Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • nowość
  • promocja
  • Empik Go W empik go

Zaklinaczka - ebook

Data wydania:
26 marca 2025
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Zaklinaczka - ebook

Czasem, by coś powstało, potrzebny jest chaos...

Kora wraca do Zagrodzia, przeczuwając, że dzieje się coś złego. Jej obawy zdają się potwierdzać, gdy dowiaduje się o kłopotach ze zdrowiem Grzegorza, kryzysie w relacji Leny i Igora, a do miasteczka przybywają nieoczekiwane osoby. Po sielskiej atmosferze nie został nawet ślad i od katastrofy Zagrodzie dzieli zaledwie chwila.

Na tym jednak nie koniec problemów – tłumione przez lata uczucie niespodziewanie wybucha z pełną mocą, komplikując sprawy dodatkowo. Kora będzie zmuszona do zmierzenia się z własnymi emocjami i przywrócenia równowagi w miasteczku. I choć zrobi to niechętnie, przypomni sobie, do czego stworzyła ją natura.

Zaklęcia, uroki, miłość, smutek i wzruszenie – to najważniejsze składniki eliksiru Zaklinaczki. Czy istnieje remedium na złamane serce? Czy zawsze warto i należy walczyć o uczucie? Jak ukoić ból po stracie i nauczyć się żyć od nowa? I przede wszystkim: czy miłość pozwala pokonać każdą przeszkodę?

 

Powróć do Zagrodzia, gdzie magia miesza się z prozą życia, a duchy czarownic pilnują równowagi. Pozwól się zakląć opowieści o różnych odcieniach miłości, oddaniu i wielkiej pasji.

Kategoria: Katalog
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 9788383297965
Rozmiar pliku: 2,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1

Kora

Ter­mi­nal od­lo­tów mię­dzy­na­ro­do­wych na lot­ni­sku Szan­ghaj-Pu­dong pę­kał w szwach, jakby na­gle wszy­scy Chiń­czycy po­sta­no­wili opu­ścić oj­czy­znę. Zresztą nie tylko oni. Z ulgą za­koń­czy­łam od­prawę i za­ję­łam miej­sce w hali od­lo­tów. Kilka chwil póź­niej zna­le­zie­nie wol­nego fo­tela gra­ni­czyło z cu­dem, kiedy rzeka po­dróż­nych wy­lała się przez bramki.

Moja głowa też pę­kała: od ha­łasu, ci­śnie­nia i chro­nicz­nego zmę­cze­nia, do któ­rego przy­czy­niły się bez­senne noce. Nie wiem na­wet, ile ich było, prze­sta­łam li­czyć po dwóch ty­go­dniach, a mo­gło to mieć miej­sce mie­siąc temu. Jak długo czło­wiek może funk­cjo­no­wać bez snu? Ra­czej nikt tego nie ba­dał, by­łoby to bo­wiem nie­hu­ma­ni­tarne, mo­gła­bym jed­nak się za­ło­żyć, że re­kord na­le­żał do mnie. Na­wie­dza­jące mnie od mie­sięcy kosz­mary z każdą mi­ja­jącą nocą sta­wały się co­raz wy­raź­niej­sze, aż w końcu ba­łam się za­sy­piać, żeby nie zo­ba­czyć roz­kła­da­ją­cego się ciała dziadka. Nie­wąt­pli­wie z Grze­go­rzem działo się coś złego, ale kiedy dzwo­ni­łam do Leny, ta zdaw­kowo in­for­mo­wała mnie, że wszystko jest w po­rządku, i szybko koń­czyła roz­mowę. Zu­peł­nie jak nie ona. Gdy jed­nak do ob­ra­zów ro­dem z hor­ro­rów do­łą­czył ko­lejny, by­łam już pewna, że mu­szę wra­cać do Za­gro­dzia. Stu­dia oka­zały się za­ska­ku­jąco ła­twe, więc za­li­czy­łam wszyst­kie eg­za­miny w po­ło­wie se­me­stru i na­tych­miast ku­pi­łam bi­lety lot­ni­cze.

– Kora? – usły­sza­łam za sobą i po­czu­łam iry­ta­cję.

Bła­żej... Spo­ty­ka­łam się z nim przez chwilę, by­li­śmy na trzech, może czte­rech rand­kach, ale mię­dzy nami nie za­iskrzyło. To zna­czy z mo­jej strony nie za­iskrzyło, elek­trycz­ność Bła­żeja mo­głaby uru­cho­mić ze­psutą pralkę.

– Hej.

– No hej! Ale nie­spo­dzianka! Po­dobno zgu­bi­łaś te­le­fon i nie mia­łem po­ję­cia, jak się z tobą skon­tak­to­wać. A jed­nak ko­smos mi sprzyja!

– Uhm.

– Masz tu obok wolne? Mogę usiąść?

Pew­nie na­wet gdy­bym za­prze­czyła, nic by so­bie z tego nie zro­bił. Taki typ.

Opadł na fo­tel i wes­tchnął tak gło­śno, jakby wstrzy­my­wał od­dech od kilku mi­nut.

– Ależ tu tłoczno – po­wie­dział, zer­ka­jąc na mnie. – Le­cisz do domu?

– Uhm.

– A skąd ty wła­ści­wie je­steś? Nie mogę so­bie przy­po­mnieć.

– By­łoby dziwne, gdy­byś so­bie przy­po­mniał, bo ni­gdy ci tego nie mó­wi­łam.

– Ha, ha, ra­cja! – Za­śmiał się sztucz­nie, a ja le­dwo po­wstrzy­ma­łam się od wy­gło­sze­nia zło­śli­wego ko­men­ta­rza. – No więc skąd?

– Z War­mii – mruk­nę­łam.

– Nie ga­daj! Ja wła­śnie zmie­rzam do Olsz­tyna, mój wu­jek koń­czy sie­dem­dzie­siąt lat i zwo­łał zjazd ro­dzinny.

– Gra­tu­la­cje. Dla wujka, oczy­wi­ście.

– Ej, dziew­czyno, a czemu ty taka skwa­szona? Stało się coś?

– Nie, wszystko okej.

– To może... Masz ze mną ja­kiś pro­blem?

Wes­tchnę­łam jesz­cze gło­śniej niż on kilka mi­nut temu. Czy mia­łam pro­blem z Bła­że­jem? By­naj­mniej. Czy sam Bła­żej był pro­ble­mem? Ogrom­nym.

– Słu­chaj, Bła­żeju... – za­czę­łam, sta­ran­nie do­bie­ra­jąc słowa. Mimo że mia­łam do prze­ka­za­nia hio­bowe wie­ści, chcia­łam zro­bić to moż­li­wie naj­de­li­kat­niej. – Wiesz, nie czuję się dzi­siaj zbyt do­brze, głowa mi pęka i nie mam ochoty na roz­mowy. Nie mam też z tobą pro­blemu. Ni­czego do cie­bie nie mam, tak gwoli ści­sło­ści.

– Jak...? Jak to? Chcesz po­wie­dzieć, że to... ko­niec?

– Nie. Ko­niec na­stą­pił dawno temu, ale ty z ja­kie­goś nie­zna­nego mi po­wodu nie chcesz tego przy­jąć do wia­do­mo­ści. Było, mi­nęło, ten po­ciąg już od­je­chał.

– Ale...

– Nie ma żad­nego „ale”, Bła­żeju. Z tej mąki chleba nie bę­dzie.

– Ale prze­cież seks był cu­downy! – Głos chło­paka wszedł na ta­kie re­je­stry, że mógłby kon­ku­ro­wać z Fa­ri­nel­lim.

– Był nie­zły. Ale ja już je­stem za stara na ta­kie rze­czy. Za­ba­wi­li­śmy się, a te­raz każde może iść w swoją stronę... – Kiedy tylko wy­po­wie­dzia­łam te słowa, za­kłuło mnie w mostku. Serce na­gle przy­śpie­szyło i za­bra­kło mi tchu. – Do­kąd le­cisz?

– Do Frank­furtu.

– Które masz miej­sce?

Bła­żej wy­cią­gnął kartę po­kła­dową z kie­szeni i pod­su­nął mi ją pod nos. Oczy­wi­ście, miej­sce obok mnie. Karma to zło­śliwa małpa... Cze­kało mnie czter­na­ście go­dzin mę­czarni.

– Po­słu­chaj – po­wie­dzia­łam, wziąw­szy głę­boki od­dech. Ob­ró­ci­łam się do Bła­żeja i spoj­rza­łam mu głę­boko w oczy. Sta­ra­łam się nie wi­dzieć ota­cza­ją­cej go aury, która mi­go­tała ja­sno jak świa­tełka na cho­ince. – Nie chcę cię krzyw­dzić, po­rządny z cie­bie fa­cet. Tyle że...

– Tyle że nie dla cie­bie?

– Tyle że spo­tka­li­śmy się w złym mo­men­cie – stwier­dzi­łam z na­ci­skiem. – Nie mogę za­ofe­ro­wać ci ni­czego wię­cej niż ko­le­żeń­ską sym­pa­tię, co ozna­cza, że in­tymna re­la­cja by­łaby zwy­czaj­nym wy­ko­rzy­sty­wa­niem two­ich uczuć. Ja tych uczuć nie od­wza­jem­nię, do­póki... – Urwa­łam, żeby wziąć głę­boki od­dech. Na­stępne słowa mia­łam wy­po­wie­dzieć na głos po raz pierw­szy. – Do­póki nie prze­stanę czuć cze­goś do ko­goś in­nego.

– Nie wie­dzia­łem... – wy­mam­ro­tał odro­binę zmie­szany.

– Nie mo­głeś wie­dzieć. Mó­wię ci to dla­tego, że­byś zro­zu­miał, iż ty ni­czego złego nie zro­bi­łeś. To ja mam pro­blem, z któ­rym mu­szę so­bie po­ra­dzić. I na­prawdę mi przy­kro, Bła­żeju. Za­słu­gu­jesz na ko­goś, kto od­wza­jemni twoje uczu­cia i da ci tyle samo do­bra, ile ty jemu.

Nie wiem, czy to wy­zna­nie zła­go­dziło smu­tek chło­paka, mia­łam na­dzieję, że tak. Od­rzu­ce­nie za­wsze boli, ale o wiele mniej, kiedy ro­zu­miemy jego po­wód. Przy­naj­mniej tak są­dzę. A może tylko się okła­muję.

Ko­lejne grupy po­dróż­nych wle­wały się do po­cze­kalni, szu­ka­jąc miej­sca do sie­dze­nia. Dal­sza roz­mowa żad­nemu z nas nie była obec­nie w smak, więc wy­mó­wi­łam się ko­niecz­no­ścią ku­pie­nia cze­goś w stre­fie bez­cło­wej i zo­sta­wi­łam Bła­żeja z miną za­wie­dzio­nego dziecka. La­wi­ru­jąc mię­dzy ludźmi, prze­cho­dzi­łam wą­skimi alej­kami skle­pów, któ­rych asor­ty­ment zu­peł­nie mnie nie in­te­re­so­wał, i za­sta­na­wia­łam się, co zro­bić z cze­ka­jącą mnie po­dróżą w to­wa­rzy­stwie by­łego ko­chanka. Na­prawdę było mi go żal i wcale nie uśmie­chała mi się per­spek­tywa kil­ku­na­stu go­dzin przy­krego mil­cze­nia albo uda­wa­nia, że się nie znamy.

Za­chciało mi się pić, więc chwy­ci­łam bu­telkę wody i sta­nę­łam w ko­lejce do kasy. Młoda blon­dynka sto­jąca przede mną dys­ku­to­wała o czymś z ka­sjerką ła­maną an­gielsz­czy­zną.

– Prze­pra­szam, po­móc w czymś? – za­py­ta­łam w końcu po pol­sku, wi­dząc, że nie ra­dzą so­bie z sy­tu­acją.

Blon­dynka od­wró­ciła się do mnie, wy­raź­nie za­sko­czona.

– Zna pani może chiń­ski? Usi­łuję wy­tłu­ma­czyć tej pani, że te per­fumy po­winny być w pro­mo­cji.

Prze­ka­za­łam in­for­ma­cję ka­sjerce, a ta na­tych­miast we­zwała ko­le­żankę, która po­bie­gła spraw­dzić praw­do­mów­ność klientki. Per­fumy rze­czy­wi­ście były w pro­mo­cji, a wdzięczna dziew­czyna po­słała mi piękny uśmiech.

– Dzię­kuję. Ura­to­wała mi pani ży­cie. Moja mama uwiel­bia te per­fumy, a już ich nie pro­du­kują.

– Nie ma sprawy, prze­cież nic ta­kiego nie zro­bi­łam. Cie­szę się, że mo­głam po­móc.

– Mogę się pani ja­koś od­wdzię­czyć? Może po­trze­buje pani po­śred­niczki w ob­ro­cie nie­ru­cho­mo­ściami? Ma pani u mnie do­ży­wot­nią zniżkę. – Dziew­czyna wy­jęła wi­zy­tówkę i po­dała mi ją z tym sa­mym pro­mien­nym uśmie­chem.

– Ni­gdy nie wia­domo, kiedy może się przy­dać – od­par­łam i mru­gnę­łam do niej. – Leci pani do Frank­furtu? Za­uwa­ży­łam pani kartę po­kła­dową – wy­ja­śni­łam, kiedy otwo­rzyła oczy ze zdzi­wie­nia. – Może chcia­łaby się pani ze mną za­mie­nić miej­scami? Mam przy oknie, ale nie­szcze­gól­nie mi na nim za­leży...

– Na­prawdę? Te­raz będę pani po­dwójną dłuż­niczką! A może coś jest nie tak z pani miej­scem?

– By­naj­mniej, jest naj­lep­sze w sa­mo­lo­cie. Ale pani wy­gląda na taką, która woli sie­dzieć przy oknie. Mylę się?

– Ma pani ra­cję. – Dziew­czyna ro­ze­śmiała się per­li­ście. – Ale... Mówi pani se­rio? Mo­żemy się za­mie­nić?

– Pew­nie. Za­ła­twione. Szczę­śli­wego lotu, pani Agnieszko.

– I na­wza­jem, pani...?

– Koro. Mam na imię Kora. Do zo­ba­cze­nia!

Po­ma­cha­łam jej ra­do­śnie i po­de­szłam do kasy. Na szczę­ście nie mu­sia­łam o nic się wy­kłó­cać, więc po­szło szybko. Resztę czasu przed od­lo­tem spę­dzi­łam, czy­ta­jąc książkę zna­le­zioną na wy­prze­daży. Ko­lej­nych czter­na­ście go­dzin prze­spa­łam jak dziecko w to­wa­rzy­stwie star­szej pani, która chra­pała aż miło. Ja praw­do­po­dob­nie też chra­pa­łam.2

Kac­per

– Uwa­żasz, że twoje za­cho­wa­nie jest fair?! Może po­wi­nie­nem ci dzię­ko­wać za to, że ła­ska­wie wró­ci­łaś do domu po dwu­dnio­wym me­lanżu nie wia­domo gdzie i nie wia­domo z kim? Tak? Kaśka!

– Nie krzycz na mnie. Głowa mi pęka.

– Może po­win­naś mniej pić? Sły­sza­łem, że to po­maga.

– Na­prawdę mu­sisz być wredny? Nie do­bija się le­żą­cego.

Kaśka scho­wała twarz w dło­niach i roz­pła­kała się jak dziecko. Wła­ści­wie to ona była dziec­kiem: trzy­dzie­stocz­te­ro­let­nim, emo­cjo­nal­nie nie­doj­rza­łym, które nie miało po­ję­cia, czego chce od ży­cia. Pa­trzy­łem na nią z mie­sza­niną smutku, zło­ści i znie­sma­cze­nia.

– To ko­niec – po­wie­dzia­łem.

– C-co?

– To ko­niec, Ka­siu. Ta re­la­cja nie ma żad­nego sensu, zmie­rza do­ni­kąd. Chcę, że­byś się wy­pro­wa­dziła.

– Ale... Kac­per! Co ty mó­wisz? Jak mo­żesz...? Dla­czego?

– Na­prawdę nie wiesz dla­czego? Czy to­bie nie prze­szka­dza ta szar­pa­nina? Te cią­głe kłót­nie, ta si­nu­so­ida, raz tak, raz siak? – Nie­świa­do­mie za­ci­ska­łem zęby, żeby za­pa­no­wać nad emo­cjami. – Ja mam tego do­syć, a dzi­siaj prze­gię­łaś. Wy­cho­dzę, wrócę wie­czo­rem i chciał­bym, żeby wtedy cię tu nie było. Klu­cze zo­staw w bi­stro.

Za­mkną­łem drzwi odro­binę za gło­śno i opar­łem się o nie. Ci­śnie­nie roz­sa­dzało mi czaszkę, a serce omal nie wy­sko­czyło z piersi. Cho­lera ja­sna, niech to szlag trafi! Nie tak wy­obra­ża­łem so­bie po­czą­tek tego dnia.

Uspo­ko­iłem od­dech i zbie­głem po scho­dach. Nie­mal sta­ra­no­wa­łem są­siadkę, która ta­chała do domu siatki z za­ku­pami. Zdaje się, że bąk­ną­łem prze­pro­siny, ale głowy za to nie dam. Po trwa­ją­cych ty­go­dniami awan­tu­rach i tak mieli mnie tu za bu­raka i chama, więc żadna to już róż­nica. Naj­le­piej by­łoby się wy­pro­wa­dzić, ale za bar­dzo ko­cha­łem to miesz­ka­nie. Wią­zało się z nim tak wiele pięk­nych wspo­mnień, że za nic nie mógł­bym się go po­zbyć. Poza tym to była naj­lep­sza miej­scówka w Za­gro­dziu i mój ro­dzinny dom.

Po wyj­ściu z bramy ude­rzył we mnie silny wiatr, któ­rego zu­peł­nie się nie spo­dzie­wa­łem. Wio­sna w tym roku była nie­moż­li­wie ka­pry­śna, jakby nie mo­gła się zde­cy­do­wać, czy po­winna mro­zić, spusz­czać na świat ulewy czy zmieść wszystko z po­wierzchni ziemi. Po­woli za­czy­na­łem ża­ło­wać, że wró­ci­łem do kraju, zwłasz­cza że świat zda­wał się sprzy­siąc prze­ciwko mnie. Mój wspól­nik omal nie do­pro­wa­dził firmy do ban­kruc­twa, a kil­ku­mie­sięczny zwią­zek z Ka­sią roz­sy­pał się jak do­mek z kart. W tam­tej chwili czu­łem się jak naj­więk­szy prze­gryw i nie mia­łem po­ję­cia, co ze sobą zro­bić.

Nogi same za­nio­sły mnie do miej­sca, które dzia­łało na zszar­gane nerwy jak ma­giczny pla­ster.

– Wi­taj, Kac­prze!

Lena ob­da­ro­wała mnie uj­mu­ją­cym uśmie­chem, choć tego dnia wy­dał mi się przy­pra­wiony smut­kiem. Jej oczy się nie uśmie­chały, a pod nimi wid­niały ciemne ob­wódki.

– Cześć, Lenko, wszystko w po­rządku?

– Tak, dzię­kuję. Ale coś mi mówi, że u cie­bie nie.

Na­wet się nie zdzi­wi­łem tym stwier­dze­niem – Se­lena i jej ku­zynka Kora po­tra­fiły czy­tać w lu­dziach jak w otwar­tych księ­gach. Przy­jaź­ni­li­śmy się całe ży­cie i ten ich „dar” był dla mnie rów­nie na­tu­ralny jak to, że Lena miała zwy­czaj cho­dze­nia boso.

– Chyba nie­zbyt. Wła­śnie roz­sta­łem się z dziew­czyną...

– Och, sza­le­nie mi przy­kro. Wi­dzę, że bar­dzo cię to za­smu­ciło. Nie­stety, nie mam leku na zła­mane serce, ale mogę za­pro­po­no­wać her­batę, którą nieco się roz­grze­jesz.

– Gdy­byś miała lek na zła­mane serce, pew­nie nie opę­dzi­ła­byś się od klien­tów – za­żar­to­wa­łem.

Choć wła­ści­wie nie było w tym stwier­dze­niu ni­czego za­baw­nego. Gdyby ktoś wy­na­lazł lek na nie­szczę­śliwą mi­łość, stałby się naj­bo­gat­szym czło­wie­kiem w hi­sto­rii świata.

Lena znik­nęła na za­ple­czu, od­gro­dzo­nym od sklepu ko­tarą ze sznu­rów błysz­czą­cych ko­ra­li­ków, a ja ro­zej­rza­łem się po wnę­trzu. Nie było mnie tu od wielu mie­sięcy, mimo że przed laty spę­dza­łem w Pełni mnó­stwo czasu. Lena i Kora lu­biły moje to­wa­rzy­stwo, z wza­jem­no­ścią zresztą. Za­wsze trak­to­wa­łem je jak sio­stry, któ­rych nie mia­łem, a bar­dzo chcia­łem mieć. Nie­stety ro­dzice po­prze­stali na mnie, ska­zu­jąc mnie na ży­cie je­dy­naka. Całe szczę­ście, że mia­łem te dwie sza­lone zna­chorki.

Peł­nia – naj­cie­plej­sze i w nie­wy­ja­śniony spo­sób naj­mil­sze miej­sce w mia­steczku – było dla każ­dego miesz­kańca Za­gro­dzia na­tu­ral­nym sa­te­litą, do któ­rego przy­cho­dzili w chwi­lach smutku, zwąt­pie­nia albo gdy coś im do­skwie­rało. Oczy­wi­ście nikt nie ne­go­wał na­uki i me­dy­cyny, ale her­batki Leny Ma­kris czę­sto – o ile nie za­wsze – sta­no­wiły pierw­szy punkt na ścieżce te­ra­peu­tycz­nej.

– Precz ze Zmar­twie­niem. – Głos Leny wy­rwał mnie z roz­my­ślań, przy któ­rych mi­mo­wol­nie się uśmiech­ną­łem.

– Prze­pra­szam?

– Tak na­zwa­łam tę mie­szankę – wy­ja­śniła. – Trawa cy­try­nowa, ja­gody goji, ana­nas, jabłko i ru­mia­nek. Po­winno po­móc, przy­naj­mniej troszkę.

– Dzięki, Leno. Pach­nie obłęd­nie.

– Na zdro­wie. Chcesz po­ga­dać?

Po­sta­wiła dwa kubki na nie­wy­so­kim sto­liku i usia­dła na fo­telu. Ja za­ją­łem drugi, z przy­jem­no­ścią za­pa­da­jąc się w plu­szowe sie­dzi­sko. Spły­nęła na mnie bło­gość, na chwilę od­su­wa­jąc my­śli od bo­le­snego te­matu.

– Nie wiem, czy jest o czym – od­par­łem, choć nie prze­ko­na­łem na­wet sie­bie.

– Kac­prze, znamy się nie od wczo­raj. Wi­dzę wy­raź­nie, co się dzieje z twoją aurą. Cier­pisz, a mnie boli twoje cier­pie­nie.

– Ale co mam ci po­wie­dzieć, Lenko? Nie prze­czę: jest mi źle. Czuję pustkę, żal i złość, ale to chyba nor­malne po roz­sta­niu.

– Cał­kiem na­tu­ralne, zgoda. Nie zna­czy to jed­nak, że nie mo­żesz tego w pełni prze­ży­wać. Każdy ma prawo do ża­łoby, a jej przej­ście jest bar­dzo ważne w pro­ce­sie po­wrotu do sta­bil­no­ści. Kac­per... – Lena po­chy­liła się i ujęła moją dłoń. Jej skóra była de­li­katna i cie­pła. – Je­ste­śmy tu sami, mo­żesz na­wet krzy­czeć i pła­kać. Ni­komu nie po­wiem!

Ro­ze­śmia­łem się, cho­ciaż w isto­cie mia­łem ochotę roz­be­czeć się jak dziecko.

– Nie wiem, jak so­bie z tym po­ra­dzić...

– Nikt tego nie wie i nikt ci tego nie po­wie. Ale je­stem pewna, że znaj­dziesz spo­sób. Nic nie trwa wiecz­nie, smu­tek także.

Od­nio­słem wra­że­nie, że przy ostat­nim sło­wie głos jej za­drżał, więc pod­nio­słem wzrok i przyj­rza­łem się uważ­nie jej pięk­nej twa­rzy.

– Leno, je­steś pewna, że u cie­bie wszystko w po­rządku? Ja tu się uża­lam nad sobą, ale ty chyba też z czymś się zma­gasz.

Nie od­po­wie­działa od razu. Upiła łyk her­baty, jakby po­trze­bo­wała chwili, żeby ze­brać my­śli, po czym nie­mal wy­szep­tała:

– Każdy ma ja­kieś pro­blemy i każdy musi zna­leźć spo­sób, żeby so­bie z nimi po­ra­dzić.

– To brzmi, jak­byś mnie zby­wała.

– Ależ nie, nic z tych rze­czy. Na­prawdę nic ta­kiego się nie dzieje. – Po­trzą­snęła głową, a jej kasz­ta­nowe pu­kle roz­sy­pały się na plecy. – Ża­łu­jesz tego roz­sta­nia? My­ślisz, że mo­że­cie do sie­bie wró­cić? Chcesz tego?

– Sam nie wiem, czego chcę. Nie chcę być sam, to na pewno. Ale czy Ka­sia to wła­ściwa ko­bieta dla mnie...?

– Je­śli mogę po­wie­dzieć ci coś szcze­rze, to ni­gdy nie wy­da­wała mi się dla cie­bie wła­ściwa. Ty po­trze­bu­jesz ko­goś, kto po­zwoli ci ro­snąć i bę­dzie rósł ra­zem z tobą. Ka­sia... Hmm... Po­wiedzmy, że nie wy­da­wała się osobą go­tową na po­ważny i za­an­ga­żo­wany zwią­zek.

– Wi­dzia­łaś ją rap­tem kilka razy.

– Ow­szem, i tyle mi wy­star­czyło, aby do­strzec, że wcale nie by­łeś z nią szczę­śliwy. Nie krzyw się, Kac­prze, je­stem z tobą szczera. Nie by­łeś sobą przy tej dziew­czy­nie, a to ra­czej nie wróży do­brze re­la­cji. Uwa­żasz, że się mylę?

Nie my­liła się, ale prawda bywa bo­le­sna. Zwłasz­cza kiedy ob­naża na­sze błędy. I wcale nie mam na my­śli tego, że zwią­zek z Ka­sią był błę­dem; wiele dzięki niej do­wie­dzia­łem się o so­bie, na wiele rze­czy spoj­rza­łem z in­nej per­spek­tywy. Błę­dem zaś było, że wbrew so­bie zga­dza­łem się na to, co do­tąd wy­da­wało mi się nie­ak­cep­to­walne. Sta­łem się kimś zu­peł­nie in­nym tylko po to, żeby żyć w nie­szcze­rym prze­ko­na­niu, że w ten spo­sób zmu­szę drugą osobę do zmiany. Ab­surd, wiem to aż na­zbyt do­brze. Kiedy jed­nak w grę wcho­dzą emo­cje, ro­zum się wy­co­fuje, a póź­niej jest już za późno.

– Po­słu­chaj mnie – mó­wiła ła­god­nie, nie­mal jak do dziecka. – Wiem, że to boli. Wiem, że czu­jesz wielką stratę, prze­cież znik­nął ktoś, kto przez długi czas wy­peł­niał twoją co­dzien­ność. Ale tak bę­dzie le­piej. Dla cie­bie, a to dla mnie naj­waż­niej­sze. I jej z pew­no­ścią też to wyj­dzie na do­bre. Te­raz oboje mo­że­cie szu­kać swo­ich po­łó­wek.

– A co, je­śli ja już prze­ga­pi­łem swoją? Spo­tka­łem ją i wy­pu­ści­łem z rąk, bo by­łem śle­pym cym­ba­łem?

– To ra­czej nie­moż­liwe, pa­nie pe­sy­mi­sto. Kiedy ją spo­tkasz, wszech­świat zrobi wszystko, że­by­ście nie mo­gli się od sie­bie od­da­lić.

– Ty na­prawdę w to wie­rzysz, co?

Upi­łem łyk her­baty, która sma­ko­wała dzi­wacz­nie. Dzi­wacz­nie, ale za­ska­ku­jąco przy­jem­nie.

– Oczy­wi­ście! Ja wie­rzę w wiele rze­czy, na­wet w to, że każda Hor­ro­rata znaj­dzie swego ama­tora. – Pu­ściła do mnie oko i prze­nio­sła wzrok na drzwi, które za­le­d­wie se­kundę póź­niej otwo­rzyły się na oścież.

Już kiedy by­li­śmy dziećmi, Lena po­tra­fiła wy­czuć obec­ność lu­dzi, jesz­cze za­nim po­ja­wili się w polu wi­dze­nia. Nie pa­mię­tam, czy kie­dy­kol­wiek mnie to dzi­wiło, dzieci wiele rze­czy przyj­mują z otwar­tym umy­słem. Te­raz, ma­jąc lat czter­dzie­ści, na­wet nie mru­gną­łem, kiedy do Pełni wszedł Mau­rycy, od nie­spełna roku mał­żo­nek upior­nej wiedźmy, piesz­czo­tli­wie na­zy­wa­nej Hor­ro­ratą.

– O, mam na­dzieję, że nie prze­szka­dzam? – Na mój wi­dok za­trzy­mał się w pół kroku.

– By­naj­mniej, wła­śnie o to­bie mó­wi­li­śmy – od­par­łem, z tru­dem du­sząc w so­bie chi­chot.

– Wi­taj, Mau­rycy.

Chłód w gło­sie Leny wy­raź­nie mnie za­sko­czył. Oczy­wi­ście zna­łem prze­szłość tych dwojga i do­sko­nale wie­dzia­łem, ile łez wy­lała przez Mau­ry­cego, ale ta­kie za­cho­wa­nie było zu­peł­nie nie w jej stylu.

– Czo­łem, Kac­prze, nie wie­dzia­łem, że je­steś w Pol­sce.

Fa­cet wy­cią­gnął do mnie rękę, którą uści­sną­łem odro­binę zbyt mocno. Za Lenę, rzecz ja­sna.

– A ja sły­sza­łem, że wy­je­cha­łeś z Za­gro­dzia. Jak tam ży­cie w sta­dle?

Przez twarz Mau­ry­cego prze­mknął cień. Czyż­bym po­ru­szył czułą strunę?

– Wspa­niale, dzię­kuję. Lenko, mo­gli­by­śmy za­mie­nić słowo... na osob­no­ści?

– Te­raz? Prze­pra­szam cię, Mau­rycy, ale je­stem umó­wiona z Kac­prem...

– Okej, ro­zu­miem – rzu­cił tro­chę za szybko, co zna­czyło, że wcale nie ro­zu­miał.

Tak jak ja ni­gdy nie po­tra­fi­łem po­jąć, co ta wspa­niała dziew­czyna wi­działa w tym wy­moczku.

– To może zaj­rzę do Za­gaj­nika po two­jej pracy?

– Nie!

A to do­piero była cie­kawa re­ak­cja. Spoj­rza­łem na Lenę ze zdu­mie­niem. Wy­mo­czek tak samo.

– To zna­czy... mo­żemy się spo­tkać po mo­jej pracy, ale nie w domu. Umówmy się w Pra­lince. O osiem­na­stej?

Mau­rycy ski­nął głową, rzu­cił mi dziwne spoj­rze­nie, po czym ob­ró­cił się na pię­cie i wy­szedł, za­trza­sku­jąc za sobą drzwi.

– To było in­te­re­su­jące – oce­ni­łem. – Czyżby twój fa­cet nie prze­pa­dał za pa­nem eks?

– Ra­czej nie pała do niego prze­sadną sym­pa­tią, zwłasz­cza po tym, jak Mau­rycy po­trak­to­wał swo­jego dziadka, ale to nie to...

– A więc jed­nak jest ja­kieś „to”. Panno Ma­kris, nie­ład­nie okła­my­wać przy­ja­ciół. Co się dzieje?

Se­lena od­sta­wiła ku­bek na sto­lik i splo­tła dło­nie, jak za­wsze kiedy pró­bo­wała zdu­sić smu­tek. Zna­łem ją na wy­lot, a ta na­iw­niaczka wciąż są­dziła, że może mnie oszu­kać.

– Cho­dzi o dziadka – po­wie­działa ci­cho. – Od ja­kie­goś czasu dziw­nie się za­cho­wuje. Za­uwa­ża­łam drobne zmiany w jego na­stro­jach, czę­sto by­wał roz­draż­niony albo mar­kotny. A prze­cież znasz Grze­go­rza, to cho­dzący ży­wioł. A przy­naj­mniej był.

– Co do­kład­nie przez to ro­zu­miesz? Co się dzieje z Grze­go­rzem?

– Pro­blem w tym, że ten upar­ciuch za nic nie chce iść do le­ka­rza. Nie słu­cha mnie ani Igora. Na­wet mo­jej mamy. Po­woli bra­kuje nam już ar­gu­men­tów, a z nim jest co­raz go­rzej. By­wają dni, kiedy nie od razu nas roz­po­znaje. Za­po­mina, bywa za­gu­biony. Mylą mu się lu­dzie, czasy i miej­sca. Nie wiem, co mam ro­bić.

– My­ślisz, że to de­men­cja?

– Nie mam po­ję­cia – od­parła, a na jej po­liczku za­lśniła łza. – Pró­bo­wa­łam wszyst­kiego, we­zwa­łam le­ka­rzy do domu, ale dzia­dek za­mknął się w po­koju i nie wy­szedł przez kilka go­dzin. To się robi nie­zno­śne.

– Dla­czego nie mó­wi­łaś? Ty durna dziew­czyno, prze­cież bym po­mógł!

– A niby jak? Skoro na­wet mama nie jest w sta­nie ni­czego mu wy­tłu­ma­czyć...

– Musi być ja­kiś spo­sób, Leno. On po­trze­buje po­mocy, TY po­trze­bu­jesz po­mocy.

– Nie wiem, Kac­prze... Nie wiem, co ro­bić. To mnie prze­ra­sta. Gdyby tylko bab­cia żyła...

– Coś wy­my­ślimy. Obie­cuję.

Uści­sną­łem jej rękę, a ona od­wdzię­czyła mi się uśmie­chem cie­płym jak let­nie słońce. Przez chwilę sie­dzie­li­śmy w mil­cze­niu, ale zu­peł­nie nam to nie prze­szka­dzało. Kiedy drzwi Pełni po­now­nie się otwo­rzyły, Lena otarła łzy i przy­wo­łała na twarz pro­fe­sjo­nalny uśmiech zna­chorki.

– Marto, dzień do­bry! Mam coś, co zła­go­dzi twój ból głowy – rzu­ciła nie­mal we­soło w kie­runku wcho­dzą­cej do sklepu pani bur­mistrz.

– Skąd...? A zresztą, po co ja py­tam – burk­nęła Marta Or­del. – Daj mi to szybko, bo za­raz osza­leję. To pew­nie ta wi­chura. Same nie­szczę­ścia! O, Kac­per, do­brze, że cię wi­dzę. Mu­simy po­mó­wić o tej two­jej kan­ce­la­rii.

Lena rzu­ciła mi na wpół współ­czu­jące, na wpół iro­niczne spoj­rze­nie, po czym znik­nęła na za­ple­czu, zo­sta­wia­jąc mnie na pa­stwę he­rod-baby, rzą­dzą­cej Za­gro­dziem twardą ręką. Uśmiech­ną­łem się głu­pio, do­sko­nale wie­dząc, że już się nie wy­winę.

– Sia­daj, Marto – po­wie­dzia­łem z sza­cun­kiem, ustę­pu­jąc jej miej­sca na fo­telu.

– Ty mi tu oczu nie mydl dżen­tel­meń­stwem, bo mamy do po­ga­da­nia. Ten twój, po­żal się Boże, wspól­nik nie­źle na­roz­ra­biał. Oba­wiam się, że mu­szę wy­mó­wić wam lo­kal.

– Co ta­kiego? Nie żar­tuj tak na­wet!

Wie­dzia­łem, że wcale nie żar­tuje. Długi, ja­kich na­ro­bił mój part­ner, znacz­nie prze­kra­czały ma­ją­tek spółki. Nie mó­wiąc na­wet o oszczęd­no­ściach, któ­rych nie mia­łem.

– Mia­sto nie może so­bie po­zwo­lić na dzia­łal­ność cha­ry­ta­tywną. Mu­sisz się wy­nieść do końca ty­go­dnia.

– Marto, pro­szę...

– O nie, nie, nie. Na prośby już za późno, mój pa­nie.

– Prze­cież wiesz, że to nie moja wina. Wró­ci­łem na­tych­miast, gdy do­wie­dzia­łem się o pro­ble­mach.

– Mó­wiły ja­skółki, że nie­do­bre są spółki – za­ćwier­kała pani bur­mistrz. – Ja­koś so­bie po­ra­dzisz. Ale naj­pierw mu­sisz po­sprzą­tać ba­ła­gan.

Wy­pu­ści­łem gło­śno po­wie­trze, po­wstrzy­mu­jąc się od ką­śli­wego ko­men­ta­rza. Nie­stety, znaj­do­wa­łem się na prze­gra­nej po­zy­cji, a kło­poty, w ja­kich się zna­la­złem, spię­trzyły się do gra­nic moż­li­wo­ści. W jed­nej chwili cały świat, który la­tami sta­ran­nie bu­do­wa­łem, za­wa­lił mi się na głowę – i to nie­mal do­słow­nie. Jak gdyby mi­grena była za­raź­liwa, łup­nęło mnie w czaszce z taką mocą, że ugięły się pode mną nogi.

– Ja­sna cho­lera! – syk­ną­łem, ści­ska­jąc skro­nie.

– Nie prze­kli­naj – upo­mniała mnie Marta. – To­bie ra­czej przy­da­łoby się ja­kieś za­klę­cie.

– Albo... za­kli­naczka – po­wie­działa Lena, która po­ja­wiła się z po­wro­tem nie wia­domo kiedy i wpa­try­wała się w coś za oknem, a jej twarz była biała jak pa­pier. – Kora. Kora wró­ciła.

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: