Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Zagłada - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
22 stycznia 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Zagłada - ebook

Kiedy zwykle thrillery budzą grozę, z tym wiąże się sieć niedopowiedzeń i tajemnic. Dlaczego? Gdyż to, co było od dawna planowane, już jakiś czas temu zostało wprowadzone w nasze życie. I może nie być już odwrotu.

Obraz niedalekiej przyszłości, która właśnie teraz się zaczyna. Giną tysiące małych dzieci. Susan, młoda, ambitna pani doktor wynosi z laboratorium swojej korporacji tajemniczą substancję, która może uratować życie śmiertelnie zarażonych wirusem.

Wyścig z czasem pochłania kolejne ofiary. Czy światło na końcu drogi jest prawdziwe, czy też wszyscy zostaliśmy oszukani?

Zagłada nadchodzi.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7823-508-8
Rozmiar pliku: 935 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ 1

Epidemia (26.01.2036)

Był zimowy poranek roku 2036 w Landheaven – stolicy NeoGeo1. Powietrze wewnątrz czarnego luksusowego Audi AX8, należącego do Jeana Maxwella, pachniało rześko śródziemnomorskim słońcem. Wyczuwało się w nim delikatną woń rozmarynu i mięty. Ten, dość osobliwy zapach odświeżacza wybrano na własne życzenie właściciela auta. W dobie, kiedy można było mieć prawie wszystko, zaspokojenie indywidualnych potrzeb również w tej drobnej sprawie nie było czymś nadzwyczajnym. Woń ta przenosiła w czas dzieciństwa, gdy spędzał beztroskie wakacje u swojej babci. Mieszkała w małej śródziemnomorskiej osadzie, położonej tuż nad samym morzem. Mały Jean pluskał się w morzu od samego rana. Dopiero pobliski kościelny dzwon bijący na Anioł Pański pozbawiał go chęci dalszego pływania, teraz czekała na niego już nowa przyjemność. Była nią pachnąca ziołami i serem pizza, a do tego zimna, miętowa herbata. Pędził więc co tchu do domu i już od progu krzyczał:

– Babciu, babciu, umieram z głodu!

Babcia śmiała się wtedy głośno, podtykając mu do ust dopiero co wypieczony, gorący jeszcze kawałek. Cały dom pachniał ziołami i radością. Morze, pizza, no i babcia – to było wszystko, czego potrzebował.

Dziś pozostało z tego tylko morze, no i ten zapach niepozwalający umrzeć wspomnieniom. I choć nadal można w niektórych lokalach Landheaven zjeść pizzę i wypić miętową herbatę, to nie pachną i nie smakują już one tak jak kiedyś, przed laty. Prawdopodobnie za przyczyną chemicznych dodatków i gotowych półproduktów2. Jean nie interesował się tym zbytnio, ale nie zdziwiłby się też, gdyby się okazało, że nawet zioła są dziś chemicznie zsyntetyzowane.

Teraz ten kojący zapach wypełniający wnętrze jego samochodu był mu szczególnie potrzebny. Nadszarpnięte ostatnimi tygodniami wytężonej pracy nerwy wymagały choć dwudziestominutowej chwili relaksu, właśnie tyle, ile zajmowała Jeanowi droga z domu do pracy. Włączał wtedy automatycznego pilota i mając wpółotwarte oczy, oddawał się błogiej sielance. Niestety, dziś tak się nie uda. I choć trasa była ta sama, i działały wszystkie drogowe naprowadzacze3, Jean postanowił sam kontrolować sytuację na drodze. Wymagały tego nadzwyczajne okoliczności. Coś bardzo groźnego wydarzyło się w jego mieście.

Od samego rana w Landheaven panowała niewiarygodna panika. Pędzące samochody, biegający tam i z powrotem ludzie, krzyk przeplatany wyciem syren ambulansów – wszystko to wskazywało, że dzieje się tu coś bardzo niedobrego. Jean musiał mieć oczy i uszy otwarte. Chociaż jechał uprzywilejowanym pasem ruchu, to w każdej chwili, z powodu panującej wszędzie paniki, był narażony na próby wtargnięcia tam kogoś spoza systemu naprowadzania, innego auta lub pieszego. Ludzie przecież biegali w popłochu jak obłąkani, zupełnie nie zważając na ruch uliczny. Normalne pasy ruchu pękały w szwach. W takich warunkach o wypadek nie było trudno. Jean zza szyby swojego samochodu obserwował tę uliczną histerię. Nie był przerażony – był jednym z nielicznych, którzy zachowywali zimną krew.

Chodniki pełne były wystraszonych ludzi – dorosłych i dzieci. Większość osób trzymała dzieci na rękach. Były w różnym wieku – od niemowląt do kilkulatków. Miały wykrzywione w grymasie bólu twarze. Niektóre trzymały rękę na brzuchu, inne zdawały się być nieprzytomne. Jean miał się na baczności. Musiał uważać, by nikt nie wtargnął na jego pas ruchu. Na szczęście elektromagnetyczne bariery ochronne4działały bez zarzutu. Ludzie owładnięci grozą sytuacji panicznie rozglądali się dookoła. Byli zszokowani, że jest ich tak wielu na ulicach. Chodniki i pasy ruchu były przepełnione szukającymi ratunku obywatelami Landheaven. Wszyscy kierowali się w stronę najbliższych placówek medycznych z nadzieją znalezienia tam pomocy. Niektórzy wymachiwali rozpaczliwie rękoma w stronę jadących uprzywilejowanym pasem ruchu samochodów. Usiłowali je zatrzymać, ale były to bezskuteczne próby.

Jean na chwilę delikatnie otworzył okno swego audi i natychmiast je zamknął. Wycie syren karetek, ryk silników helikopterów medycznych przeplatany krzykiem i płaczem dzieci wszystko to było przerażające. Nawet on, silny psychicznie mężczyzna, na chwilę uległ tej destrukcji, przestraszył się. Serce waliło mu z takim impetem, jakby za chwilę miało rozerwać mu klatkę piersiową. Próbował przywołać je do porządku, niestety przychodziło mu to z wielkim trudem. Wreszcie udało mu się osiągnąć jako taki stan równowagi. Nie na długo. Serce ponownie, niczym spłoszony ptak, zaczęło szamotać się w piersi. Stalowe do tej pory nerwy Jeana nijak nie mogły się uspokoić.

Tymczasem jego audi powoli zbliżało się do celu podróży – siedziby NeoGeo Publicity Controling5, instytutu, w którym pracował. Jean już z daleka widział ten megalityczny wieżowiec. Wschodzące słońce odbijało promienie w wielkich, szklano-aluminiowych ścianach. Granatowe, lśniące tafle, zwieńczone srebrnym aluminium, dodawały budowli majestatu i tajemniczości. Potężnych rozmiarów lustrzanosrebrne szyldy NPC (skrót od NeoGeo Publicity Controling), znajdujące się w środku każdego z pięciu wewnętrznych kątów konstrukcyjnego pentagramu, łączyły dwie przeciwlegle ściany budynku.

Jean wpatrywał się teraz w ten napis, jakby tam mógł zaczerpnąć trochę spokoju. Nie było to pozbawione prawdy. Litery te były jak oczy czujnego wartownika stojącego na straży pokoju. Lśniące, czujne zarówno w dzień jak i w nocy. I rzeczywiście, określenie „wartownik” najtrafniej oddawało potęgę całości wieżowca. Plac wokół niego był ściśle strzeżony, powietrzna strefa nad nim również. Bez przepustki nikt nie był w stanie przekroczyć otaczającej go wiązki laserowych promieni, nie mówiąc już o tym, że nie było najmniejszych szans, by zostać niezauważonym przy takiej próbie. Dzięki temu systemowi bezpieczeństwa nawet dziś wszystko wokół wyglądało tak jak co dzień, spokojnie. To bardzo odpowiadało Jeanowi.

Na pewno było jeszcze co najmniej kilkanaście takich miejsc w Landheaven, gdzie życie, przynajmniej z zewnątrz, nie zdradzało żadnych symptomów panującego od rana w mieście chaosu. Placówki rządowe, dyplomatyczne, bezpieczeństwa… były wysterylizowane z panującej w innych miejscach Landheaven paniki. Przynajmniej z zewnątrz. Była to jednak tylko otoczka spokoju.

Jean wjechał na parking przed budynkiem NPC i nie zatrzymując się skręcił w podziemie. Jego auto, podobnie jak auta innych pracowników tej instytucji, miało wmontowaną przepustkę. Zgasił silnik i jeszcze przez chwilę pozostał w samochodzie. Chwila ciszy i… „zaraz się zacznie”, pomyślał.

– Puk, puk – z odrętwienia wyrwało go pukanie w szybę. To jego współpracownik Robert Kantwell. Jean wyszedł z auta.

– Oj, chyba jesteś przemęczony – stwierdził Robert.

– A ty niby nie? – odpowiedział zaczepnie Jean.

– Dopiero poznamy, co to znaczy prawdziwe zmęczenie. Chodźmy – powiedział, i obaj skierowali się w stronę windy. Jean nacisnął przedostatni przycisk z czterdziestym ósmym numerem tego pięćdziesięciopiętrowego wieżowca. Po chwili drzwi prawie bezszelestnie otworzyły się.

– Na razie! – powiedział i obaj mężczyźni rozeszli się w przeciwnych kierunkach.

NeoGeo Publicity Controling – instytucja, w której pracowali, była jednym, chyba najważniejszym z organów sprawowania władzy w NeoGeo. NPC zajmowało się kontrolą nad wszelką propagandą prowadzoną w imię ochrony prawdy i rzetelnej informacji. Badano tu opinie społeczne, analizowano zachowania socjologiczne, pomagano wdrażać projekty służące wszechstronnemu rozwojowi każdego obywatela NeoGeo. Taki był początkowy i jedyny cel powołania tej instytucji. Przedstawiono go obywatelom NeoGeo jako ochronę przed wszechogarniającą masową manipulacją. Jednak pięćdziesięciopiętrowy szklany gmach coraz częściej wzbudzał podejrzenia, że coś tu nie gra. Wielu obywateli przypuszczało, że NPC skrywa w swym wnętrzu niejedną mroczną tajemnicę. Ale przecież teorie spiskowe, to jedna z tych rzeczy, które będą istnieć tak długo, jak długo będzie istniał człowiek… Dlatego w NPC nikt się tym zbytnio nie przejmował.

Dziś, w ten niezwykły styczniowy poranek, instytut został postawiony na baczność. Jak się okazało, panika panująca na ulicach miała i tu swoje przełożenie. Bynajmniej nie w chaosie, lecz w panującym wewnątrz gmachu wielkim skupieniu i napięciu. Im wyższe piętro biurowca NPC (poziomy były adekwatne do zajmowanego tu stanowiska), tym było ono większe. Zaistniałe bowiem okoliczności wymagały zachowania czujności i szybkiego działania. Ale nie tylko tu panowała taka atmosfera.

W stan gotowości zostały postawione wszystkie placówki medyczne i instytucje rządowe unii. Największa uwaga skupiona była na NeoGeo Medicine Control6. Obok NPC również ta placówka stała na straży dobrobytu i szczęścia NeoGeo. Dbała ona przecież o kondycję zdrowotną swych obywateli. Zawsze w porę ostrzegała całe NeoGeo przed zbliżającym się niebezpieczeństwem zagrażającym zdrowiu. Podawano wtedy ludziom odpowiednie szczepionki, określano sposoby postępowania. Nawet tak często mutujące wirusy grypy były rozpoznawane wcześniej, zanim zdążyły wywołać choćby namiastkę epidemii.

Dlatego też dzisiejsze wydarzenie stanowiło prawdziwą zagadkę. Kto zawinił? Jak to możliwe, aby NeoGeo Medicine Control nic wcześniej nie zauważyła? Co się tu dzieje?!

Jak się wkrótce okazało, nie tylko w stolicy unii, ale na całym jej terytorium, pojawiła się znienacka dziwna choroba. Zaatakowała nagle, niemalże w tej samej godzinie i w prawie każdym zakątku NeoGeo. Wkrótce już wszystkie media trąbiły jednym głosem: wybuchła epidemia! Podawały do wiadomości, że niezidentyfikowany do tej pory wirus, bakteria czy coś całkiem innego, atakował głównie dzieci, osoby starsze i osłabione.

Epidemia rozprzestrzeniała się w błyskawicznym tempie. Jej symptomy w początkowym stadium podobne były do tzw. żołądkowej grypy. Niestety, w bardzo szybkim tempie porażała ona organy zmysłów wzroku i słuchu, doprowadzając stopniowo do całkowitej ślepoty i głuchoty. Wszystko wskazywało na to, że to jeszcze nie był końcowy efekt jej działania.

W tej sytuacji NeoGeo Publicity Controling musiał wykazać się dużym zaangażowaniem i przezornością. Przecież atak tej niezidentyfikowanej choroby mógł doprowadzić do szeregu destrukcyjnych społecznie działań. Należało jak najszybciej uspokoić sytuację i w miarę możności kontrolować ją. Najlepiej, aby mieszkańcy NeoGeo i w ogóle cały świat chciał dostosować się do zaleceń NPC.

Jean zdawał sobie sprawę, że jego praca, chociaż to tylko trybik w tej olbrzymiej maszynerii, jest teraz bardzo ważna. Stres wywołany pojawieniem wirusa stał się motorem do jeszcze bardziej wytężonych działań. Zresztą nie tylko Jeane, ale i jego żony. Monique Maxwell, choć była bardzo lubiana nie tylko przez dziennikarzy, ale również przez – co ważniejsze – ogół mieszkańców NeoGeo, dziś była narażona na to, że jej wizerunek zostanie poważnie nadszarpnięty. To właśnie ona kierowała NeoGeo Medicine Control. Dzięki pracy ludzi takich jak ona z życia ludzkości zaczęły znikać cywilizacyjne zmory, takie jak rak, miażdżyca, cukrzyca. Nawet i depresja powoli odchodziła w cień. Również grypa stawała się z roku na rok coraz słabsza. W porę odnajdywano mutujące sekwencje wirusa i w porę podawano masowo szczepionki. Jean dumny był ze swej żony. Toteż ilekroć pomyślał, jak dziś będzie jej trudno wybrnąć z zarzutów – prawdziwie jej współczuł.

1 Twór zjednoczonych kilkudziesięciu państw, mających wspólną strukturę polityczno-ekonomiczno-gospodarczą. Państwa wchodzące w skład NeoGeo całkowicie utraciły swoją autonomię na jego rzecz.

2 W NeoGeo obowiązywał zakaz samodzielnej produkcji żywności. Jedzenie przygotowywano z gotowych półproduktów.

3 System ruchu ulicznego umożliwiający, za pomocą zdalnego sterowania, poruszanie się po specjalnie przygotowanym pasie.

4 System uniemożliwiający wkroczenie na jezdnię. Po przekroczeniu wyznaczonej linii wiązka elekromagnetycznych promieni dotkliwie porażała delikwenta.

5 Najpotężniejszy w NeoGeo instytut zajmujący się kontrolą działań manipulacyjnych w sferze medialnej.

6 Instytut sprawujący nadzór nad wszystkimi placówkami medycznymi w NeoGeo.ROZDZIAŁ 2

Wirus Ap 36

Była godzina dziesiąta rano. Plac wokół instytutu NeoGeo Medicine Control zalegała cała masa żądnych wiedzy dziennikarzy. Każdy chciał zasięgnąć informacji z pierwszej ręki. Najlepiej od samej szefowej instytutu – Monique Maxwell.

Co się stało? Czy zidentyfikowano już jednostkę chorobową? Co się za nią kryje? Czy to wybuch epidemii, a może to już pandemia? Dlaczego nic wcześniej nie zauważono? Kto zawinił? Ludzie czy maszyny? I najważniejsze, jak się obronić.

Jednak, ku wielkiemu rozczarowaniu dziennikarzy, Monique Maxwell nie pojawiła się. Nie mogła, bo była zupełnie gdzie indziej… w wojskowym laboratorium. Ale tego nikt nie wiedział.

Znalazła się tam zresztą dużo wcześniej, zanim jeszcze ujawniły się pierwsze sygnały nieznanej choroby. Jej obecność w tej jednostce tak naprawdę nie byłaby niczym dziwnym, przecież Monique Maxwell była wybitnym medycznym naukowcem, stojącym na straży zdrowia obywateli NeoGeo. Jednak pojawienie się jej tam w środku nocy poprzedzającej epidemię wskazywało na nadzwyczajne okoliczności tej wizyty. W dodatku przybyła tam nie z własnej woli, ale na polecenie przełożonych.

Czyżby wojskowe laboratoria wcześniej wykryły zagrożenie? Było to wielce prawdopodobne … ale prawda była o wiele bardziej wstrząsająca.

Sztab, który zebrał się w wojskowym laboratorium medycznym składał się w przeważającej mierze z mundurowych. Z nielicznymi cywilami, wśród których była i Monique Maxwell, zasiadł wokół półokrągłego stołu, już o godzinie pierwszej w nocy, a więc na cztery godziny przed pierwszymi komunikatami o wybuchu epidemii. Wszyscy wpatrywali się w liczne monitory znajdujące się na jednej ze ścian. Czegoś na nich wypatrywali. Prawie ze sobą nie rozmawiali. Z nielicznych słów, jakie tam padały, jedne dały się słyszeć najczęściej. Były to – „wirus Ap36”.

Około piątej nad ranem, kiedy to zaczęły pojawiać się pierwsze doniesienia o chorobie, zgromadzeni w laboratorium ludzie ożywili się. Nic dziwnego. Prawie wszystkie monitory zaczęły sygnalizować:

– Alarm!

Powiadamiano, że w różnych placówkach medycznych NeoGeo zarejestrowano chore dzieci w wieku od zaledwie kilku tygodni do sześciu lat. Zdiagnozowano u nich silne bóle brzucha wywołane najprawdopodobniej niezidentyfikowanym do tej pory, bardzo groźnym wirusem. Niektóre dzieci miały porażony wzrok i słuch. W dodatku choroba postępowała, niszcząc ich wewnętrzne organy.

Pojawiające się z minuty na minutę masowe doniesienia nie dawały cienia wątpliwości – w NeoGeo wybuchła epidemia. Zgromadzeni w sztabie wojskowym ludzie ciągle obserwowali nowe zgłoszenia. Oni wszyscy wiedzieli, że kryje się za nimi wirus o kryptonimie Ap36. Zawiadomienia o kolejnych przypadkach choroby sypały się wręcz lawinowo. Na każdym z monitorów pokazujących inne rejony unii widok był prawie ten sam. Panika!

– Pani Maxwell, gratuluję – odezwał się wreszcie starszy mężczyzna w stopniu generała do siedzącej po jego prawej stronie ciemnowłosej, trzydziestoparoletniej kobiety. – Wirus Ap36 działa zgodnie z planem. Wkrótce NeoGeo będzie naprawdę wolne. No, ale to jeszcze trochę potrwa – westchnął.

– Dziękuję – odpowiedziała.

– Pani Maxwell, ile czasu dzieli nas od końcowego efektu działania wirusa? – spytał jeden z niemundurowych.

– Kilkanaście, do dwudziestu godzin dla silnego organizmu, panie przewodniczący – odpowiedziała. – Około godziny siedemnastej spodziewamy się pierwszych doniesień o śmierci zarażonych osobników – dokończyła.

– Świetna robota! Nie pozostaje nam więc na razie nic innego, jak tylko czekać – podsumował generał.

I rzeczywiście, nic innego tu nie robiono. Sytuacja była wprost absurdalna. Im więcej złowrogich doniesień, tym większy panował tu spokój i odprężenie. Kiedy zgodnie z wyliczeniami Monique Maxwell, około siedemnastej pojawiły się pierwsze doniesienia o śmierci, nikt się tym nie przejął, lecz wprost przeciwnie, z uznaniem zaczęto kiwać głowami.

Pani doktor co chwilę odbierała pochwały i słowa uznania.

Dopiero o dziesiątej wieczorem Monique Maxwell opuściła wojskowe laboratorium. Wprowadzono już wtedy w całym NeoGeo stan wyjątkowy. Ulice wciąż pełne były pędzących na sygnale ambulansów, trąbiących samochodów, biegnących z dziećmi na rękach ludzi. Monique Maxwell doskonale wiedziała, kogo wiozą, wiedziała, dokąd śpieszą. Mogła zaobserwować też, jak niektórzy przystawali i kładli swe dzieci na chodniku, poddając je bezskutecznej reanimacji. Wirus Ap36 zbierał swoje śmiertelne żniwo wśród najmłodszych obywateli NeoGeo.

I tylko Monique wiedziała, że wszystko dzieje się zgodnie z planem.

Czasami niektórzy z dorosłych zachowywali się jakby również byli chorzy. Nic im jednak nie groziło. Ap36 zabijał tylko dzieci do szóstego roku życia. Ona o tym wiedziała.

Monique Maxwell jechała do domu uprzywilejowanym pasem ruchu. Nie widziała z bliska twarzy zrozpaczonych ludzi. Ale choć zachowywała bezpieczny dystans, to i ją powoli zaczęła dopadać groza sytuacji. Do tej pory trzymała emocje na wodzy. Pochlebstwa, jakie usłyszała pod swoim adresem w wojskowym laboratorium, niewiele ją obchodziły. Ona tylko wykonała swoją robotę. Nic więcej. Była naukowcem i w pewnym sensie odczuwała radość z wyników swojej pracy. Jednak daleka była od upajania się tym sukcesem. Zwłaszcza, że imię tego sukcesu to – śmierć.

Teraz, kiedy zetknęła się z nią prawie namacalnie, zaczęła odczuwać niepokój. Stawał on się coraz większy i nijak nie mogła go opanować. Zaciskała nerwowo ręce na kierownicy, jakby to mogło jej pomóc uzyskać utraconą równowagę. Zamiast tego pojawił się strach. Z minuty na minutę stawał się coraz bardziej dotkliwy. Monique pomyślała, że pewnie tak samo czują się matki zarażonych wirusem Ap36 dzieci.

Wie, bo sama jest matką czteroletniego Petera. Jemu jednak nic nie groziło. Był odporny na Ap36 – sama to sprawdziła już dziesiątki razy. Choć jej racjonalny rozum nakazywał spokój, to matczyne, niekierujące się naukowymi racjami serce było w trwodze.

Na szczęście nie musiała się zmagać z niepewnością zbyt długo. Już po kilkunastu minutach była przed swoim domem. Sekundy, kiedy otwierała się brama wjazdowa, zdawały się dla niej godziną. Weszła przez drzwi frontowe, uprzednio skanując linie papilarne. Wpadła do holu jak szalona, byleby szybciej sprawdzić, czy aby syn jest na pewno bezpieczny. Wbiegła do jego sypialni. Było w niej prawie ciemno. Tylko spod przyściennych listew sączyło się bladoniebieskie światło. To wystarczyło, aby zauważyła, że chłopiec śpi. Nieopodal jego łóżka siedziała niania – ciemnoskóra Jennifer. Chciała wstać, ale Monique dała jej gestem ręki znać, aby tego nie robiła. Podeszła do Petera. Nie zdradzał żadnych symptomów choroby. „Nic mu nie zagraża”, pomyślała i uspokoiła się. Wyszła z pokoju.

„Ciekawe, czy Jean martwi się tak samo o Petera, jak ja”, pomyślała kierując się w stronę swojej sypialni. Była nieziemsko zmęczona. Pragnęła tylko jednego – zasnąć. Jeana nie było w domu. Jako jeden z ważniejszych pracowników NPC musiał zostać w instytucie dłużej. Nie było w tym nic dziwnego. Od jego pracy w dużej mierze zależało przecież powodzenie dzisiejszej akcji.

Monique prawie całą noc nie mogła zmrużyć oka. Wyszła z sypialni, zrobiła sobie kawę i włączyła telewizor.

Media wciąż informowały o nieznanej chorobie. W każdym kanale. Co prawda nie mówiły wszystkiego. Nie podawano też informacji, że wirus atakuje tylko dzieci.

Wyłączyła odbiornik i podeszła do okna. Otworzyła je. Natychmiast do wnętrza domu wdarł się hałas. Złowrogie wycie syren nakazywało, aby jak najszybciej okno zamknąć. Tak też zrobiła.

„Jean ma pełne ręce roboty”, pomyślała, „muszą to wszystko uspokoić”. Kilka minut później otrzymała od niego wiadomość, że nie wróci na noc. Ponownie spróbowała zasnąć, ale sen wciąż nie przychodził. Kiedy już wreszcie nadszedł, był tak koszmarny, że wolałaby, aby się nigdy nie pojawił.ROZDZIAŁ 3

Koszmar

Monique śniły się badania kliniczne nad wirusem Ap36. Osobą, na której testowano wirusa był jej syn Peter. Znajdował się w szklanym pokoju. Ona stała na zewnątrz. Była biernym obserwatorem. Początkowo chłopiec bawił się beztrosko. Siedział na podłodze popychając przed sobą jakiś czerwony samochodzik. Co chwilę przychodzili do niego lekarze i poddawali go licznym testom. Pobierali krew, mierzyli ciśnienie, skanowali, sprawdzali życiowe parametry organizmu. Z pozoru wszystko wyglądało na zwykłe, rutynowe badania.

W pewnym momencie jej syn nagle złapał się za brzuch. Najprawdopodobniej wcześniej zainfekowano go wirusem Ap 36. Widać bóle brzucha nie były jeszcze zbyt silne, bo po krótkiej chwili Peter bawił się dalej. Niestety, stan taki nie trwał długo. Po kilu minutach chłopczyk odrzucił samochodzik i cały aż zwinął się w kłębek. Działo się z nim coś bardzo niedobrego.

Widząc to Monique zaczęła bić pięściami w szklaną ścianę, krzyczała. Nikt jej jednak nie słyszał, nikt nie przychodził z pomocą. Ona też nic nie słyszała. Stała tam jak skazaniec i obserwowała uśmiercanie własnego syna. Zrozumiała, że tak naprawdę jest tu nieobecna. Nikt, w żaden sposób, nie mógł jej pomóc zmienić tego stanu rzeczy. Z jakiegoś niewiadomego powodu i z bliżej niewyjaśnionych przyczyn została skazana na obserwację cierpień swego syna, na patrzenie na jego powolną agonię. Miała obserwować działanie wirusa, który w ten sam sposób będzie uśmiercał tysiące dzieci NeoGeo.

Do pokoju tymczasem weszli lekarze i już z niego nie wychodzili. Ułożono Petera na łóżku, rozebrano. Przypięto go silikonowymi pasami, na wypadek, gdyby się wyrywał z bólu, co mogłoby utrudniać badania. Nagie, bezbronne ciało podłączono do szeregu urządzeń. Chłopiec płakał. Rozpaczliwie płakał i krzyczał z bólu.

– Mamo! Mamusiu!

Monique jakimś cudem słyszała go. To jeszcze bardziej potęgowało jej cierpienie. Aż dziwne, że w ogóle trzymała się na nogach.

Peter nie wiedział, co się z nim dzieje. Jego oczy były pełne bólu i przerażenia. Po kilkunastu minutach przybrały jakby nieobecny wyraz.

„Już przestał widzieć”, pomyślała Monique.

Chłopiec krzyczał przeraźliwie, a jego głos powoli stawał się coraz bardziej zachrypnięty. Wyrywał się, szarpał, ale pasy były silniejsze od niego. I płakał, wciąż rozdzierająco płakał. Z jego niewidzących już oczu strumieniami płynęły łzy.

Nagle ucichł. Szybko i niespodziewanie.

Monique przeraziła się, że to już koniec.

Ale zgodnie z planem wirus zaatakował jego mowę. Prawdopodobnie Peter nic też już nie słyszał. Jednak wciąż jeszcze z jego oczu płynęły łzy. Był bardzo umęczony. Już nie miał sił się wyrywać. Biedne ciało nie walczyło już tak desperacko, choć co jakiś czas wstrząsały nim konwulsje.

„Niech to się już skończy”, myślała wpółżywa Monique. Nie chciała na to patrzeć. To przecież jej syn. Jej jedyne ukochane dziecko. Niestety, nie mogła zrobić ani kroku. Nie mogła się odwrócić, nie mogła nawet zamknąć oczu. Ktoś chciał, aby widziała i czuła, jak umiera jej jedyne dziecko…

Peter był już bardzo blady. Gdzieniegdzie na jego ciele pojawiły się czerwonawe plamy. Zaczął się proces pękania drobnych naczyń krwionośnych.

Monique wiedziała, że czeka go jeszcze kilka godzin męki. „Jak to potwornie długo”, myślała przerażona. Patrzyła i nie mogła nic zrobić.

Chłopczyk po pewnym czasie poderwał się raz i drugi, na tyle, na ile pozwalały mu na to pasy. Prawdopodobnie jego ciałem zaczął wstrząsać straszliwy ból. Rozpoczął się proces niszczenia organów wewnętrznych. Wirus już je paraliżował. Kiedy dojdzie do płuc, przestaną być elastyczne. Dziecko zacznie się dusić. Będzie to trwało dość długo, potem zacznie umierać jego serce. Wtedy dopiero zakończy się ta gehenna. Będzie wolny.

Tymczasem konwulsje nasiliły się. Na czole Petera pojawił się obfity pot. Wkrótce pokrył całe ciało chłopca. On sam nie miał już siły walczyć. Przekręcił na bok głowę. Miał wciąż otwarte, nieprzytomne oczy.

– Niech je chociaż zamknie – prosiła Monique, nie wiedząc kogo.

Wiedziała, że Peter nic nie widzi. Zdawało się jej jednak, że wpatruje się w nią i żebrze o litość. Ile by dała, aby mu pomóc, a jeśli nie, to móc samej umrzeć. Wszystko, byleby na to nie patrzeć. Niestety, stała tam wciąż jak przyklejona. Musiała uczestniczyć w tym dramacie do samego końca.

Peter zaczął się dusić. Jego klatka piersiowa coraz podrywała się, łapiąc z trudem powietrze, to opadała bezwładnie. Miał otwarte, nieme usta. Spękane do krwi wargi dodawały cierpienia, którego i tak było już nadto. Palce miał kurczowo zaciśnięte. Wycieńczone ciało już prawie całe pokryte było czerwonosinymi plamami.

– Jeszcze chwila, synku, jeszcze chwila, zaraz się to skończy – szeptała obłąkańczo Monique. Ale chwila trwała długo. Zbyt długo.

Nagle Peter poderwał się tak, że krępujące go pasy pękły. Usiadł na łóżku i przenikliwie spojrzał na matkę. Monique zdawało się, że słyszy niemy krzyk synka:

– Mamo, dlaczego mi to zrobiłaś?!

Za chwilę opadł bezwładnie na łóżko. To był koniec. Z jego wpółotwartych ust wypłynęła brunatna strużka krwi. Skonał.ROZDZIAŁ 4

Laboratorium

W tym samym momencie Monique obudziła się. Jej ciało było zlane lodowatym potem. Choć to na szczęście był tylko sen, natychmiast pobiegła do pokoju syna. Peter spał beztrosko. Pogłaskała go po policzku. Uśmiechnął się. Na pewno był zdrowy.

Ubrała się szybko. Obudziła opiekunkę chłopca.

– Jennifer, muszę zaraz wyjść. Proszę, zostań w pokoju Petera.

– Przecież tu jestem, pani Maxwell.

– Tak, przepraszam. Chodzi mi o to, abyś nie spała. Obserwuj go.

– Czy coś się stało? – spytała zaniepokojona dziwnym stanem swej pracodawczyni Jennifer.

– To teraz nieważne, porozmawiamy o tym jak wrócę. Teraz proszę, abyś nie spała i czuwała nad Peterem. Dałam mu środek nasenny, powinien spać jak suseł, ale gdyby się coś działo…

– Tak , wiem – przerwała jej w pół słowa Jennifer – zadzwonię. – Może pani być spokojna.

– Aha, i nie słuchaj żadnych wiadomości – a widząc zdziwioną minę Jennifer, dodała – nie we wszystko trzeba wierzyć.

Mimo iż był jeszcze środek nocy, Monique pojechała ponownie do wojskowego laboratorium. Coś ją tam gnało. Na razie nie wiedziała jeszcze co. Ten koszmar, to nie mógł być tylko przypadek. Chociaż było to we śnie, doświadczyła tego samego, co czuły teraz tysiące matek. Ten sam ból rozsadzał jej i ich pierś. Ta sama okrutna śmierć zabierała im dzieci. To współczucie determinowało teraz jej działanie.

W połowie drogi do wojskowego laboratorium przed jej samochód, nie zważając na ból spowodowany barierą ochronną, wbiegła jakaś młoda kobieta. W ramionach trzymała niemowlę. Monique zatrzymała auto.

– Niech pani ją ratuje, ona umiera! – krzyczała.

– Szybko, błagam, szybko… do szpitala – nalegała, kiedy Monique otwierała jej drzwi samochodu.

– Niech pani wsiada. Kiedy to się zaczęło? – spytała, ale odpowiedź nie była konieczna. Wystarczyło spojrzeć na dziecko: już się dusiło. Na ratunek było za późno.

– Niech pani jedzie szybciej, ona się dusi… błagam – szlochała histerycznie kobieta.

Monique wiedziała, że za chwilę na jej oczach ponownie rozegra się największy dramat tego świata: śmierć dziecka. Tym razem nie we śnie, ale całkiem realnie. W samochodzie zapanowała złowieszcza cisza. Rozdarł ją przeszywający jęk kobiety.

– Ona nie żyje! Boże! Moje dziecko nie żyje!

Monique spojrzała w lusterko. Jakiekolwiek słowa pocieszenia nie miały teraz najmniejszego sensu. Zresztą nie przeszłyby jej przez gardło.

– Niech się pani zatrzyma! – powiedziała nagle kobieta rozkazującym tonem, kiedy przejeżdżały przez most nad rzeką.

Monique zatrzymała się. Kobieta wysiadła z samochodu i trzymając w objęciach martwe już dziecko, w jednej chwili przechyliła się i zniknęła wraz z nim za barierką. Natychmiast pochłonęła je woda, czarna i zimna jak rozpacz.

Monique nawet nie zapłakała. Nie miała na to siły. Nawet nie wysiadła z samochodu. Biernie obserwowała wszystko, co się działo. Tylko na tyle było ją stać. Ból, jaki nosiła w sercu od momentu przebudzenia, stawał się coraz większy. Towarzyszył mu też irracjonalny strach o Petera. Najchętniej byłaby teraz z nim, choć jako naukowiec wiedziała, że jemu nic nie grozi. Był odporny na działanie wirusa. Dopilnowała tego. A jednak nie mogła się uspokoić. Obraz umierającego syna wrył się w jej serce tak mocno, że nie mogła normalnie funkcjonować.

Nie umiała zdefiniować, czy to współczucie, czy próba samouleczenia zmusiła ją wtedy do podjęcia tego szaleńczego działania. Jej celem stało się ocalenie od śmierci przynajmniej kilku małych istot. Postanowiła choć kilku matkom dać szansę uratowania własnych dzieci. To tak niewiele w ogromie tego nieszczęścia, jakie spotkało NeoGeo. Dla niej to niewiele było wszystkim, co mogła teraz zrobić.

Czy rzeczywiście mogła? Mogła, ponieważ wiedziała, gdzie przechowywano antidotum na Ap36. W wojskowym laboratorium, oczywiście. Wynieść je stamtąd graniczyło z cudem. Ale ona, jako jedna z nielicznych, przy odrobinie szczęścia mogła tego dokonać.

W wojskowym instytucie nie bardzo zdziwiono się jej późnonocną lub wczesnoranną obecnością. W końcu była bardzo zaangażowana. Ona tymczasem zainteresowana była tylko jednym: zdobyciem leku. Pośpiesznie udała się do pomieszczenia, gdzie go przechowywano. Na szczęście, poza czujnym okiem kamery nie było tam nikogo.

Na szklanej laboratoryjnej półce stały rzędem ciemne buteleczki opatrzone napisem: „Ap1000”. Tego właśnie szukała. Nie było ich dużo. Ponieważ pomieszczenie było obserwowane, nie mogła wzbudzać podejrzeń. Zachowywała się więc tak, jakby to, co miała zrobić, było jak najbardziej naturalne. Sięgnęła po pierwszą z brzegu fiolkę. Niestety, spadła na podłogę i rozbiła się. Ale o to jej właśnie chodziło. Pośpiesznie uprzątnęła potłuczone szkło i wyrzuciła je do biologicznej niszczarki. Rozsypane tabletki schowała do foliowego woreczka, który potem dyskretnie włożyła do kieszeni. W komputerze laboratoryjnym odnotowała całe zajście. Ponownie sięgnęła po kolejną buteleczkę. Tym razem nie stłukła jej. Udała się z nią do głównego laboratorium. Zgromadzeni tam licznie eksperci właśnie obserwowali na monitorach kolejne doniesienia o Ap 36.

– Dobrze, że panią widzę – zwrócił się do niej starszy mężczyzna w białym kitlu, spod którego przebijał wojskowy mundur. Był to szef tutejszego laboratorium John Wolf, a teraz, na czas stanu nadzwyczajnego, i jej bezpośredni przełożony.

Uśmiechnęła się w odpowiedzi.

– Przejdźmy do mojego gabinetu – zaproponował.

– Dobrze – odpowiedziała nieco wystraszona. Bała się, że może coś zauważył.

– Tylko odstawię Ap100.

Na rozoranej licznymi zmarszczkami twarzy Wolfa pojawił się grymas zdziwienia.

– Chciałam zrobić jeszcze jedną próbę – powiedziała wyczuwając jego pytanie.

– Dobrze, dobrze… Ale lepiej niech pani odniesie to teraz na miejsce. I proszę szybko przyjść do mnie.

Obawiała się tego mężczyzny. Był tak zimny, że Monique była pewna, iż dla dobra NeoGeo, bez oporów poświęciłby nawet swoich najbliższych.

Odniosła lekarstwo. Dobrze się złożyło, bo przecież sama powiedziała, dlaczego tu wcześniej była. To wykluczało jakiekolwiek podejrzenia, gdyby zauważono kradzież leku.

Szybko znalazła się w gabinecie Wolfa, wciąż była jednak nieco przestraszona. Wskazał jej fotel. Sam usiadł naprzeciw niej.

– Pani Maxwell – zaczął. – Bardzo nam pani pomogła. Doceniamy ogrom pracy, jaki pani włożyła, aby oczyścić NeoGeo z grożącego mu niebezpieczeństwa. Zapewniam, że czekają na panią odpowiednie gratyfikacje… być może nie tylko finansowe.

– Dziękuję – szepnęła, spuszczając skromnie głowę. Czuła się podle, ale on o tym nie wiedział.

– No cóż, jest pani jednak kobietą – nie wiedziała, do czego zmierza. – Piękną i mądrą kobietą – poprawił się – a niestety wy, kobiety, jesteście mniej wytrzymałe na stres.

– Ale…

– Proszę mi nie przerywać – odezwał się dość surowo. – Chyba pani nie zapomniała, gdzie jest, pani Maxwell? To wojskowy instytut – dodał. – A wracając do tematu… – Monique postanowiła już nic nie mówić, ale jego ton nie wróżył niczego dobrego.

– Jest pani już zmęczona, to widać. Niech pani nie zaprzecza. – Rzeczywiście nie wyglądała zbyt dobrze, ale tylko ona wiedziała dlaczego. – Musi pani odpocząć – kontynuował Wolf. – Dziękuję pani za współpracę i za wielkie zaangażowanie. Od tej chwili jest już pani wolna.

Przeraziła się na dobre. A więc nie będzie mogła wynieść już więcej leku. Co za pech!

– Może jednak mogłabym się jeszcze na coś przydać? – zaproponowała nieśmiało, by nie dać w żaden sposób do zrozumienia, że nie na rękę jest dla niej ta decyzja.

– Jest pani wspaniała – powiedział raczej z przekąsem, niż z zachwytem Wolf i przysunął się bliżej, tak że przed oczyma miała tylko jego oczy. Ich widok napawał ją lękiem. – Proszę oddać mi swoją kartę identyfikacyjną. Idzie pani na urlop – dokończył i dając do zrozumienia, że sprawę uważa za załatwioną, wstał.

Monique sięgnęła do kieszeni. Dłonią natrafiła na woreczek z lekarstwem. Przestraszyła się. Co będzie, jeśli ją teraz skontroluje? Wyjęła kartę i położyła ją na stole.

– Dziękuję – powiedziała i aby ukryć swój strach, podała mu dłoń. – Do widzenia!

– Aha! Jeszcze jedno. Oczywiście urlop dotyczy także i pani instytutu. Proszę na razie do niego nie przychodzić. Ani do pani ulubionego NeoGeo Genetic7, aż do odwołania.

Tego się nie spodziewała. Ugięły się pod nią kolana, jednak nie mogła się zdradzić z tym, jak bardzo poruszyło ją to polecenie.

– Tak, przyda mi się odpoczynek, może nawet gdzieś wyjadę… – starała się pokazać, że i ona uważa tę decyzję za dobrą.

– Nie, na to bym nie liczył. Wciąż jest nam pani bardzo potrzebna, pani Maxwell, potrzebna NeoGeo. Proszę pozostać w domu. Niebawem skontaktujemy się z panią. No to do widzenia!

– Do widzenia – odpowiedziała, opuszczając gabinet.

Minęła salę, gdzie liczne monitory pokazywały właśnie, co działo się na ulicach NeoGeo. Przystanęła. Rozpoczęła się druga doba śmiercionośnego działania wirusa. Wszystkie media donosiły o pojawieniu się nieznanej i wyniszczającej ludzkość choroby. Podawano, że atakuje ona głównie dzieci oraz osoby starsze, osłabione. Standard – podobnie działa każdy wirus. Ku coraz większemu zdziwieniu Monique donoszono o coraz częstszych przypadkach zakażeń zdrowych, dorosłych osób. Pokazywano przepełnione szpitale, pędzące na sygnale karetki, rozpacz ludzi. Niektóre stacje nie zawahały się nawet, aby transmitować na żywo proces umierania. Oferowały to swoim spragnionym sensacji odbiorcom. Liczyła się przecież oglądalność.

Monique wiedziała, że to tylko częściowa prawda. Wirus atakuje tylko dzieci do szóstego roku życia, w dodatku poczęte w naturalny, biologiczny sposób. Czyżby było coś, o czym i ona nie wiedziała? Dlaczego do liczby ofiar media dołączają także dorosłych?

W zasadzie to pytanie do jej męża. Pracował w instytucji, która powinna była wyłapać tę nieprawdziwą informację, chyba że NeoGeo Publicity Controling w dopuszczeniu do tej dezinformacji miało jakiś cel. Może ona sama go wkrótce odgadnie. Na razie jednak musi zachować milczenie.

W mediach przekazywano, iż z całego świata nadchodzą liczne kondolencje dla obywateli NeoGeo i zapewnienia o pomocy. Wszystkie instytucje naukowo-medyczne postawione zostały w stan najwyższej gotowości. Pracowały non stop, by jak najszybciej wykryć źródło nieznanej epidemii zbierającej żniwo na razie tylko w obrębie NeoGeo. Niektóre stacje telewizyjne donosiły czasem o śmierci kogoś spoza unii. Uspokajając podawały jednak, że albo był to przyjezdny, albo zmarł na całkiem inną chorobę, która tylko w pierwszych objawach była podobna do zarażenia wirusem. Niemniej jednak dla bezpieczeństwa zamknięto wszystkie granice. Wstrzymano eksport i import. Cały świat zamarł w wyczekiwaniu.

Monique wiedziała, że to bezpodstawna panika. Znała dokładnie czas i zasięg działania wirusa. Ap 36 żył tylko trzy dni i ginął bezpowrotnie. Nie mutował i nie zachowywał form przetrwalnikowych. Wiedziała też, że nie ma najmniejszej obawy, by mógł spowodować podobny efekt poza NeoGeo, gdyż tylko te tereny były nim zakażone. Jeśli nawet by się przedostał poza granice, byłyby to pojedyncze zakażenia. Jednak media informowały inaczej. Prawdopodobnie celowo wywoływały wizję pandemii.

– Pani Maxwell, pani jeszcze tutaj? – Nie zauważyła, że Wolf wszedł do sali.

– Już idę… Panie generale, dlaczego nie podaje się do wiadomości, że wirus atakuje tylko naturalne8 dzieci? – zadała nieopatrznie pytanie. Pożałowała, ale było już za późno.

– Rzeczywiście jest pani przemęczona, pani Maxwell – odpowiedział surowo.

Monique wiedziała, że ta nieostrożność może kosztować ją życie. W dodatku, te przemycane tabletki.

– Źle mnie pan zrozumiał, generale. Chciałam przez to powiedzieć, że tak może byłoby lepiej – zapętliła się jeszcze bardziej. Tylko cud mógł ją teraz uratować.

– Pani nie jest od tego, aby mi cokolwiek sugerować. Czy mam pani przypomnieć protokół?

Nie musiał. Znała go dobrze. Robić, co do niej należy. Przestrzegać klauzuli tajności. Postępowanie przeciwne równało się wydaniu na siebie wyroku śmierci.

– O jak to dobrze, że panią tu widzę – odezwał się inny znajomy głos. – Chciałem osobiście pani podziękować. – To Anzelm Kruger, przewodniczący Rady NeoGeo. Jego flirciarskie maniery były powszechnie znane. Postanowiła je teraz wykorzystać dla ratowania sytuacji.

– Wspaniała robota, czyż nie, generale? – zwrócił się do Wolfa.

– Ależ tak. Pani Maxwell jest nieoceniona, choć nieco przepracowana – dodał ciszej, badawczo wlepiając w nią mrożący krew w żyłach wzrok. – Właśnie wysłałem ją na urlop.

– Jaka szkoda. Mam jednak nadzieję, że nie na długo?

– Ja też mam taką nadzieję. – Chciałabym się na coś przydać. Zwłaszcza teraz, kiedy NeoGeo może być wreszcie praworządna. Właśnie powiedziałam panu generałowi, że może, kiedy świat się wcześniej dowie, że wirus zabija tylko tych naturalnych, uwierzy w nasze metody, czyż nie? – zalotnie spojrzała przewodniczącemu Rady NeoGeo w oczy. Wiedziała, że miał do niej słabość.

– Ach, te kobiety! Co nie, John? – zaśmiał się Kruger. – Zawsze coś kombinują. – Droga pani Monique – ujął ją pod ramię – niech nam pani zaufa. Wiemy, co robimy.

– Nie wątpię – powiedziała i prowokacyjnie odrzuciła w tył swoje bujne, rude włosy. – Zwłaszcza jestem pełna podziwu dla pana Wolfa – miała nadzieję, że tym załagodzi choć trochę swoje niefortunne zachowanie. – Pan, panie generale, jest nieoceniony – zwróciła się do niego. – Rzeczywiście, my, kobiety mamy sto pomysłów na minutę, a pan musi to wszystko opanować, prawda?

– No, cóż. Po to tu jestem – powiedział nieco łagodniej niż poprzednio. Zdaje się, że łyknął przynętę.

– Właściwy człowiek na właściwym miejscu – dodał Kruger, puszczając ramię Monique.

– W dodatku taki troskliwy. Jeszcze raz dziękuję, panie generale, za urlop. Muszę trochę odpocząć, ale jakby co, to zawsze jestem gotowa podjąć współpracę. Do widzenia panom – powiedziała i szybkim krokiem skierowała się ku wyjściu.

– Ujmująca, co nie? – usłyszała za sobą w oddali słowa Krugera.

Dochodziła do wyjściowych bramek nieco bardziej kołysząc biodrami niż miała to w zwyczaju. Wiedziała, że zaraz ją zeskanują, ale nie bała się. Zawsze mogła wytłumaczyć się roztargnieniem. Po prostu zapomniała odłożyć tabletki. Liczyła na to, że nikomu nie przyjdzie do głowy sprawdzać ją dokładnie. I znowu nie myliła się.

Choć udało jej się wynieść antidotum, opuszczała wojskowy instytut przybita jeszcze bardziej niż przed kilkoma godzinami. Ściskała jednak w kieszeni te kilkanaście skradzionych tabletek w nadziei, że komuś pomogą. Komu? Czy w ogóle jeszcze się na coś przydadzą? Nie zastanawiała się nad tym.

Wsiadła do samochodu. Włączyła radio. Wszędzie to samo. Świat oszalał ze strachu. Władze NeoGeo oświadczyły, że panują nad sytuacją i lada dzień zostanie opracowana szczepionka. Monique przypuszczała, że stanie się to, kiedy umrze już ostatnie naturalne dziecko NeoGeo.

W NeoGeo od roku 2030 można było mieć potomstwo tylko drogą in vitro lub in vivo. W dodatku każdy powoływany do życia embrion był wynikiem inżynierii genetycznej, a nie losowego zapłodnienia. W ten sposób eliminowało się wiele groźnych chorób i jednocześnie tworzyło człowieka doskonałego. Działanie to było jak najbardziej słuszne. Gwarantowało, że w przyszłości NeoGeo stanowić będzie niezwykle silne, inteligentne społeczeństwo. Eugenika, termin mocno piętnowany w pierwszym dziesięcioleciu dwudziestego pierwszego wieku, doczekał się swojej nowoczesnej kontynuacji. Zapewniała mu to inżynieria genetyczna, poparta ustawodawstwem unijnym. Kwestia moralności odeszła do lamusa. Liczyło się przecież szczęście obywateli NeoGeo.

Monique wierzyła w słuszność tej idei. Dziwiła się więc teraz, że w mediach wciąż nie wiązano epidemii z kwestią naturalności poczęcia ofiar. Przecież dziennikarze są na pewno świadomi, że nie wszyscy dostosowali się do zakazu posiadania naturalnego potomstwa. Monique przedtem tylko przypuszczała, teraz była już całkowicie pewna: Ta informacja, a raczej dezinformacja, to celowe działanie. Kryło się za nim coś jeszcze straszniejszego niż sam wirus Ap 36. Ale co?

Oczywiście rodzice zmarłych dzieci doskonale zdawali sobie sprawę, że umierają tylko ich naturalni potomkowie. Nikt jednak nie odważył się tego publicznie powiedzieć. Naraziłby się na dotkliwą karę. Zresztą nie dopuszczono by go do głosu. A jeśli nawet, to i tak nie wyemitowano by takiej wypowiedzi.

W NeoGeo panowała prawdziwa psychoza strachu. Trudno było utrzymać porządek, choć wzmożono działania na rzecz bezpieczeństwa, a na nogi postawiono całą armię, służby cywilne, medyczne, porządkowe. Od czasu pojawienia się epidemii NeoGeo przypominało państwo policyjne. Władze ciągle informowały w mediach o postępie badań nad nieznaną epidemią, ale z drugiej strony reporterzy swoimi wiadomościami podsycali paraliżujący strach. W domach mieszkańców państwa szczęścia rozgościło się widmo śmierci.

Monique zjechała na pobocze. Zatrzymała samochód. Wyłączyła radio. Spojrzała w lusterko. Patrzyła na nią twarz dość pięknej kobiety. Nawet koszmarny sen i wyczerpujące ostatnie godziny nie zdołały zmienić miłych, łagodnych rysów. Tylko jej brązowozielone oczy były przygaszone. Dostrzegła ziejącą z nich rozpaczliwą pustkę.

– A więc tak wygląda twarz mordercy – powiedziała.

Nigdy by nie przypuszczała, że użyje takiego zwrotu w stosunku do siebie samej. No, bo co ona takiego zrobiła?

7 Instytut zajmujący się inżynierią genetyczną, którego zadaniem była kontrola materiału genetycznego zarodka ludzkiego, podległy NeoGeo Medicine Control.

8 Naturalne dziecko, czyli spłodzone i urodzone w naturalny (zgodny z naturą) sposób.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: