Zakochani w Toskanii - ebook
Zakochani w Toskanii - ebook
W sercu urokliwej Toskanii, gdzie słońce maluje złote pejzaże, rozgrywa się opowieść o poszukiwaniu prawdziwej miłości. Ta książka zabierze Cię w podróż pełną emocji, gdzie każda chwila jest wypełniona ciepłem, przyjaźnią i tajemnicą. W świecie, w którym rodzinna więź i oddanie przyjaciół stanowią fundament życia, odkryjesz historie pełne pasji i marzeń. Zanurz się w niezwykłej scenerii, w której każde spotkanie może zmienić wszystko, a każda decyzja prowadzi ku wielkiej miłości. Otwórz tę książkę i pozwól sobie na chwilę oderwania od rzeczywistości. Poznaj bohaterów, którzy w poszukiwaniu szczęścia przekraczają granice, by odkryć, że prawdziwe szczęście i miłość są na wyciągnięcie ręki.
Jagoda Bloch – z wykształcenia finansistka, a z zawodu bankierka, postanowiła wywrócić swoje dorosłe życie do góry nogami, przeprowadzając się z Polski do USA. Jako mama dwójki dorosłych dzieci i szczęśliwa babcia Helenki i Stasia codziennie odkrywa, jak zaskakujące może być życie. Cudowne jest poznawanie siebie, pokonywanie własnych barier i zrozumienie, że to, co wydaje się niemożliwe, jest w zasięgu ręki – wystarczy uwierzyć. Pisanie to jej wielka pasja, która przez lata czekała na właściwy moment. Teraz, pełna odwagi, zamierza podzielić się swoimi opowieściami ze światem! Pamiętajcie – warto marzyć i dążyć do spełnienia swoich pragnień.
Każda z nas marzy o wielkiej miłości. Nielicznym udaje się to spełnić. Moja książka zabierze Cię w bajkowy świat Toskanii, jest to powieść o życiu, przyjaźni, rodzinie i poszukiwaniu wielkiej miłości. Mam nadzieję, że pozwoli Ci przenieść się w inny czas i miejsce, a kiedy odłożysz ją po przeczytaniu, zgodzisz się ze mną, że w życiu najważniejsza jest miłość i to, co nas łączy.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8308-994-2 |
Rozmiar pliku: | 841 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wyjazd na to wesele był wymuszony przez moich rodziców, nie chciałam się tam pojawić.
Spotkanie z moją rodziną napawało mnie strachem, te ciągłe pytania – czy mam kogoś, co robię, gdzie pracuję – przy każdej uroczystości rodzinnej wywoływały we mnie wielkie rozgoryczenie. Najgorsze jest to, że nie miałam wsparcia w moich najbliższych. Moi rodzice uważali tak, jak cała moja rodzina, że trzydziestopięciolatka to już stara panna. Ja uważam inaczej, mam superpracę, którą kocham, dzięki niej mogę zwiedzać świat. Moje związki? – no cóż, może nie trafiłam na właściwego mężczyznę, ale nie szukam go na siłę – wierzę, że ten mi przeznaczony gdzieś na mnie czeka.
Od rana była piękna pogoda, do domu moich rodziców dotarłam koło pierwszej po południu. Gdy minęłam rozlewisko rzeki Bug, poczułam, że jestem u siebie.
Kocham te okolice, lasy, pola, unoszący się zapach świeżo skoszonej trawy – to wszystko przypomina mi dzieciństwo. Było beztroskie, pomimo wielu obowiązków zawsze znalazłam czas na zabawę, na spotkania z rówieśnikami. Nasze wieczorne podchody dostarczały nam wielu emocji. Nigdy nie zapomnę pewnego wieczoru. Spotkałam się z moimi znajomymi na naszym moście, słońce chyliło się już ku zachodowi. Parę dni wcześniej do moich sąsiadów przyjechała kuzynka z miasta, która wniosła w nasze wiejskie życie powiew luksusu. Jej styl ubierania i wygląd bardzo odbiegały od naszych, była inna, a zarazem bardzo fajna. Szybko się zaprzyjaźniłyśmy. Spotkania z Dorotką, tak miała na imię, i całą naszą paczką były bardzo radosne. Nasze zabawy zaczynały się po wykonaniu pracy w domu, dlatego też najczęściej spotykaliśmy się późnym wieczorem. Tego wyjątkowego wieczoru nasze rozmowy przedłużały się i zrobiło się bardzo późno, ale nikomu nie chciało się wracać do domu. Rozmawialiśmy o duchach i w pewnym momencie zza framugi domu sąsiada wyłoniła się dziwna postać. Ubrana była w białą, długą sukienkę, tak nam się wtedy wydawało. Wszyscy jednocześnie zerwaliśmy się na równe nogi. Mimo że paraliżował nas strach, rozbiegliśmy się gwałtownie w różne strony. W pewnym momencie duch przemówił z oddali:
– Magda, wracaj do domu.
Dotarło do nas, że ta zjawa to nie żaden duch, tylko moja mama, bardzo zaniepokojona moją długą nieobecnością. Ponieważ było już bardzo późno, postanowiła mnie poszukać, wyszła na podwórko i w oddali zobaczyła migoczące światło. Domyśliła się, że to my siedzimy na moście, i postanowiła zrobić nam psikusa.
I w pełni jej się to udało.
To wydarzenie opowiadamy do dziś przy spotkaniach jako śmieszną anegdotkę.
Ale wróćmy do dzisiejszego dnia. Dojechałam do rodziców, wszyscy już pięknie ubrani, łącznie z moją ukochaną babcią Helenką – czekali tylko na mnie. Wypakowałam szybko walizkę i pobiegłam się przebrać. Moje niesforne włosy, trudne do ułożenia, sprawiały mi jak zawsze wielki problem, ale w końcu się udało, upięłam je w luźny warkocz. Został mi do zrobienia już tylko makijaż, a ponieważ nie lubię zbyt mocnego, przypudrowałam lekko policzki, nałożyłam cienie na powieki i gotowe. Pozostała decyzja, co na siebie włożyć. Najchętniej poszłabym w czymś wygodnym, ale wiem, że to wzbudziłoby dodatkowe komentarze, zdecydowałam się więc na długą zwiewną, tiulową sukienkę, z wzorem w polne kwiaty.
Spojrzenie i uśmiech mojej mamy, gdy mnie zobaczyła, utwierdziły mnie w przekonaniu, że dokonałam właściwego wyboru.
– Ślicznie wyglądasz, córeczko – powiedziała, głaszcząc mnie po głowie.
– Musimy się zbierać – oznajmił tata. – Mamy jeszcze do kupienia kwiaty. Kwiaty, oprócz prezentu lub koperty, to nieodzowny atrybut wesela.
Kwiaty zawsze kupujemy w naszej ulubionej kwiaciarni u pani Róży, uwielbiam to miejsce wypełnione po brzegi różnymi roślinami. Jej bukiety są sławne na cały powiat. Pani Róża, gaworząc słodko z moimi rodzicami, stworzyła bardzo szybko kolejne arcydzieło florystyczne. Piękny bukiet powędrował na kolana mojej ukochanej babci i ruszyliśmy w dalszą drogę.
Auto prowadził mój młodszy brat Kuba, ponieważ to jego samochód w oczach moich rodziców był tym właściwym do wyjazdu na taką imprezę. Mój maleńki fiat 500 był postrzegany przez moją rodzinę jako bezsensownie poczyniony zakup. Nie próbuję ich nawet do niego przekonywać, nie ma sensu, nie pokochają go tak jak ja. Gdy jadę z opuszczonym dachem, czuję się, jakbym była w Toskanii, ten wiejski klimat, malownicza kręta droga i przenikające się zapachy skoszonych traw i plonującego zboża. Cudowne wspomnienia. Żyjąc tu na co dzień, nie docenia się tego, lecz czuję, że życie w dużym mieście sprawiło, iż moje zmysły są bardziej wyostrzone i jeszcze bardziej doceniam piękno otaczającego mnie krajobrazu. Kręte drogi prowadzą przez piękną Puszczę Białą, bo tak nazywa się las, który mijamy, dom dla wielu gatunków zwierząt.
Ten wspaniały otaczający nas krajobraz przywołał w mojej pamięci wiele wspomnień. Gdy byłam jeszcze dzieckiem, bardzo często wraz z mamą i babcią wybierałyśmy się do lasu, by zbierać jagody, grzyby. Podczas jednej z takich wypraw miałyśmy niespodziewane spotkanie z dzikiem. Nie było miłe, ponieważ zwierz pojawił się znienacka, a nasza niewiedza, jak mamy się zachować w takiej sytuacji, wywołała u nas wielki popłoch, a w konsekwencji ucieczkę, co spowodowało, że zwierzę zaczęło nas atakować. Na szczęście w lesie nie byłyśmy same, nieopodal zbierał jagody starszy pan, który, widząc zaistniałą sytuację, zaczął głośno pochrząkiwać, czym udało mu się odwrócić uwagę dzika. Zwierz nagle ruszył w jego stronę, jednak z jakiegoś powodu po chwili oddalił się, znikając w przydrożnych zaroślach. Okazało się, że pan, który nas uratował, był myśliwym, dlatego wiedział, jak postąpić. Pan Franciszek, bo tak miał na imię, odprowadził nas na obrzeża lasu, tam podziękowałyśmy mu za uratowanie życia i się pożegnaliśmy. Po tym zdarzeniu sporo czasu minęło, zanim odważyłyśmy się wybrać ponownie do lasu.
Gdy mijaliśmy piękne, majestatyczne sosny, świerki i dęby, te wspomnienia powróciły do mnie. Nagle przerwał je głośny pisk opon i przeraźliwy krzyk mojej mamy. Jako że siedziałam z tyłu, nie mogłam dostrzec, co się stało. Na drodze przed autem znienacka pojawił się piękny, dorodny jeleń z ogromnym porożem, mój brat zaczął gwałtownie hamować, aby uniknąć zderzenia ze zwierzęciem, i wykonał niespodziewany manewr. Poczuliśmy lekkie uderzenie i zapanowała głucha cisza.
Po chwili zaczęłam głośno krzyczeć, pytać, co się stało, bo przecież jeleń zniknął. Skąd więc ten hałas? Czy jesteśmy cali? Babcia Helenka zaczęła głośno płakać, próbowałam ją uspokoić, mówiąc, że nikomu nic się nie stało i będzie dobrze. W pośpiechu opuściliśmy pojazd. Na szczęście na pierwszy rzut oka faktycznie nikomu nic się nie stało, a oba samochody były tylko lekko uszkodzone.
Skąd się wzięło to drugie auto? Kiedy brat dostrzegł jelenia? – zastanawiałam się.
W głowie miałam mnóstwo pytań. Wtedy z oddali rozległ się głośny dźwięk syreny, po chwili z zakrętu wyłoniło się auto policyjne, a wraz z nim eskorta strażaków, do których dołączyła karetka pogotowia ratunkowego. Zapanował wielki chaos, ktoś biegał, pytał, czy jesteśmy cali, czy coś nas boli.
I wtedy pojawił się on.
Wysoki, z burzą czarnych włosów, przystojny – to zauważyłam dużo później, ubrany w mundur policyjny, podszedł do mnie i zapytał, czy wszystko ze mną w porządku. Próbowałam mu wytłumaczyć, że nic mi nie dolega, ale stanowczo upierał się przy swoim, więc się poddałam. Delikatnie założył mi na szyję kołnierz usztywniający i pomógł oddalić się od auta. Lekko wspierając się na jego ramieniu, podeszłam do najbliższego drzewa, po czym z jego pomocą usiadłam. Po chwili pojawił się pan doktor, zbadał mnie i zaproponował, że zabierze nas do pobliskiego szpitala. Musiałam długo go przekonywać, że nic mi nie dolega. Po zbadaniu mojego brata, rodziców i oczywiście babci Helenki okazało się, że mieliśmy dużo szczęścia. Wielki strach i kilka zadrapań to wszystko, co pozostało po tym zdarzeniu.
Jeszcze wtedy nie wiedziałam, że ten wypadek będzie miał ogromny wpływ na moje przyszłe życie.
Moja rodzina chciała jak najszybciej dotrzeć do celu naszej podróży, niestety nasze auto było uszkodzone i nie nadawało się do dalszej jazdy. I tu zaczyna się moja historia. Ku mojemu zaskoczeniu Krzysztof – bo tak miał na imię pan policjant – zaproponował, że nas podwiezie do kościoła. Nie wiedziałam jeszcze, jaką niespodziankę szykuje mi los. Zbliżaliśmy się do celu naszej podróży, a mianowicie do malowniczo położonego kościoła św. Anny. Jest to ponadstuletni drewniany kościółek z cudownie zachowanymi freskami i przepełniony na wskroś zapachem drewna i kadzidła. Położony w zakolu rzeki Narwi, której kręte meandry otaczają go jak szal, a piękna dzika roślinność sprawia, że okoliczne siedliska chętnie odwiedzane są przez licznych wczasowiczów, spragnionych bliskości z naturą.
Pod kościołem zebrała się już liczna grupa gości, wśród nich oczywiście moja rodzina. Większość już słyszała o tym, co nas spotkało, wszyscy nas przytulali i cieszyli się, że nikomu nic się nie stało.
I zaczęło się.