- promocja
- W empik go
Zagłada Wehrmachtu. Kampanie 1942 roku - ebook
Zagłada Wehrmachtu. Kampanie 1942 roku - ebook
Światowy Bestseller.
Dla Hitlera i niemieckich sił zbrojnych rok 1942, kiedy to nazbyt rozciągnięty, lecz wciąż śmiertelnie niebezpieczny Wehrmacht przestał osiągać błyskotliwe zwycięstwa i zdobywać ogromne terytoria, a zamiast tego spotykały go kolejne paty na froncie i przechodził do strategicznych odwrotów, był kluczowym punktem zwrotnym II Wojny Światowej. W tej zmieniającej spojrzenie na ów krytyczny rok książce Robert Citino pokazuje, że pojawiające się nieszczęścia niemieckiej armii były zakorzenione na równi w jej uzależnieniu od „wojny manewrowej” – próbach rozbicia wroga w wyniku „krótkich i żwawych” kampanii – jak i wadliwym kierowaniem wojną przez Hitlera.
Od przygniatających zwycięstw operacyjnych na Półwyspie Kerczeńskim i pod Charkowem w maju, po katastrofalne klęski pod El Alamein i Stalingradem, Zagłada Wehrmachtuprezentuje zaskakujące, nowe spojrzenie na ten rozstrzygający rok wojny. Opierając się na swojej cieszącej się powszechnym uznaniem krytyki książce The German Way of War, Citino pokazuje w jaki sposób kampanie 1942 roku wpasowują się w wielowiekowe prusko-niemieckie wzorce uprawiania wojny i ostatecznie przesądzają o losie ekspansjonistycznych ambicji Hitlera. Analizuje każdą główną kampanię oraz bitwę tego roku na rosyjskim i północnoafrykańskim teatrze działań, aby ocenić jak armia nastawiona na szybkie i decydujące zwycięstwa radziła sobie, gdy sprawy przyjmowały niekorzystny dla niej obrót.
Citino przedstawia poglądy niemieckich generałów na wojnę i rzuca światło na liczne możliwości, które mogły przynieść Wehrmachtowi korzystniejsze rezultaty. Ponadto przypomina o zgubnej, skrajnej agresywności niemieckich dowódców, takich jak Erwin Rommel, i przedstawia w jaki sposób niemiecki system dowodzenia, ze swoim przywiązaniem do „samodzielności dowódcy niższego szczebla”, cierpiał w uścisku władzy Hitlera oraz jego szefa Sztabu Generalnego, Franza Haldera.
Rok 1942 był czymś więcej niż punktem zwrotnym konfliktu. Oznaczał koniec bardzo starego, tradycyjnego wzorca wojowania, bowiem klasyczny „niemiecki sposób prowadzenia wojny” nie był w stanie sprostać wyzwaniom XX wieku. Znakomita praca Citino, łącząca w sobie dogłębne badania z trzymającą w napięciu narracją, dostarcza świeże i odkrywcze spojrzenie na to, jak jedne z najpotężniejszych armii w historii zaczęły się chwiać w swojej walce o dominację nad światem.
„Znakomita i wszechstronna pozycja jednego z mistrzów historii operacyjnej. Zwieńczenie czterotomowego studium na temat nowoczesnej wojny manewrowej, umacnia pozycję Citino pośród najlepszych naukowców podejmujących zagadnienie ,niemieckiego sposobu prowadzenia wojny’. Sposób w jakim przedstawił rosyjskie kampanie 1942 r. stawia jego książkę na równi z najlepszymi pracami Davida Glantza pisanymi z radzieckiej perspektywy i przywraca zarówno Stalingradowi, jaki El Alamein należny im status punktów zwrotnych wojny”. – Dennis Showalter, autor Patton i Rommel.
„Nie ma lepszej analizy niemieckich operacji w krytycznym roku 1942”. – Geoffrey P. Megargee, autor Inside Hitler’s High Command.
„Jest naturalnym, że badacz, który zarysował charakterystyczny sposób, w jaki Prusacy, a następnie Niemcy prowadzili swoje wojny, dostarcza nam oparty na pieczołowitych badaniach i błyskotliwie napisany obraz tego, jak ów sposób walki doprowadził do katastrofy w II Wojnie Światowej”. – Gerhard L. Weinberg, autor A World at Arms: A Globar History of World War II.
„Ciekawie napisane i przemyślane opracowanie naukowe, które będzie miało równie wysoką wartość zarówno dla ekspertów, jak i początkujących”. – Journal of Military History.
ROBERT M. CITINO jest profesorem historii na University of North Texas i autorem The German Way of War: From Thirty Years’ War to the Third Reich; Quest for Decisive Victory: From Stalemate to Blitzkrieg in Europe, 1899-1940; oraz Blitzkrieg to Desert Storm: The Evolution of Operational Warfare, która to książka została uhonorowana Society for Military History’s Distinguished Book Award i American Historical Association’s Paul Birdsall Prize.
Kategoria: | Historia |
Zabezpieczenie: | brak |
ISBN: | 978-83-7889-653-1 |
Rozmiar pliku: | 6,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Tak naprawdę nikt nie napisał książki w pojedynkę, a ja chciałbym wykorzystać okazję i podziękować wielu ludziom, dzięki którym moje projekty udało się urzeczywistnić. Minęło wiele lat odkąd skończyłem studia na Indiana University, nie minął jednak sentyment, z jakim wspominam naukę pod okiem moich mentorów, profesorów Barbary i Charlesa Jelavich. W pewnym sensie wszystkie moje książki są hołdem wobec edukacji otrzymanej z ich rąk. Na uznanie zasługują również moi współpracownicy. Wśród tych, z których dobroci, przyjaźni i uczonych rad przez lata z wdzięcznością korzystałem są Dennis E. Showalter (Colorado College), Geoffrey Wawro (North Texas State), Richard L. DiNardo (Marine Corps Command and Staff College) oraz ogromnie gościnny James F. Tent (University of Alabama w Birmingham). Chciałbym podziękować również Gerhardowi L. Weinbergowi (Univeristy of North Carolina) i Jamesowi S. Corumowi (U.S. Army Command and General Staff College) za ich fachowe rady w czasie prac nad rękopisem.
Specjalne podziękowania należą się również wszystkim w U.S. Army Military History Institute (MHI) w Carlisle w Pensylwanii. Zbiór znalezionych tam materiałów jest unikatowy, a w branży nie ma bardziej przyjaznego miejsca niż czytelnia MHI. Tamtejszy personel nie mógłby być już bardziej pomocny dla odwiedzającego tę instytucję badacza: Conrad Crane, dyrektor MHI, i Richard Sommers, szef personelu odpowiedzialnego za opiekę nad gośćmi, mają wszelkie powody do dumy. Chciałbym wspomnieć również archiwistę, Davida A. Keougha, który uczył mnie czegoś nowego przy każdej naszej rozmowie, a także naczelną bibliotekarkę, Louise Arnold-Friend, która, sądząc po doskonałym stanie badanych przeze mnie na miejscu materiałów, naprawdę przykłada się do swojej pracy. Muszę przyznać, że byłem jednym z wielu, którzy uważali, iż nie uda się zastąpić starego MHI, lecz pierwszych pięć minut w nowym rozwiało wszelką luddyjską nostalgię, którą mógłbym w sobie pielęgnować.
Bliżsi domu, moi współpracownicy z Eastern Michigan University, dali mi w ciągu minionych dwóch lat tak wiele, że nie mogę mieć nadziei, iż kiedykolwiek uda mi się im odwdzięczyć. Na szczególne podziękowania zasługują James Holoka, Stephen Mucher, Ronald Delph i Mark Higbee. Oczywiście wyrazy wdzięczności należą się również mojej rodzinie – mojej cudownej żonie Robercie oraz moim córkom Allison, Laurze i Emily – trudno znaleźć słowa, którymi można podziękować za całą waszą miłość.WSTĘP
Spróbujmy wyobrazić sobie przez chwilę pewną dramatyczną scenę z kart historii niemieckich wojen. Jest sądny dla niemieckiej armii rok 1942:
„Niesamowite”, mruknął do siebie, „absolutnie przytłaczające”. Marszałek Fedor von Bock stał w swoim umieszczonym na wzgórzu punkcie obserwacyjnym, tuż na południowy wschód od Łozowej i z niedowierzaniem kręcił głową. Rozpościerał się przed nim widok, jaki niewielu generałów w historii miało zaszczyt oglądać: cała wroga armia otoczona w niewielkim, odległym o zaledwie kilka kilometrów kotle. Kierował swoją lornetkę to tu to tam, przebiegając wzrokiem we wszystkie strony. Cały rejon nie mógł mieć więcej niż 3,5 km szerokości ze wschodu na zachód i około 15 km z północy na południe, a kotłowało się niemal na każdym jego centymetrze. Ściśnięte formacje szarobrązowej piechoty, kolumny czołgów tak gęste, że prawdopodobnie można by przejść z jednego pojazdu do drugiego nie dotykając ziemi, działa wszelkiego rodzaju i rozmaitych kalibrów – wszystko przemieszane, błąkające się w różne strony bez widocznego planu czy celu. Ponad tą zbieraniną grzmiały setki samolotów szturmowych Luftwaffe, chłopców Richthofena: bombardujących, strzelających i zaganiających wojska wroga sztukasów, 109-tek i Ju-88 niczym pies pasterski trzodę. Biorąc na cel tak wielką ilość ludzi i czołgów, dział oraz koni stłoczonych na tak niewielkiej przestrzeni, nie mogły chybić. Pomyślał, że pilotom zapewne aż ślinka cieknie, zresztą ich strzelcom pewnie też. Obserwując ową scenę mógł dostrzec artylerię z każdej strony ostrzeliwującą bezbronną, wymieszaną masę u jego stóp. Wszędzie widział eksplozje; każdy metr kwadratowy trząsł się w oparach dymu i ognia.
Pomyślał o określeniu, które poznał wiele lat wcześniej, jeszcze jako kadet w Akademii Wojskowej: Kesselschlacht – „bitwie w kotle”. Był to termin doskonale opisujący to, co działo się na jego oczach: cała wroga armia była właśnie gotowana żywcem. Przypomniał sobie jak studiował kampanie Wielkiego Elektora, Fryderyka Wielkiego, Blüchera i Moltkego. Wszyscy oni byli ryzykantami swoich czasów: śmiałe manewry, odważne ataki z flanki i z tyłu, oskrzydlenia. Przypomniał sobie jeszcze jedno słowo: Vernichtungsschlacht – „bitwa na wyniszczenie”.
Na polach śmierci poniżej doszło do potężnej eksplozji. Bock nie mógł o tym wiedzieć, lecz 250-kilogramowa bomba zrzucona przez sztukasa trafiła właśnie w sowiecki transport z amunicją. Detonacje – zarówno pierwotna, jak i wtórne – zabiły lub raniły ponad 300 żołnierzy. Czy to ich krzyki słyszał? Koni? Ludzi? Bez znaczenia. Powrócił do swoich rozmyślań. Ponownie pomyślał o odległych w czasie zajęciach i o opasłych książkach w czerwonych oprawkach. Nosiły tytuły Der Schlachterflog – „powodzenie w bitwie”. Zawierały opisy bitew oraz kampanii wszystkich wielkich niemieckich dowódców i były obowiązkowymi lekturami na pierwszorocznych kursach. Wielki dowódca kawalerii Seydlitz siecze kolumny marszowe nieszczęsnej francuskiej armii pod Rossbach i niszczy ją w przeciągu godziny. Yorck przekracza Łabę w Wartenburgu i wychodzi na tyły armii napoleońskiej, manewr który zamknął cesarza w pułapce i doprowadził do jego porażki pod Lipskiem. Czyż król nie nadał mu po tym wyczynie nowego tytułu? Tak, przypomina sobie po namyśle, „Yorck von Wartenburg”. Najlepszy ze wszystkich, elegancki manewr Moltkego pod Sadową, kiedy to ze spokojem ryzykował zniszczenie jednej armii, czekając aż druga runie na flankę Austriaków. Bock dawno temu zapamiętał szczegóły wszystkich tych bitew, mógł wyrecytować skład sił walczących stron, wciąż potrafiłby rozpisać przebieg każdej z nich na tablicy, posiłkując się jedynie własną pamięcią.
Miał 61 lat, lecz ponownie czuł się młody. Nagle zdał sobie sprawę, że żadna z tych nieśmiertelnych bitew nie mogła nawet rywalizować z tym co dzieje się przed jego oczami w tym właśnie momencie. Jeżeli chodzi o łatwość, szybkość oraz jego decydujący charakter, mogło to być największe zwycięstwo w historii niemieckiej armii. „Będą musieli dodać kolejne nazwisko do tej listy”, uśmiechnął się pod nosem. Może nawet dorobi się tytułu, jak stary Yorck. Zaśmiał się ponownie i wycedził słowa: „Fedor von Bock und Charkiw”.
U stóp marszałka von Bocka konała nieprzyjacielska armia.
Powyższa scena może wydawać się nieco dziwna. Jeżeli rok 1942 kojarzy się z czymkolwiek świadomemu badaczowi II Wojny Światowej, to raczej z punktem zwrotnym wojny¹, rokiem El Alamein i Stalingradu (a na Pacyfiku rokiem Guadalcanal i Midway), zmianą nurtu – „huśtawką losu”, by użyć pamiętnego zwrotu Winstona Churchilla². Był to rok, w którym niemiecka armia (Wehrmacht) skonała, a wraz z sobą zabrała do grobu niemieckie sny o podbojach. Lecz był to także rok, który rozpoczął się od przynajmniej pięciu największych zwycięstw w długiej historii niemieckich sił zbrojnych: pod Kerczem, Charkowem i Sewastopolem w Związku Radzieckim oraz pod Gazalą i Tobrukiem w Afryce Północnej. W tych miejscach Wehrmacht zapisał nowy rozdział w swoim już i tak imponującym „curriculum vitae” sukcesów na polach bitew.
Na poziomie strategicznym sprawy przyjęły dla Niemiec zły obrót w grudniu 1941 r. Niemcy, toczące już konflikt z Wielką Brytanią, który w mało zdecydowano sposób starały się zakończyć latem i jesienią 1940 r., od tego czasu jedynie zwiększyły grono swoich nieprzyjaciół. W czerwcu 1941 r., gdy Wielka Brytania nadal nie została rzucona na kolana, rozpoczęły Operację Barbarossa, czyli inwazję na Związek Radziecki. W pierwszych tygodniach kampanii Wehrmacht miażdżył jedną sowiecką armię po drugiej: pod Białymstokiem, pod Mińskiem, Smoleńskiem, a zwłaszcza pod Kijowem. Gdy lato przeszło w jesień, Barbarossa przemieniła się w Operację Taifun, natarcie na Moskwę. W grudniu, gdy Armia Czerwona wyprowadziła wielką kontrofensywę, która odrzuciła cokolwiek zmieszanych Niemców, mieli oni sowiecką stolicę w zasięgu wzroku. Nazajutrz Japończycy zbombardowali Pearl Harbor, a niemiecki Führer, Adolf Hitler, zdecydował się dołączyć do nich w wojnie przeciw Ameryce. W połowie roku Niemcy były w stanie wojny z osamotnioną Wielką Brytanią. Teraz, zaledwie sześć miesięcy później, mierzyli się z ogromnym i zasobnym wrogim sojuszem, który Churchill, kłaniając się swojemu wielkiemu przodkowi księciu Marlborough, nazwał „Wielką Koalicją”³.
Wielka Koalicja kontrolowała większość światowych zasobów. Składała się z dominującej potęgi morskiej i kolonialnej (Wielkiej Brytanii), największego mocarstwa lądowego (Związku Radzieckiego) oraz światowego giganta finansowego i przemysłowego (Stanów Zjednoczonych) – miała znacznie więcej potencjalnej siły, niż było potrzeba, aby zniszczyć Niemcy. Niemniej okazało się, że ujarzmienie tej dominującej potęgi nie jest łatwe. Zwłaszcza Stany Zjednoczone przystąpiły do wojny mając jedynie ogólne pojęcie, jak zamierzają ją prowadzić. Dla wszystkich zainteresowanych musiało być oczywistym, że istniała ogromna różnica pomiędzy posiadaniem potencjału do pobicia Niemców, a rzeczywistym pokonaniem niemieckiej armii na polu bitwy.
ZAGADNIENIE: NIEMIECKI SPOSÓB PROWADZENIA WOJNY
Dokonanie tego wyczynu miało okazać się trudniejsze, niż ktokolwiek mógł sobie wyobrazić. Jeżeli na świecie istniała jakaś armia przywykła do walki z pozycji materialnej słabości, to była nią właśnie armia niemiecka. Od początków istnienia państwa niemieckiego ewoluowała unikatowa kultura wojskowa, niemiecki sposób prowadzenia wojny. Narodziła się w królestwie Prus. Począwszy od XVII w. i Fryderyka Wilhelma, Wielkiego Elektora, władcy Prus zdawali sobie sprawę, że ich niewielkie, stosunkowo ubogie państwo położone na peryferiach Europy musi toczyć wojny kurtz und vives (krótkie i żwawe)⁴. Wciśnięte w ciasny punkt w środku Europy, otoczone przez państwa zdecydowanie dominujące jeżeli chodzi o siłę ludzką oraz zasoby, Prusy nie mogły wygrać długiej, przewlekłej wojny na wyczerpanie. Od samego początku problemem pruskiej wojskowości było znalezienie sposobu toczenia krótkich, gwałtownych wojen, kończących się rozstrzygającym zwycięstwem na polu bitwy. Prusy musiały rozpętać wymierzoną we wroga burzę, uderzać szybko i boleśnie.
Rozwiązaniem pruskiego problemu strategicznego było coś, co Niemcy nazywali Bewegungskrieg, „wojną manewrową”. Ten sposób prowadzenia działań zbrojnych akcentował manewr na poziomie operacyjnym. Nie chodziło jedynie o taktyczną zdolność manewrowania, czy też szybsze tempo marszów, ale o ruchliwość wielkich jednostek, jak dywizje, korpusy i armie. Dowódcy pruscy, a także ich późniejsi niemieccy spadkobiercy, starali się manewrować owymi formacjami tak, by mogli zadać głównym siłom wrogiej armii mocny, nawet całkowicie niszczący cios, najszybciej jak to możliwe. Mógł składać się z zaskakującego uderzenia na niechronioną flankę, lub też na oba skrzydła. W kilku znanych przypadkach w rezultacie manewru całe pruskie lub niemieckie armie wychodziły na tyły nieprzyjaciela, co było scenariuszem marzeń każdego wykształconego generała. Celem było Kesselschlacht: dosłownie „bitwa w okrążeniu”, lecz bardziej szczegółowo starcie polegające na okrążeniu, które pozwoli osaczyć wrogie siły ze wszystkich stron przed ich zniszczeniem za pomocą serii koncentrycznych operacji.
Tego rodzaju energiczna i agresywna postawa operacyjna narzucała niemieckim armiom pewne wymogi: ekstremalnie wysoki poziom agresji na polu bitwy oraz korpus oficerski skłonny rozpoczynać ataki niezależnie od ryzyka, by wspomnieć jedynie o dwóch przykładach. Na przestrzeni wielu lat Niemcy przekonali się również, że prowadzenie wojny manewrowej na poziomie operacyjnym wymaga elastycznego systemu dowodzenia, pozostawiającego ogromne pole dla inicjatywy dowódców niższych szczebli. Dzisiaj powszechnie określa się ten system dowodzenia mianem Auftragstaktik (taktyka zadań): wyższy dowódca określa ogólne zadanie (Auftrag), a sposób jego wykonania pozostawia oficerowi znajdującemu się „na miejscu”. Jednak bardziej ściśle można mówić, zresztą tak jak czynili to sami Niemcy, o „samodzielności dowódcy niższego szczebla” (Selbstandigkeit der Unterführer)⁵. Zdolność dowódcy do ogarnięcia sytuacji i działania na własną rękę była czynnikiem wyrównującym szanse słabszej liczebnie armii, pozwalając jej skorzystać z okazji, które umknęłyby gdyby trzeba było czekać aż raporty i rozkazy pokonają drogę w górę i w dół łańcucha dowodzenia.
Nie zawsze sprawdzało się to w praktyce. W prusko-niemieckiej historii wojskowej roi się od dowódców niższego szczebla podejmujących przedwczesne ataki, rozpoczynających bardzo niekorzystne, wręcz dziwaczne natarcia i ogólnie rzecz biorąc, będących prawdziwym utrapieniem – przynajmniej z perspektywy ich przełożonych. Byli wśród nich ludzie pokroju generała Eduarda von Fliesa, który w czasie bitwy pod Langensalza w 1866 r. wyprowadził jeden z najbardziej bezsensownych frontalnych szturmów w historii wojen, przeciwko okopanej armii hanowerskiej, przewyższającej go liczebnie w stosunku dwa do jednego⁶; generała Karla von Steinmetza, którego zapalczywe dowodzenie 1. Armią w czasie wojny francusko-pruskiej 1870 r. nieomal pokrzyżowało całe plany operacyjne⁷; a także generała Hermanna von François, którego nieposłuszeństwo względem rozkazów prawie zrujnowało kampanię w Prusach Wschodnich z 1914 roku⁸. Choć owe wydarzenia dziś są niemal zapomniane, reprezentują aktywną, agresywną stronę niemieckiej tradycji, będącą przeciwnością bardziej przemyślanego, intelektualnego podejścia Karla Marii von Clausewitza, Alfreda Grafa von Schlieffena, czy Helmutha von Moltkego Starszego. Innymi słowy, ci agresywni dowódcy polowi mieli skłonność do stawiania siły woli dowódcy nad racjonalną ocenę celów i środków.
W rzeczy samej, choć Bewegungskrieg mógł być logiczną receptą na pruski problem strategiczny, to trudno uznać go za panaceum. Klasycznym przykładem ilustrującym jego zalety i słabości była Wojna Siedmioletnia (1756-1763). Fryderyk Wielki rozpoczął konflikt klasyczną, „frontalną” kampanią, gromadząc ogromne siły, przejmując inicjatywę strategiczną poprzez inwazję na austriackie Czechy i grzmocąc austriacką armię stojącą pod Pragą serią niezwykle agresywnych uderzeń. Niestety, w trakcie działań sponiewierał także własną armię. Gdy Austriacy wysłali armię na odsiecz Pradze, Fryderyk zaatakował także ją, pod Kolinem⁹. Być może była to jego własna wina, a być może owoc nadmiernej ambicji podległego mu dowódcy (generała, który nomen omen nazywał się von Manstein), lecz to co Fryderyk obmyślił jako uderzenie na austriackie prawe skrzydło przerodziło się we frontalny atak na dobrze przygotowanego nieprzyjaciela, który przeważał liczebnie w stosunku 50 000 do 35 000 żołnierzy. Prusacy zostali zmasakrowani i wycofali się w nieładzie.
Fryderyk znalazł się w poważnych tarapatach. Austriacy odzyskali siły, Rosjanie, choć ociężale, nacierali od wschodu, a Francuzi parli od zachodu. Uratował sytuację dzięki jednemu z najbardziej rozstrzygających zwycięstw swojej epoki. Najpierw zmiażdżył Francuzów pod Rossbach (listopad 1757 r.), gdzie kluczową rolę odegrał kolejny ambitny podwładny, dowódca kawalerii Friedrich Wilhelm von Seydlitz (podobnie jak Manstein, również dzielący nazwisko z generałem z czasów II Wojny Światowej), który faktycznie rzecz biorąc przebił się całą swoją kawalerią przez kolumny marszowe francuskiej armii¹⁰. Następnie, w grudniu, pod Lutynią, ukłon Fryderyka wobec manewru operacyjnego zaowocował tym, że cała pruska armia w dramatyczny sposób ukazała się na osi prostopadłej do słabo bronionej, austriackiej lewej flanki i zaskoczyła austriackie naczelne dowództwo. Wreszcie, w sierpniu 1758 r., Fryderyk odparł Rosjan pod Sarbinowem, w czasie morderczej i zaciekłej bitwy, podczas której wraz z całą armią obszedł rosyjskie skrzydło, by zaatakować wroga od tyłu.
Na pewien czas Fryderyk uratował się dzięki klasycznym przykładom krótkich, dynamicznych kampanii. Jednak jako że jego nieprzyjaciele odmawiali zawarcia pokoju, ogólna sytuacja pozostawała bardzo trudna. Stawiający mu czoła sojusz był potężny i dysponował znacznie większą liczbą żołnierzy, dział oraz koni. W tym momencie jego jedynym wyjściem była walka z pozycji centralnej¹¹, utrzymywanie drugorzędnych sektorów niewielkimi siłami (często dowodzonymi przez jego brata, księcia Henryka¹²) i przerzucanie armii w rejony, które wydawały się najbardziej zagrożone, aby zmusić wroga do bitwy i zgnieść jego wojska. Niemniej nawet gdy ogólnie rzecz biorąc Prusy przeszły do strategicznej defensywy, armia nadal miała być dobrze naostrzonym narzędziem ataku. Miała być gotowa do forsownych marszów, agresywnych szturmów, a następnie do kolejnych forsownych marszów. Nie była w stanie zniszczyć adwersarzy Fryderyka, pojedynczo czy też wspólnie, zamiast tego miała zadać jednemu z nich – dajmy na to Francji – tak silny cios, aby Ludwik XV uznał, że kolejna runda starcia z Fryderykiem nie jest warta pieniędzy, czasu i wysiłku, a co za tym idzie wycofał się z wojny. Dla pruskiej armii nie było to łatwe zadanie, głównie dlatego, że nieustanne ofensywy pierwszych dwóch lat wojny stępiły jej ostrze, bowiem straty w szeregach oficerów i elitarnych pułków były wyjątkowo wysokie.
Prusy prowadziły wszystkie późniejsze wojny w podobnym stylu. Rozpoczynały je od prób osiągnięcia szybkiego zwycięstwa dzięki wojnie manewrowej. Niektóre, jak kampania przeciwko Napoleonowi z października 1806 r., okazywały się koszmarnymi niewypałami. W tym przypadku pruska armia zajęła bardzo agresywne pozycje, rozciągając się na zachód i południe. Jak mogły przekonywać przykłady z czasów Fryderyka Wielkiego, był to znakomity sposób inicjowania operacji ofensywnych. Niestety, Fryderyk od dawna nie żył, jego generałowie w wielu przypadkach byli dobrze po osiemdziesiątce, a tym razem Prusacy mierzyli się z Cesarzem Francuzów i jego Wielką Armią, dwoma rozkwitającymi żywiołami. Prusy zapłaciły słoną cenę w bitwach pod Jeną i Auerstädt. Owszem, miał miejsce pewien Bewegungskrieg, niestety wszelkie Bewegung było przeprowadzone przez Francuzów¹³.
Inne pruskie kampanie swoim powodzeniem przerastały najbardziej fantastyczne sny dowódców. W roku 1866 spektakularne zwycięstwo generała Helmutha von Moltkego pod Sadową zasadniczo doprowadziło do zwycięstwa w wojnie z Austrią zaledwie osiem dni po jej wybuchu¹⁴. Główne działania podczas wojny z Francją w 1870 r. były równie krótkie. Pruskie oddziały przekroczyły francuską granicę 4 sierpnia, a dwa tygodnie później stoczyły kulminacyjną bitwę pod St. Private-Gravelotte. Większe operacje tej wojny zakończyły się gdy cała francuska armia wraz z cesarzem Napoleonem III została zamknięta w Sedanie i rozbita uderzeniem ze wszystkich stron równocześnie, co było być może najczystszym wyrazem koncepcji Kesselschlacht w historii.
Rok 1914 był ogromnym sprawdzianem pruskiej (wówczas już niemieckiej) doktryny prowadzenia wojny. Pierwsza kampania była potężną operacją, podczas której zmobilizowano i rozlokowano przynajmniej osiem armii polowych; była ona dzieckiem hrabiego Alfreda von Schlieffena, szefa sztabu generalnego do 1906 r. Podobnie jak wszyscy niemieccy dowódcy, przygotował ogólne ramy operacyjne (często niepoprawnie określane mianem Planu Schlieffena)¹⁵. Z całą pewnością nie opracował żadnych szczegółowych, czy też rygorystycznych schematów manewrów. To, jak zawsze w niemieckim sposobie prowadzenia wojny, było zadaniem dowódców znajdujących się „na miejscu”. Kampanii otwierającej wojnę na zachodzie zabrakło centymetrów do osiągnięcia rozstrzygającego sukcesu operacyjnego. Niemcy zmiażdżyli cztery z pięciu francuskich armii polowych, a tę ostatnią niemal uwięzili w Namur. Do zwycięstwa w wojnie zbliżyli się o wiele bardziej, niż historycy zwykli przyjmować, lecz ostatecznie ponieśli klęskę w bitwie nad Marną, we wrześniu 1914 r.
Niepowodzenie nad Marną było decydującym momentem I Wojny Światowej. Zarówno niemieccy oficerowie sztabowi, jaki i dowódcy czuli się jak gdyby powrócili do czasów Wojny Siedmioletniej. Mogli dostrzec wszystkie elementy składniowe przypominające tamtą sytuację. Pojawiło się to samo poczucie okrążenia przez koalicję potężnych przeciwników i to samo wrażenie, że armia nie będzie już tak potężna, jak przed „upuszczaniem krwi” owej pierwszej jesieni. Jej nowy dowódca, generał Erich von Falkenhayn, posunął się do tego, że oświadczył cesarzowi, iż armia była „stępionym ostrzem” niezdolnym do osiągnięcia jakiegokolwiek zwycięstwa w walce na wyczerpanie. Najbardziej problematyczne było zablokowanie frontu zachodniego okopami, drutem kolczastym, karabinami maszynowymi i solidnym murem wspierającej artylerii. Nie było już mowy o manewrowym Bewegungskrieg, lecz o jego dokładnym przeciwieństwie, nazywanym przez Niemców Stellungskrieg, statyczną wojną pozycyjną. Gdy obie armie zaczęły kulić się w okopach i wzajemnie obrzucać pociskami, rozpoczęła się podręcznikowa wojna na wyczerpanie. Był to konflikt, którego Niemcy w żaden sposób nie mogli wygrać.
Jednak nawet wówczas panowało przekonanie, że jedyna nadzieja Niemiec leży w zmuszeniu jednego z przeciwników do wycofania się z wojny. Choć Niemcy rzeczywiście stali się ekspertami w wojnie obronnej, odpierając niemal nieustanne ofensywy Aliantów, sami również wyprowadzali kolejne uderzenia, próbując wznowić wojnę manewrową, którą niemieccy oficerowie nadal postrzegali jako normatywną. W większości owe agresywne operacje były wymierzone w Rosjan, choć do potężnych ofensyw dochodziło także na zachodzie, zarówno w roku 1916 (przeciwko Verdun), jak i w 1918 (tak zwana Kaiserschlacht, czyli „bitwa cesarza” z wiosny). Doszło również do działań ofensywnych na dużą skalę przeciwko Rumunom w roku 1916 i przeciwko Włochom pod Caporetto w 1917. Co znamienne profesjonalna literatura niemieckiej armii po roku 1918, na przykład tygodnik Militar-Wochenblatt, poświęcała niemal tyle samo miejsca studiom nad kampanią rumuńską, klasycznemu przykładowi Bewegungskrieg, co o wiele większym kampaniom wojny okopowej na froncie zachodnim¹⁶. Owe długie cztery lata wojny w okopach wyczerpały niemiecką armię i ostatecznie doprowadziły do jej upadku, ale nie zmieniły sposobu, w jaki niemiecki korpus oficerski postrzegał operacje wojskowe.
Po tej analizie powinno być już jasne, że położenie otoczonego przez potężnych, dysponujących znaczną przewagą liczebną przeciwników Wehrmachtu po roku 1941 nie było niczym szczególnie nowym w niemieckiej historii wojskowej. Owa wojna posiadała pewne specyficzne aspekty, takie jak pełne rozmachu plany Hitlera stworzenia europejskiego i światowego imperium, jego rasizm oraz zapał do ludobójstwa, a także gotowość samego Wehrmachtu do udziału w zbrodniach jego reżimu. Niemniej na poziomie operacyjnym sprawy przebiegały „normalnie”. Wehrmacht, jego sztab oraz korpus oficerski robiły dokładnie to samo co pruska armia pod wodzą Fryderyka Wielkiego i armia kajzera dowodzona przez generałów Paula von Hindenburga i Ericha von Ludendorffa. Do samego końca wojny starał się zadać mocny cios jednemu z przeciwników – cios na tyle silny, by rozbił wrogą koalicję lub przynajmniej zademonstrował jaką cenę za zwycięstwo będą musieli zapłacić Alianci. Strategia zawiodła, lecz z pewnością miała swój udział w zniszczeniach ostatnich czterech lat wojny i do samego końca była na tyle uciążliwa, że przysporzyła brytyjskim, sowieckim i amerykańskim dowódcom wielu przedwczesnych, siwych włosów.
Pomimo że ostatecznie wyprowadzanie kolejnych ofensyw w celu zniszczenia wrogiej koalicji zawiodło, zarówno w tym czasie, jak i później nikt nie zdołał wymyślić lepszego rozwiązania niemieckiej zagadki strategicznej. Czy była to strategia umożliwiająca wygranie wojny? Z całą pewnością nie w tym przypadku. Czy była optymalna gdy przeciwko Niemcom zwrócony był cały świat? Być może tak, a być może nie. Czy zawierała w sobie postawę operacyjną zgodną z rozwijającą się przez wieki niemiecką historią wojskową oraz tradycją? Absolutnie tak.
KSIĄŻKA
W 1942 r. Wehrmacht udzielił charakterystycznej odpowiedzi na pytanie „co zrobić, gdy Blitzkrieg zawiódł?”, rozpoczynając kolejną operację tego typu. Próba pokonania Związku Radzieckiego dzięki błyskawicznej kampanii w roku 1941 zakończyła się niepowodzeniem pod Moskwą, a zima która wkrótce nadeszła była jednym z najgorszych okresów w historii niemieckiej armii. Przetrwała, lecz straciła mnóstwo żołnierzy (ponad milion) i sprzętu oraz broni, których na wiosnę nadal nie udało się uzupełnić. Na przekór małej ilości siły ludzkiej i złej sytuacji zaopatrzeniowej naczelne dowództwo – Adolf Hitler, sztaby dowództw armii i pozostałych rodzajów sił zbrojnych, a także szef sztabu generalnego, generał Franz Halder – natychmiast rozpoczęli planowanie kolejnej ofensywnej rundy walk w Związku Radzieckim. Wybrali sektor południowy, spoglądając na pola naftowe Kaukazu – strategiczny cel, którego uchwycenie zapewniłoby Niemcom paliwo potrzebne do prowadzenia wojny o niemal nieograniczonej długości i mocno oraz trwale uderzyło w sowiecki przemysł wojenny. Po drodze armia musiała uniemożliwić dostanie się do tego sektora rosyjskim posiłkom, poprzez zablokowanie lub zdobycie położonego nad rzeką Wołgą Stalingradu. Zanim owa ofensywa, ochrzczona kryptonimem Fall Blau, mogła się rozpocząć, należało przeprowadzić również pewne operacje wstępne: na przykład pozbyć się sił rosyjskich z Krymu, czy też oczyścić sporą liczbę wyszczerbionych wybrzuszeń, biegnących wzdłuż bardzo nieregularnej linii frontu¹⁷. Jak na armię, która ledwie przetrwała minioną zimę, było to niemałe wyzwanie. Ofensywa nakładała na Wehrmacht tak wielkie obciążenia, że naczelne dowództwo nie miało wyboru i musiało zdać się na duże ilości zasobów ludzkich państw sojuszniczych i satelickich: Włochów, Węgrów, a zwłaszcza Rumunów.
Choć znaczna część Wehrmachtu miała tej wiosny ruszyć na wschód, spore siły niemieckie były już związane walką z Brytyjczykami w Afryce Północnej. „Pustynia zachodnia” (jako że leżała „na zachód od Egiptu”) była bardzo niecodziennym polem działań Armii Pancernej generała Erwina Rommla. Również ona była siłą koalicyjną: w jej skład wchodziły dwie niemieckie dywizje pancerne (tworzące razem Afrika Korps); niemiecka 90. Dywizja Lekka, zmotoryzowana formacja wyposażona i wyszkolona specjalnie do warunków pustynnych; oraz zlepek dywizji włoskich, z których kilka było zmotoryzowanych (na przykład dywizja pancerna Ariete), lecz większość składała się tylko z piechoty. Gdy rozpoczynał się maj, armia Rommla miała przed sobą o wiele większą i lepiej wyposażoną brytyjską 8. Armię, ukrytą za silną pozycją obronną, rozciągającą się w głąb pustyni na południe od Gazali. Zagadnienia operacyjne wojny na pustyni były na wiele sposobów wyjątkowe, lecz pewne rzeczy pozostały niezmienne. W tym samym czasie gdy Wehrmacht wyruszał, aby zaatakować znacznie liczniejszego i bardziej zasobnego przeciwnika w ramach Fall Blau, także Rommel reagował na położenie, w którym się znalazł – stawienie czoła przewyższającemu go liczebnie, okopanemu nieprzyjacielowi – wykonując charakterystyczne posunięcie: wyprowadzając ofensywę pod Gazalą, Operację Theseus, która miała stać się apogeum jego kariery.
„Zagłada Wehrmachtu” jest pomyślana jako kontynuacja mojej poprzedniej książki – „The German Way of War: From the Thirty Years’ War to the Third Reich”. Podczas gdy starsza z nich obejmuje 300 lat historii wojskowości, ta analizuje mniej więcej siedem miesięcy operacji niemieckiej armii, począwszy od decyzji o rozpoczęciu Fall Blau i Operacji Theseus, a skończywszy na zniszczeniu Armii Pancernej pod El Alamein i okrążeniu 6. Armii pod Stalingradem. Zawiera szczegółowy opis niemieckich operacji wojskowych na wszystkich teatrach działań w czasie tych sądnych miesięcy, zarówno na wschodzie, jak i w Afryce Północnej. Rozpoczynając od przeglądu kampanii 1941 r. na Bałkanach i w Związku Radzieckim, następnie zwrócimy się ku wznowionym walkom na wschodzie, których rozpoczęcie Niemcy nazywają „drugą kampanią”¹⁸. Działania rozpoczną się na niemal odizolowanym półwyspie znanym jako Krym, gdzie gen. Erich von Manstein napisze kolejny rozdział w księdze swoich osiągnięć, najpierw niszcząc sowieckie armie we wschodnim Krymie, w ramach wysoce manewrowej kampanii kerczeńskiej – rozstrzygającego i nieprawdopodobnego zwycięstwa, które dziś jest niemal zapomniane, a następnie wyprowadzając zakończony powodzeniem, choć krwawy szturm na wówczas najsilniejszą twierdzę na świecie – Sewastopol.
Stamtąd przeniesiemy się na północ. Operacja Fridericus była jedną z ofensyw wstępnych, której zadaniem było uregulowanie linii frontu na wschodzie przed rozpoczęciem Fall Blau. Skierowana na ostre wybrzuszenie wbijające się w niemieckie linie pomiędzy utrzymywanym przez Niemców Charkowem, a bronionym przez Rosjan Izium (wybrzuszenie iziumskie) ofensywa już miała się rozpocząć, gdy stało się coś niezwykłego. Armia Czerwona wyprowadziła swoją ofensywę, tym razem właśnie z wybrzuszenia iziumskiego w kierunku Charkowa. Prowadził ją nowy rodzaj sowieckich sił, opierający się na czołgach i jeszcze większej ilości czołgów, znacząco odmienny od hord piechoty, których Niemcy oczekiwali po doświadczeniach 1941 r. Starcie sił pancernych miało być jednym z większych, do których doszło do tej pory w czasie wojny, a jego wynik okaże się jednym z bardziej doniosłych, wyniszczających zwycięstw w historii niemieckiej armii.
Zaledwie kilka tygodni po decydujących zwycięstwach pod Kerczem i Charkowem, Rommel rozpocznie swoją wielką ofensywę pod Gazalą. Sytuacja wydawała się wyjątkowo niesprzyjająca działaniom ofensywnym. Zasoby siły ludzkiej, liczba czołgów oraz dział, nieodłączna przewaga towarzysząca obrońcom – wszystkie te kluczowe czynniki zdecydowanie przechylały szalę na korzyść Brytyjczyków. Jednak Armia Pancerna również posiadała swoje atuty: nie tylko sprawnego generała, ale także sposób prowadzenia wojny, który wymagał inicjatywy na poziomie operacyjnym, który drwił ze „zwykłego zwycięstwa”, faworyzując zwycięstwo wyniszczające. Rommel miał proste rozwiązanie sytuacji pod Gazalą: przeprowadzić całą swoją zmechanizowaną armię w mrokach nocy przez pozbawioną wszelkich punktów orientacyjnych pustynię wokół flanki przeciwnika. Gdy Brytyjczycy się obudzili, zrozumieli że ich poranna herbatka tym razem nie jest najważniejsza: na tyłach swojej pieczołowicie przygotowanej linii obronnej odkryli całą armię pancerną. W ostatecznym rozrachunku 8. Armia poszła w rozsypkę, Rommel zdobył twierdzę w Tobruku, która wymknęła się z jego rąk w roku poprzednim, a Armia Pancerna znalazła się w Egipcie, prąc ku Aleksandrii, Nilowi oraz Kanałowi Sueskiemu.
To był niesamowity maj, lecz każdy w kręgach planistycznych Wehrmachtu wiedział, że główne rozstrzygnięcia mają dopiero nadejść. Fall Blau rozpoczął się dobrze, lecz skończył źle i był miniaturową wersją niemieckich operacji w obu wojnach światowych. W początkowe uderzenia zaangażowanych było przynajmniej pięć niemieckich armii (a wraz z nimi trzy, a następnie cztery armie z państw satelickich). Był to kompleksowy plan, nad którym zarówno Hitler, jak i Halder chcieli utrzymać pewną kontrolę. Przede wszystkim pragnęli uniknąć chaosu operacyjnego, jaki pojawił się w czasie natarcia na Moskwę poprzedniej jesieni i był czynnikiem, który odegrał sporą rolę w niemieckiej klęsce.
Sukces otwierającego uderzenia wydawał się przyznawać im rację. Niemieckie siły przebiły się przez rosyjskie linie w kilka dni, skierowały się na wschód ku Woroneżowi, a następnie zwróciły na południe, a ich lewe skrzydło pokonało rzekę Don. Armia Czerwona wydawała się być wytrącona z równowagi. Większość jej najlepszych jednostek znajdowała się na zupełnie chybionych pozycjach, osłaniając Moskwę od południowego zachodu przed uderzeniem, które nigdy nie miało nadejść. Na drodze niemieckiej ofensywy sowieckie formacje, jedna po drugiej, po prostu przepadały. Postrzegane przez niektórych jako nowość, elastyczne podejście operacyjne ze strony sowieckiej armii, przez innych odbierane jako zwykła ucieczka, w rzeczywistości była prawdopodobnie czymś pośrodku: rozkazem do odwrotu od przełożonych, który zanim dotarł do zwykłego strzelca w polu, tracił swoje pierwotne znaczenie. W każdym razie towarzyszył temu niespotykany wcześniej chaos.
Z niemieckiej perspektywy ucieczka Rosjan, niezależnie czy planowana, czy też spontaniczna, była rozwojem wydarzeń, który zagrażał całemu operacyjnemu porządkowi Fall Blau. W dwóch wypadkach, pod Millerowem, a następnie pod Rostowem, niemieckie pancerne kleszcze zamykały się wokół, jak sądziło niemieckie naczelne dowództwo, dużych koncentracji rosyjskich sił, ale faktycznie trafiały w pustkę. Niczym przysłowiowe drzewo upadające w lesie, gdy nikt nie słyszy, Wehrmacht prowadził Kesselschlacht bez obecności nieprzyjaciela. Analiza niemieckiej reakcji na ten chybiony manewr będzie stanowić znaczną część książki. Zobaczymy bardzo niepokojący obrazek: korowód zdymisjonowanych generałów i bredzący Führer, improwizujący pośpiesznie nowe plany operacyjne, a w tle milionowa armia pędząca dalej niż kiedykolwiek wcześniej od swoich baz zaopatrzeniowych i linii komunikacyjnych. Do września uderzenie utknęło, jego dwa groty były mocno wbite w Stalingrad i Kaukaz – niezdolne do osiągnięcia swoich celów i równie niezdolne, lub też niechętne, do odwrotu. To właśnie w południowej Rosji Bewegungskrieg ugrzęznął, ustępując pola dokładnie temu rodzajowi prowadzenia działań wojennych, którego niemiecka armia przez całą swoją historię starała się unikać: Stellungskrieg. Niemal dosłownie w tym samym czasie impet wytraciła również ofensywa Rommla, on także utknął przygwożdzony przeważającymi siłami nieprzyjaciela. Na obu teatrach działań zbrojnych rezultatem będzie rozstrzygająca i katastrofalna klęska. Po swoim obiecującym początku, niemieckie ofensywy 1942 r. zrodziły parę bliźniaków: Stalingrad oraz El Alamein.
Na stronach niniejszej książki postaramy się odpowiedzieć na pewne fundamentalne pytania dotyczące Wehrmachtu. Jak siła militarna zorganizowana, uzbrojona i wyszkolona do prowadzenia ofensywnej wojny manewrowej i szybkiego zwycięstwa radzi sobie z sytuacją przyjmującą nagle niekorzystny obrót? Jak dużą część odpowiedzialności za katastrofę ponosi Hitler? Jak duża jej część spada na barki naczelnego dowództwa i dowódców polowych? W jak znacznym stopniu była ona rezultatem indywidualnych decyzji, a w jakim wynikiem bardziej bezosobowych, systemowych czynników, skomplikowanej mieszanki wojskowej kultury, tradycji i historii, które składają się na niemiecki sposób prowadzenia wojen? I w końcu, jak wiele z tego było po prostu wynikiem przypadku?
Starałem się powstrzymywać przed argumentacją, która starałaby się ukazać „w jaki sposób niemiecka armia mogła zwyciężyć pod Stalingradem”, czy też „co powinien zrobić Wehrmacht, aby wygrać wojnę”. To książka historyczna. Nie zawiera w sobie serii idealnych planów na rok 1942 – te nie miałyby dziś żadnego znaczenia; nie ma również sensu, aby była przewodnikiem po minionych doświadczeniach. Owe podejścia, wychwalające jedną decyzję jako „właściwą” i ganiące kolejną jako „błędną” z przekonaniem szesnastowiecznego reformatora rozbierającego Pismo na czynniki pierwsze¹⁹, są zasadniczo ahistoryczne (niezależnie od tego jak bardzo istotne mogą być dla szkolenia żołnierzy i oficerów). To tak jakby napisać historię Rewolucji Francuskiej, która nie mówi o niczym innym, jak o sposobach w jakie Ludwik XVI mógł uniknąć jej wybuchu. Historia operacyjna (czyli wyjaśniająca co faktycznie działo się podczas kampanii i dlaczego) jest już wystarczająco skomplikowana bez tracenia czasu na pouczanie aktorów historii, co do tego jak powinni zachować się w danym momencie²⁰.
Trzeba jednak przyznać, że są momenty, w których trudno się przed tym powstrzymać. Klasycznym przykładem jest podjęta pod koniec lipca 1942 r. decyzja Hitlera o rozdzieleniu ofensywy na dwie części i równoczesnym skierowaniu jej na Stalingrad oraz Kaukaz (Dyrektywa 45). Kolejnym była decyzja, za którą odpowiedzialność dzielą wszystkie szczeble władzy, o wysłaniu Rommla do Egiptu, w czasie gdy nie podbita Malta wciąż dusiła jego linie zaopatrzeniowe. Niemniej w obu przypadkach Niemcy znajdowali się o krok od zwycięstwa. Niewielkie odległości, czasami zaledwie setki metrów, które dzieliły Wehrmacht od jego strategicznych celów w Stalingradzie, na Kaukazie i w Afryce Północnej, powinny skłonić każdego, kto traktuje rok 1942 jako przesądzający o rozstrzygnięciu wojny do chwili refleksji.