy nie wiadomo…

Z korytarza dobiegł podniesiony, przepraszający głos młodego człowieka.

— Wybaczcie, że przeszkadzam — mówił — ale chciałem tylko sprawdzić, czy nie ma u was Ann.

— Nie, Michaelu — odparła Betty. — A nie sprawdzałeś najpierw u Qualtroughów?

— Owszem, i jej ojciec powiedział, że wyszła. Nie wiedział dokąd, więc pomyślałem, że mogła zajrzeć do was.

— Być może poszła do Prendergastów — podsunęła Betty. — Wejdź, Michaelu. Lee, to Michael Metcalfe, a to pani Craufurd.

Do pokoju wszedł przystojny młody mężczyzna o ciemnych włosach i piwnych oczach, w których czaił się niepokój. Był średniego wzrostu, szczupły i bardzo starannie ubrany. Sprawiał wrażenie nieco zbyt zadowolonego z siebie. Przemawiał wyraźnym, dość przenikliwym głosem i miał skłonność do nadmiernego gestykulowania, kiedy mówił. Przyłapałam się na myśli, że jeśli kiedykolwiek trafi na scenę, powinien nauczyć się wykonywać mniej nerwowe ruchy.

Odmówił drinka, którego zaproponowała mu Betty, i zaczął krążyć po pokoju.

— Nie wiedziałem, że ktoś do was przyjechał — stwierdził z lekką urazą — w przeciwnym razie bym się tak nie narzucał.

— Nic nie szkodzi, Michaelu. Co się stało?

— Och, nic nadzwyczajnego — mruknął młodzieniec. — Znasz mojego ujmującego rodzica. Dzisiaj podczas lunchu doszło do jednej z osławionych rodzinnych sprzeczek, więc po prostu nie mogłem znieść myśli o wieczorze spędzonym z nim sam na sam i pomyślałem, że zabiorę Ann do kina w Tunbridge Wells.

— Diany nie ma w domu? — zapytała Betty od niechcenia.

— Jest poniedziałek — wyjaśnił zwięźle Michael. — To wieczór Instytutu Kobiet. Bywają wieczory, w które człowiek żałuje, że Diana tak gorliwie działa na rzecz miejscowej społeczności. Oakhurst jest do zniesienia tylko wtedy, gdy ona tam przebywa.

— Oczywiście, zapomniałam, że to poniedziałek. Napijesz się kawy? Mogę ją zaraz podgrzać.

— Nie, dziękuję bardzo — odparł Michael.

Stał przy oknie, podrygując nerwowo. zastanawiałam się, czy nie pragnie zwierzyć się Betty w związku z rodzinną awanturą. Miałam już wybąkać jakąś taktowną wymówkę i zostawić ich samych, kiedy gwałtownie odwrócił się od okna i przeczesał dłonią ciemne, kręcone włosy.

— To naprawdę dalece już wykracza poza żart — wybuchnął nagle. — Proszę mi wybaczyć, pani Craufurd, ale mam napięte nerwy. Betty, Ann przyszła dzisiaj na lunch, a mój ojciec był dla niej tak nieuprzejmy, że w końcu po prostu wyszła. Cóż, w takim razie… no, naprawdę! Nie da się ukryć, miła sytuacja.

Parsknął wymuszonym śmiechem.

— To wszystko jest takie głupie. Zaczęło się od tej nudnej kolekcji porcelany ojca. Ciągle o niej opowiada, a nikogo w najmniejszej mierze nie interesuje kwestia, czy ten paskudny dzbanek, który pokazywał Ann, pochodzi z czasów dynastii Qing, czy co to miało być… ani długie wykłady o glazurze na wewnętrznych ściankach, stopniowanym lawowaniu i tym podobne. To całkiem zwyczajna niebiesko-biała rzecz z pokrywką… no, wiecie, ma kilka takich i nie wydaje mi się, żeby były szczególnie rzadkie czy cenne. W każdym razie Ann długo to znosiła, a potem oznajmiła, że to bardzo interesujące, i dodała, że jej ojciec ma w domu dokładnie taki sam dzbanek. Staruszek bardzo się tym podekscytował i zaczął wypytywać o datowanie i tak dalej, a wtedy Ann powiedziała: „Och, około 1950 roku, jak mi się wydaje. Kupiliśmy go na ostatnie Boże Narodzenie w sklepie pana Perkinsa, pełny imbiru w syropie”. Oczywiście zacząłem się śmiać, ale ojciec wpadł we wściekłość i powiedział Ann naprawdę niewybaczalne rzeczy… nazwał ją impertynencką, odgrywającą komedię pensjonarką i stwierdził, że go obraziła i że tego rodzaju uwagi nie są zabawne, tylko po prostu w złym guście. Na koniec, gdyby nie obecność Diany, chyba doszłoby między nami do rękoczynów. Po wyjściu Ann podszedłem do ojca i oznajmiłem, że zwracanie się w ten sposób do mojej narzeczonej było żałosnym popisem, i uważam, że powinien ją przeprosić, na co on tylko parsknął tym swoim wrednym, wzgardliwym śmiechem i odparł, że z pewnością na tym etapie życia nie zamierza przepraszać aroganckich, niedouczonych panienek, a jeśli Ann nie podoba się jego opinia na jej temat, niech lepiej trzyma się z dala od jego domu. Powiedziałem, że bez wątpienia nie będzie miała ochoty tu przyjść po tym, jak została potraktowana, na co odrzekł, że jemu to odpowiada. Tak sprawa wygląda. I teraz rozumiesz, dlaczego nie palę się do spędzenia wieczoru sam na sam z kochanym tatusiem.

— Och, Michaelu, sądzę, że to wkrótce przycichnie — powiedziała kojącym tonem Betty. — Bądź co bądź twój ojciec jest doświadczonym kolekcjonerem i niezbyt grzeczne ze strony Ann było tak się z nim drażnić.

— Cóż, przypuszczam, że postąpiła niemądrze — przyznał Michael. — Bywa wobec niego trochę nietaktowna… często prosiłem, żeby starała się tak go nie drażnić. Ale wiesz, jaka ona jest szczera.

Betty kiwnęła głową.

— To wszystko jest takie męczące — narzekał Michael. — No cóż, przykro mi, że zawracam ci głowę naszymi rodzinnymi utarczkami. Ponieważ Ann tu nie ma, równie dobrze mogę zajrzeć do Prendergastów i jeśli jej nie znajdę, wracam. Diana będzie około dziesiątej, a przy odrobinie szczęścia staruszek do tego czasu utknie w swoim gabinecie i nie będę musiał go oglądać.

Skierował się w stronę drzwi.

— Dobranoc, Michaelu — pożegnała go Betty. — Tak na marginesie, zobaczymy się jutro wieczorem, jeśli nie wcześniej. Zaprosiłam twojego ojca i Dianę na drinka, by poznali nową sąsiadkę. Ty chyba już ją znasz, panią Phillips z Holly Tree Cottage?

Michael przystanął z dłonią na gałce drzwi.

— Panią Phillips? — powtórzył dość tępo.

— Tak. Wspominała mi, że spotkała cię na jakimś przyjęciu. Dobrze ją znasz? Wydała mi się czarująca.

— Prawie jej nie znam — odparł sztywno. — Ale zgadzam się, że jest bardzo atrakcyjna.

Rozmowa ponownie zaczęła kuleć i po kilku minutach Michael Metcalfe wyszedł.

Howard wrócił ze swojego gabinetu.

— Czy to był Michael? — zapytał. — Gdybym wiedział, nie zadawałbym sobie trudu, żeby się schować. Lee, masz ochotę na drinka?

— Nie, dziękuję — odparłam. — Szczerze mówiąc, jestem strasznie zmęczona i chciałabym się wcześniej położyć.

Betty poszła ze mną na górę.

— Zaczynam rozumieć, o co ci chodzi z sir Henrym — zauważyłam, gdy Betty zapalała światło w moim pokoju.

— Wstrętny stary brutal — stwierdziła z nietypową dla niej zjadliwością. — Najlepsze, co może go spotkać, to śmierć.

— A kogo obsadzasz w pierwszoplanowej roli mordercy? — zagadnęłam lekkim tonem. — Zbierze się niezłe grono podejrzanych.

— Och — powiedziała nieco zbita z tropu. — Nie chodziło mi o coś aż tak bezwzględnego jak morderstwo. Myślałam o miłym, dogodnym ataku apopleksji czy czymś podobnym. Masz wszystko, czego ci trzeba?

Zapewniłam ją, że tak.

— Zamknę okno — oznajmiła Betty, podchodząc i odsuwając zasłony. — Na zewnątrz panuje przenikliwy ziąb. Och, spójrz tylko, Lee… księżyc w nowiu! Czyż nie jest piękny?

Stanęłam za nią, patrząc przez szybę na cienki, lśniący sierp. Nagle przeszył mnie dreszcz.

— Lee, ty zmarzłaś! Bardzo przepraszam… powinnam wcześniej rozpalić ogień! — wykrzyknęła ogarnięta wyrzutami sumienia.

— Nie — odparłam powoli. — To nie z zimna. Po prostu poczułam tchnienie śmierci. Dobranoc, Betty, śpij dobrze.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

------------------------------------------------------------------------

1.

1 Death (ang.) — śmierć, zgon (jeśli nie zaznaczono inaczej, wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki).

2.

2 Tak przemija chwała świata (łac.).

3.

3 Imię hebrajskie, w Biblii występuje w 1 Księdze Samuela, oznacza „brak chwały”, „gdzie podziała się chwała”.

4.

4 George Jeffreys (1645–1689) — walijski sędzia, zwany „Wieszającym Sędzią”.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij