Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Zaginiona melodia - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
26 marca 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
36,90

Zaginiona melodia - ebook

Sandra jest licealistką, namawianą przez przyjaciółkę do wzięcia udziału w szkolnym konkursie wokalnym. Podoba jej się Dylan, rozpieszczony osiemnastolatek, którego zamożni rodzice marzą, by ukończył studia medyczne. Chłopaka nie interesuje jednak przeciętna koleżanka, ponieważ spotyka się ze szkolną pięknością Justyną. Wśród rówieśników buduje ona swój fałszywy wizerunek panny z zamożnego domu, w czym pomagają jej media społecznościowe. Jest chorobliwie zazdrosna o Dylana, który wkrótce z nią zrywa, oczarowany występem Sandry…

Świat, w którym przyjaźń zastąpiły media społecznościowe, a miłość to tylko seks.

„Po występie Sandra wmieszała się w grupkę uczniów, którzy już zdążyli zaprezentować swoje talenty. Jej serce waliło młotem znacznie silniej niż przed występem czy w jego trakcie, jakby dopiero teraz naprawdę poczuła ciężar tremy. Chyba trochę obawiała się reakcji osób, które miały za sobą pokaz. Bycie w centrum uwagi nie należało do jej najmocniejszych stron”.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8103-945-1
Rozmiar pliku: 1,9 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Roz­dział 1

Przy­jaź­nie i związ­ki

Wio­sna

Przy­jaźń zo­bo­wią­zu­je, do­sko­na­le wie­dzia­ły o tym San­dra Wil­kosz oraz Ni­ko­la Pa­lo­nek, czy­li przy­ja­ciół­ki na całe ży­cie. Best ever! Dziew­czy­ny były so­bie bliż­sze niż nie­jed­no ro­dzeń­stwo i łą­czy­ła je więź sil­niej­sza od wię­zów krwi – tak przy­naj­mniej twier­dzi­ły. Oko­licz­no­ścią, któ­ra sprzy­ja­ła ta­kiej bli­sko­ści, było za­miesz­ki­wa­nie w są­sied­nich klat­kach scho­do­wych tego sa­me­go blo­ku, więc w każ­dej chwi­li mo­gły się zo­ba­czyć, choć po lek­cjach naj­czę­ściej utrzy­my­wa­ły kon­takt za po­śred­nic­twem Snap­cha­ta lub Mes­sen­ge­ra. Ża­ło­wa­ły, że dzie­li ich dy­stans kil­ku­na­stu kro­ków, któ­re trze­ba było prze­biec chod­ni­kiem. Za­pew­ne gdy­by w grę wcho­dzi­ła ta sama klat­ka scho­do­wa, nie bra­ko­wa­ło­by im ni­cze­go do peł­ni szczę­ścia. Tak czy owak cza­sa­mi no­co­wa­ły jed­na u dru­giej, prze­waż­nie w wa­ka­cje, gdy młod­sze ro­dzeń­stwo roz­jeż­dża­ło się do dziad­ków bądź na ko­lo­nie, i na­wet ro­dzi­ce dziew­cząt żar­to­wa­li, że mają wspól­ne cór­ki, choć po­mię­dzy do­ro­sły­mi nie było aż tak du­żej za­ży­ło­ści jak po­mię­dzy nimi.

Nie­kie­dy do­ro­śli po­kpi­wa­li so­bie, że przy­jaźń bę­dzie trwa­ła, do­pó­ki nie przyj­dzie czas pierw­szych mi­ło­stek, na co oby­dwie pan­ni­ce zgod­nie twier­dzi­ły, że po­ko­chać mogą je­dy­nie bra­ci bliź­nia­ków lub chło­pa­ków rów­nie za­przy­jaź­nio­nych ze sobą jak one. Po­ja­wi­ła się na­wet na to re­al­na szan­sa, po­nie­waż od dłuż­sze­go cza­su dziew­czy­nom czę­sto to­wa­rzy­szy­ła dru­ga para przy­ja­ciół: Adam oraz Kuba. Sęk w tym, że o ile Adaś zdo­łał pod­bić ser­ce Ni­ko­li, to Ja­kub bez­sku­tecz­nie usi­ło­wał zdo­być przy­chyl­ność San­dry.

– Po­ży­je­my, zo­ba­czy­my – stwier­dzi­ła pew­ne­go dnia Do­ro­ta Pa­lo­nek. – Nie­jed­na przy­jaźń roz­le­cia­ła się z po­wo­du amo­rów. Jak czło­wiek ma sie­dem­na­ście czy osiem­na­ście lat, to ule­ga złu­dze­niu, że nie­któ­re rze­czy prze­trwa­ją wszyst­ko. A po­tem przy­cho­dzi pro­za ży­cia i na­gle bra­ku­je cza­su nie tyl­ko na spo­tka­nie z psiap­siół­ką, ale na­wet na to, by zła­pać chwi­lę od­po­czyn­ku.

– Mamo! – za­pe­rzy­ła się Ni­ko­la. – Mu­sisz tak smę­cić? To, że two­je szkol­ne zna­jo­mo­ści nie prze­trwa­ły, nie ozna­cza, że z nami bę­dzie tak samo.

– Oj dziec­ko, dziec­ko... Jak ty nie znasz ży­cia – skwi­to­wa­ła mat­ka. – Kie­dyś jesz­cze wspo­mnisz moje sło­wa.

– Nie­moż­li­we – burk­nę­ła na­sto­lat­ka, wzru­sza­jąc ra­mio­na­mi. – Je­stem pew­na, że my wy­trzy­ma­my pró­bę cza­su.

– Mo­gła­bym iść z tobą o za­kład. – W gło­sie Pa­lon­ko­wej sły­chać było ogrom­ną pew­ność sie­bie.

Cór­ka po­zo­sta­wi­ła to bez od­po­wie­dzi. Wie­dzia­ła swo­je: za­mie­rza­ła za­wsze trzy­mać się bli­sko San­dry – na do­bre i na złe, bez wzglę­du na prze­ciw­no­ści losu. I mo­gła iść o za­kład, że San­dra ma do­kład­nie ta­kie samo na­sta­wie­nie. Niech tam so­bie ro­dzi­ce ga­da­ją co chcą.

Po­chy­li­ła gło­wę nad ze­szy­tem do ję­zy­ka pol­skie­go, by prze­pi­sać na czy­sto wy­pra­co­wa­nie, któ­re wcze­śniej zdo­ła­ła skle­cić na brud­no. Za­zwy­czaj lek­cje od­ra­bia­ła wspól­nie z San­drą, lecz pech chciał, że tego dnia ko­le­żan­ka mu­sia­ła po­je­chać w od­wie­dzi­ny do bab­ci le­żą­cej w szpi­ta­lu.

Za­rów­no Wil­ko­szo­wie, jak i Pa­lon­ko­wie zaj­mo­wa­li nie­wiel­kie dwu­po­ko­jo­we miesz­ka­nia. W oby­dwu do­mach ro­dzi­ce ko­rzy­sta­li z więk­sze­go z po­koi, któ­ry peł­nił jed­no­cze­śnie funk­cję po­miesz­cze­nia dzien­ne­go, dru­gi, nie­co mniej­szy, na­le­żał do dzie­ci. Ni­ko­la mia­ła młod­szą sio­strę Wik­to­rię, San­dra na­to­miast ośmio­let­nią sio­strę Oli­wię i pięt­na­sto­let­nie­go bra­ta Na­ta­nie­la. Tak więc u oby­dwu dziew­czyn były ra­czej kiep­skie wa­run­ki do na­uki. Prze­waż­nie na­sto­lat­ki za­sia­da­ły na któ­rymś bal­ko­nie, oczy­wi­ście gdy sprzy­ja­ła temu po­go­da, lub w kuch­ni, kie­dy aura nie po­zwa­la­ła na prze­by­wa­nie na ze­wnątrz.

Do­ro­ta, wi­dząc, że cór­ka sku­pi­ła uwa­gę na pra­cy do­mo­wej, tak­że za­mil­kła. Swo­je wie­dzia­ła i była pew­na, że ży­cie zwe­ry­fi­ku­je po­glą­dy na do­zgon­ną przy­jaźń. Wy­star­czy, że któ­rąś tra­fi strza­ła Amo­ra. Albo, co gor­sza, oby­dwie za­du­rzą się w tym sa­mym chło­pa­ku, a on wy­bie­rze jed­ną z nich – stwier­dzi­ła w du­chu. Taki ko­niec dla ich przy­jaź­ni uwa­ża­ła za wiel­ce praw­do­po­dob­ny, choć oczy­wi­ście nie ży­czy­ła dziew­czy­nom źle. Ot, po­zna­ła już do­sta­tecz­nie ota­cza­ją­cy ją świat.

– No elo! Cze­mu nie na­pi­sa­łaś wczo­raj po po­wro­cie od se­nior­ki? – za­gad­nę­ła Ni­ko­la, gdy rano dziew­czy­ny wy­cho­dzi­ły do szko­ły. Wie­dzia­ła, że ko­le­żan­ka ma od­wie­dzić bab­cię prze­by­wa­ją­cą w szpi­ta­lu, lecz to nie mo­gło trwać do póź­ne­go wie­czo­ra.

– Ma­tu­la za­cią­gnę­ła mnie jesz­cze do ciot­ki. Wy­nu­dzi­łam się jak mops, bo pa­dła mi ba­te­ria w smart­fo­nie. Mó­wi­łam star­szej, że mu­szę wra­cać, a ona na to, że zaj­rzy­my tam tyl­ko na mi­nut­kę. Ale jak po­tem za­czę­ły ze sobą na­wi­jać, to z mi­nut­ki wy­szły trzy go­dzi­ny. No i przez nią nie zdą­ży­łam od­ro­bić za­da­nia z maj­cy.

– Lu­zik, mo­żesz so­bie od­pi­sać ode mnie. Ła­twe było, ja­koś ogar­nę­łam – od­par­ła Ni­ko­la.

Przy­ja­ciół­ka spoj­rza­ła na nią po­dejrz­li­wie. Niki zde­cy­do­wa­nie nie na­le­ża­ła do gro­na or­łów ma­te­ma­tycz­nych, jej do­me­ną były przed­mio­ty hu­ma­ni­stycz­ne.

– Dzięks – bąk­nę­ła San­dra.

Kil­ka mi­nut póź­niej oto­czył je szkol­ny gwar. Przed lek­cja­mi na ko­ry­ta­rzach wrza­ło jak w ulu. Dziew­czy­ny roz­ło­ży­ły się na pa­ra­pe­cie okien­nym.

– Ob­cza­jaj, czy nie nad­cią­ga ja­kieś za­gro­że­nie – po­pro­si­ła San­dra i po­chy­li­ła się nad ze­szy­ta­mi. W tym cza­sie Ni­ko­la zer­ka­ła, czy nie zmie­rza w ich stro­nę ża­den na­uczy­ciel.

– Siem­ka, losz­ki. Ma­cie za­da­nie z mat­my? – za­gad­nął Prze­mek Zło­cisz, zwa­ny przez ko­le­gów i ko­le­żan­ki z kla­sy Złot­kiem. – Daj­cie skse­ro­wać. – W jego gło­sie wy­raź­nie było sły­chać tryb roz­ka­zu­ją­cy.

– No jesz­cze cze­go? Tur­laj drop­sa! – prych­nę­ła obu­rzo­na Niki.

O ile z przy­ja­ciół­ką mo­gła dzie­lić się ab­so­lut­nie wszyst­kim, to resz­ta świa­ta mało ją ob­cho­dzi­ła. A już na pew­no nie wzbu­dzał jej sym­pa­tii Zło­cisz, naj­lep­szy kum­pel Dy­la­na Szczer­by. Dy­lan uczęsz­czał dla od­mia­ny do kla­sy o pro­fi­lu bio­lo­gicz­no-che­micz­nym, był nie­for­mal­nym szkol­nym li­de­rem i bo­żysz­czem więk­szo­ści dziew­czyn. Do oby­dwu tych chło­pa­ków Niki pod­cho­dzi­ła nie­uf­nie i z du­żym dy­stan­sem.

– Ej! No nie bądź taka wi­śnia.

– Spa­daj na drze­wo li­ście pra­so­wać – od­gry­zła się ko­le­żan­ka.

Prze­mek, wi­dząc, że ni­cze­go u niej nie wskó­ra, od­szedł, bur­cząc pod no­sem obe­lgi.

– Może trze­ba było dać mu spi­sać? – bąk­nę­ła San­dra, któ­ra mia­ła dla nie­go odro­bi­nę wię­cej sym­pa­tii. Wła­ści­wie na­wet nie tyle dla nie­go, co dla jego kum­pla, do cze­go nie przy­zna­ła­by się za nic w świe­cie ab­so­lut­nie ni­ko­mu, na­wet naj­lep­szej przy­ja­ciół­ce.

Od dłuż­sze­go cza­su bez­na­dziej­nie du­rzy­ła się w Dy­la­nie i był to je­dy­ny se­kret, jaki mia­ła przed Ni­ko­lą. Ja­koś nie po­tra­fi­ła­by jej się do tego przy­znać, po­nie­waż Ni­ko­la ży­wi­ła do ko­le­gi głę­bo­ką po­gar­dę i na­le­ża­ła do nie­licz­ne­go gro­na dziew­czyn, na któ­rych jego po­wierz­chow­ność, szyk i hm... kla­sa nie ro­bi­ły naj­mniej­sze­go wra­że­nia. San­drę na­to­miast krę­ci­ło w nim wszyst­ko, po­cząw­szy od nie­ba­nal­ne­go imie­nia, po­przez po­cią­ga­ją­cą twarz i świet­ną syl­wet­kę, a skoń­czyw­szy na non­sza­lanc­kim lu­zie, któ­ry w rze­czy sa­mej był pozą, gdyż chło­pak od­po­wie­dzial­nie pod­cho­dził do przy­szło­ści. Dla ni­ko­go nie było ta­jem­ni­cą, że przy­stoj­ny osiem­na­sto­la­tek pla­nu­je stu­dio­wa­nie me­dy­cy­ny.

– A po co? Niech mu daje Dża­sti­na – od­pa­ro­wa­ła dość dwu­znacz­nie.

O Ju­sty­nie Rył­ko alias Dża­sti­nie krą­ży­ły róż­ne dość nie­wy­bred­ne plot­ki prze­ka­zy­wa­ne z ust do ust wy­łącz­nie szep­tem, bo na głos nikt nie od­wa­żył­by się szka­lo­wać ak­tu­al­nej sym­pa­tii Dy­la­na. A po­nie­waż Rył­ków­na była z ma­te­ma­ty­ki tępa jak za­rdze­wia­ła sie­kie­ra, siłą rze­czy od­pi­sa­nie od niej ja­kie­go­kol­wiek za­da­nia nie wcho­dzi­ło w grę. Ostat­nio Alfa, jak ucznio­wie zwa­li na­uczy­ciel­kę ma­te­ma­ty­ki, za­gro­zi­ła Dża­sti­nie, że z tak że­nu­ją­cym po­zio­mem wie­dzy nie zo­sta­nie do­pusz­czo­na do ma­tu­ry.

Dy­la­no­wi zda­wa­ło się nie prze­szka­dzać, że jego dziew­czy­na jest zwy­czaj­ną idiot­ką, zresz­tą sam cza­sa­mi do­ku­czał jej z tego po­wo­du. I tak wszy­scy uwa­ża­li, że dla nie­go waż­na jest wy­łącz­nie jej po­wierz­chow­ność. Rze­czy­wi­ście Ju­sty­na była wy­jąt­ko­wo re­pre­zen­ta­cyj­ną pan­ną. Blond pięk­ność o nie­bie­skich oczach i ba­jecz­nej fi­gu­rze przy­cią­ga­ła spoj­rze­nia więk­szo­ści chło­pa­ków uczęsz­cza­ją­cych do jed­ne­go z li­ce­ów ogól­no­kształ­cą­cych w Rze­szo­wie. Bra­ki in­te­lek­tu­al­ne w peł­ni re­kom­pen­so­wa­ła uro­da i za­wsze nie­na­gan­ny wy­gląd. Rył­ków­na świet­nie orien­to­wa­ła się w tren­dach mo­do­wych, od­waż­nie eks­pe­ry­men­to­wa­ła z ma­ki­ja­żem i do­dat­ka­mi, do prze­sa­dy wręcz dba­ła o się­ga­ją­ce pasa wło­sy. Za­wsze mia­ła sta­ran­nie wy­ko­na­ny ma­ni­cu­re. Wraz z Dy­la­nem sta­no­wi­li naj­go­ręt­szą parę w szko­le. Po pro­stu hot! Przy­cią­ga­li peł­ne za­wi­ści i po­dzi­wu spoj­rze­nia, a ich burz­li­wy zwią­zek był te­ma­tem wie­lu szkol­nych new­sów.

Nie­jed­na oso­ba za­cho­dzi­ła w gło­wę, czy prze­trwa­ją pró­bę, jaką bez wąt­pie­nia bę­dzie wy­jazd Dy­la­na do Kra­ko­wa. Dy­lan miał tam stu­dio­wać me­dy­cy­nę, tak po­sta­no­wi­li jego ro­dzi­ce daw­no temu, nie po­zo­sta­wia­jąc mu za­sad­ni­czo wy­bo­ru. Zresz­tą sam za­in­te­re­so­wa­ny nie ne­go­wał ich woli, wy­cho­dząc z za­ło­że­nia, że taki kie­ru­nek za­pew­ni mu pre­sti­żo­wą pra­cę. Być może mło­dy już wi­dział się w pry­wat­nym ga­bi­ne­cie in­ka­su­ją­ce­go kro­cie za odro­bi­nę swe­go cza­su i szczyp­tę wie­dzy, któ­rą w ja­kiś ma­gicz­ny spo­sób bę­dzie mu­siał wtło­czyć so­bie do gło­wy.

Szczer­ba pla­so­wał się ra­czej dość wy­so­ko w ran­kin­gu do­brych uczniów. Wzo­rem zde­cy­do­wa­nie nie był, a część ocen moc­no mu na­cią­ga­no. W po­ko­ju na­uczy­ciel­skim wy­ra­ża­no po­glą­dy, że dok­to­ra ra­czej z nie­go nie bę­dzie, bo jest na to zbyt le­ni­wy.

Znacz­nie bar­dziej w jego moż­li­wo­ści wie­rzy­li ró­wie­śni­cy, któ­rzy spe­ku­lo­wa­li jed­no­cze­śnie, jak roz­wi­nie się zna­jo­mość naj­go­ręt­szej pary w ogól­nia­ku. Część uczniów uwa­ża­ła, że Dża­sti­na wy­je­dzie z Dy­la­nem do Kra­ko­wa. Oczy­wi­ście nie w cha­rak­te­rze stu­dent­ki, bo nie ro­bi­ła ta­jem­ni­cy z tego, że nie za­mie­rza kon­ty­nu­ować na­uki. Wró­żo­no jej ra­czej ka­rie­rę w show-bu­si­nessie, po­nie­waż już te­raz jej in­sta­gra­mo­wy pro­fil ob­ser­wo­wa­ło po­nad pięć­dzie­siąt ty­się­cy fol­lo­wer­sów. Dża­sti­na wrzu­ca­ła na po­pu­lar­ny ser­wis spo­łecz­no­ścio­wy dzie­siąt­ki zdjęć ze swo­imi sty­li­za­cja­mi, do­ku­men­to­wa­ła tam rów­nież zwią­zek z Dy­la­nem. Od spon­so­rów czę­sto otrzy­my­wa­ła róż­ne war­to­ścio­we upo­min­ki w po­sta­ci ko­sme­ty­ków czy ciu­chów, któ­re pre­zen­to­wa­ła w sie­ci. Część tych rze­czy przy­no­si­ła póź­niej do szko­ły w celu od­sprze­da­nia ko­le­żan­kom. Za­ra­bia­ła na tym nie­złe pie­nią­dze, gdyż wciąż ku­po­wa­ła so­bie coś no­we­go, czę­sto prze­sia­dy­wa­ła u fry­zjer­ki, jesz­cze czę­ściej u ko­sme­tycz­ki i oczy­wi­ście obo­wiąz­ko­wo w klu­bie fit­ness, gdzie żmud­nie rzeź­bi­ła fi­gu­rę, nie do­pusz­cza­jąc do tego, by na ja­kiej­kol­wiek czę­ści jej cia­ła po­wsta­ła choć­by ma­leń­ka fałd­ka tłusz­czu. Za­pew­ne w Kra­ko­wie zna­la­zła­by dla sie­bie ja­kąś atrak­cyj­ną pra­cę, któ­ra po­zwa­la­ła­by na utrzy­ma­nie się w wiel­kim mie­ście oraz na do­pil­no­wa­nie, by uczu­cie nie wy­ga­sło, gdy za­czną je wy­sta­wiać na pró­bę róż­ne pięk­ne ku­si­ciel­ki.

Czy to była mi­łość?

W od­czu­ciu Ju­sty­ny i Dy­la­na zde­cy­do­wa­nie tak. Nie mo­gli bez sie­bie żyć, choć zwią­zek na­le­żał do burz­li­wych i zdo­mi­no­wa­nych przez za­zdrość. W ostat­nim pół­ro­czu zdą­ży­li kil­ka­krot­nie ze sobą ze­rwać, a na­stęp­nie spek­ta­ku­lar­nie do sie­bie po­wró­cić na oczach nie­mal­że ca­łej spo­łecz­no­ści szkol­nej.

Za każ­dym ra­zem, gdy na­stę­po­wa­ło roz­sta­nie, oży­wa­ła na­dzie­ja w ser­cach osób po­stron­nych, któ­re były za­in­te­re­so­wa­ne roz­dzie­le­niem amor­ków i wej­ściem w rolę po­cie­szy­cie­la bądź po­cie­szy­ciel­ki. San­dra nie ro­bi­ła so­bie po­dob­nych złu­dzeń, wie­dzia­ła, że u Dy­la­na nie ma naj­mniej­szych szans. Była zbyt nie­po­zor­na, by zwró­cić jego uwa­gę.

San­dra skoń­czy­ła prze­pi­sy­wa­nie za­da­nia do­mo­we­go rów­no z dzwon­kiem wzy­wa­ją­cym uczniów na pierw­szą lek­cję.

– Uff... W samą porę – stwier­dzi­ła Ni­ko­la, wrzu­ca­jąc ze­szyt do tor­by. – Alfa już nad­cią­ga. – Wska­za­ła ru­chem gło­wy ma­te­ma­tycz­kę.

Alfa, czy­li Ge­no­we­fa Żmu­da, była le­ci­wą na­uczy­ciel­ką pa­mię­ta­ją­cą jesz­cze po­przed­ni ustrój. Wła­ści­wie mo­gła­by przejść na za­słu­żo­ny od­po­czy­nek, po­zwa­lał na to jej PE­SEL, lecz w li­ceum trzy­ma­ły ją dwie spra­wy: po pierw­sze, proś­ba dy­rek­to­ra, któ­re­mu bra­ko­wa­ło ka­dry na­uczy­ciel­skiej, a po dru­gie, chęć do­ro­bie­nia paru zło­tych do nie­zbyt wy­so­kiej eme­ry­tu­ry. Swo­ją pra­cę wy­ko­ny­wa­ła nie­ja­ko z musu i bez więk­szej przy­jem­no­ści. Z roku na rok od­czu­wa­ła co­raz więk­sze wy­pa­le­nie za­wo­do­we. Ucznio­wie też iry­to­wa­li ją co­raz bar­dziej, a cza­sa­mi wręcz od­no­si­ła wra­że­nie, że każ­dy na­stęp­ny rocz­nik wkra­cza­ją­cy w szkol­ne pro­gi jest głup­szy i nie­zno­śniej­szy od po­przed­ni­ków. Nie za­przy­jaź­nia­ła się ze swo­imi wy­cho­wan­ka­mi, sku­pia­ła uwa­gę wy­łącz­nie na prze­ka­zy­wa­niu wie­dzy. Na­le­ża­ła do gro­na naj­su­row­szych bel­frów, przed któ­ry­mi drże­li ab­so­lut­nie wszy­scy ucznio­wie. Choć nie była przez nich da­rzo­na choć­by gra­mem sym­pa­tii, mia­ła po­słuch jak mało któ­ry pe­da­gog. I nie­waż­ne, że ów po­słuch wy­mu­szo­ny był stra­chem przed oce­ną nie­do­sta­tecz­ną czy nie­do­pusz­cze­niem do ma­tu­ry.

Ucznio­wie we­szli do kla­sy i za­ję­li miej­sca. Mo­men­tal­nie za­pa­dła ci­sza jak ma­kiem za­siał. Po roz­ło­że­niu przy­nie­sio­nych przez sie­bie ma­te­ria­łów dy­dak­tycz­nych Żmu­da za­czę­ła mo­no­ton­nym gło­sem od­czy­ty­wać li­stę obec­no­ści. Za każ­dym ra­zem pod­no­si­ła gło­wę, spo­glą­da­jąc w kie­run­ku de­li­kwen­ta.

– Bo­ziu... Ona ma wzrok ba­zy­lisz­ka – szep­nę­ła z tyłu któ­raś dziew­czy­na.

– Rył­ków­na, co ty tam mam­ro­czesz? – Czuj­ne uszy na­uczy­ciel­ki wy­ło­wi­ły nie­znacz­ny szmer.

– Nic, nic, pani psor – bąk­nę­ła uczen­ni­ca.

– Po­każ no ty się – po­le­ci­ła Żmu­da.

Ju­sty­na wsta­ła nie­śpiesz­nie. Od­ru­cho­wo na­cią­gnę­ła kusą blu­zę, by za­sło­nić pę­pek, w któ­rym po­ły­ski­wał kol­czyk. Na szczę­ście na­uczy­ciel­ka nie do­strze­gła go­li­zny. Sku­pi­ła na­to­miast uwa­gę na zde­cy­do­wa­nie zbyt moc­nym ma­ki­ja­żu oraz błysz­czą­cej opa­sce we wło­sach.

– A coś ty taka wy­stro­jo­na, jak­byś szła na bal Mu­rzy­nów? – Le­ci­wa ko­bie­ta za nic mia­ła pro­pa­go­wa­ną przez me­dia po­praw­ność po­li­tycz­ną. – W tej chwi­li zdej­muj te bły­skot­ki – ob­sztor­co­wa­ła mod­ni­się, ża­łu­jąc, że nie może so­bie po­zwo­lić na to, by jak za sta­rych, do­brych cza­sów zła­pać dzie­wo­ję za tle­nio­ne blond ku­dły, za­pro­wa­dzić ją do ła­zien­ki i na­ka­zać zmy­cie ma­ki­ja­żu. Kie­dyś uczen­ni­ca po­trak­to­wa­na w ten spo­sób sie­dzia­ła­by przez resz­tę lek­cji jak tru­sia, drżąc z oba­wy przed wpi­sa­niem uwa­gi do dzien­nicz­ka. Ak­tu­al­nie mo­gło­by się to skoń­czyć po­waż­ny­mi ta­ra­pa­ta­mi dla na­uczy­ciel­ki. Świat sta­nął na gło­wie – wes­tchnę­ła nie­znacz­nie. Zde­cy­do­wa­nie wo­la­ła mi­nio­ną epo­kę oraz dys­cy­pli­nę, któ­rą moż­na było wów­czas na­rzu­cać. Te­raz smar­ka­cze dzia­ła­li jej na ner­wy pra­wa­mi ucznia i wy­szcze­ka­ny­mi ro­dzi­ca­mi, któ­rzy za nic mie­li au­to­ry­tet bel­fra.

Ju­sty­na po­słusz­nie zdję­ła opa­skę i wło­ży­ła ją do tor­by po­wie­szo­nej na ha­czy­ku pod ław­ką. Ze Żmu­dą wo­la­ła nie dys­ku­to­wać, z każ­dym in­nym pe­da­go­giem wda­ła­by się w prze­py­chan­kę słow­ną. Wszak błysz­czą­ca ozdo­ba nie na­ru­sza­ła żad­ne­go re­gu­la­mi­nu. Zresz­tą poza Żmu­dą nikt inny nie zwró­cił­by na ten dro­biazg uwa­gi. Na­sto­lat­ka ży­wi­ła na­dzie­ję, że nie na­ru­szy­ła sta­ran­nie uło­żo­nej fry­zu­ry. Usi­ło­wa­ła dys­kret­nie zer­k­nąć w lu­ster­ko, lecz to przy­ku­ło wzrok ma­te­ma­tycz­ki.

– Rył­ków­na do ta­bli­cy. – Usły­sza­ła skrze­kli­wy głos, któ­ry spra­wił, że ma­leń­kie, ja­sne wło­ski po­ra­sta­ją­ce jej przed­ra­mio­na zje­ży­ły się nie­przy­jem­nie. Ech... Żeby tak samo chcia­ły się stro­szyć, gdy pró­bo­wa­ła je de­pi­lo­wać!

Co za idio­ta po­wie­dział, że wiek to tyl­ko licz­ba? – wes­tchnę­ła cięż­ko Agniesz­ka Wil­kosz, ze­zu­jąc na sie­dzą­cą z nią biur­ko w biur­ko Pau­li­nę Staw­ską.

Pau­la była naj­młod­szym pra­cow­ni­kiem biu­ra, za­trud­nio­nym za­le­d­wie kil­ka mie­się­cy temu. Bra­ko­wa­ło jej do­świad­cze­nia i kom­pe­ten­cji, a mimo to już otrzy­my­wa­ła wy­na­gro­dze­nie w tej sa­mej wy­so­ko­ści, co Aga.

Sęk w tym, że Wil­ko­szo­wa fi­gu­ro­wa­ła na li­ście płac w biu­rze ra­chun­ko­wym „Atut” nie­mal­że od po­cząt­ku jego ist­nie­nia, czy­li od dwu­dzie­stu pię­ciu lat. Za­czy­na­ła ka­rie­rę za­wo­do­wą jako świe­żo upie­czo­na ma­tu­rzyst­ka, i od star­szych, bar­dziej do­świad­czo­nych księ­go­wych uczy­ła się żmud­ne­go pro­wa­dze­nia ksiąg ra­chun­ko­wych lo­kal­nym przed­się­bior­com.

Po­cząt­ki jej pra­cy na­le­ża­ły do wy­jąt­ko­wo trud­nych. To były póź­ne lata dzie­więć­dzie­sią­te, gdy niby obo­wią­zy­wał wol­ny ry­nek, lecz wciąż do złu­dze­nia przy­po­mi­nał po­łą­cze­nie Dzi­kie­go Za­cho­du z wol­ną ame­ry­kan­ką, a mob­bing był na­tu­ral­nym zja­wi­skiem. Na­dal pa­no­wa­ło spo­re bez­ro­bo­cie, więc czę­sto nad zdro­wie psy­chicz­ne i do­bre sa­mo­po­czu­cie przed­kła­da­ło się pro­za­icz­ną po­trze­bę sta­bil­ne­go za­trud­nie­nia, któ­re da­wa­ło gwa­ran­cję co­mie­sięcz­nej wy­pła­ty, kury w garn­ku na nie­dziel­ny obiad i ubez­pie­cze­nia na wy­pa­dek za­cho­ro­wa­nia. Star­sze ko­le­żan­ki per­fid­nie wy­ko­rzy­sty­wa­ły brak do­świad­cze­nia oraz mło­dy wiek Agniesz­ki. Bez par­do­nu wy­ty­ka­ły jej naj­drob­niej­sze po­tknię­cia, roz­dmu­chu­jąc dro­bia­zgi do roz­mia­rów wiel­kiej afe­ry. Czu­ła się wów­czas taka głu­pia, nic nie­zna­czą­ca, po­ko­na­na! Za­le­ża­ło jej, by po­zo­stać na sta­no­wi­sku, zdo­być do­świad­cze­nie i za­pew­nić byt po­więk­sza­ją­cej się ro­dzi­nie, więc za­ci­ska­ła zęby, tłu­miąc ne­ga­tyw­ne emo­cje. Zno­si­ła róż­ne szy­ka­ny, nie­ko­niecz­nie zwią­za­ne z pra­cą za­wo­do­wą, ale czę­ściej bę­dą­ce efek­tem za­wi­ści, gdyż od „Trój­ką­ta Ber­mudz­kie­go”, jak na­zy­wa­ła trzon ka­dro­wy w „Atu­cie”, dzie­li­ły ją bli­sko dwie de­ka­dy. Była tam naj­młod­sza i co tu dużo kryć: naj­ład­niej­sza. Je­dy­na szczu­pła, nie­utu­czo­na pącz­ka­mi i słod­ko­ścia­mi, któ­re wciąż za­ja­da­ły tam­te trzy, a na do­da­tek szyb­ko zdo­by­wa­ją­ca szcze­rą sym­pa­tię klien­tów. Bo jej ko­le­żan­ki po­zo­wa­ły na udziel­ne księż­ne, któ­rym na­le­ża­ło kła­niać się w pas, przy­cho­dząc z ja­ką­kol­wiek spra­wą. Lu­dziom nie­obe­zna­nym z pra­wem po­dat­ko­wym oka­zy­wa­ły po­gar­dę. Świę­te kro­wy. Do­słow­nie.

Agniesz­ka nie po­tra­fi­ła po­stę­po­wać tak jak one. Każ­de­go kon­tra­hen­ta trak­to­wa­ła z mak­sy­mal­ną życz­li­wo­ścią i nie wpa­da­ła w iry­ta­cję na­wet wów­czas, gdy po raz dzie­sią­ty tłu­ma­czy­ła ja­kie­muś de­li­kwen­to­wi, cze­mu tak waż­ne jest, by w fak­tu­rach skru­pu­lat­nie uzu­peł­niać za­rów­no dane na­byw­cy, jak i sprze­daw­cy, dla­cze­go po­dat­ki trze­ba pła­cić ter­mi­no­wo, a każ­dy pra­cow­nik po­wi­nien mieć tecz­kę z ak­ta­mi per­so­nal­ny­mi.

Z bie­giem cza­su „Trój­kąt Ber­mudz­ki” za­czął się wy­kru­szać. Od­cho­dzą­ce ko­lej­no księ­go­we za­stę­po­wa­no mło­dy­mi dziew­czy­na­mi, ab­sol­went­ka­mi wyż­szych uczel­ni, nie­rzad­ko bez do­świad­cze­nia za­wo­do­we­go, za to z cur­ri­cu­lum vi­tae bo­ga­tym w ukoń­czo­ne kur­sy i szko­le­nia. Waż­niej­sze od rze­czy­wi­stych umie­jęt­no­ści sta­ło się po­sia­da­nie pa­pier­ków, dy­plo­mów i za­świad­czeń oraz ukoń­czo­ne stu­dia – choć­by z mar­ny­mi oce­na­mi, i oczy­wi­ście zna­jo­mość dwóch lub wię­cej ję­zy­ków ob­cych, choć biu­ro funk­cjo­no­wa­ło wy­łącz­nie w Rze­szo­wie, roz­li­cza­jąc przed­się­bior­ców dzia­ła­ją­cych na lo­kal­nym ryn­ku, wśród któ­rych na­wet naj­za­moż­niej­szy, Ja­ro­sław Szczer­ba, nie pro­wa­dził żad­nych in­te­re­sów z za­gra­nicz­ny­mi kon­tra­hen­ta­mi. Krót­ko mó­wiąc, prze­rost ocze­ki­wań po­nad re­al­ne po­trze­by.

Agniesz­ka, roz­my­śla­jąc o nie­spra­wie­dli­wo­ściach na ryn­ku pra­cy, ze­zo­wa­ła na ko­le­żan­kę, któ­ra sie­dzia­ła ze znu­dzo­ną miną, ewi­dent­nie prze­glą­da­jąc za­so­by In­ter­ne­tu. Gdy­by pra­co­wa­ła, mu­sia­ła­by stu­kać w kla­wia­tu­rę, a nie kli­kać samą mysz­ką.

– Uzu­peł­ni­łaś książ­kę przy­cho­dów Dęb­skie­go? – za­py­ta­ła.

– Jesz­cze nie – usły­sza­ła w od­po­wie­dzi.

– A dla­cze­go? Prze­cież wiesz, że dzi­siaj trze­ba zło­żyć de­kla­ra­cję VAT-owską.

– Bo nie mam jesz­cze wszyst­kich do­ku­men­tów – od­par­ła Pau­la ze sto­ic­kim spo­ko­jem. Na­wet nie za­szczy­ci­ła ko­le­żan­ki spoj­rze­niem, da­lej mia­ła wzrok utkwio­ny w ekra­nie kom­pu­te­ra.

– No to cze­mu sie­dzisz bez­czyn­nie? Dzwoń do nie­go, niech ci do­wie­zie pa­pie­ry. Może za­po­mniał o ter­mi­nie? Prze­cież nie mo­że­my po­zwo­lić, by na­ło­żo­no na nie­go karę.

– Za­po­mi­na każ­de­go mie­sią­ca. Wciąż go trze­ba po­na­glać. Gdy­by choć raz za­pła­cił, to może w koń­cu za­pa­mię­tał­by, że na­le­ży przy­wieźć do­ku­men­ty na czas.

– Osza­la­łaś? Prze­cież je­ste­śmy od tego, by nasi klien­ci mo­gli spać spo­koj­nie i nie mu­sie­li oba­wiać się sank­cji. Księ­go­wość i po­dat­ki to nie prze­lew­ki. Nie na­uczy­li cię tego w szko­le?

– W szko­le nie. A na ma­gi­ster­ce ow­szem – od­par­ła ką­śli­wie Pau­la, ze­zu­jąc na star­szą ko­le­żan­kę. Tra­fi­ła w czu­ły punkt, po­nie­waż Wil­ko­szo­wa mia­ła je­dy­nie za­ocz­ny li­cen­cjat. – Wspo­mi­na­li rów­nież o tym, że mob­bing w pra­cy to po­waż­ne prze­stęp­stwo.

– Co ty mó­wisz? – Głos Agniesz­ki przy­po­mi­nał pisk my­szy. – Jaki mob­bing?

– Nor­mal­ny. To, że je­steś ode mnie star­sza, nie daje ci pra­wa do wy­da­wa­nia mi po­le­ceń i wy­ko­rzy­sty­wa­nia tego fak­tu w na­szych re­la­cjach za­wo­do­wych. Nie cze­piaj się więc, tyl­ko pil­nuj swo­je­go nosa.

Agniesz­ka spo­glą­da­ła na nią z nie­do­wie­rza­niem. Prze­cież nie do­ku­czy­ła mło­dej w ża­den spo­sób. Ła­god­nym to­nem zwró­ci­ła jej uwa­gę i wy­ni­ka­ło to ra­czej z życz­li­wo­ści oraz chę­ci za­po­bie­że­nia pro­ble­mom. Tym­cza­sem smar­ku­la wy­je­cha­ła jej z tek­stem o mob­bin­gu!

– Co w szko­le? – za­py­ta­ła Agniesz­ka po po­wro­cie z pra­cy.

Cała trój­ka dzie­cia­ków zdą­ży­ła już wró­cić do domu. Oli­wia od razu za­wi­sła ro­dzi­ciel­ce na szyi i za­czę­ła traj­ko­tać o przy­nie­sio­nej piąt­ce z mu­zy­ki i bi­bu­le, któ­rej za­bra­kło jej na ju­trzej­sze za­ję­cia. Ko­bie­ta z tru­dem uwol­ni­ła się z ob­jęć naj­młod­szej po­cie­chy, pra­gnąc po­dzie­lić uwa­gę spra­wie­dli­wie po­mię­dzy po­tom­ków. Ża­ło­wa­ła, że star­sza dwój­ka wy­ro­sła już z wie­ku, gdy opo­wia­da się ro­dzi­com o swych spra­wach. Na­ta­niel burk­nął coś nie­zro­zu­mia­le, na­wet nie pod­no­sząc gło­wy znad ko­mik­su. San­dra po­prze­sta­ła na wzru­sze­niu ra­mio­na­mi, ona dla od­mia­ny mia­ła wzrok utkwio­ny w smart­fo­nie.

Agniesz­ka wes­tchnę­ła, roz­pi­na­jąc pi­ko­wa­ną kurt­kę. Była zmar­z­nię­ta i zmę­czo­na. W dro­dze z przy­stan­ku so­lid­nie ją prze­wia­ło. Ma­rzy­ła o ta­le­rzu go­rą­cej zupy i choć­by chwi­li wy­tchnie­nia. Mia­ła za sobą cięż­ki dzień, po­ła­jan­kę sze­fo­wej za opie­sza­łość w pra­cy oraz po­tycz­kę słow­ną z Pau­li­ną. Gwo­li ści­sło­ści owa po­ła­jan­ka była krzyw­dzą­co nie­słusz­na, bo­wiem Agniesz­ka na­le­ża­ła do tego po­ko­le­nia, któ­re na­uczo­no, że w pra­cy na­le­ży da­wać z sie­bie sto pro­cent, choć­by mia­ło się to oby­wać kosz­tem ży­cia do­mo­we­go. Czę­sto więc zo­sta­wa­ła po go­dzi­nach i ślę­cza­ła nad za­wi­ły­mi roz­li­cze­nia­mi, któ­rym nie były w sta­nie po­do­łać jej młod­sze ko­le­żan­ki, ty­po­we przed­sta­wi­ciel­ki po­ko­le­nia mi­le­nial­sów.

– Za­grza­łaś obiad? – za­gad­nę­ła star­szą z có­rek.

Po­cią­gnę­ła no­sem, z kuch­ni do­bie­gał aro­mat fa­sol­ki po bre­toń­sku, któ­rą przy­go­to­wa­ła dzień wcze­śniej. Czu­ła tak­że de­li­kat­ny swąd spa­le­ni­zny oraz chłód prze­cią­gu. Mia­ła na­dzie­ję, że otwar­te okno nie ozna­cza, że da­nie się przy­pa­li­ło, i że ta woń do­la­tu­je tu­taj od są­sia­dów.

Osiem­na­sto­lat­ka kiw­nę­ła gło­wą.

– Mnie też miło się z tobą roz­ma­wia – rzu­ci­ła Wil­ko­szo­wa. – Dzie­cia­ki, myj­cie ręce i do sto­łu – wy­da­ła po­le­ce­nie, a sama we­szła do kuch­ni, by po­dać po­si­łek. Z za­do­wo­le­niem stwier­dzi­ła, że nie­wiel­ki blat zo­stał na­kry­ty. Bra­ko­wa­ło tyl­ko pie­czy­wa.

– Mam­ciu, a ja po­ukła­da­łam ta­le­rze i sztuć­ce! – za­szcze­bio­ta­ła Oliw­ka.

– Wspa­nia­le, moja mała go­spo­siu. – Agniesz­ka za­wsze sta­ra­ła się do­ce­niać po­moc. Po­gła­ska­ła małą po wło­sach.

– Fa­sol­ka tro­chę się przy­pa­li­ła – bąk­nę­ła San­dra.

– Nie za­mie­sza­łaś?

– Mie­sza­łam. Ale prze­cież nie będę wle­pia­ła oczu w gar­nek jak sro­ka w gnat.

– Ja­sne, le­piej ga­pić się na Fej­sa. Po­krój chleb – burk­nę­ła roz­draż­nio­na Wil­ko­szo­wa. Żal jej było ze­psu­tej po­tra­wy. Wczo­raj była pysz­na, ale są­dząc po za­pa­chu, dzi­siaj cze­kał ich ra­czej nie­zbyt smacz­ny po­si­łek. Mia­ła na­dzie­ję, że mąż zdą­żył so­bie po­jeść przed wyj­ściem do pra­cy na dru­gą zmia­nę. – Chleb! – po­na­gli­ła dziew­czy­nę.

– No już kro­ję – od­par­ła mło­da, cho­wa­jąc smart­fon do kie­sze­ni w blu­zie.

– Dia­bli nada­li te cho­ler­ne ko­mór­ki. Nic nie ro­bisz, tyl­ko sie­dzisz ze wzro­kiem utkwio­nym w to cho­ler­stwo. Nie mo­żesz wy­trzy­mać choć chwi­li bez dźga­nia pa­lu­chem w wy­świe­tlacz? – uty­ski­wa­ła, ostroż­nie na­bie­ra­jąc da­nie, by nie prze­je­chać cho­chlą po dnie i nie na­brać przy­pa­lo­ne­go. Li­czy­ła na to, że mło­da mia­ła dość ole­ju w gło­wie, by nie skro­bać łyż­ką po zwę­glo­nej war­stwie, któ­ra bez wąt­pie­nia odło­ży­ła się na spo­dzie garn­ka.

– Oj mamo! – żach­nę­ła się cór­ka.

– Żad­ne „oj mamo”! Tak trud­no ci było do­pil­no­wać, by je­dze­nie się nie przy­pa­li­ło? Przez cie­bie cała moja pra­ca po­szła na mar­ne. Nie masz za grosz sza­cun­ku do tego, co inni ro­bią.

– Ojej­ku, urzą­dzasz sia­rę o to, że raz coś mi się sfaj­czy­ło?

– Nie raz! Nie raz! Na­ta­nie­lu! Zo­staw w koń­cu ten ko­miks, umyj ręce i sia­daj przy sto­le! – huk­nę­ła na syna.

– To nie jest ko­miks, tyl­ko man­ga – oświad­czył na­sto­la­tek, cho­wa­jąc się za gę­stą grzy­wą zde­cy­do­wa­nie zbyt dłu­gich wło­sów opa­da­ją­cych mu na czo­ło i za­sła­nia­ją­cych dość sku­tecz­nie pół twa­rzy.

– A co za róż­ni­ca? Zrób coś z tymi ku­dła­mi, za­nim oślep­niesz!

– Dżi­zas... Ale masz dzi­siaj hu­mor...

– Hu­mor to ja mia­łam cał­kiem do­bry. Tyl­ko przy was ogar­nia mnie sła­bość.

– Mu­sia­łaś zja­rać żar­cie? – burk­nął do San­dry z pre­ten­sją. – To chy­ba nic trud­ne­go ru­szyć łyż­ką w garn­ku.

Dziew­czy­na wy­krzy­wi­ła się i rzu­ci­ła:

– Jak je­steś taki mą­dry, to cze­mu sam nie za­grza­łeś?

– Bo od sta­nia przy ga­rach są baby.

– Wiesz co, głą­bie? Zjeż­dżaj do taj­gi li­czyć szysz­ki! Ju­tro ty bę­dziesz wa­ro­wał w kuch­ni.

– Sama wa­ruj. Ja mam ju­tro tre­ning.

– Aku­rat, dzba­nie!

– Do­syć! – Sil­ny głos mat­ki wzniósł się po­nad sprzecz­kę ro­dzeń­stwa. – Czy w tym domu nie może być ani chwi­li ci­szy? Czło­wiek wra­ca wy­koń­czo­ny po pra­cy, a wy wciąż tyl­ko ska­cze­cie so­bie do oczu. Wsty­dzi­ła­byś się, San­dro! Je­steś naj­star­sza, po­win­naś mieć naj­wię­cej ro­zu­mu. Na­praw­dę ostat­nie sło­wo za­wsze musi na­le­żeć do cie­bie?

– Tak, bo ina­czej mło­dy bu­rak wle­zie mi na gło­wę!

Agniesz­ka wes­tchnę­ła cięż­ko.

O mat­ko! Czy tyl­ko ja mam cza­sa­mi ocho­tę uka­tru­pić wła­sne po­tom­stwo? – po­my­śla­ła. Niech­by oni już wszy­scy do­ro­śli i wy­fru­nę­li z ro­dzin­ne­go gniaz­da. O słod­ka go­dzi­no! Ależ by tu za­pa­no­wał spo­kój! Ech... Ma­rze­nie! Stwo­rzy­łam sta­do za­pa­trzo­nych w sie­bie po­two­rów – stwier­dzi­ła ko­bie­ta, bez ape­ty­tu kon­su­mu­jąc przy­pa­lo­ną po­tra­wę.

Ko­cha­ła całą swą gro­mad­kę, ale cza­sa­mi po­trze­bo­wa­ła odro­bi­ny wy­tchnie­nia.

Przy trój­ce dzie­ci stło­czo­nej na tak ma­łej po­wierzch­ni trud­no było o chwi­lę ci­szy. Każ­de z nich było skraj­nym in­dy­wi­du­ali­stą, moc­no ak­cen­to­wa­li swą wy­jąt­ko­wość i wręcz zda­wa­li się to­czyć ja­kąś ry­wa­li­za­cję. Nie o wzglę­dy ro­dzi­ców, lecz o to, kto ma ra­cję albo komu wię­cej wol­no. Nie­ustan­nie od­by­wa­li po­je­dyn­ki na sło­wa, war­cze­li na sie­bie, nie­kie­dy na­wet do­cho­dzi­ło do rę­ko­czy­nów. Prym wio­dła star­sza dwój­ka, ale od ja­kie­goś cza­su Oliw­ka przej­mo­wa­ła ich iry­tu­ją­ce za­cho­wa­nia. Ona tak­że za­czę­ła się wy­mi­gi­wać od do­mo­wych obo­wiąz­ków, a po­wie­rzo­ne jej za­da­nia wy­ko­ny­wa­ła nie­dba­le i co­raz czę­ściej od­da­wa­ła się za­ba­wie smart­fo­nem.

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­sza­my do za­ku­pu peł­nej wer­sji książ­ki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: