- W empik go
Zagadka. Zagadka Srebrnego Ducha. Tom 2 - ebook
Zagadka. Zagadka Srebrnego Ducha. Tom 2 - ebook
Druga część kryminalnej serii Agnieszki Stelmaszyk, autorki Mazurskich w podróży i Kronik Archeo. Idealna propozycja dla miłośników wciągającej akcji i ekscytujących tajemnic.
Droga do zamku Magnusa Cambella wiodła przez bezkresne, górskie pustkowia. Julia z zapartym tchem patrzyła na przesuwające się za szybą olśniewające krajobrazy i wciąż nie mogła uwierzyć, że znajduje się w tak pięknej krainie. Wzgórza okrywały szmaragdowozielone pióropusze gęstych paproci, a po ich zboczach spływały kaskady krystalicznie czystych strumieni.
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-280-9767-4 |
Rozmiar pliku: | 8,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Mam dla was miłą niespodziankę! – oznajmiła pani Judyta Gajewska, gdy weszła do pokoju córek.
Siedziały pochylone nad biurkiem, przy którym redagowały notatki do kolejnego numeru „Biuletynu Przyrodniczego”.
– Macie ochotę odwiedzić Daisy? – spytała, uśmiechając się szeroko.
Spodziewała się entuzjastycznej reakcji, ale dziewczynki z wrażenia aż zaniemówiły.
– Co powiecie na podróż do Szkocji? – dopytywała więc dalej.
– Mówisz serio? – Julka patrzyła na mamę oczami okrągłymi ze zdumienia.
Obie z Zuzą od dawna marzyły, by odwiedzić przyjaciółkę, tym bardziej że ostatnie wydarzenia związane z ratowaniem purpurowej orchidei bardzo je do siebie zbliżyły.
Pani Melissa Holman, mama Daisy, niedawno zaprosiła ekipę Klubu Przyrodnika do Edynburga, ale Zuzie i Julce nawet nie przyszło do głowy, że uda im się tam pojechać tak prędko.
– Możecie się pakować! – oznajmiła pani Judyta, wyciągając z szafy walizki.
– Jupi!!! – wykrzyknęły jej córki.
Po pierwszym wybuchu radości zasypały mamę pytaniami.
– Dlaczego nic wcześniej nie mówiłaś? – dziwiła się Julia.
– Wolałam zaczekać, aż sprawy zostaną dopięte na ostatni guzik – odparła.
– Kiedy lecimy? – Zuzanna miała wypieki na policzkach.
– Za tydzień. Ale… – Pani Judyta zawahała się na krótką chwilę. – To nie koniec niespodzianek! – wyjawiła, tajemniczo unosząc brew.
Parę sekund trzymała dziewczynki w niepewności, aż wreszcie dokończyła:
– Zamieszkacie w niesamowitym miejscu!
– Nie u Daisy? – zdziwiła się Zuza.
– Owszem, parę dni spędzimy w Edynburgu, ale potem… – znowu urwała, jakby szukała odpowiednich słów, by przekazać też coś kłopotliwego.
Przysiadła na łóżku dziewczynek, wzięła głęboki oddech, a potem zaczęła wyjaśniać:
– Może najpierw opowiem wam, skąd w ogóle wziął się pomysł wyjazdu – zaczęła. – Otóż jakiś czas temu odezwał się do mnie pan Magnus Cambell.
Zuza i Julka spojrzały na siebie zdziwione, bo nic im nie mówiło to nazwisko. Mama zaczęła więc tłumaczyć:
– Pan Cambell należy do szanowanego szkockiego rodu. Postanowił was zaprosić, gdy dowiedział się o waszym zaangażowaniu w ratowanie ginących gatunków roślin i zwierząt. Najpierw skontaktował się z mamą Daisy i wstępnie się z nią umówił, a potem zadzwonił także do mnie. Pan Magnus, tak jak wy – mówiła dalej – amatorsko zajmuje się ochroną przyrody. Z tego, co wiem, kocha ptaki i marzy, żebyście podzielili się z nim wiedzą o bocianach, których nie może obserwować w Szkocji.
– O! My też lubimy bociany – wtrąciła Zuzanna.
– Co jeszcze wiadomo o panu Magnusie? – dopytywała Julia.
– Mieszka w Highlands – kontynuowała mama. – Najbardziej malowniczej krainie Szkocji – uzupełniła. – A zapewne jeszcze bardziej zainteresuje was to, że… – zniżyła głos – …jest właścicielem starego zamczyska, w którym zamieszkacie! – zakończyła, klaszcząc w dłonie.
– Super!!! – Zuzanna podskoczyła z radości, bo jeszcze nigdy nie spędzała wakacji w prawdziwym zamku. Po chwili jednak spojrzała na mamę trochę skonsternowana. – Zaraz, dlaczego mówisz, że MY zamieszkamy? – Wskazała siebie i siostrę.
Pani Judyta odchrząknęła zakłopotana.
– Bo jest pewien maleńki problem – westchnęła. – Ja i tata nie możemy zostać z wami dłużej w Szkocji, ale nie martwcie się! – dodała prędko, bo córkom od razu zrzedły miny. – Polecimy z wami do Edynburga i przekażemy pod opiekę pani Melissie, która zawiezie was na miejsce, a potem odbierze od pana Cambella. My z tatą przylecimy potem po was i razem wrócimy do domu.
– Zostaniemy u pana Cambella same? – zapytała Zuzanna z nutką niepokoju w głosie.
– O nie, będą z wami Tomek i Dominik! – uspokajała mama. – Z ich rodzicami też już wszystko ustalone. Myślę, że razem nie będziecie się nudzić, a pan Magnus obiecał, że zapewni wam sporo atrakcji! I nawet nie zauważycie, jak szybko minie wam czas i znowu spotkamy się w Edynburgu. Na pewno będziecie mieli mnóstwo przygód! – zakończyła pani Judyta.
Pół godziny później w domu przy Chabrowej 8 pojawili się koledzy Julii i Zuzanny. Tomek i Dominik także byli podekscytowani i nie mówili o niczym innym, tylko o tej wyprawie.
Gdy jednak wreszcie nadszedł upragniony dzień wyjazdu, Dominika ogarnęły pewne wątpliwości i z duszą na ramieniu wsiadł na pokład samolotu.
I choć wakacje w Szkocji zapowiadały się rewelacyjnie, żadne z młodych przyjaciół nie mogło przewidzieć, co się wkrótce wydarzy…ROZDZIAŁ 1
Droga do zamku Magnusa Cambella wiodła przez bezkresne górskie pustkowia Highlands. Julia z zapartym tchem patrzyła na olśniewające krajobrazy przesuwające się za szybą auta i wciąż nie mogła uwierzyć, że znajduje się w tak pięknej krainie.
Szmaragdowozielone wzgórza były pokryte pióropuszami gęstych paproci, a po stromych zboczach tu i ówdzie spływały kaskady krystalicznie czystych strumieni.
– Przecudnie! – westchnęła z zachwytem, a Daisy, Zuza i Tomek entuzjastycznie jej przytaknęli.
Jedynie Dominik wydawał się nieco spięty i markotny.
– Daleko jeszcze? – zapytał niecierpliwie.
W przeciwieństwie do przyjaciół, którzy chłonęli i kontemplowali widoki, odczuwał lekki niepokój. Już dawno zostawili za sobą ostatnie siedziby ludzkie, a końca drogi wciąż nie było widać.
Żadnych domów, sklepów ani w ogóle cywilizacji.
Dominik jeszcze nigdy nie znalazł się w tak odludnym miejscu. Kochał przyrodę i naprawdę cieszył się na te niespodziewane wakacje w Szkocji, ale teraz znowu zaczęły go ogarniać pewne wątpliwości.
Bo czy to nie dziwne, że człowiek, którego młodzi przyjaciele do tej pory wcale nie znali, zaprosił ich na takie pustkowie? Naprawdę nie mogli się spotkać w Edynburgu? Musieli jechać taki kawał, żeby porozmawiać o bocianach?
Im dłużej o tym myślał, tym bardziej podejrzane mu się to wydawało. Zwłaszcza po ostatnich wydarzeniach, w które wplątali się młodzi przyjaciele jeszcze w Polsce. A jeśli i tutaj czeka na nich jakaś zagadka? I co, jeśli nie okaże się przyjemna, a komuś z nich stanie się coś złego?
Chłopiec miał ochotę podzielić się obawami z przyjaciółmi, ale gdy obserwował ich entuzjazm, nie chciał im psuć frajdy z tej wyprawy. Na razie więc postanowił zachować wątpliwości dla siebie. Mogliby go wziąć za zbyt strachliwego, zwłaszcza że tylko on źle zniósł podróż i czuł mdłości na samą myśl o powrocie do domu samolotem.
Po kilku dniach spędzonych u Daisy w Edynburgu państwo Gajewscy, z którymi młodzi przyjaciele przylecieli do Szkocji, odjechali do Polski i teraz chłopiec czuł się trochę osamotniony. Na szczęście pani Melissa trosk- liwie się nimi opiekowała, więc aż tak bardzo nie tęsknił za swoimi bliskimi. Nic jednak nie mógł poradzić na to, że gdy tylko wyruszyli w długą drogę do zamku pana Cambella, znów ogarnęły go dziwne przeczucia. Może to dlatego, że nie zdawał sobie sprawy, jak rozlegle są pustkowia Highlands, i zupełnie inaczej wyobrażał sobie tę górzystą krainę?
Teraz z niepokojem obserwował, że droga, którą jechali, mocno się zwęziła i auto zajmowało niemal całą szerokość jezdni, a co gorsza, po obu stronach wyrósł gęsty żywopłot, bardzo ograniczający widoczność. Dominik wolał się nie zastanawiać, co będzie, gdy napotkają pojazd jadący z naprzeciwka.
Po pewnym czasie droga zrobiła się kręta i wciąż pięła się w górę. Na początku uczestnicy wycieczki dla zabawy liczyli zakręty, ale w końcu im się to znudziło, a Zuzie zakręciło się w głowie.
Tymczasem żywopłot stawał się coraz wyższy i w końcu nie widzieli już nawet zboczy gór, stracili więc orientację i Julka obawiała się, że pomylili trasę. Jakby tego było mało, nawigacja nagle przestała działać i wszyscy na serio zaczęli się martwić.
– Może zawrócimy? – zaproponowała Julka.
– Niestety na razie możemy jechać tylko prosto – westchnęła prowadząca vana Melissa Holman, mama Daisy.
– Nie ma nawet żadnej zatoczki – zauważył Tomek. – Czy to nie dziwne?
– Może Cambell lata do zamku śmigłowcem? – zaśmiała się Zuza.
– Na pewno już niedaleko – pocieszyła przyjaciół Daisy, ale droga nadal się wznosiła, a wąską szosę z obu stron ograniczały kamienne murki i bujne żywopłoty.
Dopiero gdy pokonali kolejny zakręt, ich oczom ukazała się rozległa dolina otoczona wzgórzami, a pośrodku niej cel podróży – stare zamczysko na skale.
Był to trzykondygnacyjny, wzmocniony murem obronnym, czworoboczny budynek z szarego kamienia, do którego przylegały dwie stożkowe wieżyczki, ulokowane na przeciwległych rogach.
Do zamku prowadził nadgryziony zębem czasu kamienny most, przerzucony nad wyschniętą fosą.
– Chyba jesteśmy na miejscu! Jednak nie zabłądziliśmy. – Pani Melissa odetchnęła z ulgą, po czym wjechała na parking wysypany żwirem i zatrzymała vana.
Przyjaciele wypakowali bagaże i dalej ruszyli pieszo. Turkocząc walizkami po bruku, przeszli przez most, który wyglądał, jakby zaraz miał się zawalić.
– Trochę tu ponuro – mruknął pod nosem Dominik, gdy stanęli przed łukowatą bramą. Strzegły jej dwa przedziwne maszkarony. – Nie zachęcają do odwiedzin – stwierdził sceptycznie, patrząc na rzeźby, i znowu poczuł się trochę nieswojo.
– Słyszałam, że Cambell jest wielkim ekscentrykiem – wyjaśniła Melissa, po czym dodała: – Wydaje mi się, że to miejsce świetnie oddaje charakter właściciela. – Uśmiechnęła się znacząco.
Jakby na potwierdzenie jej słów dolinę spowił głęboki cień i z nisko sunących chmur zaczął siąpić drobny deszcz.
– Pogoda dziś w szkocką kratę! – zaśmiała się Julka i nałożyła na głowę kaptur.
Odkąd wylądowali w Edynburgu, zdążyła już przywyknąć do gwałtownych zmian kapryśnej aury.
– Nie stójmy tak, bo wszyscy przemokniemy – poradziła Daisy.
Rozejrzała się, szukając przy bramie przycisku dzwonka, ale znalazła tylko wielką mosiężną kołatkę. Zastukała nią trzy razy, gdy nagle wicher zdmuchnął jej czapkę z głowy i przetoczył ją przez dziedziniec. Dziewczynka ruszyła w pogoń i znalazła nakrycie głowy koło niewielkiego budynku na tyłach zamku.
Kiedy pochyliła się, by je podnieść, zauważyła skrzynię z mosiężnymi okuciami. Wystawał z niej skrawek papieru gazetowego. Zaintrygowana, spróbowała unieść wieko, a gdy stwierdziła, że jest otwarte, uchyliła je szerzej. W skrzyni znajdowało się sporo piasku, a na nim leżał plik makulatury. Uniosła brwi zdumiona, gdy przeczytała nagłówek jednej z gazet.
ATAK SREBRNEGO DUCHA!
Daisy zadrżała. Słyszała już o tej tajemniczej postaci. Przebiegła wzrokiem kilka linijek tekstu i zatrzymała się na jednym z akapitów:
Do niecodziennego zdarzenia doszło na terenie kempingu niedaleko Glencoe. W niewyjaśnionych okolicznościach spłonął domek. Na szczęście nikomu nic się nie stało. Świadkowie twierdzą, że parę chwil wcześniej w okolicy widziano ducha pod postacią srebrzystego jelenia. To już kolejne podobne zdarzenie w zachodniej części Highlands. Policja podejrzewa, że to celowe podpalenia. Ale jaki związek ma z tym jeleń, którego widują świadkowie? Kim lub czym jest srebrny duch? Ta zagadka wciąż czeka na rozwiązanie…
Dziewczynka nie zdążyła doczytać do końca, bo usłyszała wołanie mamy. Wróciła więc czym prędzej do przyjaciół – akurat w chwili, gdy otworzyły się wrota bramy i ukazała w nich dość złowroga twarz wiekowego staruszka.
– Zapowiada się ekscytująco – mruknął sarkastycznie Tomek, który spodziewał się nieco serdeczniejszego powitania.
– O tak – przytaknęła w zamyśleniu Daisy, ściskając w dłoni fragment artykułu wyrwany z gazety.ROZDZIAŁ 2
Gderliwy staruszek zaprowadził ich do dużej, przestronnej sali z ogromnym kominkiem, przy którym stał mężczyzna w tweedowej marynarce. Na jego twarzy, okolonej idealnie przystrzyżoną brodą, pojawił się szeroki uśmiech.
– Przyjechaliście w samą porę! Jakże się cieszę, że mogę was osobiście poznać – powitał wchodzących gości.
Był to sam Magnus Cambell, właściciel zamku.
– Jak minęła podróż? – zapytał.
– Świetnie, jesteśmy tylko trochę zmęczeni – odparła pani Melissa. – Niełatwo do pana dotrzeć.
– Rzeczywiście – rzekł pan Cambell – mieszkam na uboczu, ale lubię to moje pustkowie. Mam nadzieję, że wam także się tutaj spodoba. Liczę też na wiele interesujących przyrodniczych dyskusji i opowieści o waszych przygodach.
– Z przyjemnością. – Julka się uśmiechnęła.
– No ale nie stójmy tak, pewnie jesteście głodni. Zapraszam do jadalni. – Wskazał duże drewniane drzwi do sąsiedniego pomieszczenia, w którym czekał już solidny stół nakryty piękną porcelaną.
Podczas posiłku młodzi ludzie dzielili się z panem Cambellem wrażeniami z podróży, a on wypytywał o Klub Przyrodnika. Potem wskazał im komnaty, w których mieli zamieszkać, i uprzejmie się pożegnał.
– Do zobaczenia na śniadaniu. Życzę miłej nocy! – rzekł i udał się do swojego gabinetu.
Siostry Gajewskie – Zuza i Julka – zajęły pokój tuż obok Daisy i jej mamy, a chłopcy zostali ulokowani trochę dalej, na samym końcu długiego, ciemnego i nieco ponurego korytarza.
Wszyscy byli tak strudzeni długą podróżą, że wcześniej niż zwykle położyli się do łóżek.
Tymczasem nad dolinę nadciągnęły burzowe chmury i zerwał się porywisty wiatr. W jednej z wież zamku mig- nęło tajemnicze światło, ale nikt z nowo przybyłych go nie zauważył.
—
Niemal całą noc Julka nie zmrużyła oka, bo wiatr jęczał i dudnił w kominku, a o szyby nieprzerwanie bębniły krople deszczu. Dziewczynka przewracała się z boku na bok, w wyobraźni liczyła barany, ale i tak nie mogła zasnąć.
Za to Zuza spała jak suseł i chyba nie zdołałyby jej zbudzić nawet wystrzały armatnie.
Gdy wreszcie i Julia zaczęła zapadać w drzemkę, za drzwiami ich komnaty rozległy się kroki. „Pewnie Daisy też nie może zasnąć w tym ponurym zamczysku”, pomyślała, po czym wstała, by wpuścić przyjaciółkę na nocne pogaduszki.
Ale gdy tylko położyła dłoń na chłodnej klamce, usłyszała przerażający chrobot, jak gdyby ktoś długimi pazurami drapał po drzwiach.
– Daisy, to ty? – zapytała drżącym głosem, ale nikt nie odpowiedział.
Po chwili skrobanie się powtórzyło i było teraz bardziej natarczywe, jakby ktoś za wszelką cenę chciał się dostać do pokoju, aż w końcu z furią uderzył w drzwi. Włosy zjeżyły się Julce na głowie, gdy rozległ się przerażający skowyt, i z krzykiem wskoczyła do łóżka.
– Co to było? – zapytała Zuza zbudzona nagłym hukiem.
– Nie wiem, ale coś chce tu wejść! – odparła siostra z paniką w głosie.
Zuza włączyła lampkę nocną i naraz wszystko ucichło.
Nawet burza za oknem zelżała i jedynie wiatr jeszcze cicho gwizdał w kominku.
– Co to, u licha, było? – Zuza spojrzała pytającym wzrokiem na Julkę.
– Nie mam pojęcia – odparła siostra drżącym głosem.
– Może to chłopcy zrobili nam głupi kawał?
Julia zmarszczyła brwi. Dlaczego nie przyszło jej to do głowy? Zamiast ich złajać, jak wariatka pognała do łóżka, by się schować pod kołdrą. „Jak pięciolatka”, pomyślała.
– Jeśli to ich sprawka, to udało im się porządnie mnie nastraszyć – westchnęła ze złością.
– Może też wytniemy im jakiś numer? – Zuza zachichotała.
– O tak! Zemsta będzie słodka – mruknęła Julia. – Ale pomyślimy o tym już jutro – dodała, po czym przeciągle ziewnęła, dając siostrze do zrozumienia, jak bardzo chce jej się spać.
Tak naprawdę jednak ciarki przebiegały jej po plecach na samą myśl, że miałaby teraz wyjść z pokoju i kluczyć po ciemnych korytarzach. Kwadrans później, znużona obmyślaniem równie przerażającego psikusa, w końcu zasnęła.
Gdy obudziła się rankiem i zobaczyła za oknem piękne słońce, miała wrażenie, że wydarzenia tej nocy były tylko przykrym snem.
Dopiero gdy spotkała kolegów podczas śniadania, przypomniała sobie, jak bardzo się bała.
– Oj, chyba ktoś się nie wyspał – skomentował jej kwaśną minę Tomek.
– Wcale nie, spałam wyśmienicie – skłamała Julia.
– Serio? – odezwała się Daisy. – Ja nie bardzo – przyznała, po czym ściszonym głosem, tak by nie usłyszała jej mama, dodała: – W nocy działo się coś dziwnego…
– Co masz na myśli? – spytała zaintrygowana Julka.
Daisy zagryzła wargę, rzuciła spojrzenie panu Magnusowi i mamie, a potem nachyliła się nieco nad stołem, by słyszeli ją tylko przyjaciele.
– Będziecie się ze mnie śmiać, ale… – zawahała się. – Dla mnie to była przerażająca noc…
– Bałaś się burzy? – spytał Tomek.
– Nie o to chodzi. W tym zamku chyba… straszy!
Tomek zaśmiał się głośno.
– Nie żartuj, ja spałem jak niemowlę – pochwalił się.
– Nic dziwnego – burknęła z obrażoną miną Julka. – Skoro to wy nas straszyliście…
– My? – Tomek spojrzał na nią zdumiony.
– Ty i Dominik.
– Nic nie zrobiłem – zastrzegł prędko ten drugi. – Ale chyba też coś słyszałem – szepnął niepewnie.
Julka westchnęła.
– Udajecie, prawda? – Zmierzyła chłopców karcącym spojrzeniem.
– Ty też coś słyszałaś? – przerwała jej Daisy.
– To na pewno oni!
– Ale co? Mówcie jaśniej – poprosiła Zuza.
Julka zastanawiała się, czy koledzy tak świetnie udają niewiniątka, czy naprawdę nie mieli nic wspólnego z nocnymi wydarzeniami. Widząc niewyraźną, a nawet lekko wystraszoną minę Dominika, zaczęła się skłaniać ku tej drugiej możliwości.
– Naprawdę to nie wy odstawialiście ten cały cyrk?
– Jaki cyrk? – Tomek zmarszczył brwi. – Mów w końcu jasno!
– Czy ty słyszałaś to co ja? – dopytywała Daisy tak długo, aż w końcu Julka postanowiła opowiedzieć, co się jej przydarzyło.
– Nie mogłam zasnąć, a gdy wreszcie poczułam się senna, usłyszałam czyjeś kroki na korytarzu. Zatrzymały się przed naszą sypialnią, więc pomyślałam, że to ty – zwróciła się do Daisy, która tylko pokręciła głową.
– To nie ja, mnie przytrafiło się coś podobnego. Zaraz opowiem, ale najpierw ty dokończ.
– Jak mówiłam, pomyślałam, że to Daisy – kontynuowała Julka – więc wstałam, żeby ją wpuścić do pokoju. Ale gdy tylko położyłam dłoń na klamce… – urwała i na samo wspomnienie pobladła. – Usłyszałam drapanie w drzwi, jakby pazurami… – uzupełniła po chwili.
– Może to był kot? – zasugerowała Zuza.
– Hm, nie sądzę – stwierdziła jej siostra po namyśle.
– No i co było dalej? – dopytywał Dominik.
– Rozległ się przerażający jęk, a potem jakby skowyt… Odruchowo uciekłam i wskoczyłam do łóżka – przyznała się Julia ze wstydem i zerknęła na chłopców, czy zaczną się z niej nabijać, ale zareagowali zupełnie inaczej.
– Ja… – Dominik głośno przełknął ślinę – …słyszałem coś podobnego.
– Dlaczego nic nie mówiłeś? – zdziwił się Tomek.
– Obawiałem się, że będziesz się ze mnie śmiać. W końcu tylko ja bałem się tej wycieczki i lotu. I tak mieliście ze mnie ubaw.
– Nie mów tak! – zaoponowała Julka. – Wcale się z ciebie nie nabijaliśmy. Też słyszałeś ten skowyt?
– Uhm. To było przerażające… Nic nie mówiłem, bo myślałem, że mi nie uwierzycie.
– No co ty! Ja omal nie zemdlałam – westchnęła Julka. – Gdy zapytałam, kto tam jest, nikt nie odpowiedział.
– A ty Zuza? Słyszałaś to wszystko? – zapytał Tomek.
– Spałam jak zabita, ale gdy ktoś walnął w nasze drzwi, obudziłam się, tyle że nie wiedziałam, co się dzieje. Potem to wszystko ucichło. Uznałyśmy z Julką, że to wy zrobiliście nam ten przerażający kawał.
– To nie my – zaprzeczył prędko Dominik.
– O czym tak rozprawiacie? – usłyszeli nagle głos pana Magnusa.
Zamilkli zaskoczeni.
– Czy w tym zamku straszy? – spytała w końcu Zuza.
– Każda stara budowla ma swojego ducha – odparł mężczyzna z jowialnym uśmiechem. – Może i tu grasuje jakaś zjawa, ale szczerze mówiąc, mieszkam tu wiele lat i jeszcze żadnej nie widziałem.
– A słyszał ją pan? – Dziewczynka nie dawała za wygraną.
– Kogo? Zjawę? – zapytał ze śmiechem. – Czyżby coś się wam przytrafiło już pierwszej nocy? – Przyjrzał się uważniej swoim gościom.
– Słyszeliśmy dziwne dźwięki, a na dodatek ktoś chodził po korytarzu i tak jakby do nas… skrobał – powiedziała Daisy.
– To pewnie myszy – stwierdził pan Magnus.
– To mało prawdopodobne, bo to musiałyby być gigantyczne myszy – odparła Julia. – A poza tym ktoś naprawdę mocno walnął w nasze drzwi.
– To najpewniej przeciąg. W nocy była burza, biły gromy, aż dudniło! Zapomniałem was uprzedzić, że w zamku są okropne przeciągi, a wicher świszczy w szczelinach – wyjaśnił pan Cambell.
– A więc to był tylko wiatr? – upewniała się Daisy.
– Tak sądzę – odparł właściciel zamku, po czym szybko zmienił temat: – Skoro jesteśmy już w komplecie, zjedzmy śniadanie, a potem opowiecie mi o bocianach – rzekł entuzjastycznym tonem.