Zagadki przeszłości - ebook
Zagadki przeszłości - ebook
Hrabia Stefano Moretti próbuje odnaleźć zaginione klejnoty. Szczęśliwym trafem do jego zamku przybywa australijska skrzypaczka Lucille Jamieson. Jej dziadek znalazł kiedyś schronienie u rodziny Moretti. Stefano domyśla się, że to właśnie jemu swego czasu powierzono klejnoty na przechowanie. Zamierza wydobyć od pięknej Lucille jak najwięcej informacji. Zachęca ją, by została w zamku na noc…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-9187-3 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Nie masz pojęcia, o czym mówisz, Moretti.
Męski głos w słuchawce brzmiał groźnie, ale nieszczerze. Stefano wychwytywał każdy niuans: wyższy niż normalnie ton, subtelne drżenie. Jego rozmówca, jeszcze jeden bezwartościowy członek arystokracji Lasserno, rzeczywiście miał powód do zmartwienia. Był kolejnym złodziejem okradającym własny kraj, którego Stefano miał zamiar wyrwać z korzeniami, jak chwast. Stefano rozparł się w antycznym skórzanym fotelu, który skrzypiał pod jego ciężarem. Wszyscy najpierw się wypierali. I jak do tej pory, wszyscy w końcu wyznawali prawdę. Kłamcy. Co do jednego. Wszystkich ich doprowadzi do upadku, jeśli nie dadzą mu tego, czego żądał. O upadaniu na samo dno wiedział wszystko. Stefano Moretti, hrabia Varno, były prywatny sekretarz księcia Lasserno, Alessia Arcuriego, poległ na końcu drogi wybrukowanej dobrymi intencji miesiąc temu. Z jego popiołów powstał mężczyzna o sercu z kamienia twardszego niż diamenty.
– Przywykłem, by zwracano się do mnie Wasza Ekscelencjo, ale nie będę się obrażał.
Stefano zdawał sobie sprawę, że wiadomość o jego upadku przestała już być tajemnicą poliszynela. Ci, których ścigał, nabrali odwagi. Wziął głęboki, uspokajający oddech. Nie miał czasu na rozmyślania, musiał wykonać swoje zadanie. Sam je sobie wyznaczył, co nie umniejszało jego wagi. Choć nie liczył na przebaczenie, i sam sobie nie zamierzał nigdy wybaczyć tego, co zrobił, pragnął chociaż zapewnić bezpieczeństwo swojemu rodzeństwu. Donoszenie prasie o prywatnych poczynaniach monarchy zawsze kończyło się źle, zwłaszcza dla osobistego sekretarza danego monarchy, jego zaufanego powiernika i najlepszego przyjaciela. Nieważne, że Stefanem kierowały szlachetne pobudki. Gdy Alessio zasiadł na tronie po abdykacji swego niesławnego, znanego z wybryków ojca, w Lasserno zapanował strach i niepewność. Stefano zasugerował jedynie, by wykorzystali prasę do zdystansowania syna od ojca i przedstawienia go jako normalnego, godnego zaufania człowieka. Gdy Alessio odmówił, Stefano wziął sprawy w swoje ręce. Do prasy dostały się kontrolowane przecieki dotyczące sekretnych wizyt Alessia w szpitalu dla dzieci, tajnym sponsorowaniu jadłodajni dla ubogich i innych szlachetnych przedsięwzięć. Niestety Stefano nie wziął pod uwagę, że bestia może wymknąć się spod kontroli. Prasa nie zadowoliła się rzucanymi jej okruchami informacji. Rozpętali nagonkę na księcia i śledzili go dzień i noc. W rezultacie Alessio prawie stracił Hannah, niegdyś autorkę jego portretu, dziś ukochaną księżniczkę. Na szczęście wszystko skończyło się dobrze, para pobrała się i oczekiwała następcy tronu. I choć wydawało się, że działania Stefana nie wyrządziły trwałej szkody, musiał ponieść karę.
– Pozwól, że przypomnę ci, o co mi chodzi. – Stefano porzucił pojednawczy ton i pozwolił, by do jego słów wkradł się cień pogardy.
– Diament. Dziesięciokaratowy. Z kompletu Arcuri. Brzmi znajomo? Nie wątpię, że pamiętasz, skoro pan Giannotti donosi, że ktoś wyglądający dokładnie tak jak ty próbował mu go sprzedać tydzień temu. Choć to człowiek o wątpliwej reputacji, niewątpliwie zna się na szlachetnych kamieniach. A gdy zdał sobie sprawę, że pokazano mu klejnot królewski, natychmiast do mnie zadzwonił.
Cisza. Zawsze milkli, gdy przekonywali się, jak daleko nadal sięgały jego wpływy. Nie mógł sobie pozwolić na porażkę, od tego zależała przyszłość jego brata i siostry. Rodzina Morettich była nierozerwalnie związana z tronem, od pokoleń. A on sprzeniewierzył się kilkusetletniej służbie przez swe nieodpowiedzialne działania. Nie chciał, by jego rodzeństwo na zawsze utknęło w złotej klatce Lasserno, wzgardzone i zhańbione. Obiecał, że umożliwi im wyzwolenie się z obowiązków wobec tronu, by mogli rozpocząć nowe życie. Zamierzał dotrzymać słowa, zanim dosięgnie ich jego infamia. Plotki zataczały coraz szersze kręgi, niektórzy już zaczynali się odwracać od rodziny Morettich.
– Wydaje ci się, że jesteś cwany – zachrypiał głos w słuchawce – ale nikt nie wierzy, że wziąłeś urlop, by wyremontować rodzinny zamek.
Tak brzmiała oficjalna wersja wydarzeń, usprawiedliwiająca nagłe zniknięcie Stefana. Dawny najlepszy przyjaciel i pracodawca zdobył się na ten szlachetny gest i zgodził się nie wyjawić prawdy. Stefano uważał, że nie zasługuje na ten akt łaski.
– Nie obchodzi mnie, co myślą ludzie – warknął, z trudem powściągając trawiącą go wściekłość. Cierpliwości, zganił się w myślach. Po pierwsze, musiał odzyskać klejnoty, których ojciec Alessia pozbył się tuż przed abdykacją, jakby były nic niewartymi świecidełkami. Po drugie… Druga część jego planu okazała się o wiele trudniejsza do przeprowadzenia, niektórzy mogliby nawet stwierdzić, że była niewykonalna…
– Rzemieślnicy, którzy zjeżdżają się zewsząd, by zaproponować mi swoje usługi przy remoncie zamku, zadają kłam plotkom.
Praca dla Alessia nie pozwalała Stefanowi na opuszczenie stolicy, a jego młodsze rodzeństwo, zajęte realizacją własnych marzeń, nie zauważało pękających ścian i psujących się instalacji. Od śmierci ojca cztery lata wcześniej ciężar utrzymania zamku spoczął na barkach Stefana. Może i okrył nazwisko Morettich hańbą, ale mógł jeszcze uratować rodzinny zamek, który wieńczył wzgórza północnej prowincji Lasserno od pięciuset lat. Stefano nadal był hrabią, nawet jeśli nie zasługiwał już na swój tytuł.
– Doszły mnie słuchy, że masz jeszcze inne problemy – rzucił podły typ, by odzyskać przewagę, która raptownie wymknęła mu się z rąk.
Trafił celnie. Stefano przymknął oczy. Celine. Czymże była jeszcze jedna strzała w jego krwawiącym sercu? Zapewne to ona rozpuściła plotki, bo Alessio nigdy by go nie wydał, co do tego Stefano nie miał żadnych wątpliwości. Gdy postanowił zachować się honorowo i zrezygnował ze swej pozycji, miał nadzieję, że Celine okaże mu zrozumienie. Od pięciu lat stanowili parę, od trzech lat byli zaręczeni i planowali wspólną przyszłość. Celine, arystokratka z Lasserno, wyznała mu miłość już na samym początku ich związku, i wydawała się zachwycona, gdy jej się oświadczył. Mieli się pobrać zaraz po koronacji Alessia. Jednak rzuciła go zaraz po tym, jak odszedł z dworu Alessia i powrócił do Varno. Słowa, którymi go pożegnała, nadal rozbrzmiewały mu w uszach.
– Jesteś nikim, Stefano, jeśli nie pracujesz dla następcy tronu.
Przez tyle lat zapewniała go, że zasługiwał na coś więcej niż rola sekretarza, podburzała, by poprosił o awans, jakby tytuł hrabiego Varno nic w jej oczach nie znaczył. Nie przejmował się jej sugestiami, zajęty wspieraniem przyjaciela po abdykacji króla, który pogrążył królestwo w finansowym chaosie. Celine miała niestety rację. Utrata pozycji na dworze oznaczała natychmiastowy ostracyzm i pogardliwe odrzucenie. Zdrada smakowała gorzko. Ale Stefano nie był naiwny, wiedział, że informacja była najcenniejszą walutą, a wieść o jego upadku nakręciła spiralę okrutnych plotek. Celine postanowiła się bronić przed pójściem na dno razem ze Stefanem i zdystansowała się od narzeczonego. Sam zdradził swego najlepszego przyjaciela, więc nie miał prawa oceniać Celine. Słusznie zrobiła, zostawiając go. Nie zasługiwał na przebaczenie. Na co komu zhańbiony zdrajca? Odchodząc, zabiła w nim resztki nadziei na jakąkolwiek przyszłość. Stefano zacisnął palce tak mocno, że prawie zgniótł telefon.
– Skoro masz taki dobry słuch, to zapewne słyszysz już, jak się zbliżam? Nie uciekniesz mi, nie łudź się. – Stefano musiał dopiąć swego, by móc nadal chodzić z wysoko uniesioną głową, nie był gotów zrezygnować z tych resztek godności, jakie mu pozostały.
– Nie masz żadnych dowodów oprócz słów przestępcy. – Tamten jeszcze się bronił.
– Mam nagrania z kamer przemysłowych i pisemne oświadczenie signora Giannottiego. To powinno wystarczyć.
W słuchawce zapadła pełna napięcia cisza.
– Jego Wysokość sam mi go dał.
W końcu, pomyślał z pogardą Stefano. Najpierw kłamstwa, potem targowanie się. Wszyscy zachowywali się tak samo. Trzecia faza to złość. Stefano nie mógł się doczekać ostatecznej konfrontacji.
– Być może, ale obecny władca oczekuje, że oddasz klejnot. To skarb narodowy, nie prywatna własność. – Stefano starał się nie uciekać myślami do swej niepewnej przyszłości. Nieotwarte listy na biurku i nieodebrane połączenia telefoniczne nie zwiastowały niczego dobrego. Tym bardziej musiał się skupić na swoim zadaniu. Dość miał żałosnych jęków złoczyńców, którzy nie potrafili przyznać się do winy, wyrazić skruchy i z godnością przyjąć konsekwencji swych podłości.
– Oddasz diament księciu i o wszystkim zapomnimy. – Stefano nie miał prawa składać takich obietnic, ale nie dbał o to. Musiał odzyskać diament, tylko to się liczyło.
– A jeśli nie, dopadnę cię, spadnę na ciebie jak lawina i zgniotę jak robaka. Zostanie tylko mokra plama.
– To… może potrwać.
Nareszcie. Drań skapitulował. Był słaby, jak oni wszyscy. Bez kręgosłupa. Dzięki roli obrońcy korony, jaką od stuleci piastowała jego rodzina, i która często mu ciążyła, Stefano potrafił odróżnić dobro od zła. Powinien był bronić swoich przekonań do końca, skonfrontować się z Alessiem, zamiast popełnić ten brzemienny w skutkach błąd, jakim okazało się wejście w układ z prasą za plecami księcia.
– Znaj moją hojność, dam ci dwa dni. Ale pamiętaj: widzę i słyszę wszystko. Nie ma jubilera, pasera ani złodzieja w Europie, który by nie wiedział, że skradziono diament królewski. Wszyscy oni, na moją prośbę, szukają go. Masz dwa dni.
Zakończył rozmowę i rzucił telefon na blat biurka. Po każdej rozmowie z jednym z tych głupców czuł się zbrukany. Może sam nie był kryształowy, ale nigdy nie zniżył się do kradzieży dziedzictwa narodowego. Stefano wstał i podszedł do okna. Na zewnątrz zalegał śnieg, zima nie chciała odpuścić, choć dawno już powinna nadejść wiosna. Na szczęście odesłał pracowników do domu kilka dni wcześniej, bo prognozy pogody zapowiadały kolejną śnieżycę. Ogrzewanie w zamku szwankowało ostatnio, więc w większości zamkowych komnat panował okrutny chłód. Pracownicy nie powinni cierpieć przez niego. Martwili się o niego, ale zapewnił ich, że sobie poradzi. I tak korzystał zaledwie z kilku pomieszczeń. Fakt, że niespodziewanie długa zima odcięła go od reszty Lasserno, nie miał większego znaczenia. Zgodził się na wygnanie, gdy przyznał się do zdrady, złożył wymówienie i powrócił po trzech latach nieobecności do Varno. Musiał uratować przed ostracyzmem siostrę i brata, a wyglądanie przez okno nie popychało spraw naprzód.
Alessio wrócił za biurko i zerknął znad komputera na półpełną butelkę grappy – swego jedynego kompana podczas długich, zimowych dni w zamku. Nalał sobie porządną porcję rozgrzewającego alkoholu do szklanki i wziął porządny łyk. Poczuł pieczenie w żołądku, ciepło dodało mu sił na kilka godzin wytężonej pracy nad drugą częścią jego planu.
„Jeśli uda ci się odnaleźć Serce Lasserno, dam ci wszystko, o co poprosisz” – obiecał mu książę. Wtedy, z pychą, która zwiastowała późniejszy upadek, Stefano zażartował, że wystarczy stanowisko premiera. Obaj byli wtedy młodzi i naiwni, marzyli o wielkich sukcesach, takich jak odnalezienie Serca Lasserno, pierścienia koronnego, zaginionego po tym, jak pod koniec drugiej wojny światowej powierzono go na przechowanie zagranicznemu żołnierzowi. Jeśli Stefano odzyska klejnoty królewskie i odnajdzie pierścień koronny, umocni swą pozycję i będzie mógł wrócić do pałacu z wysoko uniesioną głową. Niestety od zaginięcia pierścienia upłynęło sporo czasu, co działało na jego niekorzyść.
Stefano otworzył dokument przesłany mu mejlem przez prywatnego detektywa. Ile by nie utopił pieniędzy w poszukiwanie australijskiego żołnierza, jedyne co miał, to brzmiące niewiarygodnie imię i nazwisko: Art Cacciatore. Prawdopodobnie ktoś taki nigdy nie istniał, stwierdził ze zniechęceniem Stefano. Zerknął na szklankę z trunkiem, która kusiła zapomnieniem, ale na razie musiał skupić się na swoim zadaniu. Gdy je wykona, obiecał sobie, będzie świętować tak długo, aż opróżni wszystkie butelki zgromadzone w zamkowej piwniczce. Zniecierpliwiony zamknął laptop i przeniósł się na fotel przed marmurowym kominkiem, na którym trzaskał ogień. Czekało go nużące przeszukiwanie rodzinnych dokumentów zapakowanych do zakurzonych pudeł. Wiedział, że jeśli teraz podda się zmęczeniu, frustracji i wyrzutom sumienia, polegnie. Nie zwykł się nad sobą użalać, więc teraz także otrząsnął się z czarnych myśli i usiadł w fotelu. W tej samej chwili rozległ się stłumiony dźwięk pukania kołatką do drzwi. Może złota rączka Bruno w końcu zdecydował się, mimo niesprzyjającej pogody, dotrzymać słowa i ocenić stan sypiącego się centralnego ogrzewania zamku? Stefano wstał i ruszył przez pusty, zimny zamek. Stukanie stawało się coraz głośniejsze, niecierpliwe.
– Idę, idę! – krzyknął po włosku.
Uporał się ze skrzypiącymi zasuwami i otworzył drzwi, wpuszczając do środka podmuch lodowatego powietrza. Na schodach ujrzał kobietę w wielkiej puchowej kurtce przypominającej blado błękitną bezę. Spod ogromnego wełnianego szala i wielkiej czapy z pomponami wystawały złote kosmyki jedwabistych loków, zarumienione policzki i uroczy czerwony nosek. W rękach ściskała wysłużoną torbę i walizkę na kółkach. Rozciągnęła pulchne wargi w szerokim uśmiechu, który rozjaśnił powietrze wokół niej. Pokusa, ocenił. Ostatnią rzeczą, jakiej teraz potrzebował, była złotowłosa pokusa o miodowych oczach i wiśniowych ustach. Turystka, ocenił.
– Nie wpuszczamy turystów – oznajmił po włosku, niezbyt przyjaźnie.
Miodowe oczy otworzyły się szeroko, kobieta cofnęła się o krok i otworzyła usta, jakby miała pisnąć ze strachu. Ale jej oczy błyszczały groźnie…
– Hrabia Moretti? Jego Ekscelencja? Nie mówię po włosku – poinformowała go, zamiast przeprosić za najście.
– Nie wpuszczamy turystów – powtórzył po angielsku, chrapliwie, ale grzeczniej.
– Nie jestem turystką. Nazywam się Lucille Jamieson. – Mówiła z akcentem, który nie brzmiał ani jak brytyjski, ani jak amerykański. Najwyraźniej jednak spodziewała się, że jej nazwisko coś mu wyjaśni.
Rzucił jej pytające spojrzenie.
– Jestem z Australii…
– Czyli turystka – przerwał jej.
– Teraz pracuję w Salzburgu, niecałe czternaście godzin drogi stąd…
– Nie jesteś z Lasserno, więc jesteś turystką. – Skrzyżował ręce na piersi.
Zauważył, że spojrzała na jego napięte bicepsy i zrobiło mu się przyjemnie ciepło. Najwyraźniej grappa zaczynała działać, stwierdził, bo nagle nabrał ochoty, by zdjąć wełniany sweter, który jeszcze chwilę wcześniej wydawał mu się niewystarczającą ochroną przed zamkowym chłodem. Lucille przygryzła pulchną dolną wargę. Iskra przyjemnego ciepła wybuchła w ciele Stefana żywym ogniem.
– Wysłałam list. Nie znalazłam pana adresu mejlowego, zdziwiłam się, bo znam tylko jedyną osobę, która nie ma poczty mejlowej – to mój dziadek. No, ale w końcu pan mieszka w zamku…
W głowie mu się zakręciło od jej miękkiego akcentu. Jedno zrozumiał na pewno – porównała go do swojego dziadka! Zdziwił się, że ta uwaga tak go ubodła, nie sądził, że ma jeszcze ego. Kobieta wyglądała młodo, ale on miał dopiero trzydzieści jeden lat, na pewno nie mógłby być jej dziadkiem! I dlaczego tak się tym przejmował?
– Nie dostałem żadnego listu, panno Jamieson – burknął i natychmiast przypomniał sobie stosik nieotwartej korespondencji na swoim biurku.
– W miasteczku znajdzie pani pensjonat, w którym może się pani zatrzymać – dodał polubownie, bo zaczął padać śnieg i wkrótce wąskie drogi staną się śmiertelnym zagrożeniem dla niedoświadczonych kierowców. Jako dziecko uwielbiał śnieg aż do tej feralnej nocy, gdy Emilia wybiegła za matką udającą się na kolejny bal. Na szczęście znalazł ją w porę. Wtedy zdecydował, że skoro żadne z rodziców nie wykazuje zainteresowania zajęciem się dziećmi, on musi zaopiekować się młodszym rodzeństwem.
– Zarezerwowałam tam pokój, ale nastąpiło jakieś nieporozumienie i jeszcze sprzątają. Właściciel poradził, bym rozejrzała się po okolicy i odwiedziła zamek, skoro i tak po to przyjechałam.
Usta jej drżały, ale spojrzenie pozostało rezolutne. Ani śladu łez. Zauważyłby, bo Celine często stawiała na swoim przy użyciu emocjonalnego szantażu.
– Proszę, mój samochód się zepsuł, musiałam przejść spory kawałek na piechotę. W dodatku zaczął padać śnieg – mówiła, coraz bardziej szczękając zębami.
Stefano doskonale wiedział, czym groziła hipotermia. Zazgrzytał zębami, ale odsunął się, by wpuścić ją do środka. Nie miał wyjścia, nie mógł zatrzasnąć jej drzwi przed nosem.
– Od tego powinnaś była zacząć – bąknął. – Wchodź do środka.
Powoli, jakby nagle opadła z sił, Lucille przeszła przez próg, ciągnąc za sobą bagaże. Zrobiła zaledwie dwa kroki, gdy od walizki odpadło kółko. Potoczyło się z terkotem po marmurowej posadzce. Kobieta zgarbiła się i jęknęła. Coś w złamanym, skamieniałym sercu Stefano drgnęło. Okruch współczucia. Westchnął ciężko i wyciągnął rękę.
– Daj mi to.
Chciał jak najszybciej posadzić ją przy kominku, bo jej urocze usta nabrały niepokojąco sinego koloru. Oczywiście nie zamierzał się gapić na jej usta, po prostu się martwił… Podała mu rączkę walizki, ale torbę przycisnęła do piersi, jakby znajdowały się w niej klejnoty królewskie. Machnął ręką i chwycił walizkę. Tego się nie spodziewał.
– Co ty tam masz? Kamienie? – Uważał się za silnego, regularnie trenował, ale nawet dla niego bagaż złotookiej blondynki stanowił wyzwanie.
– Takie tam, wiesz, krucyfiks, czosnek, drewniane kołki…
Z wrażenia aż upuścił walizkę, która upadła z hukiem na podłogę.
– Słucham?!
Lucille roześmiała się dźwięcznie, ale nerwowo. Kim była? Być może powinien mieć się na baczności, ale wyglądała raczej smutno niż groźnie. Nie wiedział dlaczego, ale miał nagłą i przemożną ochotę ją pocieszyć…
– Jechałam przez wiele godzin, potem brnęłam pieszo w śnieżycy, a teraz jestem w strasznym zamku z hrabią. Nie brzmi jak horror klasy B?
– Żartowałaś, oczywiście. – Stefano rozluźnił się nieco. Wszystko, co się ostatnio wydarzyło przytępiło jego poczucie humoru. – Ale zamek wcale nie jest straszny. – Raczej majestatyczny, pomyślał. Podniósł walizkę.
Panna Jamieson rozejrzała się po ogromnym holu, gdzie ściany zdobiły portrety przodków Stefana.
– Obrazy przedstawiają srogich mężczyzn w czerni. Tworzy to atmosferę… pogrzebową – szepnęła.
– Mój ojciec twierdził, że nastawiają odpowiednio odwiedzających.
– Ciepłe powitanie – zauważyła z przekąsem, ale wyglądała na przestraszoną i nadal przyciskała mocno torbę do piersi, jakby chciała się nią zasłonić.
– Nie mogę ci obiecać, że nie natkniesz się na więcej portretów moich przodków, ale ja nie jestem wampirem, przysięgam. Rozgość się. – Jeszcze chwilę, a rozwinę przed nią czerwony dywan, zbeształ się w myślach. Nie chciał jednak przestraszyć wymarzniętej kobiety.
– Tędy.
– Dziękuję.
– Nie ma za co. Lasserno słynie z gościnności, zależy mi na podtrzymaniu tradycji.
Ruszył przed siebie. Mrowienie w karku mówiło mu, że kobieta ruszyła za nim. Zaprowadził ją do pokoju, w którym w dzieciństwie bawili się z rodzeństwem. Gdy wrócił do zamku, wstawił tu wygodne meble. Resztę zamku urządzono tak, by zrobić wrażenie na gościach, wzbudzić w nich podziw. Jedynie ten pokój przypominał zwyczajny dom. Odstawił walizkę i podszedł do kominka, by dołożyć drewien do przygasającego ognia.
Panna Jamieson stała w drzwiach i rozglądała się wielkimi oczyma. Wreszcie ściągnęła czapkę, spod której wysypały się złociste pukle, splątane, niesforne… Gapił się na nią, ale ona nie zwracała na niego większej uwagi. Przyglądała się ze zmarszczonym czołem swoim mokrym, ubłoconym butom.
– Przepraszam, powinnam była zdjąć buty.
Nie emanowała pewnością siebie. Czyżby naprawdę się go bała? Nigdy w życiu nie wystraszył kobiety, wręcz przeciwnie, zawsze starał się być delikatny i troskliwy. Jego herb, tarcza chroniąca koronę, oznaczał Obrońcę. Nawet jeśli niespodziewane odwiedziny obcej kobiety nie były mu teraz na rękę, zamierzał zachować się tak, jak zobowiązywał go do tego tytuł.
– Nie przepraszaj. Jeśli chcesz, możesz zdjąć buty, ale najpierw usiądź.
Chwiała się na nogach, nie chciał, by zemdlała z wyczerpania. Musiałby ją wtedy ratować, a wolał nie dotykać tego miękkiego, z pewnością bardzo kształtnego ciała. Jej głowa spoczęłaby w zagłębieniu jego ramienia, poczułby na szyi jej urywany oddech, zaniósł na kanapę… Nie! Pewnych rzeczy wolałby uniknąć, mimo że zrobiło mu się cudownie ciepło. Zresztą, to zapewne od kominka, stwierdził.
Panna Jamieson nareszcie usiadła na kanapie stojącej najbliżej ognia. Nadal trzymała kurczowo rączkę torby i puściła ją dopiero, gdy upewniła się, że bagaż spoczywa bezpiecznie na poduszkach i nie spadnie na podłogę. Wtedy rozwiązała buty i zrzuciła je z nóg. Miała błękitne wełniane skarpety w misie, kolorem pasujące do czapki i kurtki. Wyciągnęła nogi do ognia i poruszyła stopami. Następnie zdjęła rękawice okrywające zgrabiałe, szczupłe dłonie o długich palcach. Wydawała się tak delikatna i krucha! Nie pasowała do udręczonego demonami smutku i zła świata, w którym ostatnio przebywał Stefano. Ciekaw był, co ją przywiodło do zamku… Złapał puszysty koc, którym, z niezrozumiałych dla niego powodów, jego gosposia ozdobiła kanapę, i podał Lucille, która natychmiast się nim owinęła.
– Dlaczego tutaj jest tak zimno?
– Ogrzewanie wariuje. Czekam na Bruna, miejscowego mechanika, który ma je naprawić.
– To chyba z nim rozmawiałam w pensjonacie. Zasugerował, żebym przyjechała do zamku.
Stefano nie wątpił, że Bruno, którego żona prowadziła pensjonat, świetnie się ubawił, przysyłając Stefanowi młodą turystkę, która twierdziła, że nie przyjechała, żeby zwiedzać okolicę. Lucille pochyliła się do przodu i wyciągnęła dłonie w stronę ognia. Zauważył, że jej palce drżały.
– Nie cierpię zimy – stęknęła.
Stefano prawie ją przeprosił, jakby osobiście odpowiadał za niespotykany o tej porze roku w Lasserno mróz.
– Zadzwonię do Bruna i poproszę, żeby odholował twój samochód – powiedział zamiast tego. – Odwiezie cię przy okazji do pensjonatu.
– To wynajęty samochód, chyba muszę się skontaktować z agencją najmu – odpowiedziała, wpatrując się w migoczące płomienie.
– Podaj mi nazwę firmy, Bruno się tym zajmie. Jeśli będą mieli jakieś obiekcje, sam się z nimi rozmówię.
Odpowiedziała mu uśmiechem. Cały pokój pojaśniał, jakby zapłonęło w nim nagle sto świec. Przymrużyła miodowe oczy i rozchyliła piękne usta, ukazując perłowo białe zęby. Patrzyła na niego jak na wybawcę. On jednak wiedział, że nie mógł nim być, ani teraz, ani w przyszłości. Jednak jego skamieniałe, zgorzkniałe serce zabiło mocniej.
– Mój dziadek miał rację, jeśli chodzi o gościnność mieszkańców Lasserno.
– Był tu kiedyś?
– Właśnie to próbowałam przekazać w swoim liście. Był nawigatorem podczas drugiej wojny światowej. Gdy zestrzelono jego samolot, uciekał pieszo z Włoch, przez Lasserno. Podobno twoja rodzina zapewniła mu schronienie do czasu powrotu do szwadronu.
Stefano zamarł. Czyżby razem z Lucille uśmiechnął się do niego los? Nie chciał naciskać, bo panna Jamieson wyglądała na wyczerpaną. Miała cienie pod oczami i poszarzałą twarz. Powinien najpierw dać jej coś ciepłego do picia, nakarmić, tak jak nakazywała tradycja. Ale możliwe, że wraz ze swoją wysłużoną torbą przynosiła rozwiązanie wszystkich jego problemów… Musiał zapytać. Od tego zależały jego dalsze kroki.
– Jak się nazywał? – Starał się zachować spokój i nie okazać poruszenia.
– Artur Hunter. Przyjaciele nazywali go Art. Czy ktoś z twojej rodziny wspominał o nim?
– Nie przypominam sobie. – Hunter, Hunter… Czyżby to było aż tak proste? Cacciatore przetłumaczone na angielski to… hunter, myśliwy. Art Cacciatore czyli Artur Hunter? Być może takie nazwisko podał jego pradziadkowi, by ukryć swą prawdziwą tożsamość albo po prostu dla żartu? Jedno Stefano wiedział na pewno – panna Jamieson nie wróci już do pensjonatu. O nie! Zostanie z nim w zamku i odpowie na wszystkie jego pytania.