Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja

Zaklęcia miłosne i inne katastrofy - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
28 września 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Zaklęcia miłosne i inne katastrofy - ebook

Miłość i magia nie lubią, kiedy ktoś się nimi bawi.

Rowan jest nieśmiałą dziewczyną, na którą nikt nie zwraca uwagi. Wszystko się zmienia, kiedy szkolny projekt sprawia, że musi współpracować ze swoją rywalką. Muszą połączyć siły i zebrać jak najwięcej pieniędzy na cele charytatywne. Dziewczyny decydują się na... sprzedawanie zaklęć miłosnych. To, co miało być zabawą, niespodziewanie staje się rzeczywistością, gdy okazuje się, że zaklęcia miłosne działają wtedy, gdy napisze je Rowan.

Nagle wszystkie oczy są skierowane w jej stronę, a chłopak, który od dawna jej się podobał, wydaje się nią zainteresowany...

Dziewczyny szybko odkrywają, że magia nie tylko ma swoją cenę, ale też nie lubi, gdy ktoś się nią bawi.

Kategoria: Young Adult
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8321-106-0
Rozmiar pliku: 1,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ 1

Zapewniam, że nie ma na świecie nic bardziej wykluczającego towarzysko niż matka, która na życie zarabia uzdrawianiem duchów.

– Pa, skarbie, pokaż dziś, na co cię stać! – Puszcza do mnie oko i wręcza mi banknot dwudziestodolarowy.

Otwieram drzwi jej ukochanego cadillaca rocznik pięćdziesiąty dziewiąty, czarnego, staromodnego pojazdu stanowiącego skrzyżowanie ambulansu z karawanem. Mijający nas uczniowie się gapią, tak samo jak przez ostatnie dwa i pół roku liceum, no i wcześniej przez osiem lat. Mama uważa za przezabawne obserwowanie, jak jej jedyna córka codziennie umiera z zażenowania.

Niestety nie mam jak się z tego wykręcić, bo upiera się przy odwożeniu mnie do szkoły, tak byśmy mogły spędzić ze sobą trochę czasu tylko we dwie. To miłe, jasne, ale obie doskonale wiemy, że gdyby nie musiała wstać, żeby mnie odwieźć, to nie usłyszałaby budzika. Jestem jej poranną polisą ubezpieczeniową.

– Wróć przed czwartą. Mam dla ciebie na później trochę pracy.

Od razu psuje mi tym humor. „Trochę pracy” oznacza, że dostała mnóstwo maili od fanów, na które sama nie ma czasu odpisać. Bez względu na to, kto jest ich autorem, większość przepełniają cierpienie i błagania o pomoc w nawiązaniu kontaktu ze zmarłymi bliskimi. Pozostałe to historie o wampirach i spotkaniach z medium.

Te pełne bólu i żalu sprawiają, że ściska się serce, ale tak samo się dzieje w przypadku historii, które ludzie uważają za prawdziwe. Na przemian albo mam uczucie, że właściwej odpowiedzi szukam w zepsutej magicznej kuli numer osiem, albo chce mi się płakać z powodu tego, jak bardzo smutni są ci ludzie.

Mimo to mówię:

– Jasne, czwarta. Do zobaczenia.

– Hej, Rowan? – Mama nachyla się nad fotelem pasażera i całuje mnie w policzek. – Tylko ty to potrafisz. Zapewniasz im spokój na swój własny sposób. Wiesz o tym, prawda?

Kiwam głową, choć w gruncie rzeczy wcale jej nie wierzę.

– To dobrze. Kocham cię.

– Ja cie…

– Hej, Ro! Wypad z tego auta duchów. Spóźnimy się! – rzuca Ethan, mój jedyny przyjaciel, wyciągając mnie z samochodu. – Dzień dobry, doktor Marshall. Miło panią widzieć. – Niemal się zgina wpół, aby zajrzeć do środka i pomachać mamie. – Sorki, że przeszkodziłem, ale zna pani naszą matematyczkę. Głowy nam pourywa, jeśli spóźnimy się na sprawdzian.

– Ciebie też miło widzieć, kotku. – Ethanowi zawsze wszystko uchodzi na sucho. – Podoba mi się ta szminka.

Ethan z szerokim uśmiechem prezentuje rubinową czerwień. Z pomalowanymi ustami wygląda sto razy lepiej ode mnie.

– Totalnie mój kolor, no nie?

Mama się śmieje.

– Totalnie, Ethanie. Możliwe, że chętnie bym ją od ciebie pożyczyła.

Jęk.

– Musimy lecieć, mamo. Wrócę przed czwartą. – Zamykam drzwi, nim ona i Ethan zatopią się w rozmowie na temat makijażu. – Wiesz, że możesz mówić na nią Amy, prawda? – rzucam do niego.

– O nie, moja droga. Nie zwracam się do dorosłych po imieniu. Coś takiego jest dziwaczne jak diabli. Poza tym twoja mama to doktor Marshall, słynna łowczyni duchów i w ogóle. Nazywając ją Amy, zrujnowałbym jej mroczny i niebezpieczny wizerunek.

Parskam śmiechem. No tak. Ethan i jego wizerunki. W mojej mamie nie ma niczego niebezpiecznego, aczkolwiek z tym mrokiem niech już mu będzie. Za to uwielbia wszystko, co gotyckie. W przeciwieństwie do większości parapsychologów nie znosi określenia „polowanie na duchy”. Dla niej to „uzdrawianie”, które traktuje z ogromną powagą. Wierzy w to, że w nawiedzeniach chodzi ze strony duchów o jakieś niedokończone sprawy i że jej rolą jest niesienie pomocy zbłąkanym duszom, które jej potrzebują.

– Ona nie nazywa siebie łowczynią duchów – przypominam mu.

– Wiem, ale to brzmi bardziej ekscytująco niż uzdrawiaczka duchów. Nie sądzisz? – Wzdycha. – Dla mnie jej praca jest superfajna. Żałuję, że nie jest moją mamą.

Śmieję się.

– Praktycznie jest!

Prawdę mówiąc, dzięki jego włosom w odcieniu miodu, oliwkowej cerze i niemożliwie wysokim kościom policzkowym często biorą go za jej syna. Częściej niż mnie za jej córkę, bo ja mam ciemne, niesforne włosy i bladą skórę. W sumie można mnie wziąć za niewysokiego ducha. Może mam jednak w sobie coś po matce.

– Owszem. – Ethan bierze mnie pod ramię. – Hej, wczoraj wieczorem czytałem w necie, że szykuje jej się jakiś program.

Przewracam oczami.

– Jak zawsze.

Mama czeka na przełom. Program typu reality show, który uczyni ją sławną jak to medium z Long Island czy łowców duchów, których program regularnie ogląda, „grzecznie krytykując” wszystko to, co robią źle. Co rusz ten czy inny producent przekonuje mamę, że przekształci nasze życie w ogólnokrajową markę, lecz rozmowy zawsze kończą się na etapie, kiedy producent sugeruje, aby po prostu udawała to, co jest potrzebne do zdobycia większej oglądalności. Mama nie chce o tym słyszeć. Ma być albo prawdziwie, albo wcale.

Żołądek zwija mi się w ciasny supeł, gdy razem z Ethanem wchodzimy po wiodących do szkoły schodach, jak zawsze ignorując wszystkie dziwne spojrzenia, które skupiają się na nas za to, kim jesteśmy. To znaczy ignorując, ale jednocześnie nie ignorując. Ethan ma tak samo. Jest tak, jakbyśmy wychodzili na scenę z zamiarem wykonania jakichś imponujących sztuczek, tyle że zazwyczaj nie udaje nam się nawet wejść po schodach tak, by jedno z nas się nie potknęło.

– Uczyłaś się? – pyta, aby odwrócić moją uwagę. I pewnie także swoją.

– Wiesz, że tak.

Zawsze się uczę. Zawsze robię to, czego się ode mnie oczekuje. Nie mam życia ani przyjaciół poza Ethanem, więc zazwyczaj nie ma mnie co rozpraszać. Skutek uboczny mamy, która żyje dla zmarłych? Nikt tak naprawdę mnie nie chce na swoich imprezach.

– To prawda. – Odciąga mnie na bok. – Zostało pięć minut. Chcę poprawić oczy.

Trzepocze do mnie rzęsami. Są najładniejsze, jakie w życiu widziałam, no i oczywiście należą do chłopaka. Aby uzyskać taki efekt, dziewczyny muszą się mocno nagimnastykować albo doklejać sztuczne rzęsy.

Wślizgujemy się do damskiej toalety i to cud, ale jesteśmy sami. Ethan unosi jedną idealnie łukowatą brew, po czym zabiera się do poprawiania makijażu. Ja nawet nie patrzę w lustro. Bo i po co?

Przynajmniej przejechałam dziś szczotką po włosach.

Opieram się o ścianę i staram nie myśleć o pracy, jaką muszę później wykonać dla mamy, co oznacza, że oczywiście o niej myślę. Obgryzam paznokieć przy kciuku. Jakie listy czekają na mnie tym razem? Znowu od nastolatków? Te są chyba najgorsze.

– No więc prześledziłem wczoraj trochę Malcolma. – Usta Ethana szelmowsko się wyginają. – Wstawił zdjęcia, jak on i jego drużyna ćwiczą.

– Fuj, sportowcy. – Cały ten pot i testosteron.

Wymierza we mnie tuszem do rzęs.

– Pewnego dnia znajdę fotkę, na której jeden z tych facetów bierze prysznic, i wtedy zapragniesz obejrzeć ich w całej krasie.

– Po co któryś z nich miałby robić zdjęcia pod prysznicem? – Śmieję się głośno, próbując zagłuszyć dręczący mnie niepokój. Tak obgryzłam skórki wokół paznokcia, że aż się pojawiła krew. – Pobożne życzenie.

Ethan wzdycha.

– Niestety. Wyobrażasz sobie te wszystkie nagie, mokre i namydlone ciała?

Prycham, a w tym samym czasie moim przyjacielem wstrząsa dreszcz.

– Marzenie.

– Już bardziej fantazja. – Odkłada makijażowy arsenał, po czym odwraca się i posyła mi jedno z tych swoich spojrzeń. To, które mówi: „Nie oszukasz mnie dzisiaj”. – Przestań zjadać te skórki, kanibalko. Czym się tak stresujesz? Sprawdzianem? Wiesz, że pójdzie ci doskonale.

Opuszczam rękę i obciągam postrzępiony na dole sweter.

– Nie martwię się sprawdzianem.

– A ja owszem. – Krzywi się, następnie na rubinowe usta nakłada odrobinę bezbarwnego błyszczyku. – No to co cię gryzie?

Wzdycham.

– Mama poprosiła, abym wieczorem zajęła się „pracą”. – Przy ostatnim słowie czynię palcami znak cudzysłowu.

Ethan znowu się krzywi. Przeczytałam mu kilka listów ostatnim razem, kiedy zbyt mnie przytłoczyły, aby na nie odpowiedzieć.

– Oooch. Czyli będzie ci później potrzebny przyjaciel, co? Może nawet ciepłe ciasteczka z czekoladą? – Wie, jak nie znoszę pracować przy tych listach, i wie, że później mój nastrój zdecydowanie wymaga poprawy. Jest też świadomy tego, jak bardzo uwielbiam jego wypieki. – Wpadnę do ciebie, jak zrobię zaku…

Drzwi się otwierają i wchodzi Abby Roxwell z dwiema dziewczynami ze swojej różowej świty. Nie na takiej widowni nam zależy. Kuuuurde. Skoro jest tu Abby, to ja mam się ochotę zmyć.

– Powinnam się była domyślić, że was tu zastanę. Ethan, skarbie, to damska toaleta. – Głos Abby jest mdląco słodki i tętni pewnością siebie. – Już o tym rozmawialiśmy.

Ethan kładzie jedną rękę na biodrze, a palcem drugiej macha w stronę Abby.

– Rozmawialiśmy także o tym, że dopóki ty i reszta samorządu nie uwzględnicie w budżecie neutralnego symbolu toalet, ja będę używał tej, na którą mi przyjdzie ochota. Nie moja wina, że jeśli chodzi o kwestie praw queerowych osób, to siedzicie w średniowieczu.

– Dziewczynom się nie podoba, że tu przychodzisz. – Abby już się nie uśmiecha. – Naruszasz ich prawo do prywatności.

– Jestem dziewczyną. Mnie on tutaj nie przeszkadza. – Przypływ odwagi każe mi odkleić się od ściany. – A wy naruszacie jego prawo do bezpiecznego miejsca na wysikanie się.

Abby posyła mi ostre spojrzenie.

Przełykam ślinę. Ta dziewczyna od zawsze mnie nienawidzi. Okej, to nieprawda, znamy się od pierwszej klasy i nawet pamiętam, że raz poczęstowała mnie na przerwie cukierkiem, więc nie jest tak, że nienawidzi mnie od zawsze.

Próbowałam rozgryźć, o co konkretnie jej chodzi. Obecnie biorę pod uwagę trzy możliwości.

Pierwsza: jej wysoki status społeczny w porównaniu z moim, który praktycznie nie istnieje. Według niej może to stanowić wystarczający powód do tego, aby patrzeć na mnie z góry, nie usprawiedliwia jednak nieustannej pogardy, z jaką mnie traktuje.

Druga: nienawiść Abby może być skutkiem ubocznym rozbuchanej wyobraźni jej matki, która jako nastolatka była jedną z dziewczyn mojego taty. Wedle mojej mamy to było tak, że ta kobieta sądziła, iż się chajtną zaraz po liceum. I twierdzi, że jest po prostu zazdrosna. Bądź co bądź mieszkamy w największym domu w mieście, a moja mama jest kimś w rodzaju lokalnej gwiazdy.

Wcale jednak nie jestem przekonana co do tej zazdrości. Może i mieszkamy w największym domu, ale wymagającym porządnego remontu. Mama Abby jest rozwódką, która nie musi pracować i mieszka w apartamencie wartym zapewne więcej niż to, co moja mama zarabia w ciągu pięciu lat. Abby niczego nie brakuje.

Poza tym mama zarabia studiowaniem życia po życiu i na przestrzeni lat wygłosiła całkiem wiele szokujących twierdzeń. Najbardziej katastrofalne w skutkach jest to, że prowadzi regularne rozmowy z moim tatą. Rozmawianie z duchami – albo wiara w to, że tak się robi – nie do końca jest uznawane za normalne, dlatego za każdym razem, kiedy mama wychodzi z domu, ma do czynienia z dziwnymi spojrzeniami i szeptami. W jeszcze większym stopniu niż ja. Ona ignoruje te spojrzenia i szepty, ja jednak tego nie potrafię. Abby daje mi jasno do zrozumienia, że jestem dziwaczką i że ona nie chce mieć z tą dziwacznością nic wspólnego.

Może właśnie o to chodzi.

Choć nie przypuszczam, aby znała prawdę, nienawiść Abby może mieć też korzenie w tym, że tak jakby zaprzepaściłam jej szanse na wygranie Nagrody Prezydenta podczas Targów Innowacji STEM po tym, jak maleńka eksplozja, która w żadnym razie nie była moją winą – a na pewno nie doprowadziłam do niej rozmyślnie – zniszczyła jej bliski wygrania projekt.

Tamtego dnia Abby popłakała się publicznie, a ja miałam ochotę wykopać głęboki dół i się w nim ukryć. Było kiepsko. Naprawdę kiepsko. Nikomu nie stała się krzywda, ale sama eksplozja…

Nie jest wykluczone, że Abby dowiedziała się, kto był jej sprawcą. I to może być ta trzecia możliwość.

Teraz ponownie odwraca się w stronę Ethana.

– Lepiej, abyście oboje…

Rozbrzmiewa dzwonek. Obchodzę szybko strażniczki prywatności i chwytam Ethana za rękę.

– Sprawdzian z matmy, lecimy!

I tak mniej więcej wygląda mój typowy dzień w szkole. Unikanie Abby i jej wielu przyjaciółek oraz bycie adresatką jej dezaprobaty i niechęci. Za niecałe pół roku skończy szkołę i nie będę już mieć do czynienia z jej pogardą.

Na drugiej lekcji jestem z siebie dumna, że udało mi się przetrwać kolejny ranek z minimalnymi zakłóceniami, wtedy jednak pan Tremmel, nauczyciel marketingu, rujnuje mi życie.

Wiem, że dla niego to idealny pomysł, aby sparować nas z ostatnią klasą na zajęciach ekonomii prowadzonych przez panią Savey, tak byśmy mogli razem się uczyć, ale to najgorszy pomysł na świecie. Jak ananas na pizzy albo masło orzechowe na korniszonach. Jak mam pozostać w swojej małej, szczęśliwej bańce obojętności, skoro on każe mi współpracować z…

– Uważam, że to fantastyczna sposobność, panie Tremmel. – W słodkim jak miód głosie Abby pobrzmiewa nieszczerość. – Znamy się z Rowan od dziecka, prawda, Ro?

Wsuwa mi rękę pod ramię, a przynajmniej próbuje. Nie chcąc do tego dopuścić, krzyżuję ręce na piersi.

Pan Tremmel ściąga brwi. Nawet nie staram się ukryć, jak bardzo nienawidzę tego pomysłu.

– Rowan, widzę, że nie cieszy cię ta współpraca, ale jestem pełen determinacji, aby pracować nad tym projektem z uczniami pani Savey. – Wskazuje na mnie i Abby. – Obie jesteście pomysłowe, każda na swój sposób. Razem z panią Savey uznaliśmy, że wasze mocne strony będą się wzajemnie uzupełniać.

Fałszywy uśmiech Abby staje się jeszcze szerszy.

– Widzę w tym logikę. – Gdy tylko pan Tremmel zwraca się do innego ucznia, Abby nachyla się w moją stronę tak, bym tylko ja słyszała jej kolejne słowa. – Lepiej mi tego nie zepsuj, Ro. Tym zadaniem muszę zaimponować panu Tremmelowi.

Jad w jej głosie sprawia, że wzdłuż pleców przebiega mi zimny dreszcz.

Kiedy nauczyciel ponownie odwraca się w naszą stronę, Abby przywołuje na twarz uśmiech cheerleaderki.

– Chodź, Ro, zrobimy burzę mózgów. Mamy biznes do stworzenia!

– I tak trzymać! – rzuca entuzjastycznie nauczyciel.

Abby zaczyna się oddalać, niewątpliwie oczekując, że pójdę za nią.

W duchu przeklinam Ethana za to, że nie chodzi ze mną na marketing. Gdyby tu był, mogłabym się chociaż pośmiać – może ciut histerycznie – z takiego obrotu spraw, ale jego nie ma, a ja się nie śmieję. Ma w tej chwili angielski z panią Smith, kobietą tak kochającą Szekspira, że nawet wygląda trochę jak on. Nie jest też głupia i zakazała wychodzenia w trakcie lekcji do toalety pewnemu chłopakowi z obsesją na punkcie malowania ust, nie ma więc takiej opcji, aby Ethan odwiedził mnie w bibliotece.

– Rowan, możesz tu przyjść? Mamy pracę do wykonania.

Abby wypowiada te słowa na tyle głośno, aby usłyszało ją sporo osób, a że ostatnie, czego chcę, to jeszcze więcej uwagi, zmuszam się do tego, aby udać się w jej stronę.

Siedzi przy stole razem z grupką innych uczniów ostatniej klasy.

– Mam kilka pomysłów, które myślę, że mogą wypalić.

Siadam obok niej i marzę o tym, aby spaść przez podłogę pod ziemię, gdzie panuje cisza i gdzie będę sama.

– Jestem pewna, że wszystkie mogą przysłużyć się szkole – rzucam.

Albo samej Abby. Gdy jestem podenerwowana, robię się pyskata – to mechanizm obronny, który zazwyczaj źle się dla mnie kończy. Mimo to nie jestem w stanie powstrzymać słów przed wydostaniem się z moich ust.

– Zabawne, że to mówisz. – To oczywiste, że nie dociera do niej mój sarkazm. – Dlatego że mam ochotę zrobić coś, co poprawi wszystkim nastrój. Kwiecień jest taki nieprzyjemny i mokry. Myślę, że powinnyśmy zrobić coś fajnego, na przykład słodkie telegramy.

– Słodkie telegramy to nudny walentynkowy pomysł. Totalnie przereklamowany. Poza tym jest zakaz. – Stukam w arkusz z zasadami, gdzie pogrubioną czcionką napisano: „Żadnych słodkich telegramów”.

– Myślałam raczej o jadalnych kompozycjach albo czymś w tym stylu, ale masz rację, to przereklamowane. – Abby zrywa się z krzesła. – Mam inny pomysł. – Udaje się do działu literatury faktu, po czym znika między regałami.

Pewnie powinnam pójść za nią, ale siedzę jak przyklejona do swojego krzesła w ramach milczącego protestu przeciwko dzisiejszym niesprawiedliwościom. Wróciła moja irytacja na tę całą sytuację.

Nie chcę pracować z Abby.

I nie lubię pracy grupowej, chyba że z Ethanem.

Jestem jednak łasa na dobre oceny, dlatego czytam raz jeszcze kartkę z przydzielonym nam zadaniem i liczę na to, że przyjdzie mi do głowy jakiś megapomysł, tak byśmy mogły to odbębnić i mieć spokój.

– Mam! – Abby wychodzi zza regałów z książką w ręce. Jedną.

Oby to był fantastyczny pomysł.

Z promiennym uśmiechem wyciąga książkę w moją stronę.

Patrzę na okładkę.

– Zaklęcia miłosne?

– To jest doskonałe! Pomyśl tylko. – Kartkuje książkę. – Możemy sprzedawać… nie zaklęcia miłosne, to niemądre… ale… zaklęcia randkowe. Z okazji Narodowego Dnia Ukochanych! Ale będzie fajnie!

– Nie ma czegoś takiego jak Narodowy Dzień Ukochanych.

Abby zamyka głośno książkę, po czym z tylnej kieszeni spodni wyjmuje telefon.

– Jest! – Stuka w jakąś ikonkę. – Dwudziestego trzeciego kwietnia. I tak się akurat składa, że tego dnia obchodzimy także Święto Szansy. Doskonale! – Odwraca telefon, tak bym mogła zobaczyć uruchomioną aplikację.

– Masz apkę z mało znanymi świętami?

Jej spojrzenie sprawia, że czuję, jakbym także powinna mieć taką aplikację.

– Należę do komitetu społecznego. – Jakby to wszystko wyjaśniało.

– To najgłupszy pomysł…

Krzyżuje ręce na piersi i stuka długimi paznokciami o skórę.

– Och, rozumiem. Twoja mama zajmuje się rzeczami nadprzyrodzonymi, więc ty się musisz buntować, co? Coś w stylu: pieprzyć tę całą magię?

– Nie – mamroczę. Ale w sumie tak jakby.

Abby przewraca oczami i siada na swoje miejsce. Kartkuje książkę, zatrzymując się co pewien czas, aby przeczytać jakiś fragment. Zerkam na to, co czyta. Zaklęcia, które ją zaciekawiły, to najprostsze kartki z tekstami w rodzaju: „Biała lilia, koło fortuny, niech miłość wieczna spłynie z góry”.

– Pan Tremmel jest kierownikiem wydziału biznesowego – mówi Abby, nie podnosząc wzroku znad książki z zaklęciami. – Nie miałam z nim zajęć, więc tak naprawdę nie wie, co potrafię. Muszę zaimponować mu tym projektem, Rowan. – Posyła mi twarde spojrzenie. – Potrzebne mi referencje od niego.

– Po co? – pytam bez zastanowienia. Nie wiedziałam, że Abby interesuje się biznesem. – No bo sądziłam, że pójdziesz w biomechanikę, inżynierię chemiczną… Coś w ten deseń.

Kiedy chodziłyśmy do gimnazjum, skupiała się na naukach ścisłych. Myślałam, że skoro tyle pracy wkładała we wszystkie swoje projekty, to że będzie chciała robić karierę właśnie na tym polu.

– Nie. – Zaciska usta w cienką linię. – Zmieniłam przedmiot zainteresowań.

Czuję w żołądku ołowianą kulę wyrzutów sumienia. Możliwe, że miałam coś wspólnego z tą zmianą. Po tym, co się stało z jej projektem, ja pewnie też dałabym sobie spokój z tą dziedziną. Ale to nie znaczy, że powinna.

– To nie twoja sprawa. – Odchrząkuje. – Ale zamierzam ubiegać się o stypendium i potrzebuję trzech listów z referencjami.

– Okej, rozumiem, ale dlaczego musi to być pan Tremmel? Wiesz, że raczej nie jest skory do tego typu rzeczy. Twoją nauczycielką jest pani Savey. Nie lepiej zdobyć taki list od niej?

Abby obdarza mnie jednym z tych swoich pełnych politowania spojrzeń.

– Od niej już mam. To za mało. Potrzebuję referencji od pana Tremmela, kierownika wydziału. To zrobi ogromną różnicę. I chcę, żebyś mi w tym pomogła.

Na widok wyrazu jej twarzy moja irytacja nieco chowa pazury, jakbym zajrzała przez okno, do którego wcześniej nie miałam wglądu. To może być szansa na wynagrodzenie jej tamtego zniszczonego projektu sprzed lat, nawet jeśli Abby nie wie, że to ja.

– Tym zaklęciom czegoś brakuje.

Biorę do ręki długopis i stukam końcówką w dolną wargę. Czego chciałabym w facecie, gdybym zamierzała przywołać go zaklęciem? To znaczy gdyby zaklęcia rzeczywiście działały.

Chciałabym kogoś przystojnego, to jasne, no i zabawnego. Zainteresowanego mną i troskliwego, ale nie zaborczego. Twardo stąpającego po ziemi realistę. Oczywiście wolnego od uprzedzeń, ale w moim życiu jest wystarczająco dużo dziwaczności, więc nie mógłby to być ktoś, kogo interesują duchy i tym podobne, a przynajmniej nie ktoś, kogo oczarowałaby praca mojej mamy. Chciałabym kogoś, z kim mogłabym się śmiać, tak jak z Ethanem. Tak że aż boli brzuch i ma się wrażenie, że wszystko będzie dobrze. Kogoś, kto wie, co myślę i czego potrzebuję, bez potrzeby wypowiadania przeze mnie choćby słowa.

Okej, to długa lista.

Wzdycham w duchu. Spójrzmy prawdzie w oczy: nawet jeśli taki facet istnieje, to w życiu nie zainteresowałby się dziewczyną mojego pokroju, bez względu na to, za jak bardzo fantastyczną uważa mnie Ethan.

Abby przygląda mi się z irytacją. Przykładam końcówkę długopisu do kartki i piszę wierszyk. „Jest pewna miłość, o której marzę, a która szczęście i radość mi wskaże. To miłość od pierwszego wejrzenia i każdy wie, że spełnia pragnienia…”

Abby otwiera szeroko oczy.

– Rany, Szekspirem to ty nie jesteś. – Stuka w książkę. – Wybierzmy coś stąd, ale dodajmy imiona.

Odkładam swój zeszyt z niemądrym wierszem.

– Tylko żartowałam. – Tak jakby.

– A ja nie. – Abby przesuwa książkę w moją stronę. – Serio. Przeczytaj to.

Unoszę brew i na przekór sobie zerkam na widniejące na kartce słowa.

– Tu jest napisane, aby nie używać imion.

– Mel, chodź tutaj! – woła Abby do jednej ze swoich koleżanek, kompletnie mnie ignorując. – Ile byś zapłaciła za randkę z chłopakiem, który ci się podoba?

Mel to wysoka, gibka, olśniewająca dziewczyna, która bez mrugnięcia okiem zdobyłaby każdego faceta.

– Jak ma na imię ten koleś z St. Michael’s College, którego poznałyśmy w zeszły weekend? Andrew? – Zamyka oczy i wzdycha. – Nawet na mnie nie spojrzy. Bogaty, seksowny, zapatrzony w starsze kobiety.

– Tak, ale ile zapłaciłabyś za szansę?

Mel otwiera szeroko oczy i uśmiecha się jak kot, który właśnie upolował mysz.

– Mmmm… Dużo.

– Chwila, geniuszko. – Ponownie wskazuję na książkę. – Po pierwsze, to nie jest nic pewnego. Magia nie działa. A po drugie, twoja propozycja jest trochę podła, nie sądzisz?

Abby przygląda mi się przez chwilę.

– Okej, trochę mnie poniosło. – Ponownie patrzy na Mel. – Dla celów rozrywkowych: ile byś zapłaciła za zaklęcie randkowe? No wiesz, krótki wierszyk, który mogłabyś odczytać dla zabawy, o tym, jak całujesz się z Andrew? Pięć dolców? Dziesięć?

Mel stuka się palcem w usta.

– Dla zabawy? Może dolara?

Abby wyciąga rękę.

– Okej, daj nam dolara. – Zerka na mnie. – Napisz jej zaklęcie.

Opada mi szczęka.

– Musisz jedynie to skopiować. – Nachyla się w moją stronę, tak by Mel jej nie słyszała, i stuka palcem w książkę. – Robimy ten projekt razem. Ja jestem mózgiem, a ty… Cóż, nie wiem, kim jesteś, ale masz całkiem ładny charakter pisma, poza tym jesteś na mnie skazana. – Mruży oczy. – A ja na ciebie.

Rozglądam się po bibliotece i widzę, że wszyscy zostali już sparowani. I mam pewność, że pan T. nie zgodzi się na żadną zamianę.

– To głupie.

Biorę jednak do ręki długopis, bo Abby ma w sumie rację. Jesteśmy na siebie skazane. Posyła mi znaczący uśmiech.

– Wiedziałam, że podejmiesz dobrą decyzję. – Przesuwa mój zeszyt bliżej mnie. – Napisz dla Mel zaklęcie randkowe.

Mel wyjmuje dolara i wręcza go Abby.

– Wasza pierwsza klientka.

Abby macha do mnie banknotem.

– Brak kosztów ogólnych. Czysty zysk.

Okej… to prawda. Odniesiemy sukces, bo ludzie nabierają się na te bzdury, a skoro Abby musi zaimponować panu Tremmelowi, zarobienie kupy kasy na jego organizację dobroczynną sprawi, że obie zapunktujemy. Status społeczny Abby zapewni nam klientów, a ja dzięki fazie na kaligrafię – jaką moja mama miała przed laty – rzeczywiście umiem ładnie pisać. Skoro mam kopiować proste rymowanki z książki, przynajmniej niech jakoś wyglądają.

– W porządku. Przypomnij mi, jak ma na imię ten chłopak?

– Andrew. – Mel chichocze. – Ma urocze dołeczki w policzkach i wielkie niebieskie oczy. Rozpływam się na sam jego widok.

– Okej. Andrew… – Zerkam na książkę z zaklęciami. – „Życzenie miłości, ona go wzywa. On wtedy przybędzie, jej serce wygrywa. Na zawsze w Mel ramionach, Andrew o to prosi. Na zawsze związani węzłem miłości”. – Zerkam na Abby. – Raczej nie zdobędzie to Nagrody Pulitzera, ale…

– Muszę coś z tym zrobić? – pyta Mel, biorąc ode mnie kartkę, nie przejmując się, że brzmi to cholernie niedorzecznie.

– Eeee… – Abby sprawdza coś w książce. – Tak, musisz odczytać to na głos, kiedy będziesz dziś wieczorem sama. Najpierw zapal dwie białe świece, a potem… – Kontynuuje czytanie. – A po wszystkim spal zaklęcie.

Mel składa ze śmiechem kartkę.

– Okej. – Puszcza do nas oko. – Najlepiej wydany dolar za samą fantazję. Andrew to zupełnie nie moja liga.

Trudno sobie wyobrazić, aby ktokolwiek mógł być poza zasięgiem Mel, ale w porządku. Kiedy odchodzi, Abby chwyta mnie za ramię, a jej długie, pomalowane paznokcie wbijają mi się w skórę.

– Dzięki temu projektowi zarobimy kupę kasy. Pan Tremmel będzie zachwycony i napisze mi idealne referencje. Najlepszy plan na świecie!ROZDZIAŁ 2

Czuję w mięśniach napięcie – cała jestem obolała i chce mi się spać. Stresujący okazał się nie tyle sprawdzian z matmy, ile nieoczekiwany czas spędzony w towarzystwie Abby. Po raz pierwszy od wieków zachowywała się normalnie, a ja mimo to zastanawiałam się, co za szpileczkę ukryje w swoich kolejnych słowach.

Ze szkoły do domu zwykle odwozi mnie Ethan – to znaczy jeśli jego samochód jest akurat na chodzie. Kiedy zdał egzamin na prawko, tata kupił mu mocno zdezelowanego jeepa i oboje się dziwimy, że to coś nadal potrafi nas zawieźć z punktu A do punktu B. Z zewnątrz wygląda przyzwoicie, ale co rusz się psuje. Wycieraczki tak jakby podskakują na szybie, a światła lubią niespodziewanie zgasnąć. Ogrzewanie czasem działa, a czasem nie. Dzisiaj akurat nie.

Przez całą drogę do domu, która trwa aż dwadzieścia minut, Ethan jęczy, że kiepsko mu poszło na sprawdzianie. Jest przekonany, że nauczycielka umieściła w nim to, czego w ogóle się nie uczyliśmy. Uczyliśmy się, ale Ethan przypuszczalnie gapił się wtedy w okno albo rysował coś w szkicowniku. W ciągu ostatnich dni próbowałam nakłonić go do nauki, lecz jak zawsze jego uwagę odwróciły jakieś bardziej interesujące rzeczy. Mimo to staram się go pocieszać, bo co by była ze mnie za przyjaciółka, gdybym przynajmniej nie próbowała sprawić, aby czuł, że ma prawo narzekać?

Wysadza mnie na końcu podjazdu i odjeżdża, aby zrobić zakupy. Znowu pada, więc idę szybko, nieszczególnie się starając unikać błotnistych kałuż. Pod podeszwami trampek chrzęści mokry żwir, a pomiędzy szwami sączy się do środka woda.

Gdy staję w drzwiach, jestem gotowa, aby włożyć workowate spodnie dresowe, oversize’ową bluzę, polarowe skarpetki i skulić się na łóżku z gorącą czekoladą i książką.

– Skarbie, dobrze, że już jesteś. – Mama wystawia głowę z gabinetu. – W długim pokoju pracuje nad kominem pan Columbus i jego ludzie. Zaniosłabyś im coś do picia? Może wodę gazowaną?

Kapie ze mnie na płytki, które będę teraz musiała wytrzeć.

– Jasne. – Podnoszę na nią wzrok i otwieram szeroko oczy. – Masz dziś wywiad czy coś w tym rodzaju?

Uśmiecha się, jakby była w oku kamery, i odgarnia włosy z twarzy.

– Lokalna stacja ma przysłać kogoś, kto porozmawia ze mną o reinkarnacji. To sezon na nią.

Kiwam głową. Wiosenne Odrodzenie. Marzec i kwiecień to czas odchodzenia zimy i zaczynania od początku. Wtedy do mamy przychodzą najczęściej prośby o udzielenie wywiadu na temat spotkań z duchami mających związek z odzyskaniem spokoju i dokończeniem niezałatwionych spraw. To także okres, kiedy ludzie mocno się wkręcają w ideę regresji poprzedniego życia i tego, co może czekać ich dusze po śmierci. Strasznie to wszystko przewidywalne.

Ściągam przemoczone buty i krzywię się na widok wilgotnych skarpetek. Czuję na sobie spojrzenie mamy analizującej mowę mojego ciała. Nie jest tego rodzaju mamą, która zadaje pytania w stylu: „Jak ci minął dzień?” albo: „Czego się dzisiaj nauczyłaś?”. Ona szuka nagłych spadków w mojej aurze i wysyła telepatycznie pytania, aby sprawdzić, czy się domyślę, co chce wiedzieć.

Kusi mnie, aby opowiedzieć jej o pomyśle na zaklęcia miłosne. To zdecydowanie coś, o czym chętnie by usłyszała. Ale jeśli jej o tym powiem, uraczy mnie wykładem o wykorzystywaniu magii w sposób odpowiedzialny. Nie szkodzi, że te zaklęcia to żart – wszystko, co ma związek z siłami nadprzyrodzonymi, mama traktuje bardzo poważnie. Lepiej trzymać buzię na kłódkę i oszczędzić sobie bólu głowy.

Zdejmuję skarpetki i kieruję rozmowę na inne tory.

– Ładnie wyglądasz. Pasuje ci ten strój.

Ma na sobie cienką czarną bluzeczkę odsłaniającą tatuaże w ich całej krasie oraz lejącą się, wzorzystą spódnicę. Uwielbiam, gdy ją wkłada, bo to oznacza, że nastrój ma mniej melancholijny, a bardziej figlarny. Jak zawsze włosy ma po jednej stronie ogolone i rozdzielone w sposób, dzięki któremu wygląda częściowo jak wojowniczka, a częściowo jak modelka. Musiała się dzisiaj dorwać do farby do włosów, bo dostrzegam kilka fioletowych pasm, których rano jeszcze nie było.

Podsumowując: moja mama jest o wiele fajniejsza, niż ja kiedykolwiek będę.

– Dzięki! – Wykonuje obrót, po czym wskazuje na kuchnię. – Zanieś im może jakieś ciastka. Na pewno są głodni.

Ciastka. Taaak.

– Och! W bibliotece czeka posortowana poczta od fanów. Większością maili zajęłam się sama.

Odwracam się, aby powiesić kurtkę, tak by mama nie widziała mojej miny. Nie znoszę odpowiadać na listy przesłane pocztą tradycyjną. Wiem, że według niej radzę sobie z tym lepiej niż ona, nie zdaje sobie jednak sprawy z tego, jak bardzo jest to wyczerpujące. Na maile odpisuje się mailowo, a na listy napisane odręcznie odpisuje się odręcznie. Taką ma politykę. Skoro ktoś zadał sobie trud, aby napisać list w starodawny sposób, my musimy zrobić to samo. A mówiąc „my”, mam na myśli siebie.

Kiedy odwracam się ponownie, mamy już nie ma, więc drepczę do kuchni, wykładam na talerz jakieś ciastka, biorę wodę gazowaną, a do miseczki wrzucam plastry cytryny, po czym umieszczam to wszystko na tacy.

Mieszkamy w czymś, co w Youngtown w stanie Ohio może uchodzić za rezydencję. Jest stara jak nie wiem, wybudowana co najmniej sto pięćdziesiąt lat temu, i ma zbyt wiele pokoi, których nigdy nie będziemy używać. Przez jej wiekowość od dziesięciu lat męczymy się z remontami – mniej więcej od czasu, kiedy mama obroniła doktorat i nagle stała się sławna. Gdy pieniądze zaczęły płynąć, zaczął się też remont.

Ona kocha ten dom mimo przeciągów, niemożliwych do posprzątania pomieszczeń oraz kiepskiego ogrzewania i ciśnienia wody. To rodzinna spuścizna. Wychował się tu mój tata i według wielu maminych teorii dotyczących miejsc zamieszkiwanych przez duchy ta rezydencja idealnie się do tego nadaje. Mama się upiera, że mieszka z nami duch taty. Ja z kolei nigdy go nie widziałam ani nie poczułam żadnego dowodu na taki stan rzeczy. Sądzę, że gdyby tata rzeczywiście się tu kręcił, dałby mi o tym znać, prawda? W końcu jestem jego jedynym dzieckiem.

Udaję się z tacą przez korytarz dla pomocy domowej do długiego pokoju, który myślę, że swego czasu pełnił funkcję głównej jadalni. Teraz nie używamy go prawie w ogóle. Na ścianie naprzeciwko wejścia mieści się kominek, w którym jeszcze nigdy nie paliłyśmy. To znaczy raz, kiedy mama rzeczywiście próbowała rozpalić w nim ogień, skończyło się to przyjazdem straży pożarnej, która go ugasiła. Potwornie trudno było wyczyścić plamy po dymie. Mamy tyle książek, że to pomieszczenie służy nam głównie jako druga biblioteka.

Rzeczywiście na końcu pokoju pracuje jakaś ekipa. Tak zapamiętale, że nie słyszą, jak wchodzę.

– Hej, przyniosłam wodę.

– Cholera, dziewczyno! Wystraszyłaś mnie jak nie wiem!

Pana Columbusa, znakomitego wykonawcę, pokrywa tyle sadzy, że ledwie go rozpoznaję. Jest niski i krępy, a ręce ma grube jak pniaki. Sprawia wrażenie burkliwego, ale to przesympatyczny człowiek, jak dziadek, który gdy rodzice nie patrzą, wsuwa ci do kieszeni tabliczkę czekolady. Pomaga nam w remoncie praktycznie od dnia, w którym się tu wprowadziłyśmy.

– Sorki, panie C. – Stawiam tacę na długim stole zakrytym folią ochronną. – Może powinien pan przestać naprawiać te wszystkie skrzypiące zawiasy, żebym nie mogła pana zaskakiwać.

Patrzy na mnie takim wzrokiem, jakby z moich ust wydostał się ciąg przekleństw, a krzaczaste brwi ma tak blisko siebie, że przypominają dżdżownicę. Wskazuje głową na butelkę z wodą. Zrozumiawszy aluzję, nalewam ją do dwóch szklanek.

– Pracuje nas dziś trzech, Ro – mówi.

Przenoszę wzrok z niego na Samuela, jego pomocnika, i nim zdążę zapytać, o kogo mu chodzi, rozlega się głośny trzask, następnie słychać zduszone przekleństwo i przez drugie drzwi wchodzi młody bóg.

Nie, nie bóg, nastolatek jak ja, ale w niczym mnie nie przypomina. Na ramionach dźwiga kominek i unosi go wyżej, aby móc nim manewrować. Nie przypuszczałam, że ktoś w moim w wieku może mieć tak umięśnione ręce. A na pewno jest zbliżony do mnie wiekiem, bo kojarzę go ze szkoły. Kojarzę, tyle że nigdy nie zamieniliśmy ze sobą słowa, gdyż Luca to gwiazda futbolu, zdecydowanie spoza mojego kręgu społecznego. Jest wysoki, ciemnowłosy i tajemniczy, rok ode mnie starszy i zazwyczaj ubrany. W tej chwili wpatruję się w mięśnie rysujące się pod bardzo cienką białą koszulką, zastanawiając się, czy Ethan nie ma przypadkiem racji z tymi sportowcami.

– To jest Luca – mówi pan Columbus, wypiwszy wodę z cytryną. – Przyjąłem go na staż.

Luca burczy coś w moją stronę, po czym opuszcza kominek. Mam wrażenie, że się ślinię… Serio? Chyba jeszcze nigdy nie widziałam takich mięśni ani nawet nie wiedziałam, że mogą mi się spodobać.

– Hej. – Prostuje się, odgarniając przedramieniem włosy z oczu. – Mógłbym też dostać wody?

Ma głęboki głos. Jego oczy są cudownie zielone. A jego usta…

– Ach tak, jasne.

Gorąco mi w policzki. Kurde, rumienię się. Ależ to krępujące. Odwracam się do nich plecami i modlę o to, aby twarz mi się uspokoiła. Pan Columbus odstawia szklankę na tacę i ponownie napełniam ją wodą, po czym nalewam ją także dla Luki.

Właśnie się odwracam ze szklanką w ręce, kiedy Luca staje obok mnie.

– Znam cię.

Szklanka mało nie wypada mi z ręki. Nie mam pojęcia, jak zareagować na te słowa.

Samuel i pan Columbus wyjmują papierosy.

– Dziesięć minut, a potem wracamy do roboty. Dzięki za wodę, kotku. – Skinąwszy głowami, wychodzą z pokoju.

Podaję Luce szklankę z wodą. Jesteśmy teraz sami. I oto zaczyna się krępująca cisza.

Bierze szklankę. Stoi dość blisko mnie. Na tyle blisko, że widzę krople potu na jego skórze i czuję woń, która jest w sumie całkiem atrakcyjna, nieco pikantna i pełna gorąca… Chwileczkę… co takiego? Nie wiem nawet, co to znaczy, ale moje ciało zdecydowanie wie. Mam wrażenie, jakbym stała zbyt blisko przewodu pod napięciem. W moim sercu dochodzi do serii zwarć i mam ochotę wyrzucić z siebie zbitkę nic nieznaczących słów na temat szkoły albo pracy domowej, albo nawet tego, że Luca pachnie jak chai. Jednak jakoś udaje mi się nic nie powiedzieć.

Chłopak wypija wodę, następnie znowu odgarnia włosy z oczu.

– Chodzisz do Fern County, nie? – pyta.

Oczy ma tak zielone, że można się w nich zatopić, a rzęsy tak długie i ciemne, że nawet Ethan by mu ich pozazdrościł.

Przełykam ślinę.

Kiwam głową.

– Widuję cię.

W mojej głowie rozlega się skwierczenie, jakby przewód był gotowy do wzniecenia ognia. Otwieram usta. Zamykam. Nie jestem pewna, co zrobić z tą informacją. Widuje mnie? W sensie że na mnie patrzy? Kurde. Biorę od niego pustą szklankę. Ręka mi drży.

– Naprawdę?

Uśmiecha się. Zęby ma takie proste i białe… No nie, żeby zauważać takie rzeczy?

– No, zawsze mam ochotę podejść i powiedzieć „cześć”, ale tobie na okrągło towarzyszy ten koleś.

Ma ochotę powiedzieć „cześć”? Czy ja umarłam? Czy to inny wymiar? Odchrząkuję.

– Ethan? To mój najlepszy przyjaciel.

Luca kiwa głową i przygryza dolną wargę. O rany. Ma jędrne usta i lekki zarost. Mam ochotę unieść rękę i…

– Super. Ale nie jest twoim chłopakiem.

To pytanie, które wcale nie jest pytaniem. Żołądek podchodzi mi do gardła jak podczas jazdy kolejką górską. Czy to podekscytowanie? Strach? Zaraz puszczę pawia? Co tu się dzieje?

– Lubisz książki, co? – Wskazuje głową na regały. – Wszystkie przeczytałaś?

Przenoszę spojrzenie na książki i kręcę głową, co pomaga mi się otrząsnąć z tego dziwacznego stanu.

– Niektóre, ale nie wszystkie. To książki mojej mamy. To znaczy nie te, które napisała. – Te akurat znajdują się na wystawce w jej gabinecie. – Ale te, które czyta dla rozrywki.

Czyli wszystkie są w pewnym sensie paranormalne. Nie moja tematyka.

– Poznałem twoją mamę. Fajna jest. Widziałem ją w telewizji, jak udziela wywiadu. Sprawia wrażenie osoby, która zna się na swoim fachu.

– To prawda. Jeśli chcesz się czegoś dowiedzieć o duchach, regresjach poprzedniego życia, przepowiedniach i tego rodzaju rzeczach, to do niej należy się udać.

Trochę dziwnie się czuję z tym, że ktoś w moim wieku wyraża się o mamie pozytywnie. Zazwyczaj spotykam się z pytaniami lub uwagami, które przypominają mi o tym, jak dziwaczna wydaje się dla osób z zewnątrz.

„Ona naprawdę uważa, że na okrągło rozmawia z duchami?” „Często was odwiedza duch twojego taty?” „Słyszałam, że twoja mama potrafi w trakcie wywiadu znieruchomieć i wpatrywać się w przestrzeń”. „Pewnie dużo pije, co?”

– Jeśli chcesz, to mogę ci załatwić podpisany egzemplarz jednej z jej książek – mówię.

Może jest po prostu fanem albo, co bardziej prawdopodobne, jego mama jest fanką. Miałoby to więcej sensu niż fakt, że Luca wie, kim jestem, lub że rozmawia ze mną tylko dlatego, że chodzimy do tej samej szkoły.

– Dzięki, ale właściwie nie czytam literatury faktu. Ostatnio to nawet żadnej. Mam mało czasu na czytanie przez treningi i mecze.

No tak. Nigdy nie widziałam go w akcji – sport to nie moja bajka – ale słyszałam, że jest naprawdę utalentowany albo oddany, albo jakiś tam, co czyni go cennym graczem.

– Ale teraz pewnie będę miał więcej czasu. – Wypowiada te słowa niemal szeptem i takim tonem, że ściągam brwi. Już mam zapytać, co ma na myśli, lecz on kontynuuje: – Kiedyś czytałem mnóstwo thrillerów. – Wzrusza ramionami. – W sumie mógłbym do tego wrócić.

– Cóż, możesz sobie pożyczyć, co tylko znajdziesz na tych regałach.

W czasie, gdy on rozgląda się po pokoju, ja ponownie lustruję go wzrokiem i raz jeszcze imponuje mi to, co widzę. Żaden ze znanych mi chłopaków nie ma takiej budowy jak on. Jest wysoki i wysportowany. Założę się, że nie ma ani grama tłuszczu. Jego włosy wydają się takie miękkie – ciemnobrązowe fale, w których mam ochotę zanurzyć palce…

– Jesteś Ro, prawda?

Bawiąc się szklankami na tacy, staram się ukryć zaskoczenie. On wie, jak mam na imię. O kurde.

– Eee… tak, Rowan Marshall.

Chichocze.

– No tak, córka doktor Marshall, obecna mieszkanka rezydencji Marshallów. Fajnie, że remontujecie ten stary dom.

– Zanim wprowadziłyście się tutaj z mamą, w miasteczku mówiono, że to miejsce popadnie w ruinę. – Pan Columbus, który wrócił do pokoju razem z Samuelem, częstuje się ciastkiem. – Skoro nie żyła rodzina twojego taty. – Odchrząkuje i pociera ze skrępowaniem kark.

Dopiero pięć lat po śmierci taty mama w ogóle się dowiedziała o tym miejscu. Nie zostawił testamentu, trochę więc trwało, nim trafił do niej akt własności. Według jej słów tata nie za bardzo się dogadywał ze swoją rodziną. W wieku osiemnastu lat wyprowadził się z domu i nigdy tam nie wrócił. Moi dziadkowie w chwili śmierci nie wiedzieli nawet, że się ożenił i że ma dziecko, co jest w sumie cholernie smutne.

– Zawsze uważałem, że to miejsce jest spoko – odzywa się Luca.

Raz jeszcze posyłam mu ukradkowe spojrzenie i widzę, że rozgląda się po pomieszczeniu, zatrzymując wzrok na szklanych gałkach. Unosi głowę, aby przyjrzeć się kasetonowemu sufitowi, i odnoszę wrażenie, że zauważa szczegóły, które umykają ludziom w naszym wieku.

– Nawiedzone, jasne, ale spoko.

Albo szuka tego, co nie istnieje.

– Nie widziałam tu jeszcze żadnych duchów.

– Może po prostu za słabo ich wypatrujesz? – Puszcza do mnie oko i to najbardziej seksowna rzecz, jaką w życiu widziałam.

Roztapiam się. Serio, zamieniam się w kałużę na podłodze.

– Koniec przerwy – burczy pan Columbus i szturcha Lucę w ramię. – Kominek czeka.

– Rowan, fajnie cię było w końcu poznać. Nie mogę się doczekać spotkania w szkole.

Naprawdę?

Luca na szczęście nie czeka na moją odpowiedź. Uśmiecha się jedynie, jakby mówił poważnie, czym sprawia, że moje ciało wystrzela prosto w kosmos.ROZDZIAŁ 3

Nie dryfuję tam długo, gdyż na Ziemię przywołuje mnie sterta korespondencji do mojej mamy. Można by sądzić, że w czasach wi-fi większość używa maili, jednak setki osób nadal przysyłają tradycyjne listy.

Mama posortowała je według daty na stemplu pocztowym, ale i tak przejrzenie ich zajmie mi kilka godzin. Powstrzymuję jęk, choć wiem, że kiedy z tym skończę, głowa będzie mi boleśnie pulsować, a o nastroju lepiej nie mówić. Mama mnie potrzebuje, dlatego przełączam się w tryb służbowy, odsuwając od siebie wszystkie myśli o Luce, jego kręcących się włosach, przepastnych zielonych oczach i godnej podziwu muskulaturze.

Usiadłszy za biurkiem, dostrzegam mniejszy stosik, na górze którego znajduje się karteczka samoprzylepna z napisanymi przez mamę słowami: „Zacznij od tego”. Z westchnieniem biorę do ręki pierwszy list.

Sprawdzam datę. Październik zeszłego roku. Zerkam na adres, po czym patrzę raz jeszcze, bo koperty nie zaadresowano do mamy, lecz do mnie. Co to ma…?

Przeglądam pozostałe koperty z tego niewielkiego stosiku. Wszystkie są zaadresowane do mnie i wszystkie wysłano mniej więcej w tym samym czasie… październik, listopad… a jeden nawet w grudniu.

No tak… to wtedy towarzyszyłam mamie podczas wywiadu w programie poświęconym Halloween. Pierwszy raz znalazłam się przed kamerą i potwornie się pociłam. Mama kazała mi być sobą, ale kiedy pojawił się temat duchów, musiałam trochę nakłamać. Nie wierzę w to, co mama. To znaczy czytam jej książki i rozumiem jej badania oraz teorie – po prostu nie widzę tego, co ona. Zgoda, nigdy nie brałam udziału w jej ekspedycjach. Swój brak wiary opieram jedynie na fakcie, że nigdy w życiu nie spotkałam ducha, a przecież mieszkam w domu podobno nawiedzonym. Podczas wywiadu mówiłam w większości prawdę, dałam jednak do zrozumienia, że jestem otwarta na takie doświadczenie. W rzeczywistości nie uważam, aby to było w ogóle możliwe. Nie ma czegoś takiego jak duchy.

Sorry, mamo.

_Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej_
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: