Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Zaklęta w ciszy - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
26 września 2023
Ebook
49,90 zł
Audiobook
39,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Zaklęta w ciszy - ebook

Londyn, 1823 rok. Gdy umiera stary hrabia Foglar, jego synowie nie tylko dziedziczą znaczny majątek, lecz także dowiadują się o istnieniu nieznanej wcześniej siostry. Dziewczynka cierpi na zagadkową przypadłość, objawiającą się niemożnością mówienia przy obcych. Nikt nie zdaje sobie sprawy z tego, że milczenie małej Evie kryje mroczną i niebezpieczną tajemnicę z przeszłości Wraz z dziewczynką w życiu najstarszego syna i dziedzica hrabiowskiego tytułu, Fryderyka, pojawia się jej guwernantka, panna Florence Thompson. Choć między tymi dwojgiem od początku iskrzy, to wydaje się, że dzieli ich ogromna niechęć i bariery społeczne nie do pokonania. Mają jednak wspólny cel: pomóc swej małej podopiecznej pokonywać jej lęki. Czy im się to uda? Czy Fryderyk i Florence znajdą też drogę do siebie? I czy stary hrabia pozostawił swoim dzieciom mapę do pirackiego skarbu?

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67787-41-3
Rozmiar pliku: 2,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1

Lon­dyn, wrze­sień 1820 roku

– To ma być ta wy­ma­rzona có­reczka hra­biego?! – za­kpił wy­soki je­go­mość w dłu­gim płasz­czu, zer­ka­jąc na sku­lone, prze­ra­żone dziecko o wiel­kich, nie­bie­skich oczach. – Są­dzi­łaś, że dzięki temu cze­muś zdo­łasz się do niego zbli­żyć? – zwró­cił się do ko­biety, która za­sła­niała sobą dziew­czynkę. – Na twoim miej­scu trzy­mał­bym to dzi­kie stwo­rze­nie z dala od ludz­kich oczu, bo je­śli wia­do­mość o tym się roz­nie­sie, to nie wy­cią­gniesz już od sta­ruszka zła­ma­nego pensa. A za­miast zdo­być in­for­ma­cję o tej prze­klę­tej szka­tule i wy­ma­rzone bo­gac­two, tra­fisz tam, gdzie ta­kie oszustki jak ty zwy­kle koń­czą. A ją... ją z pew­no­ścią od­rzuci.

– Wszyst­kiego się do­wiem. Przy­się­gam. – Wy­cią­gnęła przed sie­bie dło­nie w ge­ście pod­da­nia. – Po­trze­buję tylko wię­cej czasu.

– Czasu?! – wark­nął męż­czy­zna. – Tego aku­rat mia­łaś pod do­stat­kiem. Już raz da­łem się na to na­brać i co? Mie­li­śmy wy­cią­gnąć od hra­biego in­for­ma­cję, od­na­leźć skrytkę i żyć spo­koj­nie w do­statku. A ty? – Za­ci­snął szczęki i spoj­rzał na nią groź­nie. – Uma­wia­li­śmy się ina­czej.

– Nie mia­łam na to wpływu. Nie zro­zu­miesz...

– Te­raz to już nie ma zna­cze­nia, te­raz ty i to... – zmiął w ustach prze­kleń­stwo. – Ko­cha­łem cię – po­wie­dział ła­god­niej. – Ale to już prze­szłość. – Na­brał po­wie­trza przez nos i wy­pu­ścił ustami. Mu­siał być bar­dzo zde­ner­wo­wany. – Nie roz­wią­zuje to jed­nak na­szej umowy – wy­ce­dził.

– Sta­ra­łam się wy­do­być od niego ten se­kret, ale to wcale nie ta­kie pro­ste. Nie ufa mi – wy­ja­śniała młoda ko­bieta, roz­ma­so­wu­jąc obo­lałe nad­garstki. Po­czą­tek wi­zyty prze­biegł w znacz­nie mniej przy­ja­znej at­mos­fe­rze.

– Ra­dził­bym ci bar­dziej się po­sta­rać albo pójdę do two­jego ko­chanka i wszystko mu opo­wiem. Wtedy i ty, i to... – wska­zał na sku­lone w kłę­bek dziecko – ...tra­fi­cie na ulicę. Je­śli nie do ja­kie­goś cyrku. Nie ro­zu­miem, po co trzy­masz to dzi­wa­dło w domu. Od­da­ła­byś mamce, a sama sku­piła się na tym, jak po­dejść hra­biego. Spójrz na to! Spo­sób na słod­kiego bo­ba­ska prze­stał dzia­łać. Ża­den męż­czy­zna o zdro­wych zmy­słach nie chciałby ta­kiego ob­cią­że­nia. – Za­śmiał się ni­skim gło­sem. – Ostrze­gam. Nie je­steś nie­za­stą­piona. Stary jest łasy na ko­biece piękno i ktoś inny ła­two zaj­mie twoje miej­sce. – Od­wró­cił się i wy­szedł, gło­śno trza­ska­jąc drzwiami.

Ko­bieta do­bie­gła do nich i za­su­nęła sko­bel, po czym od­wró­ciła się i wol­nym kro­kiem zbli­żyła się do ma­łej dziew­czynki.

– Już do­brze, Evie. Już so­bie po­szedł. – Do­tknęła czule jej splą­ta­nych, ja­snych lo­ków. – Je­steś słodką i mą­drą dziew­czynką. – Pró­bo­wała ją ob­jąć, ale dziecko sku­liło się jesz­cze bar­dziej, więc się wy­co­fała.

– On po­wie­dział, że hra­bia mnie od­rzuci – wy­mru­czała dziew­czynka. – Co to zna­czy „od­rzuci”?

– On kła­mał. Chciał ci zro­bić przy­krość.

– Dla­czego? – spy­tała ci­cho.

– Nie­któ­rzy lu­dzie lu­bią, jak inni cier­pią. Twój oj­ciec dba o nas, wiesz prze­cież.

– Uszko­dził moją lalkę. – Za­łkała. – Wy­rwał jej oczy, ręce i włosy, za­brał su­kienkę.

– Uszyję ci nową – za­pew­niła ko­bieta i do­tknęła znisz­czo­nej przy­tu­lanki córki.

– A co z tą?

– Ta się już ra­czej nie na­daje. Z dziur po oczkach, rę­kach i wło­sach wy­stają pa­kuły, ale może ob­szyję ją ma­te­ria­łem i zro­bię z niej nową. – Uśmiech­nęła się ko­bieta.

– Niech zo­sta­nie taka, jaka jest. Tylko za­ła­tajmy dziury.

– Ale nie przy­po­mina już lalki.

– Wła­śnie dla­tego – wy­szep­tała dziew­czynka. – Ja też nie przy­po­mi­nam in­nych dzieci. Nie chcę no­wej.

* * *

Nie­kiedy po­zor­nie nie­istotne zda­rze­nie po­trafi prze­wró­cić na­sze ży­cie do góry no­gami – po­my­ślała Flo­rence Thomp­son i po­chy­liła się pod ró­ża­nym krze­wem w oran­że­rii na­le­żą­cej do ma­jątku jej ku­zynki w hrab­stwie Nor­thum­ber­land. – A moje ży­cie wy­daje się z góry za­pla­no­wane, prze­wi­dy­walne i do cna wy­zute z... wła­ści­wie ze wszyst­kiego. – Jęk­nęła i za­częła ostroż­nie od­gar­niać ko­lejne li­ście.

– Tu się pani ukryła – usły­szała z od­dali głę­boki, tu­balny głos. Na­le­żał on do wy­so­kiego męż­czy­zny w ob­ci­słym czar­nym sur­du­cie, za­glą­da­ją­cego do oran­że­rii. Miał na so­bie roz­piętą na piersi ko­szulę, ja­sne bry­czesy i wy­so­kie buty z cho­le­wami. Zgnie­ciony biały fu­lar trzy­mał w le­wej dłoni.

Przy­ję­cia w wiej­skich po­sia­dło­ściach przed­sta­wi­cieli ary­sto­kra­cji były ide­al­nym pre­tek­stem do noc­nych scha­dzek go­ści. Naj­wy­raź­niej w ta­kim celu zaj­rzał tu ów je­go­mość – po­my­ślała panna Thomp­son. – Na jego nie­szczę­ście na­tknął się na nie­wia­stę cno­tliwą.

Flo­rence miała już z nim kil­ku­krot­nie do czy­nie­nia, ale wtedy nie zwra­cał na nią szcze­gól­nej uwagi. Nie dzi­wiła się. Jako gu­wer­nantka stała się nie­wi­dzialna, choć jesz­cze kilka lat wcze­śniej sta­no­wiła cał­kiem nie­złą par­tię. Oczy­wi­ście za­nim jej oj­ciec do­pro­wa­dził ich ma­ją­tek do ru­iny w po­goni za wy­na­laz­kami i ode­brał so­bie ży­cie. Nie to, żeby dziew­czy­nie za­le­żało na pu­stych kom­ple­men­tach i hor­dzie wiel­bi­cieli, bo od za­wsze wo­lała na­ukę, dla­tego skoń­czyła szkołę dla gu­wer­nan­tek i prze­czy­tała nie­mal cały księ­go­zbiór ojca, ale było jej żal, że tak na­gle prze­stano się nią in­te­re­so­wać.

– Zdaje się, że mnie pan z kimś po­my­lił – oznaj­miła z chłodną re­zerwą.

– Czyżby i sza­nowna pani umó­wiła się tu­taj na schadzkę? – pró­bo­wał żar­to­wać. Ze spo­sobu, w jaki się po­ru­szał, do­my­śliła się, że nie jest zu­peł­nie trzeźwy.

Rzu­ciła mu po­gar­dliwe, wro­gie spoj­rze­nie, choć nie była pewna, czy był w sta­nie do­strzec jej minę z tak du­żej od­le­gło­ści. Znaj­do­wali się na prze­ciw­nych krań­cach ścieżki.

– Pani mał­żo­nek za­pewne nie ma o ni­czym po­ję­cia? – za­py­tał po tym, jak zro­bił kilka kro­ków i ob­da­rzył ją iro­nicz­nym uśmie­chem, który nie ob­jął jego oczu. – To ten dżen­tel­men po­chra­pu­jący w po­koju gier, jak mnie­mam.

– Mówi pan za­pewne o męż­czyź­nie przy­po­mi­na­ją­cym eks­po­nat mu­ze­alny, z trąbką do słu­cha­nia i mo­no­klem na zło­tym łań­cuszku?

– I jesz­cze go pani ob­raża?

– To mąż mo­jej ku­zynki – oświad­czyła dziew­czyna. – A nie mó­wię tego je­dy­nie z czy­stej zło­śli­wo­ści. Bie­daczka wy­cier­piała się przez niego tyle, że ma prawo od niego ode­tchnąć – po­wie­działa, za­nim zdą­żyła po­my­śleć, że jej nie wy­pada.

– Czyli jest pani tą trze­cią? – Skrzy­wił się.

Zi­gno­ro­wała to.

– Tą zrzę­dliwą starą panną – do­pre­cy­zo­wał szep­tem, za­chwiał się i czknął. Znaj­do­wał się jed­nak już na tyle bli­sko, że wszystko zro­zu­miała.

– Wi­dać po­zna­łam się na wa­szym ga­tunku za­wczasu – żach­nęła się. – A co z pana żoną? Ko­biety od wie­ków mu­szą zno­sić ta­kie upo­ko­rze­nia, bo przy­pa­dła im w udziale rola ule­głych cier­pięt­nic, pod­czas gdy sza­nowni mał­żon­ko­wie hu­lają po świe­cie za­chę­cani po­kla­skiem im po­dob­nych.

– Da­li­bóg, panno Thomp­son, je­stem skon­fun­do­wany głę­bią mej igno­ran­cji. Wszak nie ucho­dzi o wia­ro­łom­stwo po­są­dzać płci pięk­nej – za­kpił, od­zy­skaw­szy rów­no­wagę. – A je­śli na­wet – po­chy­lił się i przez za­ci­śnięte zęby do­dał: – to z pew­no­ścią sza­nowny mał­żo­nek jest de­spotą i opi­ju­sem, ja­kiego świat nie wi­dział. W do­datku, jak mnie­mam, nie po­trafi spło­dzić po­tomka i ogól­nie rzecz uj­mu­jąc, to wy­jąt­kowy idiota. Tak go, zdaje się, opi­sała pani ku­zynka.

– Aku­rat idiotą jest cał­kiem prze­cięt­nym – od­cięła się panna Thomp­son. – Co do reszty, to sama bym go le­piej nie opi­sała.

– Czyli nie jest pani do reszty wy­zuta z po­czu­cia hu­moru?

– Pan naj­wy­raź­niej rów­nież – po­wie­działa z uzna­niem, co zdzi­wiło ją samą bar­dziej niż jego. – Jed­na­ko­woż nie uspra­wie­dli­wia to by­cia roz­pust­ni­kiem.

– Roz­pust­ni­kiem? Tak mnie pani oce­nia?

W pełni za­słu­żył so­bie na taki osąd, ale to nie była jego wina! Przy­naj­mniej tak so­bie to tłu­ma­czył. W tym par­szy­wym świe­cie je­dy­nie taka po­stawa mo­gła uchro­nić go przed bó­lem. Zbyt długo sta­rał się być ślepy na to, co działo się wo­kół, i grać rolę po­tul­nego idioty. Nie po­stę­po­wał uczci­wie, ale któż tak ro­bił?

– Sam pan so­bie tę ocenę wy­sta­wił – pod­su­mo­wała panna Thomp­son.

– A może to ktoś mnie na tę złą drogę spro­wa­dził?

– Z mo­ich ob­ser­wa­cji wy­nika, że nie po­trze­buje pan po­mocy w kro­cze­niu ścieżką mroku. – Zmru­żyła po­wieki i pod­parła się rę­koma w ta­lii.

Męż­czy­zna aż wzdry­gnął się na ten wi­dok.

– A co pani ma w ta­kim ra­zie na swoje uspra­wie­dli­wie­nie?

– Ja przy­szłam tu nie na schadzkę, a dla­tego, że mój pod­opieczny zgu­bił gdzieś mię­dzy ro­śli­nami jedną ze swo­ich ce­ra­micz­nych ku­lek i obie­ca­łam ją od­szu­kać – ob­wie­ściła z dumą.

– Wie­rzę pani.

– O, pro­szę – zdzi­wiła się.

– Nie po­tra­fię so­bie na­wet wy­obra­zić, ja­kim trzeba być de­spe­ra­tem, aby się z pa­nią umó­wić.

– Ado­nis się zna­lazł – wy­szep­tała, mru­żąc oczy.

– Nie o pani po­wierz­chow­ność cho­dzi – zlu­stro­wał jej po­stać z góry na dół i uniósł brew nie­mal pod same włosy. – Nikt jed­nak nie umówi się z zołzą.

– Też coś! – prych­nęła i ru­szyła na­przód, pró­bu­jąc go omi­nąć na wą­skiej ścieżce. Nie­stety nie było to ła­twe za­da­nie. Męż­czy­zna był wy­soki i po­stawny, a ona, mimo że nie na­le­żała do ni­skich ko­biet, to w star­ciu z nim nie miała więk­szych szans.

Tro­chę trwało, nim udało im się prze­rwać drep­ta­nie w miej­scu i na­prze­mienne ki­wa­nie się na boki przy­po­mi­na­jące nie­udolny ta­niec, nim zro­zu­mieli, że mu­szą sta­nąć do sie­bie przo­dem i prze­su­nąć się kro­kiem do­staw­nym, każde w swoją stronę.

Kiedy byli na­prze­ciwko sie­bie, Flo­rence po­tknęła się i oparła o tors męż­czy­zny. Nie znała go pra­wie wcale, nie po­lu­biła i nie miała ta­kiego za­miaru, ale kłam­stwem by­łoby stwier­dze­nie, że nie wy­wo­łało to u niej żad­nego wra­że­nia. Był wy­so­kim, nie­wąt­pli­wie przy­stoj­nym bru­ne­tem o kwa­dra­to­wej szczęce ze śla­dami za­ro­stu. Nie mo­gła tego zlek­ce­wa­żyć, choćby jej roz­są­dek prze­ży­wał ka­tu­sze. Gdy od­ru­chowo chwy­cił ją w ta­lii, chro­niąc przed upad­kiem, przy­su­nęła się bli­żej, a do jej noz­drzy do­tarł jego za­pach. Nie był od­py­cha­jący. Ku swo­jemu zdzi­wie­niu nie zna­la­zła w nim nic nie­przy­jem­nego. Za­pach roz­grza­nej skóry z reszt­kami sza­rego my­dła i de­li­katną wodą ko­loń­ską... Po­czuła, jakby jej ciało ożyło, wy­bu­dzone z dłu­giego le­targu, i za­częło do­ma­gać się za­spo­ko­je­nia. To było nie­etyczne, nie­po­prawne, nie­roz­sądne, złe... Ale niech dia­bli po­rwą roz­są­dek! Chciała cze­goś wię­cej. By­łaby ob­łud­nicą, gdyby temu za­prze­czyła.

Od­sko­czyła na­tych­miast, bro­niąc resz­tek god­no­ści. Ten męż­czy­zna był zbyt nie­bez­pieczny...

– A kulka? – przy­po­mniał, opie­ra­jąc obie dło­nie o bio­dra z przy­kle­jo­nym szel­mow­skim uśmie­chem.

– Wrócę tu z sa­mego rana. Nie chcia­ła­bym stać się świad­kiem cze­goś, czego wi­dzieć nie po­win­nam.

– Bo sama wo­la­łaby pani wziąć w tym udział?

– Może pan so­bie po­ma­rzyć.

– Mnie pani nie oszuka, panno Thomp­son – za­śmiał się. Sam nie wie­dział, co go pod­ku­siło. Ni­gdy nie za­cho­wy­wał się w ten spo­sób, ale to jej ob­no­sze­nie się pru­de­ryj­no­ścią i osą­dza­nie go bez po­zna­nia ca­łej prawdy po­dzia­łało na niego pro­wo­ku­jąco.

Flo­rence po­de­szła i do­tknęła pal­cem wska­zu­ją­cym poły jego sur­duta.

– Je­śli pan są­dzi, że ta­kie sztuczki ro­bią na mnie ja­kie­kol­wiek wra­że­nie, to się pan grubo myli.

– Czyżby? – Po­chy­lił się i cmok­nął ją w usta.

Nie zdą­żyła usko­czyć. Otwo­rzyła sze­roko oczy i opusz­kami do­tknęła swo­ich warg. Po­czuł wy­rzuty su­mie­nia, ale i coś jesz­cze...

– Prze­pra­szam – wy­szep­tał zu­peł­nie szcze­rze.

Nie od­po­wie­działa.

– Mam na­dzieję, że nie ura­zi­łem tym pani...

– Ura­ził pan. – Skrzy­wiła się, spo­glą­da­jąc na jego ob­rączkę, i czym prę­dzej ru­szyła do wyj­ścia. Nie zwró­ciła uwagi na to, że nie byli sami.2

Lon­dyn, trzy lata póź­niej

Po­dróż stat­kiem z portu Gdańsk oka­zała się o wiele zno­śniej­sza, niż Fry­de­ryk Fo­glar mógł przy­pusz­czać. Za­nim jed­nak do­tarł odra­paną dryndą do miesz­ka­nia czyn­szo­wego wy­naj­mo­wa­nego przez hra­biego w bied­nej czę­ści Lon­dynu i wspiął się po zmur­sza­łych scho­dach na dru­gie pię­tro bu­dynku, jego hu­mor uległ znacz­nemu po­gor­sze­niu.

Nie to, żeby Fry­de­ryk szcze­gólną wagę przy­wią­zy­wał do oto­cze­nia i wy­gód. Po pro­stu ina­czej wy­obra­żał so­bie miej­sce spo­tka­nia z dawno nie­wi­dzia­nym oj­cem.

Po­my­ślał o li­ście, który otrzy­mał przed ty­go­dniem, a który był dla niego wiel­kim za­sko­cze­niem. Już prę­dzej spo­dzie­wałby się wia­do­mo­ści od nie­ży­ją­cej matki niż od tego sta­rego... zmiął w ustach prze­kleń­stwo i wziął głę­boki od­dech. Nie było to naj­roz­sąd­niej­sze po­su­nię­cie, bo za­pach stę­chli­zny i fe­ka­liów po­mie­szany z odo­rem stra­wio­nego al­ko­holu spra­wił, że za­krę­ciło mu się w gło­wie. Skrzy­wił się, za­pu­kał w po­ma­lo­wane na zie­lono drzwi i nie cze­ka­jąc na za­pro­sze­nie, na­ci­snął klamkę.

– Ki dia­beł?! – mruk­nął przy­gar­biony męż­czy­zna trzy­ma­jący w ręku pi­sto­let.

– Jac­kins? – spy­tał Fry­de­ryk i przyj­rzał się po­marsz­czo­nej twa­rzy sta­rego wilka mor­skiego. – Ro­bisz te­raz za ka­mer­dy­nera?

– Pa­nicz Fry­de­ryk? Hra­bia na pana czeka – rzu­cił męż­czy­zna, od­wró­cił się na pię­cie i po­szedł w głąb ciem­nego po­miesz­cze­nia.

Żad­nego przy­wi­ta­nia, żad­nych py­tań. Wi­dać sta­remu ma­ry­na­rzowi rów­nie mocno za­le­żało na od­no­wie­niu kon­tak­tów, co i jemu.

Fry­de­ryk wszedł za nim do nie­wiel­kiej sy­pialni. Je­śli wcze­śniej jego zmysł po­wo­nie­nia prze­ży­wał ka­tu­sze, to tu­taj za­czy­nał do­go­ry­wać. Nie cze­kał na po­wi­ta­nia, tylko oba­wia­jąc się, że za­raz zwy­mio­tuje, pod­biegł do okna i szarp­nął za klamkę, by je otwo­rzyć.

– To ty? – pa­dło zza bal­da­chimu, czy ra­czej po­dziu­ra­wio­nej, po­pla­mio­nej tka­niny osła­nia­ją­cej łoże.

– Ow­szem – od­rzekł i ostroż­nie pod­szedł w kie­runku, z któ­rego do­cho­dził głos. – We­zwał mnie oj­ciec. – Ostat­nie słowo wy­po­wie­dział z nie­udol­nie skry­waną od­razą.

– Nie są­dzi­łem, że się zde­cy­du­jesz przy­je­chać.

– A jed­nak – wes­tchnął męż­czy­zna i przy­su­nął so­bie ta­bo­ret.

– Pew­nie się do­my­ślasz, że nie­wiele ży­cia mi już po­zo­stało.

Fry­de­ryk nie od­po­wie­dział.

– Wiesz, że ty­tuł i ma­ją­tek przejdą w ca­ło­ści w twoje ręce?

– Czyli coś jesz­cze zo­stało z po­sagu wnie­sio­nego przez matkę? – Fry­de­ryk nie po­tra­fił się po­wstrzy­mać. – Za­pewne do­nie­siono ojcu, że nie po­trze­buję jał­mużny. Udało mi się po­mno­żyć to, co matka zdo­łała od­dać mi przed śmier­cią. Moi bra­cia też so­bie ja­koś po­ra­dzili. Na od­no­wie­nie re­la­cji ro­dzin­nych ra­czej już za późno.

– Wiem i nie wi­nię cię za to, że nie po­tra­fisz mi prze­ba­czyć tego, co zro­bi­łem.

– Mówi oj­ciec o tym, jak upo­ko­rzył na­szą matkę przed ca­łym świa­tem, a po­tem do­bił ko­lejną – pod­kre­ślił to słowo – ra­do­sną no­winą?

– To twoja ocena, synu. Nie mam ci za złe, że ni­gdy nie chcia­łeś wy­słu­chać wer­sji obu stron.

Fry­de­ryk za­czął pod­no­sić się z miej­sca.

– Za­cze­kaj! – Stary hra­bia wy­cią­gnął rękę. – Nie będę się uspra­wie­dli­wiał. Nie przed kimś, kogo żona...

– Nie chcę o tym roz­ma­wiać.

– Do­brze – jęk­nął męż­czy­zna – ale wy­słu­chaj mnie, bo ko­lej­nej oka­zji nie bę­dzie. – Od­rzu­cił koc, któ­rym był przy­kryty, i po­ka­zał nogi za­jęte gan­greną.

Stąd ten nie­zno­śny fe­tor – po­my­ślał Fry­de­ryk, ale udał, że wi­dok ro­pie­ją­cych zgo­rzeli nie robi na nim wra­że­nia.

– Nie­wiele czasu mi zo­stało, a jest coś, czego zo­sta­wić nie mogę.

– Słu­cham.

– Przed ośmioma laty, tuż po Kon­gre­sie Wie­deń­skim, w któ­rym sam bra­łeś udział...

– I pro­sto z któ­rego przy­by­łem na po­grzeb matki – wtrą­cił Fry­de­ryk.

– ...do­wie­dzia­łem się, że na świat przyj­dzie mój ko­lejny po­to­mek – kon­ty­nu­ował męż­czy­zna, nie zwra­ca­jąc uwagi na awer­sję syna.

– We­zwał mnie oj­ciec po to, by po­wie­dzieć o ko­lej­nym ro­man­sie? W do­datku ta­kim, który oka­zał się... owocny w skut­kach?! – spy­tał obu­rzony Fry­de­ryk. – I to po­dwój­nie. Bo po­dej­rze­wam, że in­for­ma­cja ta nie po­mo­gła mo­jej ko­na­ją­cej matce.

– Wiem, że tego nie zro­zu­miesz, a może i nie uwie­rzysz mi, ale ni­gdy nie opu­ści­łem żad­nego z mo­ich dzieci.

– Czyżby?

Męż­czy­zna zi­gno­ro­wał py­ta­nie.

– Do­kład­nie pół roku po śmierci two­jej matki na świat przy­szła ma­leńka iskierka – po­wie­dział z czu­ło­ścią. – Ło­ży­łem na jej utrzy­ma­nie od chwili na­ro­dzin, na­wet wów­czas, kiedy jej matka zmarła, a dziecko tra­fiło na pen­sję na pół­nocy kraju. To je­den z lep­szych ośrod­ków w An­glii, ale do­syć drogi.

– Mam pła­cić za edu­ka­cję dziew­czynki, o któ­rej ist­nie­niu do tej pory na­wet nie wie­dzia­łem? Jest cho­ciaż oj­ciec pe­wien, że to jego dziecko?

– Je­stem – od­parł twar­dym to­nem stary hra­bia. – To twoja przy­rod­nia sio­stra! Wiem, że nie zi­gno­ru­jesz tej in­for­ma­cji.

Fry­de­ryk za­ci­snął zęby. Oj­ciec miał świa­do­mość, że naj­star­szy z jego po­tom­ków nie opu­ści w po­trze­bie dziecka, z któ­rym łą­czą go więzy krwi.

– Przy­rzek­nij!

– Przy­rze­kam – po­wie­dział Fry­de­ryk z nie­chę­cią, po­że­gnał się i wy­szedł.

Na­stęp­nego dnia oj­ciec do­ko­nał ży­wota, a mie­siąc póź­niej nowy hra­bia Fo­glar wraz z czte­rema in­nymi męż­czy­znami przy­szedł do kan­ce­la­rii jego praw­nika na od­czy­ta­nie te­sta­mentu.

Poza trzema po­tom­kami z pra­wego łoża: Fry­de­ry­kiem, Za­da­rem i Oska­rem, zmarły miał jesz­cze dwóch ba­star­dów ze związku ze śpie­waczką ope­rową: bliź­nia­ków Mar­cusa i Eliota. Zmarły hra­bia Fo­glar po­ślu­bił matkę Fry­de­ryka z bar­dzo pro­za­icz­nych przy­czyn. Była to dość ty­powa trans­ak­cja wią­zana: ona na­le­żała do ma­jęt­nej ary­sto­kra­cji an­giel­skiej, nie­stety nie­ty­tu­ło­wa­nej, on na­to­miast miał zruj­no­wany ma­ją­tek w ów­cze­snej Rze­czy­po­spo­li­tej i to, czego jej bra­ko­wało, by za­częła się li­czyć na sa­lo­nach.

Oka­zało się, że scheda po zmar­łym nie była tak marna, jak się wszy­scy spo­dzie­wali. Nie dość, że hra­bia zo­sta­wił Fry­de­ry­kowi po­kaźny ma­ją­tek po­ło­żony nad Na­rwią w Kró­le­stwie Pol­skim, który po tym, jak po­padł w ru­inę, tra­fił na li­cy­ta­cję, i dom przy St. Ja­mes Street w Lon­dy­nie, to prze­ka­zał Oska­rowi dom w nie­da­le­kim są­siedz­twie, gdzie ten mógł urzą­dzić so­bie biuro ar­chi­tekta, zaś trzej po­zo­stali męż­czyźni otrzy­mali do­ku­menty po­twier­dza­jące wła­sność trzech okrę­tów, jako że od lat zwią­zani byli z mo­rzem. Każ­demu z dzieci, łącz­nie z nie­ślubną córką, stary hra­bia wy­zna­czył rów­nież pewną sumę pie­nię­dzy, za­leżną od speł­nie­nia kilku wa­run­ków za­war­tych w osob­nych li­stach z in­struk­cjami.

– Pań­ski oj­ciec zo­sta­wił u mnie jesz­cze to. – Me­ce­nas wy­jął nie­wielką skrzynkę, w któ­rej wnę­trzu znaj­do­wało się kilka dro­bia­zgów: dwa małe glo­busy dla bliź­nia­ków, plan domu dla Oskara, ob­raz przed­sta­wia­jący ry­ko­wi­sko dla Za­dara oraz karty do gry, drew­niany klo­cek w bli­żej nie­okre­ślo­nym kształ­cie, spinka do rę­kawa i klu­czyk dla Fry­de­ryka.

Nowy hra­bia się­gnął po skrzynkę i po­czuł się nie­pew­nie. Nie lu­bił oka­zy­wa­nia sła­bo­ści pu­blicz­nie, a rze­czy, które znaj­do­wały się w środku, przy­wo­łały jed­no­cze­śnie cu­downe i bo­le­sne wspo­mnie­nia. Kar­tami w ta­jem­nicy przed matką gry­wał z oj­cem, klo­cek wy­rzeź­bił hra­biemu w pre­zen­cie na czter­dzie­ste uro­dziny, a spinki miał za­ło­żyć do ślubu, ale zgu­biła się druga od pary. Tylko klu­czyka nie po­tra­fił sko­ja­rzyć. Scho­wał jed­nak wszyst­kie te dro­bia­zgi do kie­szeni, od­dał męż­czyź­nie pu­dełko i ski­nął do niego głową na znak, że chciałby zo­stać z braćmi sam.

– Czy któ­ryś z was wie­dział o ist­nie­niu dziew­czynki? – za­py­tał rze­czowo Za­dar, drugi z ko­lei syn zmar­łego, kiedy praw­nik zo­sta­wił ich w ga­bi­ne­cie po omó­wie­niu naj­istot­niej­szych kwe­stii.

– Oj­ciec po­wie­dział mi o niej przed mie­sią­cem – od­parł Fry­de­ryk. – Po­wie­rzył mi ku­ra­telę nad tą młodą osóbką.

– Po­zna­łeś ją?

– Nie. Prze­bywa na pen­sji na pół­nocy kraju. Nie pla­nuję jej na­ga­by­wać, przy­naj­mniej do Bo­żego Na­ro­dze­nia. Dziecko i tak wiele prze­szło. Jej matka zgi­nęła przed kil­koma laty w tra­gicz­nych oko­licz­no­ściach.

– Nie mo­żesz tak po pro­stu zi­gno­ro­wać wie­ści o jej ist­nie­niu – do brata do­łą­czył Oskar, naj­młod­szy z trójki sy­nów hra­biny.

– Też tak są­dzę – po­wie­dział Eliot i spoj­rzał na Mar­cusa, który swoim zwy­cza­jem w mil­cze­niu ob­ser­wo­wał po­zo­sta­łych braci.

– Nie uwa­żam, by dziecku miało po­móc na­sze za­in­te­re­so­wa­nie. Ża­den z nas – hra­bia po­pa­trzył na ro­słych męż­czyzn – nie byłby dla niej to­wa­rzy­szem za­baw. Poza tym, nie wiem na­wet, czy dziew­czynka wie, że ma braci.

– Za­tem wy­pa­da­łoby ją o tym po­in­for­mo­wać i przy­go­to­wać na spo­tka­nie z nami – na­ci­skał Eliot. – To, że nie po­cho­dzi z pra­wego łoża, nie czyni jej wy­rzut­kiem. Ma prawo wie­dzieć, że są krewni, na któ­rych może li­czyć.

– Zwłasz­cza na cie­bie – rzu­cił kpiąco Fry­de­ryk. – Ile razy w roku scho­dzisz na ląd?

– Wiesz, że ciężko pra­cuję, by coś w ży­ciu osią­gnąć. Nie każdy ma szansę na ty­tuł i wej­ście w kręgi ary­sto­kra­cji. So­cjety nie in­te­re­sują bę­karci. Chyba że ma ochotę się z ko­goś na­igry­wać.

– Nie moja wina, że hra­bia nie zwią­zał się ofi­cjal­nie z wa­szą matką! – za­wo­łał gniew­nie Fry­de­ryk. Miał dość tego, że Eliot przy każ­dej oka­zji wy­po­mi­nał mu, jak wiele mu­sieli z bra­tem przejść przez to, że ich ro­dzice nie za­warli związku mał­żeń­skiego. – Moja matka przy­pła­ciła to zdro­wiem i ży­ciem.

– Moja rów­nież.

– Uspo­kój­cie się! – Za­dar wkro­czył mię­dzy nich. – Nie wszystko kręci się wo­kół was. Oj­ciec po­wie­rzył opiekę nad dziew­czynką Fry­de­ry­kowi, więc to na jego bar­kach spo­czywa przy­go­to­wa­nie dziecka na wej­ście do na­szej ro­dziny.

– Ro­dziny? – za­py­tał z iro­nią w gło­sie Eliot. – To te­raz je­ste­śmy ro­dziną?

– Ja za­wsze trak­to­wa­łem was jak braci – wtrą­cił się Oskar.

– Ty tak. Ale twoi bra­cia od dzie­ciń­stwa pa­trzyli na nas z góry.

– To ty tak są­dzisz – od­parł Fry­de­ryk.

– Dość! – krzyk­nął Za­dar. Od lat był ka­pi­ta­nem statku i po­tra­fił so­bie po­ra­dzić z nie­sub­or­dy­na­cją więk­szej liczby męż­czyzn. – Fry­de­ryk spraw­dzi, co z dziec­kiem, i za­prosi je na święta do Lon­dynu. My rów­nież się tam po­ja­wimy. Nie pla­nuj­cie za­tem da­le­ko­mor­skich wy­praw – po­wie­dział to­nem nie­zno­szą­cym sprze­ciwu, spo­glą­da­jąc na Eliota i Mar­cusa. – Ani wiel­kich pro­jek­tów poza kra­jem – zwró­cił się do Oskara.

Po­pa­trzyli po so­bie i po­ki­wali gło­wami.

– Za­tem usta­lone.

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: