Zakaz kochania - ebook
Zakaz kochania - ebook
Dla kapitan Madison Hunter, oficer korpusu medycznego, wyjazd na misję pokojową na Bliski Wschód ma być szansą na pozbieranie się po tragicznym wypadku i rozwodzie. Ale gdy w bazie wita ją Sam Lowe, również lekarz i dawny kolega ze szkoły, jej postanowienie, by trzymać się od mężczyzn z daleka, wystawione jest na ciężką próbę. Przystojny, muskularny i uroczo przekorny Sam zachowuje jednak dystans. Oboje czują, że jest między nimi chemia, ale żadne z nich nie ma odwagi, by zrobić pierwszy krok...
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-3814-4 |
Rozmiar pliku: | 786 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Kapitan Madison Hunter zeszła z pokładu samolotu transportowego Nowozelandzkich Sił Powietrznych na płytę lotniska, zadowolona, że w końcu ma grunt pod nogami. Nie przepadała za lataniem.
Chwila ulgi nie trwała długo. Rozgrzane powietrze półwyspu Synaj niemal odebrało jej oddech.
– Ożeż…!
– Lepsze to niż zima na poligonie w Waiouru – rzucił major Crooks, oficer łącznikowy, dołączając do niej.
Był już na misjach w tej części świata. Jego energia wprawiała ją w zażenowanie. Ciągle był dziarski po godzinach siedzenia między skrzyniami przewozowymi, podczas których jedyną rozrywką był poker.
– W tej chwili z przyjemnością człapałabym w śniegu lub w deszczu. – Z rozrzewnieniem pomyślała o bazie wojskowej na Wyspie Północnej, gdzie odbyła szkolenie zasadnicze. Może i była to cholerna dziura, ale…
– Tu przynajmniej buty ci nie przemokną.
– To prawda. – Mokre buty były przekleństwem Waiouru. Nigdy nie wysychały przed kolejnymi ćwiczeniami. Uśmiechnęła się, patrząc na pokrytą kurzem płytę lotniska. – Nie ma chyba dwóch bardziej różniących się miejsc. To może być nawet podniecające.
Jeżeli zniosę ten upał, dodała w myślach.
Podciągnęła trzydziestokilogramowy plecak. Próbowała rozluźnić barki, ale bezskutecznie. Po twarzy, po plecach, między piersiami ściekał jej pot. Chyba mi odbiło, kiedy się zaciągałam, pomyślała.
– Czy w kontrakcie nic nie ma o zwolnieniu z wykonywania obowiązków z powodu słońca, brudu, piachu i potu?
– Coś chyba jest na stronie trzeciej – podchwycił żart major.
– I tutaj tak jest przez cały czas?
Gorące powietrze rozmazywało zarys białych budynków koszarowych. Żołnierze niepełniący służby siedzieli w nielicznych zacienionych miejscach.
– Cały czas, i nigdy do tego nie przywykłem. Widzisz ten budynek? - Wskazał na obiekt za pokrytym pyłem placem apelowym. – Tam się mieści ośrodek medyczny.
Madison rzuciła okiem na budyneczek z wyblakłym wizerunkiem czerwonego krzyża nad drzwiami. Wyglądał gorzej niż pomieszczenia przychodni lekarskiej w Waiouru, ale lepiej, niż się spodziewała. Trzeba myśleć pozytywnie.
– Wezmę prysznic i zajrzę tam. – O ile nie zaśnie w kabinie na stojąco, pomyślała. Czuła się wyczerpana. I przypuszczalnie śmierdziała jak skunks.
W drzwiach budynku pojawił się mężczyzna. Wysoki, o szerokich barkach. Dłonie położył na biodrach i przypatrywał się idącym. Jego wzrok zatrzymał się na niej.
Sam Lowe? Ten sam Sam Lowe, w którym durzyły się wszystkie dziewczyny w liceum? Ugięły się pod nią nogi, ale nie z powodu trzydziestu kilo na plecach.
Na poważnie? Tutaj? Chłopak, którego znała, gdy mieszkali w Christchurch? Humor się jej odrobinę poprawił. Nie to, że byli zaprzyjaźnieni, ale znajoma twarz w obcym środowisku dodawała otuchy.
Przyda się, przynajmniej dopóki się tu nie zadomowi. Chyba że się pomyliła i to nie Sam.
– W porządku? – zainteresował się major.
– Jasne. Wiesz, gdzie są nasze kwatery?
– Na prawo, za kantyną.
– Dzięki. Widzimy się później. – Teraz chciała sprawdzić, czy facet, który wygląda jak Sam, to faktycznie Sam, czy tylko ma przywidzenia.
Zmrużyła oczy. Nie ma mowy o pomyłce. To ten sam chłopak, który prowadził szkolną drużynę rugby do kolejnych zwycięstw, gdy ona zagrzewała ich do boju z pobocza boiska. Szedł ku niej, a jego długie nogi pokonywały dzielącą ich przestrzeń z fenomenalną szybkością. Te same rozłożyste bary, to samo zadziorne kiwnięcie głową. Wszystko się zgadza. Ale równocześnie uświadomiła sobie, że w zasadzie nic o nim nie wie.
– Pani kapitan! – Regulaminowo tupnął nogami i przyjął postawę zasadniczą.
Wygłupia się czy co? I na dodatek szczerzy się do niej. Zawsze potrafił uśmiechem wywikłać się z trudnej sytuacji albo się gdzieś wprosić. W tym był mistrzem. Ciągle ma tupet! Ona już nie jest jednak rozpieszczoną nastolatką, zmieniła się, więc może on też?
– Sam. – Kiwnęła głową, nie znajdując słów. Znajoma twarz znajomą twarzą, ale nie lubiła niespodzianek. Zazwyczaj obracały się przeciwko niej.
– Witaj na Synaju.
Odzyskała głos:
– W głowie się nie mieści. Oboje jesteśmy w wojsku, na misji w tym samym regionie i w tej samej bazie. – Jakie na to były szanse? Praktycznie żadne. Nawet mają ten sam stopień. Zazgrzytała zębami. Jakby tego było mało, zobaczyła medyczne korpusówki na jego mundurze. – Też jesteś lekarzem.
– Czekaliśmy na ciebie. – Kiwnął głową.
– Na mnie osobiście? – Jasne, jej nazwisko było na liście. Niemniej… – Wątpię, czy skojarzyłeś, kim jestem.
Jego promienny uśmiech wytrącał ją z równowagi. Przed tym promieniowaniem trzeba się chronić. Wyluzuj, dziewczyno. W końcu wiesz, jak należy postępować z mężczyznami. Dostałaś twardą lekcję. Musisz trzymać ich na dystans. Zignorować. Nic prostszego.
– Czekaliśmy na medyka prosto z kraju, świeżutkiego, nie wymęczonego życiem w bazie. – Wyszczerzył zęby jeszcze bardziej. – I owszem, na niejaką Madison Hunter, przewodniczącą samorządu uczniowskiego w ogólniaku i geniusza przedmiotów ścisłych.
Och, temu uśmiechowi łatwo ulec i zapomnieć o bólu, jakiego zaznała, gdy zaufała mężczyźnie. Wyprostowała się i wzięła w garść.
– Będziemy razem pracować?
– Za tydzień będziesz miała mnie z głowy.
Patrzył na jej głowę. Jego bezczelny wzrok nieco złagodniał. Chyba przeżywał szok. Nic dziwnego: jej włosy, kiedyś sięgające talii, padły ofiarą wojskowych nożyc dzień po tym, jak się zaciągnęła. Nie wytrzymały próby czołgania się pod zasiekami w błocie i śniegu.
– Czyli przychodzę na twoje miejsce?
– Na to wygląda. – Nonszalancko wzruszył ramionami.
Jego uśmiech zmienił się w grymas, a to tylko wzbudziło jej ciekawość. Ale nie chciała dać się wciągnąć. Rozejrzała się, szukając czegoś, co odwróci jej uwagę. Za ogrodzeniem bazy zobaczyła gromadkę mężczyzn, kobiet i dzieci, siedzących na ziemi z wyrazem rezygnacji na twarzach.
– Dlaczego tam siedzą ci cywile?
– Mają nadzieję, że przyjmie ich lekarz albo pielęgniarka.
Ze ściśniętym sercem patrzyła na siedzących. Wydawali się bezradni, zagubieni. Siłą woli powstrzymała się przed zdjęciem plecaka i ruszeniem w ich kierunku.
– Chcę im pomóc.
– To nie takie proste, Madison.
– Dlaczego? Po to zostałam lekarzem. A ty?
– Tu w pierwszej kolejności jesteś żołnierzem, dopiero potem lekarzem.
– To co? Mamy udawać, że ich tam nie ma? To chcesz powiedzieć?
– Nie. – Mówił teraz przez zęby. – Udzielamy pomocy miejscowej ludności, ale obowiązują ścisłe procedury bezpieczeństwa. Muszą się poddać rewizji osobistej i przejść przez wykrywacz metalu.
– Nie mamy stałych godzin przyjęć?
– Mamy – odburknął – ale tylu ludzi potrzebuje tu pomocy lekarskiej, że napływaliby bez końca, gdybyśmy tego nie regulowali. – Teraz patrzył na nią ze złością. – Robimy, co możemy, pani kapitan. Pamiętaj, po co tu jesteś.
– Ale tam są dzieci… – Chciała pomóc każdemu, ale przede wszystkim dzieciom. Zwłaszcza że prawdopodobnie nie mogła mieć własnych.
– Wiem. I niektóre urocze jak aniołki. – Twarz Sama na chwilę znowu złagodniała.
– Wyglądają tak smutno.
– Nie daj się zwieść pozorom. Tu nie wszystko jest takie, jakie się wydaje – warknął.
– To znaczy? – Albo jej nie usłyszał, albo udawał, że nie słyszy. Westchnęła i uznała, że lepiej zmienić temat. Przynajmniej na razie. – Muszę znaleźć swoją kwaterę.
– Za…
– Nie ma potrzeby. Major Crooks pokazał mi drogę. Już tu był na misji – dodała na wszelki wypadek, choć i tak brzmiało to nieprzekonująco.
Nie ma jednak mowy, uznała, by Sam eskortował ją przez bazę. Potrzebowała kilku minut, żeby to wszystko ogarnąć. Może i wygląda jak ciacho i znają się ze szkoły, jednak musi okazać stanowczość. Eksponowanie słabych punktów ostatnio stało się u niej normą, ale ciężko pracowała, by to zmienić. Wewnętrzny radar sygnalizował, że powinna trzymać się z dala od tego faceta.
– Chciałem powiedzieć: zainstaluj się i przyjdź do ośrodka, to cię wszystkim przedstawię. – W jego oczach irytacja mieszała się z zaciekawieniem. Podejrzewała, że te oczy widzą więcej, niż trzeba.
Aż ją usta bolały od sztucznego uśmiechu. Miała nadzieję, że jej oczy nie zdradzają wewnętrznego zamętu, jaki wywołała ta wymiana zdań. Bo jeśli ktoś ją przejrzy, to odleci do domu powrotnym lotem.
– Tak jest, panie kapitanie.
Jego twarz natychmiast stężała, jakby ktoś jednym pociągnięciem wymazał z niej wszelkie myśli i uczucia. Widziała, jak jego mięśnie jeszcze bardziej się napięły. Chyba przesadziłam, pomyślała. Nie zasłużył na takie traktowanie, ale cóż, kobieta musi zadbać o siebie. Zwłaszcza w obcym miejscu.
Pamiętała, jak w napadzie zawiści, kiedy w teście szkolnym dostała więcej punktów niż on, nazwał ją rozpieszczonym bogatym bachorem. Powiedział wtedy, że nic nie wie o prawdziwym życiu. Teraz znów mu się podłożyła. Gdyby tylko znał prawdę… Nie chciała jednak, by dowiedział się o tragedii, która całe jej życie wywróciła do góry nogami.
Była zmęczona lotem, upałem i tą głupią rozmową. Może potrafią się dogadać. Może nawet warto go lepiej poznać, nie ulegając jednak temu uśmiechowi.
– Miło mi będzie, jeśli mi pokażesz, jak tu wszystko działa.
– Zatem do zobaczenia. – Odwrócił się na pięcie i odszedł wyprostowany jak strzała, zaciskając pięści.
Jest na czym zawiesić oko… Odpuść sobie, ofuknęła się, ale była to prawda. Sympatyczna chłopięca twarz teraz miała mocno rzeźbione rysy, nabrała dojrzałości i warta była czegoś więcej niż tylko przelotnego spojrzenia. Podobnie jak muskularna sylwetka. Jej ciało nieprzyzwoicie ją zawiodło, reagując na domysły, co kryje się pod jego polowym mundurem. Wszystko pewnie z powodu długiej seksualnej posuchy. Nie to, żeby Sam miał coś tu zrosić…
Dziewczyno, chyba masz udar słoneczny, pomyślała. Takie myśli o facecie, z którym rozmawiałaś zaledwie kilka minut, muszą odzwierciedlać rozchwiany stan umysłu. Nie myśl o tych muskułach.
Ale w końcu jest kobietą i obecność przystojnego faceta sprawia jej przyjemność. Nie miała wbudowanej odporności na męskie przymioty fizyczne, których widok każdą zdolną samodzielnie oddychać kobietę wprowadziłby w stan nieważkości. Dopuszczenie jakiegokolwiek mężczyzny bliżej wymagałoby jednak więcej odwagi, niż miała. Co nie znaczy, że jest ślepa na uroki męskości.
Potrząsnęła głową: masz tu wykonać zadanie, a nie rozbudzać hormony.
Nie potrafiła traktować seksu wyłącznie jako rekreacji. Potrzebowała więzi uczuciowej. Kiedy się zakochała, wiedziała, że warto będzie poczekać. Lecz Jason – mężczyzna, którego poślubiła – złamał jej serce i odebrał pewność siebie. Nigdy nie potrafi zapomnieć jego okrutnej reakcji na widok jej pokiereszowanego ciała. Wierzyła w miłość. Teraz wie, że niczego dobrego nie powinna się spodziewać po żadnym facecie.
– Pani kapitan? Ma pani kwaterę numer trzy w baraku za kantyną. – Szeregowiec z podkładką na papiery w ręku miłosiernie przesłonił jej widok oddalającej się sylwetki.
Zrobiła krok we wskazanym kierunku i zamarła. Nad niewielkim barakiem w pobliżu ogrodzenia unosił się dym.
Zmroziło ją, ciało pokryło się gęsią skórką, a serce w niej zamarło. Nie była w stanie oddychać.
– O nie! – wykrztusiła. Nie! Dym oznacza pożar. Nie, nie!!! Tym razem nie potrafi… Zrób coś, w tym baraku może ktoś być, wołała do siebie. Rusz się, do cholery!
Stała w miejscu, sparaliżowana widokiem wirującej kolumny dymu, jakby ktoś nalał jej betonu do butów. Przejechała palcami po brzuchu. Przez koszulkę nie czuła blizn, ale wiedziała, że tam są.
– Madison? – Sam pojawił się przed nią.
Chciała oderwać wzrok od dymu, ale nie potrafiła. Czuła węzeł w brzuchu i smak żółci w ustach. W końcu złapała oddech. Dotarło do niej, że potrząsają nią silne ręce.
– Co się dzieje?!
– Pożar. – Wskazała podbródkiem w kierunku dymu. Gorące powietrze wdarło się do jej płuc.
– To wir pyłowy. Często się tu zdarza. – Intensywnie wpatrywał się w jej twarz. Co widział? Poza tym, że nie zachowywała się jak żołnierz…
Kolana ugięły się pod nią, a ramiona znalazły podporę w jego rękach. Odetchnęła.
Pył… Pył to nie problem.
Nie musi wskakiwać w płomienie, by ocalić dziadka. I tak go nie ocaliła. Przygniotła go płonąca belka. Mimo upału plecy oblał jej zimny pot. Czuła, jak piecze ją zabliźniona skóra.
– Madison, spójrz na mnie.
Nie mogę, pomyślała. Odkryje, jak jestem pokręcona. Madison, którą znał, zniszczył ogień.
– Wszystko w porządku. Kurz mi nie przeszkadza. – Jej głos zabrzmiał jak lament kota, któremu ktoś nastąpił na ogon.
– Szybko zmienisz zdanie. Tu wszystko ciągle pokryte jest pyłem. Nawet sobie nie wyobrażasz, gdzie włazi.
Ale nie zabije, nie porani, nie przestraszy, uspokajała się w myślach. Nie odbierze życia komuś, kogo kocham. A mojego nie wywróci do góry nogami.
Nadal nie mogła jednak opanować dygotu. Wirująca chmura kurzu powoli oddalała się od budynków. Dobrze, że Sam ją podtrzymywał. Gdyby rąbnęła o ziemię z trzydziestoma kilogramami na plecach, nie tylko by się potłukła, ale uznano by ją za mięczaka.
Gładził jej ramiona. Potrzebowała tego kontaktu.
– Więc to tylko pył?
– Tak, Madison, nic się nie pali, to nie dym.
Niemal się rozkleiła, słysząc nieoczekiwanie łagodny ton jego głosu. Odwykła od tego, że w ten sposób mówili do niej mężczyźni. Pochyliła się ku niemu, instynktownie pragnąc, by ją objął. Waga plecaka pociągnęła ją w tył, ich oczy się spotkały. Gdyby zdał sobie sprawę, co chodzi jej po głowie, pewnie ekspresowo wsadziłby ją do samolotu.
Może to dobry pomysł? Nie będzie musiała borykać się z tym wszystkim, co oczekuje ją tutaj w nadchodzących tygodniach i miesiącach.
Zreflektowała się: jest oficerem nowozelandzkiej armii, do jasnej cholery! Nie jest tchórzem… Porąbana? Tak. Ale słowa „tchórz” nie dopisze sobie w CV.
Odwróciła twarz, by uniknąć jego przenikliwego spojrzenia. Zrobiła z siebie idiotkę.
– Dziękuję za wyjaśnienie – wybąkała.
– Nie ma sprawy. – Sam cofnął się o krok i położył ręce na biodrach. Chwilę chwiała się na nogach. Widziała, że gotów jest chwycić ją ponownie, gdyby było to konieczne. To mogła jeszcze zaakceptować. Czego nie mogła znieść, to intensywności jego wzroku.
Rozejrzała się powoli, dając sobie czas na odzyskanie równowagi. Jest żołnierzem i lekarzem. Nikt nie musi wiedzieć, że traci nad sobą kontrolę na widok dymu. Lub na jego zapach. Lub dźwięk trzaskającego ognia. Sam był jednak świadkiem, jak blisko była załamania nerwowego. Może jedynie ufać, że nie będzie tego drążył.
– Dobrze się czujesz? – chciał się upewnić.
– Tak. – Wewnątrz czaszki pulsowała jej krew. – Nigdy przedtem nie widziałam wiru pyłowego… i, naturalnie, wzięłam to za dym. Więcej się nie pomylę.
– Mam nadzieję. Podczas patrolu byłoby to groźne. Stworzyłabyś zagrożenie dla kolegów. – Najwyraźniej był zaniepokojony, czy jest zdolna wypełniać zadania.
– Możesz być o to spokojny.
Zaczęło jednak do niej docierać, że nowe wyzwania to co innego niż manewry na poligonie. Jeżeli znowu zacznie świrować na widok dymu, to już tak łatwo nie przejdzie. Ale dopóki nie zamkną jej w celi z wyściełanymi ścianami, ma szanse.
– Mam nadzieję – powtórzył, wciąż jednak świdrując ją wzrokiem. Jego uwaga rozstrajała ją prawie tak samo jak kurzawa. Ani Sam, ani nikt inny w bazie nie może odkryć, jak jest zakręcona.
– Na pewno czujesz się dobrze? – zapytał łagodniejszym tonem.
– Tak. Jak długo tu jesteś?
Nagle wydało się jej, że przyjechała tu na wieczność. Pełną znaków zapytania. Czy okaże się wystarczająco silna, by dowodzić oddziałem poza bazą? Nie będą mieli dla niej szacunku, jeżeli wystraszy się kurzu. Albo dymu.
– Rok, prawie dokładnie.
Przyleciała tu na krócej. Chociaż tyle dobrego.
– I jak tu jest?
– Bywało gorzej. – W głosie Sama pojawiła się nuta rozdrażnienia. Najwyraźniej nie była to jego pierwsza misja.
– Pewnie wiele się muszę nauczyć.
– To z pewnością. Ale wszyscy na początku muszą się przyzwyczaić. Dasz radę.
Znów się uśmiechał, choć uśmiech wydawał się nieco wymuszony. Lecz pozwalał jej trochę się uspokoić.
To jest Sam Lowe, chłopak z jej miasta, z jej szkoły, a teraz potrzebowała znajomej twarzy. Na pewno jest fantastycznym lekarzem, pomyślała. I znakomitym żołnierzem. Zawsze był dobry we wszystkim, co robił.
Rytmiczne pulsowanie w jej głowie było coraz silniejsze. Mam patrzeć w przyszłość, a nie w przeszłość, powiedziała sobie. Potrzebowała teraz chwili dla siebie.
– Muszę się wprowadzić do mojego pokoju.
– Zobaczymy się w ośrodku.
– Przyjdę tak szybko, jak się da. – Trzeba zacząć tę misję, poznać kolegów i zorientować się, gdzie co jest.
Sam odwrócił się, ale natychmiast znów na nią spojrzał, jakby chciał ją na czymś przyłapać. Jago wzrok nadal był przenikliwy. Najwyraźniej nie zauważył niczego, co by go niepokoiło, bo wzruszył ramionami i powiedział:
– Witaj na półwyspie, Maddy.
Tym razem odszedł, nie oglądając się za siebie.
Czy przypomniał sobie, że tak ją nazywano w szkole, czy tylko użył zwykłego zdrobnienia? Przypuszczalnie to drugie. Nie mógł jej dobrze pamiętać. Nie byli w tej samej klasie, mieli różnych przyjaciół. Ale sposób, w jaki wymówił jej imię, dawał jakąś nadzieję. Na co? Nie miała pojęcia, ale to tak rzadkie uczucie, że warto je pielęgnować.
W drodze do baraku starała się wygrzebać z pamięci wspomnienia łączące się z Samem. Był uczniem reprezentującym szkołę, kapitanem drużyny sportowej, naturalnym przywódcą – jeżeli lojalność jego kolegów nie była tylko jej wymysłem. Z pewnością materiałem na oficera. Czyli, przypuszczalnie, to jemu podlega tutaj ośrodek medyczny.
Nie ma co główkować, uznała. Była wykończona. Bolały ją mięśnie, w głowie miała watę. I ten upał! Przyznała przed sobą, że sytuacja chwilowo ją przerosła i że nie ma pojęcia, jak to naprawić. Ale weźmie prysznic, wyśpi się i znajdzie sposób, by nie dać znowu plamy.
To może być nawet ciekawe.