- promocja
Zaginięcie Kimmy Diore - ebook
Zaginięcie Kimmy Diore - ebook
Mocny i boleśnie aktualny temat komercyjnego wykorzystywania dzieci, które niesie za sobą tragiczne skutki.
Melanie marzy o sławie. Przed laty wzięła udział w reality show, co miało być furtką do wielkiego świata. Jej występ popadł jednak w zapomnienie. Teraz, już jako żona i matka, znów próbuje szczęścia – zakłada konta w mediach społecznościowych, gdzie dzieli się codziennością swoich dzieci, Kimmy i Sammy'ego. Serduszka, lajki i wirtualne oklaski stają się sensem jej życia, a miliony osób, które ją obserwują, sprawiają, że czuje się kochana.
Kiedy Kimmy nagle znika, Melanie ogarnia rozpacz. Jej instagramowe konto notuje kolejne rekordy popularności. Dochodzenie w sprawie zaginięcia dziewczynki prowadzi policjantka śledcza Clara, w której media społecznościowe budzą niechęć. Przeglądając wpisy i filmiki zamieszczone w sieci, próbuje trafić na ślad porywacza.
Co stało się z dzieckiem wystawianym na pokaz od rana do wieczora? Jakie mogą być skutki dzielenia się prywatnością własnych dzieci? Czy porwanie może okazać się… ratunkiem?
Kategoria: | Sensacja |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8230-845-7 |
Rozmiar pliku: | 1 000 B |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Piątego lipca 2001 roku, w dniu finału Loft Story¹, Mélanie Claux, jej rodzice i siostra Sandra siedzieli na swoich zwyczajowych miejscach przed telewizorem. Od 26 kwietnia, kiedy wystartował program, rodzina Claux nie przegapiła ani jednego czwartkowego odcinka emitowanego w godzinach szczytu oglądalności.
Na kilka minut przed otwarciem drzwi, po siedemdziesięciu dniach spędzonych w przestrzeni złożonej z czterech ścian willi z prefabrykatów, sztucznego ogrodu i prawdziwego kurnika, czworo ostatnich uczestników zebrało się w dużym salonie, dwóch chłopaków obok siebie na kanapie i dwie dziewczyny po ich obu stronach na podobnych sofach. Prowadzący, którego kariera nabrała równie fenomenalnego co nieoczekiwanego rozpędu, przypomniał z ożywieniem, że oto – wreszcie – nadeszła przełomowa, długo wyczekiwana chwila: „Odliczam od dziesięciu, a kiedy padnie zero, znajdziecie się na zewnątrz!”. Po raz ostatni zapytał, czy publiczność gotowa jest mu towarzyszyć, po czym zaczął odliczanie: „Dziesięć, dziewięć, osiem, siedem, sześć, pięć”, wspierany przez posłuszny potężny chór głosów. Kandydaci ruszyli w pośpiechu do wyjścia z walizkami w rękach: „Cztery, trzy, dwa, jeden, zero!”. Drzwi się otwarły jakby pod wpływem przeciągu, wybuchły owacje.
Teraz prezenter próbował przekrzyczeć tłum zgromadzony na zewnątrz i wrzawę zniecierpliwionej publiczności przetrzymywanej od ponad godziny w studiu. „Wyszli! Nadchodzą! Po siedemdziesięciu dniach Laure, Loana, Christophe i Jean-Édouard wracają na ziemię!” Kilkakrotnie w szerokim ujęciu widać było fajerwerki wystrzeliwane z dachu budynku, który przez długie tygodnie dawał schronienie młodym ludziom, podczas gdy czworo ostatnich uczestników kroczyło po czerwonym dywanie rozwiniętym na tę okazję.
Znaleźli się na zewnątrz, owszem, na zewnątrz, ale gdzie wszystko naokoło wciąż osobliwie przypominało wnętrze. Przesadnie podekscytowana horda ludzi tłoczyła się przy barierkach, fotografowie usiłowali się do nich zbliżyć, nieznani im ludzie domagali się autografów, dziennikarze wyciągali w ich stronę mikrofony. Niektórzy wymachiwali chorągiewkami lub transparentami z ich imionami, inni filmowali ich małymi kamerami (telefony komórkowe były jeszcze urządzeniami o podstawowych funkcjach i służyły wyłącznie do połączeń audio).
Wydarzyło się to, co im obiecywano. W ciągu kilku tygodni stali się sławni.
W eskorcie ochroniarzy kroczyli wśród swoich fanów, podczas gdy prezenter wciąż analizował ich położenie: „Są już zaledwie kilka metrów od studia, uwaga, idą po schodach”, podwojenie przekazu na obrazie i w komentarzach ani trochę nie szkodziło teatralnemu napięciu, przeciwnie, nadawało mu nagle niespotykany, odurzający wymiar (metoda ta będzie wykorzystywana w różnych formach przez kilka dziesięcioleci). Krzyki nabrały mocy, a czarna kurtyna się rozchyliła, by ich przepuścić. Kiedy weszli do studia, gdzie czekały na nich rodziny i dziewięcioro pozostałych uczestników, którzy opuścili program z własnej woli lub zostali wyeliminowani, napięcie sięgnęło zenitu. W przesadnie podgrzanej atmosferze i wśród narastającej konfuzji tłum zaczął skandować jedno imię: „Loana! Loana!”.
Podzielając zdanie publiczności, rodzina Claux liczyła na jej zwycięstwo. Mélanie uważała, że Loana jest po prostu cudowna (zrobione piersi, płaski brzuch, opalona skóra), Sandra, dwa lata od niej starsza, była poruszona samotnością dziewczyny i jej melancholijnym wyrazem twarzy (z początku pozostali kandydaci ją odrzucili ze względu na sposób ubierania się, po czym mimo pozornej integracji z resztą grupy była głównym obiektem plotek). Pani Claux, nieco dotknięta wyeliminowaniem swojej zdecydowanej ulubienicy Julie, młodej, sympatycznej i radosnej uczestniczki, dała się jednak wzruszyć wyjawioną przez tabloidy historią Loany – jej trudnym dzieciństwem i córeczką umieszczoną w rodzinie zastępczej. Pan Claux świata nie widział poza piękną blondynką. Zdjęcia Loany w szortach, w minispódniczce, z gołymi plecami, w stroju kąpielowym i jej zniechęcony uśmiech prześladowały go nocami, a czasami również przez następny dzień. Cała rodzina zgadzała się co do odrzucenia Laure, która wydawała im się za bardzo „burżujska”, i Jeana-Édouarda, niekonsekwentnego, głupiego i rozpuszczonego chłopaka.
Nieco później, kiedy telewidzowie wskazali już zwycięską parę, a uczestnicy przenosili się w otoczone tajemnicą miejsce, gdzie miał odbyć się dalszy ciąg wieczoru, korowód czarnych samochodów opuścił teren studia telewizyjnego w Saint-Denis, a w ślad za nim motocykliści z kamerami. Użyto sprzętu technicznego godnego Tour de France. Na czerwonych światłach w stronę otwartych okien aut wyciągały się mikrofony, żeby zebrać wrażenia zwycięzców.
– To mi przypomina dzień wyboru Chiraca na prezydenta! – zwierzył się prezenter, na którego twarzy makijaż nie maskował już zmęczenia.
W okolicach place de l’Étoile powstał korek. Tłum spływał ze wszystkich ulic dochodzących do Avenue de la Grande-Armée, ludzie porzucali samochody, chcąc się zbliżyć do zwycięzców. Przed wejściem do klubu nocnego na mieszkańców loftu czekały setki ciekawskich.
– Wszyscy nas kochają, to cudowne! – oświadczył wysłanej na miejsce prezenterce Christophe, jeden z dwojga zwycięzców.
Loana wysiadła z samochodu ubrana w kusy bladoróżowy szydełkowy top i sprane dżinsy. Wyprężyła swoje spektakularne ciało wspięta na wysokich koturnach i rozejrzała się wokół siebie. Niektórzy w jej oczach zauważyli swego rodzaju nieobecność. Albo bezradność. Albo tragiczną zapowiedź losu.
Mélanie Claux miała wówczas siedemnaście lat i właśnie ukończyła trzecią klasę o profilu humanistycznym w Liceum imienia Świętego Franciszka z Asyżu w La Roche-sur-Yon. Z natury raczej introwertyczna, miała niewielu przyjaciół. Chociaż nigdy nie planowała, że jej przyszłość mogłaby być związana w jakikolwiek sposób z kontynuacją bliżej nieokreślonych studiów, była pilna i miała niezłe wyniki. Nade wszystko kochała telewizję. Uczucie pustki, jakiego doznawała, nie umiejąc go opisać, być może swego rodzaju niepokój lub obawa, że życie jej się wymyka, uczucie drążące czasami w jej brzuchu wąską studnię bez dna znikało, dopiero kiedy siadała naprzeciw małego ekranu.
Kilka kilometrów dalej, w Bagneux, na paryskim przedmieściu, Clara Roussel oglądała sama po kryjomu finał Loft Story. Uczęszczała wówczas do drugiej klasy liceum. Pewne zdolności i bardzo średni poziom jej szkoły pozwalały jej na uzyskiwanie zadowalających wyników, mimo że w domu zupełnie się nie uczyła. Interesowali ją przede wszystkim chłopcy, a szczególną słabość miała do krótkowłosych blondynów: stanowili oni niszę, gdzie konkurencja wydawała jej się stosunkowo niewielka, podczas gdy ogólna tendencja sprzyjała niezaprzeczalnie tajemniczym brunetom. Jej sposób wyrażania się – droczono się z nią ze względu na dobór słownictwa i zamiłowanie do wyszukanych zdań – nieczęsto spotykany w tym wieku, okazał się atutem w kwestii podrywu. Rodzice, para nauczycieli mocno zaangażowanych w lokalne życie i działalność publiczną, należeli – od dnia jego założenia – do kolektywu „Uśmiechnij się, jesteś przed kamerą” (stowarzyszenia zrzeszającego osoby, które nie chcą pogrążyć się w społeczeństwie represyjnej technologii, bardzo aktywnie działającego przeciwko wszelkiej formie wideomonitoringu), która to wspólnota wzywała telewidzów do bojkotowania programu Loft Story, a kilka tygodni wcześniej – do opróżniania śmietników przed siedzibą stacji M6. Tego dnia rzucano jajami, jogurtami, pomidorami i różnymi odpadkami. Oczywiście rodzice Clary wzięli udział w tej akcji, po czym dołączyli do innej zakrojonej na szeroką skalę operacji pilotowanej przez Zaléa TV (alternatywny kanał, który na początku lat 2000 przeprowadził pierwszy eksperyment z wolną telewizją). Blisko dwustu pięćdziesięciu działaczy zdołało zbliżyć się do loftu, chcąc uwolnić uczestników. Sforsowali nawet pierwszy kordon ochrony. Philippe, ojciec Clary, pojawił się w krótkim materiale wyemitowanym w dzienniku telewizyjnym France 2.
– Czerwony Krzyż wchodzi do więzień, domagamy się tego samego prawa! Są niedożywieni, wycieńczeni, wystawieni na działanie reflektorów, cały czas płaczą, uwolnijcie zakładników! – wygłosił do dziennikarskiego mikrofonu.
– Uwolnijcie kury! – podjęli chórem aktywiści, kiedy policyjny oddział prewencji uniemożliwiał im przedostanie się dalej.
Tak więc rodzicom Clary, uczestniczącym w ów finałowy wieczór w zebraniu kolektywu pod hasłem „W jakim społeczeństwie chcielibyśmy żyć?”, nie spodobałoby się, że ledwie piętnastoletnia córka wykorzystuje ich nieobecność i ogląda ten diaboliczny program, będący oczywistym przejawem świata rządzonego przez kult ego, gdzie wszystko stało się towarem.
Tego wieczoru finał Loft Story śledziło jedenaście milionów widzów. Nigdy żaden program telewizyjny nie wzbudził takich emocji. Prasa drukowana na początku obszernie skomentowała pojawienie się tego formatu we Francji, a następnie, od pierwszych perypetii po kolejne zwroty akcji, dała się wciągnąć w grę, rezerwując na program pierwsze strony gazet, rubryki i debaty. Przez wiele tygodni socjolodzy, antropolodzy, psycholodzy, psychiatrzy, psychoanalitycy, dziennikarze, wydawcy, pisarze i eseiści rozkładali na czynniki pierwsze program i jego sukces.
Będziemy mówić o przed i po można było przeczytać tu i tam.
Chcieli pojawić się w telewizji, żeby stać się znani. Teraz znani byli z tego, że pojawili się w telewizji. Na zawsze pozostaną tymi pierwszymi. Pionierami.
Dwadzieścia lat później kultowe momenty pierwszej edycji – słynna scena zwana „basenową”, w której wzięli udział Loana i Jean-Édouard, wejście uczestników do willi i cały finał – będą dostępne na YouTubie. Pierwszy komentarz pozostawiony przez pewnego internautę pod jednym z filmów brzmieć będzie niczym przepowiednia: Epoka, w której otwarto wrota piekieł
Być może istotnie wszystko zaczęło się właśnie w trakcie tych kilku tygodni. Owa przepuszczalność ekranu. Umożliwienie przejścia z pozycji tego, który patrzy, na miejsce tego, który jest oglądany. Owa chęć bycia widzianym, rozpoznawanym, podziwianym. Myśl, że jest to w zasięgu absolutnie każdego. Bez potrzeby produkowania, tworzenia, wymyślania, by mieć prawo do „swoich pięciu minut sławy”. Wystarczyło się pokazać i przebywać w kadrze lub w zasięgu obiektywu.
Pojawienie się nowych instrumentów przyspieszy wkrótce jeszcze i ten fenomen. Odtąd każdy istnieć będzie dzięki wykładniczemu rozmnożeniu własnych śladów w formie obrazów lub komentarzy, śladów, które – jak się szybko okaże – nie znikają. Dostępne dla wszystkich internet i sieci społecznościowe zajmą niebawem miejsce telewizji i zdziesięciokrotnią możliwości. Pozwolą na pokazanie się z zewnątrz, od środka, szczegółowo. Pozwolą żyć, żeby być widzianym, lub żyć za czyimś pośrednictwem. Reality show i jego odmiany rozprzestrzenią się powoli na wiele innych dziedzin i przez długi czas dyktować będą swoje zasady, słownictwo i tryby narracji.
Tak, to wtedy wszystko się zaczęło.Kiedy matka zwracała się do Mélanie, zaczynała zazwyczaj zdanie od zaimka „ty”, unikając tym sposobem bezpośredniego wyrażenia własnych uczuć, po czym od razu następowała negacja. „Ty nigdy nic nie robisz, nie zmienisz się, nie uprzedziłaś mnie, nie opróżniłaś zmywarki, chyba nie masz zamiaru wyjść w takim stroju”. „Ty” i „nie” były nierozłączne. Kiedy Mélanie zdecydowała się studiować anglistykę po maturze zdanej bez wysokich ocen, ale w pierwszym podejściu, matka powiedziała: „Chyba nie sądzisz, że opłacimy ci dziesięć lat studiów!”. Studiowanie i robienie kariery należało się chłopcom (pani Claux, ku swojemu wielkiemu żalowi, nie miała synów), tymczasem dziewczynki miały przede wszystkim troszczyć się o znalezienie sobie dobrego męża. Ona sama poświęciła się wychowaniu dzieci i nigdy nie mogła pojąć, że Mélanie chce wyjechać z rodzinnej okolicy, postrzegając ten wybór jako formę snobizmu. „Najgorzej, jak ktoś wyżej sra, niż dupę ma”, dodała, robiąc wyjątek od zasady „ty”. Mimo tego ostrzeżenia latem po ukończeniu osiemnastego roku życia Mélanie spakowała walizkę i przeprowadziła się do Paryża. Na początku mieszkała w pokoju służącej z toaletą i umywalką na korytarzu w 7. Dzielnicy w zamian za cztery wieczory baby-sittingu w tygodniu, później wynajęła maleńką kawalerkę w 15. Dzielnicy (znalazła pracę w biurze podróży, a ojciec wysyłał jej dwieście euro miesięcznie).
Nie umiała wytłumaczyć, jak to się stało, że w końcu zrezygnowała ze studiów na rzecz pełnego etatu w biurze podróży – może tylko w ten sposób, że wszystko wydawało jej się ustalone z góry, tak sukcesy, jak i porażki, że nie zachęcano jej zupełnie do kontynuowania studiów: miała poprawne wyniki, ale pozostali studenci mówili już bez obcego akcentu i pisali doskonałą angielszczyzną. Szczególnie gdy od present continuous chciała przenieść się w przyszłość, nic nie widziała. Nic a nic. Kiedy zwolniło się stanowisko asystentki, łączące elementy kontaktów międzyludzkich i administracji, i dyrektorka biura podróży zaproponowała jej objęcie go, Mélanie się zgodziła. Dni mijały szybko, a ona czuła się na właściwym miejscu. Wieczorem wracała do małej kawalerki przy rue Violet, którą odtąd opłacała już sama, odgrzewała gotowe danie i nie przegapiała ani jednego programu reality show. Wyspa miłości, chociaż jej zdaniem zbyt niemoralna, i Kawaler do wzięcia, bardziej romantyczny, były jej ulubionymi. W weekendy wychodziła ze swoją przyjaciółką Jess (znały się z gimnazjum, Jess również przeniosła się do Paryża), żeby napić się piwa w barze albo wódki z sokiem pomarańczowym w klubie nocnym.
Kilka lat później, wobec zwiększenia się konkurencji turystycznej online, biuro podróży, które umożliwiło Mélanie rozpoczęcie aktywnego życia zawodowego, przechodziło trudne chwile i bliskie było bankructwa.
Pewnego wieczoru, kiedy surfowała po stronie specjalizującej się w rekrutacji kandydatów do reality show (prawdę mówiąc, wielokrotnie odpowiadała już na ogłoszenia, ani razu jednak nie otrzymała odpowiedzi), trafiła na nową ofertę. Wystarczyło mieć między dwadzieścia a trzydzieści lat, być stanu wolnego i wysłać dwa zdjęcia, których zazwyczaj wymagano: portretowe i całej postaci, najlepiej w dopasowanym ubraniu lub w stroju kąpielowym. Pomyślała sobie: w końcu kilka dni nadziei, kilka dni spędzonych na pielęgnowaniu swojego marzenia to zawsze coś. Tydzień później się z nią skontaktowano. Młody głos, którego płeć zidentyfikowała dopiero po kilku minutach, zadał jej około dwudziestu pytań na temat jej gustu, wyglądu i motywacji. Skłamała w dwóch lub trzech szczegółach i wykazała się większą energią niż ta, którą dysponowała na co dzień. Musiała dać dowód swojej oryginalności, jeśli chciała mieć szansę na kwalifikację. Wyznaczono jej spotkanie w kolejnym tygodniu.
Kiedy nadszedł ów dzień, przez ponad godzinę wybierała strój. Miała świadomość, że będzie musiała wykazać się określonym stylem, zarazem czytelnym i zaskakującym, który natychmiast wyrazi główną cechę jej osobowości. Problem polegał na tym, że codziennie ubierała się tak samo – dżinsy, sweter, koszula – i jeśli się dobrze zastanowić, nie była pewna, czy ma do zdradzenia jakąś osobowość.
Mélanie Claux się marzyło, że jest ognista i nie do przegapienia; wciąż jednak pozostawała powściągliwą młodą kobietą o dyskretnej aparycji, której nienawidziła.
Ostatecznie wybrała najbardziej obcisłe ze swoich spodni (mimo lycry w składzie musiała położyć się na podłodze, żeby zapiąć rozporek) i koszulkę z reklamą Nestlé – przedsiębiorstwa, w którym jej ojciec został właśnie awansowany – lecz przycięła ją poniżej piersi, usuwając tym samym logo marki. Włożyła sportowe buty, po czym przyjrzała się sobie w lustrze. Trochę przesadziła z nożyczkami: widać było sporą część stanika, ale to niezaprzeczalnie tworzyło pewien styl.
Spotkanie wyznaczono na godzinę osiemnastą. Chcąc mieć pewność, że się nie spóźni, poprosiła o pół dnia urlopu na popołudnie.
W biurze wytwórni pojawiła się pięć minut przed czasem. Paznokcie pomalowała na bladoróżowy kolor, a makijaż – lekko muśnięte różem kości policzkowe i delikatny tusz do rzęs – nadawał jej młodzieńczy wygląd. Wprowadzono ją do przestronnego kwadratowego pomieszczenia, pośrodku którego ustawiono kamerę na statywie i taboret. Chłopak, który przyprowadził ją tu bez słowa długim labiryntem korytarzy, zostawił ją samą. Mélanie czekała. Minęło kilka minut, kwadrans, wreszcie pół godziny. Przekonana, że kamera jest włączona, nie okazywała rozdrażnienia czy niezadowolenia. Cierpliwość była bez wątpienia jedną z zalet wymaganych od dobrego uczestnika reality show, dlatego postanowiła czekać, nic nie robiąc, przekonana, że chodzi o swego rodzaju test.
Po upływie godziny w pomieszczeniu pojawiła się rozzłoszczona kobieta.
– Czy nie mogła mi pani powiedzieć, że tu jest? Skoro nikt mnie nie powiadomił, nie mogłam się sama domyślić!
– Ja… przepraszam. Myślałam, że pani… wie…
Kiedy ogarniało ją zdenerwowanie, oddech Mélanie spłycał się gwałtownie, przepuszczając tylko cichutki głosik.
Kobieta złagodniała.
– Będzie pani musiała mówić głośniej, jeśli chce być usłyszana. Ile ma pani lat?
– Dwadzieścia sześć – odpowiedziała Mélanie głosem niewiele mocniejszym.
Kobieta poprosiła ją, żeby stanęła przodem do kamery. Następnie bokiem, tyłem i znów bokiem. Zażądała, żeby się przeszła. Żeby się zaśmiała i poprawiła włosy. Zadała jej mnóstwo pytań – ile waży, jakie są jej wady, co lubi w swoim wyglądzie, czego z kolei nienawidzi, co się jej często zarzuca, czy ma kompleksy, jaki jest jej ideał mężczyzny, czy będzie w stanie zmienić styl, sposób zachowania albo wygląd z miłości – na wszystkie Mélanie starała się odpowiadać najlepiej, jak potrafiła. Uważała, że jest nieco krągła, ale niebrzydka, miała się za bezpośrednią i wesołą, marzyła o wielkiej miłości do czułego i potrafiącego słuchać mężczyzny, chciała mieć dzieci, co najmniej dwoje, tak, była gotowa wiele zrobić dla miłości, ale nie wszystko.
Kobieta okazywała niezadowolenie, mimo to nie kończyła rozmowy (szkoliła ją Alexia Laroche-Joubert, ikona produkcji reality show we Francji, której maksyma głosiła: „Dobry kandydat urzeka was albo wkurza, jeśli was nudzi, odpuśćcie sobie”). Tymczasem Mélanie ją drażniła. Może przez ten piskliwy głos wywołany emocjami, a może przez te wielkie oczy, które kojarzyły się z krowami z kreskówek. Już od dawna telewizyjny reality show nie ograniczał się do filmowania dwadzieścia cztery godziny na dobę bezdennej nudy garstki młodych królików doświadczalnych. Do głównej zasady ekshibicjonizmu trzeba było dodać jeszcze inne składniki: konfabulacje, brak zahamowań, wybujałą seksualność. Ciała zmieniały się w rytmie imion, rzeczywistych lub zapożyczonych. Dylan, Carmelo, Kelya, Kris, Beverly i Shana zastąpili Christophe’a, Philippe’a, Laure i Julie.
Wielokrotnie kierowniczka castingu miała ochotę uciąć rozmowę. Nie szukała dobrze wychowanej dziewczyny. Potrzebowała ludzi wulgarnych, karykaturalnych, kłamstwa i manipulacji. Potrzebowała antagonizmów i rywalizacji, krótkich cytatów, które będzie można później wykorzystać w kompilacjach fragmentów programu. A jednak nie zrobiła tego. W pewnym momencie pomyślała, że może oto ma przed sobą kandydatkę znacznie bardziej niebezpieczną, niż się wydaje. A jeśli pod tą zwodniczą banalnością ukrywała się najbrutalniejsza, najdziksza, najbardziej ślepa ambicja, z jaką kiedykolwiek miała do czynienia? Tym niebezpieczniejsza, że doskonale zakamuflowana? Później jednak myśl ta znikła i znów miała przed sobą Mélanie Claux, młodą, nieco mdłą kobietę, która przenosiła ciężar ciała z jednej nogi na drugą i nie wiedziała, co zrobić z rękoma.
Dobry casting do reality show zawsze zawiera te same składniki, które profesjonaliści sprowadzają do następującej zasady: awanturnik + dziwka + śmieszek + przystojniak + kogucik. Tymczasem doświadczenie wskazywało, że jedna mniej wyrazista osobowość nie jest niepotrzebna. Kozioł ofiarny, mediator, dzban, idiota może czasami się przydać. Ale nawet do tej roli Mélanie znajdowała się na ławce rezerwowych.
Rekruterka zapisała w notatniku na czerwono:
Panna Lambda. Odp. Nie, dziękujemy.
– Odezwiemy się do pani – oznajmiła stanowczym tonem, kierując się do wyjścia.
Mélanie podniosła torebkę leżącą na krześle i ruszyła za nią. Kiedy uniosła ręce, żeby włożyć żakiet, spod koszulki nagle wyłonił się jej biust, którego rozmiary kierowniczka castingu zauważyła już na samym początku. Mélanie miała naprawdę obfite piersi, prawdziwe, sprężyste i wyraźnie miękkie, piersi, których koronka biustonosza nie była w stanie utrzymać. Powodowana nagłą wątpliwością lub intuicją rekruterka zatrzymała gestem dziewczynę, kiedy szykowała się posłusznie do opuszczenia pomieszczenia.
– Powiedz mi, Mélanie, ilu miałaś chłopaków?
– Co pani rozumie przez c h ł o p a k a? – spytała Mélanie świadoma, że rozgrywa właśnie swoją ostatnią kartę.
– Będę bardziej bezpośrednia. – Kobieta westchnęła. – Z iloma facetami spałaś?
Zapadła kilkusekundowa cisza, po czym Mélanie wbiła w nią wzrok.
– Z ani jednym.
Po jej wyjściu kierowniczka castingu zapisała na czerwono pod jej zdjęciem:
26 lat. DZIEWICA.
Po czym podkreśliła ostatnie słowo trzy razy.WYDZIAŁ KRYMINALNY – 2019
ZAGINIĘCIE NIELETNIEJ KIMMY DIORE
Transkrypcja i wykorzystanie ostatnich Instastories opublikowanych przez Mélanie Claux (nazwisko męża: Diore).
STORY 2
Udostępnione 10 listopada o 16:55
Długość: 38 sekund
Mélanie Claux jest w samochodzie. W wyciągniętej ręce trzyma telefon i przemawia do kamery. Nazwa użytego filtru („sarnie oczy”) wyświetla się po lewej stronie w górnej części ekranu.
Następnie kieruje aparat ku swoim dzieciom usadowionym na tylnym siedzeniu. Sammy uśmiecha się do kamery, Kimmy ssie kciuk i głaska się po nosie szmacianym wielbłądem. Dziewczynka ignoruje wycelowaną w siebie komórkę i nie uśmiecha się.
Mélanie: „Hej, kochani, wielkie dzięki! Wybraliście dla Kimmy złote nike airy! Oczywiście jak zwykle posłuchaliśmy waszej rady i dlatego właśnie je kupiliśmy! Są cu-dow-ne! Bardzo dziękujemy za pomoc i zaangażowanie. Pokażę je wam później na jej nóżkach. Wspaniale do niej pasują!!!
Teraz wracamy do domu! Ale nie zapominamy o was! Do zobaczenia wkrótce, kochani!”.Clara Roussel kończyła studia licencjackie z prawa na Sorbonie, kiedy zdecydowała się zapisać na państwowy egzamin do policji. Miała dwadzieścia cztery lata. W jaki sposób wpadła na ten pomysł pewnego ranka, chociaż nic wcześniej nie zapowiadało takiego zwrotu akcji? Nie umiała tego wyjaśnić. Mogła najwyżej wspomnieć o potrzebie sprawiedliwości, chęci bycia przydatną, o idei ochrony i obrony obywateli – same banalne argumenty, które w rzeczywistości były jedynie pretekstami. Nie mogła bowiem powiedzieć – jak to zrobi później – bez żenady czy skrupułów: chcę zobaczyć z bliska krew, zgrozę, zło. Chociaż nie czytała wielu kryminałów (nie licząc kilku książek Agathy Christie w trakcie deszczowego lata w Bretanii) i nie oglądała żadnego serialu. Była nastolatką, kiedy rodzice zdecydowali się kupić pierwszy telewizor, a korzystanie z niego ograniczało się do debat i filmów dokumentalnych. Za to dwa filmy, które obejrzała w kinie, wpłynęły silnie na jej wyobraźnię: Serpico Sidneya Lumeta (jeden z kultowych filmów jej ojca) i Policja Maurice’a Pialata (jej ówczesny chłopak wstąpił właśnie do szkoły filmowej i postanowił zapoznać ją z kinem francuskim).
Clara opuściła dom rodzinny po drugim roku studiów na uniwersytecie, przeniosła się do współdzielonego mieszkania w 13. Dzielnicy, dwa kroki od Porte de Gentilly. Czynsz był niski, a mieszkanie umeblowane. Mieszkali tam w trójkę. Dwoje pozostałych oficjalnie stanowiło parę, choć mało wiarygodną: byli swoimi przeciwieństwami, a na dodatek odnosiło się wrażenie, że nie przepływa między nimi żadna energia seksualna. Nie bez powodu. Szydło szybko wyszło z worka, jak stwierdziła Clara, której cała rodzina lubowała się w używaniu porzekadeł – okazało się, że zarówno on, jak i ona utrzymywali prawdziwe relacje miłosne na boku, z osobami tej samej płci, a ich związek stanowił tylko przykrywkę na potrzeby zaściankowych rodziców. Rodzice Clary bez problemu zaakceptowaliby jej homoseksualizm, nie był to jednak ten przypadek, tymczasem gdy obwieściła im, że będzie podchodzić do policyjnego egzaminu państwowego, wzięli to za żart w złym guście.
– Pierwszy etap polega na napisaniu wypracowania na temat z dziedziny kultury – ciągnęła Clara, wyjaśniwszy im, że do egzaminu oficerskiego przystępować mogą wyłącznie osoby z licencjatem lub innym dyplomem dokumentującym równoznaczny poziom. Jeśli jej się uda, w krótkim czasie zostanie wpisana na listę studentów.
Te szczegóły oraz ton, którego użyła, wykluczający pierwszą opcję, jaką byłby żart godny nastolatki, kazały ojcu aż przysiąść. Przez kilka minut miał trudności z oddychaniem i Clara pomyślała o wyrażeniu „zapierać dech”, którego ojciec często używał. Matka unikała jej spojrzenia, drżały jej dłonie.
„Czy w internecie można mówić o wszystkim?”, brzmiał temat przedłożony tego roku kandydatom. Później Clara przystąpiła do do analizy praktycznego casusu, opierając się na aktach administracyjnych, wypełniła test złożony z krótkich pytań z prawa administracyjnego i wolności obywatelskich, test z wiedzy ogólnej, a na koniec sprawdzono jej znajomość procedur karnych. W następnej kolejności wezwano ją na egzamin sprawności fizycznej: test wytrzymałościowy i tor przeszkód. Pierwszy zdała pomyślnie, po drugim miała mieszane uczucia. Clara była drobnej budowy. „Kawał babeczki”, mawiał wuj Dédé, co doprowadzało ją do wściekłości. Jako dziecko poddawana była przeróżnym badaniom medycznym mającym na celu wyjaśnienie jej niewielkiego wzrostu. Przez kilka miesięcy rozważano nawet kurację hormonem wzrostu, po czym Réjane i Philippe, w porozumieniu z córką, postanowili jednak zdać się na naturę. Jako dorosła osoba Clara mierzyła metr pięćdziesiąt cztery. Była nieduża, ale idealnie proporcjonalna. Zwinna, wysportowana, nie brakowało jej wytrzymałości i nie obawiała się testu. Tego dnia po obiecującym rozpoczęciu toru przeszkód pod okiem komendanta M., wysokiego blondyna koło czterdziestki, którego postura i magnetyzm nie umknęły jej uwagi, straciła równowagę na belce, spadła, podniosła się i ruszyła pędem w złą stronę.
Na sali gimnastycznej rozległy się śmiechy i czyjś donośny głos wyjaśnił ironicznie: „Tędy do wyjścia”. Clara się zatrzymała, dała sobie kilka sekund na uspokojenie oddechu. Spojrzała komendantowi w oczy, szukając w nich zgody na kontynuowanie zadania. Wyraz twarzy mężczyzny był nieodgadniony. Wobec tego z dumą bez słowa podjęła przerwany bieg.
Po powrocie do domu myślała o tym, że próbę zręcznościową zaliczyła na średnim poziomie, za to wykazała się niezaprzeczalną tolerancją na ośmieszenie, co w policji musiało być z pewnością przydatną cechą.Mélanie odebrała telefon o dziewiątej rano. Została zaangażowana do pierwszej edycji programu Randka w ciemno! Kandydatka, zakwalifikowana, wybrana. Skakała z radości, powtarzając w kółko: „To niemożliwe! To niemożliwe!”, po czym ogarnęły ją tak silne mdłości, że musiała położyć się na brzuchu. Potem zadzwoniła do matki, która z początku sądziła, że zmyśla, a ostatecznie podsumowała: „Nie wyobrażaj sobie Bóg wie czego!”. Nieco później Mélanie musiała złożyć wniosek o urlop bezpłatny, ponieważ nagranie miało miejsce w środku tygodnia. Nie był to dobry czas, ale szefowa się zgodziła.
W wyznaczonym dniu jeden z asystentów kandydatów zawiózł ją samochodem do Chambourcy, gdzie znajdował się dom wynajęty przez producenta.
W Wikipedii wciąż jeszcze znajduje się opis programu:
„Randka w ciemno to telewizyjny reality show emitowany przez francuską stację TF1 od 16 kwietnia 2010 do 11 kwietnia 2014 (trzy sezony)”.
Opisano tam również lakonicznie zasady programu:
„Czy znajdą miłość? W przestronnej willi spotykają się trzy kobiety i trzech kawalerów; kobiety przebywają w jednej części domu, mężczyźni w drugiej. Jedyne wspólne pomieszczenie pogrążone jest w ciemności, wyposażone w kamery na podczerwień, uczestnicy poznają się tam w całkowitym mroku. Wybierają sobie partnera, z którym spotkają się sam na sam po ciemku. Na koniec odkrywają wybraną osobę w pełnym świetle i muszą się zdecydować na kolejny krok.
Rozczarowująco niska oglądalność sprawia, że reality show zostaje zastąpiony programem Kto poślubi mojego syna?”.
Spośród trzech dziewcząt Mélanie przybyła na miejsce pierwsza. Naklejka z jej imieniem wyznaczała przestrzeń w szafie, ułożyła więc tam swoje rzeczy. Zabrała ze sobą jak najbardziej rzucające się w oczy stroje, choć uprzedzono ją, że jeśli producent programu uzna to za stosowne, może zaproponować ubrania pasujące do jej stylu i osobowości. Inny asystent kandydatów wsunął głowę przez drzwi i zapytał, czy czegoś jej nie trzeba, na co odpowiedziała przecząco, chociaż była wygłodniała, przerażona i zmarznięta (kierownik planu zapomniał podłączyć kaloryfer elektryczny w pokoju). Zaproszono ją do salonu, ponieważ dwie kolejne kandydatki miały się pojawić lada chwila. Mélanie szykowała się na spotkanie z rywalkami. Ich reakcje zostaną oczywiście sfilmowane. Siedząc na kanapie przykrytej różową tkaniną, pomyślała o Loanie. Tym razem to jednak ona, Mélanie Claux, znajdowała się przed kamerą, po dobrej stronie ekranu. To ona pojawi się w środku kadru, to ją wkrótce zobaczą miliony telewidzów, to ją rozpoznawać będą na ulicy, śledzić, podziwiać. Zalała ją fala wzruszenia i przez kilka chwil widziała siebie, jak wysiada z luksusowego samochodu, otacza ją tłum fanów wyciągających w jej stronę notesy albo zdjęcia po autograf, czuła ten napływ miłości i podziwu oraz radość, jaką jej to sprawiało – stan łaski, wreszcie wypełnionej pustki – bardzo szybko jednak uświadomiła sobie, że posunęła się za daleko w marzeniach, wyzwalając w mózgu potężną uzależniającą substancję. Odegnała tę wizję.
Przez okno ujrzała młodą blondynkę, która zmierzała ku drzwiom, ciągnąc za sobą olbrzymią walizkę. Przez kilka chwil nie była w stanie oderwać wzroku od jej nóg, niesamowicie długich, szczupłych i opalonych, przedłużonych jeszcze o co najmniej dziesięciocentymetrowe szpilki. Poczuła, że krew odpływa jej z twarzy. Zapowiadała się ostra konkurencja. Savane weszła do pomieszczenia i rzuciła w jej stronę „dzień dobry”, którego ton świadczył o arogancji i świadomości ucieleśniania męskich fantazji: o zmysłowej, erotycznej wyższości, na którą stać niewiele kobiet. Miała na sobie top w leopardzie cętki i minispódniczkę z czarnej skóry – „Żeby nie powiedzieć: pasek”, pomyślała Mélanie. Usiłując z trudem ukryć zaniepokojenie, zacisnęła dłonie w pięści. Kilka lat wcześniej przestała obgryzać paznokcie, czasami jednak ochota na to powracała, była niemal przymusem. Cmoknęły się na powitanie i na chciwych oczach kamer wymieniły kilka banalnych uwag. W telewizyjnych reality show dawno już zrezygnowano z nadawania na żywo, strasznie brakowało wówczas dramatyzmu, niemniej obie kobiety wiedziały, że każde ich słowo i każdy gest mogą zostać wykorzystane podczas montażu. Wreszcie pojawiła się trzecia kandydatka, równie ciemnowłosa, jak Savane była jasna – „I równie wulgarna”, pomyślała Mélanie, zafascynowana jednak jej fryzurą (proste lśniące długie włosy w kolorze hebanu) i dżinsowymi szortami, których postrzępiony materiał nie zakrywał dokładnie dolnej części pośladków. Była piękna tą samą wysoce pociągającą seksualną urodą, jakiej Mélanie nigdy nie osiągnie; bardziej niż czegokolwiek innego zazdrościła jej owej uwodzicielskiej mocy.
Po powitaniach i prezentacjach poproszono je o włożenie swoich najseksowniejszych strojów i przejście do charakteryzatorni. Miały się spotkać w salonie. Mélanie znalazła na swoim łóżku krótką spódniczkę i bluzeczkę z odkrytymi plecami, które włożyła, nie zastanawiając się wiele. Makijażystka zajęła się następnie nadaniem jej zdrowego wyglądu. Mélanie zaniepokoiła ilość użytego podkładu, ale asystent uspokoił ją łagodnie: znają się na swoim fachu. Fryzjer wygładził jej włosy prostownicą i zachwycał się ich kolorem: rzadko widuje się tak intensywny brąz. Zmrok już zapadł, kiedy Mélanie przejrzała się w lustrze. Odniosła wrażenie, że widzi inną wersję siebie. Wersję ulepszoną, uszlachetnioną, która jednak nie przetrwa. „Karoce zawsze zmieniają się w dynie, a suknie balowe w łachmany”.