- promocja
- W empik go
Zaklęta w ciszy - ebook
Zaklęta w ciszy - ebook
Londyn, 1823 rok. Gdy umiera stary hrabia Foglar, jego synowie nie tylko dziedziczą znaczny majątek, lecz także dowiadują się o istnieniu nieznanej wcześniej siostry. Dziewczynka cierpi na zagadkową przypadłość, objawiającą się niemożnością mówienia przy obcych. Nikt nie zdaje sobie sprawy z tego, że milczenie małej Evie kryje mroczną i niebezpieczną tajemnicę z przeszłości Wraz z dziewczynką w życiu najstarszego syna i dziedzica hrabiowskiego tytułu, Fryderyka, pojawia się jej guwernantka, panna Florence Thompson. Choć między tymi dwojgiem od początku iskrzy, to wydaje się, że dzieli ich ogromna niechęć i bariery społeczne nie do pokonania. Mają jednak wspólny cel: pomóc swej małej podopiecznej pokonywać jej lęki. Czy im się to uda? Czy Fryderyk i Florence znajdą też drogę do siebie? I czy stary hrabia pozostawił swoim dzieciom mapę do pirackiego skarbu?
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67787-41-3 |
Rozmiar pliku: | 2,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Londyn, wrzesień 1820 roku
– To ma być ta wymarzona córeczka hrabiego?! – zakpił wysoki jegomość w długim płaszczu, zerkając na skulone, przerażone dziecko o wielkich, niebieskich oczach. – Sądziłaś, że dzięki temu czemuś zdołasz się do niego zbliżyć? – zwrócił się do kobiety, która zasłaniała sobą dziewczynkę. – Na twoim miejscu trzymałbym to dzikie stworzenie z dala od ludzkich oczu, bo jeśli wiadomość o tym się rozniesie, to nie wyciągniesz już od staruszka złamanego pensa. A zamiast zdobyć informację o tej przeklętej szkatule i wymarzone bogactwo, trafisz tam, gdzie takie oszustki jak ty zwykle kończą. A ją... ją z pewnością odrzuci.
– Wszystkiego się dowiem. Przysięgam. – Wyciągnęła przed siebie dłonie w geście poddania. – Potrzebuję tylko więcej czasu.
– Czasu?! – warknął mężczyzna. – Tego akurat miałaś pod dostatkiem. Już raz dałem się na to nabrać i co? Mieliśmy wyciągnąć od hrabiego informację, odnaleźć skrytkę i żyć spokojnie w dostatku. A ty? – Zacisnął szczęki i spojrzał na nią groźnie. – Umawialiśmy się inaczej.
– Nie miałam na to wpływu. Nie zrozumiesz...
– Teraz to już nie ma znaczenia, teraz ty i to... – zmiął w ustach przekleństwo. – Kochałem cię – powiedział łagodniej. – Ale to już przeszłość. – Nabrał powietrza przez nos i wypuścił ustami. Musiał być bardzo zdenerwowany. – Nie rozwiązuje to jednak naszej umowy – wycedził.
– Starałam się wydobyć od niego ten sekret, ale to wcale nie takie proste. Nie ufa mi – wyjaśniała młoda kobieta, rozmasowując obolałe nadgarstki. Początek wizyty przebiegł w znacznie mniej przyjaznej atmosferze.
– Radziłbym ci bardziej się postarać albo pójdę do twojego kochanka i wszystko mu opowiem. Wtedy i ty, i to... – wskazał na skulone w kłębek dziecko – ...traficie na ulicę. Jeśli nie do jakiegoś cyrku. Nie rozumiem, po co trzymasz to dziwadło w domu. Oddałabyś mamce, a sama skupiła się na tym, jak podejść hrabiego. Spójrz na to! Sposób na słodkiego bobaska przestał działać. Żaden mężczyzna o zdrowych zmysłach nie chciałby takiego obciążenia. – Zaśmiał się niskim głosem. – Ostrzegam. Nie jesteś niezastąpiona. Stary jest łasy na kobiece piękno i ktoś inny łatwo zajmie twoje miejsce. – Odwrócił się i wyszedł, głośno trzaskając drzwiami.
Kobieta dobiegła do nich i zasunęła skobel, po czym odwróciła się i wolnym krokiem zbliżyła się do małej dziewczynki.
– Już dobrze, Evie. Już sobie poszedł. – Dotknęła czule jej splątanych, jasnych loków. – Jesteś słodką i mądrą dziewczynką. – Próbowała ją objąć, ale dziecko skuliło się jeszcze bardziej, więc się wycofała.
– On powiedział, że hrabia mnie odrzuci – wymruczała dziewczynka. – Co to znaczy „odrzuci”?
– On kłamał. Chciał ci zrobić przykrość.
– Dlaczego? – spytała cicho.
– Niektórzy ludzie lubią, jak inni cierpią. Twój ojciec dba o nas, wiesz przecież.
– Uszkodził moją lalkę. – Załkała. – Wyrwał jej oczy, ręce i włosy, zabrał sukienkę.
– Uszyję ci nową – zapewniła kobieta i dotknęła zniszczonej przytulanki córki.
– A co z tą?
– Ta się już raczej nie nadaje. Z dziur po oczkach, rękach i włosach wystają pakuły, ale może obszyję ją materiałem i zrobię z niej nową. – Uśmiechnęła się kobieta.
– Niech zostanie taka, jaka jest. Tylko załatajmy dziury.
– Ale nie przypomina już lalki.
– Właśnie dlatego – wyszeptała dziewczynka. – Ja też nie przypominam innych dzieci. Nie chcę nowej.
* * *
Niekiedy pozornie nieistotne zdarzenie potrafi przewrócić nasze życie do góry nogami – pomyślała Florence Thompson i pochyliła się pod różanym krzewem w oranżerii należącej do majątku jej kuzynki w hrabstwie Northumberland. – A moje życie wydaje się z góry zaplanowane, przewidywalne i do cna wyzute z... właściwie ze wszystkiego. – Jęknęła i zaczęła ostrożnie odgarniać kolejne liście.
– Tu się pani ukryła – usłyszała z oddali głęboki, tubalny głos. Należał on do wysokiego mężczyzny w obcisłym czarnym surducie, zaglądającego do oranżerii. Miał na sobie rozpiętą na piersi koszulę, jasne bryczesy i wysokie buty z cholewami. Zgnieciony biały fular trzymał w lewej dłoni.
Przyjęcia w wiejskich posiadłościach przedstawicieli arystokracji były idealnym pretekstem do nocnych schadzek gości. Najwyraźniej w takim celu zajrzał tu ów jegomość – pomyślała panna Thompson. – Na jego nieszczęście natknął się na niewiastę cnotliwą.
Florence miała już z nim kilkukrotnie do czynienia, ale wtedy nie zwracał na nią szczególnej uwagi. Nie dziwiła się. Jako guwernantka stała się niewidzialna, choć jeszcze kilka lat wcześniej stanowiła całkiem niezłą partię. Oczywiście zanim jej ojciec doprowadził ich majątek do ruiny w pogoni za wynalazkami i odebrał sobie życie. Nie to, żeby dziewczynie zależało na pustych komplementach i hordzie wielbicieli, bo od zawsze wolała naukę, dlatego skończyła szkołę dla guwernantek i przeczytała niemal cały księgozbiór ojca, ale było jej żal, że tak nagle przestano się nią interesować.
– Zdaje się, że mnie pan z kimś pomylił – oznajmiła z chłodną rezerwą.
– Czyżby i szanowna pani umówiła się tutaj na schadzkę? – próbował żartować. Ze sposobu, w jaki się poruszał, domyśliła się, że nie jest zupełnie trzeźwy.
Rzuciła mu pogardliwe, wrogie spojrzenie, choć nie była pewna, czy był w stanie dostrzec jej minę z tak dużej odległości. Znajdowali się na przeciwnych krańcach ścieżki.
– Pani małżonek zapewne nie ma o niczym pojęcia? – zapytał po tym, jak zrobił kilka kroków i obdarzył ją ironicznym uśmiechem, który nie objął jego oczu. – To ten dżentelmen pochrapujący w pokoju gier, jak mniemam.
– Mówi pan zapewne o mężczyźnie przypominającym eksponat muzealny, z trąbką do słuchania i monoklem na złotym łańcuszku?
– I jeszcze go pani obraża?
– To mąż mojej kuzynki – oświadczyła dziewczyna. – A nie mówię tego jedynie z czystej złośliwości. Biedaczka wycierpiała się przez niego tyle, że ma prawo od niego odetchnąć – powiedziała, zanim zdążyła pomyśleć, że jej nie wypada.
– Czyli jest pani tą trzecią? – Skrzywił się.
Zignorowała to.
– Tą zrzędliwą starą panną – doprecyzował szeptem, zachwiał się i czknął. Znajdował się jednak już na tyle blisko, że wszystko zrozumiała.
– Widać poznałam się na waszym gatunku zawczasu – żachnęła się. – A co z pana żoną? Kobiety od wieków muszą znosić takie upokorzenia, bo przypadła im w udziale rola uległych cierpiętnic, podczas gdy szanowni małżonkowie hulają po świecie zachęcani poklaskiem im podobnych.
– Dalibóg, panno Thompson, jestem skonfundowany głębią mej ignorancji. Wszak nie uchodzi o wiarołomstwo posądzać płci pięknej – zakpił, odzyskawszy równowagę. – A jeśli nawet – pochylił się i przez zaciśnięte zęby dodał: – to z pewnością szanowny małżonek jest despotą i opijusem, jakiego świat nie widział. W dodatku, jak mniemam, nie potrafi spłodzić potomka i ogólnie rzecz ujmując, to wyjątkowy idiota. Tak go, zdaje się, opisała pani kuzynka.
– Akurat idiotą jest całkiem przeciętnym – odcięła się panna Thompson. – Co do reszty, to sama bym go lepiej nie opisała.
– Czyli nie jest pani do reszty wyzuta z poczucia humoru?
– Pan najwyraźniej również – powiedziała z uznaniem, co zdziwiło ją samą bardziej niż jego. – Jednakowoż nie usprawiedliwia to bycia rozpustnikiem.
– Rozpustnikiem? Tak mnie pani ocenia?
W pełni zasłużył sobie na taki osąd, ale to nie była jego wina! Przynajmniej tak sobie to tłumaczył. W tym parszywym świecie jedynie taka postawa mogła uchronić go przed bólem. Zbyt długo starał się być ślepy na to, co działo się wokół, i grać rolę potulnego idioty. Nie postępował uczciwie, ale któż tak robił?
– Sam pan sobie tę ocenę wystawił – podsumowała panna Thompson.
– A może to ktoś mnie na tę złą drogę sprowadził?
– Z moich obserwacji wynika, że nie potrzebuje pan pomocy w kroczeniu ścieżką mroku. – Zmrużyła powieki i podparła się rękoma w talii.
Mężczyzna aż wzdrygnął się na ten widok.
– A co pani ma w takim razie na swoje usprawiedliwienie?
– Ja przyszłam tu nie na schadzkę, a dlatego, że mój podopieczny zgubił gdzieś między roślinami jedną ze swoich ceramicznych kulek i obiecałam ją odszukać – obwieściła z dumą.
– Wierzę pani.
– O, proszę – zdziwiła się.
– Nie potrafię sobie nawet wyobrazić, jakim trzeba być desperatem, aby się z panią umówić.
– Adonis się znalazł – wyszeptała, mrużąc oczy.
– Nie o pani powierzchowność chodzi – zlustrował jej postać z góry na dół i uniósł brew niemal pod same włosy. – Nikt jednak nie umówi się z zołzą.
– Też coś! – prychnęła i ruszyła naprzód, próbując go ominąć na wąskiej ścieżce. Niestety nie było to łatwe zadanie. Mężczyzna był wysoki i postawny, a ona, mimo że nie należała do niskich kobiet, to w starciu z nim nie miała większych szans.
Trochę trwało, nim udało im się przerwać dreptanie w miejscu i naprzemienne kiwanie się na boki przypominające nieudolny taniec, nim zrozumieli, że muszą stanąć do siebie przodem i przesunąć się krokiem dostawnym, każde w swoją stronę.
Kiedy byli naprzeciwko siebie, Florence potknęła się i oparła o tors mężczyzny. Nie znała go prawie wcale, nie polubiła i nie miała takiego zamiaru, ale kłamstwem byłoby stwierdzenie, że nie wywołało to u niej żadnego wrażenia. Był wysokim, niewątpliwie przystojnym brunetem o kwadratowej szczęce ze śladami zarostu. Nie mogła tego zlekceważyć, choćby jej rozsądek przeżywał katusze. Gdy odruchowo chwycił ją w talii, chroniąc przed upadkiem, przysunęła się bliżej, a do jej nozdrzy dotarł jego zapach. Nie był odpychający. Ku swojemu zdziwieniu nie znalazła w nim nic nieprzyjemnego. Zapach rozgrzanej skóry z resztkami szarego mydła i delikatną wodą kolońską... Poczuła, jakby jej ciało ożyło, wybudzone z długiego letargu, i zaczęło domagać się zaspokojenia. To było nieetyczne, niepoprawne, nierozsądne, złe... Ale niech diabli porwą rozsądek! Chciała czegoś więcej. Byłaby obłudnicą, gdyby temu zaprzeczyła.
Odskoczyła natychmiast, broniąc resztek godności. Ten mężczyzna był zbyt niebezpieczny...
– A kulka? – przypomniał, opierając obie dłonie o biodra z przyklejonym szelmowskim uśmiechem.
– Wrócę tu z samego rana. Nie chciałabym stać się świadkiem czegoś, czego widzieć nie powinnam.
– Bo sama wolałaby pani wziąć w tym udział?
– Może pan sobie pomarzyć.
– Mnie pani nie oszuka, panno Thompson – zaśmiał się. Sam nie wiedział, co go podkusiło. Nigdy nie zachowywał się w ten sposób, ale to jej obnoszenie się pruderyjnością i osądzanie go bez poznania całej prawdy podziałało na niego prowokująco.
Florence podeszła i dotknęła palcem wskazującym poły jego surduta.
– Jeśli pan sądzi, że takie sztuczki robią na mnie jakiekolwiek wrażenie, to się pan grubo myli.
– Czyżby? – Pochylił się i cmoknął ją w usta.
Nie zdążyła uskoczyć. Otworzyła szeroko oczy i opuszkami dotknęła swoich warg. Poczuł wyrzuty sumienia, ale i coś jeszcze...
– Przepraszam – wyszeptał zupełnie szczerze.
Nie odpowiedziała.
– Mam nadzieję, że nie uraziłem tym pani...
– Uraził pan. – Skrzywiła się, spoglądając na jego obrączkę, i czym prędzej ruszyła do wyjścia. Nie zwróciła uwagi na to, że nie byli sami.2
Londyn, trzy lata później
Podróż statkiem z portu Gdańsk okazała się o wiele znośniejsza, niż Fryderyk Foglar mógł przypuszczać. Zanim jednak dotarł odrapaną dryndą do mieszkania czynszowego wynajmowanego przez hrabiego w biednej części Londynu i wspiął się po zmurszałych schodach na drugie piętro budynku, jego humor uległ znacznemu pogorszeniu.
Nie to, żeby Fryderyk szczególną wagę przywiązywał do otoczenia i wygód. Po prostu inaczej wyobrażał sobie miejsce spotkania z dawno niewidzianym ojcem.
Pomyślał o liście, który otrzymał przed tygodniem, a który był dla niego wielkim zaskoczeniem. Już prędzej spodziewałby się wiadomości od nieżyjącej matki niż od tego starego... zmiął w ustach przekleństwo i wziął głęboki oddech. Nie było to najrozsądniejsze posunięcie, bo zapach stęchlizny i fekaliów pomieszany z odorem strawionego alkoholu sprawił, że zakręciło mu się w głowie. Skrzywił się, zapukał w pomalowane na zielono drzwi i nie czekając na zaproszenie, nacisnął klamkę.
– Ki diabeł?! – mruknął przygarbiony mężczyzna trzymający w ręku pistolet.
– Jackins? – spytał Fryderyk i przyjrzał się pomarszczonej twarzy starego wilka morskiego. – Robisz teraz za kamerdynera?
– Panicz Fryderyk? Hrabia na pana czeka – rzucił mężczyzna, odwrócił się na pięcie i poszedł w głąb ciemnego pomieszczenia.
Żadnego przywitania, żadnych pytań. Widać staremu marynarzowi równie mocno zależało na odnowieniu kontaktów, co i jemu.
Fryderyk wszedł za nim do niewielkiej sypialni. Jeśli wcześniej jego zmysł powonienia przeżywał katusze, to tutaj zaczynał dogorywać. Nie czekał na powitania, tylko obawiając się, że zaraz zwymiotuje, podbiegł do okna i szarpnął za klamkę, by je otworzyć.
– To ty? – padło zza baldachimu, czy raczej podziurawionej, poplamionej tkaniny osłaniającej łoże.
– Owszem – odrzekł i ostrożnie podszedł w kierunku, z którego dochodził głos. – Wezwał mnie ojciec. – Ostatnie słowo wypowiedział z nieudolnie skrywaną odrazą.
– Nie sądziłem, że się zdecydujesz przyjechać.
– A jednak – westchnął mężczyzna i przysunął sobie taboret.
– Pewnie się domyślasz, że niewiele życia mi już pozostało.
Fryderyk nie odpowiedział.
– Wiesz, że tytuł i majątek przejdą w całości w twoje ręce?
– Czyli coś jeszcze zostało z posagu wniesionego przez matkę? – Fryderyk nie potrafił się powstrzymać. – Zapewne doniesiono ojcu, że nie potrzebuję jałmużny. Udało mi się pomnożyć to, co matka zdołała oddać mi przed śmiercią. Moi bracia też sobie jakoś poradzili. Na odnowienie relacji rodzinnych raczej już za późno.
– Wiem i nie winię cię za to, że nie potrafisz mi przebaczyć tego, co zrobiłem.
– Mówi ojciec o tym, jak upokorzył naszą matkę przed całym światem, a potem dobił kolejną – podkreślił to słowo – radosną nowiną?
– To twoja ocena, synu. Nie mam ci za złe, że nigdy nie chciałeś wysłuchać wersji obu stron.
Fryderyk zaczął podnosić się z miejsca.
– Zaczekaj! – Stary hrabia wyciągnął rękę. – Nie będę się usprawiedliwiał. Nie przed kimś, kogo żona...
– Nie chcę o tym rozmawiać.
– Dobrze – jęknął mężczyzna – ale wysłuchaj mnie, bo kolejnej okazji nie będzie. – Odrzucił koc, którym był przykryty, i pokazał nogi zajęte gangreną.
Stąd ten nieznośny fetor – pomyślał Fryderyk, ale udał, że widok ropiejących zgorzeli nie robi na nim wrażenia.
– Niewiele czasu mi zostało, a jest coś, czego zostawić nie mogę.
– Słucham.
– Przed ośmioma laty, tuż po Kongresie Wiedeńskim, w którym sam brałeś udział...
– I prosto z którego przybyłem na pogrzeb matki – wtrącił Fryderyk.
– ...dowiedziałem się, że na świat przyjdzie mój kolejny potomek – kontynuował mężczyzna, nie zwracając uwagi na awersję syna.
– Wezwał mnie ojciec po to, by powiedzieć o kolejnym romansie? W dodatku takim, który okazał się... owocny w skutkach?! – spytał oburzony Fryderyk. – I to podwójnie. Bo podejrzewam, że informacja ta nie pomogła mojej konającej matce.
– Wiem, że tego nie zrozumiesz, a może i nie uwierzysz mi, ale nigdy nie opuściłem żadnego z moich dzieci.
– Czyżby?
Mężczyzna zignorował pytanie.
– Dokładnie pół roku po śmierci twojej matki na świat przyszła maleńka iskierka – powiedział z czułością. – Łożyłem na jej utrzymanie od chwili narodzin, nawet wówczas, kiedy jej matka zmarła, a dziecko trafiło na pensję na północy kraju. To jeden z lepszych ośrodków w Anglii, ale dosyć drogi.
– Mam płacić za edukację dziewczynki, o której istnieniu do tej pory nawet nie wiedziałem? Jest chociaż ojciec pewien, że to jego dziecko?
– Jestem – odparł twardym tonem stary hrabia. – To twoja przyrodnia siostra! Wiem, że nie zignorujesz tej informacji.
Fryderyk zacisnął zęby. Ojciec miał świadomość, że najstarszy z jego potomków nie opuści w potrzebie dziecka, z którym łączą go więzy krwi.
– Przyrzeknij!
– Przyrzekam – powiedział Fryderyk z niechęcią, pożegnał się i wyszedł.
Następnego dnia ojciec dokonał żywota, a miesiąc później nowy hrabia Foglar wraz z czterema innymi mężczyznami przyszedł do kancelarii jego prawnika na odczytanie testamentu.
Poza trzema potomkami z prawego łoża: Fryderykiem, Zadarem i Oskarem, zmarły miał jeszcze dwóch bastardów ze związku ze śpiewaczką operową: bliźniaków Marcusa i Eliota. Zmarły hrabia Foglar poślubił matkę Fryderyka z bardzo prozaicznych przyczyn. Była to dość typowa transakcja wiązana: ona należała do majętnej arystokracji angielskiej, niestety nietytułowanej, on natomiast miał zrujnowany majątek w ówczesnej Rzeczypospolitej i to, czego jej brakowało, by zaczęła się liczyć na salonach.
Okazało się, że scheda po zmarłym nie była tak marna, jak się wszyscy spodziewali. Nie dość, że hrabia zostawił Fryderykowi pokaźny majątek położony nad Narwią w Królestwie Polskim, który po tym, jak popadł w ruinę, trafił na licytację, i dom przy St. James Street w Londynie, to przekazał Oskarowi dom w niedalekim sąsiedztwie, gdzie ten mógł urządzić sobie biuro architekta, zaś trzej pozostali mężczyźni otrzymali dokumenty potwierdzające własność trzech okrętów, jako że od lat związani byli z morzem. Każdemu z dzieci, łącznie z nieślubną córką, stary hrabia wyznaczył również pewną sumę pieniędzy, zależną od spełnienia kilku warunków zawartych w osobnych listach z instrukcjami.
– Pański ojciec zostawił u mnie jeszcze to. – Mecenas wyjął niewielką skrzynkę, w której wnętrzu znajdowało się kilka drobiazgów: dwa małe globusy dla bliźniaków, plan domu dla Oskara, obraz przedstawiający rykowisko dla Zadara oraz karty do gry, drewniany klocek w bliżej nieokreślonym kształcie, spinka do rękawa i kluczyk dla Fryderyka.
Nowy hrabia sięgnął po skrzynkę i poczuł się niepewnie. Nie lubił okazywania słabości publicznie, a rzeczy, które znajdowały się w środku, przywołały jednocześnie cudowne i bolesne wspomnienia. Kartami w tajemnicy przed matką grywał z ojcem, klocek wyrzeźbił hrabiemu w prezencie na czterdzieste urodziny, a spinki miał założyć do ślubu, ale zgubiła się druga od pary. Tylko kluczyka nie potrafił skojarzyć. Schował jednak wszystkie te drobiazgi do kieszeni, oddał mężczyźnie pudełko i skinął do niego głową na znak, że chciałby zostać z braćmi sam.
– Czy któryś z was wiedział o istnieniu dziewczynki? – zapytał rzeczowo Zadar, drugi z kolei syn zmarłego, kiedy prawnik zostawił ich w gabinecie po omówieniu najistotniejszych kwestii.
– Ojciec powiedział mi o niej przed miesiącem – odparł Fryderyk. – Powierzył mi kuratelę nad tą młodą osóbką.
– Poznałeś ją?
– Nie. Przebywa na pensji na północy kraju. Nie planuję jej nagabywać, przynajmniej do Bożego Narodzenia. Dziecko i tak wiele przeszło. Jej matka zginęła przed kilkoma laty w tragicznych okolicznościach.
– Nie możesz tak po prostu zignorować wieści o jej istnieniu – do brata dołączył Oskar, najmłodszy z trójki synów hrabiny.
– Też tak sądzę – powiedział Eliot i spojrzał na Marcusa, który swoim zwyczajem w milczeniu obserwował pozostałych braci.
– Nie uważam, by dziecku miało pomóc nasze zainteresowanie. Żaden z nas – hrabia popatrzył na rosłych mężczyzn – nie byłby dla niej towarzyszem zabaw. Poza tym, nie wiem nawet, czy dziewczynka wie, że ma braci.
– Zatem wypadałoby ją o tym poinformować i przygotować na spotkanie z nami – naciskał Eliot. – To, że nie pochodzi z prawego łoża, nie czyni jej wyrzutkiem. Ma prawo wiedzieć, że są krewni, na których może liczyć.
– Zwłaszcza na ciebie – rzucił kpiąco Fryderyk. – Ile razy w roku schodzisz na ląd?
– Wiesz, że ciężko pracuję, by coś w życiu osiągnąć. Nie każdy ma szansę na tytuł i wejście w kręgi arystokracji. Socjety nie interesują bękarci. Chyba że ma ochotę się z kogoś naigrywać.
– Nie moja wina, że hrabia nie związał się oficjalnie z waszą matką! – zawołał gniewnie Fryderyk. Miał dość tego, że Eliot przy każdej okazji wypominał mu, jak wiele musieli z bratem przejść przez to, że ich rodzice nie zawarli związku małżeńskiego. – Moja matka przypłaciła to zdrowiem i życiem.
– Moja również.
– Uspokójcie się! – Zadar wkroczył między nich. – Nie wszystko kręci się wokół was. Ojciec powierzył opiekę nad dziewczynką Fryderykowi, więc to na jego barkach spoczywa przygotowanie dziecka na wejście do naszej rodziny.
– Rodziny? – zapytał z ironią w głosie Eliot. – To teraz jesteśmy rodziną?
– Ja zawsze traktowałem was jak braci – wtrącił się Oskar.
– Ty tak. Ale twoi bracia od dzieciństwa patrzyli na nas z góry.
– To ty tak sądzisz – odparł Fryderyk.
– Dość! – krzyknął Zadar. Od lat był kapitanem statku i potrafił sobie poradzić z niesubordynacją większej liczby mężczyzn. – Fryderyk sprawdzi, co z dzieckiem, i zaprosi je na święta do Londynu. My również się tam pojawimy. Nie planujcie zatem dalekomorskich wypraw – powiedział tonem nieznoszącym sprzeciwu, spoglądając na Eliota i Marcusa. – Ani wielkich projektów poza krajem – zwrócił się do Oskara.
Popatrzyli po sobie i pokiwali głowami.
– Zatem ustalone.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------