Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Zagubiony ptak - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
21 sierpnia 2020
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Zagubiony ptak - ebook

W snach Klaudii, dwudziestodziewięcioletniej absolwentki wydziału sztuk pięknych, regularnie pojawia się stary dwór, otoczony umarłym ogrodem. Dziewczyna nie przywiązuje większej wagi do tych iluzorycznych wizji aż do dnia, w którym zobaczy ów dwór na jawie. Zaintrygowana, postanawia wszcząć prywatne śledztwo na temat jego przeszłości. Badając historię tego opuszczonego i nieprzyjaznego miejsca, zanurza się w głąb innej historii, znacznie mroczniejszej, która powiedzie ją do odkrycia szokującej prawdy o najbliższych jej osobach i o sobie samej.

Kategoria: Sensacja
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7779-622-1
Rozmiar pliku: 1,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Sen

Niebo zasnuły ciężkie, burzowe chmury. Cień zaległ na trawie, pokrywając drobne białe kwiatki brudną szarością. Olbrzymie sosny trzęsły się pod naporem silnego wiatru, niczym pokutujące zakonnice, korzące się pod ciężarem swoich grzechów. Wokół nie było nikogo; wietrzną ciszę wypełniały jedynie jęki koron dumnych drzew i trzask suchych liści pod stopami. Szła szybko, nieżyczliwe gałęzie pokutnic raz po raz wymierzały jej ciosy w twarz i ramiona. Oddech zdawał się ciążyć niczym kamień u szyi. Gdzieś niedaleko zagrzmiało. Była wyczerpana, a mimo to biegła coraz szybciej, depcząc niemiłosiernie zeschłe liście. Piskliwe, duszące jęki umarłych odbijały się echem w jej głowie. Wybiegła na pustą przestrzeń i w tym momencie piorun, który przeszył ciężkie szare niebo, rozdzierając je na pół, na moment ją oślepił. W jego blasku dostrzegła zarys budowli – wielkiej, majestatycznej i całkowicie czarnej.

Dom. Ponura bryła ukształtowana z cegieł, zaprawy i cieni. Las drzew, tańczących wokoło, śmiejących się szyderczo bezgłośnym echem. Żelazna brama, o którą uderzały bezlitośnie mokre gałęzie. Późna jesień i ołowiane niebo. Błyskawice. Dom.

Wszystko zniknęło.

* * *

Niedomknięte okno stukało w okiennicę. Było wpół do czwartej nad ranem. Albo w nocy, zależnie od punktu widzenia. Klaudia wstała i pośpiesznie przymknęła niesforne szyby, po czym zapaliła lampkę. Dzisiaj już nie zaśnie. Wiedziała o tym, działo się tak zawsze, gdy pojawiał się ten sen. Była tym rozzłoszczona. Ostatnio niezwykle łatwo wpadała w irytację, zwłaszcza po nagłym przebudzeniu, gdy na zewnątrz wciąż panował mrok, a pokój przenikało przeraźliwe zimno. Który to już raz? Od kilku miesięcy nocami nawiedzała ją wizja dworu z ogrodem. Ogromnego, przypominającego raczej pałac niż dom prywatny. Często śniła, iż biegnie w jego kierunku, tak jak tej nocy. Czasami padał deszcz, czasem niebo nad nim zasnuwała jedynie gruba warstwa chmur. Zawsze jednak było ponuro i zimno. I zawsze była to jesień. Niejednokrotnie podchodziła tylko do bramy, przybliżała twarz do zimnych prętów i obserwowała budynek, niemal całkowicie zasłonięty ścianą drzew. Zawsze budził w niej dziwne uczucie lęku i ekscytacji, pomieszanych z tęsknotą. Za czym?

Nie wiedziała. Dotychczas się nad tym nie zastanawiała. Sny pojawiały się co kilka tygodni, ale w świetle dnia ich wspomnienie rozpływało się w natłoku obowiązków i strumieniu zwanego przez niektórych mądrych ludzi codziennością. Teraz jednak nawiedzał ją z większą częstotliwością, sny były też dłuższe i nie dawały o sobie tak szybko zapomnieć. Klaudia otrząsnęła się z zamyślenia i roztarła zziębnięte dłonie. Przesiedziała na parapecie przynajmniej pół godziny. Podeszła do kaloryfera i odkręciła zawór na maksimum. Wyobrażała sobie przy tym, iż rozpala ogień w kominku. Wesoło buzujący ogień, którego ciepły blask rozświetliłby nawet najsmutniejsze pomieszczenie. Bardzo chciałaby mieć swój kominek. I własny dom. Ten rodzinny, znajdujący się cztery kilometry od jej mieszkania, opuściła trzy lata temu. Bardzo kochała tamto miejsce – schludny biały domek pomiędzy dziesiątkami jemu podobnych. W nim czuła przywiązanie i miłość, a jednak podjęła decyzję, by zamieszkać sama. W tamtym domu czuła się zbyt dobrze, jakby tkwiła w niekończącym się paśmie niedziel i wakacji, a tymczasem potrzebowała tej wewnętrznej presji i samokontroli, aby nie rozleniwić się na dobre. We własnym mieszkaniu sprzątała, prała, prasowała, robiła zakupy, gotowała i zmywała – kompleksowy zestaw obowiązków domowych, podczas gdy w rodzinnym gnieździe jej aktywność ograniczała się do odwiedzania sklepów i zajadania posiłków. Matka, osoba surowa i niezwykle skrupulatna, lubiła mieć swój mały świat zorganizowany według własnego porządku, do którego nikt nie miał prawa wprowadzania zmian. Klaudia mogła jej co najwyżej pomagać w zmywaniu lub sprzątaniu, zawsze jednak stosując się ściśle do rad i wskazówek, niczego nie robiąc na własną rękę, a tym bardziej nie wprowadzając jakichkolwiek innowacji. Maria, kochająca córkę ponad wszystko, najchętniej widziała ją oddającą się nauce i rozrywkom, z dala od codziennych obowiązków. Klaudia odwiedzała ją co tydzień, spędzając trzy rozkoszne wieczory pod rodzinnym dachem. Traktowała je jako święto, prawdziwe wakacje – tym bardziej zasłużone, iż poprzedzone pięcioma dniami wypełnionymi pracą. Chociaż od jakiegoś czasu w tę baśniową sielankę zaczął wkradać się pewien cień.

Odkąd rodzinny krąg się zmniejszył, Klaudia jeszcze mocniej doceniała ciepło małego domku, przycupniętego w cieniu starych klonów. Przed trzema laty zmarł brat matki. Wujek Robert. Opanowany, cichy i życzliwy człowiek, który całe życie poświęcił pracy na roli. Nigdy się nie ożenił, mieszkał wraz z siostrą w ich rodzinnym gnieździe, wypełniając go spokojem i dobrym humorem. Klaudia bardzo go kochała. Zastępował jej ojca, którego nigdy nie poznała, bowiem zmarł tuż przed jej narodzinami. Razem z Robertem spędzali długie godziny, spacerując podmiejskimi drogami, łowiąc ryby w stawie lub opowiadając sobie treści przeczytanych książek czy obejrzanych filmów. Wujek był oczytanym, inteligentnym człowiekiem i chociaż nie posiadał formalnego wykształcenia, znał się na wielu rzeczach. To on zauważył u jedenastoletniej Klaudii talent malarski i to on upierał się przy wynajęciu dla niej prywatnej nauczycielki rysunku, wbrew wyraźnemu niezadowoleniu siostry. Maria początkowo niechętnym okiem spoglądała na artystyczne zapędy córki i chociaż z czasem przekonała się, iż Bóg obdarzył Klaudię talentem, któremu nie można pozwolić zwiędnąć i zmarnieć w bezczynności, nigdy nie wyzbyła się cichej wrogości wobec tego, co dziewczyna tworzyła. Był to niemal niezauważalny błysk w oku, minimalne drgnięcie skrzydełek nosa, leciutki grymas ust. Klaudii nie udało się odkryć przyczyny tej niechęci, którą wyczuwała zawsze, pomimo pozornych zachwytów i pochwał ze strony matki. Wujek Robert wprost przeciwnie – szczerze cieszył się z sukcesów siostrzenicy, kibicując jej kolejnym osiągnięciom – ukończenia liceum plastycznego, następnie Akademii Sztuk Pięknych i wreszcie zdobycia posady w galerii sztuki. Zawsze powtarzał jej, że daleko zajdzie. W letnie wieczory prowadził dziewczynkę przed ganek i wskazywał gwiazdy – drobniutkie złote punkciki na mapie nieskończoności. Wskazując palcem daleką gwiazdę, mówił:

– Tę osiągniesz jako następną.

Klaudia uśmiechnęła się do swoich myśli. Czajnik zaczął wypluwać z siebie kłęby wrzącej pary, wyłączyła go więc i zalała torebkę z herbatą. Podczas gdy woda przenikała sztucznym aromatem i zgaszoną czerwienią, za oknem odległe wzgórza poczęły oblewać się jaskrawoczerwonymi promieniami wschodzącego słońca. Odsunęła zasłony i wpuściła życiodajne blaski do pokoju. Nie był on bardzo duży, ale jej wystarczał w zupełności. Całe jej mieszkanie składało się z tego pomieszczenia, kuchni, łazienki i korytarzyka. No i maleńkiej „pracowni”, która zapewne w innych okolicznościach spełniałaby funkcję schowka. Kawalerka mieściła się na poddaszu niedużego, nowego i całkiem eleganckiego bloku na przedmieściach. Z okien wychodzących na zachód widać było ulice, ukwiecone ogrody i fragment miejskiego parku, zaś wschodnie ukazywały łagodne wzgórza, upstrzone domkami jednorodzinnymi, za którymi rozciągały się tonące w niebieskawej mgle nieco wyższe szczyty. Bardzo lubiła ten widok i zawsze z radością zrywała się z łóżka, by obserwować przebudzenie się nowego dnia. Teraz również usiadła z kubkiem w dłoni i rozkoszowała się ciszą majowego poranka, lekkiego i soczystego niczym najsłodsza i najdelikatniejsza woń bzu.

Właściwie od jakiegoś czasu niemal zawsze budziła się bardzo wcześnie. Źle sypiała, a rano bywała zła i rozdrażniona. Zrzucała to na karb ponurej zimowej aury i ociągającej się wiosny, która tego roku nadchodziła wyjątkowo późno. Sławetne wiosenne przemęczenie jest czymś równie naturalnym jak młode listki pokrywające w marcu i kwietniu nagie dotąd drzewa. Nie ma się czym przejmować. Trzeba przeczekać.

Na śniadanie zjadła tosty. Pracę zaczynała o dziewiątej, miała więc jeszcze sporo czasu. Wykorzystała go na dokończenie jednego z rysunków, które zamówiło u niej wydawnictwo zajmujące się publikacjami bajek i baśni dla dzieci. Ilustracja miała przedstawiać Alicję w Krainie Czarów biegnącą za królikiem. Klaudia zawsze uważała, iż moment pościgu jest kluczowy dla tej opowieści, dlatego niezmiernie długo trudziła się nad oddaniem emocji, jakie towarzyszyły Alicji w jego trakcie. Przygryzła wargę, spoglądając na swoje dzieło.

„Mniej więcej” – pomyślała, przechylając głowę. Niezmiernie trudno oddać pewne stany ducha, ulotne pragnienia, dziecięce fantazje, które po latach nawiedzają dorosłych niczym upiory, przypominając o zmarnowanych latach i zaprzepaszczonych marzeniach. Nie, niczego więcej nie będzie poprawiać, tak jest dobrze. Zrobiła zdjęcie rysunku i schowała go do teczki, po czym zaczęła szykować się do wyjścia.

Przeczesała szczotką gęste włosy, po czym upięła je w misterny kok, utworzony z kilku fantazyjnie zaplecionych warkoczy. Klientela galerii, zwłaszcza jej damska część, często zachwycała się wyszukanymi fryzurami Klaudii, co mile łechtało jej próżność. Włożyła cienki płaszcz, wzięła torbę i wyszła z domu. Majowy poranek był nadal chłodny, nieśmiałe słońce skąpiło rozkosznie ciepłych promieni budzącemu się do życia miastu. Galeria sztuki, w której pracował Klaudia, znajdowała się w centrum, blisko rynku, tak aby zwiedzający łatwo mogli do niej trafić. Dodatkową wskazówką była wielka tablica, stojąca kilka metrów przed wejściem, naprowadzająca turystów we właściwe miejsce.

W galerii sprzedawano obrazy najbardziej topowych artystów z Polski i zagranicy, a także kopie słynnych dzieł, dzięki czemu na kupujących z każdego kąta spoglądał dumny Poniatowski, zamyślony Stańczyk lub błagająca Żydówka handlująca pomarańczami. Galeria posiadała też na stanie złocone ramy, zabytkowe zegary, kunsztowne wazony, fikuśne świeczniki i inne bibeloty, takie jak obrazy malowane na szkle. Można było tutaj zamówić swój portret, co najczęściej czynili nowożeńcy lub rodzice dzieci pierwszokomunijnych. Minęły czasy, gdy każdy szanujący się obywatel żyjący na pewnym poziomie chciał uwieczniać się na obrazie, dlatego zamówienia dotyczyły głównie specjalnych okazji, takich właśnie jak śluby czy narodziny pierwszego potomka. Wykonywaniem portretów zajmowała się Klaudia, a w tym czasie klientów obsługiwała młoda studentka, Magda. Jednak pojawiała się ona jedynie w sezonie wakacyjnym, kiedy zwiększał się ruch związany z napływem turystów. W pozostałe pory roku galeria była niepodzielnym królestwem Klaudii. Aż do godziny piętnastej, kiedy to zmieniała ją właścicielka, panna Izabela. Pracowały na zmianę, i czasem to Klaudii udawało się spędzić w pracy jedynie trzy godziny popołudniowe, najczęściej jednak przychodziła na dziewiątą, tak aby móc zdążyć z wykonaniem wszystkich zamówień.

Na ten dzień miała w planach rozpoczęcie portretu pewnej młodej pary. Na szczęście ze zdjęcia. Nie lubiła malować ludzi z natury, drażniła ją ich niecierpliwość. Wyrzucała to sobie czasem, dochodząc do wniosku, iż w takim razie wielką artystką nie jest, gdyż te zawsze malują z natury. Jest za to zwykłym rzemieślnikiem, sprawnym i efektywnym, ale tylko rzemieślnikiem. Nie miała jednak wygórowanych ambicji i nie aspirowała do tytułu nowej Boznańskiej, malowanie ze zdjęć w zupełności jej wystarczało. Chociaż nie do końca. Najbardziej lubiła przenosić na płótno to, co podpowiadała jej wyobraźnia – fantastyczne wizje, jakich próżno szukać wokół; skłębione marzenia, nierealne kształty i żywe, soczyste kolory; baśniowe stwory, wiecznie zielone lasy skrywające mroczne tajemnice. O tak, to właśnie lubiła najbardziej. Natłok obowiązków nie pozwalał jej jednak folgować swoim upodobaniom. Oprócz pracy w galerii miała także prywatne zlecenia – ilustrowała książki, okładki płyt, kartki pocztowe i okolicznościowe. Na brak zajęć nie narzekała. Na brak czasu – owszem.

Zaparkowała samochód tam, gdzie zawsze, jednak kroki skierowała w kierunku przeciwnym do tego, jaki obierała każdego dnia. Postanowiła przed otwarciem galerii odwiedzić pobliski antykwariat i zaopatrzyć się w porządną, pełną księgę snów. Na wypadek, gdyby znowu pojawiły się tajemnicze domy i dziwne ogrody. Będzie wówczas przygotowana na ich rzetelną interpretację.

Dzwonek zadźwięczał, zwiastując antykwariuszowi nowego klienta. Klaudia rozejrzała się dookoła. Dawno tutaj nie była. Uwielbiała książki, ale miała tak mało czasu na czytanie… Jedynie o poranku lub późnym wieczorem. Będąc w domu, wypożyczała książki w pobliskiej bibliotece lub kupowała je w księgarni internetowej. Jednak, skoro antykwariat był tak blisko jej pracy, a kwestia snów wydawała się niecierpiąca zwłoki, postanowiła odwiedzić ten przybytek, nie czekając na sposobność buszowania po ulubionej stronie w sieci.

– Dzień dobry, w czym mogę pomóc? – zapytał uprzejmie malutki staruszek w wielkich okularach.

– Dzień dobry, szukam słownika… sennika.

– Sennika, ha? Na pewno? A może książkę kucharską? Te teraz najlepiej schodzą. – Wziął małą drabinkę i przesunął ją o pół metra, po czym wspiął się na samą górę. Klaudia miała wrażenie, że ten mały, zasuszony człowieczek zaraz zleci w dół, ale na szczęście nic takiego się nie stało. Gdy zszedł, odwrócił się do niej i zamrugał swoimi małymi oczkami.

– Miewa pani koszmarki?

– Można tak powiedzieć. – Koszmarkiem wydał jej się antykwariusz, z nazbyt długimi rękami i pomarszczoną twarzą. Długo grzebał między tomami, aż w końcu podał jej dwie książki.

– Mam tylko takie. Jeden jest starszy, ale ma więcej haseł. Ten drugi zaś – dodał, podnosząc egzemplarz o lśniącej okładce – całkiem nowy, wydany rok temu, ale nie ręczę za rzetelność podanych w nim informacji. Ludzie teraz rzadko robią coś dobrze…

– Wezmę oba – odparła Klaudia bez zastanowienia.

– Oho, cóż to musi być za sen! – zaśmiał się gardłowo. Odgłos wydawał się tak samo zakurzony jak półki, na których stały książki. – Koszmarek z horroru.

– To na prezent – odparła Klaudia, zirytowana, iż antykwariusz posądza ją o jakiekolwiek sny. Nie jego sprawa, po co kupuje senniki.

– To może zapakuję je w ozdobny papier, mam całkiem niedrogi…

– Dziękuję, ale poradzę sobie sama. – Uśmiechnęła się słodko i pomimo skwaszonej miny sprzedawcy, któremu najwyraźniej nie spodobało się odrzucenie jego wspaniałomyślnej oferty, zapłaciła i wyszła.

– Na dobry sen najlepsze są tabletki! – staruszek zawołał za nią, gdy już zamykała drzwi. Przez otwarte okno usłyszała jeszcze jego rechoczący śmiech. Co za oryginał! Powinni go odkurzyć, jak całe to pomieszczenie. Wyobraziła sobie, jak ssawką odkurzacza wciąga antykwariusza, wysysając z niego głupkowate poczucie humoru. Zakaszlała, archiwalny kurz drapał ją ciągle w gardle. Otworzyła galerię, zapaliła w piecyku i nastawiła wodę na kakao. Napój bogów, nieodmiennie wprawiający ją w cudowny nastrój. Nie wyobrażała sobie życia bez niego.

Gdy już aromatyczna woń gorącego kakao wypełniła pomieszczenie, Klaudia usiadła i wyjęła kupione przed półgodziną senniki. Od razu wyszukała hasła „dom”, potem „ogród”, „pałac”, „sad” i wszystkie inne, pasujące do wizji z jej snów. Wyjaśnienia wcale jej się nie spodobały.

Pusty dom symbolizuje niespełnione marzenia, brak poczucia bezpieczeństwa.

Opuszczony ogród oznacza niezaspokojone potrzeby, czekające rozczarowania.

Zaniedbany sad to przestroga, by zadbać o relacje z bliskimi.

Pusty pałac symbolizuje samotność.

Sprawdziła jeszcze „drzewo”, „burzę”, „deszcz”, „błyskawicę” i „grzmot”.

Drzewo pozbawione liści oznacza wyczerpanie fizyczne i duchowe, jest przestrogą, aby znaleźć czas na odpoczynek i regenerację.

Burza to symbol nagromadzonego napięcia emocjonalnego, silnych uczuć i złości, ale też oczyszczenia.

Błyskawica oznacza niebezpieczeństwo.

Grzmot oznacza dobre wieści.

Ulewny deszcz zwiastuje kłopoty.

Klaudia zamknęła słownik. Analiza jej snów prowadzi do wniosku, iż powinna jak najszybciej skontaktować się z psychoterapeutą. Samotność, niezaspokojone potrzeby, nagromadzona złość, brak poczucia bezpieczeństwa, wyczerpanie… I malutki grzmot w oddali, oznaczający dobre wieści. Zbyt cichy grzmot. Zbyt daleki. Klaudia odsunęła się na krześle. Mężczyzna, który miał przynieść zdjęcie ze ślubu, nie pojawiał się, na nadmiar klientów nie mogła się dziś skarżyć. Podeszła do biurka i wyjęła z szuflady kartkę bloku rysunkowego. Zaczęła szkicować dom, który od kilku miesięcy nawiedzał ją nocami. Budynki w snach nigdy nie są wyraźne, stanowią raczej rodzaj skłębionych emocji, jakie żywi wobec nich śniąca osoba. Jednak ten dom jawił się Klaudii wystarczająco wyraźnie, bez żadnych szczegółów co prawda, ale jego zarys była w stanie świetnie sobie wyobrazić. W chwili gdy kończyła szkicować ostatnie sąsiadujące z nim drzewo, w galerii pojawiła się panna Izabela. Furkocząc spódnicą, podeszła do lady niczym księżna otoczona dworem. Klaudia schowała rysunek do teczki i zaproponowała właścicielce filiżankę kawy. Ta odrzuciła ofertę, tłumacząc, iż wpadła jedynie na chwilę, by coś znaleźć. Uwijając się pomiędzy obrazami, zegarami i drewnianymi kotami o nienaturalnie wyciągniętych szyjach, przypominała raczej zjawisko niż człowieka z krwi i kości. Ubrana w niebieską suknię ze złoconym haftem, z długimi kolczykami powiewającymi przy każdym ruchu i w ogromnym kapeluszu, zmęczonym dźwiganiem stłoczonych na nim sztucznych kwiatów, zdawała się bardziej pasować do ośrodka dla psychicznie strudzonych niż do galerii sztuki. Izabela Orlińska, choć Klaudia zawsze w myślach nazywała ją „Łęcką”, bardzo starała się wyglądem świadczyć o swojej artystycznej duszy i czasem nieźle jej to wychodziło, ale bywały takie dni, gdy zapędziła się za daleko, tak jak dzisiaj. Choć było coś fascynującego w jej swobodzie, w tym, iż nie przejmowała się opinią innych i ubierała tak, jak chciała, bez względu nawet na warunki atmosferyczne. Panna Izabela miała duszę artystki i chociaż sama nie tworzyła, roztaczana przez nią aura świadczyła o tym dobitnie.

– Pomóc pani? – zapytała Klaudia.

– O nie, już znalazłam. Ten obraz trzeba jutro zawieźć do… – Tu wymieniła nazwę miejscowości. – Piotrek się rozchorował, zupełnie nie przejmując się nami – powiedziała to w taki sposób, jak gdyby choroba chłopaka obraziła ją osobiście.

Klaudia sprawdziła w Internecie, gdzie znajduje się wymieniona przez jej szefową miejscowość.

– Ale to czterysta kilometrów w obie strony!

– Czyli tylko dwieście w jedną. – Łęcka uśmiechnęła się, trzepocząc długimi rzęsami. „Zapewne doklejanymi” – pomyślała Klaudia.

– A czy nie można z tym poczekać do poniedziałku, gdy wróci Piotrek? – Chłopak załatwiał wszelkie wysyłki, rozwożąc je nawet do najdalej mieszkających klientów. Galeria nie prowadziła wysyłki pocztowej.

– Osoba, która kupiła obraz, sporo za niego zapłaciła i życzy sobie mieć go jutro. Umówiłam się z nią już kilka dni temu, ale zapomniałam powiedzieć o tym wcześniej, jakoś wypadło mi z głowy. To zamożna kobieta i wydała u nas sporo pieniędzy. Mam nadzieję, że niemało jeszcze wyda. Nie mogę jej zawieść. Trzeba dotrzymywać słowa.

„Moim kosztem” – pomyślała Klaudia. Z rezygnacją poddała się losowi i zapakowała obraz. Izabela opuściła galerię, furkocząc warstwami tiulu. W drzwiach minęła się z mężczyzną, który przyniósł swoje ślubne zdjęcie.

– To prezent dla żony – poinformował z konspiracyjnym uśmiechem. Klaudia zabrała się do pracy, co pozwoliło jej na chwilę zapomnieć o niepożądanym wyjeździe służbowym, jaki czekał ją następnego dnia.Wyjazd

Pochmurny poranek i południe ustąpiły miejsca chłodnemu, wilgotnemu popołudniu. Klaudia spakowała do samochodu szczelnie owinięty obraz, kosmetyczkę, laptopa i teczkę ze szkicami, po czym ruszyła do rodzinnego domu. Postanowiła, że skoro następnego dnia nie będzie mogła odwiedzić matki, zrobi to dzisiaj, zaś jutro z samego rana pojedzie dokonać transakcji. Gdy dotarła na miejsce, przywitało ją radosne szczekanie Wilka, psa sąsiadów, średniej wielkości mieszańca przeróżnych ras, który zawsze reagował na jej widok niekłamaną euforią. Klaudia nigdy nie miała swojego psa. Matka jej na to nie pozwalała. Teraz pogłaskała zwierzę, po czym weszła do domu, w którym unosił się smakowity zapach świeżo upieczonego ciasta.

– Klaudia! Nie dzwoniłaś, że przyjedziesz już dzisiaj – matka przywitała ją, stojąc w progu, ubrana w kwiecisty fartuch. W jej głosie nie było ani cienia zadowolenia z nieoczekiwanego pojawienia się córki.

– Postanowiłam zrobić ci małą niespodziankę. Poza tym jutro nie będzie mnie pewnie cały dzień… Muszę zawieźć obraz pewnej klientce, a ona mieszka dwieście kilometrów stąd.

– Kto?

– Kobieta, która kupiła obraz. – Klaudia bezczelnie zajrzała do piekarnika.

– Dwieście kilometrów? I ty musisz do niej pojechać? Przecież macie tego kuriera, Piotrka, czy jak mu tam. Czemu on nie zawiezie obrazu?

– Chłopak się rozchorował. Wziął zwolnienie. A Łęcka zapomniała go wcześniej uprzedzić, bo być może załatwiłby sobie jakieś zastępstwo… Przypomniała sobie o tym dopiero dzisiaj, dobrze, że nie jutro wieczorem.

– Ta kobieta kiedyś zgubi własną głowę.

– Raczej nietrudno byłoby ją potem odnaleźć. Żebyś zobaczyła, jaki miała dzisiaj kapelusz! – opowiedziała matce o stroju, w którym panna Izabela pojawiła się w galerii, podjadając jabłka obrane i pokrojone do szarlotki.

Pogawędziły przez chwilę, po czym do matki przyszła z wizytą sąsiadka. Kobiety usiadły w kuchni, zaś Klaudia w gościnnym pokoju włączyła telewizję. Na ekranie nie pokazało się nic ciekawego, więc wyjęła spakowane do torby senniki i zaczęła je przeglądać. Burza to symbol nagromadzonego napięcia emocjonalnego, silnych uczuć i złości, ale też oczyszczenia. Potem wyjęła rysunek, który wykonała rano w galerii, i przyjrzała mu się uważnie. W świetle lampy dom wydawał się bardzo odpowiadać wizji, jaka pojawiała się w jej snach.

Siedziała dość długo, przeskakując po kanałach i co jakiś czas spoglądając na szkic. Sąsiadka pożegnała się wreszcie, posyłając Klaudii życzliwy uśmiech. A gdyby tak zapytać matkę, co ona sądzi o jej snach? Przez chwilę ta myśl ją kusiła, jednak ostatecznie uznała, że nie warto. To nie był dobry pomysł. Matka z pewnością zbagatelizowałaby jej niepokoje, uznając za bzdurne. Zresztą, czy sama nie przesadza? W końcu to tylko sny, przychodzą od czasu do czasu i znikają w świetle dnia. Iluzoryczne wytwory umysłu, którego nie można zaspokoić codziennością.

Jednak nie, nikomu nie śni się bez przyczyny uporczywie jakieś jedno miejsce. I w dodatku takie, którego nigdy się nie widziało. W snach często pojawiają się miejsca, które znamy lub znaliśmy, nie zaś wyimaginowane domostwa z zapuszczonymi, przerażającymi ogrodami. Jeden taki sen można by zrzucić na karb przypadku, nawet dwa lub trzy. Ale nie kilkanaście.

Błyskawica oznacza niebezpieczeństwo.

Wyjęła z torby pamiętnik. Oprawiony w skórę gruby zeszyt, który otrzymała przed kilkoma laty od wuja Roberta. Gdy po raz drugi przyśnił jej się ten sam budynek otoczony zaniedbanym ogrodem, rozświetlony błyskawicami, zastanowiła się, czy nie byłoby rozsądnie zapisać ów sen. Od tamtej pory notowała daty, kiedy powracał, a także drobne szczegóły, które je różniły: burzę, deszcz, silny wiatr itp. Przejrzała teraz zapiski:

17 sierpnia. Wielki dom, wysokie drzewa, burza z piorunami.

20 września. Opadające z drzew liście. Ponura cisza, jak przed burzą.

12 października. Żelazna brama, pochmurne niebo, szum drzew.

8 listopada. Dom, deszcz.

19 listopada. Burza z piorunami, połamane drzewa.

Zauważyła, że sny nasilały się jesienią. Zimą było ich mniej, zaś teraz, na wiosnę, zdarzyły się zaledwie dwa razy. Czy miało to jakieś znaczenie? Ich sceneria niewątpliwie była jesienna. Nagie drzewa, deszczowa pogoda. I aura oczekiwania. Tak, w tych snach zawsze była podekscytowana, trochę przestraszona, jakby za czymś biegła, choć równocześnie obawiała się to coś dogonić. Może chciała się dostać do środka? Sen zawsze kończył się, zanim zbliżyła się do drzwi. Dom pozostawał odległy i niedostępny. Nawet gdy była blisko, zdawał się stać w oddali.

A może wyrażał jej tęsknotę za samą sobą. Nie pamiętała już dnia, w którym zrozumiała, że coś w niej jest niekompletne, jak gdyby stanowiła niedokończoną, przerwaną brutalnie w najciekawszym momencie opowieść. Ktoś już dawno przewrócił ostatnią zapisaną stronę i od tamtej pory tkwiła w głuchej przestrzeni białego papieru. Okaleczona, samotna, z tępym bólem za oczami, którego pulsowanie odbijało kolejne martwe godziny.

Od chwili, gdy uświadomiła sobie własną ułomność, pojawiła się tęsknota.

Przerzuciła kartki pamiętnika. Poza datami snów był całkiem pusty. Przez chwilę zastanawiała się, z jakiego powodu. Nieraz obiecywała sobie zapisywać ciekawsze wydarzenia ze swojego życia. Czyżby takich w ogóle nie było? Chodziła przecież na koncerty, do kina, na wystawy, spotykała się z krewnymi i koleżankami. Niezbyt często, to prawda, od czasu do czasu. Ale… nic nie wydawało się jej godnym zanotowania. Zwłaszcza od śmierci Roberta. I właśnie niedługo po niej zaczął nawiedzać ją ten dom. Może rzeczywiście ów sen świadczy o braku poczucia bezpieczeństwa i stabilizacji? Gdy żył wujek, czuła się pewniej, z uniesioną głową spoglądała w przyszłość. Gdy umarł i przysypała go sucha ziemia, jakaś pustka, nienazwany niepokój zaczęły wkradać się do jej umysłu. Być może stąd ten wielki, opuszczony pałac, ten zaniedbany park i ta szalejąca burza? Domostwo straszyło brakiem obecności człowieka, była pewna, że nikt w nim nie mieszka. Czy te sny nadal będą się pojawiać? Słyszała o ludziach dręczonych koszmarami, którzy szukali pomocy u psychiatrów i dopiero w lekach znajdowali ukojenie. Wzdrygnęła się na samą myśl o tym. Jej nie nękały koszmary. Po prostu sen, uporczywy, wciąż ten sam. Oznaczający samotność, niepewność, zagubienie. Tak, to samo odczuwała zaraz po śmierci Roberta, chociaż nie przyznawała się do tego przed samą sobą. Zadowolona z nieoczekiwanego odkrycia źródła sennych przeżyć, nałożyła płaszcz.

Ulewny deszcz zwiastuje kłopoty.

– A dokąd wybierasz się o tej porze? – Matka wychyliła się z kuchni.

– Pójdę na spacer, na cmentarz.

– Po ciemku? Bój się Boga! – Maria załamała ręce. – Nie rozumiem, skąd u ciebie ta upiorna skłonność.

Klaudia zaśmiała się. Wiele osób na samą myśl o wizycie w takim miejscu po zmroku dostawało gęsiej skórki, ale ona nie odczuwała strachu. Przed czym? Zawsze lubiła ciemność, chociaż mocno wierzyła, iż poza widzialnym, ludzkim światem istnieje jeszcze drugi, ukryty wymiar. Nie widziała jednak powodu, dla którego miałaby przed nim drżeć czy uciekać. Był on tak samo realny jak migoczące w świetle dnia tu i teraz. Jak ona sama.

– Nikomu nic złego nie zrobiłam, dlaczego więc miałabym bać się zmarłych?

Maria nie odpowiedziała, tylko znacząco pokręciła głową. Klaudia wyszła w chłodne, majowe powietrze. Wilk zauważył ją i teraz człapał tuż obok, wwąchując się w zapachy wieczornej trawy. Cmentarz był położony niedaleko, zaledwie piętnaście minut drogi spacerkiem. Otaczały go liczne domy, jeden stał nawet tuż przy cmentarnej bramie. Światła padające z okien kuchni świadczyły o życiu rodzinnym panującym o tej wieczornej godzinie. Przyjemny mrok rozświetlały uliczne lampy, ciszę zaś wypełniało poszczekiwanie psów zirytowanych zapachem Wilka i przytłumiony odgłos rozmów. Klaudia popchnęła lekko bramę i znalazła się na terenie cmentarza. Była to nieduża nekropolia, gdzie chowano ciała dusz należących do parafii św. Krzyża. Okolica, pomimo formalnej przynależności do Miasta, była w dużym stopniu wiejska, a o jej statusie świadczyły jedynie chodniki, jakimi nie mogły się poszczycić dalsze miejscowości. Odwiedziła najpierw grób ojca, a potem Roberta. Na obu położyła po wiązance zebranych po drodze polnych kwiatów. Pomodliła się nad mogiłą ojca, po czym przeszła na drugą stronę cmentarza, gdzie spoczywał Robert. Tutaj usiadła na ławeczce i zapatrzyła się w mrok. Nigdy nie czuła przywiązania czy jakiejkolwiek więzi z ojcem. Nie znała go. „To chyba naturalne – myślała – że ludziom łatwiej rozmawia się ze zmarłymi, których kochali za życia. Byli oni przez to jakby wciąż żywi, tylko pogrążeni we śnie, w przeciwieństwie do tych, których poznaliśmy jedynie ze zdjęć lub opowieści”.

Spędziła tam dobrą chwilę, pogrążona w myślach. Prosiła wujka o pomoc. Jeżeli to jego nieobecność wywołuje jej niepokój, powinien zesłać jej jakąś siłę. Jest jej to winien. Spojrzała w górę, dostrzegła jedną, samotną gwiazdę, błyszczącą nisko nad ciemnym zarysem wzgórz i uśmiechnęła się. Tej nocy, pod bezpiecznym rodzinnym dachem, nie miała żadnych snów.

* * *

Ranek nastał zimny i ponury. Klaudia ubierała się pośpiesznie w wychłodzonej sypialni, pragnąc jak najszybciej rozgrzać zdrętwiałe ciało gorącym kakao. Było bardzo wcześnie i matka jeszcze spała. Na palcach zeszła do kuchni i zagrzała mleko. Otuliwszy się szczelnie swetrem, przysiadła na krześle i pobieżnie przejrzała zostawioną na stole prasę, składającą się głównie z ofert reklamowych i magazynów poradnikowych, które nigdy jej nie interesowały. Przepisy na wyborną szarlotkę, sprawdzone sposoby na plamy po soku wiśniowym pozostawały poza orbitą jej zainteresowań, nad czym niejednokrotnie ubolewały matka i ciotki.

Właściwie cieszyła się na ten wyjazd. Od pewnego czasu jej przywiązanie do rodzinnego domu znacznie osłabło. Wyszorowana aż do bólu jasna kuchnia, ustawione z dokładnością do jednej dziesiątej milimetra książki, srebrne naczynia i fotografie. Paskudna serweta w kolorze musztardowym na samym środku ławy. Nudny widok za oknem – pomalowane na biało lub żółto niskie domki, otoczone paroma metrami kwadratowymi równo przystrzyżonego trawnika. Gdzieniegdzie drzewo lub trampolina. Nieco dalej sklep. Na ogrodzeniach rażące krzykliwymi kolorami i niewyszukanymi hasłami reklamy firm i galerii. Wąski pas chodnika po obu stronach ruchliwej drogi. Okolica dawno straciła dla Klaudii cały urok nieznanego, bajkowego świata, jaki pamiętała z dzieciństwa. Pozostała przytłaczająca swoją zwyczajnością ulica i ci sami, wiecznie śpieszący się i wiecznie spóźnieni ludzie. Nie miała tutaj przyjaciół, nawet bliższych znajomych. Sąsiedzi działali jej na nerwy, zwłaszcza kobiety, łagodnie kręcące głowami, gdy rozmowa nieoczekiwanie schodziła na jej „staropanieństwo”. Właściwie wszędzie, nie tylko tutaj, czuła się dziwnie obco i nieswojo. Wielokrotnie słyszała, jak ciotka Janka opowiadała o swojej przeprowadzce do syna, do odległej o sto kilometrów miejscowości i problemach z odnalezieniem się w nowej rzeczywistości. Tak właśnie czuła się i ona – jak gdyby wrzucono ją nagle na tę małą ulicę na obrzeżach Miasta z całkowicie innego świata. Mieszkała tutaj od urodzenia, znała wszystkich i wszystko aż do żądlącego znudzenia. A jednak – nikt nie znał jej.

A może owe myśli to jedynie wynik podłego nastroju? W nocy nie mogła zasnąć, przewracała się z boku na bok i bezsennym oddechem odmierzała kolejne, wolno płynące godziny. Przez cały dzień zanosiło się na deszcz. Kaprys próżnej i świadomej swojej wartości wiosny. Po stokroć wolałaby, aby nabrzmiałe chmury wypuściły wreszcie nieco chłodnych kropli – zdawały się takie nabrzmiałe i zmęczone. I ona szybciej zasnęłaby, kołysana do snu miarowym dźwiękiem uderzeń deszczu o szybę. Ale nie nadszedł i siedziała teraz obolała w kuchni, wpatrzona w wyszorowaną przestrzeń chłodnego pomieszczenia.

Mleko zagotowało się, zalała trzy łyżki kakao wrzącym płynem. Rozszedł się smakowity zapach. Schody na górze skrzypnęły, sygnalizując przebudzenie się pani domu i jej córka, sama nie wiedząc czemu, poczuła dziwną niechęć. Odstawiła kubek na blat i wyszła. Postanowiła nie tracić czasu, lecz wyjechać jak najprędzej. Pośpiesznie spakowała potrzebne rzeczy i wybiegła, nie żegnając się z matką.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: